Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Ojciec Klimuszko, zakonnik jasnowidz i czarodziej ziołolecznictwa

Ojciec Klimuszko, zakonnik jasnowidz i czarodziej ziołolecznictwa

Jasnowidz o. Klimuszko należał do ludzi, których serce było otwarte dla każdego -skromny zakonnik - ojciec Andrzej Klimuszko. Różnie go nazywano: jasnowidz, ziołolecznik, znachor, ojciec Andrzej. Kim był? Nie był znachorem, szarlatanem ani cudotwórcą. Był franciszkańskim zakonnikiem, który swe niezwykłe uzdolnienia wykorzystywał do niesienia pomocy tym, którzy jej potrzebowali, który przepowiadał przyszłość m.in. dla Polski.


Andrzej Klimuszko urodził się 23 sierpnia 1905 r. na Białostocczyźnie. Rodzice - Wincenty i Zofia - zajmowali się rolnictwem. Warunki materialne były ciężkie, gdyż była to rodzina wielodzietna. Szkołę podstawową oraz gimnazjum, które prowadzili księża salezjanie, ukończył Andrzej w Różanymstoku. Idąc za głosem powołania Andrzej wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych we Lwowie. W nowicjacie otrzymał Andrzej habit zakonny oraz nowe imię zakonne - Czesław.

Gdy wybuchła wojna, ze względu na własne bezpieczeństwo wyruszył z Warszawy do klasztoru franciszkańskiego w Kaliszu. W czasie tej podróży miało miejsce ciekawe wydarzenie. Na dworcu kolejowym w Łodzi ustawiło się kilku żandarmów i tłukło kolbami karabinów Polaków wysiadających z pociągu i podążających do wyjścia. Nie oszczędzano nikogo, ani starszych, ani kobiet, ani nawet dzieci. Widząc to o. Czesław zatrzymał się dłużej w pociągu z nadzieją, że żandarmi zaraz odejdą i będzie mógł spokojnie podążyć na nocleg do OO. Bonifratrów. Spóźnił się przez to i na ulicy nie spotkał już przyjezdnych ludzi. Dołączył jednak do szeregu ludzi udających się na nocleg do OO. Bonifratrów. Przed furtą klasztorną miało miejsce wydarzenie podobne jak na dworcu. Pijany żandarm sprawdzał dokumenty wchodzących ludzi, bijąc ich przy tym po twarzy. O. Czesław nie miał przy sobie żadnego dokumentu. Zdawał więc sobie sprawę z tego, co wkrótce mogło się wydarzyć. Starał się zmobilizować wszystkie swe wewnętrzne siły. Tymczasem był coraz bliżej żandarma. Gdy przyszła jego kolej, nastąpił dziwny wypadek: żandarm zachwiał się nagle, odwrócił w stronę ściany i zaczął wymiotować. Zalękniony zakonnik wykorzystał ten moment. Bardzo szybko opuścił szereg i boczną furtką dostał się do klasztoru, gdzie spędził spokojnie noc. Był to [drugi] wypadek, kiedy o. Czesław dzięki wewnętrznemu nakazowi nakłonił drugiego człowieka do wykonania czynności zgodnie ze swoją wolą.

Zaraz po wojnie objął placówkę w Prabutach na Mazurach. Była to ciężka i odpowiedzialna praca, wymagająca wiele czasu i energii. Zadaniem o. Czesława było zorganizowanie życia oraz roztoczenie opieki nad ludźmi, którzy przybyli zza Buga w celu osiedlenia się na nowym terenie. O. Czesław nie miał więc czasu na zastanawianie się nad właściwościami, których Bóg mu udzielił. Z pewnością by o nich zapomniał, gdyby nie sytuacja powojenna, kiedy to wiele rodzin było rozbitych. Nie było prawie w Polsce rodziny, z której wojna nie wyrwałaby kogoś. Los tułaczy pozostawał nieznany najbliższym. Pytanie, czy on jeszcze żyje, a jeśli żyje - to gdzie, padało wszędzie.


O. Czesław przyjmował każdego. Codziennie zadawał sobie jednak pytanie, czy to, co robi, jest fikcją czy też rzeczywistością, czy czasami nie okłamuje ludzi, pokładających w nim nadzieję. Okazało się, że była to rzeczywistość. Tym, co czynił, zainteresowała się prasa i naukowcy; zapraszano go więc na spotkania naukowe, sympozja, zjazdy i posiedzenia dotyczące zjawisk parapsychicznych. Dla o. Czesława była to męcząca droga życiowa. Kiedyś napisał: Aby dobrze zrozumieć przeżycia jasnowidza, musi się znać jego specyficzny charakter. Jasnowidz, jak każdy człowiek, może mieć mnóstwo wad, szkaradnych nawyków i życiowych załamań, ale musi posiadać mocną, niezachwianą, stałą i wielką miłość do ludzi oraz gotowość przyjścia im z pomocą w ich cierpieniach i potrzebach zawsze bezinteresownie, z serdecznym współczuciem. Cierpi on w tej samej skali, co cierpiący jego towarzysz ludzkiej niedoli... Jeśli jestem świadom, że w wieloletniej swej pracy o specjalnym charakterze bodajże jedną iskierkę radości wniosłem w skołatane serca ludzkie, to chyba nie żyję daremnie.

Oprócz przewidywania i czytania ze zdjęć o. Czesław leczył także ludzi ziołami. Już od dziecka zajmował się ziołami i pozostawił po sobie 150 recept ziołowych na różne dolegliwości. Bardzo wielu ludzi skorzystało z jego porad, gdyż były one w ówczesnym czasie bardzo rewelacyjne i pozbawione rutyny.
Dzięki swoim zdolnościom parapsychicznym o. Andrzej ratował nie tylko swoje życie, ale i życie drugich. Nie był jednak przez wszystkich doceniany. W Polsce niektórzy dziennikarze dążyli do ośmieszenia osoby o. Czesława. Nazywano go złośliwie "szarlatanem". W 1948 r. przyjechał do niego pewien pan prosić o informację o swoim synku, o którym nie miał wiadomości od rozpoczęcia wojny. O. Klimuszko popatrzył na zdjęcie i powiedział zainteresowanemu, iż widzi go jadącego na motocyklu z Łunińca do Puńska. W drodze zakrywa go jakaś gęsta chmura, z której już się nie wynurza. o. Czesław stwierdził zatem, że chłopiec nie żyje. Po tych słowach człowiek ów zerwał się nerwowo z krzesła i zaczął przepraszać o. Czesława za to, że przyjechał tutaj zdemaskować go jako oszusta, że zrobił zakład z kolegami, iż uda mu się ośmieszyć o. Czesława. Sprawa syna była rzeczą drugorzędną, a zakonnik doskonale wszystko wyjaśnił.

Niektórzy przewidywania o. Czesława przyjmowali jako żart. W 1978 r. zakonnicy dowiedzieli się z Dziennika, że papieżem został wybrany Albino Luciani, który przybrał imię Jan Paweł I. Wśród ogólnej radości tylko o. Czesław pozostał smutny. Dlaczego oni go wybrali? - pytał zdziwiony - przecież on za miesiąc umrze. Zakonnicy przyjęli to oświadczenie jako żart. Niestety po miesiącu pontyfikatu umiera Jan Paweł I. Po jego śmierci zapytano o. Czesława, kto teraz zostanie papieżem. - Teraz papieżem zostanie kardynał Wojtyła - odpowiedział rozradowany jasnowidz. Poczytano to jako miły żart, który rzeczywiście się spełnił.

O. Czesław powiedział kiedyś bardzo znamienne słowa, które określały jego działalność i to, jak siebie oceniał: 

Sława dla głupców jest odurzającym narkotykiem... mnie rozgłos przyniósł najpierw zaskoczenie, potem rozczarowanie, wreszcie udrękę ciężaru odpowiedzialności wobec ludzi.

O. Jan Maciejowski "Nasze Życie" nr 51 (1993)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…