Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Nowa Zelandia legalizuje dizajnerskie dragi,

Nowa Zelandia legalizuje dizajnerskie dragi,

a świat przygląda się z fascynacją...

Pod koniec lipca 2013 r. nowozelandzka wyższa izba parlamentu uchwaliła ustawę, która całkowicie zalegalizowała syntetyczne środki chemiczne znane w Polsce pod sensacyjną nazwą dopalaczy. Na mocy ustawy wszyscy producenci wcześniej zabronionych substancji będą teraz mogli ubiegać się o koncesję na ich produkcję, przed wydaniem której będą musieli udowodnić ministerstwu zdrowia, że nie są one niebezpieczne dla zdrowia konsumentów.

Jak pisze Economist: Gdziekolwiek indziej na świecie taki zbiorowy apel do producentów dragów i dilerów byłby nie do pomyślenia. Wielu ludzi może poczuć strach przed umieszczeniem handlarzy oszukujących rozum mikstur na stronach internetowych ministerstwa zdrowia, jak gdyby byli producentami leków. Ale lista wyjaśnia zalety wyciągnięcia tego biznesu na światło dzienne.


Legalizacja produkcji „dopalaczy” przez Nową Zelandię pomimo pozornej kontrowersyjności spowodowanej dłigoletnią Wojną z Narkotykami, która skutecznie wyprała wspólnocie międzynarodowej zdrowy rozsądek, ma niewątpliwe zalety. Każdy konsument będzie teraz w stanie sprawdzić dokładnie, jaką dawkę aktywną danej substancji zawiera jego ulubiony produkt. A jeśli nie czuje, że jest na nią przygotowany, może nabyć inny z jej mniejszą zawartością.

Wyjście z podziemia wszystkich producentów i sprzedawców ułatwia także przyjęcie wspólnych standardów. Ci, którzy otrzymają licencję, będą musieli zaakceptować warunki przygotowane przez nowozelandzkie ministerstwo zdrowia i zobowiązać się do sprzedaży swoich produktów wyłącznie osobom, które ukończyły 18 lat. Czarnego rynku w innych krajach nie jest zaś w stanie ograniczyć nikt, gdyż jedynym limitem pozostaje zaspokojenie popytu.

Pomimo zaostrzania prawa przez wiele krajów – głównie europejskich – kontrola nad czarnym rynkiem dizajnerskich środków psychoaktywnych pozostaje w sferze polityczno-prawnych fantazji. By być ścigany z urzędu, każdy z nich musi znaleźć się najpierw na liście substancji zabronionych. Gdy w końcu znajdzie się on zaś na liście, producenci natychmiast rzucają na rynek produkt o tej samej lub innej nazwie zawierający legalną substancję, którą od zabronionej różni jeden atom tlenu, wodoru lub azotu.

Ale nieugięta Unia Europejska także ma problem, gdyż w 2012 liczba dizajnerskich substancji dostępnych na rynku zwiększyła się do 73 z 49 w roku poprzednim, a producenci nie ustają w tworzeniu nowych na miejsce tych, które mogą zostać zakazane przez prawo. To prawdziwa walka z wiatrakami, która rocznie pochłania miliony euro bez żadnych wymiernych efektów. A nie ustaje ona, gdyż u jej podłoża znajduje się quasi religijne przekonanie, że ludzką psychologię można kontrolować restrykcjami prawnymi.

Inną kwestią nielegalnego rynku dizajnerskich dragów jest to, że w próbie ciągłego omijania prawa antynarkotykowego stają się one coraz niebezpieczniejsze dla zdrowia. Ich producenci nie są zobowiązani do testów medycznych zanim wypuszczą je na rynek, tak więc ich potencjalna szkodliwość pozostaje nieznana. Paradoksalnie, Nowa Zelandia zalegalizowała wraz z nową ustawą toksyczny JWH-018, syntetyczny substytut THC, pozostawiając praktycznie nietoksyczną marihuanę nielegalną.

Trzeba wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy. Syntetyczne substancje zapełniają lukę rynkową, która powstaje na skutek niedoboru sprawdzonych, a zazwyczaj mało szkodliwych dla zdrowia – jeśli przyjmowanych w umiarze – używek tj. marihuana, LSD, DMT, grzyby psylocybinowe czy MDMA, których wielki potencjał medyczny staje się z roku na rok coraz bardziej widoczny dzięki badaniom naukowym. Problemem jest to, iż politycy czują się moralnymi przewodnikami narodów, które kochają traktować na wszeki wypadek batem, aby ludzie nie zapomnieli, kto siedzi na tronie!

Conradino Beb

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…