Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Szukaj


 

Znalazłem 125 takich materiałów
Zielona herbata raz jeszcze. – Zielona herbata posiada wiele korzystnych właściwości – chroni ona przed rakiem, chorobami serca i cukrzycą typu 2. Okazuje się jednak, że to nie wszystko, co ma do zaoferowania ten cudowny napar. W ostatnim badaniu specjaliści potwierdzili, że zielona herbata może poprawiać funkcje poznawcze mózgu, a w szczególności pamięć roboczą.

Właściwości zielonej herbaty
Zespół badawczy, w tym prof. Christoph Beglinger i prof. Stefan Borgwardt ze Szpitala Uniwersyteckiego w Bazylei, podaje, że zielona herbata może wspomagać terapię zaburzeń poznawczych związanych z chorobami neuropsychiatrycznymi, takimi jak demencja. Swoje odkrycie opublikował na łamach czasopisma „Psychopharmacology”.

Pochodząca z Chin i Indii zielona herbata produkowana jest z liści krzewu Camellia sinensis. W odróżnieniu od pozostałych rodzajów herbat, odmiana zielona powstaje z nieutlenionych liści, dzięki czemu stanowi bogate źródło przeciwutleniaczy. Zawiera ona związki nazywane polifenolami, które odpowiedzialne są za przeciwzapalne i przeciwnowotworowe właściwości herbaty.

Niesłodzony napój zawiera zero kalorii. Ilość kofeiny zależy od czasu zaparzania i ilości użytych liści. Generalnie zielona herbata zawiera stosunkowo małą ilość kofeiny (ok. 20-45 mg na filiżankę). Dla porównania, herbata czarna dostarcza ok. 50 mg, a kawa 95 mg kofeiny na filiżankę.

Wpływ zielonej herbaty na zdrowie
Napar znalazł szerokie zastosowanie w tradycyjnej medycynie chińskiej i indyjskiej, gdzie wykorzystywany był celem przyspieszenia gojenia się ran, kontroli krwawień, regulacji temperatury ciała, wspomagania trawienia i funkcji serca, a także zapewnienia zdrowia psychicznego.

Poprzednie badania powiązały napar z licznymi korzyściami zdrowotnymi. W 2013 roku stwierdzono na przykład, że zielona herbata zmniejszać może ryzyko udaru. Kolejny test potwierdził, że pomaga w walce z rakiem prostaty. Dowiedziono także, że zielona herbata może mieć pozytywny wpływ na funkcje poznawcze mózgu. Jednak, zdaniem szwajcarskich badaczy, dokładne mechanizmy odpowiedzialne za tę zależność pozostawały niewyjaśnione.

W celu poddania działania zielonej herbaty głębszej analizie, zespół badawczy przeprowadził badanie z udziałem 12 zdrowych mężczyzn o średniej wieku wynoszącej 24,1 lat. Części ochotników podano napój mleczny na bazie serwatki wzbogacony o 27,5 g ekstraktu z zielonej herbaty, podczas gdy pozostali spożywali napój bez dodatku zielonej herbaty. Uczestnicy nie mieli pojęcia, z którym specyfikiem mają do czynienia. Następnie, badanych poproszono o wykonanie szeregu zadań angażujących pamięć roboczą. W ich czasie mierzono aktywność mózgową uczestników za pomocą rezonansu magnetycznego.

Okazało się, że mężczyźni, który konsumowali napój wzbogacony o ekstrakt z zielonej herbaty wykazywali zwiększoną łączność pomiędzy prawym górnym płacikiem ciemieniowym i korą czołową mózgu. Aktywność ta korelowała z większą wydajnością podczas testów na pamięć roboczą.

Zielona herbata a funkcje poznawcze
Jak podają badacze, wyniki sugerują, że ekstrakt z zielonej herbaty wspomaga łączność funkcjonalną pomiędzy korą ciemieniową i czołową w czasie przetwarzania pamięci roboczej. Co ciekawe, poprawę łączności powiązano z polepszaniem funkcji poznawczych wynikającym ze spożycia zielonej herbaty. Jak dodają autorzy badania, wyniki ukazują wpływ zielonej herbaty na pamięć roboczą na poziomie układu nerwowego, co sugeruje możliwość modyfikowania plastyczności międzyregionalnych połączeń mózgowych. Zdaniem badaczy, ponieważ zielona herbata zwiększa łączność pomiędzy regionami czołowym i ciemieniowym w czasie procesu przetwarzania pamięci roboczej, warto zbadać skuteczność napoju w leczeniu schorzeń obejmujących upośledzenie funkcji poznawczych, takich jak demencja.

Z drugiej strony, badanie związane jest z kilkoma ograniczeniami. Co ważne, ochotnicy pili napoje zawierające ekstrakt z zielonej herbaty, a nie sam ekstrakt. Gdyby konsumowali oni wyłącznie zieloną herbatę, można by wyeliminować potencjalny wpływ innych substancji, takich jak kofeina, które mogły modyfikować zdolności poznawcze mężczyzn. Niemniej jednak zielona herbata pozostaje jednym z najbardziej lubianych i korzystnych rodzajów tego popularnego napoju.

Zielona herbata raz jeszcze.

Zielona herbata posiada wiele korzystnych właściwości – chroni ona przed rakiem, chorobami serca i cukrzycą typu 2. Okazuje się jednak, że to nie wszystko, co ma do zaoferowania ten cudowny napar. W ostatnim badaniu specjaliści potwierdzili, że zielona herbata może poprawiać funkcje poznawcze mózgu, a w szczególności pamięć roboczą.

Właściwości zielonej herbaty
Zespół badawczy, w tym prof. Christoph Beglinger i prof. Stefan Borgwardt ze Szpitala Uniwersyteckiego w Bazylei, podaje, że zielona herbata może wspomagać terapię zaburzeń poznawczych związanych z chorobami neuropsychiatrycznymi, takimi jak demencja. Swoje odkrycie opublikował na łamach czasopisma „Psychopharmacology”.

Pochodząca z Chin i Indii zielona herbata produkowana jest z liści krzewu Camellia sinensis. W odróżnieniu od pozostałych rodzajów herbat, odmiana zielona powstaje z nieutlenionych liści, dzięki czemu stanowi bogate źródło przeciwutleniaczy. Zawiera ona związki nazywane polifenolami, które odpowiedzialne są za przeciwzapalne i przeciwnowotworowe właściwości herbaty.

Niesłodzony napój zawiera zero kalorii. Ilość kofeiny zależy od czasu zaparzania i ilości użytych liści. Generalnie zielona herbata zawiera stosunkowo małą ilość kofeiny (ok. 20-45 mg na filiżankę). Dla porównania, herbata czarna dostarcza ok. 50 mg, a kawa 95 mg kofeiny na filiżankę.

Wpływ zielonej herbaty na zdrowie
Napar znalazł szerokie zastosowanie w tradycyjnej medycynie chińskiej i indyjskiej, gdzie wykorzystywany był celem przyspieszenia gojenia się ran, kontroli krwawień, regulacji temperatury ciała, wspomagania trawienia i funkcji serca, a także zapewnienia zdrowia psychicznego.

Poprzednie badania powiązały napar z licznymi korzyściami zdrowotnymi. W 2013 roku stwierdzono na przykład, że zielona herbata zmniejszać może ryzyko udaru. Kolejny test potwierdził, że pomaga w walce z rakiem prostaty. Dowiedziono także, że zielona herbata może mieć pozytywny wpływ na funkcje poznawcze mózgu. Jednak, zdaniem szwajcarskich badaczy, dokładne mechanizmy odpowiedzialne za tę zależność pozostawały niewyjaśnione.

W celu poddania działania zielonej herbaty głębszej analizie, zespół badawczy przeprowadził badanie z udziałem 12 zdrowych mężczyzn o średniej wieku wynoszącej 24,1 lat. Części ochotników podano napój mleczny na bazie serwatki wzbogacony o 27,5 g ekstraktu z zielonej herbaty, podczas gdy pozostali spożywali napój bez dodatku zielonej herbaty. Uczestnicy nie mieli pojęcia, z którym specyfikiem mają do czynienia. Następnie, badanych poproszono o wykonanie szeregu zadań angażujących pamięć roboczą. W ich czasie mierzono aktywność mózgową uczestników za pomocą rezonansu magnetycznego.

Okazało się, że mężczyźni, który konsumowali napój wzbogacony o ekstrakt z zielonej herbaty wykazywali zwiększoną łączność pomiędzy prawym górnym płacikiem ciemieniowym i korą czołową mózgu. Aktywność ta korelowała z większą wydajnością podczas testów na pamięć roboczą.

Zielona herbata a funkcje poznawcze
Jak podają badacze, wyniki sugerują, że ekstrakt z zielonej herbaty wspomaga łączność funkcjonalną pomiędzy korą ciemieniową i czołową w czasie przetwarzania pamięci roboczej. Co ciekawe, poprawę łączności powiązano z polepszaniem funkcji poznawczych wynikającym ze spożycia zielonej herbaty. Jak dodają autorzy badania, wyniki ukazują wpływ zielonej herbaty na pamięć roboczą na poziomie układu nerwowego, co sugeruje możliwość modyfikowania plastyczności międzyregionalnych połączeń mózgowych. Zdaniem badaczy, ponieważ zielona herbata zwiększa łączność pomiędzy regionami czołowym i ciemieniowym w czasie procesu przetwarzania pamięci roboczej, warto zbadać skuteczność napoju w leczeniu schorzeń obejmujących upośledzenie funkcji poznawczych, takich jak demencja.

Z drugiej strony, badanie związane jest z kilkoma ograniczeniami. Co ważne, ochotnicy pili napoje zawierające ekstrakt z zielonej herbaty, a nie sam ekstrakt. Gdyby konsumowali oni wyłącznie zieloną herbatę, można by wyeliminować potencjalny wpływ innych substancji, takich jak kofeina, które mogły modyfikować zdolności poznawcze mężczyzn. Niemniej jednak zielona herbata pozostaje jednym z najbardziej lubianych i korzystnych rodzajów tego popularnego napoju.

Dlaczego warto biegać? – Dlaczego warto biegać?

Kiedy zacząłem biegać, niespełna rok temu, usłyszałem od wielu znajomych: Co Ty robisz, to niezdrowe? Skrajna opinia, z którą się spotkałem brzmiała jeszcze bardziej niewiarygodnie: Najdłużej żyją psy, które leżą na kanapach. Jednak moje samopoczucie po bieganiu przeczyło tym opiniom. Chudnę, mam więcej energii i z utęsknieniem czekam na następny trening, który sobie wyznaczyłem. Przebiegnięte kilometry potwierdzały słuszność wyboru. Nie zniechęcały drobne trudności i kontuzje. Czy jestem w tym odosobniony? Postanowiłem sprawdzić i zapytać biegaczy, dlaczego warto. Bo to, że warto, nie mam wątpliwości.

- Po drodze zostawiam kilkanaście lat alkoholowego i narkotykowego zamulenia, zostawiam frustrację i jeśli znajduję odpowiedzi na pytania, które kiedyś sobie zadałem, to w rytmie zapracowanych płuc, pulsu i kroków odkrywam świat i siebie. Układam sobie puzzle w duszy, układam strukturę mięśni – twierdzi Paweł. Wiesław uważa, że warto biegać gdyż nie kosztuje to zbyt wiele, nie tylko finansowo, ale także w sensie wysiłku. – W każdej chwili można zwolnić tempo biegu lub zmienić go na marsz – przekonuje. – Ponadto bieganie to poczucie dobrze spędzonego czasu, lepsza forma fizyczna i psychiczna. Stabilna masa ciała pozwalająca na nieco więcej, niż tylko schylanie się w celu zawiązania sznurówek, fantastyczne nowe znajomości i satysfakcja nie do opisania. Dla Agnieszki w czasie studiów bieganie było najlepszą receptą na stres przed egzaminami i pracą magisterską. Później było bodźcem do utrzymania smukłej sylwetki w czasie ciąży i tuż po niej. A muszę przyznać figura Pani Agnieszki jest nienaganna. Sopocianka w szczególny sposób namawia do biegania kobiety. – Zacznijcie biegać, a wszystkie problemy rozwiążą się same. Będziecie szczupłe, promienne, uśmiechnięte, a wasi mężczyźni od razu zauważą w Was to piękno. To sposób na szczęście – kończy z uśmiechem na ustach. Klaudia podczas biegania jest sobą i jak twierdzi niczego nie ukrywa. Karolina dla wszystkich zastanawiających się pań ma jeszcze jeden ważny argument. – Bieganie odmładza oraz wygładza, działa jak naturalny lifting.

Zdecydowanie lubię moje nowe wybiegane ciało. Wygląda nawet lepiej niż przed ciążą. Michał wymienia kilka powodów, dla których jego zdaniem warto biegać. I tak po pierwsze można biegać przed pracą i poprzez poranny wylew endorfin uodpornić się na zrzędzenie szefa. Zapewne dla wielu Polaków to może być ważny argument. Po drugie biegając wieczorem nie będzie trzeba sięgać po piwo, które pomoże zasnąć. Pan Michał dodaje, że podczas przygody z bieganiem spotkał się z kilkoma osobami, które w ten sposób rozwiązały problem przyzwyczajenia do wieczornego „browarka”. Po trzecie można biegać wolno i daleko, aby zgubić zbędne kilogramy. Po czwarte warto trenować w modnych miejscach miasta, aby poznać ciekawe osoby. Piąty powód jakże ważny. Można weekendowo „szlajać” się po lesie, aby przemyśleć problemy minionego tygodnia. Sześć, uwaga wraca piwko, ale już w nowej odsłonie. Można biegać i startować w zawodach ulicznych, a po nich z kumplami wypić browarka. Jeden zaspokoi pragnienie. A i jego smak jest jakiś lepszy. I nie szkodzi. Siódmy powód szczególnie w Polsce ważny. Biegając odciążymy Narodowy Fundusz Zdrowia. Po prostu rzadziej będziemy z niego korzystać. Ponadto, po ósme, dobrze wybiegane kilometry to niemalże gwarancja samo wystarczalności na emeryturze. Po dziewiąte… już Michał zaczął mówić, kiedy przeprosił i powiedział, że to chyba wystarczy. Po chwili dodał z rozbrajającą szczerością, że to musi wystarczyć, bo on idzie biegać. Jeśli jeszcze kogoś nie przekonałem to uwaga! Ta forma rekreacji przyczynia się do rozwoju miłości.

Pani Monika wylicza: Bieganie uczy systematyczności, planowania, konsekwencji, narzuca dyscyplinę, a jak próbujemy oszukiwać sami siebie to daje popalić. Oprócz czynników zdrowotnych, nie sapię wchodząc po schodach, schudłam, zastrzyk energii, daje to, co w życiu najważniejsze. Ukazuje jak kocha mnie mąż, który motywuje, pomaga zorganizować się w obowiązkach domowych, abym mogła potrenować. I w końcu czeka na mecie, aby wbiec na nią ze mną ze słowami kocham Cię. Bieganie dało mi lepsze życie – kończy Pani Monika. Coś jeszcze? Lista jest długa. Od pewnego czasu rozmawiam z wieloma biegaczami amatorami. Pytam ich o korzyści. I zauważam, że co osoba to inne. Oczywiście wiele z nich się powtarza. Jednak co do jednego jestem przekonany. Mówienie, pisanie o tym to za mało, aby w to uwierzyć. Bo wiara rodzi się z czynów. Tak więc może warto dziś wieczorem, zamiast siadać przed telewizorem ubrać dres, sportowe buty i pójść choć trochę się poruszać. Na początek kilka minut truchtu, marszu, co dwa trzy dni, tak aby nie zamęczyć się, tylko poczuć satysfakcję. Z każdym wyjściem, zobaczycie, że będzie lepiej. I tak już po kilku tygodniach dołączycie do grona moich rozmówców, dla których bieganie stało się punktem obowiązkowym dnia codziennego. Czego i Wam życzę. Do zobaczenia na ścieżkach.

/         Marcin Dybuk        natemat.pl      /

Dlaczego warto biegać?

Dlaczego warto biegać?

Kiedy zacząłem biegać, niespełna rok temu, usłyszałem od wielu znajomych: Co Ty robisz, to niezdrowe? Skrajna opinia, z którą się spotkałem brzmiała jeszcze bardziej niewiarygodnie: Najdłużej żyją psy, które leżą na kanapach. Jednak moje samopoczucie po bieganiu przeczyło tym opiniom. Chudnę, mam więcej energii i z utęsknieniem czekam na następny trening, który sobie wyznaczyłem. Przebiegnięte kilometry potwierdzały słuszność wyboru. Nie zniechęcały drobne trudności i kontuzje. Czy jestem w tym odosobniony? Postanowiłem sprawdzić i zapytać biegaczy, dlaczego warto. Bo to, że warto, nie mam wątpliwości.

- Po drodze zostawiam kilkanaście lat alkoholowego i narkotykowego zamulenia, zostawiam frustrację i jeśli znajduję odpowiedzi na pytania, które kiedyś sobie zadałem, to w rytmie zapracowanych płuc, pulsu i kroków odkrywam świat i siebie. Układam sobie puzzle w duszy, układam strukturę mięśni – twierdzi Paweł. Wiesław uważa, że warto biegać gdyż nie kosztuje to zbyt wiele, nie tylko finansowo, ale także w sensie wysiłku. – W każdej chwili można zwolnić tempo biegu lub zmienić go na marsz – przekonuje. – Ponadto bieganie to poczucie dobrze spędzonego czasu, lepsza forma fizyczna i psychiczna. Stabilna masa ciała pozwalająca na nieco więcej, niż tylko schylanie się w celu zawiązania sznurówek, fantastyczne nowe znajomości i satysfakcja nie do opisania. Dla Agnieszki w czasie studiów bieganie było najlepszą receptą na stres przed egzaminami i pracą magisterską. Później było bodźcem do utrzymania smukłej sylwetki w czasie ciąży i tuż po niej. A muszę przyznać figura Pani Agnieszki jest nienaganna. Sopocianka w szczególny sposób namawia do biegania kobiety. – Zacznijcie biegać, a wszystkie problemy rozwiążą się same. Będziecie szczupłe, promienne, uśmiechnięte, a wasi mężczyźni od razu zauważą w Was to piękno. To sposób na szczęście – kończy z uśmiechem na ustach. Klaudia podczas biegania jest sobą i jak twierdzi niczego nie ukrywa. Karolina dla wszystkich zastanawiających się pań ma jeszcze jeden ważny argument. – Bieganie odmładza oraz wygładza, działa jak naturalny lifting.

Zdecydowanie lubię moje nowe wybiegane ciało. Wygląda nawet lepiej niż przed ciążą. Michał wymienia kilka powodów, dla których jego zdaniem warto biegać. I tak po pierwsze można biegać przed pracą i poprzez poranny wylew endorfin uodpornić się na zrzędzenie szefa. Zapewne dla wielu Polaków to może być ważny argument. Po drugie biegając wieczorem nie będzie trzeba sięgać po piwo, które pomoże zasnąć. Pan Michał dodaje, że podczas przygody z bieganiem spotkał się z kilkoma osobami, które w ten sposób rozwiązały problem przyzwyczajenia do wieczornego „browarka”. Po trzecie można biegać wolno i daleko, aby zgubić zbędne kilogramy. Po czwarte warto trenować w modnych miejscach miasta, aby poznać ciekawe osoby. Piąty powód jakże ważny. Można weekendowo „szlajać” się po lesie, aby przemyśleć problemy minionego tygodnia. Sześć, uwaga wraca piwko, ale już w nowej odsłonie. Można biegać i startować w zawodach ulicznych, a po nich z kumplami wypić browarka. Jeden zaspokoi pragnienie. A i jego smak jest jakiś lepszy. I nie szkodzi. Siódmy powód szczególnie w Polsce ważny. Biegając odciążymy Narodowy Fundusz Zdrowia. Po prostu rzadziej będziemy z niego korzystać. Ponadto, po ósme, dobrze wybiegane kilometry to niemalże gwarancja samo wystarczalności na emeryturze. Po dziewiąte… już Michał zaczął mówić, kiedy przeprosił i powiedział, że to chyba wystarczy. Po chwili dodał z rozbrajającą szczerością, że to musi wystarczyć, bo on idzie biegać. Jeśli jeszcze kogoś nie przekonałem to uwaga! Ta forma rekreacji przyczynia się do rozwoju miłości.

Pani Monika wylicza: Bieganie uczy systematyczności, planowania, konsekwencji, narzuca dyscyplinę, a jak próbujemy oszukiwać sami siebie to daje popalić. Oprócz czynników zdrowotnych, nie sapię wchodząc po schodach, schudłam, zastrzyk energii, daje to, co w życiu najważniejsze. Ukazuje jak kocha mnie mąż, który motywuje, pomaga zorganizować się w obowiązkach domowych, abym mogła potrenować. I w końcu czeka na mecie, aby wbiec na nią ze mną ze słowami kocham Cię. Bieganie dało mi lepsze życie – kończy Pani Monika. Coś jeszcze? Lista jest długa. Od pewnego czasu rozmawiam z wieloma biegaczami amatorami. Pytam ich o korzyści. I zauważam, że co osoba to inne. Oczywiście wiele z nich się powtarza. Jednak co do jednego jestem przekonany. Mówienie, pisanie o tym to za mało, aby w to uwierzyć. Bo wiara rodzi się z czynów. Tak więc może warto dziś wieczorem, zamiast siadać przed telewizorem ubrać dres, sportowe buty i pójść choć trochę się poruszać. Na początek kilka minut truchtu, marszu, co dwa trzy dni, tak aby nie zamęczyć się, tylko poczuć satysfakcję. Z każdym wyjściem, zobaczycie, że będzie lepiej. I tak już po kilku tygodniach dołączycie do grona moich rozmówców, dla których bieganie stało się punktem obowiązkowym dnia codziennego. Czego i Wam życzę. Do zobaczenia na ścieżkach.

/ Marcin Dybuk natemat.pl /

Dąb Chrobry – Nazwa jego wzięła się z legendy jakoby cesarz Otton III pod tym dębem miał się spotkać z Bolesławem Chrobrym, co jest oczywiście legendą bowiem w tym czasie dąb ten jeszcze nie rósł. Poza tym spotkanie obu władców odbyło się w grodzie Ilva, obecnie Iława - dzielnica Szprotawy.[2]
    Żołędzie dębu zostały poświęcone przez papieża Jana Pawła II 28 kwietnia 2004 roku podczas pielgrzymki leśników do Watykanu. W szkółce w Nędzy wyhodowano z nich 500 sadzonek (każda z nich ma certyfikat pochodzenia), które zostały rozsadzone po całym kraju jako tzw. dęby papieskie upamiętniające Papieża-Polaka.

Dąb Chrobry

Nazwa jego wzięła się z legendy jakoby cesarz Otton III pod tym dębem miał się spotkać z Bolesławem Chrobrym, co jest oczywiście legendą bowiem w tym czasie dąb ten jeszcze nie rósł. Poza tym spotkanie obu władców odbyło się w grodzie Ilva, obecnie Iława - dzielnica Szprotawy.[2]
Żołędzie dębu zostały poświęcone przez papieża Jana Pawła II 28 kwietnia 2004 roku podczas pielgrzymki leśników do Watykanu. W szkółce w Nędzy wyhodowano z nich 500 sadzonek (każda z nich ma certyfikat pochodzenia), które zostały rozsadzone po całym kraju jako tzw. dęby papieskie upamiętniające Papieża-Polaka.

TOP 20 europejskich krajów w których pali się najwięcej marihuany

Po ostatnich badaniach w których stwierdzono, że ponad połowa Amerykanów poparła legalizację marihuany, przyjrzeliśmy się, jak to wygląda w Unii Europejskiej. Europejskie Centrum Monitorowania Narkotyków i Narkomani jak co roku oceniło sytuację w zakresie korzystania z marihuany.
W celu określenia w jakim Europejskim kraju pali się najwięcej marihuany, wykonano wiele statystyk. Brały w nich udział osoby od 15 do 65 roku życia które używały marihuany w ostatnich 12 miesiącach.
Wzięliśmy ten zestaw statystyk i wykorzystaliśmy je, aby zrobić ranking top 20 Europejskich krajów które palą najwięcej marihuany. Mamy także dane pokazujące, jaki procent osób dorosłych w danym kraju używało konopi indyjskich.

Czytaj dalej →


Drożdże. – "Przede wszystkim niedobory witamin z grupy B objawiający się głównie zajadami. Jesienią pojawia się  u mnie również łupież, osłabienie i wypadanie włosów – nadmierne, oraz ogólne zmęczenie.
Przyjmuję B12, B6 i pozostałe w tabletkach praktycznie co roku na początku jesieni, a potem w okresie zimowo-wiosennym. Teraz chcę spróbować czegoś innego.

Dodatkowo biorę się ostro do pielęgnacji włosów: oleje (na dzień dzisiejszy jest to olej z oliwek, olej słonecznikowy, olej rycynowy), henna, dodatkowo masaże zalecane przez Tombaka na porost włosów. Jakiś czas temu zrezygnowałam całkowicie z tzw. gumek do włosów, które strasznie osłabiały moje włosy.  No i w założeniu chcę jeszcze w 100% zrezygnować z szamponów z silikonami, parabenami, gliceryną, SL, SLS-ami, myć włosy jedynie odżywką. Po takich kilku miesiącach terapii mam nadzieję, że moje włosy powrócą też do postaci pięknych i zdrowych loczków.

W sieci wyszperałam kilka informacji od osób, które taką kurację drożdżami prowadziły – ich celem było przyspieszenie i wzmocnienie struktury włosów. Dla mnie cel główny to uzupełnienie niedoborów oraz mniejsza ilość wypadających włosów, a piękne lśniące włosy będą jednym z kroków do polepszenia ich wyglądu.

Na czym polega kuracja drożdżowa?

Każdego dnia piję około 1/4 kostki drożdży (tej 100 gramowej, pokazanej wyżej firmy – nie żeby reklama). Zalewam je gorącą wodą, by nie fermentowały w żołądku. Czekam aż ostygną i wypijam.

Niektórzy dodają drożdże do szejka, mieszają z kakao, sokiem, miodem, bananem, czy herbatą. Jeśli chesz dodać coś do napoju, warto to zrobić, gdy drożdże ostygną, tym bardziej jeśli jest to coś słodkiego, co po prostu dodane do wrzątku sprawia, że drożdże „rosną”. Mi odpowiada ich smak bez dodatków. Drożdże kupuje w ilości kilku sztuk i mrożę zapas – doświadczenie pokazuje, ze świetnie się do tego nadają, nie zepsują się, zawsze są pod ręką, i ani trochę nie tracą swoich właściwości.

Tutaj muszę zaznaczyć, że nie znalazłam żadnych informacji na temat tego, czy drożdże należy pić ciepłe czy zimne. Ze względu na niezbyt sympatyczny smak napoju  – czekam do całkowitego ostygnięcia ;-). Dlatego też proponuję nie zniechęcać się przy wąchaniu mieszanki czy piciu jej gorącej czy ciepłej.

Co się dzieje gdy pijemy drożdże?

Oprócz uzupełnienia braków witamin z grupy B – co jest dobre nie tylko dla wegetarian i wegan –  w prezencie dostajemy kilka miłych rzeczy:

    oczyszczanie twarzy – czyli tradycyjnie, aby zobaczyć wspaniałe efekty na naszej skórze, najpierw musi się ona oczyścić poprzez łuszczenie, wydobycie na zewnątrz różnego rodzaju toksyn (pojawiają się wypryski -jest to całkiem normalny stan, może potrwać około 2 tygodni), po pewnym czasie skóra jest już gładsza, w tym przypadku wspomagam skórę robiąc peeling,
    zajady – jeden z głównych objawów niedoborów witamin z grupy B całkowicie znikają,
    włosy – rosną jak na drożdżach (najlepiej widać to u osób farbujących, ale część blogerek najnormalniej w świecie zmierzyła długość włosów przed i po kuracji – przyrost od 1 cm do 3,5 cm), włosy są bardziej lśniące, nie wypadają już w alarmujących ilościach (mniej więcej po uczesaniu nie powinno nam zostać na grzebyku/szczotce więcej niż 100 włosów), czasami pojawia się zmasowany wzrost nowych włosów, tzw. baby hair- wygląda to mniej więcej tak, że wśród naszej czupryny zauważamy nagle bardzo dużo odrastających, małych włosów, co ciekawe u siebie zauważyłam też zmasowany atak wypadania w pierwszym tygodniu – ale takie rzeczy są całkiem normalne ponieważ podczas różnego rodzaju kuracji osłabione włosy wypadają na skutek „wypychania” ich przez nowe, rosnące,
    włosy przetłuszczające się- w przypadku włosów przetłuszczających się zmniejsza się ilość wydzielanego sebum, łupież zostaje wyleczony,
    paznokcie- ogólne wzmocnienie, brak rozdwajania się, łamania, białe plamki znikają,
    rzęsy – jedna z blogerek wspominała, że jej rzęsy są nieco mocniejsze – ale z tego co pamiętam kurację prowadziła kilka dobrych mięsięcy.

Drożdże
     Drożdże jak wiemy z lekcji biologii to jednokomórkowe grzyby. Najbardziej znane zastosowanie to: przy produkcji piwa, wina, czasem przy produkcji nabiału i oczywiście przy pieczeniu chleba i innych wyrobów piekarniczych. Nasze babcie, mamy znalazły w drożdżach również źródło taniego, ale za to bardzo dobrego kosmetyku: najczęściej w formie maseczki na włosy lub twarz.
Witaminy, które zawierają drożdże:

    witaminy z grupy B

Że wegetarianie i weganie powinni je jeść wiemy nie od dziś. Ale zauważcie, że w mięsie najwięcej witaminy B jest w wątróbce i sercu – nikt chyba mi nie powie, że w XXI wieku konsument zjada odpowiednie ilość tych organów, i tylko stąd czerpie witaminy z grupy B. Dzięki witaminom z tej grupy mamy lepsze samopoczucie, lepszy sen, dobre trawienie i taki wewnętrzny spokój.

    biotyna

Jest to spec od sprężystości włosów, podobno hamuje też wypadanie i siwienie. Pozwala wyleczyć różne choroby skóry, wzmacnia paznokcie.

    witamina B5 (panthenol)

Co najważniejsze jej niedobór może powodować nadmierne wypadanie włosów.

     białko i mikroelementy: cynk

Wpływa pozytywnie zarówno na stan skóry, włosów. Szczególnie pomocny dla skóry mocno przetłuszczajacej się.

    betaglukan

Wzmacnia naszą odporność, redukuje cholesterol, obniża ciśnienie krwi i zapobiega powstaniu nowotworów układu pokarmowego.

    magnez
    żelazo
    fosfor
    chrom.

KURACJA DROŻDZAMI – PODSUMOWANIE

Długo zwlekam z tym postem… czekałam na ewentualne objawy odstawienia, mam też nieco mieszane uczucia co do kuracji drożdżami. Dlaczego? Otóż ciężko mi powiedzieć, że to akurat drożdże i tylko one spowodowały większą poprawę zdrowia. Nie jestem zwolenniczką stosowania jednej metody, dlatego wspomagałam się pijąc napar z pokrzywy, masując głowę, olejując włosy, oczyszczając twarz olejami, zdrowo odżywiając i robiąc naprawdę wiele innych rzeczy, które od kilku lat mam w nawyku.
 Kurację rozpoczęłam 4 października przez miesiąc pijąc jeden raz  dziennie około 1/5-1/4 kostki drożdży. Po 30 dniach piłam mieszankę  przez tydzień, w sumie tak co drugi dzień, zmniejszając ilość drożdży.
Dlaczego jestem zadowolona z kuracji?Głównym założeniem było uzupełnienie niedoborów witamin z grupy B, objawiających się m. in. zajadami (podwójnym, dość rozległymi i bardzo wrażliwymi), łupież, kilka białych plamek na paznokciach, dużą ilością wypadających włosów. Z radością mogę powiedzieć, że WSZYSTKIE te objawy po miesiącu kuracji zniknęły. Na dzień dzisiejszy nie widzę wspomnianych niedoborów, więc mam nadzieję, ze na kilka miesięcy, aż do przesilenia wiosennego nie będę miała potrzeby picia drożdży. W styczniu planuję z rodziną po raz kolejny zrobić 14-dniowe oczyszczanie organizmu wg diety owocowo-warzywnej – dostarczenie i uzupełnienie niedoborów jest w tym przypadku jak najbardziej wskazane.

Drożdże i porost włosów

Wyrzekłam się chemicznych farb i farbowania na kilka miesięcy w ogóle.  Poprzez niezbyt estetyczne odrosty mogłam zauważyć, że jednak włosy rosną …. jak na drożdżach. Odrastające są lśniące i jakby bardziej sprężyste i nie przetłuszczają się tak szybko. Dodatkowe olejowanie, nakładanie masek, masowanie głowy, odstawienie niezdrowych kosmetyków jednak robi swoje i w spółce z drożdżami przyniosło tez kilka efektów, na które nawet specjalnie nie liczyłam. Bardziej traktowałam to jako gratis. Oczywiście brak spektakularnych efektów w poroście włosów może się brać z bardzo prostej przyczyny. Organizm dostając dawkę witamin B lokował je właśnie tam gdzie były największe niedobory, na porost włosów widocznie już nie wystarczyło."

Drożdże.

"Przede wszystkim niedobory witamin z grupy B objawiający się głównie zajadami. Jesienią pojawia się u mnie również łupież, osłabienie i wypadanie włosów – nadmierne, oraz ogólne zmęczenie.
Przyjmuję B12, B6 i pozostałe w tabletkach praktycznie co roku na początku jesieni, a potem w okresie zimowo-wiosennym. Teraz chcę spróbować czegoś innego.

Dodatkowo biorę się ostro do pielęgnacji włosów: oleje (na dzień dzisiejszy jest to olej z oliwek, olej słonecznikowy, olej rycynowy), henna, dodatkowo masaże zalecane przez Tombaka na porost włosów. Jakiś czas temu zrezygnowałam całkowicie z tzw. gumek do włosów, które strasznie osłabiały moje włosy. No i w założeniu chcę jeszcze w 100% zrezygnować z szamponów z silikonami, parabenami, gliceryną, SL, SLS-ami, myć włosy jedynie odżywką. Po takich kilku miesiącach terapii mam nadzieję, że moje włosy powrócą też do postaci pięknych i zdrowych loczków.

W sieci wyszperałam kilka informacji od osób, które taką kurację drożdżami prowadziły – ich celem było przyspieszenie i wzmocnienie struktury włosów. Dla mnie cel główny to uzupełnienie niedoborów oraz mniejsza ilość wypadających włosów, a piękne lśniące włosy będą jednym z kroków do polepszenia ich wyglądu.

Na czym polega kuracja drożdżowa?

Każdego dnia piję około 1/4 kostki drożdży (tej 100 gramowej, pokazanej wyżej firmy – nie żeby reklama). Zalewam je gorącą wodą, by nie fermentowały w żołądku. Czekam aż ostygną i wypijam.

Niektórzy dodają drożdże do szejka, mieszają z kakao, sokiem, miodem, bananem, czy herbatą. Jeśli chesz dodać coś do napoju, warto to zrobić, gdy drożdże ostygną, tym bardziej jeśli jest to coś słodkiego, co po prostu dodane do wrzątku sprawia, że drożdże „rosną”. Mi odpowiada ich smak bez dodatków. Drożdże kupuje w ilości kilku sztuk i mrożę zapas – doświadczenie pokazuje, ze świetnie się do tego nadają, nie zepsują się, zawsze są pod ręką, i ani trochę nie tracą swoich właściwości.

Tutaj muszę zaznaczyć, że nie znalazłam żadnych informacji na temat tego, czy drożdże należy pić ciepłe czy zimne. Ze względu na niezbyt sympatyczny smak napoju – czekam do całkowitego ostygnięcia ;-). Dlatego też proponuję nie zniechęcać się przy wąchaniu mieszanki czy piciu jej gorącej czy ciepłej.

Co się dzieje gdy pijemy drożdże?

Oprócz uzupełnienia braków witamin z grupy B – co jest dobre nie tylko dla wegetarian i wegan – w prezencie dostajemy kilka miłych rzeczy:

oczyszczanie twarzy – czyli tradycyjnie, aby zobaczyć wspaniałe efekty na naszej skórze, najpierw musi się ona oczyścić poprzez łuszczenie, wydobycie na zewnątrz różnego rodzaju toksyn (pojawiają się wypryski -jest to całkiem normalny stan, może potrwać około 2 tygodni), po pewnym czasie skóra jest już gładsza, w tym przypadku wspomagam skórę robiąc peeling,
zajady – jeden z głównych objawów niedoborów witamin z grupy B całkowicie znikają,
włosy – rosną jak na drożdżach (najlepiej widać to u osób farbujących, ale część blogerek najnormalniej w świecie zmierzyła długość włosów przed i po kuracji – przyrost od 1 cm do 3,5 cm), włosy są bardziej lśniące, nie wypadają już w alarmujących ilościach (mniej więcej po uczesaniu nie powinno nam zostać na grzebyku/szczotce więcej niż 100 włosów), czasami pojawia się zmasowany wzrost nowych włosów, tzw. baby hair- wygląda to mniej więcej tak, że wśród naszej czupryny zauważamy nagle bardzo dużo odrastających, małych włosów, co ciekawe u siebie zauważyłam też zmasowany atak wypadania w pierwszym tygodniu – ale takie rzeczy są całkiem normalne ponieważ podczas różnego rodzaju kuracji osłabione włosy wypadają na skutek „wypychania” ich przez nowe, rosnące,
włosy przetłuszczające się- w przypadku włosów przetłuszczających się zmniejsza się ilość wydzielanego sebum, łupież zostaje wyleczony,
paznokcie- ogólne wzmocnienie, brak rozdwajania się, łamania, białe plamki znikają,
rzęsy – jedna z blogerek wspominała, że jej rzęsy są nieco mocniejsze – ale z tego co pamiętam kurację prowadziła kilka dobrych mięsięcy.

Drożdże
Drożdże jak wiemy z lekcji biologii to jednokomórkowe grzyby. Najbardziej znane zastosowanie to: przy produkcji piwa, wina, czasem przy produkcji nabiału i oczywiście przy pieczeniu chleba i innych wyrobów piekarniczych. Nasze babcie, mamy znalazły w drożdżach również źródło taniego, ale za to bardzo dobrego kosmetyku: najczęściej w formie maseczki na włosy lub twarz.
Witaminy, które zawierają drożdże:

witaminy z grupy B

Że wegetarianie i weganie powinni je jeść wiemy nie od dziś. Ale zauważcie, że w mięsie najwięcej witaminy B jest w wątróbce i sercu – nikt chyba mi nie powie, że w XXI wieku konsument zjada odpowiednie ilość tych organów, i tylko stąd czerpie witaminy z grupy B. Dzięki witaminom z tej grupy mamy lepsze samopoczucie, lepszy sen, dobre trawienie i taki wewnętrzny spokój.

biotyna

Jest to spec od sprężystości włosów, podobno hamuje też wypadanie i siwienie. Pozwala wyleczyć różne choroby skóry, wzmacnia paznokcie.

witamina B5 (panthenol)

Co najważniejsze jej niedobór może powodować nadmierne wypadanie włosów.

białko i mikroelementy: cynk

Wpływa pozytywnie zarówno na stan skóry, włosów. Szczególnie pomocny dla skóry mocno przetłuszczajacej się.

betaglukan

Wzmacnia naszą odporność, redukuje cholesterol, obniża ciśnienie krwi i zapobiega powstaniu nowotworów układu pokarmowego.

magnez
żelazo
fosfor
chrom.

KURACJA DROŻDZAMI – PODSUMOWANIE

Długo zwlekam z tym postem… czekałam na ewentualne objawy odstawienia, mam też nieco mieszane uczucia co do kuracji drożdżami. Dlaczego? Otóż ciężko mi powiedzieć, że to akurat drożdże i tylko one spowodowały większą poprawę zdrowia. Nie jestem zwolenniczką stosowania jednej metody, dlatego wspomagałam się pijąc napar z pokrzywy, masując głowę, olejując włosy, oczyszczając twarz olejami, zdrowo odżywiając i robiąc naprawdę wiele innych rzeczy, które od kilku lat mam w nawyku.
Kurację rozpoczęłam 4 października przez miesiąc pijąc jeden raz dziennie około 1/5-1/4 kostki drożdży. Po 30 dniach piłam mieszankę przez tydzień, w sumie tak co drugi dzień, zmniejszając ilość drożdży.
Dlaczego jestem zadowolona z kuracji?Głównym założeniem było uzupełnienie niedoborów witamin z grupy B, objawiających się m. in. zajadami (podwójnym, dość rozległymi i bardzo wrażliwymi), łupież, kilka białych plamek na paznokciach, dużą ilością wypadających włosów. Z radością mogę powiedzieć, że WSZYSTKIE te objawy po miesiącu kuracji zniknęły. Na dzień dzisiejszy nie widzę wspomnianych niedoborów, więc mam nadzieję, ze na kilka miesięcy, aż do przesilenia wiosennego nie będę miała potrzeby picia drożdży. W styczniu planuję z rodziną po raz kolejny zrobić 14-dniowe oczyszczanie organizmu wg diety owocowo-warzywnej – dostarczenie i uzupełnienie niedoborów jest w tym przypadku jak najbardziej wskazane.

Drożdże i porost włosów

Wyrzekłam się chemicznych farb i farbowania na kilka miesięcy w ogóle. Poprzez niezbyt estetyczne odrosty mogłam zauważyć, że jednak włosy rosną …. jak na drożdżach. Odrastające są lśniące i jakby bardziej sprężyste i nie przetłuszczają się tak szybko. Dodatkowe olejowanie, nakładanie masek, masowanie głowy, odstawienie niezdrowych kosmetyków jednak robi swoje i w spółce z drożdżami przyniosło tez kilka efektów, na które nawet specjalnie nie liczyłam. Bardziej traktowałam to jako gratis. Oczywiście brak spektakularnych efektów w poroście włosów może się brać z bardzo prostej przyczyny. Organizm dostając dawkę witamin B lokował je właśnie tam gdzie były największe niedobory, na porost włosów widocznie już nie wystarczyło."

Źródło:

www.cudownediety.pl

Zielone złoto. – Zielone złoto, czyli czy warto inwestować w marihuanę?

Okazuje się, że prawdziwym biznesem przyszłości może być- nie druk 3D czy technologie ubieralne - a poczciwa "trawka". Jak wylicza Bloomberg, większość firm notowanych na amerykańskiej giełdzie zaangażowanych w biznes oparty na legalnej marihuanie, w ciągu pierwszego półrocza tego roku odnotowało trzycyfrowe wzrosty wartości akcji.

Jednak nie tylko inwestorzy usiłują zbijać kapitał na "trawce". Zobaczcie, kto, ile i w jaki sposób zarabia na marihuanie…
 

Rynek legalnej marihuany ma ogromny potencjał. W USA, gdzie już 20 stanów dopuściło medyczne użycie tej substancji, a dwa kolejne - Kolorado i Waszyngton - rekreacyjne, szacuje się, że jego wartość w tym roku wyniesie ponad 2,5 mld dol. Firma analityczna ArcView obliczyła, że w ciągu pięciu najbliższych lat marihuanowy biznes może sięgnąć nawet 10 mld dol.

Według raportu prezentowanego przez Huffington Post, tempo rozwoju biznesu, związanego z ziołem może pobić nawet rynek smartfonów w USA.

W 2014 r. wzrost tego rynku ma sięgnąć aż 64 proc. do 2,34 mld dol. W tym samym czasie segment smartfonów wzrośnie jedynie o 46 proc.

Nic dziwnego, że notowane na amerykańskiej giełdzie firmy, zajmujące się "zielonym" biznesem, rozpaliły wyobraźnię inwestorów. Zobaczcie, jak bardzo...


Potencjał rynku legalnej marihuany widać na giełdowych parkietach. Na amerykańskiej giełdzie jest ponad 20 spółek, które zarabiają na marihuanie. Na początku roku, gdy kolejne stany liberalizowały prawo dotyczące tego narkotyku i pojawiły się prognozy pięciokrotnego wzrostu tego segmentu rynku, kursy akcji większość z nich notowały niesłychane zwyżki wartości, które ocierały się wręcz o spekulacje.

Amerykański nadzór finansowy przestrzegał nawet przed potencjalnymi oszustami, którzy specjalnie mogą pompować wartość akcji "zielonych" firm, by potem je sprzedać.

Pomimo tych zawirowań, akcje niektórych "zielonych spółek" wciąż cieszą się zainteresowaniem, a przegląd tych papierów przygotował Bloomberg.
Growlife, notowana na giełdzie firma zajmuje się produkcją sprzętu do hodowania marihuany. Oferuje wszystko, co niezbędne do produkcji zioła do celów medycznych. Kapitalizacja firmy wynosi ponad 40 mln dol.

Firma zakończyła pierwsze sześć miesięcy tego roku z zyskiem na poziomie 4,6 mln dol. Roczna stopa zwrotu z akcji Growlife wyniosła zaś… 116 proc .
Więcej:
http://www.biztok.pl/biznes/zielone-zloto-czyli-czy-warto-inwestowac-w-marihuane

Zielone złoto.

Zielone złoto, czyli czy warto inwestować w marihuanę?

Okazuje się, że prawdziwym biznesem przyszłości może być- nie druk 3D czy technologie ubieralne - a poczciwa "trawka". Jak wylicza Bloomberg, większość firm notowanych na amerykańskiej giełdzie zaangażowanych w biznes oparty na legalnej marihuanie, w ciągu pierwszego półrocza tego roku odnotowało trzycyfrowe wzrosty wartości akcji.

Jednak nie tylko inwestorzy usiłują zbijać kapitał na "trawce". Zobaczcie, kto, ile i w jaki sposób zarabia na marihuanie…


Rynek legalnej marihuany ma ogromny potencjał. W USA, gdzie już 20 stanów dopuściło medyczne użycie tej substancji, a dwa kolejne - Kolorado i Waszyngton - rekreacyjne, szacuje się, że jego wartość w tym roku wyniesie ponad 2,5 mld dol. Firma analityczna ArcView obliczyła, że w ciągu pięciu najbliższych lat marihuanowy biznes może sięgnąć nawet 10 mld dol.

Według raportu prezentowanego przez Huffington Post, tempo rozwoju biznesu, związanego z ziołem może pobić nawet rynek smartfonów w USA.

W 2014 r. wzrost tego rynku ma sięgnąć aż 64 proc. do 2,34 mld dol. W tym samym czasie segment smartfonów wzrośnie jedynie o 46 proc.

Nic dziwnego, że notowane na amerykańskiej giełdzie firmy, zajmujące się "zielonym" biznesem, rozpaliły wyobraźnię inwestorów. Zobaczcie, jak bardzo...


Potencjał rynku legalnej marihuany widać na giełdowych parkietach. Na amerykańskiej giełdzie jest ponad 20 spółek, które zarabiają na marihuanie. Na początku roku, gdy kolejne stany liberalizowały prawo dotyczące tego narkotyku i pojawiły się prognozy pięciokrotnego wzrostu tego segmentu rynku, kursy akcji większość z nich notowały niesłychane zwyżki wartości, które ocierały się wręcz o spekulacje.

Amerykański nadzór finansowy przestrzegał nawet przed potencjalnymi oszustami, którzy specjalnie mogą pompować wartość akcji "zielonych" firm, by potem je sprzedać.

Pomimo tych zawirowań, akcje niektórych "zielonych spółek" wciąż cieszą się zainteresowaniem, a przegląd tych papierów przygotował Bloomberg.
Growlife, notowana na giełdzie firma zajmuje się produkcją sprzętu do hodowania marihuany. Oferuje wszystko, co niezbędne do produkcji zioła do celów medycznych. Kapitalizacja firmy wynosi ponad 40 mln dol.

Firma zakończyła pierwsze sześć miesięcy tego roku z zyskiem na poziomie 4,6 mln dol. Roczna stopa zwrotu z akcji Growlife wyniosła zaś… 116 proc .
Więcej:
http://www.biztok.pl/biznes/zielone-zloto-czyli-czy-warto-inwestowac-w-marihuane

Weganizm a sport: obalamy mity – Kiedy organizacje dietetyczne wydają pozytywne raporty na temat diety roślinnej to znak, że z pewnością nauka już dawno przestała kierować się kryterium obiektywności badań. Kiedy Departament Zdrowia USA zatwierdza weganizm jako oficjalną, dofinansowywaną kurację alternatywą dla pacjentów z chorobami serca, kwalifikującymi się do leczenia farmakologicznego lub operacji to znak, że rząd Stanów Zjednoczonych jest na sznurku lobby ekologicznego. Kiedy weganami zostają sportowcy to znak… że biorą sterydy!

Wiadomo – nie można być sportowcem i jeść same rośliny. No nie można, nieważne ilu sportowców twierdziłoby inaczej.

    #1. Sportowcy nie mogą pokryć zapotrzebowania energetycznego organizmu na diecie roślinnej

To prawda, że rośliny są z reguły mniej kaloryczne niż produkty odzwierzęce (dzięki czemu weganizm nieźle sprawdza się przy zbijaniu kilogramów). Nie przeszkadza to jednak zjadać ponad 4 tys. kalorii dziennie jednemu z najlepszych ultramaratończyków świata. Scott Jurek jest na diecie roślinnej od wielu, wielu lat. Wygrywał wyścigi na dystansach ponad 200 km napędzany samymi roślinami! Patrik Baboumian, strongman i weganin w jednym, w okresie przed zawodami dobija nawet do 6 tys. kalorii. I wcale nie spędza całego dnia na jedzeniu. Do tego jeżeli porównasz zawartość składników mineralnych w jednostce kalorii produktów roślinnych z produktami zwierzęcymi szybko zauważysz różnicę. Jeżeli weganizm kojarzy ci się wyłącznie z jedzeniem sałaty zagryzanej rzodkiewką to znaczy, że wciąż jeszcze nie przejrzałeś dokładnie naszej strony. Popraw się i potem wróć do zadawania pytań!

    #2. Sportowcy na diecie wegańskiej dorobili się swojej siły i mięśni kiedy jeszcze jedli mięso

Głosisz prawdziwie rewolucyjną ideę! Twierdzisz, że sportowcom na diecie roślinnej wystarczyło wypracować siłę 6 lat wcześniej, kiedy jeszcze jedli mięso, by potem (już jedząc rośliny) ciągle z niej korzystać. To samo z mięśniami. Facet wypracował sobie mięśnie 10 lat temu i dlatego teraz tak dobrze wygląda. Fakt, że od 10 lat jest weganinem nie ma tu nic do rzeczy… Niestety, siła, którą wypracowałeś sobie kilka lat wcześniej nie zostanie z tobą do końca życia. Mięśnie tym bardziej. Nawet kondycja! Wystarczy miesiąc/dwa bez treningów z kiepską dietą by twoje osiągnięcia sportowe poleciały na łeb na szyję. A przecież podobno weganizm to bardzo kiepska dieta.

Jakim cudem tym ludziom udaje się utrzymać masę mięśniową na diecie roślinnej skoro białko roślinne jest rzekomo białkiem niepełnowartościowym? Jakim cudem wygrywają zawody? Napędza ich szklanka mleka i stek sprzed 10 lat?  Ile lat sportowcy na diecie wegańskiej mają czekać na spadek formy? Mike Mahler czeka już 15 lat. W tym czasie został jednym z najbardziej uznanych instruktorów kettlebells na świecie. Jeszcze rok? Dwa?

A Patrik Baboumian? Nie je mięsa od ponad 7 lat. W tym czasie wygrał niemieckie zawody strongman, został mistrzem Europy w trójobju siłowym i pobił kilka rekordów Guinessa w sportach siłowych. No jasne, że wcześniej jadł mięso, był nawet kulturystą. Został strongmanem kilka miesięcy po tym jak wyrzucił ze swojej diety mięso. Kilka lat później pobił rekord świata wyciskając nad głową 150 kilogramową beczkę. Na początku swojej kariery strongmana nie był w stanie tego zrobić. Nie wystarczyła mu do tego siła sprzed 7 lat. Potrzebny był mu progres. Bo siła rośnie. Albo maleje. Nigdy nie jest taka sama. A już na pewno nie czeka sobie spokojnie przez 7 lat. Przyszło ci do głowy, że żeby wygrywać zawody trzeba być coraz lepszym?

    #3. Sportowcy na diecie roślinnej biorą sterydy!

Ostatnio wszyscy, którzy wyglądają nieco lepiej niż przeciętna osoba spędzająca pół dnia przed facebookiem biorą podobno sterydy. Bo na sucho nic się nie da. Ani mieć 40 cm w bicepsie ani 6-paka na brzuchu. Tak to podobno wygląda zdaniem ludzi, którzy wypisują setki dziwacznych komentarzy w internecie. Zdaniem internetowych ekspertów wystarczy brać sterydy by zapewnić sobie sukces. Trening treningiem, ale bez przesady. W końcu bierzesz sterydy. Dzięki nim i tak urośniesz. A dieta? Po co dieta, skoro bierzesz sterydy? Przecież sterydy zrobią za ciebie trening, uzupełnią składniki mineralne w organizmie i napompują mięśnie. W gruncie rzeczy można jeść tylko sałatę, jeśli bierzesz sterydy i tak urośniesz. Tyle jeżeli chodzi o internetowych specjalistów przypisujących sterydom niemal magiczne właściwości. Współcześni zawodowi kulturyści mają inne zdanie. To jasne, że są na sterydach i hormonie wzrostu. Mimo to pilnują swojej diety i przerzucają tony żelaza na treningu bo wiedzą, że sterydy nie wystarczą. Gdyby odżywiali się byle jak, czy nie daj boże korzystali z niedoborowej diety (jaką podobno jest weganizm) żadne sterydy nie uchroniłyby ich na dłuższą metę przed spadkiem formy. Inna sprawa to wygląd. Zobacz jak wyglądają zawodowi kulturyści.

Porównaj ich sobie z sylwetką Roberta Cheeka czy Jimiego Sitko – wegan startujących w zawodach naturalnej kulturystyki. Kto tu bierze sterydy?

Jeżeli nadal uważasz, że nie można dobrze wyglądać bez sterydów przyjrzyj się zdjęciom  takich ludzi jak Eugen Sandow, George Hackenshmidt czy Charles Atlas – siłaczy sprzed ponad 100 lat, którzy wypracowali swoją olbrzymią siłę na długo przed wynalezieniem profesjonalnych suplementów białkowych, sterydów i innych dopalaczy.

    #4. Wegańscy sportowcy jedzą tony suplementów!

Wygląda to trochę tak jakbyś sugerował, że suplementy powstały na świecie z myślą o weganach. Przejdź się do najbliższej apteki i zobacz jak wygląda oferta suplementów. Możesz kupić w kapsułkach wszystko – witaminę C, B, kwasy omega-3, imbir, możesz kupić nawet wyciąg z ananasa! Niektórzy ludzie wolą łykać pigułki z ananasem zamiast jeść samego ananasa. Wolą łykać błonnik niż zjeść jedno jabłko. Popatrz na magazyny kulturystyczne. Czy przy którejkolwiek reklamie proszków proteinowych napisano „Polecane dla wegan”? Chyba trochę zaburzyły ci się proporcje.

Jeżeli ktoś jest doświadczonym sportowcem i decyduje się na suplementację to nie dlatego, że jego dieta jest niedoborowa, ale dlatego, że zapotrzebowanie jego organizmu na poszczególne składniki odżywcze jest tak duże, że pokrycie go w oparciu o samą dietę byłoby niesamowicie uciążliwe. Jeżeli tacy ludzie jak Ed Bauer decydują się na przyjmowanie suplementów białkowych to nie dlatego, że weganizm nie zapewnia pełnowartościowego białka tylko dlatego, że zapotrzebowanie białkowe ich organizmu wymagałoby spędzania całego dnia w kuchni. Dużo szybciej i ekonomicznej jest uzupełnić potrzebne kilkadziesiąt gram białka korzystając z suplementu niż przygotowując sobie kolejną porcję soczewicy. To proste. Ta zasada dotyczy wszystkich sportowców. Nie tylko wegan.

    #5. Gdyby oni wszyscy nie jedli mięsa od dziecka nie zostaliby sportowcami.

Nie? Dlaczego? Bo niepełnowartościowe białko? Których aminokwasów egzogennych brakuje w roślinach? Żadnych. Za mało wapnia? Najbogatszym źródłem wapnia są produkty roślinne (ziarna sezamu i maku). Za mało kalorii? Zwykły szejk na bazie bananów, owsianki, mleka sojowego i kakao może mieć ponad 700 kalorii.

Ciężko o przykłady osób, które wychowały się na dietach wegetariańskich, a potem zostały sportowcami, nie dlatego, że są to diety niedoborowe tylko ze względu na osoby takie jak ty, które uważają, że mięso jest niezbędnym elementem menu. Pomóż nam zmieniać świadomość innych ludzi i edukować ich na temat diet wegetariańskich to sam się przekonasz jak wyglądają sportowcy wychowani na diecie bezmięsnej. Oni istnieją już teraz. Popatrz na Torry’ego Washingtona. Nie je mięsa od dziecka, został weganinem jeszcze w latach 90. Nie przeszkadza mu to trenować, brać udział w zawodach kulturystyki naturalnej i odnosić w tym sporcie sukcesy.

Teraz wystarczy już zaakceptować fakt, że weganizm działa. Nie jest żadną dietą cud, nie ma żadnych magicznych właściwości. Po prostu, odpowiednio skomponowana dieta roślinna działa. I nie ważne, czy masz 10 czy 70 lat, czy chodzisz do szkoły czy siedzisz w pracy, czy podnosisz ciężary czy grasz w szachy.

Weganizm a sport: obalamy mity

Kiedy organizacje dietetyczne wydają pozytywne raporty na temat diety roślinnej to znak, że z pewnością nauka już dawno przestała kierować się kryterium obiektywności badań. Kiedy Departament Zdrowia USA zatwierdza weganizm jako oficjalną, dofinansowywaną kurację alternatywą dla pacjentów z chorobami serca, kwalifikującymi się do leczenia farmakologicznego lub operacji to znak, że rząd Stanów Zjednoczonych jest na sznurku lobby ekologicznego. Kiedy weganami zostają sportowcy to znak… że biorą sterydy!

Wiadomo – nie można być sportowcem i jeść same rośliny. No nie można, nieważne ilu sportowców twierdziłoby inaczej.

#1. Sportowcy nie mogą pokryć zapotrzebowania energetycznego organizmu na diecie roślinnej

To prawda, że rośliny są z reguły mniej kaloryczne niż produkty odzwierzęce (dzięki czemu weganizm nieźle sprawdza się przy zbijaniu kilogramów). Nie przeszkadza to jednak zjadać ponad 4 tys. kalorii dziennie jednemu z najlepszych ultramaratończyków świata. Scott Jurek jest na diecie roślinnej od wielu, wielu lat. Wygrywał wyścigi na dystansach ponad 200 km napędzany samymi roślinami! Patrik Baboumian, strongman i weganin w jednym, w okresie przed zawodami dobija nawet do 6 tys. kalorii. I wcale nie spędza całego dnia na jedzeniu. Do tego jeżeli porównasz zawartość składników mineralnych w jednostce kalorii produktów roślinnych z produktami zwierzęcymi szybko zauważysz różnicę. Jeżeli weganizm kojarzy ci się wyłącznie z jedzeniem sałaty zagryzanej rzodkiewką to znaczy, że wciąż jeszcze nie przejrzałeś dokładnie naszej strony. Popraw się i potem wróć do zadawania pytań!

#2. Sportowcy na diecie wegańskiej dorobili się swojej siły i mięśni kiedy jeszcze jedli mięso

Głosisz prawdziwie rewolucyjną ideę! Twierdzisz, że sportowcom na diecie roślinnej wystarczyło wypracować siłę 6 lat wcześniej, kiedy jeszcze jedli mięso, by potem (już jedząc rośliny) ciągle z niej korzystać. To samo z mięśniami. Facet wypracował sobie mięśnie 10 lat temu i dlatego teraz tak dobrze wygląda. Fakt, że od 10 lat jest weganinem nie ma tu nic do rzeczy… Niestety, siła, którą wypracowałeś sobie kilka lat wcześniej nie zostanie z tobą do końca życia. Mięśnie tym bardziej. Nawet kondycja! Wystarczy miesiąc/dwa bez treningów z kiepską dietą by twoje osiągnięcia sportowe poleciały na łeb na szyję. A przecież podobno weganizm to bardzo kiepska dieta.

Jakim cudem tym ludziom udaje się utrzymać masę mięśniową na diecie roślinnej skoro białko roślinne jest rzekomo białkiem niepełnowartościowym? Jakim cudem wygrywają zawody? Napędza ich szklanka mleka i stek sprzed 10 lat? Ile lat sportowcy na diecie wegańskiej mają czekać na spadek formy? Mike Mahler czeka już 15 lat. W tym czasie został jednym z najbardziej uznanych instruktorów kettlebells na świecie. Jeszcze rok? Dwa?

A Patrik Baboumian? Nie je mięsa od ponad 7 lat. W tym czasie wygrał niemieckie zawody strongman, został mistrzem Europy w trójobju siłowym i pobił kilka rekordów Guinessa w sportach siłowych. No jasne, że wcześniej jadł mięso, był nawet kulturystą. Został strongmanem kilka miesięcy po tym jak wyrzucił ze swojej diety mięso. Kilka lat później pobił rekord świata wyciskając nad głową 150 kilogramową beczkę. Na początku swojej kariery strongmana nie był w stanie tego zrobić. Nie wystarczyła mu do tego siła sprzed 7 lat. Potrzebny był mu progres. Bo siła rośnie. Albo maleje. Nigdy nie jest taka sama. A już na pewno nie czeka sobie spokojnie przez 7 lat. Przyszło ci do głowy, że żeby wygrywać zawody trzeba być coraz lepszym?

#3. Sportowcy na diecie roślinnej biorą sterydy!

Ostatnio wszyscy, którzy wyglądają nieco lepiej niż przeciętna osoba spędzająca pół dnia przed facebookiem biorą podobno sterydy. Bo na sucho nic się nie da. Ani mieć 40 cm w bicepsie ani 6-paka na brzuchu. Tak to podobno wygląda zdaniem ludzi, którzy wypisują setki dziwacznych komentarzy w internecie. Zdaniem internetowych ekspertów wystarczy brać sterydy by zapewnić sobie sukces. Trening treningiem, ale bez przesady. W końcu bierzesz sterydy. Dzięki nim i tak urośniesz. A dieta? Po co dieta, skoro bierzesz sterydy? Przecież sterydy zrobią za ciebie trening, uzupełnią składniki mineralne w organizmie i napompują mięśnie. W gruncie rzeczy można jeść tylko sałatę, jeśli bierzesz sterydy i tak urośniesz. Tyle jeżeli chodzi o internetowych specjalistów przypisujących sterydom niemal magiczne właściwości. Współcześni zawodowi kulturyści mają inne zdanie. To jasne, że są na sterydach i hormonie wzrostu. Mimo to pilnują swojej diety i przerzucają tony żelaza na treningu bo wiedzą, że sterydy nie wystarczą. Gdyby odżywiali się byle jak, czy nie daj boże korzystali z niedoborowej diety (jaką podobno jest weganizm) żadne sterydy nie uchroniłyby ich na dłuższą metę przed spadkiem formy. Inna sprawa to wygląd. Zobacz jak wyglądają zawodowi kulturyści.

Porównaj ich sobie z sylwetką Roberta Cheeka czy Jimiego Sitko – wegan startujących w zawodach naturalnej kulturystyki. Kto tu bierze sterydy?

Jeżeli nadal uważasz, że nie można dobrze wyglądać bez sterydów przyjrzyj się zdjęciom takich ludzi jak Eugen Sandow, George Hackenshmidt czy Charles Atlas – siłaczy sprzed ponad 100 lat, którzy wypracowali swoją olbrzymią siłę na długo przed wynalezieniem profesjonalnych suplementów białkowych, sterydów i innych dopalaczy.

#4. Wegańscy sportowcy jedzą tony suplementów!

Wygląda to trochę tak jakbyś sugerował, że suplementy powstały na świecie z myślą o weganach. Przejdź się do najbliższej apteki i zobacz jak wygląda oferta suplementów. Możesz kupić w kapsułkach wszystko – witaminę C, B, kwasy omega-3, imbir, możesz kupić nawet wyciąg z ananasa! Niektórzy ludzie wolą łykać pigułki z ananasem zamiast jeść samego ananasa. Wolą łykać błonnik niż zjeść jedno jabłko. Popatrz na magazyny kulturystyczne. Czy przy którejkolwiek reklamie proszków proteinowych napisano „Polecane dla wegan”? Chyba trochę zaburzyły ci się proporcje.

Jeżeli ktoś jest doświadczonym sportowcem i decyduje się na suplementację to nie dlatego, że jego dieta jest niedoborowa, ale dlatego, że zapotrzebowanie jego organizmu na poszczególne składniki odżywcze jest tak duże, że pokrycie go w oparciu o samą dietę byłoby niesamowicie uciążliwe. Jeżeli tacy ludzie jak Ed Bauer decydują się na przyjmowanie suplementów białkowych to nie dlatego, że weganizm nie zapewnia pełnowartościowego białka tylko dlatego, że zapotrzebowanie białkowe ich organizmu wymagałoby spędzania całego dnia w kuchni. Dużo szybciej i ekonomicznej jest uzupełnić potrzebne kilkadziesiąt gram białka korzystając z suplementu niż przygotowując sobie kolejną porcję soczewicy. To proste. Ta zasada dotyczy wszystkich sportowców. Nie tylko wegan.

#5. Gdyby oni wszyscy nie jedli mięsa od dziecka nie zostaliby sportowcami.

Nie? Dlaczego? Bo niepełnowartościowe białko? Których aminokwasów egzogennych brakuje w roślinach? Żadnych. Za mało wapnia? Najbogatszym źródłem wapnia są produkty roślinne (ziarna sezamu i maku). Za mało kalorii? Zwykły szejk na bazie bananów, owsianki, mleka sojowego i kakao może mieć ponad 700 kalorii.

Ciężko o przykłady osób, które wychowały się na dietach wegetariańskich, a potem zostały sportowcami, nie dlatego, że są to diety niedoborowe tylko ze względu na osoby takie jak ty, które uważają, że mięso jest niezbędnym elementem menu. Pomóż nam zmieniać świadomość innych ludzi i edukować ich na temat diet wegetariańskich to sam się przekonasz jak wyglądają sportowcy wychowani na diecie bezmięsnej. Oni istnieją już teraz. Popatrz na Torry’ego Washingtona. Nie je mięsa od dziecka, został weganinem jeszcze w latach 90. Nie przeszkadza mu to trenować, brać udział w zawodach kulturystyki naturalnej i odnosić w tym sporcie sukcesy.

Teraz wystarczy już zaakceptować fakt, że weganizm działa. Nie jest żadną dietą cud, nie ma żadnych magicznych właściwości. Po prostu, odpowiednio skomponowana dieta roślinna działa. I nie ważne, czy masz 10 czy 70 lat, czy chodzisz do szkoły czy siedzisz w pracy, czy podnosisz ciężary czy grasz w szachy.

Wszystko o złości. – Złość może mieć różne oblicza – od lekkiego rozdrażnienia, większej lub mniejszej irytacji, aż do rozsadzającej od środka wściekłości, nad którą trudno zapanować. To, co jednego zaledwie zirytuje, u kogoś innego może obudzić dzikie zwierzę. Jedno jest pewne – złość to ogromna energia. Może być destrukcyjna zarówno dla nas, jak i dla otoczenia, ale odpowiednio rozminowana jest w stanie przynieść spokój, ukojenie i rozwój osobisty. Od czego zacząć? Od obalenia kilku mitów na jej temat.

Anatomia gniewu
To nieprawda, że złość jest negatywną, destrukcyjną emocją. Gniew to ważna informacja. O tym, że twoje granice (wartości, poczucie bezpieczeństwa itd.) zostały naruszone lub przekroczone. To świetnie, że odczuwasz złość, w ten sposób nabierasz większej świadomości tego, na co się nie zgadzasz, co cię boli. Sęk w tym, by nie pozwolić przerodzić się złości w agresję, także tę skierowaną przeciwko sobie. Choć złość to emocja, możemy do niej podejść w racjonalny sposób. Zamiast mówić: „To przez ciebie tak się złoszczę, nic

Choć złość to emocja , możemy do niej podejść w racjonalny sposób. Zamiast mówić: „To przez ciebie tak się złoszczę, nic nie mogę na to poradzić”, pomyśl, że zwykle nie mamy wpływu na okoliczności zewnętrzne, które budzą nasz sprzeciw lub gniew (przykra uwaga od przełożonego, krzywdzące słowa przyjaciółki, niesprawiedliwe potraktowanie), ale już na ich interpretację i swoje zachowanie – tak. Dlatego tak ważne jest zrozumienie mechanizmu złości. Najczęściej kryją się za nią zranione uczucia, zawód, strach, poczucie krzywdy czy utrata bezpieczeństwa. Wiedząc to, możesz zacząć lepiej sobie radzić z własnymi i cudzymi wybuchami gniewu.

To prawda, że im mniej stabilni emocjonalnie  jesteśmy, tym łatwiej nas zdenerwować, wciągnąć w konflikt, zranić. To w pewnym sensie spuścizna po dzieciństwie. Jeśli twoje potrzeby często nie były zaspokajane, miałaś też poczucie, że nie wolno ci się gniewać, by nie zasmucać rodziców – nikt nie nauczył cię, jak radzić sobie z trudnymi emocjami.

Złości nie warto, a wręcz nie warto tłumić. Lepsza metodą jest nastawienie się na to, co chce nam powiedzieć. Bo to ty musisz sobie poradzić z własną złością, nie inni. Spróbuj ją potraktować jak nauczycielkę.

Gdy ogarnia cię złość , nie kieruj jej przeciw innym ani przeciw sobie, tylko zastosuj którąś z podanych niżej – aktywizujących ciało lub wyciszających umysł – technik:
Działaj:

Wyjdź, jeśli możesz, na zewnątrz i rusz przed siebie szybkim marszem lub biegiem, aż się uspokoisz. Ruch znakomicie pozwala zużytkować gromadzącą się energię, a wysiłek fizyczny wyzwala endorfiny – poprawią twój nastrój, a dzięki temu, że minie trochę czasu od zdarzenia, które cię zdenerwowało, łatwiej ci będzie spojrzeć na sytuację z dystansem.

Podrzyj na strzępy grubą gazetę, możesz też uformować z niej kulki i rzucać nimi w drzwi lub ścianę.

Jeśli potrzebujesz się wyżyć, użyj poduszek, którymi możesz bez szkody uderzać w duże przedmioty, np. kanapę czy szafę.

Jeśli tylko warunki ci na to pozwalają, włącz na cały regulator (lub w słuchawkach) rytmiczną muzykę, np. bębnową, perkusyjną albo symfoniczną, i tańcz do niej lub głośno śpiewaj.

Odkurz całe mieszkanie lub umyj okna (w złości naprawdę dobrze się sprząta, na dodatek będziesz miała czyste mieszkanie).

Krzycz, tup, płacz.
Nie działaj:

Usiądź wygodnie i oddychaj, najlepiej przez nos. Weź 10 pogłębionych przeponowych oddechów, z wdechem wizualizuj sobie, że pobierasz dobrą energię, z wydechem – że wydalasz tę złą.

Obserwuj złość – nic nie rób, „stań obok” i przyglądaj się swoim emocjom – analizuj, jakie mały natężenie, jak zmieniały ci rysy twarzy, gdzie znajduje się napięcie w ciele  – po chwili zauważysz, że twoja energia podąża za uwagą, czyli angażuje się proces obserwacji. Jak twierdzi duchowy nauczyciel Osho, truciznę można przemienić w słodycz. Jak to się robi? Nie robiąc nic! „Potrzebujesz jedynie cierpliwości. Gdy przyjdzie złość, usiądź w milczeniu i obserwuj ją. Nie bądź jej przeciwny, nie opowiadaj się po jej stronie. Nie współdziałaj z nią, nie tłum jej. Bądź cierpliwy, po prostu zobacz, co się dzieje… niech narasta. Czekaj” – zaleca Osho.

Skorzystaj z wizualizacji, zamknij oczy i wyobraź sobie, że:

– lecisz samolotem, wznosisz się coraz wyżej i wyżej, a powód twojego zdenerwowania robi się coraz mniejszy,

– zdarzenie, które cię wyprowadziło z równowagi, jest niczym patyk na wodzie, przesuwa się powoli wraz z nurtem rzeki i znika po chwili z pola widzenia,

– złość jest zamknięta w wieży, a ty musisz przeznaczyć całą energię na znalezienie drogi i dotarcie na górę.

W tych wszystkich wizualizacjach chodzi o to, by oddalić się na chwilę od powodu złości i później, już na spokojnie, przeanalizować sytuację i rozwiązać ją pokojowo. Równie skuteczny może okazać się sposób bohaterki „Przeminęło z wiatrem” – Scarlett O’Hara mówiła sobie zawsze: „Pomyślę o tym jutro”.

Ustanów w swoim domu wyspę spokoju – od ciebie zależy, co się na niej znajdzie – stwórz ją w myślach choćby teraz, by w dowolnym momencie, w razie potrzeby, przenieść się tam wirtualnie. To może być wyspa z ciepłym piaskiem, widokiem na morze, miarowym szumem fal, huśtawką na drzewie lub po prostu twoja własna łazienka z wanną wypełnioną ciepłą wodą i relaksującą muzyką w tle. Po kąpieli zastosuj automasaż pachnącym balsamem. Otul się miękkim kocem. Rób to, co przemawia do twoich zmysłów. Rozluźnione ciało da spokój także myślom.
Zresetuj dysk

Powyższe metody to sposoby na to, by uspokoić emocje  tu i teraz. Nie rozwiązują jednak problemu pojawiania się złości. Potrzebne jest do tego poznanie jej źródeł i przeformułowanie własnych przekonań. Mogą ci w tym pomóc ćwiczenia.
Ćwiczenie: narysuj emocje

Możesz zacząć rysować w chwili złości albo po pewnym czasie, gdy masz już wgląd w swoje emocje (np. po ćwiczeniu z obserwacją złości), z dystansem, na spokojnie. Weź jak największą kartkę papieru i kolorowe kredki lub mazaki, narysuj swoją złość z energią, kolorami i intensywnością, z jaką się ona w twoim ciele i umyśle pojawia. Gdy to już zrobisz, a emocje nieco opadną, nadaj swojej złości imię. Następnie spójrz na nią ze współczuciem i zastanów się, jakie są prawdziwe przyczyny twojego zdenerwowania.

Na przykład złościsz się, gdy ktoś spóźnia się na spotkanie. Czy irytuje cię jego niepunktualność? Coś, na co nie masz wpływu? Czy może kryje się za tym twoja interpretacja, że nie jesteś dla tej osoby ważna, bo gdyby jej na tobie zależało, przyszłaby na czas, postarałaby się. Idźmy dalej – dlaczego uważasz, że ta osoba powinna bardziej się starać? Bo sama dbasz o to, by szanować czas innych. Do zastanowienia się: czy ta sytuacja narusza twoje wartości, jak np. szacunek do czasu innych osób, czy wynika z poczucia, że nie jesteś dla kogoś ważna? Następnie zastanów się, czy masz wpływ na powód swojej złości, czy nie? Na przykład, jaki masz wpływ na to, czy ktoś się spóźnia? Jeśli masz, to co możesz zrobić? Jeśli nie masz – to po co się denerwować? Możesz się zamiast tego zastanowić, co zrobić, na wypadek gdyby ktoś miał się spóźnić na spotkanie z tobą – zadzwonić na pół godziny przed spotkaniem i upewnić się, czy druga strona jest już w drodze i zdąży na czas? Może umówić się w takim miejscu, gdzie czekanie na kogoś przez kwadrans będzie przyjemne i pożyteczne? Jak możesz sama o siebie zadbać, nie oczekując, że ktoś inny to zrobi?

Złość wynika często z nierealnych oczekiwań, na przykład, że będziemy dla innych ważni, że w przyjaźni czy miłości nie ma konfliktów, że dzieci są zawsze posłuszne i grzeczne, a rodzice i przyjaciele zawsze powinni mieć dla nas czas, gdy ich potrzebujemy. Więcej zrozumienia, łagodności i akceptacji wobec innych, ale także więcej czułości i miłości wobec samej siebie, daje większy dystans do spraw. Zwłaszcza tych, których przebieg od nas nie zależy. A jeśli zależy, pozwoli nam go zmienić.
Ćwiczenie: znikająca złość

To ćwiczenie na rozliczanie się z powodami złości poprzez odbieranie im siły i znaczenia. Idź za instrukcją i nie podglądaj wcześniej dalszego przebiegu ćwiczenia.

Weź papierowe serwetki (lub kawałki białego papieru toaletowego) i mazakami wypisz na nich powody swojej złości. Wypisz osobno na każdej serwetce 10 powodów lub osób, które szczególnie doprowadzają cię do szału. Masz? Nalej do miski lub umywalki wodę, wrzuć serwetki i sprawdź, co się z nimi stanie. Po chwili z mokrej masy, w którą przeistoczyły się markerowe powody/osoby, możesz zrobić kulkę i albo zrzucić ją z balkonu, albo spuścić w toalecie i pożegnać na zawsze.

Za każdym następnym razem w chwili złości  przywołaj to wspomnienie i zobacz, jak bardzo jest niewarte twojego czasu i uwagi.

Możesz też, w innej wersji tego ćwiczenia, wypisać wszystkie powody lub osoby na tablicy, a następnie rzucać w nie mokrą gąbką, dopóki ich nie zetrzesz.

To także bardzo uwalniające doświadczenie.

/          Renata Mazurowska

trener rozwoju umiejętności osobistych i społecznych 

wpelnidnia.pl

Wszystko o złości.

Złość może mieć różne oblicza – od lekkiego rozdrażnienia, większej lub mniejszej irytacji, aż do rozsadzającej od środka wściekłości, nad którą trudno zapanować. To, co jednego zaledwie zirytuje, u kogoś innego może obudzić dzikie zwierzę. Jedno jest pewne – złość to ogromna energia. Może być destrukcyjna zarówno dla nas, jak i dla otoczenia, ale odpowiednio rozminowana jest w stanie przynieść spokój, ukojenie i rozwój osobisty. Od czego zacząć? Od obalenia kilku mitów na jej temat.

Anatomia gniewu
To nieprawda, że złość jest negatywną, destrukcyjną emocją. Gniew to ważna informacja. O tym, że twoje granice (wartości, poczucie bezpieczeństwa itd.) zostały naruszone lub przekroczone. To świetnie, że odczuwasz złość, w ten sposób nabierasz większej świadomości tego, na co się nie zgadzasz, co cię boli. Sęk w tym, by nie pozwolić przerodzić się złości w agresję, także tę skierowaną przeciwko sobie. Choć złość to emocja, możemy do niej podejść w racjonalny sposób. Zamiast mówić: „To przez ciebie tak się złoszczę, nic

Choć złość to emocja , możemy do niej podejść w racjonalny sposób. Zamiast mówić: „To przez ciebie tak się złoszczę, nic nie mogę na to poradzić”, pomyśl, że zwykle nie mamy wpływu na okoliczności zewnętrzne, które budzą nasz sprzeciw lub gniew (przykra uwaga od przełożonego, krzywdzące słowa przyjaciółki, niesprawiedliwe potraktowanie), ale już na ich interpretację i swoje zachowanie – tak. Dlatego tak ważne jest zrozumienie mechanizmu złości. Najczęściej kryją się za nią zranione uczucia, zawód, strach, poczucie krzywdy czy utrata bezpieczeństwa. Wiedząc to, możesz zacząć lepiej sobie radzić z własnymi i cudzymi wybuchami gniewu.

To prawda, że im mniej stabilni emocjonalnie jesteśmy, tym łatwiej nas zdenerwować, wciągnąć w konflikt, zranić. To w pewnym sensie spuścizna po dzieciństwie. Jeśli twoje potrzeby często nie były zaspokajane, miałaś też poczucie, że nie wolno ci się gniewać, by nie zasmucać rodziców – nikt nie nauczył cię, jak radzić sobie z trudnymi emocjami.

Złości nie warto, a wręcz nie warto tłumić. Lepsza metodą jest nastawienie się na to, co chce nam powiedzieć. Bo to ty musisz sobie poradzić z własną złością, nie inni. Spróbuj ją potraktować jak nauczycielkę.

Gdy ogarnia cię złość , nie kieruj jej przeciw innym ani przeciw sobie, tylko zastosuj którąś z podanych niżej – aktywizujących ciało lub wyciszających umysł – technik:
Działaj:

Wyjdź, jeśli możesz, na zewnątrz i rusz przed siebie szybkim marszem lub biegiem, aż się uspokoisz. Ruch znakomicie pozwala zużytkować gromadzącą się energię, a wysiłek fizyczny wyzwala endorfiny – poprawią twój nastrój, a dzięki temu, że minie trochę czasu od zdarzenia, które cię zdenerwowało, łatwiej ci będzie spojrzeć na sytuację z dystansem.

Podrzyj na strzępy grubą gazetę, możesz też uformować z niej kulki i rzucać nimi w drzwi lub ścianę.

Jeśli potrzebujesz się wyżyć, użyj poduszek, którymi możesz bez szkody uderzać w duże przedmioty, np. kanapę czy szafę.

Jeśli tylko warunki ci na to pozwalają, włącz na cały regulator (lub w słuchawkach) rytmiczną muzykę, np. bębnową, perkusyjną albo symfoniczną, i tańcz do niej lub głośno śpiewaj.

Odkurz całe mieszkanie lub umyj okna (w złości naprawdę dobrze się sprząta, na dodatek będziesz miała czyste mieszkanie).

Krzycz, tup, płacz.
Nie działaj:

Usiądź wygodnie i oddychaj, najlepiej przez nos. Weź 10 pogłębionych przeponowych oddechów, z wdechem wizualizuj sobie, że pobierasz dobrą energię, z wydechem – że wydalasz tę złą.

Obserwuj złość – nic nie rób, „stań obok” i przyglądaj się swoim emocjom – analizuj, jakie mały natężenie, jak zmieniały ci rysy twarzy, gdzie znajduje się napięcie w ciele – po chwili zauważysz, że twoja energia podąża za uwagą, czyli angażuje się proces obserwacji. Jak twierdzi duchowy nauczyciel Osho, truciznę można przemienić w słodycz. Jak to się robi? Nie robiąc nic! „Potrzebujesz jedynie cierpliwości. Gdy przyjdzie złość, usiądź w milczeniu i obserwuj ją. Nie bądź jej przeciwny, nie opowiadaj się po jej stronie. Nie współdziałaj z nią, nie tłum jej. Bądź cierpliwy, po prostu zobacz, co się dzieje… niech narasta. Czekaj” – zaleca Osho.

Skorzystaj z wizualizacji, zamknij oczy i wyobraź sobie, że:

– lecisz samolotem, wznosisz się coraz wyżej i wyżej, a powód twojego zdenerwowania robi się coraz mniejszy,

– zdarzenie, które cię wyprowadziło z równowagi, jest niczym patyk na wodzie, przesuwa się powoli wraz z nurtem rzeki i znika po chwili z pola widzenia,

– złość jest zamknięta w wieży, a ty musisz przeznaczyć całą energię na znalezienie drogi i dotarcie na górę.

W tych wszystkich wizualizacjach chodzi o to, by oddalić się na chwilę od powodu złości i później, już na spokojnie, przeanalizować sytuację i rozwiązać ją pokojowo. Równie skuteczny może okazać się sposób bohaterki „Przeminęło z wiatrem” – Scarlett O’Hara mówiła sobie zawsze: „Pomyślę o tym jutro”.

Ustanów w swoim domu wyspę spokoju – od ciebie zależy, co się na niej znajdzie – stwórz ją w myślach choćby teraz, by w dowolnym momencie, w razie potrzeby, przenieść się tam wirtualnie. To może być wyspa z ciepłym piaskiem, widokiem na morze, miarowym szumem fal, huśtawką na drzewie lub po prostu twoja własna łazienka z wanną wypełnioną ciepłą wodą i relaksującą muzyką w tle. Po kąpieli zastosuj automasaż pachnącym balsamem. Otul się miękkim kocem. Rób to, co przemawia do twoich zmysłów. Rozluźnione ciało da spokój także myślom.
Zresetuj dysk

Powyższe metody to sposoby na to, by uspokoić emocje tu i teraz. Nie rozwiązują jednak problemu pojawiania się złości. Potrzebne jest do tego poznanie jej źródeł i przeformułowanie własnych przekonań. Mogą ci w tym pomóc ćwiczenia.
Ćwiczenie: narysuj emocje

Możesz zacząć rysować w chwili złości albo po pewnym czasie, gdy masz już wgląd w swoje emocje (np. po ćwiczeniu z obserwacją złości), z dystansem, na spokojnie. Weź jak największą kartkę papieru i kolorowe kredki lub mazaki, narysuj swoją złość z energią, kolorami i intensywnością, z jaką się ona w twoim ciele i umyśle pojawia. Gdy to już zrobisz, a emocje nieco opadną, nadaj swojej złości imię. Następnie spójrz na nią ze współczuciem i zastanów się, jakie są prawdziwe przyczyny twojego zdenerwowania.

Na przykład złościsz się, gdy ktoś spóźnia się na spotkanie. Czy irytuje cię jego niepunktualność? Coś, na co nie masz wpływu? Czy może kryje się za tym twoja interpretacja, że nie jesteś dla tej osoby ważna, bo gdyby jej na tobie zależało, przyszłaby na czas, postarałaby się. Idźmy dalej – dlaczego uważasz, że ta osoba powinna bardziej się starać? Bo sama dbasz o to, by szanować czas innych. Do zastanowienia się: czy ta sytuacja narusza twoje wartości, jak np. szacunek do czasu innych osób, czy wynika z poczucia, że nie jesteś dla kogoś ważna? Następnie zastanów się, czy masz wpływ na powód swojej złości, czy nie? Na przykład, jaki masz wpływ na to, czy ktoś się spóźnia? Jeśli masz, to co możesz zrobić? Jeśli nie masz – to po co się denerwować? Możesz się zamiast tego zastanowić, co zrobić, na wypadek gdyby ktoś miał się spóźnić na spotkanie z tobą – zadzwonić na pół godziny przed spotkaniem i upewnić się, czy druga strona jest już w drodze i zdąży na czas? Może umówić się w takim miejscu, gdzie czekanie na kogoś przez kwadrans będzie przyjemne i pożyteczne? Jak możesz sama o siebie zadbać, nie oczekując, że ktoś inny to zrobi?

Złość wynika często z nierealnych oczekiwań, na przykład, że będziemy dla innych ważni, że w przyjaźni czy miłości nie ma konfliktów, że dzieci są zawsze posłuszne i grzeczne, a rodzice i przyjaciele zawsze powinni mieć dla nas czas, gdy ich potrzebujemy. Więcej zrozumienia, łagodności i akceptacji wobec innych, ale także więcej czułości i miłości wobec samej siebie, daje większy dystans do spraw. Zwłaszcza tych, których przebieg od nas nie zależy. A jeśli zależy, pozwoli nam go zmienić.
Ćwiczenie: znikająca złość

To ćwiczenie na rozliczanie się z powodami złości poprzez odbieranie im siły i znaczenia. Idź za instrukcją i nie podglądaj wcześniej dalszego przebiegu ćwiczenia.

Weź papierowe serwetki (lub kawałki białego papieru toaletowego) i mazakami wypisz na nich powody swojej złości. Wypisz osobno na każdej serwetce 10 powodów lub osób, które szczególnie doprowadzają cię do szału. Masz? Nalej do miski lub umywalki wodę, wrzuć serwetki i sprawdź, co się z nimi stanie. Po chwili z mokrej masy, w którą przeistoczyły się markerowe powody/osoby, możesz zrobić kulkę i albo zrzucić ją z balkonu, albo spuścić w toalecie i pożegnać na zawsze.

Za każdym następnym razem w chwili złości przywołaj to wspomnienie i zobacz, jak bardzo jest niewarte twojego czasu i uwagi.

Możesz też, w innej wersji tego ćwiczenia, wypisać wszystkie powody lub osoby na tablicy, a następnie rzucać w nie mokrą gąbką, dopóki ich nie zetrzesz.

To także bardzo uwalniające doświadczenie.

/ Renata Mazurowska

trener rozwoju umiejętności osobistych i społecznych

wpelnidnia.pl

Moc myśli – Cytuję: „Evelyn M. Monahan uległa w wieku 22 lat tragicznemu wypadkowi, w rezultacie którego została ciężko okaleczona: straciła wzrok, dostała padaczki, a po czterech latach dołączył się jeszcze paraliż prawego ramienia. Ataki epileptyczne były szczególnie częste (12-14 dziennie). Końskie dobowe dawki leków zredukowały je do 10-ciu. Evelyn czuła się bardzo nieszczęśliwa, nie mogła pogodzić się ze swoim ciężkim kalectwem i przez długich 9 lat dręczyła siebie i otoczenie, kipiała buntem i złością. Aż przyszło uspokojenie, a może wyczerpanie nerwowe.

Zaczęła rozmyślać nad ratunkiem dla siebie. I wtedy przypomniała sobie wiele ciekawych, dziwnych historii zasłyszanych jeszcze w dzieciństwie. Odgrzebywała w pamięci przypadki nagłych uzdrowień ludzi, którym lekarze nie dawali najmniejszej szansy wyzdrowienia. Zaczęła mozolnie przywoływać na pamięć zasady tzw. psychotronicznego leczenia, o którym wówczas mówiło się, że było źródłem tych wszystkich cudownych uzdrowień. Zdecydowała się spróbować..

Wtajemniczyła dwoje przyjaciół i we troje rozpoczęli stosowanie ćwiczeń ustalonych w punktach przez samą Evelyn. Ćwiczyli trzy razy dziennie z wielką dokładnością i zapałem. Była to przecież ostatnia deska ratunku.

Po 10-ciu dniach E. Monahan odzyskała wzrok. Stało się to nagle, raptownie. Jednocześnie z odzyskaniem wzroku ustały zupełnie ataki epileptyczne, a w tydzień później ustąpił paraliż.
Młoda kobieta była całkowicie zdrowa. Badania lekarskie nie wykazały śladu żadnej choroby.
Przepełniało ją szczęście powrotu do zdrowia, do normalnego życia i ogromna nieprzeparta chęć zapoznania z tą metodą jak największej ilości ludzi cierpiących.

Evelyn miała ukończone roczne studium psychologii eksperymentalnej na uniwersytecie w Georgii, w Atlancie. Postanowiła wrócić do szkolnictwa, by mieć ciągłe kontakty z ludźmi i móc przekazywać im swoją wiedzę i doświadczenie z zakresu leczenia psychotronicznego. Zamarzyły jej się wykłady na tymże uniwersytecie. Fakt, że wykłady z takiego przedmiotu nigdy nie istniały na żadnym amerykańskim uniwersytecie, nie przerażał jej wcale.

Zatelefonowała do sekretariatu, wyłuszczyła dokładnie sekretarce o co jej chodzi, podała swoje nazwisko oraz numer telefonu i nie zrażona konwencjonalnym zapewnieniem, że – jeżeli ktoś na uczelni zainteresuje się tym problemem, zostanie z nią skontaktowany, spokojnie czekała, ćwicząc systematycznie swą „cudowną technikę”. Wychodziła z założenia, że skoro mocą „swego wyższego Ja”, swojej Nadświadomości, potrafiła wyleczyć własne ciężkie kalectwo, to nie ma przeszkód do rozwiązania przy pomocy tej samej potęgi każdej innej sytuacji życiowej. Jakoż po miesiącu dyrektor Studiów Specjalnych na tamtejszym uniwersytecie zaproponował jej wykłady z parapsychologii. Chętnie oczywiście przyjęła ofertę i została instruktorem parapsychologii. Jej wykładów słuchało przeciętnie 250 studentów w każdym semestrze.

Evelyn była zadowolona, ale pragnęła jeszcze szerszych kontaktów z ludźmi. Marzyła o telewizji, radiu i prasie. W tej intencji ciągle uprawiała z ogromny zapałem technikę psychotroniczną. Wierzyła w jej nieograniczone możliwości, była pewna, iż znikną przeszkody, stojące na drodze jej ambitnych planów.
Po miesiącu zwrócił się do niej „Atlanta Journal” z propozycją napisania reportażu na temat jej wykładów. Następny tydzień przyniósł kontakt z telewizją. Proponowano udział w programie „Georgia dzisiaj”, odbieranym przez miliony telewidzów-sympatyków. Reakcja na poruszony przez E. Monahan problem była tak wielka, że po trzech tygodniach poproszono ją o powtórne wystąpienie w telewizji. W tym czasie miała też pogadanki w radio, o jej artykuły ubiegały się takie czasopisma, jak „National Inquire”, „Midnight” i „Time Magazin”.

Książki E.M. Monahan ukazały się w Japonii, Anglii, RFN, Meksyku i we Włoszech. A więc spełniły się marzenia. W swojej książce, której oryginalny tytuł brzmi „The miracle of metaphysical healing” autorka w osobistym kontakcie z czytelnikiem, bez reszty, bez zastrzeżeń oddaje mu do dyspozycji całą swą wiedzę, swoje doświadczenia, pragnie przelać w niego własny zapał, zachwyt, swą odzyskana radość życia i szczęście pomagania innym.

Leczenie psychotroniczne, owa technika wielekroć sprawdzana, nazywana przez Evelyn „niezawodną”, „cudowną”, jest niesłychanie prosta, ale autorka wielokrotnie przestrzega, by nie zlekceważyć jej, nie odrzucić tylko dlatego, że jest tak bardzo dostępna dla każdego. I rzeczywiście, psychotroniczne leczenie nie związane jest z żadnymi wydatkami, nie wymaga żadnych rekwizytów, żadnego specjalnego wykształcenia, wymagana jest tylko dobra wola, wytrwałość, spokój.

Na czym więc sprawa polega?
Człowiek jest istotą wspaniałą, potężną przez nieograniczone siły utajone, z którymi przychodzi już na świat. Dzięki tej potędze jest w stanie usuwać ze swego życia choroby, kalectwo, zmieniać przykre sytuacje życiowe itd., gdyż z natury rzeczy należą mu się szczęście, radość i doskonałe zdrowie.

Na nieszczęście człowiek jest nieświadomy swego wspaniałego wyposażenia w potęgę iście boską. Cierpi, choruje, męczy się, narzeka, szuka rozpaczliwie ratunku i ani się domyśla, że on sam posiada moc uzdrawiania. Jest jak król, który zapomniał, że jest królem, że ma płaszcz królewski na ramionach i złotą koronę na głowie, uznał się za żebraka, więc w pyle drogi siedzi i żebrze u przechodniów o wsparcie.

Tę świadomość własnej mocy, własnych nieograniczonych możliwości nazywa Evelyn M. „naszym wyższym Ja”, a moc realizowania życzeń, zaspakajania potrzeb, zmieniania nawet niekorzystnych okoliczności życiowych – nadświadomością.

Umysłem świadomym określa autorka świadomość otaczających nas realiów. To umysł świadomy rejestruje wszystkie nasze spostrzeżenia, odczucia, on zarządza pamięcią, on wyciąga wnioski, planuje itd. itd. On wreszcie ulega chorobom, cierpieniom, odczuwa radość, szczęście, strach, rozpacz itd. Umysł świadomy jest ograniczony w swoich możliwościach, on też jest „ślepy” – jak się wyraża Monahan – na istnienie naszego „wyższego Ja”.

Otóż, żeby skutecznie posłużyć się techniką psychotronicznego działania, trzeba odwołać się do swego potężnego „wyższego Ja” oraz własnej nadświadomości i… żądać. Nie prosić, błagać, żebrać, a spokojnie, zdecydowanie rozkazywać.

W swoich instrukcjach Evelyn M. nigdy nie podaje słowa „proszę” czy „błagam”, lecz „chcę”, „pragnę”, „rozkazuję”, „zażądam”, pozbawione jednak agresywnego roszczenia.

Wychodzi ona z założenia, że sięgamy po swoje, że są to dobra zaprogramowane dla nas od początku świata, utracone przez nas przez niewiedzę, ograniczoność i własną słabość. W ufnym żądaniu tych wszystkich dobrodziejstw jest jakieś odcięcie się od dotychczasowego mylnego, tragicznego w skutkach, stanowiska ludzkości, na powrót na właściwe miejsce, wyznaczone nam od wieków.

Moc myśli

Cytuję: „Evelyn M. Monahan uległa w wieku 22 lat tragicznemu wypadkowi, w rezultacie którego została ciężko okaleczona: straciła wzrok, dostała padaczki, a po czterech latach dołączył się jeszcze paraliż prawego ramienia. Ataki epileptyczne były szczególnie częste (12-14 dziennie). Końskie dobowe dawki leków zredukowały je do 10-ciu. Evelyn czuła się bardzo nieszczęśliwa, nie mogła pogodzić się ze swoim ciężkim kalectwem i przez długich 9 lat dręczyła siebie i otoczenie, kipiała buntem i złością. Aż przyszło uspokojenie, a może wyczerpanie nerwowe.

Zaczęła rozmyślać nad ratunkiem dla siebie. I wtedy przypomniała sobie wiele ciekawych, dziwnych historii zasłyszanych jeszcze w dzieciństwie. Odgrzebywała w pamięci przypadki nagłych uzdrowień ludzi, którym lekarze nie dawali najmniejszej szansy wyzdrowienia. Zaczęła mozolnie przywoływać na pamięć zasady tzw. psychotronicznego leczenia, o którym wówczas mówiło się, że było źródłem tych wszystkich cudownych uzdrowień. Zdecydowała się spróbować..

Wtajemniczyła dwoje przyjaciół i we troje rozpoczęli stosowanie ćwiczeń ustalonych w punktach przez samą Evelyn. Ćwiczyli trzy razy dziennie z wielką dokładnością i zapałem. Była to przecież ostatnia deska ratunku.

Po 10-ciu dniach E. Monahan odzyskała wzrok. Stało się to nagle, raptownie. Jednocześnie z odzyskaniem wzroku ustały zupełnie ataki epileptyczne, a w tydzień później ustąpił paraliż.
Młoda kobieta była całkowicie zdrowa. Badania lekarskie nie wykazały śladu żadnej choroby.
Przepełniało ją szczęście powrotu do zdrowia, do normalnego życia i ogromna nieprzeparta chęć zapoznania z tą metodą jak największej ilości ludzi cierpiących.

Evelyn miała ukończone roczne studium psychologii eksperymentalnej na uniwersytecie w Georgii, w Atlancie. Postanowiła wrócić do szkolnictwa, by mieć ciągłe kontakty z ludźmi i móc przekazywać im swoją wiedzę i doświadczenie z zakresu leczenia psychotronicznego. Zamarzyły jej się wykłady na tymże uniwersytecie. Fakt, że wykłady z takiego przedmiotu nigdy nie istniały na żadnym amerykańskim uniwersytecie, nie przerażał jej wcale.

Zatelefonowała do sekretariatu, wyłuszczyła dokładnie sekretarce o co jej chodzi, podała swoje nazwisko oraz numer telefonu i nie zrażona konwencjonalnym zapewnieniem, że – jeżeli ktoś na uczelni zainteresuje się tym problemem, zostanie z nią skontaktowany, spokojnie czekała, ćwicząc systematycznie swą „cudowną technikę”. Wychodziła z założenia, że skoro mocą „swego wyższego Ja”, swojej Nadświadomości, potrafiła wyleczyć własne ciężkie kalectwo, to nie ma przeszkód do rozwiązania przy pomocy tej samej potęgi każdej innej sytuacji życiowej. Jakoż po miesiącu dyrektor Studiów Specjalnych na tamtejszym uniwersytecie zaproponował jej wykłady z parapsychologii. Chętnie oczywiście przyjęła ofertę i została instruktorem parapsychologii. Jej wykładów słuchało przeciętnie 250 studentów w każdym semestrze.

Evelyn była zadowolona, ale pragnęła jeszcze szerszych kontaktów z ludźmi. Marzyła o telewizji, radiu i prasie. W tej intencji ciągle uprawiała z ogromny zapałem technikę psychotroniczną. Wierzyła w jej nieograniczone możliwości, była pewna, iż znikną przeszkody, stojące na drodze jej ambitnych planów.
Po miesiącu zwrócił się do niej „Atlanta Journal” z propozycją napisania reportażu na temat jej wykładów. Następny tydzień przyniósł kontakt z telewizją. Proponowano udział w programie „Georgia dzisiaj”, odbieranym przez miliony telewidzów-sympatyków. Reakcja na poruszony przez E. Monahan problem była tak wielka, że po trzech tygodniach poproszono ją o powtórne wystąpienie w telewizji. W tym czasie miała też pogadanki w radio, o jej artykuły ubiegały się takie czasopisma, jak „National Inquire”, „Midnight” i „Time Magazin”.

Książki E.M. Monahan ukazały się w Japonii, Anglii, RFN, Meksyku i we Włoszech. A więc spełniły się marzenia. W swojej książce, której oryginalny tytuł brzmi „The miracle of metaphysical healing” autorka w osobistym kontakcie z czytelnikiem, bez reszty, bez zastrzeżeń oddaje mu do dyspozycji całą swą wiedzę, swoje doświadczenia, pragnie przelać w niego własny zapał, zachwyt, swą odzyskana radość życia i szczęście pomagania innym.

Leczenie psychotroniczne, owa technika wielekroć sprawdzana, nazywana przez Evelyn „niezawodną”, „cudowną”, jest niesłychanie prosta, ale autorka wielokrotnie przestrzega, by nie zlekceważyć jej, nie odrzucić tylko dlatego, że jest tak bardzo dostępna dla każdego. I rzeczywiście, psychotroniczne leczenie nie związane jest z żadnymi wydatkami, nie wymaga żadnych rekwizytów, żadnego specjalnego wykształcenia, wymagana jest tylko dobra wola, wytrwałość, spokój.

Na czym więc sprawa polega?
Człowiek jest istotą wspaniałą, potężną przez nieograniczone siły utajone, z którymi przychodzi już na świat. Dzięki tej potędze jest w stanie usuwać ze swego życia choroby, kalectwo, zmieniać przykre sytuacje życiowe itd., gdyż z natury rzeczy należą mu się szczęście, radość i doskonałe zdrowie.

Na nieszczęście człowiek jest nieświadomy swego wspaniałego wyposażenia w potęgę iście boską. Cierpi, choruje, męczy się, narzeka, szuka rozpaczliwie ratunku i ani się domyśla, że on sam posiada moc uzdrawiania. Jest jak król, który zapomniał, że jest królem, że ma płaszcz królewski na ramionach i złotą koronę na głowie, uznał się za żebraka, więc w pyle drogi siedzi i żebrze u przechodniów o wsparcie.

Tę świadomość własnej mocy, własnych nieograniczonych możliwości nazywa Evelyn M. „naszym wyższym Ja”, a moc realizowania życzeń, zaspakajania potrzeb, zmieniania nawet niekorzystnych okoliczności życiowych – nadświadomością.

Umysłem świadomym określa autorka świadomość otaczających nas realiów. To umysł świadomy rejestruje wszystkie nasze spostrzeżenia, odczucia, on zarządza pamięcią, on wyciąga wnioski, planuje itd. itd. On wreszcie ulega chorobom, cierpieniom, odczuwa radość, szczęście, strach, rozpacz itd. Umysł świadomy jest ograniczony w swoich możliwościach, on też jest „ślepy” – jak się wyraża Monahan – na istnienie naszego „wyższego Ja”.

Otóż, żeby skutecznie posłużyć się techniką psychotronicznego działania, trzeba odwołać się do swego potężnego „wyższego Ja” oraz własnej nadświadomości i… żądać. Nie prosić, błagać, żebrać, a spokojnie, zdecydowanie rozkazywać.

W swoich instrukcjach Evelyn M. nigdy nie podaje słowa „proszę” czy „błagam”, lecz „chcę”, „pragnę”, „rozkazuję”, „zażądam”, pozbawione jednak agresywnego roszczenia.

Wychodzi ona z założenia, że sięgamy po swoje, że są to dobra zaprogramowane dla nas od początku świata, utracone przez nas przez niewiedzę, ograniczoność i własną słabość. W ufnym żądaniu tych wszystkich dobrodziejstw jest jakieś odcięcie się od dotychczasowego mylnego, tragicznego w skutkach, stanowiska ludzkości, na powrót na właściwe miejsce, wyznaczone nam od wieków.

Jezioro Aralskie – Jezioro Aralskie – bezodpływowe, reliktowe, słone jezioro w Kazachstanie i Uzbekistanie, które de facto zanikło na skutek ludzkiej działalności. W jego miejscu znajdują się obecnie cztery oddzielne zbiorniki: Jezioro Północnoaralskie, jezioro (dawna zatoka) Tuszczybas, oraz basen południowo-zachodni i południowo-wschodni. Basen południowo-wschodni jest płytki, bardzo silnie zasolony i okresowo wysycha.

W latach 60. XX w. było to czwarte pod względem powierzchni jezioro na Ziemi. Od tego czasu stale kurczy się z powodu odprowadzania wody z zasilających jezioro rzek Amu-daria i Syr-daria w celach irygacyjnych. Już w roku 1918 władze radzieckie zdecydowały, że na suchych połaciach Kazachskiej SRR, Uzbeckiej SRR i Turkmeńskiej SRR, wzdłuż Amu-darii i Syr-darii uprawiana będzie na wielką skalę bawełna, która ma się stać "białym złotem", podstawą ekonomii tych republik. W wyniku tych działań republika uzbecka wkrótce stała się (i do dziś Uzbekistan pozostaje) największym eksporterem bawełny na świecie. Jednocześnie w regionie doszło do jednej z największych katastrof ekologicznych w historii ludzkości.

Budowa kanałów przecinających pustynne obszary Kara-kum prowadzona była na wielką skalę od lat 30., przez pierwsze dziesięciolecia całkowicie wbrew wszelkim zasadom sztuki hydrologicznej. W rezultacie aż od 30 do 70% wody, odbieranej rzekom Syr-daria i Amu-daria bezpowrotnie wsiąkało w glebę lub parowało, nie docierając ani do upraw, ani do jeziora. Szacuje się, że do 1960 od 20 do 50 km³ wody zamiast zasilić jezioro - wsiąkło w ziemię. Nawet do dziś tylko 12% długości kanałów nawadniających uszczelniono i zabezpieczono przed stratami wody. Część wód Amu-darii trafia ponadto do znajdującej się na zachód od rzeki Kotliny Sarykamyskiej, gdzie wypełnia, powstałe w niej w ciągu XX wieku, słone Jezioro Sarykamyskie.
Na nowo powstałej pustyni można spotkać statki - nawet kilkadziesiąt kilometrów od dzisiejszego brzegu

Od lat 60. poziom wody w Jeziorze Aralskim zaczął systematycznie opadać w tempie około 20 cm rocznie. W następnej dekadzie już 50-60 cm rocznie, potem nadal przyspieszył i dziś wynosi nawet 80-90 cm rocznie. W 1960 powierzchnia jeziora wynosiła 68,5 tys. km² (niemal tyle, co powierzchnia Republiki Irlandii), do roku 2009 powierzchnia jeziora zmniejszyła się o 4/5, do 13,5 tys. km². W 1960 jezioro było czwartym co do wielkości na świecie, obecnie spadło na szesnaste miejsce. Zanikanie wód jeziora doprowadziło do jednej z największych katastrof ekologicznych na obszarze byłego ZSRR, co nie było zresztą żadnym zaskoczeniem dla władz sowieckich, którym raporty o przewidywanym wyschnięciu jeziora przedstawiono już wiele lat wcześniej. Przeważyła jednak irracjonalna teza, że powstanie i istnienie jeziora Aralskiego jest "oczywistą pomyłką natury", i że bieżące potrzeby społeczeństwa sowieckiego Uzbekistanu są ważniejsze od opinii ekologów. Wykorzystanie wód Amu-darii i Syr-darii do nawadniania rosło więc nadal mimo obserwowanego zanikania jeziora i w okresie między 1960 a 1980 rokiem podwoiło się. W tym samym czasie podwoiła się też skala produkcji uzbeckiej bawełny. Woda z Amu-darii i Syr-darii wykorzystywana jest nie tylko do upraw bawełny ale i ryżu. Na terenach niemal pustynnych zakładano plantacje monokultur roślin o gigantycznym zapotrzebowaniu wody. Irracjonalna gospodarka rolno-spożywcza i wodna (na utrzymanie sieci kanałów w czasach ZSRR wydawano około 25$/ha, obecnie 1,5$ - 10$) doprowadziła do zahamowania zasilania z rzek.
Udział dostaw wody z Syr-darii i Amu-Daii (zasilanie powierzchniowe), zasilania podziemnego i wielkość parowania z powierzchni jeziora w ogólnym bilansie wodnym Jeziora Aralskiego.

Wzrost produkcji bawełny nie kalkulował się jednak z kosztami. Już w latach osiemdziesiątych załamał się przemysł przetwórstwa rybnego w Aralsku. Niemal wszystkie organizmy zamieszkujące wody Jeziora Aralskiego wymarły na skutek drastycznego wzrostu zasolenia. Źródło utrzymania większości mieszkańców regionu - ryby - przestało istnieć. Szacuje się, że koszty zapaści gospodarki rolno-spożywczej i turystyki, a przede wszystkim pomoc humanitarna to średnio dwa miliardy dolarów rocznie.

Również co najmniej od lat 60. XX w. na znajdującej się na Jeziorze Aralskim wyspie Wozrożdienija (Odrodzenia) znajdował się sowiecki tajny poligon broni biologicznej. Z powodu stale postępującego wysychania jeziora, mniej więcej pomiędzy czerwcem 2000 a czerwcem 2001 zanikł pas wody dzielący południowy brzeg wyspy od terytorium Uzbekistanu. Od tego czasu żyjące w tym rejonie zwierzęta lądowe mogą bez przeszkód przemieszczać się pomiędzy byłym poligonem a otaczającym go lądem stałym, co w istotny sposób zwiększa niebezpieczeństwo niekontrolowanego i niedającego się przewidzieć rozprzestrzeniania z porzuconych laboratoriów nieznanych szczepów groźnych drobnoustrojów. W 2002 roku została przeprowadzona ekspedycja, w wyniku której zneutralizowano 100-200 ton pozostawionego tam wąglika.

Nowo powstała pustynia Aral-kum, zajmująca obszar dawnego dna jeziora, jest skażona środkami ochrony roślin spłukiwanymi z pól przez kanały nawadniające. W rejonie tym wieją silne wiatry zachodnie, które przenoszą pył i zanieczyszczenia na odległość tysięcy kilometrów. Na obszarze wyschniętej misy jeziornej i okolicach występują burze solne - na podobieństwo burz piaskowych przenoszą drobinki soli na ogromne odległości. Przyczynia się to do rozszerzania się strefy pustynnej, niszczenia upraw oraz ogromnej zachorowalności na raka układu oddechowego, schorzenia wzroku i zmiany skórne.


Porównanie: wygląd Jeziora Aralskiego w ciągu ostatnich lat:

http://rebelianci.org/486573/Jezioro-Aralskie

Jezioro Aralskie

Jezioro Aralskie – bezodpływowe, reliktowe, słone jezioro w Kazachstanie i Uzbekistanie, które de facto zanikło na skutek ludzkiej działalności. W jego miejscu znajdują się obecnie cztery oddzielne zbiorniki: Jezioro Północnoaralskie, jezioro (dawna zatoka) Tuszczybas, oraz basen południowo-zachodni i południowo-wschodni. Basen południowo-wschodni jest płytki, bardzo silnie zasolony i okresowo wysycha.

W latach 60. XX w. było to czwarte pod względem powierzchni jezioro na Ziemi. Od tego czasu stale kurczy się z powodu odprowadzania wody z zasilających jezioro rzek Amu-daria i Syr-daria w celach irygacyjnych. Już w roku 1918 władze radzieckie zdecydowały, że na suchych połaciach Kazachskiej SRR, Uzbeckiej SRR i Turkmeńskiej SRR, wzdłuż Amu-darii i Syr-darii uprawiana będzie na wielką skalę bawełna, która ma się stać "białym złotem", podstawą ekonomii tych republik. W wyniku tych działań republika uzbecka wkrótce stała się (i do dziś Uzbekistan pozostaje) największym eksporterem bawełny na świecie. Jednocześnie w regionie doszło do jednej z największych katastrof ekologicznych w historii ludzkości.

Budowa kanałów przecinających pustynne obszary Kara-kum prowadzona była na wielką skalę od lat 30., przez pierwsze dziesięciolecia całkowicie wbrew wszelkim zasadom sztuki hydrologicznej. W rezultacie aż od 30 do 70% wody, odbieranej rzekom Syr-daria i Amu-daria bezpowrotnie wsiąkało w glebę lub parowało, nie docierając ani do upraw, ani do jeziora. Szacuje się, że do 1960 od 20 do 50 km³ wody zamiast zasilić jezioro - wsiąkło w ziemię. Nawet do dziś tylko 12% długości kanałów nawadniających uszczelniono i zabezpieczono przed stratami wody. Część wód Amu-darii trafia ponadto do znajdującej się na zachód od rzeki Kotliny Sarykamyskiej, gdzie wypełnia, powstałe w niej w ciągu XX wieku, słone Jezioro Sarykamyskie.
Na nowo powstałej pustyni można spotkać statki - nawet kilkadziesiąt kilometrów od dzisiejszego brzegu

Od lat 60. poziom wody w Jeziorze Aralskim zaczął systematycznie opadać w tempie około 20 cm rocznie. W następnej dekadzie już 50-60 cm rocznie, potem nadal przyspieszył i dziś wynosi nawet 80-90 cm rocznie. W 1960 powierzchnia jeziora wynosiła 68,5 tys. km² (niemal tyle, co powierzchnia Republiki Irlandii), do roku 2009 powierzchnia jeziora zmniejszyła się o 4/5, do 13,5 tys. km². W 1960 jezioro było czwartym co do wielkości na świecie, obecnie spadło na szesnaste miejsce. Zanikanie wód jeziora doprowadziło do jednej z największych katastrof ekologicznych na obszarze byłego ZSRR, co nie było zresztą żadnym zaskoczeniem dla władz sowieckich, którym raporty o przewidywanym wyschnięciu jeziora przedstawiono już wiele lat wcześniej. Przeważyła jednak irracjonalna teza, że powstanie i istnienie jeziora Aralskiego jest "oczywistą pomyłką natury", i że bieżące potrzeby społeczeństwa sowieckiego Uzbekistanu są ważniejsze od opinii ekologów. Wykorzystanie wód Amu-darii i Syr-darii do nawadniania rosło więc nadal mimo obserwowanego zanikania jeziora i w okresie między 1960 a 1980 rokiem podwoiło się. W tym samym czasie podwoiła się też skala produkcji uzbeckiej bawełny. Woda z Amu-darii i Syr-darii wykorzystywana jest nie tylko do upraw bawełny ale i ryżu. Na terenach niemal pustynnych zakładano plantacje monokultur roślin o gigantycznym zapotrzebowaniu wody. Irracjonalna gospodarka rolno-spożywcza i wodna (na utrzymanie sieci kanałów w czasach ZSRR wydawano około 25$/ha, obecnie 1,5$ - 10$) doprowadziła do zahamowania zasilania z rzek.
Udział dostaw wody z Syr-darii i Amu-Daii (zasilanie powierzchniowe), zasilania podziemnego i wielkość parowania z powierzchni jeziora w ogólnym bilansie wodnym Jeziora Aralskiego.

Wzrost produkcji bawełny nie kalkulował się jednak z kosztami. Już w latach osiemdziesiątych załamał się przemysł przetwórstwa rybnego w Aralsku. Niemal wszystkie organizmy zamieszkujące wody Jeziora Aralskiego wymarły na skutek drastycznego wzrostu zasolenia. Źródło utrzymania większości mieszkańców regionu - ryby - przestało istnieć. Szacuje się, że koszty zapaści gospodarki rolno-spożywczej i turystyki, a przede wszystkim pomoc humanitarna to średnio dwa miliardy dolarów rocznie.

Również co najmniej od lat 60. XX w. na znajdującej się na Jeziorze Aralskim wyspie Wozrożdienija (Odrodzenia) znajdował się sowiecki tajny poligon broni biologicznej. Z powodu stale postępującego wysychania jeziora, mniej więcej pomiędzy czerwcem 2000 a czerwcem 2001 zanikł pas wody dzielący południowy brzeg wyspy od terytorium Uzbekistanu. Od tego czasu żyjące w tym rejonie zwierzęta lądowe mogą bez przeszkód przemieszczać się pomiędzy byłym poligonem a otaczającym go lądem stałym, co w istotny sposób zwiększa niebezpieczeństwo niekontrolowanego i niedającego się przewidzieć rozprzestrzeniania z porzuconych laboratoriów nieznanych szczepów groźnych drobnoustrojów. W 2002 roku została przeprowadzona ekspedycja, w wyniku której zneutralizowano 100-200 ton pozostawionego tam wąglika.

Nowo powstała pustynia Aral-kum, zajmująca obszar dawnego dna jeziora, jest skażona środkami ochrony roślin spłukiwanymi z pól przez kanały nawadniające. W rejonie tym wieją silne wiatry zachodnie, które przenoszą pył i zanieczyszczenia na odległość tysięcy kilometrów. Na obszarze wyschniętej misy jeziornej i okolicach występują burze solne - na podobieństwo burz piaskowych przenoszą drobinki soli na ogromne odległości. Przyczynia się to do rozszerzania się strefy pustynnej, niszczenia upraw oraz ogromnej zachorowalności na raka układu oddechowego, schorzenia wzroku i zmiany skórne.


Porównanie: wygląd Jeziora Aralskiego w ciągu ostatnich lat:

http://rebelianci.org/486573/Jezioro-Aralskie

Źródło: http://wikipedia.pl