Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Ostatnia podróż, czyli co czują ludzie na łożu śmierci

Ostatnia podróż, czyli co czują ludzie na łożu śmierci

Leżysz na zimnym stole, mimo że jesteś w pełni świadomy, nie możesz się ruszyć. Prawdę mówiąc, to nawet nie czujesz specjalnej potrzeby robienia tego. Gdzieś z daleka dobiega cię głos lekarza, który lodowatym głosem stwierdza twój zgon. Jeszcze nie do końca w to wierzysz i jedyne, co ci zostało to cicha (jakże by inaczej!) nadzieja, że zdążysz się jeszcze obudzić, zanim wepchną cię do plastikowego worka i zamkną w lodówce. Wkrótce panika powoli zaczyna ustępować. Przestajesz się już bać.


Raczej już nie masz szans, na to że jakimś cudem to przeżyjesz, aczkolwiek zdarzają się przypadki, że jakiś stygnący trup pokazuje swoją pogardę dla ponurej kostuchy i wraca do świata żywych. Takie doświadczenie zwane jest „doświadczeniem śmierci” („near death experience”) i zawsze wiążą się z potężnym doznaniem emocjonalnym. Osoby, które miały okazję być martwymi przez jakiś czas, zawsze mają dużo do powiedzenia na temat, tego co czekało na nich „po drugiej stronie”. Badania nad doznaniami towarzyszącymi śmierci klinicznej prowadzone są już od wielu dekad i powstało już nawet kilka interesujących teorii na ten temat.


Zanim jednak o tym powiemy, warto przyjrzeć się liście kilku typowych doświadczeń opisywanych przez tych, którym udało się wyrwać z objęć Ponurego Żniwiarza. Autorem tego raportu jest badacz Kevin Williams, który przestudiował przeszło pięćdziesiąt relacji osób, którzy przeżyli śmierć kliniczną.

Uczucie przytłaczającej miłości

Po chwili, kiedy umierający przestaje odczuwać strach, przychodzą całkiem nowe wrażenia. Spokój, cisza i błogość – to jedne z najczęściej opisywanych doświadczeń. Aż 69% osób, które doświadczyły śmierci klinicznej twierdzą, że czuli obecność wszechogarniającej, namacalnej wręcz, miłości. Bardzo często uczucie to w synestezyjny sposób przybiera formę świetlistych bytów, a nawet religijnych postaci. To, co dla jednych jest pełnym miłości światłem, dla innych jest ucieleśnieniem Boga.
Co zastanawiające – aż 75% tych, którzy za życia uważali się za twardo stąpających po ziemi ateistów opisywało spotkania z takimi boskimi postaciami.

Telepatia

Większość tych, których relacje analizowano, mówiła też o spotkaniu z niecielesnymi istotami, wśród których znajdowały się też osoby bliskie umierającemu. Co ciekawe – kontakt z tymi bytami był niemalże intuicyjny i polegał na telepatii. Można powiedzieć, że taka komunikacja odbywała się na poziomie świadomości, a nie fizycznego przekazu.

Projekcja całego życia

Bardzo zastanawiający jest też i ten fenomen. Zdecydowana większość umierających doświadczyło przeglądu całego swojego życia. Warto tu jednak powiedzieć, że takie retrospekcje odbywają się w różny sposób. Podczas, gdy jedni widzieli swoje życie od chwili narodzin, aż do śmierci, to inni „cofali się w czasie”, trochę tak, jak było to pokazane w pamiętnym teledysku zespołu Enigma.


Niektórzy z relacjonujących swoją „podróż” twierdzili, że widzieli jedynie pokaz najważniejszych wydarzeń ze swego życia, tymczasem innym dane było na nowo przeżyć każdy najmniejszy fragment swej przeszłości, wliczając w to detale, o których dawno już nie pamiętali.

Stany ekstatyczne

Właściwie to spokojnie można powiedzieć, że ten stan to kolejny etap w doznaniu przytłaczającej miłości, którą opisaliśmy na początku. Jednak podczas gdy spotkanie ze świetlistą postacią było doświadczeniem zewnętrznym, to już ten opisywany przez większość umierających stan dotyczy wewnętrznej eksplozji ekstatycznego wręcz szczęścia i radości z faktu… uwolnienia się od fizycznego więzienia własnego ciała.

Dostęp do nieograniczonej wiedzy

Kolejną rzeczą, jaka często pojawiała się podczas takiego doświadczenia jest dostęp do źródła potężnej wiedzy. A może lepiej rzec – wychodzącej poza rozum, świadomości. Nikt, z tych którzy bowiem wrócili do życia nie potrafił przypomnieć sobie szczegółów tej „nauki”. To, co pozostaje po takim doznaniu to jedyne pamięć o tym, że w „zaświatach” mamy dostęp do tej kosmicznej biblioteki. Spora część relacji dotyczy też wizji przyszłości.
Swoją drogą – w wielu kulturach pojawia się tzw. Axis Mundi – kosmiczne drzewo, filar Wszechświata, pamiętający wszystko od samego początku dziejów, aż po jego kres. Może to z tym tworem spotkali się odratowani śmiertelnicy?

Zaświaty o wielu poziomach

Przynajmniej u połowy relacjonujących pojawił się motyw podróży po zaświatach. Niczym Dante w swym wizjonerskim dziele, zmarli oprowadzani są po różnych poziomach tej niefizycznej krainy. Umierający mają wrażenie przechodzenia przez miejsca wyjątkowo gościnne i pełne przyjemnych bodźców, ale także i podobne piekłu zakątki, które chciałoby się bardzo szybko opuścić.

„Nie jesteś jeszcze gotowy”

To motyw, który spotyka się u prawie połowy badanych osób. Podróż kończy się w momencie, kiedy trzeba podjąć decyzję. I tu też pojawiają się rozbieżności w relacjach. Jedni zostają poinformowani przez „niebiańskie” istoty o potrzebie powrotu do cielesnej powłoki (często decydującym powodem są tu „niedokończone sprawy”, które czekają na zainteresowanego w jego ziemskim życiu). Są też tacy, którzy sami mogą podjąć wybór, czy zostać w zaświatach, czy wrócić do swoich żywych bliskich. Co ciekawe – większość osób twierdzi, że z wielką niechęcią chce się opuścić to miejsce…

Słynny „tunel”

Tunel, którym umierający kroczy w stronę światła, to już niemalże znak firmowy śmierci klinicznej i opisów doświadczeń jej towarzyszących. Jednakże tylko 42% osób ma okazję odbyć tego typu spacer. Częściej natomiast pojawiają się relacje dotyczące unoszenia się nad ciałem w kierunku źródła silnego światła, wspinania się po schodach, czy szybkiego biegu przez korytarz.

Czy to efekt niedotlenienia mózgu?

Czym tak naprawdę jest doświadczenie śmierci możemy tylko zgadywać. Nie zmienia to faktu, że od lat, naukowcy usiłują poznać bliżej ten fenomen. Całkiem niedawno ciekawe badanie przeprowadzili słoweńscy uczeni, którzy przyjrzeli się ofiarom ataków serca. Okazuje się bowiem, że co dziesiąta osoba, która przeżyła zawał, doznała stanu bardzo zbliżonego do tego, który opisują ludzie po przeżyciu śmierci klinicznej.


Do zawału dochodzi w wyniku niedokrwienia mięśnia sercowego. Wówczas to mózg zostaje pozbawiony tlenu. Wzrasta za to poziom dwutlenku węgla – gazu, który w dużej ilości jest silnie toksyczny. W atmosferze stężenie CO2 wynosi ok. 0,039%. Niebezpieczeństwo dla ludzkiego zdrowia zaczyna się już wtedy, gdy jego poziom wzrasta do 1%!
Czemu niedotlenienie mózgu objawia się stanami bardzo podobnymi do doświadczeń osób, które przeżyły śmierć kliniczną? Otóż w efekcie stresu związanego z zawałem, organizm uwalnia endorfiny – nasz naturalny środek przeciwbólowy. Ten należący do grupy opioidów hormon, jest też odpowiedzialny za silne stany euforyczne, a nawet halucynacje. Brzmi sensownie, prawda?
To jednak nie jest jedyna naukowa teoria próbująca wytłumaczyć fenomen pośmiertnych podróży.

A co jeśli śmierć jest największym tripem znanym ludzkości?

Wyobraźcie sobie najsilniejszy psychodelik jaki może istnieć. Łakoć, którego już minimalna ilość wysyła każdego śmiałka, gdzieś daleko w odmęty kosmicznego raju. Mówimy tu o dimetylotryptaminie (DMT). Ta silna, należąca do grupy tryptamin, substancja jest jednym z alkaloidów występujących w wielu roślinach, które znaleźć możemy w każdym miejscu na świecie. W wielu kulturach łączy się te rośliny z innymi, zawierającymi odpowiednie inhibitory i podaje uczestnikom szamańskich ceremonii.
Ludzie, którzy mieli przyjemność brać udział w rytuałach ayahuascowych odbywają tripy zbliżone do doświadczeń śmierci klinicznej.


No, dobra – ale przecież w dalszym ciągu mówimy o substancjach, które należy spożyć, aby przez chwilę poczuć się niczym stygnący trup. Co to ma wspólnego z rzeczywistym uczuciem towarzyszącym ludziom na łożu śmierci?
Otóż do dimetylotryptaminy ma dostęp każdy z nas. I wcale nie musimy sięgać po amazońskie herbatki, aby móc cieszyć się efektem takiego odurzenia. DMT tworzona jest też przez pewien mały, niepozorny gruczoł ukryty w naszym mózgu – szyszynkę. Komórki tego organu produkują też melatoninę, czyli tzw. hormon snu. Małe ilości wspomnianego psychodeliku uwalniane są np. podczas głębokiej medytacji. Nieco większe podczas obżerania się grzybkami psylocybinowymi, czy picia wywaru meskalinowego… Niektóre, przyjmowane zewnętrznie, substancje stymulują bowiem szyszynkę do tłoczenia w nas dimetylotryptaminy.


W dalszym jednak ciągu to nasz mózg decyduje kiedy skorzystać z zasobów DMT. Co się jednak dzieje kiedy umieramy? Doktor Rick Strassman, autor książki „DMT – Molekuła duszy”, twierdzi, że krótko po śmierci dochodzi do błyskawicznego rozkładu komórek szyszynki. Dzięki temu uwalniają się wszystkie zasoby dimetylotryptaminy. W praktyce, dostajemy od naszego mózgu ostatni prezent – potężny zastrzyk szalenie silnego psychodeliku, który to, jak mówi sam uczony „zrywa zasłony ukrywające to, co tybetańscy mnisi nazywają terminem „bardo”, czyli stanem pośrednim pomiędzy życiem a śmiercią”.


Zresztą sam Kartezjusz zwrócił kiedyś uwagę na szyszynkę. Ten francuski filozof był twórcą poglądu o dualistycznej naturze naszej egzystencji. Twierdził on, że istnieje miejsce, w którym nasze ciało styka się z duszą. Tym miejscem miała być szyszynka – zawór łączący świat żywych ze światem duchów. Z całą pewnością filozof na łożu śmierci sam przekonał się, jaką potęgę kryje w sobie ten niepozorny gruczoł…

Niezależnie od tego, czy teoria z psychodelicznym zastrzykiem serwowanym przez umierający mózg, jest rozwiązaniem zagadki pośmiertnych wizji – prawda jest taka, że kiedyś sami poznamy tę największą z tajemnic. Problem w tym, że nie będziemy mieli komu o tym opowiedzieć.



Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…