Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Jak grupa pijanych okultystów przeprowadziła zamach na życie Hitlera

Jak grupa pijanych okultystów przeprowadziła zamach na życie Hitlera

Dziwna, owiana mrokiem tajemnicy, synkretyczna religia rodem z Haiti doczekała się wielu mrożących mleko w proszku legend, a czarnoskórzy kapłani operujący potężną magią budzili przerażenie nawet wśród całkiem racjonalnie myślących kolonizatorów. Mówiło się, że dzięki rytuałom voodoo, podczas których szaman pastwi się nad małą kukiełką, można uśmiercić ofiarę, którą owa lalka reprezentuje.


Wiara w haitańskie hokus-pokus sprawiła, że postanowiono wykorzystać czarną magię jako potężną broń w walce z... nazizmem. Tak to zwykle bywa, że zbyt intensywne próby narzucenia komuś swojej religii kończą się tym, że uciśniony lud ostatecznie przyjmuje nowego boga jednocześnie nie wyzbywając się przy tym swych zwyczajów. Misjonarzom wydaje się, że ich zadanie zakończone zostało sukcesem i dzikusy zamiast modlić się do ulepionej z krowiego gówna figurki, biją pokłony żydowi przybitemu do deski. Tymczasem sami zainteresowani dalej wierzą w swoje bóstwa, ukryte pod szatami chrześcijańskich figur.

Tak było właśnie w przypadku Haiti, gdzie w XVIII wieku powstała francuska kolonia. Wówczas sprowadzono na tę wyspę niemałą ilość afrykańskich niewolników. Nowym przybyszom próbowano narzucić katolicyzm, w efekcie czego powstał dziwny misz-masz, w którym afrykańskie demony przyjęły postać chrześcijańskich świętych, albo wręcz zmutowały i stały się całkiem nowymi istotami. Taka na przykład Aida Wedo (widoczna na obrazku poniżej) to utożsamiane z piękną dziewicą bóstwo patronujące ziemskim żywiołom oraz… wężom, które jest odzwierciedleniem Matki Boskiej, natomiast Legba - istota stojąca na straży życia i śmierci jest czczona pod postacią brodatego, niebiańskiego klucznika znanego z chrześcijańskiej mitologii, czyli św. Piotra.

Co ciekawe – zarówno bóstwa, jak i duchy przodków mogą wchodzić w kontakt z wyznawcami voodoo. Ku temu służą tak zwane „rytuały opętania”, podczas których uczestnicy wchodzą w napędzany bębnami trans. Bezcielesne istoty, co to nawiedzają wówczas ludzkie ciała zwane są loa i wymagają od swoich wyznawców sowitych ofiar z krwi zarzynanej zwierzyny, pieniędzy, a nawet alkoholu (najczęściej rumu) i cygar. Haitańczycy na ołtarzach często pozostawiają małe, szmaciane laleczki, które to mają reprezentować loa. Za pośrednictwem tych prymitywnych artefaktów, wyznawcy voodoo mogą komunikować się z zaświatami.

Jak widzicie nie ma tu mowy o wykorzystywaniu laleczek do czynienia komukolwiek krzywdy. Skąd więc obecny w zachodniej kulturze, powtarzany przy tysiącach okazji, mit „lalki voodoo”? Ano, pochodzi on z południa… Stanów Zjednoczonych. Tam z kolei narodziła się religia zwana hoodoo i podobnie, jak w przypadku haitańskiego odpowiednika, jej autorami byli czarni niewolnicy przytaszczeni do ciężkiej pracy wprost z Afryki. Początkowo wbijanie igieł w szmacianą reprezentację wybranej osoby miało ją uzdrowić lub wzmocnić siłę rzucanego przez szamana zaklęcia, dopiero z czasem zabiegom tym zaczęto przypisywać intencje zabijania lub robienia bolesnego kuku nieszczęsnej ofierze.

Sporą robotę w popularyzowaniu tej nieprawdziwego mitu odwaliła amerykańska kultura popularna. „Laleczki voodoo” pobudzały wyobraźnię jej rządnych wrażeń odbiorców, a sceny, w których obłąkany szaman, śmiejąc się złowieszczo, wbija igły w kukiełkę, sprawiając niewyobrażalny ból osobie, która jest z nią w magiczny sposób połączona, weszły do klasycznych motywów leciwych już dziś horrorów klasy B. Niektórzy tak bardzo wierzyli w skuteczność czarnej magii, że całkiem poważnie widzieli w niej doskonałą broń przeciw swoim wrogom. Pół biedy, gdyby sprawa dotyczyła prób ukarania sąsiada za zajęcie miejsca parkingowego, czy też bolesnego wykastrowania rudego listonosza za romans z cnotliwą mężatką. Nie, czarna magia była na tyle potężna, że można było jej użyć przeciwko… Hitlerowi!

Był mokry wieczór 22 stycznia 1941 roku, kiedy to przed zapyziałą altanką położoną w jednym z marylandzkich lasów zebrała się grupka amatorów okultyzmu. Byli to miłośnicy powieści pióra Williama Seabrooka – znanego wówczas mistrza pióra wyspecjalizowanego w opisach przerażających ceremonii, afrykańskich rytuałów i kanibalistycznych praktyk dzikich plemion Czarnego Lądu. Ten przyjaźniący się z samym Aleisterem Crowleyem pisarz był autorem wielce popularnej, podróżniczej książki o Haiti pt. „Magiczna Wyspa”. To dzięki tej właśnie publikacji, Amerykanie oszaleli na punkcie praktyk voodoo, szmacianych laleczek oraz historii o demonicznych czarodziejach wskrzeszających zmarłych za pomocą czarnej magii. Tak – ten facet zapoczątkował modę na zombie.

Fani powieści Seabrooka oraz domorośli okultyści pragnęli wykorzystać haitańską magię do wysłania Adolfa Hitlera wprost w objęcia władcy piekieł. I trzeba przyznać, że dybiący na życie wodza III Rzeszy, „magicy” przygotowali się do sprawy bardzo profesjonalnie. Przytaszczyli bowiem ze sobą ubraną w niemiecki uniform kukłę reprezentującą Fuhrera, gwoździe, młotki, afrykańskie bębny (wypożyczone z amerykańskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych!), ogromną ilość rumu oraz… samego Williama Seabrooka. Pisarz uznał uczestnictwo w tym oryginalnym przedsięwzięciu za świetną okazję do przysłużenia się ludzkości i przetestowaniu działania „haitańskiej magii” w praktyce.

Ceremonia zaczęła się od… osuszenia wszystkich butelek rumu. A jakże by inaczej! Następnie okultyści zaczęli wyzywać nieszczęsna kukłę. Zaczął Seabrook - „Jesteś Hitlerem! Hitler to ty!”. „Nieszczęścia, które ci się przytrafią, niech przejdą na niego samego!” - wybełkotał kolejny z uczestników spotkania.

Po chwili głos zabrał główny mistrz ceremonii - „Hitlerze! Jesteś wrogiem ludzkości i całego świata! Dlatego przeklinamy cię! Przeklinamy cię za każdą łzę i każdą kroplę krwi, które z twojej winy wypłynęły! Przeklinamy cię przekleństwami każdego kto ciebie kiedykolwiek przeklął!” Wówczas wszyscy zgromadzeni, chóralnie ryknęli „Przeklinamy cię!”.

Po tym wprowadzeniu, opici rumem okultyści, przy akompaniamencie bębnów chwycili za młotki i poczęli wbijać gwoździe w serce i gardło lalki, wzywając na pomoc pogańskie bóstwa, aby te pomogły ubić Hitlera.

Po zakończonej ceremonii, dzielni magicy pochowali okaleczoną lalkę w lesie i poczuli na sobie ogrom zmęczenia spowodowany emocjami, tłuczeniem w bębny, a nade wszystko – ilością alkoholu, który w siebie wlali. Niestety, Adolfa nie znaleziono z tuzinem gwoździ wbitymi w czaszkę i tchawicę. Najwyraźniej Fuhrer odporny był na magiczne zaklęcia. Nie do końca też wiemy, czy historycy, którzy doliczyli się 35 prób zamordowania Hitlera, brali też pod uwagę „ceremonię voodoo” z lasu w Maryland.

Tymczasem w 1945 roku walczący z alkoholizmem William Seabrook trafił do szpitala dla obłąkanych, gdzie wkrótce popełnił samobójstwo łykając pokaźną ilość środków nasennych...

A tymczasem, pięć lat wcześniej amerykańskie dzieciaki radośnie spędzały czas na nazistowskim obozie letnim w Long Island...

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…