Czy można już mówić o oblężeniu, okupacji i terrorze wegańskiej wizji świata?
Tajemniczemu mężczyźnie z kameralnej restauracji na warszawskim Mokotowie, który łamiąc tak zwane zasady dobrego wychowania, nie mówiąc o przykazaniach skutecznej perswazji, wypomniał znanej aktorce, że zjada przy dziecku martwą kaczkę, wypadałoby pogratulować wyboru celu. Cokolwiek nim powodowało, udało mu się obnażyć coś, co zwykle jest ukryte. Epizod stał się publiczny, a tym samym dyskusja o tym, co tak naprawdę jest nachalne, ostentacyjne i dominujące.
Aktorka oburzyła się, że ktoś jej próbuje narzucić swoją wizję świata. Zła, że jakiś obcy śmiał komentować zawartość jej talerza, napisała, jak umiała, gniewny wpis na swoim blogu. Wspomniała w nim także o fakcie, że w internetowym plebiscycie na wymarzoną lekturę dla szkoły podstawowej, ogłoszonym pod koniec 2014 roku przez Ministerstwo Edukacji Narodowej, wygrała książeczka Tosia i Pan Kudełko, która promuje szacunek wobec zwierząt i weganizm.
Niedługo potem blog Wegan Nerd Alicji Rokickiej zdobył tytuł kulinarnego blogu roku 2014. To kolejny rok, w którym wygrywa wegański blog. Skoro tak, to pewnie można już mówić o oblężeniu, okupacji i terrorze wizji świata, w której ludzie starają się, na ile mogą, nie dokładać do zwierzęcej krzywdy i zachęcać do tego innych
W rzeczywistości wciąż niestety króluje inna wizja i inna ideologia. W moim przypadku, żeby to poczuć, wystarczy wyjść na klatkę schodową i zanurzyć się w kumulacji zapachów z kuchni sąsiadów wszystkich niższych kondygnacji. Zapach ma konsystencję żelu. Właściwie jest to zlepek smrodu obróbki mięsa na wszystkie możliwe sposoby.
Kiedy wyjdę z bramy na ulicę, zapewne za moment natknę się na billboard przedstawiający krwawy ochłap i nie będzie to reklama społeczna przeciw przemocy wobec zwierząt. Ewentualnie zaatakuje mnie promocja przemysłu mleczarskiego, wmawiająca mi, że potrzebuję krowiej laktacji, żeby żyć i mieć się dobrze. Potem minę jakieś restauracje, przed jedną będzie napisane kredą na tablicy „gicz cielęca” z dorysowanym serduszkiem, a przy drugiej znów dosłownie natknę się na widok krwi, bo klient zechciał zamówić niedopieczoną wątrobę i usiąść przy oknie.
Minę kościół, nieodzowny element krajobrazu miast i wsi, którego Katechizm również certyfikuje przemoc, gdy stwierdza, że jest „uprawnione wykorzystywanie zwierząt jako pokarmu i do wytwarzania odzieży”, bo „zwierzęta są z natury przeznaczone dla dobra wspólnego ludzkości w przeszłości, obecnie i w przyszłości” i „nie powinny być przedmiotem uczuć należnych jedynie osobom”. Czy można to jakoś inaczej interpretować? Naprawdę?
Będzie jeszcze sklep spożywczy, urząd, redakcja gazety i siedziba pewnej partii politycznej, a później budynek sądu i szkoła, i wszędzie tam dominuje wizja o zapachu rosołu, tej „złotej myśli jedzenia”, jak mawiał wrażliwy poeta Edward Stachura. Ktokolwiek w mniej lub bardziej kameralnej restauracji zamawia martwą kaczkę, ma każde możliwe alibi, żeby to zrobić. Zwykle nie musi się nawet obawiać, że ktoś na to krzywo spojrzy, o zwróceniu uwagi nie wspominając. Może mlaskać z zadowolenia i sypać żartami o kaczce dziwaczce, która mieszkała opodal krzaczka, ale cieszyła się tym tylko do czasu.
"Szczerze mówiąc, to – chciał, nie chciał – przywykłem do takiego świata. Nigdy nie widziałem innego. Pewnie tak jak większość wegan i weganek daję sobie z tym wszystkim radę. Nie zachowuję się jak frustrat. Nie obrażam. Nie moralizuję całodobowo."
Nie mszczę się w imię wizji, w której kaczki żyją swoim życiem, a ludzie smakują nieprzebrane bogactwo kuchni roślinnej i jeśli nie muszą, to nie krzywdzą. Najrozsądniej jak umiem, pracuję nad zmianą.
Kiedyś poprosiłem pewien portal internetowy o objęcie patronatem imprezę promującą weganizm. W odpowiedzi usłyszałem, że chcą pozostać neutralni i nie będą promować określonego światopoglądu.
"Złudzenie pozostawania neutralnym wiąże się z faktem, że ideologia, która jest powszechna, przestaje być traktowana jako taka. Zaczyna się nazwać normalnością. Nawet, jeśli jest utrzymywanie wymaga, dosłownie, stałego dopływu niezliczonych trupów."
Psycholożka Melanie Joy pisała w książce Why We Love Dogs, Eat Pigs, and Wear Cows: „W obliczu przemocy na ogromną skalę, w sposób nieuchronny przyjmujemy role: ofiary lub oprawcy”. Nie da się być neutralnym, to niemożliwe. Dystans niezaangażowania jest tylko pozorny, w rzeczywistości wspiera obowiązujący zestaw wartości. Kaczka po pekińsku to jest jeden wybór ideologiczny. Kaczka, którą chronimy, bo jest podatna na zranienie i której można ewentualnie zrobić zdjęcie, bo jest pięknym ptakiem, to jest inny – zupełnie inny – wybór ideologiczny.
Joy zauważyła, że w języku angielskim nie ma słowa, które oznacza ludzi wybierających zjadanie zwierząt. W polskim też nie ma. Słowo „mięsożercy” niezupełnie się nadaje, bo odnosi się bardziej do fizjologicznej konieczności, i to zwierząt pozaludzkich. Meat eater to też nie to, o co chodzi. To tylko chłodny opis pewnej czynności. Nie ma tam podtekstu przekonań i wartości, które nieuchronnie się z nią wiążą.
"Czy to nie znamienne, że nie ma nazwy na człowieka, który dokonując wyboru zamawia w restauracji zabite zwierzę, chociaż w tym samym menu znajdzie smaczne dania roślinne?"
W przypadku wegan zwykle sądzi się, że mają określony zestaw przekonań, z których wynikają różne praktyki, na przykład kulinarne. Pewną orientację etyczną. Są przekonani o słuszności jakiejś idei. Orientacja etyczna kogoś, kto zjada zwierzęta, ulega rozproszeniu. Znika, chociaż jest dominująca. Znika, jak zwierzę, które staje się mięsem.
Dariusz Gzyra - działacz społeczny, publicysta, weganin. Kontakt: https://gzyra.net
Komentarze