Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Szukaj


 

Znalazłem 36 takich materiałów
Z grzybami do kościoła, czyli psychodeliczna msza z lat 60. – Czapki z głów. Natura idzie. W momencie kiedy narkotyki traktowane są jako nielegalna forma podkolorowywania sobie imprezowego weekendu, a do pudła z tabliczką „substancje zakazane” trafiają kolejne środki psychoaktywne, całkowicie spłycana jest prawdziwa wartość darów natury, które od niepamiętnych lat służyły przewodnikom duchowym, szamanom i wizjonerom.
Pewien teolog i doktor z uniwersytetu Harvarda przeprowadził mocno kontrowersyjny, w oczach nie tylko duchowieństwa ale i każdego „prawego” obywatela, test. No, bo czy to normalne, aby przed wizytą w kościele faszerować wiernych grzybkami halucynogennymi?

Lata 60. W tym czasie wielu cenionych naukowców interesowało się tematyką wpływu środków odurzających na ludzką psychikę. Jednym z takich badaczy był młody wówczas psychiatra – Walter Pahnke, który chciał przeprowadzić doświadczenie nad zależnością zażywania substancji psychoaktywnych a doświadczeniami mistycznymi.

W tym przypadku głównym zainteresowanym był „magiczny grzyb” zaliczający się do silnie halucynogennych psylocybów.
 prośbą o pomoc zwrócił się Pahnke do Timothy'ego Leary'ego, który to przewodził narkotykowym eksperymentom na Harvardzie.
Sam eksperyment miał wyglądać następująco: przed nabożeństwem, grupa dziesięciu z dwudziestu osób biorących udział w doświadczeniu miała być poczęstowana kapsułkami ze sproszkowanymi 30 miligramami „cudownego grzybka”. Pozostali zaś dostać mieli witaminę B6 jako placebo.

Sam Leary był dość zszokowany pomysłem teologa: ”To tak jakby zaproponowano mi podanie afrodyzjaków dwudziestu dziewicom do wywołania masowego, zbiorowego orgazmu.”

Zanim obaj panowie przystąpili do właściwego eksperymentu, zdecydowali się przeprowadzić niewielki test na kilku studentach teologii. Wyniki były, można by powiedzieć, zadowalające – większość z uczestników miała bardzo silne wizje, jeden wpadł w paniczny strach przed śmiercią, podczas gdy inny oddawał się natchnionej kopulacji z dywanem.

I tak też w Wielki Piątek 1962 roku na dwie godziny przed rozpoczęciem mszy, w krypcie kaplicy bostońskiego uniwersytetu spotkali się śmiałkowie gotowi odbyć podróż, którą mieli zapamiętać do końca swego życia. Wkrótce grupa zaprowadzona została na miejsce eksperymentu, gdzie czekał już na nich ksiądz Thurman ze swym podniosłym kazaniem. Studenci skazani zostali na dwie i pół godziny wysłuchiwania przypowieści, homilii, podniosłej muzyki oraz mrocznej, religijnej poezji. O ile ci, którzy zażyli placebo grzecznie usiedli na kościelnych ławach, to już ich oglądający świat w innej rzeczywistości koledzy łazili po kaplicy, gadając z wyimaginowanymi postaciami, jeden poczuł nagłą potrzebę nauki gry na organach, a inny zaległ rozpłaszczony na ziemi. Ogólnie rzecz biorąc – zachowanie badanej grupy wykraczało nieco poza przyjęte normy zachowania osób uczęszczających na msze.

O godzinie 5 rano nadszedł czas na przeprowadzenie pierwszej ankiety. Niestety żaden z uczestników nie był jeszcze na tyle przytomny aby wydać z siebie inny dźwięk niż niewyraźny pomruk względnego ukontentowania.
Przez następnych kilka miesięcy studenci byli ankietowani pod różnymi kątami. Duża część z nich deklarowała, że dzięki eksperymentowi zwiększyła się ich świadomość (także i społeczna), zmienił się sposób patrzenia na życie, przeżyli też bardzo głębokie, osobiste refleksje.

Na podstawie długich analiz i szczegółowych wywiadów można więc było wysnuć wniosek, że 
30 miligramów sproszkowanego ekstraktu z psylocybinowego grzyba jest w stanie wprowadzić człowieka w stan porównywalny z mistycznymi doświadczeniami samookaleczających męczenników, pustelników oraz buddyjskich mnichów spędzających całe lata na zagłębianiu sztuki medytacji.

Wyniki doświadczenia nasunęły badaczom oczywiste pytanie – czy doświadczenia mistyczne rzeczywiście są odczuciami dostępnymi jedynie dla najbardziej wytrwałych i najgorliwiej wierzących jednostek, czy może stan ten jest jedynie efektem procesów neurologicznych? Czy nie jest mylny chrześcijański pogląd mówiący, że to najwyższe duchowe przeżycie osiągnąć można jedynie na drodze rygorystycznej ascezy?

Pahnke chciał odpowiedzieć na te pytania. W tym celu planował stworzenie instytutu, który podejmie się badań nad odmiennymi stanami ludzkiej świadomości. Niestety, naukowiec nie dostał dofinansowania na ten projekt. Wkrótce też zdelegalizowano substancje psychoaktywne jako niebezpieczne dla zdrowia.

Dalsze losy badaczy

Walter Pahnke dołączył w 1967 roku do ekipy Centrum Badań Psychiatrycznych w Maryland, gdzie testowano dobroczynny wpływ LSD i DPT na będących w stanie agonii pacjentów ze złośliwymi nowotworami. W 1971 roku Walter spędzał w towarzystwie swojej żony i trójki dzieci kilka wolnych od pracy dni w domu położonym nad atlantyckim wybrzeżem. Pewnego dnia postanowił sprawdzić się w nurkowaniu. Z wody nigdy już nie wypłynął. Mimo że badacz nie cierpiał na stany depresyjne, nie wyklucza się samobójstwa.
Dziś wiele osób uważa, że w ciągu swojego krótkiego życia Walter Pahnke wniósł bardzo dużo do prac nad odpowiedzialnym wykorzystaniem substancji psychoaktywnych.

Tymczasem Timothy Leary zasłynął jako guru ruchów hipisowskich i człowiek, który jawnie sprzeciwiał się zakazom narzuconym przez system. 
Jego badania wzbudziły ogromne zainteresowanie opinii publicznej. W rezultacie mnóstwo osób chciało wziąć udział w jednym z narkotycznych eksperymentów. Zbyt duży popyt zaowocował wkrótce powstaniem czarnego rynku w pobliżu kampusów uniwersytetu Harvarda. W ten sposób każdy mógł samemu zafundować sobie chwile mistycznego odlotu.
W 1963 roku Leary wyrzucony został z uczelni za niestawienie się na jeden ze swych wykładów...

Epilog:

Ćwierć wieku po eksperymencie psychologowi Rickowi Doblinowi udało się zaaranżować spotkania z większością uczestników „Wielkiego Piątku”. Ponownie przeprowadzone wywiady pokrywały się z tymi sprzed dwudziestu pięciu lat. Prawie wszyscy badani deklarowali, że pamiętne nabożeństwo z 1962 roku w bardzo dużym stopniu wpłynęło na ich życie duchowe (kilku z nich zostało nawet kapłanami).
Wyszły też na jaw pewne raczej pomijane przez Pahnke fakty – niektórzy ze studentów mieli silne wizje śmierci. Ponadto jeden z badanych usłyszawszy z ambony nawoływania do natychmiastowego szerzenia słowa Chrystusa wyszedł z kaplicy, żeby wprowadzić owo żądanie w czyn (na szczęście w porę został zatrzymany).

Z grzybami do kościoła, czyli psychodeliczna msza z lat 60.

Czapki z głów. Natura idzie. W momencie kiedy narkotyki traktowane są jako nielegalna forma podkolorowywania sobie imprezowego weekendu, a do pudła z tabliczką „substancje zakazane” trafiają kolejne środki psychoaktywne, całkowicie spłycana jest prawdziwa wartość darów natury, które od niepamiętnych lat służyły przewodnikom duchowym, szamanom i wizjonerom.
Pewien teolog i doktor z uniwersytetu Harvarda przeprowadził mocno kontrowersyjny, w oczach nie tylko duchowieństwa ale i każdego „prawego” obywatela, test. No, bo czy to normalne, aby przed wizytą w kościele faszerować wiernych grzybkami halucynogennymi?

Lata 60. W tym czasie wielu cenionych naukowców interesowało się tematyką wpływu środków odurzających na ludzką psychikę. Jednym z takich badaczy był młody wówczas psychiatra – Walter Pahnke, który chciał przeprowadzić doświadczenie nad zależnością zażywania substancji psychoaktywnych a doświadczeniami mistycznymi.

W tym przypadku głównym zainteresowanym był „magiczny grzyb” zaliczający się do silnie halucynogennych psylocybów.
prośbą o pomoc zwrócił się Pahnke do Timothy'ego Leary'ego, który to przewodził narkotykowym eksperymentom na Harvardzie.
Sam eksperyment miał wyglądać następująco: przed nabożeństwem, grupa dziesięciu z dwudziestu osób biorących udział w doświadczeniu miała być poczęstowana kapsułkami ze sproszkowanymi 30 miligramami „cudownego grzybka”. Pozostali zaś dostać mieli witaminę B6 jako placebo.

Sam Leary był dość zszokowany pomysłem teologa: ”To tak jakby zaproponowano mi podanie afrodyzjaków dwudziestu dziewicom do wywołania masowego, zbiorowego orgazmu.”

Zanim obaj panowie przystąpili do właściwego eksperymentu, zdecydowali się przeprowadzić niewielki test na kilku studentach teologii. Wyniki były, można by powiedzieć, zadowalające – większość z uczestników miała bardzo silne wizje, jeden wpadł w paniczny strach przed śmiercią, podczas gdy inny oddawał się natchnionej kopulacji z dywanem.

I tak też w Wielki Piątek 1962 roku na dwie godziny przed rozpoczęciem mszy, w krypcie kaplicy bostońskiego uniwersytetu spotkali się śmiałkowie gotowi odbyć podróż, którą mieli zapamiętać do końca swego życia. Wkrótce grupa zaprowadzona została na miejsce eksperymentu, gdzie czekał już na nich ksiądz Thurman ze swym podniosłym kazaniem. Studenci skazani zostali na dwie i pół godziny wysłuchiwania przypowieści, homilii, podniosłej muzyki oraz mrocznej, religijnej poezji. O ile ci, którzy zażyli placebo grzecznie usiedli na kościelnych ławach, to już ich oglądający świat w innej rzeczywistości koledzy łazili po kaplicy, gadając z wyimaginowanymi postaciami, jeden poczuł nagłą potrzebę nauki gry na organach, a inny zaległ rozpłaszczony na ziemi. Ogólnie rzecz biorąc – zachowanie badanej grupy wykraczało nieco poza przyjęte normy zachowania osób uczęszczających na msze.

O godzinie 5 rano nadszedł czas na przeprowadzenie pierwszej ankiety. Niestety żaden z uczestników nie był jeszcze na tyle przytomny aby wydać z siebie inny dźwięk niż niewyraźny pomruk względnego ukontentowania.
Przez następnych kilka miesięcy studenci byli ankietowani pod różnymi kątami. Duża część z nich deklarowała, że dzięki eksperymentowi zwiększyła się ich świadomość (także i społeczna), zmienił się sposób patrzenia na życie, przeżyli też bardzo głębokie, osobiste refleksje.

Na podstawie długich analiz i szczegółowych wywiadów można więc było wysnuć wniosek, że
30 miligramów sproszkowanego ekstraktu z psylocybinowego grzyba jest w stanie wprowadzić człowieka w stan porównywalny z mistycznymi doświadczeniami samookaleczających męczenników, pustelników oraz buddyjskich mnichów spędzających całe lata na zagłębianiu sztuki medytacji.

Wyniki doświadczenia nasunęły badaczom oczywiste pytanie – czy doświadczenia mistyczne rzeczywiście są odczuciami dostępnymi jedynie dla najbardziej wytrwałych i najgorliwiej wierzących jednostek, czy może stan ten jest jedynie efektem procesów neurologicznych? Czy nie jest mylny chrześcijański pogląd mówiący, że to najwyższe duchowe przeżycie osiągnąć można jedynie na drodze rygorystycznej ascezy?

Pahnke chciał odpowiedzieć na te pytania. W tym celu planował stworzenie instytutu, który podejmie się badań nad odmiennymi stanami ludzkiej świadomości. Niestety, naukowiec nie dostał dofinansowania na ten projekt. Wkrótce też zdelegalizowano substancje psychoaktywne jako niebezpieczne dla zdrowia.

Dalsze losy badaczy

Walter Pahnke dołączył w 1967 roku do ekipy Centrum Badań Psychiatrycznych w Maryland, gdzie testowano dobroczynny wpływ LSD i DPT na będących w stanie agonii pacjentów ze złośliwymi nowotworami. W 1971 roku Walter spędzał w towarzystwie swojej żony i trójki dzieci kilka wolnych od pracy dni w domu położonym nad atlantyckim wybrzeżem. Pewnego dnia postanowił sprawdzić się w nurkowaniu. Z wody nigdy już nie wypłynął. Mimo że badacz nie cierpiał na stany depresyjne, nie wyklucza się samobójstwa.
Dziś wiele osób uważa, że w ciągu swojego krótkiego życia Walter Pahnke wniósł bardzo dużo do prac nad odpowiedzialnym wykorzystaniem substancji psychoaktywnych.

Tymczasem Timothy Leary zasłynął jako guru ruchów hipisowskich i człowiek, który jawnie sprzeciwiał się zakazom narzuconym przez system.
Jego badania wzbudziły ogromne zainteresowanie opinii publicznej. W rezultacie mnóstwo osób chciało wziąć udział w jednym z narkotycznych eksperymentów. Zbyt duży popyt zaowocował wkrótce powstaniem czarnego rynku w pobliżu kampusów uniwersytetu Harvarda. W ten sposób każdy mógł samemu zafundować sobie chwile mistycznego odlotu.
W 1963 roku Leary wyrzucony został z uczelni za niestawienie się na jeden ze swych wykładów...

Epilog:

Ćwierć wieku po eksperymencie psychologowi Rickowi Doblinowi udało się zaaranżować spotkania z większością uczestników „Wielkiego Piątku”. Ponownie przeprowadzone wywiady pokrywały się z tymi sprzed dwudziestu pięciu lat. Prawie wszyscy badani deklarowali, że pamiętne nabożeństwo z 1962 roku w bardzo dużym stopniu wpłynęło na ich życie duchowe (kilku z nich zostało nawet kapłanami).
Wyszły też na jaw pewne raczej pomijane przez Pahnke fakty – niektórzy ze studentów mieli silne wizje śmierci. Ponadto jeden z badanych usłyszawszy z ambony nawoływania do natychmiastowego szerzenia słowa Chrystusa wyszedł z kaplicy, żeby wprowadzić owo żądanie w czyn (na szczęście w porę został zatrzymany).

Love Someone

[Refren]
To możliwe by kogoś kochać
I nie traktować go (ich) tak jak chcesz.
To możliwe by zobaczyć swe oczy
Być diabłem w przebraniu, z inną "twarzą"
I to możliwe by zmienić ten świat
Rewolucjonizować chłopców i dziewczęta
To możliwe kształcić,
Następne pokolenie które pewnego dnia będzie rządzić światem

[I zwrotka]
Zmieniające sie czasy XXI wieku
Nic dla mnie nie znaczą bo wolałbym być
Na początku dziejów, ziemia byłaby moja
Żyjąc w luksusie
Odkrywając tam świat
Wierzyć w słońce, ziemię, wodę i wiatr.
Zabierz mnie tam, zobaczyłbym rozkwit świata
Stojąc na morskim klifie, wyjąc do księżyca
Tworząc świat dla otwartych umysłów
Unikalne postrzeganie prawdy wewnątrz niego
Wiem że powinniśmy to znaleźć
To tylko kwestia gdzie i kiedy, wspólnie o tym decydujemy
Świat nie jest okrutnym miejscem
To tylko sposób w jakim go wznieśliśmy
Odkrywając czas i przestrzeń
Wierzę, że możemy to zmienić
Zmienić kierunek, że docenimy dzisiejszy świat

[Refren]
To możliwe by kogoś kochać...

[II zwrotka]
Teraz gdy zaczynam przedkładać myśli w słowa
Grzęznę, zapadam się, tracąc wszystko, me zahamowania
Myśl o marnowaniu kierunku
Fakt że muzyka jest w niedalekim miejscu
Jeszcze błądze i wbity w mój świat
Zakochany w moim życiu, wierzeniach i dziewczynie
Czy to szczęście że kocham to szalone miejsce, ludzką rasę?
Nie zrozum mnie źle, wciąż myślę że mogliśmy to zmienić
Lecz to życie i fakt że czas istnieje
I jesteśmy tutaj nie przybywając wyposażeni w to wszystko
Połową zabawy jest poznanie, rewelacyjnie się bawię
Podczas gdy świat wciąż się kręci, moja rola jest niewielka
Ale dokonuje zmian
Mam nadzieję że czujesz się tak samo
Mam nadzieję że widzisz to o czym mówię

[Refren]
To możliwe by kogoś kochać...

[III zwrotka]
Żyjemy w tej betonowej dzungli
Przetrwamy dzięki miłości, którą dajemy
Teraz mój instynkt mnie prowadzi
To prawda co mówią
Świat jest twą szansą by tworzyć

... – Ludzka dusza potrzebuje miejsca gdzie natura nie będzie uporządkowana przez człowieka

...

Ludzka dusza potrzebuje miejsca gdzie natura nie będzie uporządkowana przez człowieka

Mój sen o Anarchii – Anarchia większości kojarzy się źle, no bo anarchia to brak władzy. Ludzie nie wyobrażają sobie życia bez władzy, uważają że wtedy zapanuje chaos, że będzie się szerzyć bezprawie, kradzieże rozboje wszechobecna bezkarność. Ale czy tak naprawdę wygląda anarchia?  Nie musicie się ze mną zgadzać, większość uzna mnie za głupiego idealistę, odrealnionego, oderwanego od rzeczywistości. Ale ja wierzę, naprawdę wierzę że kiedyś uda się do stanu o jakim marzę, za którym tęsknię i którego potrzebuję. Wyobraźcie to sobie, zero granic, wszechobecne szczęście, empatia pokój i miłość. Bo nie ma anarchii bez miłości. Jeśli ludzie nie zaczną kochać siebie nawzajem to anarchia nie ma prawa istnieć. Bo tylko kiedy wszyscy będą uczciwi, bezinteresowni i pełni miłości, anarchia ma prawo zaistnieć w naszym świecie. Wtedy nie będzie zbrodni, nie będzie potrzebny wymiar sprawiedliwości. Każdy będzie uczciwie pracował, i cieszył się życiem. Nie będzie wyzysku. Zaistnieje jedna wielka ludzka wspólnota. Pokój, miłość, szczęście. Nie zabronicie mi marzyć. Na pewno wytkniecie mi wiele błędów w tej wizji, ale chce tylko powiedzieć że bez miłości nie będzie świata, a bez anarchii nie będzie równości i szczęścia.

Mój sen o Anarchii

Anarchia większości kojarzy się źle, no bo anarchia to brak władzy. Ludzie nie wyobrażają sobie życia bez władzy, uważają że wtedy zapanuje chaos, że będzie się szerzyć bezprawie, kradzieże rozboje wszechobecna bezkarność. Ale czy tak naprawdę wygląda anarchia? Nie musicie się ze mną zgadzać, większość uzna mnie za głupiego idealistę, odrealnionego, oderwanego od rzeczywistości. Ale ja wierzę, naprawdę wierzę że kiedyś uda się do stanu o jakim marzę, za którym tęsknię i którego potrzebuję. Wyobraźcie to sobie, zero granic, wszechobecne szczęście, empatia pokój i miłość. Bo nie ma anarchii bez miłości. Jeśli ludzie nie zaczną kochać siebie nawzajem to anarchia nie ma prawa istnieć. Bo tylko kiedy wszyscy będą uczciwi, bezinteresowni i pełni miłości, anarchia ma prawo zaistnieć w naszym świecie. Wtedy nie będzie zbrodni, nie będzie potrzebny wymiar sprawiedliwości. Każdy będzie uczciwie pracował, i cieszył się życiem. Nie będzie wyzysku. Zaistnieje jedna wielka ludzka wspólnota. Pokój, miłość, szczęście. Nie zabronicie mi marzyć. Na pewno wytkniecie mi wiele błędów w tej wizji, ale chce tylko powiedzieć że bez miłości nie będzie świata, a bez anarchii nie będzie równości i szczęścia.