Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Fascynujące życie legendarnego Huntera S. Thompsona

Fascynujące życie legendarnego Huntera S. Thompsona

6539514654220101955060766.jpeg

"Las Vegas Parano" - ten film z 1998 roku budził wielkie emocje, jedni go uwielbiali, inni z odrazą wyłączali po pierwszych minutach. Równie kontrowersyjny i mało znany jest autor książki, na podstawie której film nakręcono.


Jest rok 1966. Początkujący gryzipiórek Hunter S. Thompson, po długich próbach nawiązania kontaktu z pewnym motocyklowym gangiem, wreszcie odniósł sukces – udało mu się zaskarbić sympatię kilku co bardziej szanowanych członków Hell's Angels. Młodzieniec jeszcze wówczas nie wiedział, jak bardzo tego posunięcia pożałuje.

Hunter i Anioły Piekieł

Thompson miał już trochę doświadczenia. Przez ostatnie lata sporo widział i przeżył niemało przygód w Portoryko, gdzie z marnym skutkiem ubiegał się o stanowisko podrzędnego pracownika anglojęzycznego dziennika The San Juan Star. Ostatecznie został korespondentem New York Herald Tribune, a większość jego pobytu na wyspie wkrótce zamieniła się w ciąg narkotyczno-alkoholowych wybryków. Swoje wspomnienia z tamtego okresu Thompson opisał w książce pt. „Pamiętniki rumowe”.

W 1965 roku początkujący pisarz dostał zlecenie na artykuł o słynących z wyjątkowej agresji weteranach II Wojny Światowej, którzy to założyli motocyklowy gang. Hell's Angel's i ich głośne maszyny budziły grozę wśród świętoj#bliwych Amerykanów, którym to brodaci motocykliści kojarzyli się z krwawymi bójkami, handlem narkotykami i nawoływaniem do rasizmu (do gangu wstęp mieli tylko biali).

Artykuł Thompsona był na tyle dobry, że wnet posypały się propozycje napisania książki na temat niesławnej bandy. Pisarz, korzystając ze swoich kontaktów, spędził z Aniołami Piekieł okrągły rok, uczestnicząc w ich eskapadach i ćpuńskich imprezach. Mimo że początkowo współpraca układała się pomyślnie, z czasem motocykliści zaczęli żądać od pisarza podzielenia się z nimi gażą za sprzedaną książkę. Czara goryczy przelała się, kiedy Hunter wyraził swoje oburzenie, kiedy to jeden z członków gangu brutalnie bił swoją narzeczoną. Agresor oraz reszta motocyklistów skatowali Thompsona, a na koniec usiłowali zmiażdżyć mu łeb, zrzucając na niego ciężki kamień. Na szczęście jakimś cudem chybili. Pisarz musiał być hospitalizowany. W szpitalu skończyła się jego przygoda z Aniołami Piekieł. Książkę jednak napisał. Dzięki niej zyskał sławę i stał się osobą rozpoznawalną.

Stworzył wspaniałe lekarstwo na kaca

Thompson nigdy nie ukrywał swojej fascynacji narkotykami. Uważał, że zawdzięczał im sporo inspiracji, a jego codzienny pisarski rytuał podkręcany był sporą ilością kawy, marihuanowymi oparami i długimi ścieżkami kokainy. Czy ten gość miewał kaca? Pewnie! Ale był też autorem bardzo skutecznego lekarstwa na „dolegliwości dnia następnego”. Pisarz na przełomie lat 60. i 70. współpracował z Playboyem. W jednym z numerów tego magazynu dla dorosłych Hunter postanowił podzielić się swoim przepisem.

„W odpowiedzi na mój sposób na kaca: Jest to 12 azotanów amylu (całe opakowanie) połączone z jak największą ilością piw”.

Tak, Hunter zapijał morzem browarów potężną dawkę Poppersa – legendarnej, euforyzującej używki popularnej wśród bywalców klubów i dyskotek oraz w kręgach gejowskich. Nie wnikajmy – grunt, że ten koktajl działał jak należy.

Mieliśmy dwa worki marihuany, siedemdziesiąt pięć kulek meskaliny, pięć bibułek nasączonych ostrym kwasem, solniczkę nabitą kokainą, i całą galaktykę tęczowych dołersów, głupawek i nakręcaczy... a także ćwiartkę tequili, ćwiartkę rumu, skrzynkę budweisera, pół litra eteru i sporo amylu. Hunter Thompson "Strach i odraza w Las Vegas"

Chciał być burmistrzem 

Hunter lubił też psychodeliki. Zwykł grywać w golfa po zarzuceniu kilku listków LSD, lub opić się meskalinowego szejka i odbywać natchnione tripy w towarzystwie swoich niemniej wykręconych ziomków. Być może podczas jednego z takich odlotów Thompson doszedł do wniosku, że dobrym pomysłem by było piastowanie przez niego urzędu szeryfa jednego z amerykańskich hrabstw. Wybór padł na hrabstwo Pitkin w Kolorado. Pisarz bardzo dobrze do kampanii się przygotował. Miał nawet własne logo, na którym to czerwona pięść z dwoma kciukami ściska pejotl – kaktus zawierający meskalinę.

Hunter, który miał niemałe poparcie ze strony lokalnych hippisów, zaprezentował swój rewolucyjny program. Przede wszystkim obiecywał zalegalizowanie wszystkich narkotyków. Karani mieli być jedynie dilerzy sprzedający trefny towar. Planował także zerwać asfalt z dróg i zasiać na jego miejscu trawę. Chciał też wyburzyć każdy budynek, który psuje krajobraz hrabstwa oraz przemianować nazwę miejscowości Aspen na „Miasto Grubasów”. Uważał bowiem, że w ten sposób uda się zniechęcić deweloperów do inwestowania pieniędzy w ten region i niszczenia przyrody budowanymi przez nich upiornymi osiedlami.

Kandydatura Thompsona wywołała sporo zamieszania. Zaprotestował sam piastujący jeszcze swój urząd szeryf, który oznajmił, że każdy, kto będzie robił wrażenie osoby zdolnej do zagłosowania na szalonego pisarza, trafi do aresztu. Jednocześnie wykradziono z magazynu pewnej firmy odpowiedzialnej za tworzenie stoków narciarskich ok. 200 lasek dynamitu. Złodzieje zostawili po sobie liścik, w którym grozili, że wypierd#lą w powietrze pół hrabstwa, jeśli Thompson zostanie wybrany szeryfem… Hunter tymczasem nie przejął się groźbami. Ogolił za to głowę, aby móc podczas debat ze swoim republikańskim oponentem nazywać go „włochaczem”.

To jedna z niewielu sytuacji, gdy republikanie łączą siły z demokratami, aby nie dopuścić do wygranej innego kandydata. Tak właśnie się stało. Kandydat republikanów wycofał się w ostatnich dniach wyborów, prosząc, aby jego zwolennicy oddali głos na reprezentanta partii demokratycznej. A i tak mało brakowało, żeby Thompson wygrał tę potyczkę. Zabrakło mu zaledwie 4%, aby wybić się na prowadzenie…

Słynął z ciętego języka

W czasie swojej walki o stołek szeryfa Hunter był już znanym redaktorem legendarnego magazynu Rolling Stone. Do jego zadań należało m.in. dopuszczanie do publikacji nadesłanych artykułów. Kiedy jakieś wypociny nie podobały się Thompsonowi, ten nie miał oporów, aby napisać jego autorowi osobistą „recenzję” tekstu. Oto jeden ze znamienitych przykładów Hunterowej krytyki.

Drogi panie Burgess,

Herr Werner przekazał mi twój bezwartościowy list z Rzymu do Wydziału Spraw Krajowych, abym go ocenił i dał odpowiedź. Niestety nie posiadamy Międzynarodowego Wydziału Bredni, bo to tam właśnie powinno to trafić. Cóż to za lamerskie, poj#bane gówno próbujesz nam pan wepchnąć? Kiedy „Rolling Stone” prosi cię o felieton, to na Boga, chcemy dostać pierd#lony felieton! I nie próbuj mi się tu wymigać jakimś pieprzeniem na temat pisanej przez ciebie powieści na 50 tysięcy znaków, w której to poruszasz temat ludzkiej kondycji itp. Masz nas za watahę bezmózgich jaszczurek? Zamożnych żuli? Amatorskich bandziorów? Ty leniwy lachociągu! Chcę tu mieć ten felieton przed Świętem Pracy. I chcę to mieć gotowe do druku. Skończyły się czasy, kiedy takim szumowinom jak ty będą uchodziły płazem numery, dzięki którym natrzaskaliście sobie kiedyś sporo hajsu. Zwlecz swoje bezwartościowe dupsko z piazzy i wracaj do maszyny do pisania. Mamy tu tuziny takich jak ty, panie Burgess i ch#j mnie trzaśnie, jeśli jeszcze dłużej będę musiał was znosić. Z poważaniem. Hunter S. Thompson”

Nieszczęsnym adresatem tego listu był oczywiście nie kto inny jak sam Anthony Burgess – autor napisanej dekadę wcześniej „Mechanicznej Pomarańczy”. Thompson najwyraźniej miał w najgłębszym poważaniu, kto jest autorem tego „lamerskiego, poj#banego gówna”, które pojawiło się na jego biurku…

Miał talent do wykręcania znajomym chamskich numerów

Hunter został ochrzczony ojcem nowego stylu pisarskiego zwanego „gonzo”, w którym to autor przestaje być jedynie biernym obserwatorem i dokumentalistą, ale i osobiście angażuje się w opisywaną przez siebie akcję. Ekscentryczny do granic możliwości, wiecznie będący „pod wpływem” Thompson był niczym najprawdziwsza gwiazda rocka, która zamiast gitary operuje maszyną do pisania, a autografy daje strzelając do swoich książek z rewolweru. Hunter lubił imprezować w towarzystwie innych niepokornych, niestroniących od używek celebrytów. Jednym z jego kumpli był Jack Nicholson.

W dniu urodzin przyjaciela Thompson zajechał pod jego dom swoim Jeepem. Przytargał nim ze sobą olbrzymi wzmacniacz, 1 000 000-watowy reflektor, 9 mm rewolwer Smith&Wesson (z dużą ilością amunicji) oraz taśmę z odgłosami świni zjadanej żywcem przez niedźwiedzie. Hunter wiedział, że Nicholson jest ostatnio nerwowy – w tamtym czasie aktor borykał się z pewnym psycho-fanem, który notorycznie go nachodził. Zerwany z łoża gwiazdor nie odważył się wyjść na dwór. Kiedy jednak hałasy ucichły, Jack ostrożnie otworzył drzwi i ze zgrozą odkrył świeże serce łosia spoczywające na wycieraczce swoich drzwi.

A to jeszcze nie koniec odjazdów autora „Lęku i odrazy w Las Vegas”. Pewnego razu pisarz prawie utopił Billa Murraya... Ale o tym i innych podsycanych dragami akcjach pisarza dowiecie się w następnej części naszego hołdu dla Thompsona.

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…