Czasem rozmawiając z wszystkożernym znajomymi, przedstawiam im teorię, że nikt tak nienawidzi wegan, jak inni weganie. Skąd ten wymysł? Cynizm? Hiperbola? Z internetów.
Pewnie podobne wnioski można wysnuć, obserwując też inne społeczności (XXI wiek – każdy w internecie ma lepszą definicję Twojego stylu życia od Ciebie. KAŻDY). A może nie, może to nasza nadwiślańska, wegańska specjalność. Kocieuszy zauważyła ostatnio różnicę pomiędzy polskimi reakcjami na wegańskie nowości („A jaki skład? Na pewno syf”, „Sama chemia”, „A nie można samemu?”) a tymi z grupy fińskiej („Ale fajnie”). Zjawisko krytykowania i stopniowania weganizmu nasiliło się przy okazji otwartoklatkowej akcji #LepszyOrlen i konkursu McDonald’s z kreatorem burgerów.
O ile wegan, którzy sobie wymyślili dietę roślinną dla zdrowia i zrobili z tego religię, jeszcze mogę zrozumieć, o tyle tych, którzy walczą o prawa zwierząt i w weganizmie widzą drogę do wyeliminowania cierpienia wszystkich istot, zachęcam: przemyślcie swoje teksty.
Weganizm ma być lekki, łatwy i przyjemny. Pozwalać na bezbolesny wybór tego stylu życia, bez konieczności zmiany dotychczasowych przyzwyczajeń o 180 stopni. Jeśli ktoś jadł syf na diecie wszystkożernej, niech może nadal jeść smażone, przetworzone i turbosolone żarcie, tylko w wersji pozbawionej produktów pochodzenia zwierzęcego. Jeśli ktoś skrupulatnie liczył kalorie, IG albo ważył każdy gram jedzenia – niech dalej to sobie robi. Ktoś, kto często podróżuje (służbowo lub prywatnie), kto pracuje po 12 h dziennie i je głównie na mieście, TEŻ może być weganinem. Serio, serio. I nie, nie będzie gorszym weganinem niż ktoś, kto gotuje sobie codziennie świeżą zupę krem, dzień zaczyna od smoothie z dwudziestu zielsk, a resztę dnia spędza na robieniu fasoli z fasoli.
Jeśli wczytacie się w wegańskie i wegetariańskie grupy na FB, fora i komentarze na blogach, to odkryjecie, że zdaniem pewnej grupy wegan…
1. Duża dostępność wegańskich produktów szkodzi idei. SZKODZI.
2. Lepiej, żeby Starbucks i inne sieciówki nie miały mleka roślinnego. Sieciówki to syf, zazwyczaj mają sojowe, a to też syf. Każdy powinien w czasie przerwy w pracy biec do domu i dziergać z fasoli swoje latte. Fasolatte!
3. Jeśli coś jest przetworzone, to nie jest wegańskie. Wegańska asceza to jedyna słuszna droga i nie ma co się bawić w ułatwienia typu obiad na szybko z pierwszego lepszego sklepu. Nie ugotowałeś sam w domu? CIERP. Albo zjedz trzy jabłka.
4. Gluten jest niby z roślin, ale nieważne. Jeśli jesz gluten, to jesteś idiotą. A nikt nie chce, żeby idioci byli weganami. Równie dobrze możesz jeść mięso.
5. Wegańskie słodycze (poza tymi bezglutenowymi i raw, oczywiście) to wymysł szatana, a w ogóle to one nie są wegańskie, bo nie są zdrowe.
6. Producenci wegańskich słodyczy, gotowców itp. mogą je sobie wsadzić W DUPĘ, bo wiadomka: lepiej samemu z fasoli.
7. Jeśli kupujesz tofu w ekosklepie, który ma też mięso, to równie dobrze możesz kupować mięso.
Co najśmieszniejsze ciekawe ... To przykre, że wiele dziwnych tekstów pochodzących od samych wegan brzmi jak przerysowane, karykaturalne przedstawenie wegeoszołomów. Że taki wizerunek społeczności (bo choć bycie weganką nie łączy mnie w żaden sposób z innymi weganami, ludzie tak nas postrzegają: jako jakąś grupę, która ma pewne wspólne potrzeby, spojrzenie na świat, postulaty i… pretensje) idzie w świat i tylko oddala nas od „normalnej” częsci społeczeństwa.
Komentarze