Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Szukaj


 

Znalazłem 83 takie materiały

W zdrowym ciele zdrowy duch

„Mądrzy ludzie” intuicyjnie czują, że zdrowie psychiczne, spokój, równowaga i wolność mają odzwierciedlenie w ruchach, postawie, wyglądzie ciała. Zdrowie zobaczymy w energicznym, spontanicznym, żywotnym ciele, pełnym gracji i swobody. Dostrzeżemy je w bystrym spojrzeniu; poznamy po kolorze i temperaturze ciała. Zdrowy duch mieszka w zdrowym ciele i na odwrót.

Czytaj dalej →


10 sposobów by przechytrzyć raka

Czas obalić mit, że „rak to geny”. Geny (na które tak chętnie lubimy zwalać winę) są jak nabity pistolet: ktoś jeszcze musi pociągnąć za spust, sam z siebie nie wypali. Każdego dnia tak na dobrą sprawę „dostajemy raka” i się go pozbywamy: miliardy naszych zdegenerowanych komórek umiera i zostaje zastępowane przez komórki nowe. W czasie kiedy czytasz to zdanie proces ten zajdzie w kilkudziesięciu tysiącach Twoich komórek.

Czytaj dalej →


Por

Cheops- faraon i właściciel najpotężniejszej piramidy egipskiej sprzed około 4500 lat, zapłacił swego czasu magowi- wróżbicie za oddane sobie usługi, takim oto zestawem : 1000 gruszek, 100dzbanów piwa, 1 wół i 100 skrzynek porów. Mojżesz z lubością wspominał zupę z porów, którą pijał w Egipcie. Cesarz Neron jadał mnóstwo porów, szczególnie przed swoimi artystycznymi występami w rzymskim cyrku, bo tak on jak i inni w owym czasie - wierzyli, że sok z porów wspaniale wpływa na czystość głosu. Arystoteles wierzył,że perliczki i kuropatwy dlatego tak przenikliwie krzyczą, ponieważ chętnie skubią pory.

Czytaj dalej →


Uzależniające jedzenie. – Zmiana stylu życia związana jest niekiedy z rezygnacją z pewnych produktów lub nawet całych grup żywnościowych. Dla niektórych porzucenie jedzenia słodyczy na miesiąc, czy abstynencja od alkoholu na pewien czas nie stanowi najmniejszego problemu. Owszem, ważna jest silna wola, jednak często uzależnienie od konkretnego pokarmu jest tak silne, że przezwycięża wszelkie starania. Jedzenie potrafi wpływać na nas emocjonalnie, a takie oddziaływania wiążą nas z nim jeszcze mocniej. Co takiego, oprócz przyjemności ze smaku i miłości do jedzenia wywołuje tak duży problem z wyrzeczeniem się pewnych produktów i powoduje, że bez względu na starania wielokrotnie przegrywasz? 

Wiele osób twierdzi, że owa niezdolność do wyeliminowania ze swojej codziennej diety szkodliwego jedzenia jest rezultatem emocjonalnego oddziaływania jedzenia na organizm. Kiedy ta teoria została uznana za bardzo prawdopodobną, pojawiły się różne aspekty wyjaśniające poruszane w dzisiejszym artykule „pragnienie jedzenia”.

Sprawa może nie być tak prosta, jak nam się wydaje. A to dlatego, że przyczyną całego zamieszania są… hormony. Egzorfiny, bo o nich dzisiaj mowa, to peptydy opioidowe, komponenty białek, które w dużej części są produktami ubocznymi trawienia różnych produktów pełnoziarnistych oraz mleka. Te opioidy są odpowiedzialne za oddziaływania na komórki żywych organizmów, głównie nas – ludzi. Często wywierają wpływ na nasze naturalne endorfiny, ingerując w endorfinowy system, który odpowiada za nasz nastrój. Fizjologiczne zwiększone wydzielanie endorfin jest stymulowane np. dzięki aktywności fizycznej, co odczuwamy jako potreningowe zadowolenie. Hamujący wpływ na wydzielanie endorfin ma m.in. alkohol, co tłumaczy, dlaczego niektórzy po alkoholizacji wyrzucają z siebie smutki i żale. Egzorfiny pochodzą zawsze ze środowiska zewnętrznego, a w organizmie powodują działanie podobne do dobrze nam znanej morfiny.

Egzorfiny, endorfiny i morfina są roznosicielami informacji w naszym układzie nerwowym i działają na zasadzie łączenia się z receptorami opioidowymi w komórkach, czyli mini fabrykach, z których zbudowane są nasze ciała. Kiedy zostają wydzielone krążą po mózgu aż znajdą odpowiedni receptor, wtedy łączą się z nim i wywołują reakcję docelowo w tej komórce, do której się przyczepiły.

Prześledźmy sobie, co się staje, gdy spożywamy pokarm zawierający cząsteczki egzorfin. Owe składniki zostają uwolnione z pokarmu i szukają swoich receptorów w mózgu, dzięki czemu wywołująeuforię, zadowolenie, zaspokojenie pragnienia, przy okazji mając pewien wpływ na wywołanie uzależnienia. Ludzie, którzy spożywają pokarm, na który mają w danym momencie ochotę, mówią „czuję się odprężony i zrelaksowany, kiedy to jem!”.

Zostało udowodnione, że ludzkie endorfiny są ważne w procesie stymulacji ośrodka nagrody. Podwyższony poziom endorfin uzyskujemy, kiedy spożywamy pokarmy, które nam wybitnie smakują.  Zatem, kiedy spożywamy smaczne produkty (szczególnie wszelkie słodycze i tłuste przekąski) nasz poziom endorfin skacze do góry. To może tłumaczyć, dlaczego spożywanie np. czekolady jest tak przyjemne. Co więcej, całkiem prawdopodobny wydaje się fakt, że pokarm, będący źródłem egzorfin może wywierać efekt pożądania dla tego „ulubionego” przez nas jedzenia.Więc zamiast wydzielać nasze własne endogenne opioidy, jakiś wewnętrzny głos mówi nam, że to coś jest smaczne i żeby zjeść tego więcej, bo te aktywne cząsteczki pochodzące z jedzenia sygnalizują nam, że właśnie to jedzenie nam smakuje. Co ciekawe, naukowcy wykazali występowanie cząsteczek egzorfin mleka w systemie nerwowym kobiet, będących świeżymi matkami oraz noworodków. Te peptydy opioidowe wywołują u dziecka pragnienie i uzależnienie fizyczne, w celu zagwarantowania, że będzie chciało pić dużo mleka matki. Ponadto takie działanie sprawia, że dziecko śpi wystarczająco długo.

Egzorfiny występują głównie w pszenicy i produktach mlecznych. Wymagania dzisiejszego przemysłu żywnościowego spowodowały, że człowiek został zmuszony do ingerencji w naturę, dlatego też dzisiejsza pszenica ma mały związek z tą uprawianą wieki temu. Dziś cierpimy na choroby cywilizacyjne oraz żywieniowo zależne, o których kiedyś nikomu się nie śniło. Pszenica może być jednym z elementów zwiększających u nas skłonności do występowania schorzeń przewlekłych i wielu chorób (np. nadciśnienie, cukrzyca, choroby serca, miażdżyca, migreny, bóle stawów, artretyzm, alergie i nietolerancje pokarmowe, otyłość, nadwaga  itp.) Spożywamy duże ilości węglowodanów pochodzących między innymi z chleba.  Ich spożywanie jest rekomendowane przez naukowców i lekarzy, dlatego właśnie węglowodany stanowią podstawę piramidy żywieniowej. Nie stronimy także od produktów mlecznych, które rzekomo są najlepszym źródłem wapnia w diecie. Trudno jest z nich zrezygnować, ponieważ organizm jest do nich przyzwyczajony jak do każdej innej używki. To one powodują, że Twój mózg kieruje Twoją dłoń po kolejnego chipsa, orzeszka, czy ciastko, chociaż apetyt wcale nie maleje…

Udowodniono również, że próba „odstawienia” pszenicy u niektórych osób może wywołać przykre objawy, podobne do objawów głodu narkotycznego. Jednak, nie wszystkie egzorfiny są podobne i nie wszystkie z nich muszą być szkodliwe. Wszyscy wiedzą, że jedzenie może powodować fizyczny i psychiczny komfort. Świadomość o tym, że egzorfiny odpowiadają za taki efekt spowodowała, że te „pocieszające” właściwości żywności mogą być przez nas wykorzystane. Jako świadomi konsumenci, możemy wykorzystywać przeciwbólowy potencjał żywności w zmniejszeniu czucia dolegliwości bólowych.

/               vegestrefa.pl         /

Uzależniające jedzenie.

Zmiana stylu życia związana jest niekiedy z rezygnacją z pewnych produktów lub nawet całych grup żywnościowych. Dla niektórych porzucenie jedzenia słodyczy na miesiąc, czy abstynencja od alkoholu na pewien czas nie stanowi najmniejszego problemu. Owszem, ważna jest silna wola, jednak często uzależnienie od konkretnego pokarmu jest tak silne, że przezwycięża wszelkie starania. Jedzenie potrafi wpływać na nas emocjonalnie, a takie oddziaływania wiążą nas z nim jeszcze mocniej. Co takiego, oprócz przyjemności ze smaku i miłości do jedzenia wywołuje tak duży problem z wyrzeczeniem się pewnych produktów i powoduje, że bez względu na starania wielokrotnie przegrywasz?

Wiele osób twierdzi, że owa niezdolność do wyeliminowania ze swojej codziennej diety szkodliwego jedzenia jest rezultatem emocjonalnego oddziaływania jedzenia na organizm. Kiedy ta teoria została uznana za bardzo prawdopodobną, pojawiły się różne aspekty wyjaśniające poruszane w dzisiejszym artykule „pragnienie jedzenia”.

Sprawa może nie być tak prosta, jak nam się wydaje. A to dlatego, że przyczyną całego zamieszania są… hormony. Egzorfiny, bo o nich dzisiaj mowa, to peptydy opioidowe, komponenty białek, które w dużej części są produktami ubocznymi trawienia różnych produktów pełnoziarnistych oraz mleka. Te opioidy są odpowiedzialne za oddziaływania na komórki żywych organizmów, głównie nas – ludzi. Często wywierają wpływ na nasze naturalne endorfiny, ingerując w endorfinowy system, który odpowiada za nasz nastrój. Fizjologiczne zwiększone wydzielanie endorfin jest stymulowane np. dzięki aktywności fizycznej, co odczuwamy jako potreningowe zadowolenie. Hamujący wpływ na wydzielanie endorfin ma m.in. alkohol, co tłumaczy, dlaczego niektórzy po alkoholizacji wyrzucają z siebie smutki i żale. Egzorfiny pochodzą zawsze ze środowiska zewnętrznego, a w organizmie powodują działanie podobne do dobrze nam znanej morfiny.

Egzorfiny, endorfiny i morfina są roznosicielami informacji w naszym układzie nerwowym i działają na zasadzie łączenia się z receptorami opioidowymi w komórkach, czyli mini fabrykach, z których zbudowane są nasze ciała. Kiedy zostają wydzielone krążą po mózgu aż znajdą odpowiedni receptor, wtedy łączą się z nim i wywołują reakcję docelowo w tej komórce, do której się przyczepiły.

Prześledźmy sobie, co się staje, gdy spożywamy pokarm zawierający cząsteczki egzorfin. Owe składniki zostają uwolnione z pokarmu i szukają swoich receptorów w mózgu, dzięki czemu wywołująeuforię, zadowolenie, zaspokojenie pragnienia, przy okazji mając pewien wpływ na wywołanie uzależnienia. Ludzie, którzy spożywają pokarm, na który mają w danym momencie ochotę, mówią „czuję się odprężony i zrelaksowany, kiedy to jem!”.

Zostało udowodnione, że ludzkie endorfiny są ważne w procesie stymulacji ośrodka nagrody. Podwyższony poziom endorfin uzyskujemy, kiedy spożywamy pokarmy, które nam wybitnie smakują. Zatem, kiedy spożywamy smaczne produkty (szczególnie wszelkie słodycze i tłuste przekąski) nasz poziom endorfin skacze do góry. To może tłumaczyć, dlaczego spożywanie np. czekolady jest tak przyjemne. Co więcej, całkiem prawdopodobny wydaje się fakt, że pokarm, będący źródłem egzorfin może wywierać efekt pożądania dla tego „ulubionego” przez nas jedzenia.Więc zamiast wydzielać nasze własne endogenne opioidy, jakiś wewnętrzny głos mówi nam, że to coś jest smaczne i żeby zjeść tego więcej, bo te aktywne cząsteczki pochodzące z jedzenia sygnalizują nam, że właśnie to jedzenie nam smakuje. Co ciekawe, naukowcy wykazali występowanie cząsteczek egzorfin mleka w systemie nerwowym kobiet, będących świeżymi matkami oraz noworodków. Te peptydy opioidowe wywołują u dziecka pragnienie i uzależnienie fizyczne, w celu zagwarantowania, że będzie chciało pić dużo mleka matki. Ponadto takie działanie sprawia, że dziecko śpi wystarczająco długo.

Egzorfiny występują głównie w pszenicy i produktach mlecznych. Wymagania dzisiejszego przemysłu żywnościowego spowodowały, że człowiek został zmuszony do ingerencji w naturę, dlatego też dzisiejsza pszenica ma mały związek z tą uprawianą wieki temu. Dziś cierpimy na choroby cywilizacyjne oraz żywieniowo zależne, o których kiedyś nikomu się nie śniło. Pszenica może być jednym z elementów zwiększających u nas skłonności do występowania schorzeń przewlekłych i wielu chorób (np. nadciśnienie, cukrzyca, choroby serca, miażdżyca, migreny, bóle stawów, artretyzm, alergie i nietolerancje pokarmowe, otyłość, nadwaga itp.) Spożywamy duże ilości węglowodanów pochodzących między innymi z chleba. Ich spożywanie jest rekomendowane przez naukowców i lekarzy, dlatego właśnie węglowodany stanowią podstawę piramidy żywieniowej. Nie stronimy także od produktów mlecznych, które rzekomo są najlepszym źródłem wapnia w diecie. Trudno jest z nich zrezygnować, ponieważ organizm jest do nich przyzwyczajony jak do każdej innej używki. To one powodują, że Twój mózg kieruje Twoją dłoń po kolejnego chipsa, orzeszka, czy ciastko, chociaż apetyt wcale nie maleje…

Udowodniono również, że próba „odstawienia” pszenicy u niektórych osób może wywołać przykre objawy, podobne do objawów głodu narkotycznego. Jednak, nie wszystkie egzorfiny są podobne i nie wszystkie z nich muszą być szkodliwe. Wszyscy wiedzą, że jedzenie może powodować fizyczny i psychiczny komfort. Świadomość o tym, że egzorfiny odpowiadają za taki efekt spowodowała, że te „pocieszające” właściwości żywności mogą być przez nas wykorzystane. Jako świadomi konsumenci, możemy wykorzystywać przeciwbólowy potencjał żywności w zmniejszeniu czucia dolegliwości bólowych.

/ vegestrefa.pl /

Dieta roślinna leczy. – Wywiad z Małgorzatą Desmond, dietetykiem i specjalistą medycyny żywienia, autorką wielu publikacji w zakresie medycyny żywienia, m.in. na temat niefarmakologicznych perspektyw leczenia cukrzycy, diet wegetariańskich, także ich wpływu na stan zdrowia i rozwój dzieci; ekspertem w programach telewizyjnych oraz radiowych.

Spójne wyniki pochodzące z badań na dziesiątkach tysięcy wegetarian wykazują, że mają oni niższą zachorowalność na chorobę niedokrwienną serca (o ok. 32 proc.), cukrzycę, nadciśnienie tętnicze, zespół metaboliczny, niższe stężenie cholesterolu i niższe BMI.

Jak ocenia Pani społeczne podejście w Polsce do stosowania diet roślinnych? Dużo się różni od zachodniego?

Na Zachodzie kobiety w ciąży czy matki z dziećmi, kiedy informują lekarza o stosowaniu diet wegetariańskich czy wegańskich, zazwyczaj nie spotkają się ze sprzeciwem. Lekarze przyjmują to ze spokojem, sugerując wizytę u dietetyka. Tymczasem z rozmów z rodzicami dzieci biorących udział w moim badaniu w Centrum Zdrowia Dziecka wiem, że niektórzy spotkali się nie tyle z agresją, co nawet odmową prowadzenia ich jako pacjentów, a w skrajnych przypadkach nawet groźbą podania do sądu. Reakcje takie zdarzały się, choć oczywiście nie były regułą.

Skąd ten brak zrozumienia?

Myślę, że częściowo z ignorancji. Studiowałam dużo za granicą i widzę, że w Polsce w programach studiów żywieniowych wegetarianizmowi poświęca się bardzo mało uwagi. Dlatego pokutuje powszechny pogląd, że on szkodzi i powoduje niedobory. To nieprawda, trzeba tylko wiedzieć, jak z takiej diety korzystać.

Stanowiska wszystkich większych organizacji medycznych i żywieniowych na świecie są zgodne: diety roślinne można stosować na każdym etapie życia i przynoszą one korzyści zdrowotne. Od lat 50. XX wieku naukowcy prowadzą – na setkach tysięcy wegetarian – badania epidemiologiczne. Wykonuje się też więcej badań klinicznych poświęconych tym dietom. Wzrost popularności diet roślinnych to nieunikniony trend, bo korzyści z ich stosowania potwierdza coraz więcej badań. Na szczęście także w Polsce ukazuje się więcej artykułów, które raczej informują niż straszą.

14-latka wraca ze szkoły i informuje mamę, że zamierza od dzisiaj przejść na wegetarianizm, bo tak zrobiły już wszystkie jej koleżanki. Jak powinna postąpić matka, żeby córka sobie nie zaszkodziła?

Najgorsze co mogłaby zrobić, to na siłę zabronić jej przejścia na wegetarianizm. Wtedy córka pewnie i tak to zrobi, tylko na własną rękę i rzeczywiście sobie zaszkodzi. Więc warto podejść do sprawy spokojnie i wybrać się z nastolatką przede wszystkim do specjalisty w zakresie żywienia po poradę dietetyczną. Ale powinien być to dietetyk, który zna literaturę medyczną na temat wegetarianizmu.

W wieku dojrzewania można sobie pozwolić na eksperymenty żywieniowe?

Powtórzę, nie jako osoba prywatna, tylko przywołując stanowiska amerykańskich, kanadyjskich i brytyjskich stowarzyszeń dietetyków, amerykańskich i kanadyjskich stowarzyszeń pediatrów oraz Departamentu Zdrowia USA: prawidłowo zbilansowana dieta wegetariańska, w tym wegańska, jest odpowiednia dla człowieka na każdym etapie życia.

Oczywiście zaleceń żywieniowych np. dla 14-latki nie można po prostu opublikować w sieci czy podyktować przez telefon. Dieta musi być ściśle dostosowana do wzrostu, masy ciała, aktywności fizycznej, płci itd. Możemy jednak mówić o ogólnych zasadach konstruowania diety roślinnej. Powinna się opierać na 4-5 grupach produktów: warzywach, owocach, produktach pełnoziarnistych, roślinach strączkowych oraz niewielkich ilościach orzechów i pestek. Tzw. laktoowowegetarianizm dopuszcza też mleko, sery i jaja. W przypadku produktów mlecznych, od drugiego roku życia powinno się spożywać produkty o obniżonej zawartości tłuszczu, ponieważ ich regularne spożywanie, szczególnie w formie pełnotłustej, skutkuje podwyższonym stężeniem cholesterolu.

Stanowiska światowych towarzystw pediatrycznych są jednoznaczne: jest to całkowicie bezpieczne. Jednak musi to być dieta odpowiednio zbilansowana i zawsze należy się udać po poradę do wykwalifikowanego w tym temacie dietetyka. Według szacunków, w Stanach Zjednoczonych żyje ok. 7,5 mln wegan, w tym dzieci. Odpowiednio zbilansowana dieta wegetariańska zapewni dziecku wszystkie potrzebne składniki odżywcze. Białko i żelazo znajdują się nie tylko w mięsie: to chyba największy mit dotyczący diet roślinnych. Wspólnie z prof. Januszem Książykiem prowadziłam w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie badania dzieci 2-10-letnich stosujących diety wegańską, wegetariańską i tradycyjną. Okazało się, że w tych trzech grupach takie parametry jak morfologia krwi, stężenie albumin w surowicy (wskaźnik stanu odżywienia dziecka białkiem) były na takim samym poziomie. Potwierdzają to badania na dzieciach wegetariańskich z innych krajów.Wspomniała Pani, że na dietę roślinną można przejść w każdym wieku. Czy dotyczy to także dzieci?

Może sprzeciw bierze się stąd, że małe dziecko kojarzy się z mlekiem – jak więc mu go odmawiać?

Po pierwsze nie trzeba go odmawiać. Diety wegetariańskie zawierają w sobie też produkty mleczne. Ale jeżeli już ktoś decyduje się na dietę wegańską, można ją odpowiednio skomponować tak, aby nie brakło w niej niczego, co dostarcza mleko. Dla mnie skomponowanie wegańskiej diety właściwej dla małego dziecka jest łatwe, bo wiem, według jakich zasad się to robi. Ale rodzic absolutnie musi udać się do dietetyka. W naszym badaniu często obserwowaliśmy u dzieci wegańskich niedostateczną podaż wapnia w diecie. To wynikało nie tyle z braku nabiału, ale z tego, że rodzice nie wiedzieli, czym go zastąpić. Niestety w Polsce nie wydano do tej pory oficjalnych zaleceń na temat żywienia dzieci wegańskich i wegetariańskich. W wielu krajach zachodnich, m.in. w USA, takie zalecenia istnieją.

A czy na wegetarianizm może sobie pozwolić kobieta w ciąży?

Jak najbardziej. Stanowiska wyżej wymienionych towarzystw są w tej kwestii takie same, jak w przypadku małych dzieci. Tylko znowu: trzeba wiedzieć, jak to zrobić. Wstępne wyniki badań – wymagające jeszcze potwierdzenia – wskazują, że dieta roślinna obniża ryzyko stanu przedrzucawkowego i rzucawkowego.

Jednak w ostatnim czasie wskazano na stosowanie diety wegetariańskiej (a zwłaszcza spożywanie soi) przez matkę w pierwszym i drugim trymestrze ciąży jako na jedną z przyczyn spodziectwa (wady układu moczowego cechującej się nieprawidłowym ujściem cewki moczowej na brzusznej powierzchni prącia) u noworodków.

Do tej pory wykonano trzy badania, które oceniały ryzyko spodziectwa potomstwa związane z wegetariańską dietą matki. Dwa z nich wskazują na zwiększone ryzyko, jedno z nich nie wykazało żadnego związku. Niestety badania te nie były wykonane z dużą dokładnością, np. autorzy jednego z nich sugerowali, że zwiększone ryzyko może wiązać się z wyższym spożyciem soi przez matki wegetarianki, jednakże w badaniu tym nie mierzono spożycia soi przez jego uczestniczki. Inne z tych badań nie znalazło żadnego związku między spożyciem soi przez matki wegetarianki a ryzykiem tej przypadłości. Są one, więc w dużej mierze sprzeczne i na ich podstawie nie możemy wyciągnąć żadnych mocnych wniosków. Nie skłoniły one też żadnego dużego towarzystwa żywieniowego do zmiany pozytywnego stanowiska względem diet roślinnych w ciąży.

Czy są jakieś składniki odżywcze, które trzeba suplementować?

Owszem: witaminę B12, której w produktach roślinnych nie ma. Znajduje się ona wprawdzie w produktach mlecznych i jajkach, ale z badań wynika, że także u laktoowowegetarian jej stężenie we krwi jest zbyt niskie. W Polsce coraz częściej pojawiają się na szczęście w sprzedaży produkty fortyfikowane witaminą B12, np. mleko roślinne (sojowe czy ryżowe). Kwestię sposobu suplementacji dietetyk omawia z każdym pacjentem indywidualnie.

Suplementuje się także witaminę D, ale to zalecenie (wydane przez konsultanta krajowego) dotyczy wszystkich, bez względu na przyjętą dietę, w okresie od października do marca, a w zależności od wyników stężenia witaminy D w surowicy – u niektórych też i w okresie letnim, choć to trzeba indywidualnie omówić z dietetykiem czy lekarzem.

Czyli za pomocą diet roślinnych można osiągnąć korzyści zdrowotne?

Tak, te diety pełnią ważną funkcję w prewencji pierwotnej chorób. Spójne wyniki pochodzące z badań na dziesiątkach tysięcy wegetarian wykazują, że mają oni niższą zachorowalność na chorobę niedokrwienną serca (o ok. 32 proc.), cukrzycę, nadciśnienie tętnicze, zespół metaboliczny, niższe stężenie cholesterolu i niższe BMI.

Ale niezwykle istotna jest również kwestia prewencji wtórnej. Niskotłuszczowa dieta wegańska oparta o niskoprzetworzone produkty jest w stanie obniżyć stężenie cholesterolu w stopniu porównywalnym do leków (o ok. 40 proc.), a także cofnąć zmiany miażdżycowe. Terapia taką dietą została obecnie zaaprobowana przez Amerykański Departament Zdrowia i Amerykanie, którzy kwalifikują się do operacji wszczepienia by-passów czy angioplastyki, są uprawnieni do jej refundowania jako opcji terapeutycznej. Tego typu dieta jest też skuteczniejsza niż diety tradycyjnie zalecane przez towarzystwa diabetologiczne w terapii cukrzycy typu 2 (potwierdzono to w wielu badaniach klinicznych, w tym w dwóch badaniach bardzo wysoko cenionych w medycynie, tzw. badaniach z randomizacją )

Z badań w dziedzinie reumatologii wynika, że diety roślinne, wegetariańskie, wegańskie, czy wręcz surowe wegańskie (witariańskie), skutkują korzystnymi efektami np. przy reumatoloidalnym zapaleniu stawów. Przegląd badań sugeruje, że zmniejszają się pod ich wpływem dolegliwości bólowe, i towarzyszy temu wyciszenie nadreaktywności układu immunologicznego poprzez zmniejszenie stanu zapalnego.

W jednym z programów telewizyjnych powiedziała Pani kiedyś, że dieta roślinna wycisza układ immunologiczny.

W moim poradnictwie żywieniowym współpracuję z reumatologiem dr n. med. Edytą Biernat-Kałużą. W leczeniu pacjentów reumatologicznych stosujemy najczęściej dietę roślinną (choć niekoniecznie w 100 proc. wegańską) ale eliminacyjną – bezglutenową, wykluczającą często też inne antygeny (jak np. białko mleka krowiego, kukurydzę, ryż).

Badania w tej dziedzinie sugerują, że efekt terapeutyczny osiągany jest na trzech poziomach. Po pierwsze następuje wyciszenie reakcji zapalnych organizmu poprzez dietę bogatą w warzywa i owoce, zawierające substancje przeciwzapalne, jak również poprzez unikanie produktów nasilających reakcje zapalne (np. czerwone mięso). Po drugie – ze względu na brak stymulacji układu odpornościowego przez antygeny (na które niektóre osoby reagują z racji uwarunkowań dziedzicznych) organizm produkuje mniej autoprzeciwciał i kompleksów immunologicznych, co skutkuje zmniejszeniem nasilenia procesu chorobowego. Po trzecie zachodzi zmiana bakteryjnej flory jelitowej z prozapalnej na przeciwzapalną. Dziś wiemy, że bakterie w naszym jelicie pozostają w ścisłej komunikacji z naszym układem odpornościowym. Możemy to osiągnąć za pomocą eliminacyjnej diety roślinnej.

Mówię to podstawie nie tylko opublikowanych wyników badań, ale także klinicznych efektów u naszych pacjentów. Diety takie stosujemy z korzystnymi efektami terapeutycznymi w przypadkach wspomnianego reumatoidalnego zapalenia stawów, ale także łuszczycowego i reaktywnego zapalenia stawów, zesztywniającego zapalenia stawów kręgosłupa, a nawet tocznia rumieniowatego układowego. Na naszej stronie internetowej można posłuchać samych pacjentów, którzy po przejściu terapii dietą opowiadają o swoich sukcesach terapeutycznych: http://www.carolina.pl/pacjent/1028-historie_sukcesow_terapeutycznych_pacjentow_cmz_filmy.html

Czy dietę wegańską ocenia Pani wyżej niż laktoowowegetariańską?

Większość badań długoterminowych, kohortowych nie daje jednoznacznej odpowiedzi, która dieta jest najkorzystniejsza z punktu widzenia prewencji chorób. Jednak najnowsze wyniki badania Adventist Heath Study II, prowadzonego na 90 tys. osób (w tym w dużej części na wegetarianach i weganach) wykazują, że weganie dzięki stosowanej diecie w największym stopniu ograniczają u siebie ryzyko wystąpienia cukrzycy, nadciśnienia i zespołu metabolicznego, jak również nadwagi i otyłości. Na kolejnych miejscach plasują się wegetarianie, potem tzw. fish-eaters, a na końcu „wszystkożercy”.

Wróćmy do diety stosowanej prewencyjnie. Czy można przejść na wegetarianizm zarabiając średnią krajową?

To zależy, na jakie produkty się zdecydujemy. Jeśli do diety włączymy papaję, mango i daktyle medjool, to rzeczywiście musimy zarabiać ponadprzeciętnie. Ale takie produkty jak kasze, rośliny strączkowe, soczewica, jabłka, gruszki itp. są niedrogie. Trudniej jest z warzywami i owocami poza sezonem, ale można z powodzeniem stosować mrożonki. Podobną „inwestycję” muszą jednak wykonywać także osoby na diecie tradycyjnej, chcące się zdrowo odżywiać.

Proszę na koniec zaproponować coś zdrowego i smacznego na wegańskie śniadanie.

Warto zjeść np. owsiankę na mleku sojowym, ryżowym czy migdałowym z dodatkiem cynamonu, owoców suszonych albo startego jabłka. Spróbujmy też coraz popularniejszego na zachodzie koktajlu owocowego na mleku roślinnym z dodatkiem zielonych warzyw liściastych. Miksujemy mleko sojowe, mrożone jagody albo maliny, dwa banany, a do tego dodajemy garść szpinaku sałatkowego. A jeśli wolimy coś na słono, proponuję kanapkę z chleba pełnoziarnistego z humusem (pastą z cieciorki) z dodatkiem warzyw albo omlet z tofu.

Muszę wspomnieć, że pacjenci, którzy przechodzą u mnie na dietę w dużej mierze roślinną czy nawet wegetariańską w większości twierdzą, że odkryli zupełnie nowe smaki, a ich żywienie stało się o wiele bardziej urozmaicone.

Rozmawiał:
Maciej Müller

Dieta roślinna leczy.

Wywiad z Małgorzatą Desmond, dietetykiem i specjalistą medycyny żywienia, autorką wielu publikacji w zakresie medycyny żywienia, m.in. na temat niefarmakologicznych perspektyw leczenia cukrzycy, diet wegetariańskich, także ich wpływu na stan zdrowia i rozwój dzieci; ekspertem w programach telewizyjnych oraz radiowych.

Spójne wyniki pochodzące z badań na dziesiątkach tysięcy wegetarian wykazują, że mają oni niższą zachorowalność na chorobę niedokrwienną serca (o ok. 32 proc.), cukrzycę, nadciśnienie tętnicze, zespół metaboliczny, niższe stężenie cholesterolu i niższe BMI.

Jak ocenia Pani społeczne podejście w Polsce do stosowania diet roślinnych? Dużo się różni od zachodniego?

Na Zachodzie kobiety w ciąży czy matki z dziećmi, kiedy informują lekarza o stosowaniu diet wegetariańskich czy wegańskich, zazwyczaj nie spotkają się ze sprzeciwem. Lekarze przyjmują to ze spokojem, sugerując wizytę u dietetyka. Tymczasem z rozmów z rodzicami dzieci biorących udział w moim badaniu w Centrum Zdrowia Dziecka wiem, że niektórzy spotkali się nie tyle z agresją, co nawet odmową prowadzenia ich jako pacjentów, a w skrajnych przypadkach nawet groźbą podania do sądu. Reakcje takie zdarzały się, choć oczywiście nie były regułą.

Skąd ten brak zrozumienia?

Myślę, że częściowo z ignorancji. Studiowałam dużo za granicą i widzę, że w Polsce w programach studiów żywieniowych wegetarianizmowi poświęca się bardzo mało uwagi. Dlatego pokutuje powszechny pogląd, że on szkodzi i powoduje niedobory. To nieprawda, trzeba tylko wiedzieć, jak z takiej diety korzystać.

Stanowiska wszystkich większych organizacji medycznych i żywieniowych na świecie są zgodne: diety roślinne można stosować na każdym etapie życia i przynoszą one korzyści zdrowotne. Od lat 50. XX wieku naukowcy prowadzą – na setkach tysięcy wegetarian – badania epidemiologiczne. Wykonuje się też więcej badań klinicznych poświęconych tym dietom. Wzrost popularności diet roślinnych to nieunikniony trend, bo korzyści z ich stosowania potwierdza coraz więcej badań. Na szczęście także w Polsce ukazuje się więcej artykułów, które raczej informują niż straszą.

14-latka wraca ze szkoły i informuje mamę, że zamierza od dzisiaj przejść na wegetarianizm, bo tak zrobiły już wszystkie jej koleżanki. Jak powinna postąpić matka, żeby córka sobie nie zaszkodziła?

Najgorsze co mogłaby zrobić, to na siłę zabronić jej przejścia na wegetarianizm. Wtedy córka pewnie i tak to zrobi, tylko na własną rękę i rzeczywiście sobie zaszkodzi. Więc warto podejść do sprawy spokojnie i wybrać się z nastolatką przede wszystkim do specjalisty w zakresie żywienia po poradę dietetyczną. Ale powinien być to dietetyk, który zna literaturę medyczną na temat wegetarianizmu.

W wieku dojrzewania można sobie pozwolić na eksperymenty żywieniowe?

Powtórzę, nie jako osoba prywatna, tylko przywołując stanowiska amerykańskich, kanadyjskich i brytyjskich stowarzyszeń dietetyków, amerykańskich i kanadyjskich stowarzyszeń pediatrów oraz Departamentu Zdrowia USA: prawidłowo zbilansowana dieta wegetariańska, w tym wegańska, jest odpowiednia dla człowieka na każdym etapie życia.

Oczywiście zaleceń żywieniowych np. dla 14-latki nie można po prostu opublikować w sieci czy podyktować przez telefon. Dieta musi być ściśle dostosowana do wzrostu, masy ciała, aktywności fizycznej, płci itd. Możemy jednak mówić o ogólnych zasadach konstruowania diety roślinnej. Powinna się opierać na 4-5 grupach produktów: warzywach, owocach, produktach pełnoziarnistych, roślinach strączkowych oraz niewielkich ilościach orzechów i pestek. Tzw. laktoowowegetarianizm dopuszcza też mleko, sery i jaja. W przypadku produktów mlecznych, od drugiego roku życia powinno się spożywać produkty o obniżonej zawartości tłuszczu, ponieważ ich regularne spożywanie, szczególnie w formie pełnotłustej, skutkuje podwyższonym stężeniem cholesterolu.

Stanowiska światowych towarzystw pediatrycznych są jednoznaczne: jest to całkowicie bezpieczne. Jednak musi to być dieta odpowiednio zbilansowana i zawsze należy się udać po poradę do wykwalifikowanego w tym temacie dietetyka. Według szacunków, w Stanach Zjednoczonych żyje ok. 7,5 mln wegan, w tym dzieci. Odpowiednio zbilansowana dieta wegetariańska zapewni dziecku wszystkie potrzebne składniki odżywcze. Białko i żelazo znajdują się nie tylko w mięsie: to chyba największy mit dotyczący diet roślinnych. Wspólnie z prof. Januszem Książykiem prowadziłam w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie badania dzieci 2-10-letnich stosujących diety wegańską, wegetariańską i tradycyjną. Okazało się, że w tych trzech grupach takie parametry jak morfologia krwi, stężenie albumin w surowicy (wskaźnik stanu odżywienia dziecka białkiem) były na takim samym poziomie. Potwierdzają to badania na dzieciach wegetariańskich z innych krajów.Wspomniała Pani, że na dietę roślinną można przejść w każdym wieku. Czy dotyczy to także dzieci?

Może sprzeciw bierze się stąd, że małe dziecko kojarzy się z mlekiem – jak więc mu go odmawiać?

Po pierwsze nie trzeba go odmawiać. Diety wegetariańskie zawierają w sobie też produkty mleczne. Ale jeżeli już ktoś decyduje się na dietę wegańską, można ją odpowiednio skomponować tak, aby nie brakło w niej niczego, co dostarcza mleko. Dla mnie skomponowanie wegańskiej diety właściwej dla małego dziecka jest łatwe, bo wiem, według jakich zasad się to robi. Ale rodzic absolutnie musi udać się do dietetyka. W naszym badaniu często obserwowaliśmy u dzieci wegańskich niedostateczną podaż wapnia w diecie. To wynikało nie tyle z braku nabiału, ale z tego, że rodzice nie wiedzieli, czym go zastąpić. Niestety w Polsce nie wydano do tej pory oficjalnych zaleceń na temat żywienia dzieci wegańskich i wegetariańskich. W wielu krajach zachodnich, m.in. w USA, takie zalecenia istnieją.

A czy na wegetarianizm może sobie pozwolić kobieta w ciąży?

Jak najbardziej. Stanowiska wyżej wymienionych towarzystw są w tej kwestii takie same, jak w przypadku małych dzieci. Tylko znowu: trzeba wiedzieć, jak to zrobić. Wstępne wyniki badań – wymagające jeszcze potwierdzenia – wskazują, że dieta roślinna obniża ryzyko stanu przedrzucawkowego i rzucawkowego.

Jednak w ostatnim czasie wskazano na stosowanie diety wegetariańskiej (a zwłaszcza spożywanie soi) przez matkę w pierwszym i drugim trymestrze ciąży jako na jedną z przyczyn spodziectwa (wady układu moczowego cechującej się nieprawidłowym ujściem cewki moczowej na brzusznej powierzchni prącia) u noworodków.

Do tej pory wykonano trzy badania, które oceniały ryzyko spodziectwa potomstwa związane z wegetariańską dietą matki. Dwa z nich wskazują na zwiększone ryzyko, jedno z nich nie wykazało żadnego związku. Niestety badania te nie były wykonane z dużą dokładnością, np. autorzy jednego z nich sugerowali, że zwiększone ryzyko może wiązać się z wyższym spożyciem soi przez matki wegetarianki, jednakże w badaniu tym nie mierzono spożycia soi przez jego uczestniczki. Inne z tych badań nie znalazło żadnego związku między spożyciem soi przez matki wegetarianki a ryzykiem tej przypadłości. Są one, więc w dużej mierze sprzeczne i na ich podstawie nie możemy wyciągnąć żadnych mocnych wniosków. Nie skłoniły one też żadnego dużego towarzystwa żywieniowego do zmiany pozytywnego stanowiska względem diet roślinnych w ciąży.

Czy są jakieś składniki odżywcze, które trzeba suplementować?

Owszem: witaminę B12, której w produktach roślinnych nie ma. Znajduje się ona wprawdzie w produktach mlecznych i jajkach, ale z badań wynika, że także u laktoowowegetarian jej stężenie we krwi jest zbyt niskie. W Polsce coraz częściej pojawiają się na szczęście w sprzedaży produkty fortyfikowane witaminą B12, np. mleko roślinne (sojowe czy ryżowe). Kwestię sposobu suplementacji dietetyk omawia z każdym pacjentem indywidualnie.

Suplementuje się także witaminę D, ale to zalecenie (wydane przez konsultanta krajowego) dotyczy wszystkich, bez względu na przyjętą dietę, w okresie od października do marca, a w zależności od wyników stężenia witaminy D w surowicy – u niektórych też i w okresie letnim, choć to trzeba indywidualnie omówić z dietetykiem czy lekarzem.

Czyli za pomocą diet roślinnych można osiągnąć korzyści zdrowotne?

Tak, te diety pełnią ważną funkcję w prewencji pierwotnej chorób. Spójne wyniki pochodzące z badań na dziesiątkach tysięcy wegetarian wykazują, że mają oni niższą zachorowalność na chorobę niedokrwienną serca (o ok. 32 proc.), cukrzycę, nadciśnienie tętnicze, zespół metaboliczny, niższe stężenie cholesterolu i niższe BMI.

Ale niezwykle istotna jest również kwestia prewencji wtórnej. Niskotłuszczowa dieta wegańska oparta o niskoprzetworzone produkty jest w stanie obniżyć stężenie cholesterolu w stopniu porównywalnym do leków (o ok. 40 proc.), a także cofnąć zmiany miażdżycowe. Terapia taką dietą została obecnie zaaprobowana przez Amerykański Departament Zdrowia i Amerykanie, którzy kwalifikują się do operacji wszczepienia by-passów czy angioplastyki, są uprawnieni do jej refundowania jako opcji terapeutycznej. Tego typu dieta jest też skuteczniejsza niż diety tradycyjnie zalecane przez towarzystwa diabetologiczne w terapii cukrzycy typu 2 (potwierdzono to w wielu badaniach klinicznych, w tym w dwóch badaniach bardzo wysoko cenionych w medycynie, tzw. badaniach z randomizacją )

Z badań w dziedzinie reumatologii wynika, że diety roślinne, wegetariańskie, wegańskie, czy wręcz surowe wegańskie (witariańskie), skutkują korzystnymi efektami np. przy reumatoloidalnym zapaleniu stawów. Przegląd badań sugeruje, że zmniejszają się pod ich wpływem dolegliwości bólowe, i towarzyszy temu wyciszenie nadreaktywności układu immunologicznego poprzez zmniejszenie stanu zapalnego.

W jednym z programów telewizyjnych powiedziała Pani kiedyś, że dieta roślinna wycisza układ immunologiczny.

W moim poradnictwie żywieniowym współpracuję z reumatologiem dr n. med. Edytą Biernat-Kałużą. W leczeniu pacjentów reumatologicznych stosujemy najczęściej dietę roślinną (choć niekoniecznie w 100 proc. wegańską) ale eliminacyjną – bezglutenową, wykluczającą często też inne antygeny (jak np. białko mleka krowiego, kukurydzę, ryż).

Badania w tej dziedzinie sugerują, że efekt terapeutyczny osiągany jest na trzech poziomach. Po pierwsze następuje wyciszenie reakcji zapalnych organizmu poprzez dietę bogatą w warzywa i owoce, zawierające substancje przeciwzapalne, jak również poprzez unikanie produktów nasilających reakcje zapalne (np. czerwone mięso). Po drugie – ze względu na brak stymulacji układu odpornościowego przez antygeny (na które niektóre osoby reagują z racji uwarunkowań dziedzicznych) organizm produkuje mniej autoprzeciwciał i kompleksów immunologicznych, co skutkuje zmniejszeniem nasilenia procesu chorobowego. Po trzecie zachodzi zmiana bakteryjnej flory jelitowej z prozapalnej na przeciwzapalną. Dziś wiemy, że bakterie w naszym jelicie pozostają w ścisłej komunikacji z naszym układem odpornościowym. Możemy to osiągnąć za pomocą eliminacyjnej diety roślinnej.

Mówię to podstawie nie tylko opublikowanych wyników badań, ale także klinicznych efektów u naszych pacjentów. Diety takie stosujemy z korzystnymi efektami terapeutycznymi w przypadkach wspomnianego reumatoidalnego zapalenia stawów, ale także łuszczycowego i reaktywnego zapalenia stawów, zesztywniającego zapalenia stawów kręgosłupa, a nawet tocznia rumieniowatego układowego. Na naszej stronie internetowej można posłuchać samych pacjentów, którzy po przejściu terapii dietą opowiadają o swoich sukcesach terapeutycznych: http://www.carolina.pl/pacjent/1028-historie_sukcesow_terapeutycznych_pacjentow_cmz_filmy.html

Czy dietę wegańską ocenia Pani wyżej niż laktoowowegetariańską?

Większość badań długoterminowych, kohortowych nie daje jednoznacznej odpowiedzi, która dieta jest najkorzystniejsza z punktu widzenia prewencji chorób. Jednak najnowsze wyniki badania Adventist Heath Study II, prowadzonego na 90 tys. osób (w tym w dużej części na wegetarianach i weganach) wykazują, że weganie dzięki stosowanej diecie w największym stopniu ograniczają u siebie ryzyko wystąpienia cukrzycy, nadciśnienia i zespołu metabolicznego, jak również nadwagi i otyłości. Na kolejnych miejscach plasują się wegetarianie, potem tzw. fish-eaters, a na końcu „wszystkożercy”.

Wróćmy do diety stosowanej prewencyjnie. Czy można przejść na wegetarianizm zarabiając średnią krajową?

To zależy, na jakie produkty się zdecydujemy. Jeśli do diety włączymy papaję, mango i daktyle medjool, to rzeczywiście musimy zarabiać ponadprzeciętnie. Ale takie produkty jak kasze, rośliny strączkowe, soczewica, jabłka, gruszki itp. są niedrogie. Trudniej jest z warzywami i owocami poza sezonem, ale można z powodzeniem stosować mrożonki. Podobną „inwestycję” muszą jednak wykonywać także osoby na diecie tradycyjnej, chcące się zdrowo odżywiać.

Proszę na koniec zaproponować coś zdrowego i smacznego na wegańskie śniadanie.

Warto zjeść np. owsiankę na mleku sojowym, ryżowym czy migdałowym z dodatkiem cynamonu, owoców suszonych albo startego jabłka. Spróbujmy też coraz popularniejszego na zachodzie koktajlu owocowego na mleku roślinnym z dodatkiem zielonych warzyw liściastych. Miksujemy mleko sojowe, mrożone jagody albo maliny, dwa banany, a do tego dodajemy garść szpinaku sałatkowego. A jeśli wolimy coś na słono, proponuję kanapkę z chleba pełnoziarnistego z humusem (pastą z cieciorki) z dodatkiem warzyw albo omlet z tofu.

Muszę wspomnieć, że pacjenci, którzy przechodzą u mnie na dietę w dużej mierze roślinną czy nawet wegetariańską w większości twierdzą, że odkryli zupełnie nowe smaki, a ich żywienie stało się o wiele bardziej urozmaicone.

Rozmawiał:
Maciej Müller

Przebiałczeni. Polacy przesadzają z białkiem – U dziecka powoduje podwyższenie poziomu insuliny i zwiększa ryzyko otyłości. U dorosłego sprzyja osteoporozie i zwiększa ryzyko powstawania kamieni nerkowych. Za dużo białka jedzą często nawet wegetarianie. To kolejny z wielu żywieniowych grzechów Polaków.

Nie jemy śniadań, omijamy obiady, za to przesadzamy ze słodkimi przekąskami i kolacjami. Jemy mnóstwo cukru i fast foodów. Z warzywami widujemy się tylko na obiadach u rodziny. Lista grzechów żywieniowych Polaków jest bardzo długa. Eksperci od spraw żywienia dorzucają do niej jeszcze jeden: jemy za dużo białka.  

600 procent normy
O przebiałczonych dzieciach napisały w najnowszym numerze "Polityki" Joanna Podgórska i Anna Jośko. Powołując się na badania, nad którymi patronat objęły Centrum Zdrowia Dziecka oraz Instytut Matki i Dziecka, przytoczyły zastraszające liczby:  

Dzieci na diecie tradycyjnej mają przekroczone spożycie białka o 600 proc., dzieci na diecie wegetariańskiej – 400 proc, a dzieci wegańskie – o 200 proc

– Do tej pory nie było wiarygodnych badań dotyczących żywienia dzieci. Chcieliśmy sprawdzić, czy mity o tragicznej diecie są prawdziwe. W badaniu brała udział reprezentatywna próba rodzin. Polegało ono na tym, że rodzice prowadzili dzienniczki, w których zapisywali, co przez całą dobę jadło ich dziecko – mówi naTemat Marta Szulc z fundacji Nutrica, która zleciła badania. – Prace prowadziły dwa zespoły ekspertów i oba doszły do takich samych wniosków: jest tragicznie.

Główne problemy polskich dzieci to ogromne ilości spożywanego cukru i soli. To samo badanie pokazało również, że z nadmiernym spożyciem białka ma problem 93 proc. maluchów do 12 miesiąca życia.

Iza Czajka, fizjolog żywienia, nie jest przekonana, czy takie wyniki są możliwe. Ale, w rozmowie z naTemat przyznaje, że polskie dzieci są zdecydowanie gorzej rozwinięte niż ich rówieśnicy sprzed 50 lat. – Takie badania przeprowadzono na Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie. Nastolatki osiągały zdecydowanie gorsze wyniki w rzucie piłką lekarską, biegach. Są mniej skoczne, mniej sprawne niż pół wieku temu – mówi.

Na sumieniu rodziców
Jak mówi Marta Szulc, po tym, jak opublikowano wyniki badań, normy spożycia białka zostały podniesione. Mimo to eksperci Instytutu Żywności i Żywienia w najnowszej edycji norm żywieniowych przed białkiem ostrzegają. "U małych dzieci obserwowany jest pewien paradoks. Zawartość białka w mleku kobiecym wynosi około 1g/100 ml, a dzienne spożycie białka przez dziecko karmione piersią szacowane jest na 1g / kg masy ciała / dzień. Z chwilą wprowadzenia innych produktów do żywienia dziecka, spożycie białka wzrasta do 3g / kg m.c./ d. i więcej, mimo że w normach zmniejszone jest zapotrzebowanie na ten składnik".

Co z tego wynika? Jak przekonują eksperci z IŻŻ, nadmierne spożycie białka powoduje spustoszenie w organizmach dzieci. Podnosi poziom insuliny i insulinopodobnego czynnika IGF-1 oraz zwiększa ryzyko rozwoju otyłości.

– Bezsprzeczne jest, że dzieci jedzą na przykład za dużo mięsa. To konsekwencja tego, że rodzice bardzo szybko przestawiają je na dietę rodzinnego stołu, czyli dzieci de facto jedzą to, co dorośli. A i oni mają dużo na sumieniu – mowi Marta Szulc.

Skutki widać po Dukanowcach
Według raportu IŻŻ przeciętny dorosły także je za dużo białka. Od 1,5 do 2 razy. Nic dziwnego – norma dla dorosłego, nie uprawiającego wyczynowo sportu człowieka to średnio 0,83 g białka na kilogram masy ciała. Przy wadze 70 kg może więc zjeść 58,1 g. To tyle, co w ćwiartce z kurczaka, 330 g golonki bawarskiej, czy 200g wątróbki (dane za serwisem ilewazy.pl). Wystarczy więc zjeść tradycyjny, mięsny obiad, wcześniej kanapki z żółtym serem, a później – z wędliną, by w tej normie się nie zmieścić.

Ze skutkami za dużej ilości białka w organizmie zmagają się ci, którzy postanowili odchudzać się na wysokobiałkowej diecie Dukana. Przez wiele osób była uważana za cudowną, bo dawała szybkie efekty – można było zrzucić dzięki niej kilkadziesiąt kilogramów w kilka miesięcy.

Katarzyna Pryzmont, dietetyk z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego jakiś czas temu tak mówiła mi o konsekwencjach jej stosowania: "Na oddział trafiały osoby tak zakwaszone, że trzeba było paru dni, by doszły do siebie. Trafiali do mnie ludzie z 40-stopniową gorączką, wycieńczeni, wyniszczeni. Inni mówili, że czują kwaśność w ustach, bóle głowy, totalnie nie wiedzą, co się dzieje".

Także ci, którzy na diecie nie są, mogą konfrontować się ze skutkami zbyt dużej ilości spożywanego białka. Jak napisali w raporcie eksperci IŻŻ: "Spożywaniu dużych ilości białka może towarzyszyć hiperkalciuria sprzyjająca osteoporozie, a także kwasica oraz zwiększone ryzyko powstawania kamieni nerkowych zbudowanych ze szczawianu wapnia".

Remedium? Jak zwykle proste, powtarzane od lat przez wszystkich dietetyków: mniejsze porcje, więcej warzyw.

Przebiałczeni. Polacy przesadzają z białkiem

U dziecka powoduje podwyższenie poziomu insuliny i zwiększa ryzyko otyłości. U dorosłego sprzyja osteoporozie i zwiększa ryzyko powstawania kamieni nerkowych. Za dużo białka jedzą często nawet wegetarianie. To kolejny z wielu żywieniowych grzechów Polaków.

Nie jemy śniadań, omijamy obiady, za to przesadzamy ze słodkimi przekąskami i kolacjami. Jemy mnóstwo cukru i fast foodów. Z warzywami widujemy się tylko na obiadach u rodziny. Lista grzechów żywieniowych Polaków jest bardzo długa. Eksperci od spraw żywienia dorzucają do niej jeszcze jeden: jemy za dużo białka.

600 procent normy
O przebiałczonych dzieciach napisały w najnowszym numerze "Polityki" Joanna Podgórska i Anna Jośko. Powołując się na badania, nad którymi patronat objęły Centrum Zdrowia Dziecka oraz Instytut Matki i Dziecka, przytoczyły zastraszające liczby:

Dzieci na diecie tradycyjnej mają przekroczone spożycie białka o 600 proc., dzieci na diecie wegetariańskiej – 400 proc, a dzieci wegańskie – o 200 proc

– Do tej pory nie było wiarygodnych badań dotyczących żywienia dzieci. Chcieliśmy sprawdzić, czy mity o tragicznej diecie są prawdziwe. W badaniu brała udział reprezentatywna próba rodzin. Polegało ono na tym, że rodzice prowadzili dzienniczki, w których zapisywali, co przez całą dobę jadło ich dziecko – mówi naTemat Marta Szulc z fundacji Nutrica, która zleciła badania. – Prace prowadziły dwa zespoły ekspertów i oba doszły do takich samych wniosków: jest tragicznie.

Główne problemy polskich dzieci to ogromne ilości spożywanego cukru i soli. To samo badanie pokazało również, że z nadmiernym spożyciem białka ma problem 93 proc. maluchów do 12 miesiąca życia.

Iza Czajka, fizjolog żywienia, nie jest przekonana, czy takie wyniki są możliwe. Ale, w rozmowie z naTemat przyznaje, że polskie dzieci są zdecydowanie gorzej rozwinięte niż ich rówieśnicy sprzed 50 lat. – Takie badania przeprowadzono na Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie. Nastolatki osiągały zdecydowanie gorsze wyniki w rzucie piłką lekarską, biegach. Są mniej skoczne, mniej sprawne niż pół wieku temu – mówi.

Na sumieniu rodziców
Jak mówi Marta Szulc, po tym, jak opublikowano wyniki badań, normy spożycia białka zostały podniesione. Mimo to eksperci Instytutu Żywności i Żywienia w najnowszej edycji norm żywieniowych przed białkiem ostrzegają. "U małych dzieci obserwowany jest pewien paradoks. Zawartość białka w mleku kobiecym wynosi około 1g/100 ml, a dzienne spożycie białka przez dziecko karmione piersią szacowane jest na 1g / kg masy ciała / dzień. Z chwilą wprowadzenia innych produktów do żywienia dziecka, spożycie białka wzrasta do 3g / kg m.c./ d. i więcej, mimo że w normach zmniejszone jest zapotrzebowanie na ten składnik".

Co z tego wynika? Jak przekonują eksperci z IŻŻ, nadmierne spożycie białka powoduje spustoszenie w organizmach dzieci. Podnosi poziom insuliny i insulinopodobnego czynnika IGF-1 oraz zwiększa ryzyko rozwoju otyłości.

– Bezsprzeczne jest, że dzieci jedzą na przykład za dużo mięsa. To konsekwencja tego, że rodzice bardzo szybko przestawiają je na dietę rodzinnego stołu, czyli dzieci de facto jedzą to, co dorośli. A i oni mają dużo na sumieniu – mowi Marta Szulc.

Skutki widać po Dukanowcach
Według raportu IŻŻ przeciętny dorosły także je za dużo białka. Od 1,5 do 2 razy. Nic dziwnego – norma dla dorosłego, nie uprawiającego wyczynowo sportu człowieka to średnio 0,83 g białka na kilogram masy ciała. Przy wadze 70 kg może więc zjeść 58,1 g. To tyle, co w ćwiartce z kurczaka, 330 g golonki bawarskiej, czy 200g wątróbki (dane za serwisem ilewazy.pl). Wystarczy więc zjeść tradycyjny, mięsny obiad, wcześniej kanapki z żółtym serem, a później – z wędliną, by w tej normie się nie zmieścić.

Ze skutkami za dużej ilości białka w organizmie zmagają się ci, którzy postanowili odchudzać się na wysokobiałkowej diecie Dukana. Przez wiele osób była uważana za cudowną, bo dawała szybkie efekty – można było zrzucić dzięki niej kilkadziesiąt kilogramów w kilka miesięcy.

Katarzyna Pryzmont, dietetyk z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego jakiś czas temu tak mówiła mi o konsekwencjach jej stosowania: "Na oddział trafiały osoby tak zakwaszone, że trzeba było paru dni, by doszły do siebie. Trafiali do mnie ludzie z 40-stopniową gorączką, wycieńczeni, wyniszczeni. Inni mówili, że czują kwaśność w ustach, bóle głowy, totalnie nie wiedzą, co się dzieje".

Także ci, którzy na diecie nie są, mogą konfrontować się ze skutkami zbyt dużej ilości spożywanego białka. Jak napisali w raporcie eksperci IŻŻ: "Spożywaniu dużych ilości białka może towarzyszyć hiperkalciuria sprzyjająca osteoporozie, a także kwasica oraz zwiększone ryzyko powstawania kamieni nerkowych zbudowanych ze szczawianu wapnia".

Remedium? Jak zwykle proste, powtarzane od lat przez wszystkich dietetyków: mniejsze porcje, więcej warzyw.

Zamień chemię na jedzenie. – O tym, że jedzenie może leczyć Julita Bator przekonała się na własnej skórze. Przez kilka lat myślała, że po prostu ma chorowite dzieci. Kiedy tylko zmieniła im dietę, infekcje przeszły jak ręką odjął. Spędziła godziny na wertowaniu etykietek i poszukiwaniu szkodliwych składników w jedzeniu. Teraz na podstawie swoich doświadczeń wydała książkę i radzi, jak "zamienić chemię na jedzenie".

Już sam tytuł pani książki jest trochę przerażający – "Zamień chemię na jedzenie". To znaczy, że produkty, które wkładam w sklepie do koszyka nie są jedzeniem?

Nie wiem dokładnie, co pani do tego koszyka wkłada, ale jeśli zagłębimy się w skład poszczególnych produktów spożywczych, można się przerazić. Bardzo często nieświadomie nie kupujemy jedzenia, tylko produkty jedzeniopodobne, w których składzie dominują chemiczne dodatki, produkty które nasycone są pestycydami i metalami ciężkimi.

Pani też kiedyś się nimi odżywiała. Co sprawiło, że nagle zainteresowała się pani etykietami?

Wszystko zaczęło się od moich dzieci. Przez wiele lat bardzo chorowały, łapały wszystkie infekcje bakteryjne i wirusowe. Kupowaliśmy przez to masę leków, dzieci ciągle przechodziły terapie antybiotykowe i kuracje sterydowe, sami się od nich zarażaliśmy. Choroby mieliśmy w domu co kilka tygodni.

Co było przyczyną?

Długo nie wiedzieliśmy. Obstawialiśmy, że problem leży w jedzeniu, ale nie mogliśmy go zlokalizować.

Testy alergiczne?

Niczego nie wykazywały. Staraliśmy się więc wykluczać z diety kolejne produkty, eliminowaliśmy po kolei nabiał, słodycze. Ale to niczego nie zmieniało. Pięć lat temu wyjechaliśmy na urlop na Kretę. Uznaliśmy, że raz w życiu nie będziemy zadręczać siebie i dzieci i pozwolimy im jeść wszystko. Trudno, najwyżej to odchorujemy.

Nic takiego nie miało miejsca.

Dlaczego?

Zaczęłam przekopywać dostępną literaturę i okazało się, że na Krecie po prostu je się raczej nieprzetworzoną żywność. Pomyślałam, że to może być dobry trop, że to żywność przetworzona ma wpływ na ich choroby. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, kiedy zaczęłam eliminować takie produkty, dzieci przestały chorować.

U moich dzieci występowało zjawisko pseudoalergii – automatycznie reagowały na pewne składniki pożywienia, ale nie brał w tym udziału układ immunologiczny.

Co im szkodziło?

Na przykład glutaminian sodu, czy acesulfan K. Badania pokazują, że wszystkim to szkodzi w jakiś sposób, ale nie wszyscy reagują na to od razu.U moich dzieci miała miejsce natychmiastowa reakcja , więc teraz po prostu jedzą zdrowo.

Jak z normalnego żywienia przestawić się na żywność nieprzetworzoną?

Muszę przyznać, że nie było to proste. Wertowałam artykuły naukowe, czytałam książki. Pięć lat temu dostępnej literatury na ten temat było zdecydowanie mniej, niż dziś. Wiele porad dotyczyło eliminowania całych grup produktów, ale ja już stosowałam wcześniej diety eliminacyjne i wiedziałam, że nie tędy droga. Zaczęłam więc sama mozolnie wydeptywać ścieżki.

Na czym to polegało?

Zaczęłam na przykład czytać etykiety na produktach. Zastanawiałam się, czy składniki, które w nich znajduję są groźne dla naszego organizmu, więc po powrocie do domu czytałam o ich właściwościach. Szybko zaczęłam omijać te, które są groźne i wybierać te produkty, które są najmniej szkodliwe.

Jakie składniki zaskoczyły panią najbardziej?

Jednym z pierwszych tropów, na jakie wpadłam był benzoesan sodu, który podawałam dzieciom jako składnik leku na kaszel. Dziecko dostawało lek z tym składnikiem i zapadało na zapalenie oskrzeli – taka sytuacja powtórzyła się trzykrotnie, więc w końcu zauważyłam zależność. Kiedy wczytałam się w etykietę, okazało się, że u osób nadwrażliwych benzoesan sodu może wywoływać działania niepożądane. Drugim zagrożeniem dla mojego dziecka był słodzik, acesulfam K, także dodawany do leków.

Jak go wyeliminować?

Okazuje się, że jest wyjście – są zamienniki danego leku, które nie zawierają niepożądanego składnika. Zresztą szybko wyszło, że w moim otoczeniu kilkoro dzieci ma ten sam problem, tylko mamy nie wiedziały, że o to chodzi.

Rozumiem, że nie szukała pani tylko w lekach.

Oczywiście. Okazało się na przykład, że wiele barwników uznawanych za potencjalnie niebezpieczne znajduje się w produktach dla dzieci – płatkach śniadaniowych, jogurtach, serkach czy mlecznych deserkach. Warto je znać i wybierać świadomie produkty bez ich dodatku.

Producenci żywności na zarzuty o wykorzystanie niezdrowych składników, zwykle odpowiadają, że jedzenie jest przecież testowane, więc bezpieczne.

Tak, ale przecież producenci nie wiedzą, ile danego składnika jem w ciągu dnia. A ja nie chodzę z kalkulatorkiem i nie liczę, czy już przekroczyłam dopuszczalną dawkę jednego czy drugiego konserwantu. Obawiam się, że nikt nie ma nad tym kontroli i nikt nie wie też, jakie w dłuższej perspektywie ma to konsekwencje dla jego zdrowia. Nie wiemy, jak wpłynie na nas kumulacja różnych związków chemicznych.

My na przykład przestaliśmy kupować większość wędlin, bo jest w nich tak wiele chemii.

W mięsnym prosi pani o etykietkę?

Teraz rzadziej, bo mam swoje wydeptane ścieżki, ale kiedyś robiłam to bardzo często. W wędlinach jest bowiem wszelkie „bogactwo”, poczynając od glutaminianu sodu, przez azotyn sodu, białko sojowe. Mnóstwo niepotrzebnych rzeczy.

Da się jeszcze dostać wędliny bez takich dodatków?

To trudne, ale możliwe.

Zresztą w ogóle mało jest dziś produktów, które są prawdziwym jedzeniem. Mnie samej nie udało się wyeliminować pewnych składników, więc zaczęłam robić dużo żywności sama.

Na przykład?

Zaopatruję się w mleko prosto od krowy i robię sama jogurty. Sama piekę chleb, robię przetwory na zimę.

Skąd pani miała przepisy?

Część od mamy, część od teściowej. Ona przez wiele lat robiła sama śledzie, kiszoną kapustę. Zawsze mnie to dziwiło. Teraz przestało.

Dużo przepisów biorę z blogów, bardzo dużo zmieniam, robię po swojemu. Zamieniam na przykład mąkę pszenną na żytnią, albo gryczaną. Tę z kolei robię sama mieląc ziarna gryki w młynku do kawy.

To musi zajmować mnóstwo czasu. Ja staram się nie jeść najgorszych śmieci, ale i tak przeszukiwanie półek w sklepie trwa wieki.

To prawda, długo trwało zanim przewertowałam wszystkie etykietki.

Czyli nie ma nadziei…

Nie do końca, w mojej książce zebrałam już efekty tych poszukiwań, więc ktoś, kto teraz zacznie myśleć o zdrowym jedzeniu będzie miał o tyle łatwiej. Zamieściłam tam opisy składników najbardziej popularnych produktów, przepisy na własny ser, czy jogurt. Natomiast każdy musi sam stworzyć sobie własną listę bezpiecznych produktów dostępnych niedaleko domu, nauczyć się docierać do producentów zdrowej żywności.

Jak pani do nich dociera?

Na targu staram się wybierać warzywa od rolników. Kiedy widzę panią, która siedzi przy stoisku z małą ilością warzyw, podchodzę i pytam, czy to jej własne. Jeśli odpowie, że tak, umawiam się na stałe dostawy. Jeśli chcę zrobić przetwory, pytam, czy ma większą ilość danych owoców czy warzyw. Jeśli nie ma, to poleca mi swoją sąsiadkę. I w drugą stronę – ja polecam taką panią swoim koleżankom, które też starają się szukać dobrej żywności.

To nie jest trudne? W mieście tacy ludzie nie stoją na każdym rogu.

Na pewno jest to bardziej skomplikowane, niż zrobienie zakupów w supermarkecie, nie oszukujmy się. Ale można to robić do pewnego stopnia, na tyle, na ile to możliwe. Można też działać w kooperatywie – jeśli ktoś jedzie po pomidory na wieś, pyta, czy nie przywieźć też nam. Dzielimy się później kosztami transportu.

Wiele jest takich osób w pani otoczeniu?

Coraz więcej. Ludzie widzą nasze dzieci, które chorowały, a teraz nie chorują. Widzą, że mój mąż, który miał problemy zdrowotne, już ich nie ma. Że ja, która miałam bóle żołądka, też mam spokój. To do nich przemawia. Moja kuzynka jest wykładowcą na uczelni. Po tym, jak zaczęła myśleć o tym, co je, przyznała, że pierwszy raz miała semestr, w którym nie opuściła ani dnia zajęć. Nie chorowała ani ona, ani jej syn.  

A do dzieci ta filozofia przemawia?

Tutaj faktycznie czasami jest problem, nie kupujemy im słodyczy, ani gotowych deserków na bazie mleka. Rozmawiamy z nimi dużo na ten temat, ale agresywna reklama robi swoje.

Ja natomiast stosuję drobne triki, które opisałam też w książce.

Jakie na przykład?

Moje dzieci dostają do szkoły tylko drobne pieniądze, które mogą wydać na wodę. Mamy taką umowę, mam nadzieję, że ją respektują. Jeśli idą na urodziny, proszę je, żeby nie objadały się chipsami, ani nie opijały colą. Pytają wtedy, czy mogą spróbować. No mogą, dlaczego nie?

Udało nam się wypracować taki model, w którym do nas do domu nie przynosi się słodyczy. Nie wszyscy to respektują, ale jeśli ktoś przyniesie jakieś dla dzieci, my je po prostu konfiskujemy. Jeśli ktoś chce sprawić im przyjemność, może przynieść owoce.

Najnowsze badania pokazują, co te wszystkie dodatki do żywności: konserwanty, aromaty, barwniki, wzmacniacze smaku i zapachu robią z naszym układem hormonalnym, jakie powodują problemy. Choćby ADHD. To dla dziecka prawdziwy dramat, że jest uspokajane na wszystkich lekcjach. A jakie ono ma być, skoro co przerwę je batona? Chcielibyśmy oszczędzić tego naszym dzieciom.

Z jednej strony zdrowie, ale z drugiej eko żywność do najtańszych nie należy.

To zależy, jak na to spojrzeć. Przestaliśmy na przykład wydawać naprawdę ogromne pieniądze na wizyty domowe, leki, lekarzy. To odciążyło budżet. Z drugiej strony warto teżwykazywać się gospodarskim sprytem . Bo, owszem, można kupić dobrą szynkę za 40 zł za kilogram, ale równie dobrze można kupić mięso surowe i samodzielnie je upiec. I zaoszczędzić 20 zł na kilogramie.

Tak samo jest z kawą. Jeśli ktoś pija kawę to lepiej zamiast kawy rozpuszczalnej sięgnąć po zdrowszą i tańsząziarnistą. Nie trzeba też wyłącznie kupować żywności nazwanej ekologiczną (choć i tę zdarzyło mi się kupić taniej, niż w supermarkecie). Ale i w supermarkecie da się trafić na dobre produkty, mam wśród przyjaciół wielodzietną rodzinę, której po prostu nie stać na ekstrawagancję.

Dzięki mojej książce udało im się po prostu zrobić zdrowsze zakupy zamykając się w dotychczasowym budżecie. To też sukces.

Zamień chemię na jedzenie.

O tym, że jedzenie może leczyć Julita Bator przekonała się na własnej skórze. Przez kilka lat myślała, że po prostu ma chorowite dzieci. Kiedy tylko zmieniła im dietę, infekcje przeszły jak ręką odjął. Spędziła godziny na wertowaniu etykietek i poszukiwaniu szkodliwych składników w jedzeniu. Teraz na podstawie swoich doświadczeń wydała książkę i radzi, jak "zamienić chemię na jedzenie".

Już sam tytuł pani książki jest trochę przerażający – "Zamień chemię na jedzenie". To znaczy, że produkty, które wkładam w sklepie do koszyka nie są jedzeniem?

Nie wiem dokładnie, co pani do tego koszyka wkłada, ale jeśli zagłębimy się w skład poszczególnych produktów spożywczych, można się przerazić. Bardzo często nieświadomie nie kupujemy jedzenia, tylko produkty jedzeniopodobne, w których składzie dominują chemiczne dodatki, produkty które nasycone są pestycydami i metalami ciężkimi.

Pani też kiedyś się nimi odżywiała. Co sprawiło, że nagle zainteresowała się pani etykietami?

Wszystko zaczęło się od moich dzieci. Przez wiele lat bardzo chorowały, łapały wszystkie infekcje bakteryjne i wirusowe. Kupowaliśmy przez to masę leków, dzieci ciągle przechodziły terapie antybiotykowe i kuracje sterydowe, sami się od nich zarażaliśmy. Choroby mieliśmy w domu co kilka tygodni.

Co było przyczyną?

Długo nie wiedzieliśmy. Obstawialiśmy, że problem leży w jedzeniu, ale nie mogliśmy go zlokalizować.

Testy alergiczne?

Niczego nie wykazywały. Staraliśmy się więc wykluczać z diety kolejne produkty, eliminowaliśmy po kolei nabiał, słodycze. Ale to niczego nie zmieniało. Pięć lat temu wyjechaliśmy na urlop na Kretę. Uznaliśmy, że raz w życiu nie będziemy zadręczać siebie i dzieci i pozwolimy im jeść wszystko. Trudno, najwyżej to odchorujemy.

Nic takiego nie miało miejsca.

Dlaczego?

Zaczęłam przekopywać dostępną literaturę i okazało się, że na Krecie po prostu je się raczej nieprzetworzoną żywność. Pomyślałam, że to może być dobry trop, że to żywność przetworzona ma wpływ na ich choroby. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, kiedy zaczęłam eliminować takie produkty, dzieci przestały chorować.

U moich dzieci występowało zjawisko pseudoalergii – automatycznie reagowały na pewne składniki pożywienia, ale nie brał w tym udziału układ immunologiczny.

Co im szkodziło?

Na przykład glutaminian sodu, czy acesulfan K. Badania pokazują, że wszystkim to szkodzi w jakiś sposób, ale nie wszyscy reagują na to od razu.U moich dzieci miała miejsce natychmiastowa reakcja , więc teraz po prostu jedzą zdrowo.

Jak z normalnego żywienia przestawić się na żywność nieprzetworzoną?

Muszę przyznać, że nie było to proste. Wertowałam artykuły naukowe, czytałam książki. Pięć lat temu dostępnej literatury na ten temat było zdecydowanie mniej, niż dziś. Wiele porad dotyczyło eliminowania całych grup produktów, ale ja już stosowałam wcześniej diety eliminacyjne i wiedziałam, że nie tędy droga. Zaczęłam więc sama mozolnie wydeptywać ścieżki.

Na czym to polegało?

Zaczęłam na przykład czytać etykiety na produktach. Zastanawiałam się, czy składniki, które w nich znajduję są groźne dla naszego organizmu, więc po powrocie do domu czytałam o ich właściwościach. Szybko zaczęłam omijać te, które są groźne i wybierać te produkty, które są najmniej szkodliwe.

Jakie składniki zaskoczyły panią najbardziej?

Jednym z pierwszych tropów, na jakie wpadłam był benzoesan sodu, który podawałam dzieciom jako składnik leku na kaszel. Dziecko dostawało lek z tym składnikiem i zapadało na zapalenie oskrzeli – taka sytuacja powtórzyła się trzykrotnie, więc w końcu zauważyłam zależność. Kiedy wczytałam się w etykietę, okazało się, że u osób nadwrażliwych benzoesan sodu może wywoływać działania niepożądane. Drugim zagrożeniem dla mojego dziecka był słodzik, acesulfam K, także dodawany do leków.

Jak go wyeliminować?

Okazuje się, że jest wyjście – są zamienniki danego leku, które nie zawierają niepożądanego składnika. Zresztą szybko wyszło, że w moim otoczeniu kilkoro dzieci ma ten sam problem, tylko mamy nie wiedziały, że o to chodzi.

Rozumiem, że nie szukała pani tylko w lekach.

Oczywiście. Okazało się na przykład, że wiele barwników uznawanych za potencjalnie niebezpieczne znajduje się w produktach dla dzieci – płatkach śniadaniowych, jogurtach, serkach czy mlecznych deserkach. Warto je znać i wybierać świadomie produkty bez ich dodatku.

Producenci żywności na zarzuty o wykorzystanie niezdrowych składników, zwykle odpowiadają, że jedzenie jest przecież testowane, więc bezpieczne.

Tak, ale przecież producenci nie wiedzą, ile danego składnika jem w ciągu dnia. A ja nie chodzę z kalkulatorkiem i nie liczę, czy już przekroczyłam dopuszczalną dawkę jednego czy drugiego konserwantu. Obawiam się, że nikt nie ma nad tym kontroli i nikt nie wie też, jakie w dłuższej perspektywie ma to konsekwencje dla jego zdrowia. Nie wiemy, jak wpłynie na nas kumulacja różnych związków chemicznych.

My na przykład przestaliśmy kupować większość wędlin, bo jest w nich tak wiele chemii.

W mięsnym prosi pani o etykietkę?

Teraz rzadziej, bo mam swoje wydeptane ścieżki, ale kiedyś robiłam to bardzo często. W wędlinach jest bowiem wszelkie „bogactwo”, poczynając od glutaminianu sodu, przez azotyn sodu, białko sojowe. Mnóstwo niepotrzebnych rzeczy.

Da się jeszcze dostać wędliny bez takich dodatków?

To trudne, ale możliwe.

Zresztą w ogóle mało jest dziś produktów, które są prawdziwym jedzeniem. Mnie samej nie udało się wyeliminować pewnych składników, więc zaczęłam robić dużo żywności sama.

Na przykład?

Zaopatruję się w mleko prosto od krowy i robię sama jogurty. Sama piekę chleb, robię przetwory na zimę.

Skąd pani miała przepisy?

Część od mamy, część od teściowej. Ona przez wiele lat robiła sama śledzie, kiszoną kapustę. Zawsze mnie to dziwiło. Teraz przestało.

Dużo przepisów biorę z blogów, bardzo dużo zmieniam, robię po swojemu. Zamieniam na przykład mąkę pszenną na żytnią, albo gryczaną. Tę z kolei robię sama mieląc ziarna gryki w młynku do kawy.

To musi zajmować mnóstwo czasu. Ja staram się nie jeść najgorszych śmieci, ale i tak przeszukiwanie półek w sklepie trwa wieki.

To prawda, długo trwało zanim przewertowałam wszystkie etykietki.

Czyli nie ma nadziei…

Nie do końca, w mojej książce zebrałam już efekty tych poszukiwań, więc ktoś, kto teraz zacznie myśleć o zdrowym jedzeniu będzie miał o tyle łatwiej. Zamieściłam tam opisy składników najbardziej popularnych produktów, przepisy na własny ser, czy jogurt. Natomiast każdy musi sam stworzyć sobie własną listę bezpiecznych produktów dostępnych niedaleko domu, nauczyć się docierać do producentów zdrowej żywności.

Jak pani do nich dociera?

Na targu staram się wybierać warzywa od rolników. Kiedy widzę panią, która siedzi przy stoisku z małą ilością warzyw, podchodzę i pytam, czy to jej własne. Jeśli odpowie, że tak, umawiam się na stałe dostawy. Jeśli chcę zrobić przetwory, pytam, czy ma większą ilość danych owoców czy warzyw. Jeśli nie ma, to poleca mi swoją sąsiadkę. I w drugą stronę – ja polecam taką panią swoim koleżankom, które też starają się szukać dobrej żywności.

To nie jest trudne? W mieście tacy ludzie nie stoją na każdym rogu.

Na pewno jest to bardziej skomplikowane, niż zrobienie zakupów w supermarkecie, nie oszukujmy się. Ale można to robić do pewnego stopnia, na tyle, na ile to możliwe. Można też działać w kooperatywie – jeśli ktoś jedzie po pomidory na wieś, pyta, czy nie przywieźć też nam. Dzielimy się później kosztami transportu.

Wiele jest takich osób w pani otoczeniu?

Coraz więcej. Ludzie widzą nasze dzieci, które chorowały, a teraz nie chorują. Widzą, że mój mąż, który miał problemy zdrowotne, już ich nie ma. Że ja, która miałam bóle żołądka, też mam spokój. To do nich przemawia. Moja kuzynka jest wykładowcą na uczelni. Po tym, jak zaczęła myśleć o tym, co je, przyznała, że pierwszy raz miała semestr, w którym nie opuściła ani dnia zajęć. Nie chorowała ani ona, ani jej syn.

A do dzieci ta filozofia przemawia?

Tutaj faktycznie czasami jest problem, nie kupujemy im słodyczy, ani gotowych deserków na bazie mleka. Rozmawiamy z nimi dużo na ten temat, ale agresywna reklama robi swoje.

Ja natomiast stosuję drobne triki, które opisałam też w książce.

Jakie na przykład?

Moje dzieci dostają do szkoły tylko drobne pieniądze, które mogą wydać na wodę. Mamy taką umowę, mam nadzieję, że ją respektują. Jeśli idą na urodziny, proszę je, żeby nie objadały się chipsami, ani nie opijały colą. Pytają wtedy, czy mogą spróbować. No mogą, dlaczego nie?

Udało nam się wypracować taki model, w którym do nas do domu nie przynosi się słodyczy. Nie wszyscy to respektują, ale jeśli ktoś przyniesie jakieś dla dzieci, my je po prostu konfiskujemy. Jeśli ktoś chce sprawić im przyjemność, może przynieść owoce.

Najnowsze badania pokazują, co te wszystkie dodatki do żywności: konserwanty, aromaty, barwniki, wzmacniacze smaku i zapachu robią z naszym układem hormonalnym, jakie powodują problemy. Choćby ADHD. To dla dziecka prawdziwy dramat, że jest uspokajane na wszystkich lekcjach. A jakie ono ma być, skoro co przerwę je batona? Chcielibyśmy oszczędzić tego naszym dzieciom.

Z jednej strony zdrowie, ale z drugiej eko żywność do najtańszych nie należy.

To zależy, jak na to spojrzeć. Przestaliśmy na przykład wydawać naprawdę ogromne pieniądze na wizyty domowe, leki, lekarzy. To odciążyło budżet. Z drugiej strony warto teżwykazywać się gospodarskim sprytem . Bo, owszem, można kupić dobrą szynkę za 40 zł za kilogram, ale równie dobrze można kupić mięso surowe i samodzielnie je upiec. I zaoszczędzić 20 zł na kilogramie.

Tak samo jest z kawą. Jeśli ktoś pija kawę to lepiej zamiast kawy rozpuszczalnej sięgnąć po zdrowszą i tańsząziarnistą. Nie trzeba też wyłącznie kupować żywności nazwanej ekologiczną (choć i tę zdarzyło mi się kupić taniej, niż w supermarkecie). Ale i w supermarkecie da się trafić na dobre produkty, mam wśród przyjaciół wielodzietną rodzinę, której po prostu nie stać na ekstrawagancję.

Dzięki mojej książce udało im się po prostu zrobić zdrowsze zakupy zamykając się w dotychczasowym budżecie. To też sukces.

8 reguł świadomej komunikacji,które rozwiążą większość problemów – Nie można się jej nauczyć w szkołach, choć jest jedną z najważniejszych umiejętności życiowych. Nie ma wielu nauczycieli jej uczących, choć każdy jest jej uczniem. Nie ma o niej programów telewizyjnych, choć wszędzie się z niej korzysta. Od jej jakości zależy przetrwanie gatunku i te zwierzęta czy plemiona, które nią lepiej operują, dominują nad pozostałymi.

Przez zdecydowaną większość życia dla zdecydowanej większości ludzi jest nieświadoma oraz zautomatyzowana i nie daje możliwości dokonywania zmian nawyków wyuczonych we wczesnym dzieciństwie. Czy mowa o jedzeniu? O oddychaniu? Nie, o świadomej komunikacji. W tym artykule dowiesz się, jakich zasad przestrzegać, by znacznie zmniejszyć liczbę błędów komunikacyjnych nieświadomie popełnianych przez większość ludzi.


1. Czy to, co mówisz, można zrealizować?

To, co mówisz, musi być możliwe do zrealizowania – oto reguła pierwsza. Jeśli nie, to komunikat werbalny nie może być wykonany. Jeśli usłyszysz: „Zapomnij liczbę 4”, nie jesteś w stanie tego zrobić, bo proces zapominania jest niewykonalny. Taka komenda ma dokładnie odwrotny efekt – osoba, pamiętając, co rzekomo ma zapomnieć, wzmacnia informację, którą rozmówca chciał zlikwidować. Podobnie jest z nagminnym w piaskownicach komentarzem rodziców do dzieci: „Bądź grzeczny” (lub jakikolwiek inny przymiotnik). Czasownik „być” jest niewykonalny, bo nie można „nie być”. Dziecko tego nie zrozumie, co frustruje i je, i rodzica. W zamian sprecyzuj, o co dokładnie chodzi, i upewnij się, że można to zrobić, by fizycznie zaistniał rezultat.

2. Czy to, co mówisz, jest precyzyjnie sformułowane?

„Bądź grzeczny!”, „Zachowuj się!”, „Zmotywuj się!” Wiesz, o co chodzi? Nie – komunikatowi brakuje precyzji, a co za tym idzie – można go rozumieć na zbyt wiele sposobów. To w efekcie prawie na pewno gwarantuje inne niż oczekiwane wykonanie komunikatu. Zamiast „Bądź grzeczny!” powiedz do dziecka dokładnie, czego oczekujesz, np.: „Odłóż zabawkę na półkę z innymi zabawkami”. Zamiast „Zachowuj się!” poproś drugą stronę: „Mów o pół tonu ciszej”. Nie żądaj „zmotywowania się”, bo nie wiadomo, co to oznacza. Zaproponuj, by druga strona wyprostowała się, mówiła głośniej i opowiedziała o sytuacji, w której odczuwa entuzjazm. To, co mówisz, musi być precyzyjnie sformułowane – oto reguła numer dwa.

3. Czy to, co mówisz, jest pozytywnie sformułowane?

Proponujesz komuś coś do picia i pytasz, czy ma ochotę na kawę. Słyszysz, że nie. Proponujesz więc herbatę. Również „nie”. Sok pomarańczowy? „Nie”. Kieliszek wódki? „Nie”. Ile czasu potrzeba, byś się zirytował? Samo negowanie jest reaktywne – odwołuje się do rzeczywistości już istniejącej bez konstruktywnego kreowania przyszłości, co pozostawia rozmówcę bez możliwości rozwiązania problemu. Ma to szczególnie negatywne konsekwencje dla małych dzieci, które słysząc, czego mają nie robić, nie są w stanie wyrobić u siebie proaktywnej postawy szukania rozwiązań. Dodatkowo mózg nie rozpoznaje zaprzeczeń – propozycja, byś nie myślał o różowym słoniu, skończy się fiaskiem, bo to, co usłyszysz (mimo negacji), mózg przetworzy. Następnym razem, gdy ktoś Ci powie, że „nie chce się czepiać, ale…”, to oczywiście czepiać się chce. Zamiast powiedzieć pracownikowi: „Nie mów tak do klienta”, wyjaśnij, jak konkretnie chcesz, by osoba ta się wypowiadała. Reguła numer trzy – to, co mówisz, musi być pozytywnie sformułowane.

4. Czy to, co mówisz, jest komunikatem dla Ciebie czy dla rozmówcy?

„Zrozum to”. „Wiedz, co do Ciebie mówię”. „Poczuj mnie”. Druga strona nie jest w stanie Cię zrozumieć tak, jak chcesz być zrozumiany, bo to może zostać wykonane tylko przez Ciebie. Nikt nie może być odpowiedzialny za procesy mentalne i emocjonalne innej osoby, ponieważ w ostatecznym rozrachunku to Ty decydujesz o tym, co myślisz i czujesz (niezależnie od tego, czy rozmówca jest bodźcem to stymulującym). Druga strona również nie może wiedzieć, o co Ci chodzi, nie może Cię „poczuć” tak, jak chcesz. Może za to zrozumieć Ciebie, tak jak sama to sobie wyobraża, odczuwa, interpretuje, czyli według własnych filtrów poznawczych. Jeśli Ty siebie rozumiesz, wiesz, co chcesz przekazać, i sam siebie czujesz, to przekazanie tego drugiej stronie będzie możliwe. Reguła numer cztery to pamiętanie o tym by wziąć odpowiedzialność za siebie i oddać ją innym.

5. Czy to, co mówisz, jest czytaniem w myślach czy opisem mierzalnych faktów?

„Widzę, że jesteś smutny!” Nie, widzisz łzy lecące z oczu. Kroiłem cebulę.

„Wiem, co za chwilę powiesz!” Nie wiesz, przypominasz sobie jedynie, co w podobnej sytuacji powiedziałem ostatnim razem.

„To zdjęcie mi mówi, że nie byłeś wtedy szczęśliwy”. Nie, zdjęcia nie mówią. To Ty je w taki sposób interpretujesz, a następnie przenosisz tę interpretację na zdjęcie. Jest to błąd atrybucyjny (zdjęcia nie mają możliwości mówienia) i projekcja (uznanie, że to, co sądzimy sami na temat rzeczywistości, sądzi również rozmówca).

Odczytywanie procesów mentalnych w rzeczywistości jest trudne (do dziś psychologia nie znalazła jednoznacznych rozwiązań dotyczących np. języka ciała), a w komunikacji bardziej ograniczonej – w praktyce prawie zawsze niemożliwe (szacuje się, że większość komunikacji e-mailowej jest zniekształcona, czyli odbiór wiadomości jest inny niż intencja, którą kierował się autor).

Opis faktów natomiast ma charakter obiektywny i pomaga uniknąć wielu konfliktów, takich jak np. traktowanie własnego osądu jako obiektywnego opisu rzeczywistości. Błąd ten widać w poniższym przykładzie:
– Wyglądasz na zdenerwowanego.
– Nie jestem.
– Jak to nie, przecież widzę!

Dlatego pamiętaj o piątej regule świadomej komunikacji – opisuj mierzalne fakty zamiast czytać w myślach.

6. Czy to, co mówisz, opisuje, co czujesz, czy atakuje drugą stronę?
Atakowanie rozmówcy zwykle prowadzi do włączenia się u niego mechanizmów obronnych służących do ochrony obrazu siebie. Powiedzenie partnerowi: „Ty mnie nie kochasz!” skończy się prawdopodobnie zaprzeczeniem („Jak to nie, przecież Cię kocham!”), odwetem („Ciągle się mnie czepiasz!”), eskalacją konfliktu („Znowu to samo, ile można wymyślać problemów, których nie ma?”). Zamiast atakowania korzystniej jest mówić o swoich własnych odczuciach, co ma charakter edukacyjny i informacyjny i jest bezpieczne dla integralności rozmówcy. W powyższym przykładzie zamiast „Ty mnie nie kochasz!” efektywniejszym przekazem byłoby: „Wczoraj, gdy powiedziałeś, że źle wyglądam w tej sukience, poczułam smutek”. Jeśli rozmówca powie, że nie to miał na myśli, należy wyjaśnić: „Rozumiem i cieszę się, że miałeś inne intencje. Jednocześnie ja to w taki sposób zrozumiałam. Czy mógłbyś następnym razem powiedzieć to w inny sposób, na przykład…?”. Ta reguła (szósta) zabezpiecza przed występowaniem konfliktów, pamiętaj by opisywać swoje uczucia bez atakowania rozmówcy.

7. Czy to, co mówisz, dotyczy osoby czy jej zachowań?

Mówienie o człowieku jest zawsze zgeneralizowane, a więc uogólnia jednostkowe sytuacje. To poziom oceny – i niezależnie od tego, czy pozytywnej („Jesteś wyjątkowo inteligentny”) czy negatywnej („Jesteś wyjątkowo głupi”) – buduje nieprawdziwy obraz w głowie rozmówcy na jego temat. Nieprawdziwy, bo każdy człowiek ma momenty, gdy zachował się wyjątkowo inteligentnie i wyjątkowo głupio (w zależności od opinii oceniającego, bo nie ma obiektywnych kryteriów inteligencji i głupoty). Ten obraz buduje określone poczucie własnej wartości, a sam komunikat pozornie opisuje rzeczywistość, co uniemożliwia dokonanie zmian. Jeśli ktoś jest rzekomo „głupi”, to nic z tym nie może zrobić. Dlatego znacznie efektywniejsze jest odnoszenie się do zachowań rozmówcy, bo te – w przeciwieństwie do osobowości – łatwo zmienić plus rzadko kiedy bierze się je do siebie. Zamiast „jesteś głupi” powiedz: „Gdy idziesz do klienta, to następnym razem poczytaj więcej na temat tego, czym zajmuje się jego firma”. Zamiast „jesteś mądry” powiedz: „Gdy wczoraj wyraziłeś swoją opinię o tym filmie, zainspirowałeś mnie do jego obejrzenia”. Reguła siódma uczy by mówić o zachowaniach ludzi, a nie o nich samych.

8. Czy to, co mówisz, jest bezpośrednie czy ma ukrytą intencję?

„Kochanie, nie było ładniejszej sukienki?” wcale nie jest pytaniem o dostępność innych sukienek, ale negatywnym komentarzem oceniającym na temat tej konkretnej. Słowa „A jak myślisz, do jasnej cholery?!” nie mają na celu poznania opinii drugiej strony, ale wyrażenie własnej frustracji. Przekazy z podwójnym dnem, w których wypowiedziana treść różni się od prawdziwej intencji mówiącego, zmniejszają zaufanie dorosłego rozmówcy, a przez dzieci nie zostaną zrozumiane. Ponieważ budowanie relacji bez zaufania nie jest możliwe, im bardziej bezpośredni przekaz (z zachowaniem zasad społecznej poprawności i wrażliwości rozmówcy na informacje zwrotne), tym więcej w niej szczerości i łatwości w pozytywnym przyjęciu komunikatu. Stąd też ósma reguła: mówić bezpośrednio co się ma do przekazania.

Wprowadzenie powyższych zasad w życie wymaga systematycznej praktyki. Niektóre z błędów komunikacyjnych (np. mówienie do dzieci czy pracowników, czego nie robić) są tak powszechne, że zyskują status „normy” – mimo swej dysfunkcjonalności. Na szczęście każdą umiejętność można wyćwiczyć, a najlepiej to osiągnąć, skupiając się na jednej technice w ciągu minimum tygodnia. Liczba nieporozumień i konfliktów komunikacyjnych na pewno zostanie zmniejszona. Powodzenia!

/            Mateusz Grzesiak            natemat.pl         /

8 reguł świadomej komunikacji,które rozwiążą większość problemów

Nie można się jej nauczyć w szkołach, choć jest jedną z najważniejszych umiejętności życiowych. Nie ma wielu nauczycieli jej uczących, choć każdy jest jej uczniem. Nie ma o niej programów telewizyjnych, choć wszędzie się z niej korzysta. Od jej jakości zależy przetrwanie gatunku i te zwierzęta czy plemiona, które nią lepiej operują, dominują nad pozostałymi.

Przez zdecydowaną większość życia dla zdecydowanej większości ludzi jest nieświadoma oraz zautomatyzowana i nie daje możliwości dokonywania zmian nawyków wyuczonych we wczesnym dzieciństwie. Czy mowa o jedzeniu? O oddychaniu? Nie, o świadomej komunikacji. W tym artykule dowiesz się, jakich zasad przestrzegać, by znacznie zmniejszyć liczbę błędów komunikacyjnych nieświadomie popełnianych przez większość ludzi.


1. Czy to, co mówisz, można zrealizować?

To, co mówisz, musi być możliwe do zrealizowania – oto reguła pierwsza. Jeśli nie, to komunikat werbalny nie może być wykonany. Jeśli usłyszysz: „Zapomnij liczbę 4”, nie jesteś w stanie tego zrobić, bo proces zapominania jest niewykonalny. Taka komenda ma dokładnie odwrotny efekt – osoba, pamiętając, co rzekomo ma zapomnieć, wzmacnia informację, którą rozmówca chciał zlikwidować. Podobnie jest z nagminnym w piaskownicach komentarzem rodziców do dzieci: „Bądź grzeczny” (lub jakikolwiek inny przymiotnik). Czasownik „być” jest niewykonalny, bo nie można „nie być”. Dziecko tego nie zrozumie, co frustruje i je, i rodzica. W zamian sprecyzuj, o co dokładnie chodzi, i upewnij się, że można to zrobić, by fizycznie zaistniał rezultat.

2. Czy to, co mówisz, jest precyzyjnie sformułowane?

„Bądź grzeczny!”, „Zachowuj się!”, „Zmotywuj się!” Wiesz, o co chodzi? Nie – komunikatowi brakuje precyzji, a co za tym idzie – można go rozumieć na zbyt wiele sposobów. To w efekcie prawie na pewno gwarantuje inne niż oczekiwane wykonanie komunikatu. Zamiast „Bądź grzeczny!” powiedz do dziecka dokładnie, czego oczekujesz, np.: „Odłóż zabawkę na półkę z innymi zabawkami”. Zamiast „Zachowuj się!” poproś drugą stronę: „Mów o pół tonu ciszej”. Nie żądaj „zmotywowania się”, bo nie wiadomo, co to oznacza. Zaproponuj, by druga strona wyprostowała się, mówiła głośniej i opowiedziała o sytuacji, w której odczuwa entuzjazm. To, co mówisz, musi być precyzyjnie sformułowane – oto reguła numer dwa.

3. Czy to, co mówisz, jest pozytywnie sformułowane?

Proponujesz komuś coś do picia i pytasz, czy ma ochotę na kawę. Słyszysz, że nie. Proponujesz więc herbatę. Również „nie”. Sok pomarańczowy? „Nie”. Kieliszek wódki? „Nie”. Ile czasu potrzeba, byś się zirytował? Samo negowanie jest reaktywne – odwołuje się do rzeczywistości już istniejącej bez konstruktywnego kreowania przyszłości, co pozostawia rozmówcę bez możliwości rozwiązania problemu. Ma to szczególnie negatywne konsekwencje dla małych dzieci, które słysząc, czego mają nie robić, nie są w stanie wyrobić u siebie proaktywnej postawy szukania rozwiązań. Dodatkowo mózg nie rozpoznaje zaprzeczeń – propozycja, byś nie myślał o różowym słoniu, skończy się fiaskiem, bo to, co usłyszysz (mimo negacji), mózg przetworzy. Następnym razem, gdy ktoś Ci powie, że „nie chce się czepiać, ale…”, to oczywiście czepiać się chce. Zamiast powiedzieć pracownikowi: „Nie mów tak do klienta”, wyjaśnij, jak konkretnie chcesz, by osoba ta się wypowiadała. Reguła numer trzy – to, co mówisz, musi być pozytywnie sformułowane.

4. Czy to, co mówisz, jest komunikatem dla Ciebie czy dla rozmówcy?

„Zrozum to”. „Wiedz, co do Ciebie mówię”. „Poczuj mnie”. Druga strona nie jest w stanie Cię zrozumieć tak, jak chcesz być zrozumiany, bo to może zostać wykonane tylko przez Ciebie. Nikt nie może być odpowiedzialny za procesy mentalne i emocjonalne innej osoby, ponieważ w ostatecznym rozrachunku to Ty decydujesz o tym, co myślisz i czujesz (niezależnie od tego, czy rozmówca jest bodźcem to stymulującym). Druga strona również nie może wiedzieć, o co Ci chodzi, nie może Cię „poczuć” tak, jak chcesz. Może za to zrozumieć Ciebie, tak jak sama to sobie wyobraża, odczuwa, interpretuje, czyli według własnych filtrów poznawczych. Jeśli Ty siebie rozumiesz, wiesz, co chcesz przekazać, i sam siebie czujesz, to przekazanie tego drugiej stronie będzie możliwe. Reguła numer cztery to pamiętanie o tym by wziąć odpowiedzialność za siebie i oddać ją innym.

5. Czy to, co mówisz, jest czytaniem w myślach czy opisem mierzalnych faktów?

„Widzę, że jesteś smutny!” Nie, widzisz łzy lecące z oczu. Kroiłem cebulę.

„Wiem, co za chwilę powiesz!” Nie wiesz, przypominasz sobie jedynie, co w podobnej sytuacji powiedziałem ostatnim razem.

„To zdjęcie mi mówi, że nie byłeś wtedy szczęśliwy”. Nie, zdjęcia nie mówią. To Ty je w taki sposób interpretujesz, a następnie przenosisz tę interpretację na zdjęcie. Jest to błąd atrybucyjny (zdjęcia nie mają możliwości mówienia) i projekcja (uznanie, że to, co sądzimy sami na temat rzeczywistości, sądzi również rozmówca).

Odczytywanie procesów mentalnych w rzeczywistości jest trudne (do dziś psychologia nie znalazła jednoznacznych rozwiązań dotyczących np. języka ciała), a w komunikacji bardziej ograniczonej – w praktyce prawie zawsze niemożliwe (szacuje się, że większość komunikacji e-mailowej jest zniekształcona, czyli odbiór wiadomości jest inny niż intencja, którą kierował się autor).

Opis faktów natomiast ma charakter obiektywny i pomaga uniknąć wielu konfliktów, takich jak np. traktowanie własnego osądu jako obiektywnego opisu rzeczywistości. Błąd ten widać w poniższym przykładzie:
– Wyglądasz na zdenerwowanego.
– Nie jestem.
– Jak to nie, przecież widzę!

Dlatego pamiętaj o piątej regule świadomej komunikacji – opisuj mierzalne fakty zamiast czytać w myślach.

6. Czy to, co mówisz, opisuje, co czujesz, czy atakuje drugą stronę?
Atakowanie rozmówcy zwykle prowadzi do włączenia się u niego mechanizmów obronnych służących do ochrony obrazu siebie. Powiedzenie partnerowi: „Ty mnie nie kochasz!” skończy się prawdopodobnie zaprzeczeniem („Jak to nie, przecież Cię kocham!”), odwetem („Ciągle się mnie czepiasz!”), eskalacją konfliktu („Znowu to samo, ile można wymyślać problemów, których nie ma?”). Zamiast atakowania korzystniej jest mówić o swoich własnych odczuciach, co ma charakter edukacyjny i informacyjny i jest bezpieczne dla integralności rozmówcy. W powyższym przykładzie zamiast „Ty mnie nie kochasz!” efektywniejszym przekazem byłoby: „Wczoraj, gdy powiedziałeś, że źle wyglądam w tej sukience, poczułam smutek”. Jeśli rozmówca powie, że nie to miał na myśli, należy wyjaśnić: „Rozumiem i cieszę się, że miałeś inne intencje. Jednocześnie ja to w taki sposób zrozumiałam. Czy mógłbyś następnym razem powiedzieć to w inny sposób, na przykład…?”. Ta reguła (szósta) zabezpiecza przed występowaniem konfliktów, pamiętaj by opisywać swoje uczucia bez atakowania rozmówcy.

7. Czy to, co mówisz, dotyczy osoby czy jej zachowań?

Mówienie o człowieku jest zawsze zgeneralizowane, a więc uogólnia jednostkowe sytuacje. To poziom oceny – i niezależnie od tego, czy pozytywnej („Jesteś wyjątkowo inteligentny”) czy negatywnej („Jesteś wyjątkowo głupi”) – buduje nieprawdziwy obraz w głowie rozmówcy na jego temat. Nieprawdziwy, bo każdy człowiek ma momenty, gdy zachował się wyjątkowo inteligentnie i wyjątkowo głupio (w zależności od opinii oceniającego, bo nie ma obiektywnych kryteriów inteligencji i głupoty). Ten obraz buduje określone poczucie własnej wartości, a sam komunikat pozornie opisuje rzeczywistość, co uniemożliwia dokonanie zmian. Jeśli ktoś jest rzekomo „głupi”, to nic z tym nie może zrobić. Dlatego znacznie efektywniejsze jest odnoszenie się do zachowań rozmówcy, bo te – w przeciwieństwie do osobowości – łatwo zmienić plus rzadko kiedy bierze się je do siebie. Zamiast „jesteś głupi” powiedz: „Gdy idziesz do klienta, to następnym razem poczytaj więcej na temat tego, czym zajmuje się jego firma”. Zamiast „jesteś mądry” powiedz: „Gdy wczoraj wyraziłeś swoją opinię o tym filmie, zainspirowałeś mnie do jego obejrzenia”. Reguła siódma uczy by mówić o zachowaniach ludzi, a nie o nich samych.

8. Czy to, co mówisz, jest bezpośrednie czy ma ukrytą intencję?

„Kochanie, nie było ładniejszej sukienki?” wcale nie jest pytaniem o dostępność innych sukienek, ale negatywnym komentarzem oceniającym na temat tej konkretnej. Słowa „A jak myślisz, do jasnej cholery?!” nie mają na celu poznania opinii drugiej strony, ale wyrażenie własnej frustracji. Przekazy z podwójnym dnem, w których wypowiedziana treść różni się od prawdziwej intencji mówiącego, zmniejszają zaufanie dorosłego rozmówcy, a przez dzieci nie zostaną zrozumiane. Ponieważ budowanie relacji bez zaufania nie jest możliwe, im bardziej bezpośredni przekaz (z zachowaniem zasad społecznej poprawności i wrażliwości rozmówcy na informacje zwrotne), tym więcej w niej szczerości i łatwości w pozytywnym przyjęciu komunikatu. Stąd też ósma reguła: mówić bezpośrednio co się ma do przekazania.

Wprowadzenie powyższych zasad w życie wymaga systematycznej praktyki. Niektóre z błędów komunikacyjnych (np. mówienie do dzieci czy pracowników, czego nie robić) są tak powszechne, że zyskują status „normy” – mimo swej dysfunkcjonalności. Na szczęście każdą umiejętność można wyćwiczyć, a najlepiej to osiągnąć, skupiając się na jednej technice w ciągu minimum tygodnia. Liczba nieporozumień i konfliktów komunikacyjnych na pewno zostanie zmniejszona. Powodzenia!

/ Mateusz Grzesiak natemat.pl /

Źródło:

natemat.pl

Internet nie zapomina. Pomyśl zanim wrzucisz.

292011463649508954694156.jpeg

Nieświadomi niebezpieczeństwa rodzice umieszczają tykającą “bombę reputacyjną”

Tego jeszcze w Polsce nie ma i nie było. Ale nadchodzi i nadejdzie. W nastoletnie i dorosłe życie wejdą dzieci, których zdjęcia od maleńkości (łącznie ze skanami USG!) dumni rodzice wrzucają na Facebooka. Przed pierwszą randką ich dziewczyna/chłopak na pewno z radością obejrzą zdjęcia typu “pierwsze siusiu na nocniczku”. Nie mówiąc o kolegach i koleżankach ze szkoły. Internet nie zapomina.

Czytaj dalej →


Think outside the box. – Coraz częściej zadaję sobie pytanie: "dokąd ten świat podąża?". Postępowa Europa próbuje nam wmówić wiele rzeczy. Nie wiem czy wiecie, ale marchewka to owoc, ślimak jest rybą itd. Jeśli myślisz inaczej- uważaj. Możesz być uważany za osobę niepostępową. :P Dobrze, koniec żartów. Zaczynamy. 


 Podane we wstępie przykłady to tylko kropla w morzu absurdów, które nam narzuca UE. 

Homoseksualizm

Próbuje się zatrzeć granicę pomiędzy kobietą a mężczyzną. Model rodziny również uległ zniekształceniu. Nie wyobrażam sobie zakazu mówienia "mamo" i "tato". Jak wyobrażacie sobie świat, gdzie dwóch przedstawicieli tej samej płci będzie adoptowało dzieci? Dla mnie jest to chore i absurdalne. W jaki sposób dwóch tatusiów będzie mogło porozmawiać ze swoją nastoletnią córką o jej dorastaniu? Jaki model rodziny będzie mieć dziecko wychowane w takim związku? Dążymy do samozagłady. Do tego te parady... Jeśli jesteś homo- dobrze. Zachowaj to dla siebie. Nie musisz wychodzić na ulicę i krzyczeć o tym wszystkim ludziom. 
Jeżeli to jest postęp- ja wysiadam na najbliższym przystanku. Możesz mnie nazwać homofobem, katolem czy jak jeszcze chcesz. Ja po prostu bronię swoich zasad, które uważam za normalne i zdania w tej kwestii nie zmienię.

Edukacja seksualna 


Wychowanie do życia w rodzinie? Ok. Może być to przydatne o ile będzie prowadzone przez osoby do tego przygotowane. Głupotą jest wg. mnie prowadzenie tych zajęć przez np. zakonnice i w tak wczesnym wieku dzieci. Dajmy im czas na zabawę zabawkami. Wiedza co to jest prezerwatywa i do czego się jej używa nie jest im potrzebna w tym wieku. 

Równouprawnienie

Często w mediach jest głośno o dyskryminacji kobiet. Pojawiają się głosy, że kobiety są gorzej traktowane od mężczyzn, mniej zarabiają, nie mają takiego przebicia w polityce itd. Zatem drogie feministki: jeżeli już walczycie o to swoje równouprawnienie, to przyjmijcie na swoje barki wszystko co się z tym wiąże. Ktoś kiedyś powiedział: "Równouprawnienie kończy się w momencie gdy trzeba wnieść zakupy na dziesiąte piętro.". 

Muzyka

Ile to razy po włączeniu radia słyszymy setny raz ten sam kawałek? Czy na świecie istnieje tylko 30 utworów? Dlaczego nie promujemy naszych artystów? Mamy tak wspaniałe zespoły, które nie mogą się przebić przez masówkę.  Lepiej puścić jakiegoś anglojęzycznego gniota? Nie ma się co dziwić, że później poziom muzyczny spada drastycznie w dół, a dobre zespoły są znane tylko w bardzo wąskim gronie odbiorców. 

Polityka

Politycy mają nas za bandę idiotów. Te same twarze, świnie wciąż przy korycie. Niestety jest w tym trochę i naszej winy. Wygodniej jest siedzieć na tyłku i nic nie robić. "Co ja mogę zrobić? Mój głos niczego nie zmieni." Wiesz co? Masz rację. Twój głos niczego nie zmieni. Pomyśl jednak, że takie same myśli ma w głowie spora ilość Polaków. Twój głos w pojedynkę nie ma szans. Jeśli jednak połączy się z kilkoma tysiącamy innych głosów- każdy z nich zyskuje znaczenie. Pewnie i tak to przeczytasz i olejesz. Po co się wysilać? Inni zrobią wszystko za Ciebie. Przecież Tobie jest dobrze. Masz dobre warunki w domu, zarabiasz tyle, że co miesiąc możesz odłożyć sporo gotówki, służba zdrowia działa wyśmienicie. Wszystko jest tak jak być powinno. Tylko później nie narzekaj, że coś jednak nie jest tak. 

Niewolnictwo

Zapewne większości z Was kojarzy się to ze starożytnością. "Niewolnictwa przecież nie ma w Polsce". Zatem jak nazwiemy ciężką pracę za marne wynagrodzenie? Czy nie jest to forma wyzysku i ukrytego niewolnictwa? Wiele rodzin żyje na skraju nędzy. Nic się jednak z tym nie robi. Państwo ma ważniejsze rzeczy na głowie od dobra obywateli. 


Źródło:
http://raaf115.blogspot.com/2014/11/postep.html

Think outside the box.

Coraz częściej zadaję sobie pytanie: "dokąd ten świat podąża?". Postępowa Europa próbuje nam wmówić wiele rzeczy. Nie wiem czy wiecie, ale marchewka to owoc, ślimak jest rybą itd. Jeśli myślisz inaczej- uważaj. Możesz być uważany za osobę niepostępową. :P Dobrze, koniec żartów. Zaczynamy.


Podane we wstępie przykłady to tylko kropla w morzu absurdów, które nam narzuca UE.

Homoseksualizm

Próbuje się zatrzeć granicę pomiędzy kobietą a mężczyzną. Model rodziny również uległ zniekształceniu. Nie wyobrażam sobie zakazu mówienia "mamo" i "tato". Jak wyobrażacie sobie świat, gdzie dwóch przedstawicieli tej samej płci będzie adoptowało dzieci? Dla mnie jest to chore i absurdalne. W jaki sposób dwóch tatusiów będzie mogło porozmawiać ze swoją nastoletnią córką o jej dorastaniu? Jaki model rodziny będzie mieć dziecko wychowane w takim związku? Dążymy do samozagłady. Do tego te parady... Jeśli jesteś homo- dobrze. Zachowaj to dla siebie. Nie musisz wychodzić na ulicę i krzyczeć o tym wszystkim ludziom.
Jeżeli to jest postęp- ja wysiadam na najbliższym przystanku. Możesz mnie nazwać homofobem, katolem czy jak jeszcze chcesz. Ja po prostu bronię swoich zasad, które uważam za normalne i zdania w tej kwestii nie zmienię.

Edukacja seksualna


Wychowanie do życia w rodzinie? Ok. Może być to przydatne o ile będzie prowadzone przez osoby do tego przygotowane. Głupotą jest wg. mnie prowadzenie tych zajęć przez np. zakonnice i w tak wczesnym wieku dzieci. Dajmy im czas na zabawę zabawkami. Wiedza co to jest prezerwatywa i do czego się jej używa nie jest im potrzebna w tym wieku.

Równouprawnienie

Często w mediach jest głośno o dyskryminacji kobiet. Pojawiają się głosy, że kobiety są gorzej traktowane od mężczyzn, mniej zarabiają, nie mają takiego przebicia w polityce itd. Zatem drogie feministki: jeżeli już walczycie o to swoje równouprawnienie, to przyjmijcie na swoje barki wszystko co się z tym wiąże. Ktoś kiedyś powiedział: "Równouprawnienie kończy się w momencie gdy trzeba wnieść zakupy na dziesiąte piętro.".

Muzyka

Ile to razy po włączeniu radia słyszymy setny raz ten sam kawałek? Czy na świecie istnieje tylko 30 utworów? Dlaczego nie promujemy naszych artystów? Mamy tak wspaniałe zespoły, które nie mogą się przebić przez masówkę. Lepiej puścić jakiegoś anglojęzycznego gniota? Nie ma się co dziwić, że później poziom muzyczny spada drastycznie w dół, a dobre zespoły są znane tylko w bardzo wąskim gronie odbiorców.

Polityka

Politycy mają nas za bandę idiotów. Te same twarze, świnie wciąż przy korycie. Niestety jest w tym trochę i naszej winy. Wygodniej jest siedzieć na tyłku i nic nie robić. "Co ja mogę zrobić? Mój głos niczego nie zmieni." Wiesz co? Masz rację. Twój głos niczego nie zmieni. Pomyśl jednak, że takie same myśli ma w głowie spora ilość Polaków. Twój głos w pojedynkę nie ma szans. Jeśli jednak połączy się z kilkoma tysiącamy innych głosów- każdy z nich zyskuje znaczenie. Pewnie i tak to przeczytasz i olejesz. Po co się wysilać? Inni zrobią wszystko za Ciebie. Przecież Tobie jest dobrze. Masz dobre warunki w domu, zarabiasz tyle, że co miesiąc możesz odłożyć sporo gotówki, służba zdrowia działa wyśmienicie. Wszystko jest tak jak być powinno. Tylko później nie narzekaj, że coś jednak nie jest tak.

Niewolnictwo

Zapewne większości z Was kojarzy się to ze starożytnością. "Niewolnictwa przecież nie ma w Polsce". Zatem jak nazwiemy ciężką pracę za marne wynagrodzenie? Czy nie jest to forma wyzysku i ukrytego niewolnictwa? Wiele rodzin żyje na skraju nędzy. Nic się jednak z tym nie robi. Państwo ma ważniejsze rzeczy na głowie od dobra obywateli.


Źródło:
http://raaf115.blogspot.com/2014/11/postep.html