Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Szukaj


 

Znalazłem 81 takich materiałów
"Świeże" pieczywo – "Ciepłe"; "chrupiące" i przede wszystkim: "prosto z pieca". To trzy wyrażenia-klucze, mające zachęcić klientów do kupowania pieczywa w supermarketach. Nie dajcie się jednak nabrać: w większości przypadków taki "chleb z pieca" to... specjalna, mrożona masa, która najpierw czeka pół roku w magazynie, a dopiero potem trafia do pieczenia. Świeżości w tym niewiele.

"Świeże wypieki o każdej porze" - chwali się Biedronka, w Lidlu mamy "minipiekarnię". Hasła nie kłamią: taki chleb czy ciastka faktycznie są chrupiące i ciepłe. Nie da się też ukryć, że na naszych oczach trafiają do pieca i z niego wychodzą, czyli teoretycznie są świeżo zrobione. Gdzie więc leży haczyk?

Mrożona masa
Wszystko to kwestia tego, w jaki sposób pieczywo powstaje. Wbrew temu, co po reklamach może się wydawać, taki chleb czy ciastka nie są robione własnoręcznie przez pracowników, a ciasto nie jest do nich wyrabiane na bieżąco. Wyjaśnia to piekarz Grzegorz Pellowski w rozmowie z serwisem namonciaku.pl:

    Grzegorz Pellowski
    Piekarz, wypowiedź z wywiadu dla namonciaku.pl z dn. 20.06.2014

    Tego typu pieczywo po wypieczeniu zamrażane jest ciekłym azotem, następnie pakowane do kartonów i przechowywane w chłodni przez około pół roku. Stamtąd rozsyła się je do sklepów, które sprzedają je jako „świeże pieczywo prosto z pieca”. 


Niestety o tym, o czym mówi Pellowski wie niewielu klientów. Tak zwane "pieczywo produkowane z ciasta głęboko mrożonego" ma niewiele wspólnego ze świeżymi wypiekami małych piekarni, które wszystko robią od podstaw, własnoręcznie. "Mrożony" chleb faktycznie zamyka się w magazynach, a dopiero potem trafia on do sklepów i tam do pieca, w którym surowa masa w trakcie pieczenia zamienia się w finalny produkt. 
Zawiera alergeny, niskiej jakości
Nawet proces produkcji takiego pieczywa wygląda zupełnie inaczej. Przede wszystkim do "mrożonego" dodaje się liczne ulepszacze czy konserwanty, jak na przykład ropionian wapnia (E-282) przeciw pleśniom czy konserwujący sorbinian potasu (E-202). Oba składniki mogą powodować reakcje alergiczne, o czym oczywiście na próżno szukać informacji w supermarketach czy na etykietach. Taki rodzaj chleba w rozmowie z Portalem Spożywczym krytykował Stefan Putka, założyciel znanej w całej Polsce sieci piekarni.

    Stefan Putka
    Współwłaściciel piekarni Putka, wypowiedź dla Portalu Spożywczego z dn. 23.12.2013

    Sklepy nie mogą pozwolić sobie na budowę dużej piekarni na swoim terenie, bo to by im się nie opłacało, dlatego mają tylko namiastkę piekarni. Zamawiają w dużej wytwórni pieczywo mrożone, a na miejscu, w specjalnych komorach odmrażają je i wypiekają. Jest to więc niepełna piekarnia, w której jest tylko rozmrażanie i wypiekanie. Jej celem jest przyciągnięcie klienta. Sklep, który wypieka na miejscu może zjechać z ceny. Oszczędza także na samej logistyce, bo można zamówić transport pieczywa mrożonego na cały miesiąc. Niestety, w tym wypadku technologia wypieku pieczywa wpływa na jego jakość. Takie pieczywo, wypiekane na zapleczu hipermarketu to nie jest klasyczne pieczywo. Jest ono bardzo dobre, ale tylko przez kilka godzin po wypieku. Jest to oczywiście kwestia wyboru klienta. 


Z kolei miejsca, w których tworzy się taki chleb, bardziej przypominają zakłady produkcyjne niż tradycyjne piekarnie i mogą równie dobrze znajdować się w Polsce, co w każdym innym zakątku Europy.

Ministerstwo każe oznaczać "mrożony chleb"
Różnice między zwykłym pieczywem a tym z mrożonej masy są na tyle istotne, że ministerstwo rolnictwa w 2007 roku wydało specjalne rozporządzenie w tej sprawie. Według niego pieczywo bez opakowań – a właśnie takie reklamowane jest przez markety jako "świeże i chrupiące" – musi być odpowiednio oznakowane.

    Rozporządzenie Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi z dnia 10 lipca 2007 r. w sprawie znakowania środków spożywczych (Dz.U. 137, poz. 966) § 31:

    W punktach sprzedaży pieczywa bez opakowań przy określonym rodzaju pieczywa należy podać następujące informacje:

    1. nazwę pieczywa,
    2. dane identyfikujące osobę fizyczną, osobę prawną albo jednostkę organizacyjną, która produkuje lub paczkuje środek spożywczy lub wprowadza środek spożywczy do obrotu,
    3. masę jednostkową,
    4. informację „Pieczywo produkowane z ciasta głęboko mrożonego”, w przypadku użycia takiego ciasta do produkcji pieczywa,
    5. wykaz składników oraz datę minimalnej trwałości, w przypadku użycia dozwolonych substancji dodatkowych przedłużających świeżość pieczywa.

    Informacje, o których mowa, podaje się w miejscu sprzedaży na wywieszce dotyczącej danego rodzaju pieczywa lub w inny sposób, w miejscu dostępnym bezpośrednio konsumentom. 


Czy więc supermarkety, szczególnie te, które się reklamują: Lidl, Biedronka czy Tesco, produkują chleb w ten właśnie sposób? Jak się okazuje – owszem. I zgodnie z rozporządzeniem ministerstwa, informują o tym klientów, co widać na poniższych zdjęciach. Przyznać trzeba, że Tesco robi to w najbardziej widoczny sposób - zarówno Biedronka jak i Lidl informują na piecach, zaś Tesco na półkach, z których bierzemy chleb. 
Świeże, chrupiące, sztuczne
Jak więc widać, "świeży chleb prosto z pieca" to głównie chwyt marketingowy – którego nie zauważamy. Faktem też jest, że chociaż sklepy informują o tym, że jest to wyrób z ciasta głęboko mrożonego, to zazwyczaj robią to tak, by klient mógł zobaczyć, ale by nie rzucało mu się to w oczy.

Pracownicy sklepów, gdy ich o to pytałem, niechętnie wskazywali miejsce z odpowiednim napisem informującym. Zanim jednak to robili, zazwyczaj próbowali mnie na swoje wypieki namówić. "Proszę się nie martwić, to naprawdę świeże pieczywo". Może i świeże, ale jakby lekko z odzysku. Podziękuję.

"Świeże" pieczywo

"Ciepłe"; "chrupiące" i przede wszystkim: "prosto z pieca". To trzy wyrażenia-klucze, mające zachęcić klientów do kupowania pieczywa w supermarketach. Nie dajcie się jednak nabrać: w większości przypadków taki "chleb z pieca" to... specjalna, mrożona masa, która najpierw czeka pół roku w magazynie, a dopiero potem trafia do pieczenia. Świeżości w tym niewiele.

"Świeże wypieki o każdej porze" - chwali się Biedronka, w Lidlu mamy "minipiekarnię". Hasła nie kłamią: taki chleb czy ciastka faktycznie są chrupiące i ciepłe. Nie da się też ukryć, że na naszych oczach trafiają do pieca i z niego wychodzą, czyli teoretycznie są świeżo zrobione. Gdzie więc leży haczyk?

Mrożona masa
Wszystko to kwestia tego, w jaki sposób pieczywo powstaje. Wbrew temu, co po reklamach może się wydawać, taki chleb czy ciastka nie są robione własnoręcznie przez pracowników, a ciasto nie jest do nich wyrabiane na bieżąco. Wyjaśnia to piekarz Grzegorz Pellowski w rozmowie z serwisem namonciaku.pl:

Grzegorz Pellowski
Piekarz, wypowiedź z wywiadu dla namonciaku.pl z dn. 20.06.2014

Tego typu pieczywo po wypieczeniu zamrażane jest ciekłym azotem, następnie pakowane do kartonów i przechowywane w chłodni przez około pół roku. Stamtąd rozsyła się je do sklepów, które sprzedają je jako „świeże pieczywo prosto z pieca”.


Niestety o tym, o czym mówi Pellowski wie niewielu klientów. Tak zwane "pieczywo produkowane z ciasta głęboko mrożonego" ma niewiele wspólnego ze świeżymi wypiekami małych piekarni, które wszystko robią od podstaw, własnoręcznie. "Mrożony" chleb faktycznie zamyka się w magazynach, a dopiero potem trafia on do sklepów i tam do pieca, w którym surowa masa w trakcie pieczenia zamienia się w finalny produkt.
Zawiera alergeny, niskiej jakości
Nawet proces produkcji takiego pieczywa wygląda zupełnie inaczej. Przede wszystkim do "mrożonego" dodaje się liczne ulepszacze czy konserwanty, jak na przykład ropionian wapnia (E-282) przeciw pleśniom czy konserwujący sorbinian potasu (E-202). Oba składniki mogą powodować reakcje alergiczne, o czym oczywiście na próżno szukać informacji w supermarketach czy na etykietach. Taki rodzaj chleba w rozmowie z Portalem Spożywczym krytykował Stefan Putka, założyciel znanej w całej Polsce sieci piekarni.

Stefan Putka
Współwłaściciel piekarni Putka, wypowiedź dla Portalu Spożywczego z dn. 23.12.2013

Sklepy nie mogą pozwolić sobie na budowę dużej piekarni na swoim terenie, bo to by im się nie opłacało, dlatego mają tylko namiastkę piekarni. Zamawiają w dużej wytwórni pieczywo mrożone, a na miejscu, w specjalnych komorach odmrażają je i wypiekają. Jest to więc niepełna piekarnia, w której jest tylko rozmrażanie i wypiekanie. Jej celem jest przyciągnięcie klienta. Sklep, który wypieka na miejscu może zjechać z ceny. Oszczędza także na samej logistyce, bo można zamówić transport pieczywa mrożonego na cały miesiąc. Niestety, w tym wypadku technologia wypieku pieczywa wpływa na jego jakość. Takie pieczywo, wypiekane na zapleczu hipermarketu to nie jest klasyczne pieczywo. Jest ono bardzo dobre, ale tylko przez kilka godzin po wypieku. Jest to oczywiście kwestia wyboru klienta.


Z kolei miejsca, w których tworzy się taki chleb, bardziej przypominają zakłady produkcyjne niż tradycyjne piekarnie i mogą równie dobrze znajdować się w Polsce, co w każdym innym zakątku Europy.

Ministerstwo każe oznaczać "mrożony chleb"
Różnice między zwykłym pieczywem a tym z mrożonej masy są na tyle istotne, że ministerstwo rolnictwa w 2007 roku wydało specjalne rozporządzenie w tej sprawie. Według niego pieczywo bez opakowań – a właśnie takie reklamowane jest przez markety jako "świeże i chrupiące" – musi być odpowiednio oznakowane.

Rozporządzenie Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi z dnia 10 lipca 2007 r. w sprawie znakowania środków spożywczych (Dz.U. 137, poz. 966) § 31:

W punktach sprzedaży pieczywa bez opakowań przy określonym rodzaju pieczywa należy podać następujące informacje:

1. nazwę pieczywa,
2. dane identyfikujące osobę fizyczną, osobę prawną albo jednostkę organizacyjną, która produkuje lub paczkuje środek spożywczy lub wprowadza środek spożywczy do obrotu,
3. masę jednostkową,
4. informację „Pieczywo produkowane z ciasta głęboko mrożonego”, w przypadku użycia takiego ciasta do produkcji pieczywa,
5. wykaz składników oraz datę minimalnej trwałości, w przypadku użycia dozwolonych substancji dodatkowych przedłużających świeżość pieczywa.

Informacje, o których mowa, podaje się w miejscu sprzedaży na wywieszce dotyczącej danego rodzaju pieczywa lub w inny sposób, w miejscu dostępnym bezpośrednio konsumentom.


Czy więc supermarkety, szczególnie te, które się reklamują: Lidl, Biedronka czy Tesco, produkują chleb w ten właśnie sposób? Jak się okazuje – owszem. I zgodnie z rozporządzeniem ministerstwa, informują o tym klientów, co widać na poniższych zdjęciach. Przyznać trzeba, że Tesco robi to w najbardziej widoczny sposób - zarówno Biedronka jak i Lidl informują na piecach, zaś Tesco na półkach, z których bierzemy chleb.
Świeże, chrupiące, sztuczne
Jak więc widać, "świeży chleb prosto z pieca" to głównie chwyt marketingowy – którego nie zauważamy. Faktem też jest, że chociaż sklepy informują o tym, że jest to wyrób z ciasta głęboko mrożonego, to zazwyczaj robią to tak, by klient mógł zobaczyć, ale by nie rzucało mu się to w oczy.

Pracownicy sklepów, gdy ich o to pytałem, niechętnie wskazywali miejsce z odpowiednim napisem informującym. Zanim jednak to robili, zazwyczaj próbowali mnie na swoje wypieki namówić. "Proszę się nie martwić, to naprawdę świeże pieczywo". Może i świeże, ale jakby lekko z odzysku. Podziękuję.

Zachwaszczony umysł – Umysł ludzki da się przyrównać do ogrodu, który można uprawiać rozumnie lub pozwolić na jego zdziczenie. Bez względu jednak na to, czy jest on pielęgnowany, czy zaniedbywany, będzie wydawał jakiś plon. Jesli nie zostanie obsiany pożytecznymi roślinami, zarośnie – i wciąż będzie zarastać mnóstwem bezużytecznych chwastów.
Tak jak ogrodnik uprawia swój kawałek gruntu, nie dopuszczając do rozwoju chwastów ale hodując wybrane przez siebie kwiaty i owoce, podobnie można doglądać ogrodu swojego umysłu, plewiąc wszystkie niewłaściwe, niepotrzebne i zanieczyszczone myśli, i jednocześnie troszczyć się, by rozwijały się kwiaty i owoce prawych, pożytecznych i czystych myśli.
Dzięki takiej metodzie prędzej czy później człowiek zda sobie sprawę, że jest panem-ogrodnikiem swojej duszy, zarządcą własnego życia. Odkrywa w sobie także myśli ułomne, coraz dokładniej rozumie też wpływ siły myśli oraz elementów umysłu na kształt charakteru, okoliczności i przeznaczenia.

Myśli i charakter są jednym.
Tak jak charakter może przejawiać się i odkrywać sam siebie tylko poprzez otoczenie i okoliczności, podobnie między zewnętrznymi warunkami życia danej osoby a jej stanem wewnętrznym zachodzi zawsze harmonijny związek.
Nie oznacza to jednak, że położenie, w jakim się znajduje, w pełni odzwierciedla charakter człowieka; jest ono po prostu tak blisko związane z pewnym podstawowym pierwiastkiem myślowym w nim samym, że chwilowo położenie to jest konieczne do jego rozwoju.

Każdy człowiek znajduje się w określonym punkcie swego rozwoju; przywiodły go tutaj myśli, z których zbudował swój charakter, a w porządku jego życia nie ma żadnego przypadku – wszystko stanowi wynik nieomylnego prawa.
Dotyczy to zarówno osób, które odczuwają brak harmonii z otoczeniem, jak i z niego zadowolonych. Jako istota postępowa i ewoluująca, człowiek znajduje się właśnie tam, gdzie powinien być, by dowiedzieć się, że ma możność rozwoju.
Kiedy przyswaja sobie lekcję duchową, którą daje mu każda nowa sytuacja, sytuacja ta ustępuje miejsca następnej.
Człowiek jest poniewierany przez okoliczności dopóty, dopóki uważa siebie za wytwór warunków zewnętrznych. Skoro jednak tylko zrozumie, że sam jest mocą stwórczą i może panować nad uprawą swojej ukrytej ziemi i nasion swego jestestwa, z których wyrastają okoliczności, zasłużenie staje się panem samego siebie.

O tym, że okoliczności wyrastają z myśli, wie każdy, kto przez pewien czas praktykował świadomość i samooczyszczanie, ponieważ mógł zauważyć, że zmiana warunków, w jakich się znajduje, zachodzi dokładnie proporcjonalnie do zmiany stanu jego umysłu.
Sprawdza się to bardzo namacalnie: kiedy człowiek postanawia sobie uświadomić i zrozumieć wady swego charakteru, robi szybkie i zauważalne postępy, gwałtownie przechodzi przy tym przez szereg zmiennych kolei losu.
Dusza przyciąga to, co w skrytości przygarnia i kocha, ale także i to, czego się boi.
Osiąga szczyt swoich dążeń lub upada do poziomu całkowitej bezradności i nieświadomości; okoliczności stanowią zaś środek, za pomocą którego otrzymuje ona to, na co czuje że zasługuje.

Każde nasienie myśli, zasiane w umyśle i w nim zakorzenione, prędzej czy później rozkwita w postaci czynu, a następnie wydaje owoc sposobności i okoliczności.
Korzystne myśli rodzą dobre owoce, niekorzystne – owoce złe.

Zewnętrzny świat okoliczności i zdarzeń przyjmuje kształt wewnętrznego świata myśli; zarówno przyjemne, jak i nieprzyjemne warunki zewnętrzne są czynnikami sprawczymi ostatecznego dobra danej osoby.
Będąc żniwiarzem własnych plonów, człowiek uczy się zarówno cierpienia, jak i rozkoszy.

Idąc za pragnieniami, dążeniami, myślami, którymi pozwala się zdominować, każdy zbiera w końcu ich owoc i wypełnienie w zewnętrznych warunkach swojego życia. Zasada wzrostu i przystosowania obowiązuje wszędzie.
Nikt nie trafia do przytułku ani więzienia przez tyranię losu czy okoliczności, lecz drogą własnych niekoniecznie świadomych, nieprzemyślanych decyzji.
Podobnie, człowiek głęboko świadomy – nie popełnia nagle przestępstwa wyłącznie pod naciskiem jakiejś siły zewnętrznej. Przestępcza myśl od dawna była skrycie rozwijana w sercu , a tylko nadarzająca się okazja ujawnia bez przeszkód swą nagromadzoną siłę w nieświadomym umyśle .

Okoliczności nie tworzą człowieka; ukazują mu obraz jego samego.

Żadna tego typu sytuacja nie istnieje niezależnie.

Człowiek – jako pan i mistrz myśli – tworzy zatem samego siebie, kształtuje też i stwarza swoje środowisko. Już podczas narodzin dusza wyraża siebie – z każdym krokiem swojej wędrówki po Ziemi przyciąga takie kombinacje pojawiających się warunków, jakie odzwierciedlają jej własną mądrość bądź niedojrzałość, siłę lub słabość.

Ludzie nie przyciągają tego, czego pragną, ale przyciągają to, czym są.

Często ich kaprysy, fantazje, ambicje są niweczone.
Jednak najgłębsze myśli i pragnienia karmią się własnym pokarmem- zepsutym lub świeżym. Człowiek sam zakłada sobie kajdany: myśli i czyny są albo strażnikami losu – gdy są destrukcyjne i go więzią – albo aniołami wolności – kiedy są pozytywne i go wyzwalają.
Jego pragnienia spełniają się, a modlitwy zostają wysłuchane, tylko wtedy gdy harmonizują z jego myślami i czynami.

Co więc w świetle tej prawdy znaczy zwrot „walczyć z przeciwieństwami losu”?
Oznacza on, że ktoś ciągle buntuje się przeciwko zewnętrznemu skutkowi , a jednocześnie cały czas rozwija i utrzymuje jego przyczynę w sercu.
Przyczyna ta może przyjąć postać szkodliwego czynu lub nieświadomej słabości. Bez względu jednak na swój charakter, uparcie powstrzymuje ona wysiłki tej osoby i głośno domaga się skutecznego rozwiązania.

Ludzie gorliwie dążą do poprawy warunków, nie chcą jednak poprawić siebie, przez co pozostają spętani.
Ktoś, kto nie wzdraga się wolą zmiany siebie, może zawsze osiągnąć cel, na którym skupi swe serce. Jest to prawdziwe w odniesieniu do spraw zarówno ziemskich, jak i duchowych.
http://zyjswiadomie.edu.pl/blog/2014/09/09/zachwaszczony-umysl/#sthash.a1lt49J3.dpuf

Zachwaszczony umysł

Umysł ludzki da się przyrównać do ogrodu, który można uprawiać rozumnie lub pozwolić na jego zdziczenie. Bez względu jednak na to, czy jest on pielęgnowany, czy zaniedbywany, będzie wydawał jakiś plon. Jesli nie zostanie obsiany pożytecznymi roślinami, zarośnie – i wciąż będzie zarastać mnóstwem bezużytecznych chwastów.
Tak jak ogrodnik uprawia swój kawałek gruntu, nie dopuszczając do rozwoju chwastów ale hodując wybrane przez siebie kwiaty i owoce, podobnie można doglądać ogrodu swojego umysłu, plewiąc wszystkie niewłaściwe, niepotrzebne i zanieczyszczone myśli, i jednocześnie troszczyć się, by rozwijały się kwiaty i owoce prawych, pożytecznych i czystych myśli.
Dzięki takiej metodzie prędzej czy później człowiek zda sobie sprawę, że jest panem-ogrodnikiem swojej duszy, zarządcą własnego życia. Odkrywa w sobie także myśli ułomne, coraz dokładniej rozumie też wpływ siły myśli oraz elementów umysłu na kształt charakteru, okoliczności i przeznaczenia.

Myśli i charakter są jednym.
Tak jak charakter może przejawiać się i odkrywać sam siebie tylko poprzez otoczenie i okoliczności, podobnie między zewnętrznymi warunkami życia danej osoby a jej stanem wewnętrznym zachodzi zawsze harmonijny związek.
Nie oznacza to jednak, że położenie, w jakim się znajduje, w pełni odzwierciedla charakter człowieka; jest ono po prostu tak blisko związane z pewnym podstawowym pierwiastkiem myślowym w nim samym, że chwilowo położenie to jest konieczne do jego rozwoju.

Każdy człowiek znajduje się w określonym punkcie swego rozwoju; przywiodły go tutaj myśli, z których zbudował swój charakter, a w porządku jego życia nie ma żadnego przypadku – wszystko stanowi wynik nieomylnego prawa.
Dotyczy to zarówno osób, które odczuwają brak harmonii z otoczeniem, jak i z niego zadowolonych. Jako istota postępowa i ewoluująca, człowiek znajduje się właśnie tam, gdzie powinien być, by dowiedzieć się, że ma możność rozwoju.
Kiedy przyswaja sobie lekcję duchową, którą daje mu każda nowa sytuacja, sytuacja ta ustępuje miejsca następnej.
Człowiek jest poniewierany przez okoliczności dopóty, dopóki uważa siebie za wytwór warunków zewnętrznych. Skoro jednak tylko zrozumie, że sam jest mocą stwórczą i może panować nad uprawą swojej ukrytej ziemi i nasion swego jestestwa, z których wyrastają okoliczności, zasłużenie staje się panem samego siebie.

O tym, że okoliczności wyrastają z myśli, wie każdy, kto przez pewien czas praktykował świadomość i samooczyszczanie, ponieważ mógł zauważyć, że zmiana warunków, w jakich się znajduje, zachodzi dokładnie proporcjonalnie do zmiany stanu jego umysłu.
Sprawdza się to bardzo namacalnie: kiedy człowiek postanawia sobie uświadomić i zrozumieć wady swego charakteru, robi szybkie i zauważalne postępy, gwałtownie przechodzi przy tym przez szereg zmiennych kolei losu.
Dusza przyciąga to, co w skrytości przygarnia i kocha, ale także i to, czego się boi.
Osiąga szczyt swoich dążeń lub upada do poziomu całkowitej bezradności i nieświadomości; okoliczności stanowią zaś środek, za pomocą którego otrzymuje ona to, na co czuje że zasługuje.

Każde nasienie myśli, zasiane w umyśle i w nim zakorzenione, prędzej czy później rozkwita w postaci czynu, a następnie wydaje owoc sposobności i okoliczności.
Korzystne myśli rodzą dobre owoce, niekorzystne – owoce złe.

Zewnętrzny świat okoliczności i zdarzeń przyjmuje kształt wewnętrznego świata myśli; zarówno przyjemne, jak i nieprzyjemne warunki zewnętrzne są czynnikami sprawczymi ostatecznego dobra danej osoby.
Będąc żniwiarzem własnych plonów, człowiek uczy się zarówno cierpienia, jak i rozkoszy.

Idąc za pragnieniami, dążeniami, myślami, którymi pozwala się zdominować, każdy zbiera w końcu ich owoc i wypełnienie w zewnętrznych warunkach swojego życia. Zasada wzrostu i przystosowania obowiązuje wszędzie.
Nikt nie trafia do przytułku ani więzienia przez tyranię losu czy okoliczności, lecz drogą własnych niekoniecznie świadomych, nieprzemyślanych decyzji.
Podobnie, człowiek głęboko świadomy – nie popełnia nagle przestępstwa wyłącznie pod naciskiem jakiejś siły zewnętrznej. Przestępcza myśl od dawna była skrycie rozwijana w sercu , a tylko nadarzająca się okazja ujawnia bez przeszkód swą nagromadzoną siłę w nieświadomym umyśle .

Okoliczności nie tworzą człowieka; ukazują mu obraz jego samego.

Żadna tego typu sytuacja nie istnieje niezależnie.

Człowiek – jako pan i mistrz myśli – tworzy zatem samego siebie, kształtuje też i stwarza swoje środowisko. Już podczas narodzin dusza wyraża siebie – z każdym krokiem swojej wędrówki po Ziemi przyciąga takie kombinacje pojawiających się warunków, jakie odzwierciedlają jej własną mądrość bądź niedojrzałość, siłę lub słabość.

Ludzie nie przyciągają tego, czego pragną, ale przyciągają to, czym są.

Często ich kaprysy, fantazje, ambicje są niweczone.
Jednak najgłębsze myśli i pragnienia karmią się własnym pokarmem- zepsutym lub świeżym. Człowiek sam zakłada sobie kajdany: myśli i czyny są albo strażnikami losu – gdy są destrukcyjne i go więzią – albo aniołami wolności – kiedy są pozytywne i go wyzwalają.
Jego pragnienia spełniają się, a modlitwy zostają wysłuchane, tylko wtedy gdy harmonizują z jego myślami i czynami.

Co więc w świetle tej prawdy znaczy zwrot „walczyć z przeciwieństwami losu”?
Oznacza on, że ktoś ciągle buntuje się przeciwko zewnętrznemu skutkowi , a jednocześnie cały czas rozwija i utrzymuje jego przyczynę w sercu.
Przyczyna ta może przyjąć postać szkodliwego czynu lub nieświadomej słabości. Bez względu jednak na swój charakter, uparcie powstrzymuje ona wysiłki tej osoby i głośno domaga się skutecznego rozwiązania.

Ludzie gorliwie dążą do poprawy warunków, nie chcą jednak poprawić siebie, przez co pozostają spętani.
Ktoś, kto nie wzdraga się wolą zmiany siebie, może zawsze osiągnąć cel, na którym skupi swe serce. Jest to prawdziwe w odniesieniu do spraw zarówno ziemskich, jak i duchowych.
http://zyjswiadomie.edu.pl/blog/2014/09/09/zachwaszczony-umysl/#sthash.a1lt49J3.dpuf

Drożdże. – "Przede wszystkim niedobory witamin z grupy B objawiający się głównie zajadami. Jesienią pojawia się  u mnie również łupież, osłabienie i wypadanie włosów – nadmierne, oraz ogólne zmęczenie.
Przyjmuję B12, B6 i pozostałe w tabletkach praktycznie co roku na początku jesieni, a potem w okresie zimowo-wiosennym. Teraz chcę spróbować czegoś innego.

Dodatkowo biorę się ostro do pielęgnacji włosów: oleje (na dzień dzisiejszy jest to olej z oliwek, olej słonecznikowy, olej rycynowy), henna, dodatkowo masaże zalecane przez Tombaka na porost włosów. Jakiś czas temu zrezygnowałam całkowicie z tzw. gumek do włosów, które strasznie osłabiały moje włosy.  No i w założeniu chcę jeszcze w 100% zrezygnować z szamponów z silikonami, parabenami, gliceryną, SL, SLS-ami, myć włosy jedynie odżywką. Po takich kilku miesiącach terapii mam nadzieję, że moje włosy powrócą też do postaci pięknych i zdrowych loczków.

W sieci wyszperałam kilka informacji od osób, które taką kurację drożdżami prowadziły – ich celem było przyspieszenie i wzmocnienie struktury włosów. Dla mnie cel główny to uzupełnienie niedoborów oraz mniejsza ilość wypadających włosów, a piękne lśniące włosy będą jednym z kroków do polepszenia ich wyglądu.

Na czym polega kuracja drożdżowa?

Każdego dnia piję około 1/4 kostki drożdży (tej 100 gramowej, pokazanej wyżej firmy – nie żeby reklama). Zalewam je gorącą wodą, by nie fermentowały w żołądku. Czekam aż ostygną i wypijam.

Niektórzy dodają drożdże do szejka, mieszają z kakao, sokiem, miodem, bananem, czy herbatą. Jeśli chesz dodać coś do napoju, warto to zrobić, gdy drożdże ostygną, tym bardziej jeśli jest to coś słodkiego, co po prostu dodane do wrzątku sprawia, że drożdże „rosną”. Mi odpowiada ich smak bez dodatków. Drożdże kupuje w ilości kilku sztuk i mrożę zapas – doświadczenie pokazuje, ze świetnie się do tego nadają, nie zepsują się, zawsze są pod ręką, i ani trochę nie tracą swoich właściwości.

Tutaj muszę zaznaczyć, że nie znalazłam żadnych informacji na temat tego, czy drożdże należy pić ciepłe czy zimne. Ze względu na niezbyt sympatyczny smak napoju  – czekam do całkowitego ostygnięcia ;-). Dlatego też proponuję nie zniechęcać się przy wąchaniu mieszanki czy piciu jej gorącej czy ciepłej.

Co się dzieje gdy pijemy drożdże?

Oprócz uzupełnienia braków witamin z grupy B – co jest dobre nie tylko dla wegetarian i wegan –  w prezencie dostajemy kilka miłych rzeczy:

    oczyszczanie twarzy – czyli tradycyjnie, aby zobaczyć wspaniałe efekty na naszej skórze, najpierw musi się ona oczyścić poprzez łuszczenie, wydobycie na zewnątrz różnego rodzaju toksyn (pojawiają się wypryski -jest to całkiem normalny stan, może potrwać około 2 tygodni), po pewnym czasie skóra jest już gładsza, w tym przypadku wspomagam skórę robiąc peeling,
    zajady – jeden z głównych objawów niedoborów witamin z grupy B całkowicie znikają,
    włosy – rosną jak na drożdżach (najlepiej widać to u osób farbujących, ale część blogerek najnormalniej w świecie zmierzyła długość włosów przed i po kuracji – przyrost od 1 cm do 3,5 cm), włosy są bardziej lśniące, nie wypadają już w alarmujących ilościach (mniej więcej po uczesaniu nie powinno nam zostać na grzebyku/szczotce więcej niż 100 włosów), czasami pojawia się zmasowany wzrost nowych włosów, tzw. baby hair- wygląda to mniej więcej tak, że wśród naszej czupryny zauważamy nagle bardzo dużo odrastających, małych włosów, co ciekawe u siebie zauważyłam też zmasowany atak wypadania w pierwszym tygodniu – ale takie rzeczy są całkiem normalne ponieważ podczas różnego rodzaju kuracji osłabione włosy wypadają na skutek „wypychania” ich przez nowe, rosnące,
    włosy przetłuszczające się- w przypadku włosów przetłuszczających się zmniejsza się ilość wydzielanego sebum, łupież zostaje wyleczony,
    paznokcie- ogólne wzmocnienie, brak rozdwajania się, łamania, białe plamki znikają,
    rzęsy – jedna z blogerek wspominała, że jej rzęsy są nieco mocniejsze – ale z tego co pamiętam kurację prowadziła kilka dobrych mięsięcy.

Drożdże
     Drożdże jak wiemy z lekcji biologii to jednokomórkowe grzyby. Najbardziej znane zastosowanie to: przy produkcji piwa, wina, czasem przy produkcji nabiału i oczywiście przy pieczeniu chleba i innych wyrobów piekarniczych. Nasze babcie, mamy znalazły w drożdżach również źródło taniego, ale za to bardzo dobrego kosmetyku: najczęściej w formie maseczki na włosy lub twarz.
Witaminy, które zawierają drożdże:

    witaminy z grupy B

Że wegetarianie i weganie powinni je jeść wiemy nie od dziś. Ale zauważcie, że w mięsie najwięcej witaminy B jest w wątróbce i sercu – nikt chyba mi nie powie, że w XXI wieku konsument zjada odpowiednie ilość tych organów, i tylko stąd czerpie witaminy z grupy B. Dzięki witaminom z tej grupy mamy lepsze samopoczucie, lepszy sen, dobre trawienie i taki wewnętrzny spokój.

    biotyna

Jest to spec od sprężystości włosów, podobno hamuje też wypadanie i siwienie. Pozwala wyleczyć różne choroby skóry, wzmacnia paznokcie.

    witamina B5 (panthenol)

Co najważniejsze jej niedobór może powodować nadmierne wypadanie włosów.

     białko i mikroelementy: cynk

Wpływa pozytywnie zarówno na stan skóry, włosów. Szczególnie pomocny dla skóry mocno przetłuszczajacej się.

    betaglukan

Wzmacnia naszą odporność, redukuje cholesterol, obniża ciśnienie krwi i zapobiega powstaniu nowotworów układu pokarmowego.

    magnez
    żelazo
    fosfor
    chrom.

KURACJA DROŻDZAMI – PODSUMOWANIE

Długo zwlekam z tym postem… czekałam na ewentualne objawy odstawienia, mam też nieco mieszane uczucia co do kuracji drożdżami. Dlaczego? Otóż ciężko mi powiedzieć, że to akurat drożdże i tylko one spowodowały większą poprawę zdrowia. Nie jestem zwolenniczką stosowania jednej metody, dlatego wspomagałam się pijąc napar z pokrzywy, masując głowę, olejując włosy, oczyszczając twarz olejami, zdrowo odżywiając i robiąc naprawdę wiele innych rzeczy, które od kilku lat mam w nawyku.
 Kurację rozpoczęłam 4 października przez miesiąc pijąc jeden raz  dziennie około 1/5-1/4 kostki drożdży. Po 30 dniach piłam mieszankę  przez tydzień, w sumie tak co drugi dzień, zmniejszając ilość drożdży.
Dlaczego jestem zadowolona z kuracji?Głównym założeniem było uzupełnienie niedoborów witamin z grupy B, objawiających się m. in. zajadami (podwójnym, dość rozległymi i bardzo wrażliwymi), łupież, kilka białych plamek na paznokciach, dużą ilością wypadających włosów. Z radością mogę powiedzieć, że WSZYSTKIE te objawy po miesiącu kuracji zniknęły. Na dzień dzisiejszy nie widzę wspomnianych niedoborów, więc mam nadzieję, ze na kilka miesięcy, aż do przesilenia wiosennego nie będę miała potrzeby picia drożdży. W styczniu planuję z rodziną po raz kolejny zrobić 14-dniowe oczyszczanie organizmu wg diety owocowo-warzywnej – dostarczenie i uzupełnienie niedoborów jest w tym przypadku jak najbardziej wskazane.

Drożdże i porost włosów

Wyrzekłam się chemicznych farb i farbowania na kilka miesięcy w ogóle.  Poprzez niezbyt estetyczne odrosty mogłam zauważyć, że jednak włosy rosną …. jak na drożdżach. Odrastające są lśniące i jakby bardziej sprężyste i nie przetłuszczają się tak szybko. Dodatkowe olejowanie, nakładanie masek, masowanie głowy, odstawienie niezdrowych kosmetyków jednak robi swoje i w spółce z drożdżami przyniosło tez kilka efektów, na które nawet specjalnie nie liczyłam. Bardziej traktowałam to jako gratis. Oczywiście brak spektakularnych efektów w poroście włosów może się brać z bardzo prostej przyczyny. Organizm dostając dawkę witamin B lokował je właśnie tam gdzie były największe niedobory, na porost włosów widocznie już nie wystarczyło."

Drożdże.

"Przede wszystkim niedobory witamin z grupy B objawiający się głównie zajadami. Jesienią pojawia się u mnie również łupież, osłabienie i wypadanie włosów – nadmierne, oraz ogólne zmęczenie.
Przyjmuję B12, B6 i pozostałe w tabletkach praktycznie co roku na początku jesieni, a potem w okresie zimowo-wiosennym. Teraz chcę spróbować czegoś innego.

Dodatkowo biorę się ostro do pielęgnacji włosów: oleje (na dzień dzisiejszy jest to olej z oliwek, olej słonecznikowy, olej rycynowy), henna, dodatkowo masaże zalecane przez Tombaka na porost włosów. Jakiś czas temu zrezygnowałam całkowicie z tzw. gumek do włosów, które strasznie osłabiały moje włosy. No i w założeniu chcę jeszcze w 100% zrezygnować z szamponów z silikonami, parabenami, gliceryną, SL, SLS-ami, myć włosy jedynie odżywką. Po takich kilku miesiącach terapii mam nadzieję, że moje włosy powrócą też do postaci pięknych i zdrowych loczków.

W sieci wyszperałam kilka informacji od osób, które taką kurację drożdżami prowadziły – ich celem było przyspieszenie i wzmocnienie struktury włosów. Dla mnie cel główny to uzupełnienie niedoborów oraz mniejsza ilość wypadających włosów, a piękne lśniące włosy będą jednym z kroków do polepszenia ich wyglądu.

Na czym polega kuracja drożdżowa?

Każdego dnia piję około 1/4 kostki drożdży (tej 100 gramowej, pokazanej wyżej firmy – nie żeby reklama). Zalewam je gorącą wodą, by nie fermentowały w żołądku. Czekam aż ostygną i wypijam.

Niektórzy dodają drożdże do szejka, mieszają z kakao, sokiem, miodem, bananem, czy herbatą. Jeśli chesz dodać coś do napoju, warto to zrobić, gdy drożdże ostygną, tym bardziej jeśli jest to coś słodkiego, co po prostu dodane do wrzątku sprawia, że drożdże „rosną”. Mi odpowiada ich smak bez dodatków. Drożdże kupuje w ilości kilku sztuk i mrożę zapas – doświadczenie pokazuje, ze świetnie się do tego nadają, nie zepsują się, zawsze są pod ręką, i ani trochę nie tracą swoich właściwości.

Tutaj muszę zaznaczyć, że nie znalazłam żadnych informacji na temat tego, czy drożdże należy pić ciepłe czy zimne. Ze względu na niezbyt sympatyczny smak napoju – czekam do całkowitego ostygnięcia ;-). Dlatego też proponuję nie zniechęcać się przy wąchaniu mieszanki czy piciu jej gorącej czy ciepłej.

Co się dzieje gdy pijemy drożdże?

Oprócz uzupełnienia braków witamin z grupy B – co jest dobre nie tylko dla wegetarian i wegan – w prezencie dostajemy kilka miłych rzeczy:

oczyszczanie twarzy – czyli tradycyjnie, aby zobaczyć wspaniałe efekty na naszej skórze, najpierw musi się ona oczyścić poprzez łuszczenie, wydobycie na zewnątrz różnego rodzaju toksyn (pojawiają się wypryski -jest to całkiem normalny stan, może potrwać około 2 tygodni), po pewnym czasie skóra jest już gładsza, w tym przypadku wspomagam skórę robiąc peeling,
zajady – jeden z głównych objawów niedoborów witamin z grupy B całkowicie znikają,
włosy – rosną jak na drożdżach (najlepiej widać to u osób farbujących, ale część blogerek najnormalniej w świecie zmierzyła długość włosów przed i po kuracji – przyrost od 1 cm do 3,5 cm), włosy są bardziej lśniące, nie wypadają już w alarmujących ilościach (mniej więcej po uczesaniu nie powinno nam zostać na grzebyku/szczotce więcej niż 100 włosów), czasami pojawia się zmasowany wzrost nowych włosów, tzw. baby hair- wygląda to mniej więcej tak, że wśród naszej czupryny zauważamy nagle bardzo dużo odrastających, małych włosów, co ciekawe u siebie zauważyłam też zmasowany atak wypadania w pierwszym tygodniu – ale takie rzeczy są całkiem normalne ponieważ podczas różnego rodzaju kuracji osłabione włosy wypadają na skutek „wypychania” ich przez nowe, rosnące,
włosy przetłuszczające się- w przypadku włosów przetłuszczających się zmniejsza się ilość wydzielanego sebum, łupież zostaje wyleczony,
paznokcie- ogólne wzmocnienie, brak rozdwajania się, łamania, białe plamki znikają,
rzęsy – jedna z blogerek wspominała, że jej rzęsy są nieco mocniejsze – ale z tego co pamiętam kurację prowadziła kilka dobrych mięsięcy.

Drożdże
Drożdże jak wiemy z lekcji biologii to jednokomórkowe grzyby. Najbardziej znane zastosowanie to: przy produkcji piwa, wina, czasem przy produkcji nabiału i oczywiście przy pieczeniu chleba i innych wyrobów piekarniczych. Nasze babcie, mamy znalazły w drożdżach również źródło taniego, ale za to bardzo dobrego kosmetyku: najczęściej w formie maseczki na włosy lub twarz.
Witaminy, które zawierają drożdże:

witaminy z grupy B

Że wegetarianie i weganie powinni je jeść wiemy nie od dziś. Ale zauważcie, że w mięsie najwięcej witaminy B jest w wątróbce i sercu – nikt chyba mi nie powie, że w XXI wieku konsument zjada odpowiednie ilość tych organów, i tylko stąd czerpie witaminy z grupy B. Dzięki witaminom z tej grupy mamy lepsze samopoczucie, lepszy sen, dobre trawienie i taki wewnętrzny spokój.

biotyna

Jest to spec od sprężystości włosów, podobno hamuje też wypadanie i siwienie. Pozwala wyleczyć różne choroby skóry, wzmacnia paznokcie.

witamina B5 (panthenol)

Co najważniejsze jej niedobór może powodować nadmierne wypadanie włosów.

białko i mikroelementy: cynk

Wpływa pozytywnie zarówno na stan skóry, włosów. Szczególnie pomocny dla skóry mocno przetłuszczajacej się.

betaglukan

Wzmacnia naszą odporność, redukuje cholesterol, obniża ciśnienie krwi i zapobiega powstaniu nowotworów układu pokarmowego.

magnez
żelazo
fosfor
chrom.

KURACJA DROŻDZAMI – PODSUMOWANIE

Długo zwlekam z tym postem… czekałam na ewentualne objawy odstawienia, mam też nieco mieszane uczucia co do kuracji drożdżami. Dlaczego? Otóż ciężko mi powiedzieć, że to akurat drożdże i tylko one spowodowały większą poprawę zdrowia. Nie jestem zwolenniczką stosowania jednej metody, dlatego wspomagałam się pijąc napar z pokrzywy, masując głowę, olejując włosy, oczyszczając twarz olejami, zdrowo odżywiając i robiąc naprawdę wiele innych rzeczy, które od kilku lat mam w nawyku.
Kurację rozpoczęłam 4 października przez miesiąc pijąc jeden raz dziennie około 1/5-1/4 kostki drożdży. Po 30 dniach piłam mieszankę przez tydzień, w sumie tak co drugi dzień, zmniejszając ilość drożdży.
Dlaczego jestem zadowolona z kuracji?Głównym założeniem było uzupełnienie niedoborów witamin z grupy B, objawiających się m. in. zajadami (podwójnym, dość rozległymi i bardzo wrażliwymi), łupież, kilka białych plamek na paznokciach, dużą ilością wypadających włosów. Z radością mogę powiedzieć, że WSZYSTKIE te objawy po miesiącu kuracji zniknęły. Na dzień dzisiejszy nie widzę wspomnianych niedoborów, więc mam nadzieję, ze na kilka miesięcy, aż do przesilenia wiosennego nie będę miała potrzeby picia drożdży. W styczniu planuję z rodziną po raz kolejny zrobić 14-dniowe oczyszczanie organizmu wg diety owocowo-warzywnej – dostarczenie i uzupełnienie niedoborów jest w tym przypadku jak najbardziej wskazane.

Drożdże i porost włosów

Wyrzekłam się chemicznych farb i farbowania na kilka miesięcy w ogóle. Poprzez niezbyt estetyczne odrosty mogłam zauważyć, że jednak włosy rosną …. jak na drożdżach. Odrastające są lśniące i jakby bardziej sprężyste i nie przetłuszczają się tak szybko. Dodatkowe olejowanie, nakładanie masek, masowanie głowy, odstawienie niezdrowych kosmetyków jednak robi swoje i w spółce z drożdżami przyniosło tez kilka efektów, na które nawet specjalnie nie liczyłam. Bardziej traktowałam to jako gratis. Oczywiście brak spektakularnych efektów w poroście włosów może się brać z bardzo prostej przyczyny. Organizm dostając dawkę witamin B lokował je właśnie tam gdzie były największe niedobory, na porost włosów widocznie już nie wystarczyło."

Źródło:

www.cudownediety.pl

Plan Dnia Szczęśliwego Człowieka – Budzisz się, otwierasz oczy, zaczyna się nowy dzień. Przed sobą masz 24 h – to bardzo dużo. Jak je wykorzystasz? Oto taktyka na zaliczenie dnia do udanych krok po kroku. Zacznij od stworzenia intencji, a potem?

1. Pobudka: stwórz intencję na dzień 

Zanim otworzysz oczy, wypowiedz życzenie na rozpoczynającą się dobę – pisze „elitedaily.com”. Możesz to zrobić w myślach. Czego sobie życzysz na dziś? Jak chciałbyś się dzisiaj czuć? Psychologiczne modele społeczno- poznawcze, dowodzą, że wyklarowana intencja znacznie zwiększa szansę urzeczywistnienia działania, a osoby, które mają cel częściej osiągają to, czego pragną. W Procesualnym Modelu Działań Zdrowotnych, który odnosi się m. in. do przestrzegania zdrowej diety czy aktywności fizycznej, intencja jest jednym z ważniejszych elementów fazy motywacyjnej. W uproszczeniu: stworzenie życzenia zwiększy twoją motywację. Odstąp od długoterminowych założeń: formułuj każdego dnia 24 – godzinne cele. Metodą małych kroków, przenosząc kamyk po kamyku jesteś w stanie przenieść górę, czego nigdy nie udałoby się zrobić na raz. Przykładowe intencje: dziś chcę pośmiać się z członkami rodziny, zdrowo się odżywiać, skończyć ważny projekt. Im bardziej sprecyzowane cele, tym większa szansa, że je zrealizujesz. Będziesz świadom, czego chcesz, do czego dążysz.

2. Wyobraź sobie w obrazach, co chcesz, żeby się działo
Jeszcze zanim wstaniesz, stwórz jak najwięcej obrazów w głowie dotyczących dopiero rozpoczynającego się dnia. Wyobraź sobie, że wszystko, czego sobie życzyłeś już się wydarzyło. Jak było? Pomyśl o tym, jak wykonujesz czynności, które zaplanowałeś. Zobacz np., jak siedzicie z rodziną wieczorem razem na kanapie, przytulacie się do siebie, robicie głupie miny, śmiejecie się, dzieci wchodzą ci na kolana. Albo jak przygotowujesz parującą, aromatyczną zupę na obiad lub siedząc za biurkiem, wypijasz intensywnie pomarańczowy sok marchwiowy. Zaangażuj jak najwięcej zmysłów. Co dokładnie widzisz w swojej wizji: jakie są tego kolory, kształty, jaki zapach czujesz? Słyszysz śmiech dziecka, a może błogą ciszę? Jakie to uczucie, gdy materiał ubrań, które masz na sobie dotyka twojej skóry? Jakie emocje to wszystko w tobie powoduje? Mózg nie rozróżnia wyobrażonych odczuć od rzeczywistości, więc dobierz wrażenia według potrzeb. Nastrój się więc na dobre fale. A teraz pora wstać.

3. Zrób plan i działaj

Od samego wyobrażania nie dzieją się działania. Weź odpowiedzialność za swoje marzenia. Nikt za ciebie nie zorganizuje dnia, które chciałbyś przeżyć: ani partner, ani rodzic, ani terapeuta czy coach. Żeby mieć to, czego chcesz, musisz po to sięgnąć. Czyli: włożyć wysiłek w  realizację celu. Po to masz te 24 h. Marzysz o własnym blogu? Żeby się urzeczywistnił, musisz go założyć. Chcesz lepiej się odżywiać? Nie stanie się to od czytania o dietach, przegryzając ciasto czekoladowe. Podstawą zmiany jest działanie. Twoje działanie. Dziś to zawsze najlepszy moment na pierwszy krok. Jutro najlepiej się nadaje na kroki kolejne.
Potrzebny może być ci plan. Weź kartkę, wypisz, co chcesz zrobić, jakie kroki się na to składają, kiedy zajmiesz się którym z nich, ile zajmie ci to czasu, jakich informacji jeszcze potrzebujesz, gdzie możesz je zdobyć. Dobry plan to ten osadzony w twoim kalendarzu, w konkretnych godzinach i zakładające realistyczne, a nie przerastające twoje możliwości, działania.

4. Naucz się przebywać ze swoim cierpieniem

Wychodzisz z domu i okazuje się, że rzeczywistość nie jest wcale taka łatwa jak byś sobie tego życzył? Po porannym zadowoleniu, dopada cię frustracja, chciałbyś, żeby ten dyskomfort zniknął?
Nie możemy być naprawdę szczęśliwymi, jeśli nie nauczymy się być ze swoim cierpieniem ? twierdzą mistrzowie Wchodu. Tak, wcale nie ze szczęściem, a cierpieniem. W końcu jedno bez drugiego nie istnieje. Zastanów się, jaką relację masz z tym, co w tobie jest? Czy godzisz się tylko na miłe doznania, czy idziesz krok dalej i otwierasz się na złożoność ludzkiej egzystencji.
To, w jakim kontakcie jesteś z cierpiącą częścią siebie pokazują twoje reakcje na cierpienie innych. Ktoś bliski przeżywa kryzys? Mówisz „nie płacz”, „będzie lepiej”, „przestań się smucić” czy po prostu jesteś obok, wspierasz, pozwalasz się wygadać. Twoja reakcja prawdopodobnie odzwierciedla zachowania podejmowane przez ciebie wobec własnego cierpienia. Jeśli wewnętrzne cierpienie tli się w tobie w tle dnia powszedniego zamiast je negować, zobacz, jak to jest ich doświadczać. Stwórz temu przestrzeń, obdarz swój stan serdecznym współczuciem. Staraj się nie mylić akceptacji z umartwianiem.

5. Rób sobie przyjemności – potrzebujesz emocjonalnej słodyczy
 „Z zakamarków życia wziąć, to co chcę. Dziś wiem, życie cudem jest. Co chcę, mogę z niego mieć” – śpiewał zespół „DeSu”. Jeśli rezygnujesz z robienia sobie prezentów, odbierasz sobie sporo frajdy, a nie jesteś przecież męczennikiem. Zrób sobie dzień dziecka (jako stałe podejście do życia na co dzień) lub choćby poranek, wieczór, popołudnie zachcianek. Troszcz się o siebie, rozpieszczaj: przygotuj dobre śniadanie, weź gorący prysznic, posiedź chwilę nad gazetą. Siedzisz w pracy? Zaparz aromatyczną kawę, puść ulubioną muzykę. Masz ochotę na spacer? Wróć z pracy pieszo przez park. Marzysz o dobrej książce? Zahacz o bibliotekę. Szukaj możliwości realizacji swoich „widzimisię”. Codzienność, jak dobra potrawa, potrzebuje do pełni wszystkich smaków: również słodyczy. Psycholodzy uważają, że osoby, które mają mało słodyczy emocjonalnej w życiu często rekompensują to sobie, jedząc większe ilości słodyczy. Masz wzmożony apetyt na słodkości? Być może zbyt mało jest przyjemności w twoim życiu.

6. Uśmiechaj się, dziękuj, mówi komplementy

Masz wpływ na atmosferę w swoim otoczeniu. Zarażaj osoby w koło serdecznością. Uśmiechaj się do napotykanych osób: domowników, współpracowników, przechodniów. Nigdy nie wiadomo, jak ten niby nieznaczący gest wpłynie na drugiego człowieka – zwraca uwagę „elitedaily.com”. I przede wszystkim na ciebie samego.
Postaraj się dziś więcej doceniać bliskich niż ich krytykować i dogryzać. Skup się na tym, za co jesteś im wdzięczny i mów im o tym. Powiedz dziś „dziękuje” przynajmniej 5 razy. Pamiętaj, aby rozwinąć swoją wypowiedź i poinformować daną osobę, za co dziękujesz. Znajdź coś, co w niej lubisz, powiedz jej o tym.  Do partnera możesz powiedzieć: „Dziękuję, że zrobiłeś mi kawę. Bardzo mi smakuje, kiedy ją parzysz”, „Dziękuję, że zająłeś się dziećmi, kiedy byłam u fryzjera. Świetnie się z nimi dogadujesz”. Do współpracownika: „jestem wdzięczna, że pomogłeś mi przy tej prezentacji. Imponuje mi twoja pomysłowość”. Do sprzedawczyni  w lokalnym warzywniaku: „zawsze wybiera mi pani ładniejsze sztuki owoców. Taka sprzedawczyni to skarb!”. Cokolwiek mówisz, ważne, żeby to była prawda. Jeśli na koniec masz ochotę powiedzieć „ale” i dodać uszczypliwość, ugryź się w język i postaw kropkę. Uśmiech, wdzięczność i dobre słowo mnożą się, gdy się je dzieli. Gdy je dajesz bez oczekiwania rewanżu, wracają jak bumerang.

Na tyle na ile to możliwe, otaczaj się ludźmi z dobrą energią, w obecności których czujesz się dobrze i unikaj tych, w których obecności czujesz się wyczerpany i bezwartościowy.

7. Zrób coś, czego jeszcze nie robiłeś
 
Przełam rutynę, każdego dnia zrób coś nowego. Masz pełen przekrój możliwości: od skoku na spadochronie dla lubiących adrenalinę poprzez zapisanie się na lekcję obcego języka aż po powrót do domu inną niż zazwyczaj drogą, zmianę słuchanej stacji radiowej czy spróbowanie nieznanej potrawy.
Kurs tańca, wycieczka w piękny zakątek ? zastanów się, czego chciałbyś doświadczyć, żeby potem móc to wspominać? Niemal 10 lat badań wskazuje, że ludzie są szczęśliwsi, gdy wydają swoje pieniądze raczej na doświadczenia życiowe niż rzeczy materialne ? pisze Ryan T. Howell, profesor psychologii na San Fransisco State University w „Psychology Today”. Możesz sporządzić też plan, który nie wiąże się z wydatkami. Większość płatnych opcji ma też swoje „nisko budżetowe” odpowiedniki, więc nie tłumacz się brakiem finansów. Np. naukę tańca możesz zacząć przez internet, wzroując się na filmach instruktażowych zamieszczonych na „youtube” już dziś. Dobrej zabawy!

8. Odhaczaj zrealizowane podpunkty
 
Pamiętasz plan zadań wspomniany na początku powyższej listy. Nie trać go z oczu w ciągu dnia. Sprawdzaj od czasu do czasu, co już wykonałeś, a co jeszcze jest do zrealizowania. Ważne: podpunkty wykonane koniecznie odhaczaj. Udowodniono, że czynność wykreślania wykonanych zadań powoduje wydzielanie endorfin, hormonów peptydowych wprawiających nas w stań zadowolenia, a nawet euforii. Prawdopodobnie rośnie też twoje poczucie własnej skuteczności.

Aby mieć więcej do wykreślania (oraz lepszy wgląd na kolejność działań), możesz w swojej liście rozbić większe zadania na mniejsze czynności składowe. Czyli zamiast napisać „naprawić zlew”, zamieścić podpunkty: „poszukać fachowca”, „zadzwonić i umówić się”, „dozorować naprawę”.

9. Podsumowanie dnia: zrób listę rzeczy, które ci się udały
 
Cały dzień za tobą, powoli zbierasz się do spania? Czas na krótkie podsumowanie minionego dnia. Nie ma być to jednak lista plusów i minusów. Obiektywizm wsadź do kieszeni. Stwórz mentalną listę rzeczy, które ci się dzisiaj udały, które cię uszczęśliwiły, za które jesteś wdzięczny. To mogą być zarówno małe, jak i wielkie sprawy. Podziękuj sobie za wszystko, co zrobiłeś, za swoje starania i wysiłek, doceń siebie. Takie podsumowanie pozwoli ci się pozbyć nagromadzonych resztek stresu z dnia, przygotuje do snu i da motywację do wcielenia jeszcze większej liczby uszczęśliwiających czynności dnia następnego. Dobrej nocy!

Autorka artykułu: Małgorzata Skorupa – dziennikarka, redaktorka serwisu Zdrowie.gazeta.pl, psycholog, konsultantka Telefonu Zaufania dla Osób Dorosłych w Kryzysie Emocjonalnym przy Instytucie Psychologii Zdrowia Polskiego Towarzystwa Psychologicznego w Warszawie. Autorka wielu publikacji z zakresu rozwoju osobistego oraz zdrowego stylu życia.

 /         zdrowie.gazeta.pl        /

Plan Dnia Szczęśliwego Człowieka

Budzisz się, otwierasz oczy, zaczyna się nowy dzień. Przed sobą masz 24 h – to bardzo dużo. Jak je wykorzystasz? Oto taktyka na zaliczenie dnia do udanych krok po kroku. Zacznij od stworzenia intencji, a potem?

1. Pobudka: stwórz intencję na dzień

Zanim otworzysz oczy, wypowiedz życzenie na rozpoczynającą się dobę – pisze „elitedaily.com”. Możesz to zrobić w myślach. Czego sobie życzysz na dziś? Jak chciałbyś się dzisiaj czuć? Psychologiczne modele społeczno- poznawcze, dowodzą, że wyklarowana intencja znacznie zwiększa szansę urzeczywistnienia działania, a osoby, które mają cel częściej osiągają to, czego pragną. W Procesualnym Modelu Działań Zdrowotnych, który odnosi się m. in. do przestrzegania zdrowej diety czy aktywności fizycznej, intencja jest jednym z ważniejszych elementów fazy motywacyjnej. W uproszczeniu: stworzenie życzenia zwiększy twoją motywację. Odstąp od długoterminowych założeń: formułuj każdego dnia 24 – godzinne cele. Metodą małych kroków, przenosząc kamyk po kamyku jesteś w stanie przenieść górę, czego nigdy nie udałoby się zrobić na raz. Przykładowe intencje: dziś chcę pośmiać się z członkami rodziny, zdrowo się odżywiać, skończyć ważny projekt. Im bardziej sprecyzowane cele, tym większa szansa, że je zrealizujesz. Będziesz świadom, czego chcesz, do czego dążysz.

2. Wyobraź sobie w obrazach, co chcesz, żeby się działo
Jeszcze zanim wstaniesz, stwórz jak najwięcej obrazów w głowie dotyczących dopiero rozpoczynającego się dnia. Wyobraź sobie, że wszystko, czego sobie życzyłeś już się wydarzyło. Jak było? Pomyśl o tym, jak wykonujesz czynności, które zaplanowałeś. Zobacz np., jak siedzicie z rodziną wieczorem razem na kanapie, przytulacie się do siebie, robicie głupie miny, śmiejecie się, dzieci wchodzą ci na kolana. Albo jak przygotowujesz parującą, aromatyczną zupę na obiad lub siedząc za biurkiem, wypijasz intensywnie pomarańczowy sok marchwiowy. Zaangażuj jak najwięcej zmysłów. Co dokładnie widzisz w swojej wizji: jakie są tego kolory, kształty, jaki zapach czujesz? Słyszysz śmiech dziecka, a może błogą ciszę? Jakie to uczucie, gdy materiał ubrań, które masz na sobie dotyka twojej skóry? Jakie emocje to wszystko w tobie powoduje? Mózg nie rozróżnia wyobrażonych odczuć od rzeczywistości, więc dobierz wrażenia według potrzeb. Nastrój się więc na dobre fale. A teraz pora wstać.

3. Zrób plan i działaj

Od samego wyobrażania nie dzieją się działania. Weź odpowiedzialność za swoje marzenia. Nikt za ciebie nie zorganizuje dnia, które chciałbyś przeżyć: ani partner, ani rodzic, ani terapeuta czy coach. Żeby mieć to, czego chcesz, musisz po to sięgnąć. Czyli: włożyć wysiłek w realizację celu. Po to masz te 24 h. Marzysz o własnym blogu? Żeby się urzeczywistnił, musisz go założyć. Chcesz lepiej się odżywiać? Nie stanie się to od czytania o dietach, przegryzając ciasto czekoladowe. Podstawą zmiany jest działanie. Twoje działanie. Dziś to zawsze najlepszy moment na pierwszy krok. Jutro najlepiej się nadaje na kroki kolejne.
Potrzebny może być ci plan. Weź kartkę, wypisz, co chcesz zrobić, jakie kroki się na to składają, kiedy zajmiesz się którym z nich, ile zajmie ci to czasu, jakich informacji jeszcze potrzebujesz, gdzie możesz je zdobyć. Dobry plan to ten osadzony w twoim kalendarzu, w konkretnych godzinach i zakładające realistyczne, a nie przerastające twoje możliwości, działania.

4. Naucz się przebywać ze swoim cierpieniem

Wychodzisz z domu i okazuje się, że rzeczywistość nie jest wcale taka łatwa jak byś sobie tego życzył? Po porannym zadowoleniu, dopada cię frustracja, chciałbyś, żeby ten dyskomfort zniknął?
Nie możemy być naprawdę szczęśliwymi, jeśli nie nauczymy się być ze swoim cierpieniem ? twierdzą mistrzowie Wchodu. Tak, wcale nie ze szczęściem, a cierpieniem. W końcu jedno bez drugiego nie istnieje. Zastanów się, jaką relację masz z tym, co w tobie jest? Czy godzisz się tylko na miłe doznania, czy idziesz krok dalej i otwierasz się na złożoność ludzkiej egzystencji.
To, w jakim kontakcie jesteś z cierpiącą częścią siebie pokazują twoje reakcje na cierpienie innych. Ktoś bliski przeżywa kryzys? Mówisz „nie płacz”, „będzie lepiej”, „przestań się smucić” czy po prostu jesteś obok, wspierasz, pozwalasz się wygadać. Twoja reakcja prawdopodobnie odzwierciedla zachowania podejmowane przez ciebie wobec własnego cierpienia. Jeśli wewnętrzne cierpienie tli się w tobie w tle dnia powszedniego zamiast je negować, zobacz, jak to jest ich doświadczać. Stwórz temu przestrzeń, obdarz swój stan serdecznym współczuciem. Staraj się nie mylić akceptacji z umartwianiem.

5. Rób sobie przyjemności – potrzebujesz emocjonalnej słodyczy
„Z zakamarków życia wziąć, to co chcę. Dziś wiem, życie cudem jest. Co chcę, mogę z niego mieć” – śpiewał zespół „DeSu”. Jeśli rezygnujesz z robienia sobie prezentów, odbierasz sobie sporo frajdy, a nie jesteś przecież męczennikiem. Zrób sobie dzień dziecka (jako stałe podejście do życia na co dzień) lub choćby poranek, wieczór, popołudnie zachcianek. Troszcz się o siebie, rozpieszczaj: przygotuj dobre śniadanie, weź gorący prysznic, posiedź chwilę nad gazetą. Siedzisz w pracy? Zaparz aromatyczną kawę, puść ulubioną muzykę. Masz ochotę na spacer? Wróć z pracy pieszo przez park. Marzysz o dobrej książce? Zahacz o bibliotekę. Szukaj możliwości realizacji swoich „widzimisię”. Codzienność, jak dobra potrawa, potrzebuje do pełni wszystkich smaków: również słodyczy. Psycholodzy uważają, że osoby, które mają mało słodyczy emocjonalnej w życiu często rekompensują to sobie, jedząc większe ilości słodyczy. Masz wzmożony apetyt na słodkości? Być może zbyt mało jest przyjemności w twoim życiu.

6. Uśmiechaj się, dziękuj, mówi komplementy

Masz wpływ na atmosferę w swoim otoczeniu. Zarażaj osoby w koło serdecznością. Uśmiechaj się do napotykanych osób: domowników, współpracowników, przechodniów. Nigdy nie wiadomo, jak ten niby nieznaczący gest wpłynie na drugiego człowieka – zwraca uwagę „elitedaily.com”. I przede wszystkim na ciebie samego.
Postaraj się dziś więcej doceniać bliskich niż ich krytykować i dogryzać. Skup się na tym, za co jesteś im wdzięczny i mów im o tym. Powiedz dziś „dziękuje” przynajmniej 5 razy. Pamiętaj, aby rozwinąć swoją wypowiedź i poinformować daną osobę, za co dziękujesz. Znajdź coś, co w niej lubisz, powiedz jej o tym. Do partnera możesz powiedzieć: „Dziękuję, że zrobiłeś mi kawę. Bardzo mi smakuje, kiedy ją parzysz”, „Dziękuję, że zająłeś się dziećmi, kiedy byłam u fryzjera. Świetnie się z nimi dogadujesz”. Do współpracownika: „jestem wdzięczna, że pomogłeś mi przy tej prezentacji. Imponuje mi twoja pomysłowość”. Do sprzedawczyni w lokalnym warzywniaku: „zawsze wybiera mi pani ładniejsze sztuki owoców. Taka sprzedawczyni to skarb!”. Cokolwiek mówisz, ważne, żeby to była prawda. Jeśli na koniec masz ochotę powiedzieć „ale” i dodać uszczypliwość, ugryź się w język i postaw kropkę. Uśmiech, wdzięczność i dobre słowo mnożą się, gdy się je dzieli. Gdy je dajesz bez oczekiwania rewanżu, wracają jak bumerang.

Na tyle na ile to możliwe, otaczaj się ludźmi z dobrą energią, w obecności których czujesz się dobrze i unikaj tych, w których obecności czujesz się wyczerpany i bezwartościowy.

7. Zrób coś, czego jeszcze nie robiłeś

Przełam rutynę, każdego dnia zrób coś nowego. Masz pełen przekrój możliwości: od skoku na spadochronie dla lubiących adrenalinę poprzez zapisanie się na lekcję obcego języka aż po powrót do domu inną niż zazwyczaj drogą, zmianę słuchanej stacji radiowej czy spróbowanie nieznanej potrawy.
Kurs tańca, wycieczka w piękny zakątek ? zastanów się, czego chciałbyś doświadczyć, żeby potem móc to wspominać? Niemal 10 lat badań wskazuje, że ludzie są szczęśliwsi, gdy wydają swoje pieniądze raczej na doświadczenia życiowe niż rzeczy materialne ? pisze Ryan T. Howell, profesor psychologii na San Fransisco State University w „Psychology Today”. Możesz sporządzić też plan, który nie wiąże się z wydatkami. Większość płatnych opcji ma też swoje „nisko budżetowe” odpowiedniki, więc nie tłumacz się brakiem finansów. Np. naukę tańca możesz zacząć przez internet, wzroując się na filmach instruktażowych zamieszczonych na „youtube” już dziś. Dobrej zabawy!

8. Odhaczaj zrealizowane podpunkty

Pamiętasz plan zadań wspomniany na początku powyższej listy. Nie trać go z oczu w ciągu dnia. Sprawdzaj od czasu do czasu, co już wykonałeś, a co jeszcze jest do zrealizowania. Ważne: podpunkty wykonane koniecznie odhaczaj. Udowodniono, że czynność wykreślania wykonanych zadań powoduje wydzielanie endorfin, hormonów peptydowych wprawiających nas w stań zadowolenia, a nawet euforii. Prawdopodobnie rośnie też twoje poczucie własnej skuteczności.

Aby mieć więcej do wykreślania (oraz lepszy wgląd na kolejność działań), możesz w swojej liście rozbić większe zadania na mniejsze czynności składowe. Czyli zamiast napisać „naprawić zlew”, zamieścić podpunkty: „poszukać fachowca”, „zadzwonić i umówić się”, „dozorować naprawę”.

9. Podsumowanie dnia: zrób listę rzeczy, które ci się udały

Cały dzień za tobą, powoli zbierasz się do spania? Czas na krótkie podsumowanie minionego dnia. Nie ma być to jednak lista plusów i minusów. Obiektywizm wsadź do kieszeni. Stwórz mentalną listę rzeczy, które ci się dzisiaj udały, które cię uszczęśliwiły, za które jesteś wdzięczny. To mogą być zarówno małe, jak i wielkie sprawy. Podziękuj sobie za wszystko, co zrobiłeś, za swoje starania i wysiłek, doceń siebie. Takie podsumowanie pozwoli ci się pozbyć nagromadzonych resztek stresu z dnia, przygotuje do snu i da motywację do wcielenia jeszcze większej liczby uszczęśliwiających czynności dnia następnego. Dobrej nocy!

Autorka artykułu: Małgorzata Skorupa – dziennikarka, redaktorka serwisu Zdrowie.gazeta.pl, psycholog, konsultantka Telefonu Zaufania dla Osób Dorosłych w Kryzysie Emocjonalnym przy Instytucie Psychologii Zdrowia Polskiego Towarzystwa Psychologicznego w Warszawie. Autorka wielu publikacji z zakresu rozwoju osobistego oraz zdrowego stylu życia.

/ zdrowie.gazeta.pl /

Osho – "Przyzwyczajenia nie chcą umierać. Masz za sobą tyle lat życia z fałszywą osobowością, narzuconą ci przez ludzi, których kochasz, których szanujesz. Nie chcieli wyrządzić ci krzywdy. Mieli dobre intencje, lecz, niestety, ich świadomość była zerowa. Nie byli ludźmi świadomymi - twoi rodzice, nauczyciele, duchowni, politycy - sami żyli w nieświadomości. A nawet dobre intencje w rękach nieświadomej osoby zamieniają się w truciznę."

Osho, Odwaga – Radość niebezpiecznego życia

Osho

"Przyzwyczajenia nie chcą umierać. Masz za sobą tyle lat życia z fałszywą osobowością, narzuconą ci przez ludzi, których kochasz, których szanujesz. Nie chcieli wyrządzić ci krzywdy. Mieli dobre intencje, lecz, niestety, ich świadomość była zerowa. Nie byli ludźmi świadomymi - twoi rodzice, nauczyciele, duchowni, politycy - sami żyli w nieświadomości. A nawet dobre intencje w rękach nieświadomej osoby zamieniają się w truciznę."

Osho, Odwaga – Radość niebezpiecznego życia

Wegańskie wiadomości!

Gdybyście chcieli dowiedzieć się więcej na temat któregoś z zaprezentowanych tematów, podrzucamy linki:
1. Profil Strąk Mana możecie znaleźć tutaj:
https://www.facebook.com/VeganStrakMan
2. Artykuł poświęcony zmianom w Elementarzu:
http://empatia.pl/str.php?dz=3&id...
3. Krowarzywa w Warszawskiej Pyzie:
http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,...
4. Uzasadnienie zablokowania budowy przemysłowej fermy kurcząt:
https://www.facebook.com/otwarteklatk...
5. Artykuł o wprowadzeniu zakazu występów cyrków ze zwierzętami w Dębicy:
http://wiadomosci.onet.pl/rzeszow/deb...
6. Więcej na temat projektu badawczego związanego z wegańskimi i wegetariańskimi dziećmi:
https://www.facebook.com/WiemyCoJemy/...
7. Jak wygląda nowa zmieniona tradycja z bykami? :)
https://www.facebook.com/video.php?v=...
8. (Niekompletny) przewodnik Gazety po wegańskich miejscach w Warszawie możecie znaleźć tutaj:
http://weekend.gazeta.pl/weekend/1,13...
9. Starter Otwartych Klatek - „Dobre decyzje. Pierwsze kroki w świecie dań roślinnych”:
https://www.facebook.com/otwarteklatk...
10. WegeTarg - strona eventu:
https://www.facebook.com/events/72711...
11. VeganMania w Warszawie:
https://www.facebook.com/events/84440...
12. 24.Henschke Festival:
https://www.facebook.com/events/30313...
https://www.facebook.com/events/16488...

Zapraszamy na nasz profil na Facebooku:
https://www.facebook.com/ZreTrawe

Wampiry energetyczne i sposób na nie. – Cytuję: „Słyszy się czasem o ludziach zwanych wampirami energetycznymi.Jak ich poznać?Jak nie pozwolić aby wyssali z nas całą pozytywną energię?

Wampiry, stworzenia zrodzone z nocy i krwi. Ich jedynym celem jest wyssanie twojej krwi, aby żyć wiecznie. Zwykle przedstawiane jako seksowni mężczyźni oraz ponętne kobiety, którym nie można się oprzeć. Mit, powiesz, fantazja ludzka. Może w tej mrocznej postaci pijącej krew, owszem. Ale ja znam wampiry, które są nie mniej groźne, a których nie da się rozpoznać. Kryją się, nie pod osłoną nocy i nie zabija ich światło słoneczne, ani o dziwo woń czosnku. To demony w ludzkiej postaci, które żywią się twoim kosztem tyle, że zdajesz sobie sprawę zazwyczaj kiedy jest już za późno, kiedy wyssą już z ciebie ostatnie krople radości i szczęścia. One żywią się twoją energią, żerują na twoich sukcesach i nigdy nie pozwolą ci zapomnieć o poczuciu winy, gdyby jakimś cudem udało ci się osiągnąć cel.

Nieszczęśliwi maruderzy

Miałam kiedyś znajomego, który nigdy, ale to nigdy nie bywał szczęśliwy. Zawsze było coś na rzeczy. Mógł godzinami, z namaszczeniem opowiadać, jak jest ciężko, jak nic się nie udaje, jak inni mają lepiej. Na moje pytanie co robi aby poprawić swój byt, odpowiadał, że i tak nic nie ma sensu bo się nie uda. Po każdym spotkaniu potrzebowałam czasu aby dojść do siebie. Bo po takim praniu mózgu sama zaczynałam wierzyć, że faktycznie nic nie ma sensu.

Wampiry energetyczne, lub też toksyczni ludzie zarażają cię swoim czarnowidztwem. Jeśli żyjemy z nimi na co dzień, sytuacja staje się poważna, bo nie masz kiedy naładować się dobrą energią. Ty zaczynasz  się martwić, a oni są w swoim żywiole.

Amatorzy cudzego sukcesu

Udało ci się! Osiągnąłeś coś z czego jesteś dumny, ale, momencik! Zaraz! Oklaski zbiera ktoś inny. Ktoś kto zgrabnie podpiął się pod twój sukces, niby był w pobliżu, taki nieporadny, pomagałeś kilka razy ale? To ty wpadłeś na ten pomysł, wykonałeś go i odwaliłeś całą robotę, ale splendor spłynął na kogoś innego. Próby wyjaśniania sytuacji adept twojego pomysłu kwituje krótkim „zdarza się”.  A ciebie trafia szlag.

Wszystko im się należy

Zapraszasz ich. Przygotowujesz poczęstunek, zapinasz wszystko na ostatni guzik. Przyjeżdżają. I zaczyna się bal. Twoja lodówka kusi bardziej niż przygotowane potrawy, na pewno posiadasz w niej coś innego, lepszego. Pozwalasz się uraczyć bo przecież jesteś gościnny. Ale w środku, aż krew cię zalewa z nieporadności. W końcu zostają nie na dzień, jak planowali ale na trzy. Karmisz, poisz, zmywasz. Po ich wyjeździe modlisz się, żeby ich harmonogram następnym razem absolutnie nie uwzględniał ciebie.

Obrażalscy

Znów powiedziałeś coś co uraziło pana toksycznego. Dąsa się i stroi miny. Wiesz, że to ty znów będziesz musiał przepraszać. Tak jest zawsze. Z kolei on może mówić wszystko bo w końcu jest „szczery”.  Doceń to! Cały twój dobry nastrój czmychnął i nieprędko się pojawi. Następnym razem nie mówisz nic, na wszelki wypadek. Zresztą po co?

Krytykanci

Nigdy nie robisz, nie mówisz, nie  myślisz nic wartościowego. Jesteś gorszy od wszystkich, a już na pewno od pana krytykanta. Masz nowy samochód? Nie ta firma, on ma lepszy. Dostałeś podwyżkę? On już dawno dostał, zresztą i tak zarabiasz śmieszne pieniądze. Zaczynasz się zastanawiać nad sensem robienia czegokolwiek bo przecież to i tak mało znaczy. A pan krytykalski uśmiecha się pod wąsem

Takich przykładów są setki. ci ludzie zazwyczaj przejawiają kilka z wyżej wymienionych cech. Trudno z nimi żyć, wytrzymać. Najczęściej znosimy to ze stoickim spokojem bo tak trzeba. To są nasi najbliżsi, partnerzy, przyjaciele. Ale trzeba się bronić. Masz prawo być kim chcesz, robić to co lubisz i cieszyć się z tego. Ich przy „życiu” trzyma energia, którą ty stracisz. Nie daj się. Powiedz dosyć. 
Cytuję: „W przeciwieństwie do krwiopijcy Drakuli, wampir emocjonalny wysysa z ciebie siły witalne, dobre samopoczucie i spokój. Jak mu w tym przeszkodzić?

Zasoby energetyczne każdego z nas są ograniczone i raz na jakiś czas potrzebujemy doładowania akumulatorów. Rozsądne gospodarowanie swoją energią życiową to ważny kawałek emocjonalnej edukacji, rozpoczynającej się już w dzieciństwie. Ekstrawertycy uczą się, że energii przybywa im w towarzystwie innych ludzi. Introwertycy stopniowo zdobywają umiejętność regularnego izolowania się od otoczenia, bo potrzebują samotności, by regenerować siły.

Większość ludzi zalicza także lekcje rozpoznawania i zaspokajania swoich potrzeb oraz budowania poczucia własnej wartości i tożsamości. Ale tylko większość. Ci, którzy z jakichś powodów nie nauczyli się o siebie dbać, po jakimś czasie stają się monstrum – wampirami emocjonalnymi wysysającymi energię z innych ludzi, zagubionymi we własnych deficytach i problemach. Umiejętność obcowania z nimi to ważny element sztuki radzenia sobie w życiu.”

Wampiry energetyczne i sposób na nie.

Cytuję: „Słyszy się czasem o ludziach zwanych wampirami energetycznymi.Jak ich poznać?Jak nie pozwolić aby wyssali z nas całą pozytywną energię?

Wampiry, stworzenia zrodzone z nocy i krwi. Ich jedynym celem jest wyssanie twojej krwi, aby żyć wiecznie. Zwykle przedstawiane jako seksowni mężczyźni oraz ponętne kobiety, którym nie można się oprzeć. Mit, powiesz, fantazja ludzka. Może w tej mrocznej postaci pijącej krew, owszem. Ale ja znam wampiry, które są nie mniej groźne, a których nie da się rozpoznać. Kryją się, nie pod osłoną nocy i nie zabija ich światło słoneczne, ani o dziwo woń czosnku. To demony w ludzkiej postaci, które żywią się twoim kosztem tyle, że zdajesz sobie sprawę zazwyczaj kiedy jest już za późno, kiedy wyssą już z ciebie ostatnie krople radości i szczęścia. One żywią się twoją energią, żerują na twoich sukcesach i nigdy nie pozwolą ci zapomnieć o poczuciu winy, gdyby jakimś cudem udało ci się osiągnąć cel.

Nieszczęśliwi maruderzy

Miałam kiedyś znajomego, który nigdy, ale to nigdy nie bywał szczęśliwy. Zawsze było coś na rzeczy. Mógł godzinami, z namaszczeniem opowiadać, jak jest ciężko, jak nic się nie udaje, jak inni mają lepiej. Na moje pytanie co robi aby poprawić swój byt, odpowiadał, że i tak nic nie ma sensu bo się nie uda. Po każdym spotkaniu potrzebowałam czasu aby dojść do siebie. Bo po takim praniu mózgu sama zaczynałam wierzyć, że faktycznie nic nie ma sensu.

Wampiry energetyczne, lub też toksyczni ludzie zarażają cię swoim czarnowidztwem. Jeśli żyjemy z nimi na co dzień, sytuacja staje się poważna, bo nie masz kiedy naładować się dobrą energią. Ty zaczynasz się martwić, a oni są w swoim żywiole.

Amatorzy cudzego sukcesu

Udało ci się! Osiągnąłeś coś z czego jesteś dumny, ale, momencik! Zaraz! Oklaski zbiera ktoś inny. Ktoś kto zgrabnie podpiął się pod twój sukces, niby był w pobliżu, taki nieporadny, pomagałeś kilka razy ale? To ty wpadłeś na ten pomysł, wykonałeś go i odwaliłeś całą robotę, ale splendor spłynął na kogoś innego. Próby wyjaśniania sytuacji adept twojego pomysłu kwituje krótkim „zdarza się”. A ciebie trafia szlag.

Wszystko im się należy

Zapraszasz ich. Przygotowujesz poczęstunek, zapinasz wszystko na ostatni guzik. Przyjeżdżają. I zaczyna się bal. Twoja lodówka kusi bardziej niż przygotowane potrawy, na pewno posiadasz w niej coś innego, lepszego. Pozwalasz się uraczyć bo przecież jesteś gościnny. Ale w środku, aż krew cię zalewa z nieporadności. W końcu zostają nie na dzień, jak planowali ale na trzy. Karmisz, poisz, zmywasz. Po ich wyjeździe modlisz się, żeby ich harmonogram następnym razem absolutnie nie uwzględniał ciebie.

Obrażalscy

Znów powiedziałeś coś co uraziło pana toksycznego. Dąsa się i stroi miny. Wiesz, że to ty znów będziesz musiał przepraszać. Tak jest zawsze. Z kolei on może mówić wszystko bo w końcu jest „szczery”. Doceń to! Cały twój dobry nastrój czmychnął i nieprędko się pojawi. Następnym razem nie mówisz nic, na wszelki wypadek. Zresztą po co?

Krytykanci

Nigdy nie robisz, nie mówisz, nie myślisz nic wartościowego. Jesteś gorszy od wszystkich, a już na pewno od pana krytykanta. Masz nowy samochód? Nie ta firma, on ma lepszy. Dostałeś podwyżkę? On już dawno dostał, zresztą i tak zarabiasz śmieszne pieniądze. Zaczynasz się zastanawiać nad sensem robienia czegokolwiek bo przecież to i tak mało znaczy. A pan krytykalski uśmiecha się pod wąsem

Takich przykładów są setki. ci ludzie zazwyczaj przejawiają kilka z wyżej wymienionych cech. Trudno z nimi żyć, wytrzymać. Najczęściej znosimy to ze stoickim spokojem bo tak trzeba. To są nasi najbliżsi, partnerzy, przyjaciele. Ale trzeba się bronić. Masz prawo być kim chcesz, robić to co lubisz i cieszyć się z tego. Ich przy „życiu” trzyma energia, którą ty stracisz. Nie daj się. Powiedz dosyć.
Cytuję: „W przeciwieństwie do krwiopijcy Drakuli, wampir emocjonalny wysysa z ciebie siły witalne, dobre samopoczucie i spokój. Jak mu w tym przeszkodzić?

Zasoby energetyczne każdego z nas są ograniczone i raz na jakiś czas potrzebujemy doładowania akumulatorów. Rozsądne gospodarowanie swoją energią życiową to ważny kawałek emocjonalnej edukacji, rozpoczynającej się już w dzieciństwie. Ekstrawertycy uczą się, że energii przybywa im w towarzystwie innych ludzi. Introwertycy stopniowo zdobywają umiejętność regularnego izolowania się od otoczenia, bo potrzebują samotności, by regenerować siły.

Większość ludzi zalicza także lekcje rozpoznawania i zaspokajania swoich potrzeb oraz budowania poczucia własnej wartości i tożsamości. Ale tylko większość. Ci, którzy z jakichś powodów nie nauczyli się o siebie dbać, po jakimś czasie stają się monstrum – wampirami emocjonalnymi wysysającymi energię z innych ludzi, zagubionymi we własnych deficytach i problemach. Umiejętność obcowania z nimi to ważny element sztuki radzenia sobie w życiu.”

Mężczyźni na wymarciu - czy facetów czeka los dinozaurów? – 8 marca 2044 roku. Po 53 latach spędzonych w specjalnych kapsułach, z hibernacji budzi się dwóch mężczyzn. Na śpiochów nie czekają dobre informacje - w trakcie ich głębokiego snu miała miejsce wielka wojna, podczas której w ruch poszły nuklearne bomby. Ich użycie okazało się tragiczne dla samczego rodu - z całej powierzchni Ziemi zniknęli mężczyźni. Mimo że fabuła wielbionej przez wielu „Seksmisji” narodziła się w głowie jej twórcy - Juliusza Machulskiego, to wizja świata bez facetów może być nam bliższa, niż się wydaje.

Mężczyzna zawsze był towarem, na który istniał olbrzymi popyt. Jak by nie patrzeć - my faceci mamy sporo zalet. Ktoś musi przecież pójść na polowanie, zbudować dom, wybrać się na wojnę i znaleźć jeszcze czas na podjęcie dochodowej pracy, aby swą rodzinę utrzymać. Oczywiście nie oznacza to, że kobieta była jedynie pojemnikiem na ejakulat zaopatrzonym w funkcje robota kuchennego i odkurzacza. Gdzieżby tam!

Z jakiegoś jednak powodu starożytni Grecy mocno związywali sznurkiem swoja mosznę, tak aby „odciąć od reszty systemu” lewe jądro. Według ówczesnych wierzeń to właśnie z tegoż narządu pochodziła „zła sperma”, czyli ta, dzięki której zamiast dzielnego wojownika na świat przyjść miała słaba i krucha samica. Ten mały dyskomfort podczas prokreacji i tak wydaje się być małym poświęceniem w porównaniu z tym, co potrafili sobie zaserwować żyjący w XVII wieku Francuzi. Aby mieć pewność, że na świat przyjdzie syn, niektórzy panowie dobrowolnie godzili się na amputację lewego jądra.

Przez całą historię ludzie robili różne dziwne rzeczy, wliczając w to specjalną dietę czy waginalne lewatywy, aby tylko na świat przyszedł mały mężczyzna. Nie wiadomo na czym skończyłoby się to eksperymentowanie z własnymi organami płciowymi, gdyby nie nauka, która całą zabawę najzwyczajniej w świecie nam zepsuła.

Zabawy z chromosomami

W 1910 roku amerykański biolog Thomas Hunt Morgan odkrył, co tak naprawdę decyduje o płci naszego potomstwa. Okazało się, że stoi za tym chromosom - jeden ze składników komórkowego jądra, będący głównym źródłem informacji o nas samych. Człowiek posiada 23 pary chromosomów, z czego jedna z nich odpowiada za płeć. U kobiet są to dwa chromosomy X, tymczasem u panów, w parze z chromosomem X jest też inny - ten jeden, najważniejszy decydujący drobiazg - chromosom Y. Jeśli więc zniknąłby ten element budowy naszych komórek, planeta Ziemia stałaby się rajem dla każdego mężczyzny, który by jakimś cudem nie wyginął...

To odkrycie pobudziło wyobraźnię nie tylko autorów książek fantastyczno-naukowych oraz
twórców widowisk filmowych, ale i przedstawicieli świata nauki.
Jak by nie patrzeć był to kolejny krok w rozwoju genetyki i absolutnie nic niewnosząca wiadomość dla Greka, który w dalszym ciągu z uporem maniaka związywał rzemieniem swe lewe jądro, rozpaczliwie błagając Erosa o to, żeby jego siedemnaste z kolei dziecko tym razem było synem... Do czasu. Gdzieś w połowie lat 70. świat poznaje tajemniczego naukowca, który na pierwszy rzut oka bardziej przypomina słynnego Marlboro Mana niż spędzającego większość życia wśród laboratoryjnych probówek genetyka. Facet ten przeprowadził badania, których rezultat sprawił, że nam - mężczyznom, wcale do śmiechu nie było. Ronald Ericsson, bo tak się odkrywca nazywał, zauważył, że plemniki zawierające chromosom Y są znacznie bardziej wiotkie, ale i równocześnie szybsze niż plemniki z chromosomem X, które to mają większe główki i wyraźnie dłuższe ogonki.



Naukowiec umieścił nasienie w probówce wypełnionej białkowym, gęstym roztworem. Większe i bardziej powolne plemniki „żeńskie” najzwyczajniej grzęzły w cieczy, podczas gdy „chłopakom” z reguły udawało się spłynąć na dno naczynia. To odkrycie wkrótce zaowocowało opatentowaniem nowatorskiej techniki i wprowadzeniem jej do użycia w niemalże dwustu placówkach na całym świecie.

Doktor Ericsson gwarantował 85% skuteczności w takim „planowaniu” płci dziecka.
I tak też biedny Grek, zamykający dopływ krwi do swego lewego klejnotu, mógł wreszcie odetchnąć z ulgą - od teraz modły do wszechmocnych bóstw ustąpiły miejsca nauce i praktycznie każdy potomek mógł być synem! Niestety, jak na złość, w międzyczasie zmniejszył się popyt na mężczyzn...

Kobiecy faceci w rurkach
Ericsson, obserwując przez dwie dekady historię swoich usług, zauważył, że w latach 90. większość zgłaszających się do jego klinik par pragnęła, aby na świat przyszła... córeczka. Tak więc, można powiedzieć, że lata niewdzięcznych praktyk i poświęceń naszych przodków, którzy zaciekle walczyli o męską płeć swych potomków, poszły na marne. Zwolennicy teorii mówiącej o wracającej do łask Pachamamy i zmierzchu ery mężczyzn, radośnie zatarli ręce. Oto bowiem mieli kolejny dowód na to, że czas samczej dominacji właśnie dobiega końca... Porównując statystyki z ankiet przeprowadzonych trzy dekady temu z aktualnymi, widać jak bardzo zmieniło się podejście przedstawicieli zachodniego świata do kwestii tego, kto w rodzinie powinien być odpowiedzialny za utrzymywanie domu, a kto za mieszanie chochlą w rondelku. Dziś nie trzeba być specjalnie spostrzegawczym obserwatorem, aby zauważyć, że panie stały się silne i coraz mniej zależne od mężczyzn. I pomyśleć, że jeszcze do połowy XIX kobiety w żadnym kraju nie miały praw wyborczych...

Tymczasem archetypowy, nieogolony, atletyczny mężczyzna ustąpić musiał nowej wizji faceta - romantycznemu, wepchniętemu w koszmarnie obcisłe legginsy chuchru z podejrzeniem
zaawansowanej anemii. Czyżby więc to nie wojna atomowa mogłaby być przyczyną „wyginięcia” samców, a sami niewieściejący z dnia na dzień faceci, kulący się u nóg swych silnych i dominujących żon? Niekoniecznie. W końcu to kobiety nieprzerwanie wzdychają do mocno niemęskich członków boysbandów, celebrytów o trudnej do określenia płci czy filmowych wymuskanych do nieprzytomności wampirów, które równie dobrze mogłyby zerkać na nas z okładek magazynów dla panów lubiących ssać laski.

O tym, że kobiety przestały zachwycać się muskularnymi dzikusami o kwadratowych szczękach świadczy chociażby prosty eksperyment, który dwa lata temu przeprowadzili psychologowie z uniwersytetów w Nowym Jorku oraz Princeton. Zarówno badanym paniom, jak i panom przedstawiono serię zdjęć różnych typów twarzy płci przeciwnej. Jeśli chodzi o mężczyzn, to możemy być spokojni - z nami jest wszystko w najlepszym porządku - większość badanych uważa delikatne, damskie rysy twarzy za te najbardziej pociągające. Gorzej, niestety, wyglądają obecnie preferencje kobiet, dla których ideałem okazał się facet o niemalże kobiecym obliczu i ciemnej karnacji. Najwyraźniej piękny jak laleczka Zack Efron zasiadł na tronie, który jeszcze parę dekad temu okupował posępny, śmierdzący łiskaczem i papierosowym dymem, Humphrey Bogart.

Nie bądźmy jednak fatalistami - to nie pierwszy raz, kiedy ni z tego, ni z owego pojawia się moda na zniewieściałych mężczyzn. Skoro przeżyliśmy już epokę żyjących na dworze Króla Słońce wypudrowanych nosicieli obcisłych rajstop i kolonii wszy kryjących się w misternie ufryzowanych perukach, to i przetrwamy wysyp dziewczęcych chłopców o chudych nóżkach.
Zresztą i tak wygląda na to, że katastrofa jest nam pisana niezależnie od tego, jaki typ faceta jest obecnie symbolem seksu.

Biada nam!
Apokaliptyczną wizję męskiej przyszłości zaprezentowała jedna z najbardziej wpływowych
australijskich kobiet nauki - Jenny Graves, profesor pracująca w Szkole Badań Biologicznych na Państwowym Uniwersytecie Australii. Potrzebujecie chromosomu Y, aby być mężczyznami! - tłumaczyła studentom medycyny zebranym na auli podczas oficjalnego wystąpienia w irlandzkiej Królewskiej Szkole Chirurgicznej. - Jeszcze trzysta milionów lat temu chromosom Y zwierał 1400 genów, teraz pozostało ich tylko 45!
Badaczka uważa, że jak tak dalej pójdzie, to my, faceci, będziemy mieli niemały problem. Ale
spokojnie - profesor Graves twierdzi, że ostatecznie wyginiemy dopiero za 5 milionów lat. Zresztą do tego czasu zdarzyć się może wiele rzeczy - włącznie z kosmiczną inwazją agresywnych żaboludów.
Na zjawisko zanikającego chromosomu Y zwrócił też uwagę profesor Bryan Sykes z Uniwersytetu Oksfordzkiego. Swoją mroczną wersję przyszłości przedstawił w książce pt. „Klątwa Adama”. Autor uważa, że dojdzie do sytuacji, w której jedyną szansą na przetrwanie ludzkości będzie sztuczne zapładnianie kobiet. Wizja profesora Sykesa jest jednak nieco bardziej fatalistyczna - badacz twierdzi, że mężczyźni przetrwają jeszcze przez jakieś 5000 pokoleń, czyli mniej więcej 125 tysięcy lat.

Czy jednak jest się czego bać? Wielu krytyków tych teorii uważa, że natura sobie poradzi. Owszem, ilość chromosomów Y może drastycznie zmaleć - ale zawsze pozostanie to minimum niezbędne do utrzymania nas przy życiu. Ponadto pociesza nas pewien szczur z japońskiej wyspy Okinawa, który, jak się okazało, w procesie ewolucji stracił chromosom Y - prawdopodobnie geny zapisane na nim zostały przeniesione do chromosomu X. Gryzoń dał sobie jednak radę i wyginąć wcale nie zamierza, mimo że nie do końca jeszcze wiadomo co determinuje płeć kolejnych potomków tego sympatycznego zwierzęcia.

Ponadto teorie ginącego mężczyzny zostały już podważone przez genetyków z uniwersytetu w Cambridge. Badacze przyjrzeli się chromosomowi Y uzyskanemu od rezusa - sympatycznego przedstawiciela rodziny makaków. Naukowcy twierdzą, że człowieka i wspomnianą małpkę dzieli całe 25 milionów lat ewolucji. Od tego czasu straciliśmy tylko jeden nieszczęsny gen z 45 obecnych w naszym męskim chromosomie, więc jeśli nawet kiedykolwiek przyjdzie nam stanąć w obliczu samczej zagłady, to na pewno mamy jeszcze naprawdę sporo czasu...

Mężczyźni na wymarciu - czy facetów czeka los dinozaurów?

8 marca 2044 roku. Po 53 latach spędzonych w specjalnych kapsułach, z hibernacji budzi się dwóch mężczyzn. Na śpiochów nie czekają dobre informacje - w trakcie ich głębokiego snu miała miejsce wielka wojna, podczas której w ruch poszły nuklearne bomby. Ich użycie okazało się tragiczne dla samczego rodu - z całej powierzchni Ziemi zniknęli mężczyźni. Mimo że fabuła wielbionej przez wielu „Seksmisji” narodziła się w głowie jej twórcy - Juliusza Machulskiego, to wizja świata bez facetów może być nam bliższa, niż się wydaje.

Mężczyzna zawsze był towarem, na który istniał olbrzymi popyt. Jak by nie patrzeć - my faceci mamy sporo zalet. Ktoś musi przecież pójść na polowanie, zbudować dom, wybrać się na wojnę i znaleźć jeszcze czas na podjęcie dochodowej pracy, aby swą rodzinę utrzymać. Oczywiście nie oznacza to, że kobieta była jedynie pojemnikiem na ejakulat zaopatrzonym w funkcje robota kuchennego i odkurzacza. Gdzieżby tam!

Z jakiegoś jednak powodu starożytni Grecy mocno związywali sznurkiem swoja mosznę, tak aby „odciąć od reszty systemu” lewe jądro. Według ówczesnych wierzeń to właśnie z tegoż narządu pochodziła „zła sperma”, czyli ta, dzięki której zamiast dzielnego wojownika na świat przyjść miała słaba i krucha samica. Ten mały dyskomfort podczas prokreacji i tak wydaje się być małym poświęceniem w porównaniu z tym, co potrafili sobie zaserwować żyjący w XVII wieku Francuzi. Aby mieć pewność, że na świat przyjdzie syn, niektórzy panowie dobrowolnie godzili się na amputację lewego jądra.

Przez całą historię ludzie robili różne dziwne rzeczy, wliczając w to specjalną dietę czy waginalne lewatywy, aby tylko na świat przyszedł mały mężczyzna. Nie wiadomo na czym skończyłoby się to eksperymentowanie z własnymi organami płciowymi, gdyby nie nauka, która całą zabawę najzwyczajniej w świecie nam zepsuła.

Zabawy z chromosomami

W 1910 roku amerykański biolog Thomas Hunt Morgan odkrył, co tak naprawdę decyduje o płci naszego potomstwa. Okazało się, że stoi za tym chromosom - jeden ze składników komórkowego jądra, będący głównym źródłem informacji o nas samych. Człowiek posiada 23 pary chromosomów, z czego jedna z nich odpowiada za płeć. U kobiet są to dwa chromosomy X, tymczasem u panów, w parze z chromosomem X jest też inny - ten jeden, najważniejszy decydujący drobiazg - chromosom Y. Jeśli więc zniknąłby ten element budowy naszych komórek, planeta Ziemia stałaby się rajem dla każdego mężczyzny, który by jakimś cudem nie wyginął...

To odkrycie pobudziło wyobraźnię nie tylko autorów książek fantastyczno-naukowych oraz
twórców widowisk filmowych, ale i przedstawicieli świata nauki.
Jak by nie patrzeć był to kolejny krok w rozwoju genetyki i absolutnie nic niewnosząca wiadomość dla Greka, który w dalszym ciągu z uporem maniaka związywał rzemieniem swe lewe jądro, rozpaczliwie błagając Erosa o to, żeby jego siedemnaste z kolei dziecko tym razem było synem... Do czasu. Gdzieś w połowie lat 70. świat poznaje tajemniczego naukowca, który na pierwszy rzut oka bardziej przypomina słynnego Marlboro Mana niż spędzającego większość życia wśród laboratoryjnych probówek genetyka. Facet ten przeprowadził badania, których rezultat sprawił, że nam - mężczyznom, wcale do śmiechu nie było. Ronald Ericsson, bo tak się odkrywca nazywał, zauważył, że plemniki zawierające chromosom Y są znacznie bardziej wiotkie, ale i równocześnie szybsze niż plemniki z chromosomem X, które to mają większe główki i wyraźnie dłuższe ogonki.



Naukowiec umieścił nasienie w probówce wypełnionej białkowym, gęstym roztworem. Większe i bardziej powolne plemniki „żeńskie” najzwyczajniej grzęzły w cieczy, podczas gdy „chłopakom” z reguły udawało się spłynąć na dno naczynia. To odkrycie wkrótce zaowocowało opatentowaniem nowatorskiej techniki i wprowadzeniem jej do użycia w niemalże dwustu placówkach na całym świecie.

Doktor Ericsson gwarantował 85% skuteczności w takim „planowaniu” płci dziecka.
I tak też biedny Grek, zamykający dopływ krwi do swego lewego klejnotu, mógł wreszcie odetchnąć z ulgą - od teraz modły do wszechmocnych bóstw ustąpiły miejsca nauce i praktycznie każdy potomek mógł być synem! Niestety, jak na złość, w międzyczasie zmniejszył się popyt na mężczyzn...

Kobiecy faceci w rurkach
Ericsson, obserwując przez dwie dekady historię swoich usług, zauważył, że w latach 90. większość zgłaszających się do jego klinik par pragnęła, aby na świat przyszła... córeczka. Tak więc, można powiedzieć, że lata niewdzięcznych praktyk i poświęceń naszych przodków, którzy zaciekle walczyli o męską płeć swych potomków, poszły na marne. Zwolennicy teorii mówiącej o wracającej do łask Pachamamy i zmierzchu ery mężczyzn, radośnie zatarli ręce. Oto bowiem mieli kolejny dowód na to, że czas samczej dominacji właśnie dobiega końca... Porównując statystyki z ankiet przeprowadzonych trzy dekady temu z aktualnymi, widać jak bardzo zmieniło się podejście przedstawicieli zachodniego świata do kwestii tego, kto w rodzinie powinien być odpowiedzialny za utrzymywanie domu, a kto za mieszanie chochlą w rondelku. Dziś nie trzeba być specjalnie spostrzegawczym obserwatorem, aby zauważyć, że panie stały się silne i coraz mniej zależne od mężczyzn. I pomyśleć, że jeszcze do połowy XIX kobiety w żadnym kraju nie miały praw wyborczych...

Tymczasem archetypowy, nieogolony, atletyczny mężczyzna ustąpić musiał nowej wizji faceta - romantycznemu, wepchniętemu w koszmarnie obcisłe legginsy chuchru z podejrzeniem
zaawansowanej anemii. Czyżby więc to nie wojna atomowa mogłaby być przyczyną „wyginięcia” samców, a sami niewieściejący z dnia na dzień faceci, kulący się u nóg swych silnych i dominujących żon? Niekoniecznie. W końcu to kobiety nieprzerwanie wzdychają do mocno niemęskich członków boysbandów, celebrytów o trudnej do określenia płci czy filmowych wymuskanych do nieprzytomności wampirów, które równie dobrze mogłyby zerkać na nas z okładek magazynów dla panów lubiących ssać laski.

O tym, że kobiety przestały zachwycać się muskularnymi dzikusami o kwadratowych szczękach świadczy chociażby prosty eksperyment, który dwa lata temu przeprowadzili psychologowie z uniwersytetów w Nowym Jorku oraz Princeton. Zarówno badanym paniom, jak i panom przedstawiono serię zdjęć różnych typów twarzy płci przeciwnej. Jeśli chodzi o mężczyzn, to możemy być spokojni - z nami jest wszystko w najlepszym porządku - większość badanych uważa delikatne, damskie rysy twarzy za te najbardziej pociągające. Gorzej, niestety, wyglądają obecnie preferencje kobiet, dla których ideałem okazał się facet o niemalże kobiecym obliczu i ciemnej karnacji. Najwyraźniej piękny jak laleczka Zack Efron zasiadł na tronie, który jeszcze parę dekad temu okupował posępny, śmierdzący łiskaczem i papierosowym dymem, Humphrey Bogart.

Nie bądźmy jednak fatalistami - to nie pierwszy raz, kiedy ni z tego, ni z owego pojawia się moda na zniewieściałych mężczyzn. Skoro przeżyliśmy już epokę żyjących na dworze Króla Słońce wypudrowanych nosicieli obcisłych rajstop i kolonii wszy kryjących się w misternie ufryzowanych perukach, to i przetrwamy wysyp dziewczęcych chłopców o chudych nóżkach.
Zresztą i tak wygląda na to, że katastrofa jest nam pisana niezależnie od tego, jaki typ faceta jest obecnie symbolem seksu.

Biada nam!
Apokaliptyczną wizję męskiej przyszłości zaprezentowała jedna z najbardziej wpływowych
australijskich kobiet nauki - Jenny Graves, profesor pracująca w Szkole Badań Biologicznych na Państwowym Uniwersytecie Australii. Potrzebujecie chromosomu Y, aby być mężczyznami! - tłumaczyła studentom medycyny zebranym na auli podczas oficjalnego wystąpienia w irlandzkiej Królewskiej Szkole Chirurgicznej. - Jeszcze trzysta milionów lat temu chromosom Y zwierał 1400 genów, teraz pozostało ich tylko 45!
Badaczka uważa, że jak tak dalej pójdzie, to my, faceci, będziemy mieli niemały problem. Ale
spokojnie - profesor Graves twierdzi, że ostatecznie wyginiemy dopiero za 5 milionów lat. Zresztą do tego czasu zdarzyć się może wiele rzeczy - włącznie z kosmiczną inwazją agresywnych żaboludów.
Na zjawisko zanikającego chromosomu Y zwrócił też uwagę profesor Bryan Sykes z Uniwersytetu Oksfordzkiego. Swoją mroczną wersję przyszłości przedstawił w książce pt. „Klątwa Adama”. Autor uważa, że dojdzie do sytuacji, w której jedyną szansą na przetrwanie ludzkości będzie sztuczne zapładnianie kobiet. Wizja profesora Sykesa jest jednak nieco bardziej fatalistyczna - badacz twierdzi, że mężczyźni przetrwają jeszcze przez jakieś 5000 pokoleń, czyli mniej więcej 125 tysięcy lat.

Czy jednak jest się czego bać? Wielu krytyków tych teorii uważa, że natura sobie poradzi. Owszem, ilość chromosomów Y może drastycznie zmaleć - ale zawsze pozostanie to minimum niezbędne do utrzymania nas przy życiu. Ponadto pociesza nas pewien szczur z japońskiej wyspy Okinawa, który, jak się okazało, w procesie ewolucji stracił chromosom Y - prawdopodobnie geny zapisane na nim zostały przeniesione do chromosomu X. Gryzoń dał sobie jednak radę i wyginąć wcale nie zamierza, mimo że nie do końca jeszcze wiadomo co determinuje płeć kolejnych potomków tego sympatycznego zwierzęcia.

Ponadto teorie ginącego mężczyzny zostały już podważone przez genetyków z uniwersytetu w Cambridge. Badacze przyjrzeli się chromosomowi Y uzyskanemu od rezusa - sympatycznego przedstawiciela rodziny makaków. Naukowcy twierdzą, że człowieka i wspomnianą małpkę dzieli całe 25 milionów lat ewolucji. Od tego czasu straciliśmy tylko jeden nieszczęsny gen z 45 obecnych w naszym męskim chromosomie, więc jeśli nawet kiedykolwiek przyjdzie nam stanąć w obliczu samczej zagłady, to na pewno mamy jeszcze naprawdę sporo czasu...

Przedstawiciele – Potępiam chrześcijaństwo, podnoszę przeciw Kościołowi chrześcijańskiemu najstraszniejsze ze wszystkich oskarżeń, jakie kiedykolwiek wyszły z ust oskarżyciela. Jest on w najwyższym stopniu skorumpowany… z każdej wartości ... uczynił jej przeciwieństwo, z każdej prawdy kłamstwo, z każdej prawości nikczemność duszy… Nazywam chrześcijaństwo jednym wielkim przekleństwem, jednym wielkim wewnętrznym zepsuciem, jednym wielkim instynktem zemsty, dla którego żaden środek nie jest dostatecznie trujący, podstępny, mały — nazywam je jedną, nie dającą się zmyć plamą na honorze ludzkości...- Friedrich Nietzsche


    Ci którzy służą innemu Bogu niż nasz i wyznają inną religię, muszą być wytępieni ogniem i mieczem, a ich miasta zniszczone i spalone” - z natchnienia Ducha Świętego jako nieomylne magisterium Kościoła - papież św. Grzegorz XIII (1572-1585)
    W bulli Excomunicamus et anathematisamus z 1231 roku Grzegorz IX, właściwie Ugolino di Conti di Segni (ur. ok. 1143 w Anagni – zm. 22 sierpnia 1241 w Rzymie). zatwierdził zwyczaj stosowania kary śmierci w stosunku do innowierców i niewiernych. 

 Gdzie znaj­dziemy tyle frazesów o wszechogarniającej miłości i taką, pochła­niającą właściwie wszystko, nienawiść? Gdzie znajdziemy religię, która z miłości zabija, torturuje, kradnie, szantażuje, pozbawia czci, oczernia, wyklina? Tak wspaniale uszczęśliwiało chrześcijań­stwo świat, taka była jego praktyka — zaraza, która szalała przez dwa tysiąclecia. Ujmijmy to krótko: chrześcijaństwo stało się an­tychrystem. Ono samo stało się owym ukazywanym przez siebie diabłem! Ono samo było tym złem, które rzekomo zwalczało! Tym piekłem, którym straszyło, było właśnie ono! Wśród wszyst­kich złych rzeczy stało się ono tą najgorszą: nie dlatego, że inne były lepsze, ale dlatego, że wszystkie inne nie potrafiły być złe tak długo i tak intensywnie, dlatego, że nic innego nie zdobyło takiej władzy nad ludźmi podatnymi na oszałamiającą ułudę, na którą składały się łacina, kłamstwa, duszpasterski patos, świątobliwe ge­sty, opowieści o koszmarach i urokach zaświatów; podatnymi na podjudzanie do zbrodni, byleby dochodziło do nich w imieniu Boga (i kapłanów), które to imię pozwalało na wszystko, wszystko czyniło możliwym i wszystko ułatwiało, a tymczasem sami kapłani umywali ręce, dbali o własną skórę, napełniali kiesy i pouczali: „Nie zbierajcie skarbów na tej ziemi”, „Nie sądźcie innych”, „Ko­chajcie się nawzajem”, „Czyńcie dobro tym, którzy was nienawi­dzą”. Oni czynili zło tym, którzy kochali Jezusa, którzy chcieli przestrzegać jego przykazań, takim ludziom wyrywali języki, wy­krawali oczy, miażdżyli kończyny, takich ludzi grzebali żywcem, rozpinali na krzyżach, palili, zamurowywali na resztę życia, nie oszczędzali im niczego, żadnej hańby, żadnego bólu, mścili się na ich dzieciach i wnukach, czując się dobrymi i uprawnionymi do owych czynów — i nadal tak się czują. A przecież ukrzyżo­wali ludzkość! Wszyscy za jednego? Wszyscy za nich! Od czasów Konstantyna cechami, po których rozpoznaje się ten Kościół, są obłuda i przemoc; codzienną praktyką tej religii stała się ma­sowa zagłada. Surowo zakazywano zabijania pojedynczych osób, ale uśmiercanie tysięcy ludzi było dziełem miłym Bogu. To nie obłęd, to jest chrześcijaństwo. Karlheinz Deschner "Opus Diaboli".

Osho był przeciwnikiem jakiegokolwiek systemu wiary. Cenił natomiast i zalecał osobistą religijność, a nie bycie wyznawcą religii – wyraźnie te rzeczy rozgraniczał. Podkreślał wartość autentycznego, osobistego doświadczenia religijnego. Ku temu doświadczeniu prowadzą (bez szczególnej kolejności): bycie świadomym, miłość, medytacja, świętowanie, twórcze działanie oraz radość i śmiech. Mówił, że oświecenie jest naturalnym stanem człowieka, ale uwaga ludzi jest zbyt rozproszona by to zauważyć – rozproszona zwłaszcza przez nieustanne myślenie i ciągłą aktywność umysłu. Powiedział, że nie ma szczególnej różnicy pomiędzy nim, a innymi ludźmi, bo podobnie jak ci, którzy nie są teraz oświeceni i on kiedyś nie był oświecony, i tak samo jak on jest oświecony dzisiaj, tak inni będą oświeceni kiedyś.

Wyrażał się bardzo sprawnie zarówno w hindi jak i w języku angielskim. Mówił o twórcach najróżniejszych tradycji duchowych: Buddzie, Krysznie, Guru Nanaku, Jezusie, Sokratesie, mistrzach zen, Gurdżijewie, jak i o sufizmie, chasydyzmie, tantrze i wielu innych. Głosił, że żaden system myślenia nie jest w stanie go zdefiniować, gdyż uważał, że żadna filozofia nie jest w stanie w pełni wyrazić prawdy.

Mówią, że kościół chrześcijański występuje w obronie prawdy, uczciwości i lojalności.
Po pierwsze należy zapytać, czy kościół chrześcijański zna prawdę? Wierzy w fikcyjnego Boga, wierzy w fikcyjnego diabła, wierzy w niebo i piekło, a nie ma żadnego dowodu na ich istnienie. Jakiej więc prawdy strzeże?

Kościół w istocie nie zna sposobu osiągnięcia prawdy. Modlitwa nie jest sposobem, ponieważ modlitwa opiera się na wierze w Boga. Już zaakceptowałeś jakieś wierzenie. Wierzenie nie jest prawdą. W prawdę nie musisz wierzyć; prawda cię sobą wypełnia. Stajesz się nią! Ona nie jest sprawą wiary czy wierzenia, ale najgłębszego wniknięcia w swoją własną świadomość. To podróż do wewnątrz.

Chrześcijaństwo nadal nie odstępuje od obiektywnego świata. Jego Bóg jest zewnętrznym obiektem, jego niebo jest na zewnątrz, podobnie jak piekło. Modlitwa jest dla zewnętrznego Boga; chrześcijaństwo jeszcze nie dowiedziało się, że w ludzkich istotach jest też przestrzeń wewnętrzna, a jeśli nie dotknie się samego centrum swojej świadomości, nie osiągnie się prawdy.

Czego więc strzegą? Wszelkiego typu kłamstw! Narodziny z dziewicy, czy to jest prawda?
Tylko w przypadku ameby ma miejsce niepokalane poczęcie. Poza nimi nikt nie może się narodzić z dziewicy. Ameby to bardzo dziwne istoty; żyją w celibacie, nie angażują się w seks, żadna ameba nie jest ani męska, ani żeńska. Można się dziwić, w jaki sposób w ogóle się rozmnażają!

Chrześcijanie zabili więcej ludzi w świecie, niż jakakolwiek inna religia. Na drugim miejscu są muzułmanie, ale to chrześcijanie tu przodują i to z dobrze znanych powodów. Zabijali ludzi, aby zmusić ich do stania się chrześcijanami. Oczywiście, jeśli staje się przed wyborem pomiędzy śmiercią, a chrześcijaństwem, to każda krucha ludzka istota wybierze raczej chrześcijaństwo, aniżeli śmierć. Pojawił się wiec strach: "Zostanę zabity. Jedyną alternatywą jest zostanie chrześcijaninem".

Nie tylko chrześcijanie tak mówią... Nawet Jezus powiedział: "Każdy, kto idzie do Raju Boga, idzie tam poprzez mnie, nie ma innej drogi. Ja jestem drogą. Sprowadź ludzi na tę drogę, nawet jeśli miałbyś ich do tego zmusić". Przyświecały mu dobre intencje. Trzeba to rozumieć.

Bardzo trafne jest stare przysłowie, które mówi: "Droga do piekła jest wybrukowana dobrymi nadziejami". Krucjaty chrześcijan przeciw poganom prowadzono z dobrymi intencjami. Chcieli, aby wszyscy poszli do raju. A ponieważ się opierali, musieli zostać zabici. Będą stanowić przykład dla innych pogan: "Jeśli nie chcesz zostać zabity, zostań chrześcijaninem!"

Dżinizm i buddyzm są najbardziej cywilizowanymi religiami świata. Nie zabiły nikogo, nawet jednej osoby, aby ją nawrócić. A kościół chrześcijański nazywa siebie kościołem wojującym. Wojsko i kościół? Z pewnością chrześcijanie zabili więcej ludzi, niż jakakolwiek inna religia. To jest kościół wojujący. Utrzymywał wielkie armie, które wysyłał do nawracania pogan. Poganie byli wspaniałymi ludźmi, o wiele wspanialszymi od jakiegokolwiek chrześcijanina. Byli czcicielami natury. Kochali drzewa, rzeki, góry, gwiazdy, słońce, księżyc... to był ich świat. Nie było w nim Boga, nieba ani piekła. Samo życie było rajem. To, co powiedział Budda, mówili również poganie. Ale chrześcijanie zabijali lub nawracali ich, traktowali ich jak podludzi, zabijali ich jak zwierzęta, tak jakby nie zaliczali się do ludzkiej rasy.

W Ameryce zdarzyło się to na ogromną skalę. Do Ameryki pojechali wypędzeni z Anglii kryminaliści. Założyli dwa pierwsze stany i zaczęli zabijać czerwonoskórych Indian, pierwotnych mieszkańców Ameryki. Ci, którzy przeżyli, zostali zmuszani do pójścia w głębokie lasy. Nazwano je rezerwatami, ale jest to tylko inne słowo. Są to obozy koncentracyjne, istniejące od tak dawna, że nawet Hitler nie był tego świadomy.

Po przybyciu do Ameryki powiedziałem do szefa służb imigracyjnych: "Co myślisz o sobie? Ty jesteś cudzoziemcem i je jestem cudzoziemcem. Jesteś trochę starszym cudzoziemcem, przybyłeś tu trzysta lat temu, ja jestem nowy, ale nie myśl, że ten kraj należy do ciebie. Kim jesteś, żeby to oceniać?

Przybyłeś do tego kraju bez wizy i pozwolenia, wkroczyłeś tu jako najeźdźca. Ja przyjechałem z wizą jako turysta. Jeśli jest w tobie choć trochę uczciwości, o której chrześcijanie tyle gadają, powinieneś natychmiast opuścić ten kraj! To nie jest twoja ziemia, twoje ręce są splamione krwią.

Oszukujecie cały świat i samych siebie! Na czyjejś ziemi ogłosiliście Konstytucję, wy, którzy mówicie o wolności? Mówicie o wolności słowa i o szacunku dla jednostki, a co zrobiliście z tubylcami? To jest wasz szacunek? Wbrew swojej Konstytucji uważacie tych ludzi za niewolników i okupujecie ten kraj. I chcecie, abym to was prosił o pozwolenie pozostania tutaj? Cudzoziemcy mają o to prosić cudzoziemców?

Kupiłem tu ziemię, a wy nie! Za Nowy Jork zapłaciliście 90 dolarów; my zapłaciliśmy 6 milionów dolarów za Rajneeshpuram i zainwestowaliśmy w komunę 300 milionów dolarów. Nie najechaliśmy nikogo. Komuna rozkwitła, wstrząsnęła całą Ameryką. Najbardziej wstrząśnięci byli chrześcijanie, którzy sądzili, że są cywilizowani. Wspólnotę zniszczył fundamentalistyczny chrześcijanin Ronald Reagan, działając pod wpływem presji swego kościoła: "Ona jest niebezpieczna, ponieważ odciąga młodych ludzi od chrześcijańskiej owczarni".

Jeśli odciągasz młodych ludzi od hinduskiej, muzułmańskiej czy buddyjskiej owczarni, jest to absolutnie w porządku... Osobiście nikogo nie nawracam na żadną religię. Tutaj przychodzą tylko bardzo inteligentni ludzie, z własnej woli i mogą sobie odejść stąd w każdej chwili. Nie jest to religia, tylko karawana poszukiwaczy prawdy. Nikogo się nie nawraca, każdy z własnej woli może dołączyć do karawany, do komuny. Jego wolność pozostaje nietknięta, a indywidualność będzie poszanowana.

"Bóg uczynił Hiszpanów swoim narodem wybranym,
a cesarza-Mesjasza w osobie Karola V
wywyższył ponad cały świat.
Nadchodzi tysiącletnie królestwo Apokalipsy"
o. G. de Mendieta, Historia eclesiástica indiana, 1597

"Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu !" — głosi Ewangelia Marka (16,15). Poszli więc. Uzbrojeni po zęby. Zaopatrzeni w papieskie pełnomocnictwa. 4 maja 1493 r. papież wydał bullę Inter caetera w której podzielił Nowy Świat między Portugalię i Hiszpanię. Tej ostatniej przyznał „Indie Zachodnie", czyli wszystkie już zajęte oraz jeszcze nie odkryte obszary na półkuli zachodniej. Portugalii przypadły „Indie Wschodnie", zaś linię demarkacyjną między nimi ustalił 100 mil na zachód od Azorów i Zielonego Przylądka. Jednocześnie zobowiązał obie potęgi do nawrócenia tubylców na chrześcijaństwo.

12 października 1492 Krzysztof Kolumb „odkrył Amerykę", otwarł chrześcijaństwu tereny, w które herezją było wierzyć. Istnieniu antypodów zaprzeczali znamienici Ojcowie Kościoła, tacy jak Laktancjusz oraz św. Augustyn. Na przekór jednak postanowieniom myślicieli chrześcijańskich antypody okazały się istnieć. Być może tak samo się kiedyś okaże, że na przekór ich mniemaniom inne rzeczy nie istnieją...

Relacja Krzysztofa Kolumba z pierwszej wyprawy odkrywczej (Haiti):
"Nie posiadają żelaza ani stali, ani broni i nie umieją się nią posługiwać. A przecie są to ludzie pięknie zbudowani i rośli, są jednak niesłychanie trwożliwi. Całą ich bronią są trzciny ścinane w chwili, kiedy sypią ziarno, na ich szerszym końcu przymocowują kawałek zaostrzonego mocno drewna; ale nie mają odwagi się nimi posługiwać. [...] Nie mają żadnej religii ani bałwochwalstwa. Wierzą jedynie, że w niebie mieszka wszelka moc, wszelkie dobro; wierzą niezbicie, że ja z moimi okrętami i moi ludzie zstąpiliśmy z nieba [...] Tak tedy Zbawiciel dał owo zwycięstwo Naszym Najjaśniejszym Królowi i Królowej oraz ich królestwom, rozsławionym dzięki tej sprawie tak ważnej, że całe chrześcijaństwo powinno się radować i uroczyście to obchodzić, aby złożyć dziękczynienie Trójcy Przenajświętszej w licznych uroczystych modłach nie tyle z powodu chwały, która przez to spadnie na nie przez nawrócenie wielkiej liczby ludów na naszą świętą wiarę, ale również z powodu bogactw materialnych"

Okazało się, że ziścił się tylko drugi powód do modłów. Indianie nie byli skorzy do przyjmowania Trójcy bądź to z powodu przywiązania do religii ojców, bądź też dlatego, że ich zabito. W chwili przybycia katolików na Haiti mieszkało tam ok. 1,1 mln mieszkańców. W 1510 zostało ich już zaledwie 46 tys., zaś w 1517 - tysiąc.

Wraz z kolonizatorami ściągali do Nowego Świata także funkcjonariusze kościelni. W 1502 r. wraz z gubernatorem na Haiti ściągnęło 17 franciszkanów, w 1509 ściągnęli pierwsi dominikanie, w 1511 do Puerto Rico przybyło 24 misjonarzy. W 1516 Ximenes postanowił, że do Nowego Świata nie może odpłynąć żaden statek bez księdza na pokładzie. Zaczęli oni chrzcić tysiącami. Bez pytania o zgodę zainteresowanych. Wychwalany przez papieża „apostoł Brazylii", José de Anchieta z Towarzystwa Jezusowego, głosił dewizę: „Miecz i żelazny pręt to najlepsi kaznodzieje". Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym w rok po wstąpieniu na tron. Inny wysławiany misjonarz, franciszkanin Juan de Zumárraga, pierwszy meksykański arcybiskup, wyróżnił się w niszczeniu miejsc kultu lokalnego. W 1531 r. donosił o zburzeniu ponad pięciuset świątyń i ponad dwudziestu tysięcy „wizerunków bożków".
 

Zniszczenie Azteków

Ferdynand Cortez również poważnie potraktował nakaz Pana. W roku 1519 wraz z armią uzbrojoną w broń palną, krzyże i Biblie wyruszył głosić Ewangelię Indianom meksykańskim. Było im o tyle łatwiej, że wśród Indian krążył mit o białym bogu, używającym znaku krzyża, który przybył na te ziemie, by nauczyć ludzi uprawy roli, rzemiosła, zapoznać ich z pismem, przekazać wiedzę, a podstępnie zmuszony do opuszczenia kraju obiecał, że kiedyś powróci. Jako bogowie swoją hekatombę w imieniu Ewangelizacji narodów prowadzili łatwo i szybko. Podobnie jak w przypadku Sasów „Bóg wszechmogący zatriumfował". Tylko znów ewangelizowanych zostało jak na lekarstwo.
 

Zniszczenie Inków

Podboju imperium inkaskiego dokonał niepiśmienny poszukiwacz przygód, Franciszek Pizarro. W latach 20. XVI w. opanował wybrzeże Peru, docierając do granic państwa Inków. W roku 1531 wraz grupą chrześcijan, jeszcze mniejszą niż oddział Corteza, wyruszył w głąb lądu. "Władca Inków, Atahualpa, mógł w każdej chwili zetrzeć ich z powierzchni Ziemi, zamiast tego jednak, słał do nich pokojowe posłannictwa, zorganizował także spotkanie z przybyszami. Nigdy nie dowiemy się czy motywem jego działania był strach o podłożu religijnym, czy też przeświadczenie o własnej sile. W otoczeniu ogromnej świty, która na znak pokojowych intencji przyszła na spotkanie nieuzbrojona, Atahualpa przywitał Pizarra. W ciągu następnych kilku minut rozpoczęła się masowa masakra bezbronnych Inków, a ich władca został wzięty do niewoli. Ponownie, Indianie pozbawieni swojego przywódcy nie byli zdolni do jakichkolwiek działań. Atahualpa zorganizował własny wykup — ogromne ilości złota i srebra, których zebranie zajęło wiele miesięcy. Po uiszczeniu zapłaty, Hiszpanie osądzili władcę Inków i skazali na śmierć. W dowód łaski za to, że przeszedł on na wiarę chrześcijańską, Atahualpa nie został spalony na stosie, lecz uduszony" (Świat Wiedzy).
 

Zniszczenie Majów

Głównym odpowiedzialnym za zniszczenie kultury i religii Majów jest franciszkanin Diego de Landa (1524-1579) — ten sam, który napisał o Majach znane dziełko Relacion de las cosas de Yucatan. Oto fragment publikacji naukowej opisującej działalność inkwizycyjno-destrukcyjną Landy:

"Był to dokładnie rok [1562], kiedy o. Diego de Landa, zwierzchnik misji franciszkańskiej w Jukatanie, wezwał Święte Oficjum Inkwizycji w odpowiedzi na raporty o odstępstwach wśród chrześcijańskich konwertytów.

Zakonnicy pod dowództwem Landy, uzbrojeni w kwestionariusze, prowadzili inspekcje poza granicami Jukatanu. Wielka liczba podejrzanych „idolatrów", czyli wyznawców majańskich bogów, została w ich wyniku aresztowana i oskarżona. Jeśli nierychliwie składali zeznania, zakonnicy 'wybierali na ogół zamiast tortur zawieszenie delikwenta za rozciągnięte ręce na linie', jak napisał Landa, jakkolwiek był on opisywany jako „królowa tortur" [ 1 ]. Kiedy zachodziła dalsza potrzeba, zakonnicy używali bata, mocowali do stóp wiszących na linie kamienne obciążenia, pryskali na skórę gorący wosk lub gotującą się wodę, wiązali powrozy wokół ramion i ud, które następnie były zaciskane przez obroty desek lub kół pasowych. Czasami wyprowadzali człowieka na dwór, gdzie rozwierano mu usta za pomocą kołków, by następnie wlewać w nie tak wiele wody, aż do spuchnięcia brzucha, po czym stali nad nim, dopóki woda zmieszana z krwią nie wypływała ustami, nosem, uszami. Po uzyskaniu przyznania zapadał wyrok, który mógł oznaczać 200 batów, nakaz noszenia do trzech lat wyróżniającego stroju — żółtej koszuli z czerwonym krzyżem lub uczynienie niewolnikiem na okres do pięciu lat". [ 2 ]

W toku jego dalszej działalności, na postępowanie inkwizytora Landy złożono liczne skargi do pierwszego biskupa Jukatanu, Francisco Torala, który powołał komisję do ich zbadania.

„Na podstawie danych, które zebrali, wobec 6330 osób zastosowano kary kościelne [grzywny — przyp. MA], kolejne 4549 zostało poddane torturom. W wyniku tortur 32 osoby zostały ranne lub okaleczone, 157 osób zmarło, 13 osób popełniło samobójstwo tuż przed aresztowaniem a 18 osób zaginęło" (Tedlock).

Biskup Toral stwierdził, że dowody zebrane przez Landę w jego postępowaniach w ogromnej mierze były fałszywe. W konsekwencji uwolnił wszystkich jego więźniów. Działalność inkwizycyjna Landy w Jukatanie zakończyła się w 1564 r., kiedy został odwołany do Hiszpanii. W następstwie jego działalności król Filip II pozbawił zakony mnisze uprawnień jurysdykcyjnych w sprawach wiary oraz wyjął wszystkich Indian spod jurysdykcji Inkwizycji. Ostatecznie jednak Landa został rozgrzeszony dzięki inkwizytorowi Pedro de Guzmanowi i w 1573 r. triumfalnie wrócił na Jukatan, gdzie objął biskupstwo po nieżyjącym Toralu.

Głównym momentem destrukcji kultury Majów było sławetne auto-da-fé zorganizowane przez o. Landę w mieście Mani na Jukatanie w dniu 12 lipca 1562 r. Spalono wówczas ponad 40 ksiąg Majów (do dziś zachowały się jedynie 4), ok. 20 tys. świętych obrazów i rekwizytów religii Majów. Wydarzenie to miało traumatyczny wpływ na Indian. Jak przyznał sam Landa:

„Ludzie ci również korzystali z pewnych znaków lub liter, za pomocą których zapisywali w swych księgach pradawne sprawy i nauki. Znaleźliśmy wiele ksiąg spisanych tymi znakami, a że nie było w nich nic innego jeno przesądy i diabelskie łgarstwa, przeto wszystkie je spaliliśmy, co wywołało zadziwiający ich żal oraz ogromną boleść" [ 3 ].

Dziś w miejscu tym stoi restauracja „Auto da fe", która zawiera tablicę upamiętniającą zbrodnie o. Landy oraz obrazy ilustrujące niszczenie kultury Majów przez zakonników franciszkańskich.
Dziedzictwo

Relacja o wyniszczeniu Indian, Bartolome de Las Casas, 1552 r.
"[...] Między te łagodne owce, obdarzone przez swego Stwórcę wspomnianymi zaletami, weszli Hiszpanie, a skoro tylko je poznali, stali się jako wilki i tygrysy i lwy najsroższe, wygłodniałe od wielu dni. I od czterdziestu lat do dziś — a dziś również nie robią nic innego — ćwiartują ich, zabijają, niepokoją, gnębią, męczą i niszczą mnóstwem dziwnych, nowych różnorodnych, nigdy nie widzianych i nie słyszanych sposobów i okrucieństw. [...]
Wiemy na pewno, że na stałym lądzie nasi Hiszpanie okrucieństwami swymi i niegodziwymi czynami wyludnili i zniszczyli przeszło dziesięć królestw i sprawili, że królestwa te, pełne ongi istot rozumnych, są dziś opustoszałe, a są one rozleglejsze od całej Hiszpanii, licząc razem z Aragonią i Portugalią, i mają dwa razy więcej ziemi niż jest między Sewillą a Jerozolimą, to znaczy przeszło dwa tysiące mil. [...]
Ci, którzy tam pojechali i którzy nazywają się chrześcijanami, posługiwali się głównie dwoma sposobami wyplenienia i głodzenia z oblicza ziemi owych pożałowania godnych narodów. Jeden sposób — to niesprawiedliwe, okrutne, krwawe, tyrańskie wojny. Drugi sposób to — po wybiciu wszystkich, którzy mogliby pragnąć wolności, wzdychać do niej, myśleć o niej albo szukać wyjścia z mąk, które cierpią, a więc po wybiciu wszystkich prawowitych władców oraz dorosłych mężczyzn (bo zwykle podczas wojny pozostają przy życiu jedynie młodzież i kobiety) — wyniszczanie również pozostałych trudami najsurowszej, najstraszniejszej i najcięższej niewoli, w jaką kiedykolwiek mogli dostać się ludzie czy zwierzęta. Do tych dwóch sposobów piekielnej przemocy sprowadzają się, ograniczają i podporządkowują im jako rodzajom wszelkie inne, różnorodne metody wyniszczania ludów, a ilość metod jest nieskończona. [...]"

W ciągu pierwszych stu pięćdziesięciu lat „ewangelizacji" Ameryki Południowej zginęło 70 mln jej pierwotnych mieszkańców [ 4 ].

Jan Paweł II nie zdobył się na prawdę o tym podboju i zniszczeniu, za które odpowiadają przecież nie tylko katoliccy władcy, ale i katolickie duchowieństwo. Przeciwnie, uświęcił huczne obchody „500-lecia ewangelizacji Ameryki Łacińskiej", kiedy postępowe środowiska katolickie domagały się, aby papiestwo wykorzystało tę rocznicę do przeproszenia za zbrodnie wobec Indian (zob. np. akt końcowy Trzeciej Europejskiej Konferencji na Rzecz Praw Człowieka w Kościele pkt 7 z 12 stycznia 1992, Chur).

Niesmak budzą słowa Jana Pawła II podczas kazania na Santo Domingo w 1992 r. podczas otwarcia Latarni Kolumba (w kształcie olbrzymiego krzyża): "Zgromadziliśmy się przed latarnią Kolumba, która swą formą krzyża ma symbolizować krzyż Chrystusa wbity w tę ziemię w 1492 roku. W ten sposób chciano zarazem uczcić wielkiego admirała, który dał pisemny wyraz swojej woli: «Ustawiajcie krzyże na wszystkich drogach i traktach, żeby im Bóg pobłogosławił (...świętym mieczem najeźdźców-eksterminatorów — przyp.)» (...) Tak rozpoczęła się siejba cennego daru wiary" (Kazanie z 11 października 1992). A jak się zakończyła — wszyscy wiemy.

Niektórzy pasterze kościoła zdobyli się na wyznanie prawdy o owej „siejbie cennego daru wiary", np. Biskup Xingu (Brazylia) Erwin Kräutler, jak podawała Katolicka Agencja Informacyjna z 6 marca 1991 r., powiedział, że Kościół katolicki wtargnął przed 500 laty do Ameryki Łacińskiej, „w europejskim stroju, bez respektu dla indiańskich kultur", i stał się współwinny „największej masakrze w dziejach ludzkości", zaś jego misjonarze potępili wszelkie uczucia religijne Indian jako „pochodzące od szatana". Rok później Jan Paweł II przemawiając na tym kontynencie skwapliwie przemilczał tę okrutną prawdę.

Słusznie więc w odpowiedzi na te kościelne obchody y 1992 r. pewna Indianka powiedziała, że od czasów Kolumba zaczął się „proces eksterminacji, który nigdy nie ustał", a rok 1992 nie jest żadnym powodem do świętowania, gdyż „Holocaustu popełnionego na Żydach też się przecież nie celebruje, tylko oddaje cześć pamięci ofiar ludobójstwa".

Dziś wypaczanie tego „dziedzictwa chrześcijańskiego" kontynuuje popularny katolicki fundamentalista, Mel Gibson, który po przedstawieniu śmierci Chrystusa, zabrał się za okres schyłkowy Majów. Gwatemalski pełnomocnik ds. rasizmu, Ricardo Cajas, powiedział, że "Apocalypto" przedstawia Majów w bardzo niekorzystnym świetle. Uznał, że najnowsze dzieło Gibsona cofa rozumienie cywilizacji Majów o 50 lat. Film przedstawia Majów jako barbarzyńców i morderców, których uratować może jedynie przybycie Hiszpanów — powiedział.

Więcej tutaj:

http://user26538.hvs.pl/yogin/index.php

Przypisy:
[ 1 ] Inkwizytorzy kierowali się zasadą, że „przyznanie się jest królową dowodów", zaś za „królową tortur" uważali strappado, wahadło, rozciąganie człowieka na linie za ręce — przyp. MA.
[ 2 ] Dennis Tedlock, Torture in the Archives: Mayans Meet Europeans, American Antropologist, New Series, Vol. 95, No. 1 (Mar., 1993), 139-152.
[ 3 ] za: T. Laughton, Majowie.
[ 4 ] Jakkolwiek duża część zmarła w wyniku chorób przywleczonych przez kolonizatorów.

Przedstawiciele

Potępiam chrześcijaństwo, podnoszę przeciw Kościołowi chrześcijańskiemu najstraszniejsze ze wszystkich oskarżeń, jakie kiedykolwiek wyszły z ust oskarżyciela. Jest on w najwyższym stopniu skorumpowany… z każdej wartości ... uczynił jej przeciwieństwo, z każdej prawdy kłamstwo, z każdej prawości nikczemność duszy… Nazywam chrześcijaństwo jednym wielkim przekleństwem, jednym wielkim wewnętrznym zepsuciem, jednym wielkim instynktem zemsty, dla którego żaden środek nie jest dostatecznie trujący, podstępny, mały — nazywam je jedną, nie dającą się zmyć plamą na honorze ludzkości...- Friedrich Nietzsche


Ci którzy służą innemu Bogu niż nasz i wyznają inną religię, muszą być wytępieni ogniem i mieczem, a ich miasta zniszczone i spalone” - z natchnienia Ducha Świętego jako nieomylne magisterium Kościoła - papież św. Grzegorz XIII (1572-1585)
W bulli Excomunicamus et anathematisamus z 1231 roku Grzegorz IX, właściwie Ugolino di Conti di Segni (ur. ok. 1143 w Anagni – zm. 22 sierpnia 1241 w Rzymie). zatwierdził zwyczaj stosowania kary śmierci w stosunku do innowierców i niewiernych.

Gdzie znaj­dziemy tyle frazesów o wszechogarniającej miłości i taką, pochła­niającą właściwie wszystko, nienawiść? Gdzie znajdziemy religię, która z miłości zabija, torturuje, kradnie, szantażuje, pozbawia czci, oczernia, wyklina? Tak wspaniale uszczęśliwiało chrześcijań­stwo świat, taka była jego praktyka — zaraza, która szalała przez dwa tysiąclecia. Ujmijmy to krótko: chrześcijaństwo stało się an­tychrystem. Ono samo stało się owym ukazywanym przez siebie diabłem! Ono samo było tym złem, które rzekomo zwalczało! Tym piekłem, którym straszyło, było właśnie ono! Wśród wszyst­kich złych rzeczy stało się ono tą najgorszą: nie dlatego, że inne były lepsze, ale dlatego, że wszystkie inne nie potrafiły być złe tak długo i tak intensywnie, dlatego, że nic innego nie zdobyło takiej władzy nad ludźmi podatnymi na oszałamiającą ułudę, na którą składały się łacina, kłamstwa, duszpasterski patos, świątobliwe ge­sty, opowieści o koszmarach i urokach zaświatów; podatnymi na podjudzanie do zbrodni, byleby dochodziło do nich w imieniu Boga (i kapłanów), które to imię pozwalało na wszystko, wszystko czyniło możliwym i wszystko ułatwiało, a tymczasem sami kapłani umywali ręce, dbali o własną skórę, napełniali kiesy i pouczali: „Nie zbierajcie skarbów na tej ziemi”, „Nie sądźcie innych”, „Ko­chajcie się nawzajem”, „Czyńcie dobro tym, którzy was nienawi­dzą”. Oni czynili zło tym, którzy kochali Jezusa, którzy chcieli przestrzegać jego przykazań, takim ludziom wyrywali języki, wy­krawali oczy, miażdżyli kończyny, takich ludzi grzebali żywcem, rozpinali na krzyżach, palili, zamurowywali na resztę życia, nie oszczędzali im niczego, żadnej hańby, żadnego bólu, mścili się na ich dzieciach i wnukach, czując się dobrymi i uprawnionymi do owych czynów — i nadal tak się czują. A przecież ukrzyżo­wali ludzkość! Wszyscy za jednego? Wszyscy za nich! Od czasów Konstantyna cechami, po których rozpoznaje się ten Kościół, są obłuda i przemoc; codzienną praktyką tej religii stała się ma­sowa zagłada. Surowo zakazywano zabijania pojedynczych osób, ale uśmiercanie tysięcy ludzi było dziełem miłym Bogu. To nie obłęd, to jest chrześcijaństwo. Karlheinz Deschner "Opus Diaboli".

Osho był przeciwnikiem jakiegokolwiek systemu wiary. Cenił natomiast i zalecał osobistą religijność, a nie bycie wyznawcą religii – wyraźnie te rzeczy rozgraniczał. Podkreślał wartość autentycznego, osobistego doświadczenia religijnego. Ku temu doświadczeniu prowadzą (bez szczególnej kolejności): bycie świadomym, miłość, medytacja, świętowanie, twórcze działanie oraz radość i śmiech. Mówił, że oświecenie jest naturalnym stanem człowieka, ale uwaga ludzi jest zbyt rozproszona by to zauważyć – rozproszona zwłaszcza przez nieustanne myślenie i ciągłą aktywność umysłu. Powiedział, że nie ma szczególnej różnicy pomiędzy nim, a innymi ludźmi, bo podobnie jak ci, którzy nie są teraz oświeceni i on kiedyś nie był oświecony, i tak samo jak on jest oświecony dzisiaj, tak inni będą oświeceni kiedyś.

Wyrażał się bardzo sprawnie zarówno w hindi jak i w języku angielskim. Mówił o twórcach najróżniejszych tradycji duchowych: Buddzie, Krysznie, Guru Nanaku, Jezusie, Sokratesie, mistrzach zen, Gurdżijewie, jak i o sufizmie, chasydyzmie, tantrze i wielu innych. Głosił, że żaden system myślenia nie jest w stanie go zdefiniować, gdyż uważał, że żadna filozofia nie jest w stanie w pełni wyrazić prawdy.

Mówią, że kościół chrześcijański występuje w obronie prawdy, uczciwości i lojalności.
Po pierwsze należy zapytać, czy kościół chrześcijański zna prawdę? Wierzy w fikcyjnego Boga, wierzy w fikcyjnego diabła, wierzy w niebo i piekło, a nie ma żadnego dowodu na ich istnienie. Jakiej więc prawdy strzeże?

Kościół w istocie nie zna sposobu osiągnięcia prawdy. Modlitwa nie jest sposobem, ponieważ modlitwa opiera się na wierze w Boga. Już zaakceptowałeś jakieś wierzenie. Wierzenie nie jest prawdą. W prawdę nie musisz wierzyć; prawda cię sobą wypełnia. Stajesz się nią! Ona nie jest sprawą wiary czy wierzenia, ale najgłębszego wniknięcia w swoją własną świadomość. To podróż do wewnątrz.

Chrześcijaństwo nadal nie odstępuje od obiektywnego świata. Jego Bóg jest zewnętrznym obiektem, jego niebo jest na zewnątrz, podobnie jak piekło. Modlitwa jest dla zewnętrznego Boga; chrześcijaństwo jeszcze nie dowiedziało się, że w ludzkich istotach jest też przestrzeń wewnętrzna, a jeśli nie dotknie się samego centrum swojej świadomości, nie osiągnie się prawdy.

Czego więc strzegą? Wszelkiego typu kłamstw! Narodziny z dziewicy, czy to jest prawda?
Tylko w przypadku ameby ma miejsce niepokalane poczęcie. Poza nimi nikt nie może się narodzić z dziewicy. Ameby to bardzo dziwne istoty; żyją w celibacie, nie angażują się w seks, żadna ameba nie jest ani męska, ani żeńska. Można się dziwić, w jaki sposób w ogóle się rozmnażają!

Chrześcijanie zabili więcej ludzi w świecie, niż jakakolwiek inna religia. Na drugim miejscu są muzułmanie, ale to chrześcijanie tu przodują i to z dobrze znanych powodów. Zabijali ludzi, aby zmusić ich do stania się chrześcijanami. Oczywiście, jeśli staje się przed wyborem pomiędzy śmiercią, a chrześcijaństwem, to każda krucha ludzka istota wybierze raczej chrześcijaństwo, aniżeli śmierć. Pojawił się wiec strach: "Zostanę zabity. Jedyną alternatywą jest zostanie chrześcijaninem".

Nie tylko chrześcijanie tak mówią... Nawet Jezus powiedział: "Każdy, kto idzie do Raju Boga, idzie tam poprzez mnie, nie ma innej drogi. Ja jestem drogą. Sprowadź ludzi na tę drogę, nawet jeśli miałbyś ich do tego zmusić". Przyświecały mu dobre intencje. Trzeba to rozumieć.

Bardzo trafne jest stare przysłowie, które mówi: "Droga do piekła jest wybrukowana dobrymi nadziejami". Krucjaty chrześcijan przeciw poganom prowadzono z dobrymi intencjami. Chcieli, aby wszyscy poszli do raju. A ponieważ się opierali, musieli zostać zabici. Będą stanowić przykład dla innych pogan: "Jeśli nie chcesz zostać zabity, zostań chrześcijaninem!"

Dżinizm i buddyzm są najbardziej cywilizowanymi religiami świata. Nie zabiły nikogo, nawet jednej osoby, aby ją nawrócić. A kościół chrześcijański nazywa siebie kościołem wojującym. Wojsko i kościół? Z pewnością chrześcijanie zabili więcej ludzi, niż jakakolwiek inna religia. To jest kościół wojujący. Utrzymywał wielkie armie, które wysyłał do nawracania pogan. Poganie byli wspaniałymi ludźmi, o wiele wspanialszymi od jakiegokolwiek chrześcijanina. Byli czcicielami natury. Kochali drzewa, rzeki, góry, gwiazdy, słońce, księżyc... to był ich świat. Nie było w nim Boga, nieba ani piekła. Samo życie było rajem. To, co powiedział Budda, mówili również poganie. Ale chrześcijanie zabijali lub nawracali ich, traktowali ich jak podludzi, zabijali ich jak zwierzęta, tak jakby nie zaliczali się do ludzkiej rasy.

W Ameryce zdarzyło się to na ogromną skalę. Do Ameryki pojechali wypędzeni z Anglii kryminaliści. Założyli dwa pierwsze stany i zaczęli zabijać czerwonoskórych Indian, pierwotnych mieszkańców Ameryki. Ci, którzy przeżyli, zostali zmuszani do pójścia w głębokie lasy. Nazwano je rezerwatami, ale jest to tylko inne słowo. Są to obozy koncentracyjne, istniejące od tak dawna, że nawet Hitler nie był tego świadomy.

Po przybyciu do Ameryki powiedziałem do szefa służb imigracyjnych: "Co myślisz o sobie? Ty jesteś cudzoziemcem i je jestem cudzoziemcem. Jesteś trochę starszym cudzoziemcem, przybyłeś tu trzysta lat temu, ja jestem nowy, ale nie myśl, że ten kraj należy do ciebie. Kim jesteś, żeby to oceniać?

Przybyłeś do tego kraju bez wizy i pozwolenia, wkroczyłeś tu jako najeźdźca. Ja przyjechałem z wizą jako turysta. Jeśli jest w tobie choć trochę uczciwości, o której chrześcijanie tyle gadają, powinieneś natychmiast opuścić ten kraj! To nie jest twoja ziemia, twoje ręce są splamione krwią.

Oszukujecie cały świat i samych siebie! Na czyjejś ziemi ogłosiliście Konstytucję, wy, którzy mówicie o wolności? Mówicie o wolności słowa i o szacunku dla jednostki, a co zrobiliście z tubylcami? To jest wasz szacunek? Wbrew swojej Konstytucji uważacie tych ludzi za niewolników i okupujecie ten kraj. I chcecie, abym to was prosił o pozwolenie pozostania tutaj? Cudzoziemcy mają o to prosić cudzoziemców?

Kupiłem tu ziemię, a wy nie! Za Nowy Jork zapłaciliście 90 dolarów; my zapłaciliśmy 6 milionów dolarów za Rajneeshpuram i zainwestowaliśmy w komunę 300 milionów dolarów. Nie najechaliśmy nikogo. Komuna rozkwitła, wstrząsnęła całą Ameryką. Najbardziej wstrząśnięci byli chrześcijanie, którzy sądzili, że są cywilizowani. Wspólnotę zniszczył fundamentalistyczny chrześcijanin Ronald Reagan, działając pod wpływem presji swego kościoła: "Ona jest niebezpieczna, ponieważ odciąga młodych ludzi od chrześcijańskiej owczarni".

Jeśli odciągasz młodych ludzi od hinduskiej, muzułmańskiej czy buddyjskiej owczarni, jest to absolutnie w porządku... Osobiście nikogo nie nawracam na żadną religię. Tutaj przychodzą tylko bardzo inteligentni ludzie, z własnej woli i mogą sobie odejść stąd w każdej chwili. Nie jest to religia, tylko karawana poszukiwaczy prawdy. Nikogo się nie nawraca, każdy z własnej woli może dołączyć do karawany, do komuny. Jego wolność pozostaje nietknięta, a indywidualność będzie poszanowana.

"Bóg uczynił Hiszpanów swoim narodem wybranym,
a cesarza-Mesjasza w osobie Karola V
wywyższył ponad cały świat.
Nadchodzi tysiącletnie królestwo Apokalipsy"
o. G. de Mendieta, Historia eclesiástica indiana, 1597

"Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu !" — głosi Ewangelia Marka (16,15). Poszli więc. Uzbrojeni po zęby. Zaopatrzeni w papieskie pełnomocnictwa. 4 maja 1493 r. papież wydał bullę Inter caetera w której podzielił Nowy Świat między Portugalię i Hiszpanię. Tej ostatniej przyznał „Indie Zachodnie", czyli wszystkie już zajęte oraz jeszcze nie odkryte obszary na półkuli zachodniej. Portugalii przypadły „Indie Wschodnie", zaś linię demarkacyjną między nimi ustalił 100 mil na zachód od Azorów i Zielonego Przylądka. Jednocześnie zobowiązał obie potęgi do nawrócenia tubylców na chrześcijaństwo.

12 października 1492 Krzysztof Kolumb „odkrył Amerykę", otwarł chrześcijaństwu tereny, w które herezją było wierzyć. Istnieniu antypodów zaprzeczali znamienici Ojcowie Kościoła, tacy jak Laktancjusz oraz św. Augustyn. Na przekór jednak postanowieniom myślicieli chrześcijańskich antypody okazały się istnieć. Być może tak samo się kiedyś okaże, że na przekór ich mniemaniom inne rzeczy nie istnieją...

Relacja Krzysztofa Kolumba z pierwszej wyprawy odkrywczej (Haiti):
"Nie posiadają żelaza ani stali, ani broni i nie umieją się nią posługiwać. A przecie są to ludzie pięknie zbudowani i rośli, są jednak niesłychanie trwożliwi. Całą ich bronią są trzciny ścinane w chwili, kiedy sypią ziarno, na ich szerszym końcu przymocowują kawałek zaostrzonego mocno drewna; ale nie mają odwagi się nimi posługiwać. [...] Nie mają żadnej religii ani bałwochwalstwa. Wierzą jedynie, że w niebie mieszka wszelka moc, wszelkie dobro; wierzą niezbicie, że ja z moimi okrętami i moi ludzie zstąpiliśmy z nieba [...] Tak tedy Zbawiciel dał owo zwycięstwo Naszym Najjaśniejszym Królowi i Królowej oraz ich królestwom, rozsławionym dzięki tej sprawie tak ważnej, że całe chrześcijaństwo powinno się radować i uroczyście to obchodzić, aby złożyć dziękczynienie Trójcy Przenajświętszej w licznych uroczystych modłach nie tyle z powodu chwały, która przez to spadnie na nie przez nawrócenie wielkiej liczby ludów na naszą świętą wiarę, ale również z powodu bogactw materialnych"

Okazało się, że ziścił się tylko drugi powód do modłów. Indianie nie byli skorzy do przyjmowania Trójcy bądź to z powodu przywiązania do religii ojców, bądź też dlatego, że ich zabito. W chwili przybycia katolików na Haiti mieszkało tam ok. 1,1 mln mieszkańców. W 1510 zostało ich już zaledwie 46 tys., zaś w 1517 - tysiąc.

Wraz z kolonizatorami ściągali do Nowego Świata także funkcjonariusze kościelni. W 1502 r. wraz z gubernatorem na Haiti ściągnęło 17 franciszkanów, w 1509 ściągnęli pierwsi dominikanie, w 1511 do Puerto Rico przybyło 24 misjonarzy. W 1516 Ximenes postanowił, że do Nowego Świata nie może odpłynąć żaden statek bez księdza na pokładzie. Zaczęli oni chrzcić tysiącami. Bez pytania o zgodę zainteresowanych. Wychwalany przez papieża „apostoł Brazylii", José de Anchieta z Towarzystwa Jezusowego, głosił dewizę: „Miecz i żelazny pręt to najlepsi kaznodzieje". Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym w rok po wstąpieniu na tron. Inny wysławiany misjonarz, franciszkanin Juan de Zumárraga, pierwszy meksykański arcybiskup, wyróżnił się w niszczeniu miejsc kultu lokalnego. W 1531 r. donosił o zburzeniu ponad pięciuset świątyń i ponad dwudziestu tysięcy „wizerunków bożków".


Zniszczenie Azteków

Ferdynand Cortez również poważnie potraktował nakaz Pana. W roku 1519 wraz z armią uzbrojoną w broń palną, krzyże i Biblie wyruszył głosić Ewangelię Indianom meksykańskim. Było im o tyle łatwiej, że wśród Indian krążył mit o białym bogu, używającym znaku krzyża, który przybył na te ziemie, by nauczyć ludzi uprawy roli, rzemiosła, zapoznać ich z pismem, przekazać wiedzę, a podstępnie zmuszony do opuszczenia kraju obiecał, że kiedyś powróci. Jako bogowie swoją hekatombę w imieniu Ewangelizacji narodów prowadzili łatwo i szybko. Podobnie jak w przypadku Sasów „Bóg wszechmogący zatriumfował". Tylko znów ewangelizowanych zostało jak na lekarstwo.


Zniszczenie Inków

Podboju imperium inkaskiego dokonał niepiśmienny poszukiwacz przygód, Franciszek Pizarro. W latach 20. XVI w. opanował wybrzeże Peru, docierając do granic państwa Inków. W roku 1531 wraz grupą chrześcijan, jeszcze mniejszą niż oddział Corteza, wyruszył w głąb lądu. "Władca Inków, Atahualpa, mógł w każdej chwili zetrzeć ich z powierzchni Ziemi, zamiast tego jednak, słał do nich pokojowe posłannictwa, zorganizował także spotkanie z przybyszami. Nigdy nie dowiemy się czy motywem jego działania był strach o podłożu religijnym, czy też przeświadczenie o własnej sile. W otoczeniu ogromnej świty, która na znak pokojowych intencji przyszła na spotkanie nieuzbrojona, Atahualpa przywitał Pizarra. W ciągu następnych kilku minut rozpoczęła się masowa masakra bezbronnych Inków, a ich władca został wzięty do niewoli. Ponownie, Indianie pozbawieni swojego przywódcy nie byli zdolni do jakichkolwiek działań. Atahualpa zorganizował własny wykup — ogromne ilości złota i srebra, których zebranie zajęło wiele miesięcy. Po uiszczeniu zapłaty, Hiszpanie osądzili władcę Inków i skazali na śmierć. W dowód łaski za to, że przeszedł on na wiarę chrześcijańską, Atahualpa nie został spalony na stosie, lecz uduszony" (Świat Wiedzy).


Zniszczenie Majów

Głównym odpowiedzialnym za zniszczenie kultury i religii Majów jest franciszkanin Diego de Landa (1524-1579) — ten sam, który napisał o Majach znane dziełko Relacion de las cosas de Yucatan. Oto fragment publikacji naukowej opisującej działalność inkwizycyjno-destrukcyjną Landy:

"Był to dokładnie rok [1562], kiedy o. Diego de Landa, zwierzchnik misji franciszkańskiej w Jukatanie, wezwał Święte Oficjum Inkwizycji w odpowiedzi na raporty o odstępstwach wśród chrześcijańskich konwertytów.

Zakonnicy pod dowództwem Landy, uzbrojeni w kwestionariusze, prowadzili inspekcje poza granicami Jukatanu. Wielka liczba podejrzanych „idolatrów", czyli wyznawców majańskich bogów, została w ich wyniku aresztowana i oskarżona. Jeśli nierychliwie składali zeznania, zakonnicy 'wybierali na ogół zamiast tortur zawieszenie delikwenta za rozciągnięte ręce na linie', jak napisał Landa, jakkolwiek był on opisywany jako „królowa tortur" [ 1 ]. Kiedy zachodziła dalsza potrzeba, zakonnicy używali bata, mocowali do stóp wiszących na linie kamienne obciążenia, pryskali na skórę gorący wosk lub gotującą się wodę, wiązali powrozy wokół ramion i ud, które następnie były zaciskane przez obroty desek lub kół pasowych. Czasami wyprowadzali człowieka na dwór, gdzie rozwierano mu usta za pomocą kołków, by następnie wlewać w nie tak wiele wody, aż do spuchnięcia brzucha, po czym stali nad nim, dopóki woda zmieszana z krwią nie wypływała ustami, nosem, uszami. Po uzyskaniu przyznania zapadał wyrok, który mógł oznaczać 200 batów, nakaz noszenia do trzech lat wyróżniającego stroju — żółtej koszuli z czerwonym krzyżem lub uczynienie niewolnikiem na okres do pięciu lat". [ 2 ]

W toku jego dalszej działalności, na postępowanie inkwizytora Landy złożono liczne skargi do pierwszego biskupa Jukatanu, Francisco Torala, który powołał komisję do ich zbadania.

„Na podstawie danych, które zebrali, wobec 6330 osób zastosowano kary kościelne [grzywny — przyp. MA], kolejne 4549 zostało poddane torturom. W wyniku tortur 32 osoby zostały ranne lub okaleczone, 157 osób zmarło, 13 osób popełniło samobójstwo tuż przed aresztowaniem a 18 osób zaginęło" (Tedlock).

Biskup Toral stwierdził, że dowody zebrane przez Landę w jego postępowaniach w ogromnej mierze były fałszywe. W konsekwencji uwolnił wszystkich jego więźniów. Działalność inkwizycyjna Landy w Jukatanie zakończyła się w 1564 r., kiedy został odwołany do Hiszpanii. W następstwie jego działalności król Filip II pozbawił zakony mnisze uprawnień jurysdykcyjnych w sprawach wiary oraz wyjął wszystkich Indian spod jurysdykcji Inkwizycji. Ostatecznie jednak Landa został rozgrzeszony dzięki inkwizytorowi Pedro de Guzmanowi i w 1573 r. triumfalnie wrócił na Jukatan, gdzie objął biskupstwo po nieżyjącym Toralu.

Głównym momentem destrukcji kultury Majów było sławetne auto-da-fé zorganizowane przez o. Landę w mieście Mani na Jukatanie w dniu 12 lipca 1562 r. Spalono wówczas ponad 40 ksiąg Majów (do dziś zachowały się jedynie 4), ok. 20 tys. świętych obrazów i rekwizytów religii Majów. Wydarzenie to miało traumatyczny wpływ na Indian. Jak przyznał sam Landa:

„Ludzie ci również korzystali z pewnych znaków lub liter, za pomocą których zapisywali w swych księgach pradawne sprawy i nauki. Znaleźliśmy wiele ksiąg spisanych tymi znakami, a że nie było w nich nic innego jeno przesądy i diabelskie łgarstwa, przeto wszystkie je spaliliśmy, co wywołało zadziwiający ich żal oraz ogromną boleść" [ 3 ].

Dziś w miejscu tym stoi restauracja „Auto da fe", która zawiera tablicę upamiętniającą zbrodnie o. Landy oraz obrazy ilustrujące niszczenie kultury Majów przez zakonników franciszkańskich.
Dziedzictwo

Relacja o wyniszczeniu Indian, Bartolome de Las Casas, 1552 r.
"[...] Między te łagodne owce, obdarzone przez swego Stwórcę wspomnianymi zaletami, weszli Hiszpanie, a skoro tylko je poznali, stali się jako wilki i tygrysy i lwy najsroższe, wygłodniałe od wielu dni. I od czterdziestu lat do dziś — a dziś również nie robią nic innego — ćwiartują ich, zabijają, niepokoją, gnębią, męczą i niszczą mnóstwem dziwnych, nowych różnorodnych, nigdy nie widzianych i nie słyszanych sposobów i okrucieństw. [...]
Wiemy na pewno, że na stałym lądzie nasi Hiszpanie okrucieństwami swymi i niegodziwymi czynami wyludnili i zniszczyli przeszło dziesięć królestw i sprawili, że królestwa te, pełne ongi istot rozumnych, są dziś opustoszałe, a są one rozleglejsze od całej Hiszpanii, licząc razem z Aragonią i Portugalią, i mają dwa razy więcej ziemi niż jest między Sewillą a Jerozolimą, to znaczy przeszło dwa tysiące mil. [...]
Ci, którzy tam pojechali i którzy nazywają się chrześcijanami, posługiwali się głównie dwoma sposobami wyplenienia i głodzenia z oblicza ziemi owych pożałowania godnych narodów. Jeden sposób — to niesprawiedliwe, okrutne, krwawe, tyrańskie wojny. Drugi sposób to — po wybiciu wszystkich, którzy mogliby pragnąć wolności, wzdychać do niej, myśleć o niej albo szukać wyjścia z mąk, które cierpią, a więc po wybiciu wszystkich prawowitych władców oraz dorosłych mężczyzn (bo zwykle podczas wojny pozostają przy życiu jedynie młodzież i kobiety) — wyniszczanie również pozostałych trudami najsurowszej, najstraszniejszej i najcięższej niewoli, w jaką kiedykolwiek mogli dostać się ludzie czy zwierzęta. Do tych dwóch sposobów piekielnej przemocy sprowadzają się, ograniczają i podporządkowują im jako rodzajom wszelkie inne, różnorodne metody wyniszczania ludów, a ilość metod jest nieskończona. [...]"

W ciągu pierwszych stu pięćdziesięciu lat „ewangelizacji" Ameryki Południowej zginęło 70 mln jej pierwotnych mieszkańców [ 4 ].

Jan Paweł II nie zdobył się na prawdę o tym podboju i zniszczeniu, za które odpowiadają przecież nie tylko katoliccy władcy, ale i katolickie duchowieństwo. Przeciwnie, uświęcił huczne obchody „500-lecia ewangelizacji Ameryki Łacińskiej", kiedy postępowe środowiska katolickie domagały się, aby papiestwo wykorzystało tę rocznicę do przeproszenia za zbrodnie wobec Indian (zob. np. akt końcowy Trzeciej Europejskiej Konferencji na Rzecz Praw Człowieka w Kościele pkt 7 z 12 stycznia 1992, Chur).

Niesmak budzą słowa Jana Pawła II podczas kazania na Santo Domingo w 1992 r. podczas otwarcia Latarni Kolumba (w kształcie olbrzymiego krzyża): "Zgromadziliśmy się przed latarnią Kolumba, która swą formą krzyża ma symbolizować krzyż Chrystusa wbity w tę ziemię w 1492 roku. W ten sposób chciano zarazem uczcić wielkiego admirała, który dał pisemny wyraz swojej woli: «Ustawiajcie krzyże na wszystkich drogach i traktach, żeby im Bóg pobłogosławił (...świętym mieczem najeźdźców-eksterminatorów — przyp.)» (...) Tak rozpoczęła się siejba cennego daru wiary" (Kazanie z 11 października 1992). A jak się zakończyła — wszyscy wiemy.

Niektórzy pasterze kościoła zdobyli się na wyznanie prawdy o owej „siejbie cennego daru wiary", np. Biskup Xingu (Brazylia) Erwin Kräutler, jak podawała Katolicka Agencja Informacyjna z 6 marca 1991 r., powiedział, że Kościół katolicki wtargnął przed 500 laty do Ameryki Łacińskiej, „w europejskim stroju, bez respektu dla indiańskich kultur", i stał się współwinny „największej masakrze w dziejach ludzkości", zaś jego misjonarze potępili wszelkie uczucia religijne Indian jako „pochodzące od szatana". Rok później Jan Paweł II przemawiając na tym kontynencie skwapliwie przemilczał tę okrutną prawdę.

Słusznie więc w odpowiedzi na te kościelne obchody y 1992 r. pewna Indianka powiedziała, że od czasów Kolumba zaczął się „proces eksterminacji, który nigdy nie ustał", a rok 1992 nie jest żadnym powodem do świętowania, gdyż „Holocaustu popełnionego na Żydach też się przecież nie celebruje, tylko oddaje cześć pamięci ofiar ludobójstwa".

Dziś wypaczanie tego „dziedzictwa chrześcijańskiego" kontynuuje popularny katolicki fundamentalista, Mel Gibson, który po przedstawieniu śmierci Chrystusa, zabrał się za okres schyłkowy Majów. Gwatemalski pełnomocnik ds. rasizmu, Ricardo Cajas, powiedział, że "Apocalypto" przedstawia Majów w bardzo niekorzystnym świetle. Uznał, że najnowsze dzieło Gibsona cofa rozumienie cywilizacji Majów o 50 lat. Film przedstawia Majów jako barbarzyńców i morderców, których uratować może jedynie przybycie Hiszpanów — powiedział.

Więcej tutaj:

http://user26538.hvs.pl/yogin/index.php

Przypisy:
[ 1 ] Inkwizytorzy kierowali się zasadą, że „przyznanie się jest królową dowodów", zaś za „królową tortur" uważali strappado, wahadło, rozciąganie człowieka na linie za ręce — przyp. MA.
[ 2 ] Dennis Tedlock, Torture in the Archives: Mayans Meet Europeans, American Antropologist, New Series, Vol. 95, No. 1 (Mar., 1993), 139-152.
[ 3 ] za: T. Laughton, Majowie.
[ 4 ] Jakkolwiek duża część zmarła w wyniku chorób przywleczonych przez kolonizatorów.

Pij mleko, będziesz kaleką – Zawarte w mleku składniki powodują uszkodzenie wielu narządów wewnętrznych człowieka
Pij mleko, będziesz wielki jak Kayah albo Bogusław Linda - przekonują reklamy. Guzik prawda. Krowie mleko to nie przepis na karierę dla dziecka, ale na jego kłopoty.


O zaletach mleka zapewniają polskie dzieci twórcy najgłośniejszej dziś społecznej reklamy, politycy i oczywiście koncerny mleczarskie, którym publiczna akcja jest wyjątkowo na rękę.

Dziewczynka z reklamy jest nieśmiała, szczerbata i pewnie od dawna siedzi w ostatniej ławce. Kiedy przyznaje się klasie, że chciałaby zostać piosenkarką, dzieci wybuchają śmiechem. Dziewczynka wypija szklankę mleka i po latach zostaje gwiazdą popu. Przesłanie jest jasne.

Moda na picie

Akcja ruszyła we wrześniu 2002 roku i trwa do dziś. Jej organizator - Międzynarodowe Stowarzyszenie Reklamy, za swój cel uznał "intensyfikację działań profilaktyki osteoporozy poprzez wykreowanie mody na picie mleka". Inaczej mówiąc - jak będziesz miał ciepły stosunek do mleka, nie będziesz w przyszłości chodził o kulach. Stowarzyszenie promuje mleko za darmo.

- Firmy reklamowe postrzegane są często jak krwiopijcy - przyznaje Paweł Kowalewski, wiceprezes Stowarzyszenia. - Postanowiliśmy to zmienić. Mleko, którego spożycie drastycznie w Polsce spada, wydało nam się odpowiednie.

W promocyjną machinę wciągnięto telewizję, rozgłośnie, gazety. I gwiazdy z pierwszych stron kolorowych czasopism. Nie tylko Kayah i Bogusława Lindę, ale też mistrza kierownicy Krzysztofa Hołowczyca i polską snowboardzistkę Jagnę Marczułajtis. Urodę Jagny można podziwiać w multipleksach, tuż przed pokazami "Starej baśni".

- Nie wahałam się ani chwili - zapewnia snowboardzistka. - To był wspaniały i oryginalny pomysł. Poza tym bardzo lubię mleko.

Nie tylko ona. Lubi je także mistrz świata w skokach narciarskich, Fin Veli-Matti Lindstroem, który w prasie i telewizji postanowił (choć już nie za darmo) promować... polskie świeże mleko. Moda na mleko przeniosła się z telewizji na ulicę. We wrześniu posłanka SLD Sylwia Pusz wraz z wolontariuszami w białych kitlach rozdała na poznańskich przystankach autobusowych cztery tysiące kartoników mleka, także czekoladowego.

W promocję napoju od polskiej krowy włączyła się nawet część lekarzy. Zagrzmieli, że dzieci piją mleka za mało i że to źle się skończy.

Na usługach koncernów

Ale nie wszyscy medycy tak myślą. Jednym z nich jest doktor Eugeniusz Zbigniew Siwik, autorytet w dziedzinie ginekologii i położnictwa, twórca pierwszej w Polsce Kliniki i Szkoły Porodu Naturalnego. Z zamiłowania dietetyk.

- Medycyna bierze dziś udział w jednym z największych oszustw ostatniego stulecia - twierdzi. - Jest na usługach koncernów, którym nie zależy na zdrowiu dzieci, tylko na pieniądzach. Lekarze nabrali wody w usta, bo tak jest bezpieczniej.

Siwik używa mocnych słów. Twierdzi, że zawarte w mleku składniki powodują uszkodzenie wielu narządów wewnętrznych człowieka, nieodwracalne zmiany w układzie naczyniowym, sercowym i kostnym.

- Mleko, wbrew powszechnemu mniemaniu, nie wzmacnia kości, tylko je osłabia. Zawarte w nim białko wypłukuje wapń z organizmu. Mleko krowie to najlepszy przepis na wózek inwalidzki - grozi.

- Jeśli wierzymy, że mleko to źródło wapnia chroniącego przed osteoporozą (osłabieniem kości), musimy pamiętać, że osteoporoza jest najbardziej rozpowszechniona w regionach świata o wysokim spożyciu mleka, np. w Europie Północnej, Kanadzie i USA - zauważa również Annemarie Colbin, autorka książki "Osteoporoza".

Kilka lat temu zrzeszająca pięć tysięcy członków międzynarodowa organizacja Lekarze na Rzecz Medycyny Odpowiedzialnej wydała oświadczenie, w którym ostrzega przed piciem mleka. Lista przeciwwskazań jest długa.

Zasadniczym powodem sprzeciwu wobec białego eliksiru jest przekonanie, że człowiek, podobnie jak pozostałe ssaki, przystosowany jest do spożywania mleka tylko w okresie niemowlęcym.

- Człowiek nie krowa, czterech żołądków nie ma - twierdzi Mariusz Gawlik, lekarz ze Stargardu Szczecińskiego, przez lata pracujący na dziecięcym oddziale laryngologicznym. - Mały człowiek nie jest cielęciem, które potrzebuje innego składu witamin i minerałów niż wolno rozwijający się ludzki organizm. Z tego powodu picie mleka krowiego jest patologią. I przyczyną setek chorób.

Mleko krowie nie jest dobrze przyjmowane przez ludzki organizm. Tego argumentu nie odpierają nawet zagorzali jego zwolennicy.

- Nietolerancja laktozy to poważna i, niestety, częsta komplikacja. Sam też mleka nie toleruję - przyznaje nawet Waldemar Broś, wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Spółdzielni Mleczarskich.

Lekarze z międzynarodowej organizacji LMO twierdzą, że 80 procent ludzkości mleka po prostu nie trawi. W Polsce, gdzie tradycja picia mleka jest długa, problemy z przyswajaniem cukru mlecznego, zwanego laktozą, ma połowa obywateli.

Z badań doktor Doroty Szostak-Węgierek z Instytutu Żywienia i Żywności w Warszawie wynika, że prawie 20 procent polskich dzieci ma niedobór enzymu trawiącego laktozę. - Objawy nietolerancji mleka mogą ujawniać się nawet po latach - twierdzi dietetyczka.

Proszę, nie pij

Nie chodzi jednak tylko o laktozę. W 2001 roku nowozelandzki badacz doktor Corrie McLachlan ogłosił wyniki badań, z których wynikało, że mleko, a właściwie zawarta w nim kazeina (rodzaj białka), jest przyczyną chorób serca. Wnioski naukowca umieszczono w międzynarodowym internetowym serwisie o wymownej nazwie "No milk page" (strona bez mleka). Do odwiedzenia serwisu, na którym znalazło się wiele publikacji, ostrzegających ludzi przed piciem mleka z różnych powodów, do dziś zachęca na swojej stronie internetowej zespół lekarzy III Kliniki Chorób Dziecięcych Akademii Medycznej w Białymstoku.

Złudzeń nie pozostawia także Frank Oski, profesor pediatrii z renomowanej John Hopkins School of Medicine, który w trosce o zdrowie dzieci napisał nawet książkę "Proszę, nie pij mleka".

Ale polskie dzieci piły mleko i piją nadal.

Katarzyna Woleńska jest nauczycielką. Ma 28 lat i koszmarne wspomnienia z dzieciństwa.

- W moim domu panował kult mleka - mówi. Śniadanie kończyło się dla Woleńskiej dość schematycznie. Wymioty, biegunki, wysypka. Rodzice podejrzewali uczulenie, więc wyrzucili z jej jadłospisu pomidory i truskawki, choć je uwielbiała. Alergię na mleko wykryto u niej, kiedy dostała się na studia. Za późno. Była już astmatyczką.

- Mleko jest jednym z najgroźniejszych alergenów pokarmowych. Ma aż pięć składników, które mogą być fatalnie tolerowane przez człowieka - przyznaje profesor Edward Tadeusz Zawisza, jeden z najwybitniejszych polskich alergologów.

- Ale groźne mogą być także zanieczyszczenia mleka, takie jak penicylina i białka pszenicy.

Zdobycz bakterii

- Polskie mleko jest już czyste i wciąż naturalne - zapewnia Waldemar Broś. - Z drugiej strony krowa nie jest maszyną, tylko żywych organizmem. Zdarza się, że zachoruje, pobrudzi się.

Broś nie chce wracać pamięcią do wczesnych lat 90., kiedy kontenery z polskim mlekiem w proszku służby celne innych krajów uznawały za radioaktywne. I późnych lat 90, kiedy inspektorzy Unii Europejskiej natknęli się w Polsce na rzekę brudnego mleka, z gronkowcem w tle. Dziś polskie mleko spełnia normy UE w ponad 80 procentach. Zgodnie z normami mleko klasy ekstra powinno zawierać nie więcej niż sto tysięcy bakterii. - Nawet jeśli jest ich więcej, to i tak znikają pod wpływem pasteryzacji - zapewnia Broś.

Ale Tomasz Nocuń, internista, ostrzega, że proces pasteryzacji zamienia mleko w zupę pełną martwych, toksycznych bakterii, które zatruwają organizm. I powodują kolejne alergie.

Alergolog, profesor Zawisza leczy ludzi uczulonych na mleko od dziesięcioleci. Liczba pacjentów z każdym rokiem powiększa się. Dla niektórych mleczna euforia kończy się śmiercią. Jak dla leczonego przez alergologa dyplomaty, którego na przyjęciu poczęstowano ciastkiem, w skład którego wchodziło mleko. Udusił się.

Nie leczona alergia na mleko nie zawsze kończy się zgonem, ale może kończyć się poważną chorobą. Z chorobami oczu włącznie. - Przewlekłe alergie pokarmowe, w tym także alergia na mleko, mogą pośrednio prowadzić do schorzeń ocznych, z zapaleniem rogówki oka włącznie - przyznaje doktor Anna Ambroziak ze Szpitala Okulistycznego w Warszawie.

Profesor Zawisza zauważa, że problem byłby łagodniejszy, gdyby Polska nie była krajem rolniczym, w którym mleko uznawane jest za podstawę pożywienia. Jesteśmy szóstym co do wielkości producentem mleka w Europie (7 mld litrów rocznie).

Mleka pije się mało w Afryce, prawie nie pije w Chinach i Japonii. - W samym tylko Kioto żyje czterysta osób, które ukończyły sto cztery lata życia. To ponad dwa razy więcej niż w całych Stanach Zjednoczonych - wyjaśnia Eugeniusz Zbigniew Siwik. - Ci ludzie są długowieczni, bo nie znają smaku mleka.

Zdrowie na sercu

Najwięcej piją mleka Amerykanie i Finowie. I tam notuje się najwięcej przypadków chorych na serce i cukrzycę. W Polsce mleko stało się towarem politycznym. Sloganem "Szklanka mleka dla każdego ucznia" rząd Leszka Millera postanowił zdobyć poparcie społeczne. I mleko zagościło w szkołach na dobre.

- Podawanie dzieciom w wieku szkolnym mleka skazuje je na choroby i cierpienia - zapewnia Eugeniusz Zbigniew Siwik. - Mamy jak w banku, że w przyszłości wiele z nich będzie zawałowcami.

A zbuntowany lekarz Tomasz Nocuń dodaje, że trudno mu uwierzyć w szlachetne intencje pomysłodawców akcji "Pij mleko". - Stworzono wielką reklamową machinę, która napędzać ma jedynie koniunkturę dla firm mleczarskich - twierdzi.

Producentom mleka sprzyjają także rządowe programy. Polscy producenci mogą starać się o dotację z Funduszu Promocji Mleczarstwa. Ta przychylność władz spowodowana jest, formalnie, troską o dobro dzieci i młodzieży. Takiej polityce, opartej na przekonaniu, że bez szklanki mleka dziennie polskie dziecko wyrośnie na półgłówka i inwalidę, sprzyjać mają badania. I tak Instytut Żywności i Żywienia odkrył, że jadłospis polskiego jedenastolatka zaspokaja połowę dziennego zapotrzebowania na wapń. Co oznacza, że większość jedenastolatków będzie w przyszłości chorować na osteoporozę. A tą zagrożonych jest dziś dziewięć milionów Polaków.

Naukowcy z organizacji Lekarze na rzecz Medycyny Odpowiedzialnej podnoszą, że istnieje zależność między insulinozależną cukrzycą (zwaną inaczej młodzieńczą) a alergią na mleko, a konkretnie zawarte w nim albuminy (czyli grupy białek rozpuszczalnych w wodzie). I znów - największy odsetek osób chorych na cukrzycę młodzieńczą notuje się w Finlandii, tam, gdzie dzieciom wmawia się mleko pod każdą postacią.

Adamowi Karbiszowi z Krakowa też wmawiano. Karbisz jest właścicielem firmy poligraficznej. Ma 34 lata i większość wakacji spędził na koloniach. - Podstawą jedzenia były placki ziemniaczane, mielony i mleko - przyznaje. - Wychowawcy byli sympatyczni i fanatyczni. Nie pozwalali odejść od stołu, jeśli szklanka z mlekiem nie była pusta. Przez wiele kolejnych lat chorowałem na przemian na anginę i zapalenie uszu.

Karbisz przestał jeździć na kolonie, bo zaprzyjaźniony z rodziną lekarz domyślił się przyczyny kłopotów zdrowotnych dziecka. - Był odważny w poglądach, to i miał poważne problemy z utrzymaniem pracy. Lekarz, który jest wrogiem mleka, staje się wrogiem ludu - twierdzi mężczyzna.

Ale lekarz Karbisza nie był wielkim odkrywcą. Pionier nauki o żywieniu doktor Max Bircher-Benner o szkodliwości mleka trąbił już pod koniec XIX wieku (dziś w Zurychu istnieje słynna klinika jego imienia). Twierdził, że mleko powinno być najwyżej dodatkiem do diety. Wyjątkiem są, według niego, łatwiej przyswajalne dla człowieka kwaśne produkty mleczne (jogurty, sery) i mleko pełne, prosto od krowy karmionej trawą.

Ewa Wachowicz, z zawodu technolog żywienia, kiedyś Miss Polonia, dziś producent programów telewizyjnych i matka małej Oli, kupuje mleko prawie wyłącznie od kobiety ze wsi.

- Tylko takie jest wartościowe - uważa. - W życiu nie podałabym dziecku produktu z napisem UHT. Skład mleka, podgrzewanego do tak wysokich temperatur budzi wątpliwości. Białko ścina się i nie wiemy do dziś, jaki może to mieć wpływ na zdrowie. Nie przypuszczam, by był pozytywny.

Zupa z bakterii

- Każdy chciałby mieć własną krowę pod blokiem i doić ją według potrzeb - mówi Waldemar Broś. - Ale to niemożliwe. Musimy dostosować się do wymogów cywilizacyjnych i podgrzewać mleko, by miało dłuższą wartość. Prawda, zabijamy też dobrą florę bakteryjną, ale to koszty cywilizacji.

Część naukowców uważa jednak, że mleko i tak trzeba pić, bo ma dużo cennych wartości.

- Jest wiele produktów, bogatszych w witaminy i minerały - zapewnia Barbara Bachurska, lekarz pediatra z Katowic. - Mitem jest także przekonanie, że mleko zawiera mnóstwo drogocennego wapnia. Znacznie więcej ma go plaster żółtego sera.

To wariaci

- Przestaliśmy słuchać natury - uważa Eugeniusz Zbigniew Siwik. - Stworzyliśmy przemysł, który powoli, ale skutecznie nas zabija. Siwik twierdzi, że w swoich poglądach, nawet w Polsce nie jest już osamotniony. - Ci, którym zależy na zdrowiu dzieci, będą mówić coraz głośniej. Będą mówić o podstępnej "białej śmierci", którą w imię niezrozumiałych racji wynosi się pod niebiosa - zapewnia.

- Zastanawiam się nad pewną kontrakcją. Nad tym, czy nie wytoczyć procesu Kayah i Lindzie, oskarżając ich o szerzenie kłamliwych i szkodliwych poglądów. A przynajmniej nad tym, czy nie spróbować postawić przed sądem tych, którzy namówili piękne i sławne osoby do tej tragicznej w skutkach reklamy?

Na przeciwników mleka patrzy się jak na złoczyńców albo wariatów. - Oni są chyba nienormalni? - zastanawia się Jagna Marczułajtis. - Przecież gdyby mleko było niezdrowe, to nie byłoby go w sklepach!

Wybaczamy dziwaczne poglądy joginom, taoistom i mieszkańcom Polinezji. Gdy do głosu dochodzą polscy lekarze, ich poglądy uznajemy za obrazoburcze. To wariaci. Mleko jest przecież rzeczą świętą. Niepodważalną jak rosół, schabowy i karp na wigilię. Wiedzą o tym dorośli i wiedzą dzieci. Zwłaszcza te, którym marzy się kariera i które do picia mleka zostały namówione przez wielkie gwiazdy. Ale jaka jest prawda?

Więcej tutaj:

http://www.wegetarianie.pl/Article1099.html

Pij mleko, będziesz kaleką

Zawarte w mleku składniki powodują uszkodzenie wielu narządów wewnętrznych człowieka
Pij mleko, będziesz wielki jak Kayah albo Bogusław Linda - przekonują reklamy. Guzik prawda. Krowie mleko to nie przepis na karierę dla dziecka, ale na jego kłopoty.


O zaletach mleka zapewniają polskie dzieci twórcy najgłośniejszej dziś społecznej reklamy, politycy i oczywiście koncerny mleczarskie, którym publiczna akcja jest wyjątkowo na rękę.

Dziewczynka z reklamy jest nieśmiała, szczerbata i pewnie od dawna siedzi w ostatniej ławce. Kiedy przyznaje się klasie, że chciałaby zostać piosenkarką, dzieci wybuchają śmiechem. Dziewczynka wypija szklankę mleka i po latach zostaje gwiazdą popu. Przesłanie jest jasne.

Moda na picie

Akcja ruszyła we wrześniu 2002 roku i trwa do dziś. Jej organizator - Międzynarodowe Stowarzyszenie Reklamy, za swój cel uznał "intensyfikację działań profilaktyki osteoporozy poprzez wykreowanie mody na picie mleka". Inaczej mówiąc - jak będziesz miał ciepły stosunek do mleka, nie będziesz w przyszłości chodził o kulach. Stowarzyszenie promuje mleko za darmo.

- Firmy reklamowe postrzegane są często jak krwiopijcy - przyznaje Paweł Kowalewski, wiceprezes Stowarzyszenia. - Postanowiliśmy to zmienić. Mleko, którego spożycie drastycznie w Polsce spada, wydało nam się odpowiednie.

W promocyjną machinę wciągnięto telewizję, rozgłośnie, gazety. I gwiazdy z pierwszych stron kolorowych czasopism. Nie tylko Kayah i Bogusława Lindę, ale też mistrza kierownicy Krzysztofa Hołowczyca i polską snowboardzistkę Jagnę Marczułajtis. Urodę Jagny można podziwiać w multipleksach, tuż przed pokazami "Starej baśni".

- Nie wahałam się ani chwili - zapewnia snowboardzistka. - To był wspaniały i oryginalny pomysł. Poza tym bardzo lubię mleko.

Nie tylko ona. Lubi je także mistrz świata w skokach narciarskich, Fin Veli-Matti Lindstroem, który w prasie i telewizji postanowił (choć już nie za darmo) promować... polskie świeże mleko. Moda na mleko przeniosła się z telewizji na ulicę. We wrześniu posłanka SLD Sylwia Pusz wraz z wolontariuszami w białych kitlach rozdała na poznańskich przystankach autobusowych cztery tysiące kartoników mleka, także czekoladowego.

W promocję napoju od polskiej krowy włączyła się nawet część lekarzy. Zagrzmieli, że dzieci piją mleka za mało i że to źle się skończy.

Na usługach koncernów

Ale nie wszyscy medycy tak myślą. Jednym z nich jest doktor Eugeniusz Zbigniew Siwik, autorytet w dziedzinie ginekologii i położnictwa, twórca pierwszej w Polsce Kliniki i Szkoły Porodu Naturalnego. Z zamiłowania dietetyk.

- Medycyna bierze dziś udział w jednym z największych oszustw ostatniego stulecia - twierdzi. - Jest na usługach koncernów, którym nie zależy na zdrowiu dzieci, tylko na pieniądzach. Lekarze nabrali wody w usta, bo tak jest bezpieczniej.

Siwik używa mocnych słów. Twierdzi, że zawarte w mleku składniki powodują uszkodzenie wielu narządów wewnętrznych człowieka, nieodwracalne zmiany w układzie naczyniowym, sercowym i kostnym.

- Mleko, wbrew powszechnemu mniemaniu, nie wzmacnia kości, tylko je osłabia. Zawarte w nim białko wypłukuje wapń z organizmu. Mleko krowie to najlepszy przepis na wózek inwalidzki - grozi.

- Jeśli wierzymy, że mleko to źródło wapnia chroniącego przed osteoporozą (osłabieniem kości), musimy pamiętać, że osteoporoza jest najbardziej rozpowszechniona w regionach świata o wysokim spożyciu mleka, np. w Europie Północnej, Kanadzie i USA - zauważa również Annemarie Colbin, autorka książki "Osteoporoza".

Kilka lat temu zrzeszająca pięć tysięcy członków międzynarodowa organizacja Lekarze na Rzecz Medycyny Odpowiedzialnej wydała oświadczenie, w którym ostrzega przed piciem mleka. Lista przeciwwskazań jest długa.

Zasadniczym powodem sprzeciwu wobec białego eliksiru jest przekonanie, że człowiek, podobnie jak pozostałe ssaki, przystosowany jest do spożywania mleka tylko w okresie niemowlęcym.

- Człowiek nie krowa, czterech żołądków nie ma - twierdzi Mariusz Gawlik, lekarz ze Stargardu Szczecińskiego, przez lata pracujący na dziecięcym oddziale laryngologicznym. - Mały człowiek nie jest cielęciem, które potrzebuje innego składu witamin i minerałów niż wolno rozwijający się ludzki organizm. Z tego powodu picie mleka krowiego jest patologią. I przyczyną setek chorób.

Mleko krowie nie jest dobrze przyjmowane przez ludzki organizm. Tego argumentu nie odpierają nawet zagorzali jego zwolennicy.

- Nietolerancja laktozy to poważna i, niestety, częsta komplikacja. Sam też mleka nie toleruję - przyznaje nawet Waldemar Broś, wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Spółdzielni Mleczarskich.

Lekarze z międzynarodowej organizacji LMO twierdzą, że 80 procent ludzkości mleka po prostu nie trawi. W Polsce, gdzie tradycja picia mleka jest długa, problemy z przyswajaniem cukru mlecznego, zwanego laktozą, ma połowa obywateli.

Z badań doktor Doroty Szostak-Węgierek z Instytutu Żywienia i Żywności w Warszawie wynika, że prawie 20 procent polskich dzieci ma niedobór enzymu trawiącego laktozę. - Objawy nietolerancji mleka mogą ujawniać się nawet po latach - twierdzi dietetyczka.

Proszę, nie pij

Nie chodzi jednak tylko o laktozę. W 2001 roku nowozelandzki badacz doktor Corrie McLachlan ogłosił wyniki badań, z których wynikało, że mleko, a właściwie zawarta w nim kazeina (rodzaj białka), jest przyczyną chorób serca. Wnioski naukowca umieszczono w międzynarodowym internetowym serwisie o wymownej nazwie "No milk page" (strona bez mleka). Do odwiedzenia serwisu, na którym znalazło się wiele publikacji, ostrzegających ludzi przed piciem mleka z różnych powodów, do dziś zachęca na swojej stronie internetowej zespół lekarzy III Kliniki Chorób Dziecięcych Akademii Medycznej w Białymstoku.

Złudzeń nie pozostawia także Frank Oski, profesor pediatrii z renomowanej John Hopkins School of Medicine, który w trosce o zdrowie dzieci napisał nawet książkę "Proszę, nie pij mleka".

Ale polskie dzieci piły mleko i piją nadal.

Katarzyna Woleńska jest nauczycielką. Ma 28 lat i koszmarne wspomnienia z dzieciństwa.

- W moim domu panował kult mleka - mówi. Śniadanie kończyło się dla Woleńskiej dość schematycznie. Wymioty, biegunki, wysypka. Rodzice podejrzewali uczulenie, więc wyrzucili z jej jadłospisu pomidory i truskawki, choć je uwielbiała. Alergię na mleko wykryto u niej, kiedy dostała się na studia. Za późno. Była już astmatyczką.

- Mleko jest jednym z najgroźniejszych alergenów pokarmowych. Ma aż pięć składników, które mogą być fatalnie tolerowane przez człowieka - przyznaje profesor Edward Tadeusz Zawisza, jeden z najwybitniejszych polskich alergologów.

- Ale groźne mogą być także zanieczyszczenia mleka, takie jak penicylina i białka pszenicy.

Zdobycz bakterii

- Polskie mleko jest już czyste i wciąż naturalne - zapewnia Waldemar Broś. - Z drugiej strony krowa nie jest maszyną, tylko żywych organizmem. Zdarza się, że zachoruje, pobrudzi się.

Broś nie chce wracać pamięcią do wczesnych lat 90., kiedy kontenery z polskim mlekiem w proszku służby celne innych krajów uznawały za radioaktywne. I późnych lat 90, kiedy inspektorzy Unii Europejskiej natknęli się w Polsce na rzekę brudnego mleka, z gronkowcem w tle. Dziś polskie mleko spełnia normy UE w ponad 80 procentach. Zgodnie z normami mleko klasy ekstra powinno zawierać nie więcej niż sto tysięcy bakterii. - Nawet jeśli jest ich więcej, to i tak znikają pod wpływem pasteryzacji - zapewnia Broś.

Ale Tomasz Nocuń, internista, ostrzega, że proces pasteryzacji zamienia mleko w zupę pełną martwych, toksycznych bakterii, które zatruwają organizm. I powodują kolejne alergie.

Alergolog, profesor Zawisza leczy ludzi uczulonych na mleko od dziesięcioleci. Liczba pacjentów z każdym rokiem powiększa się. Dla niektórych mleczna euforia kończy się śmiercią. Jak dla leczonego przez alergologa dyplomaty, którego na przyjęciu poczęstowano ciastkiem, w skład którego wchodziło mleko. Udusił się.

Nie leczona alergia na mleko nie zawsze kończy się zgonem, ale może kończyć się poważną chorobą. Z chorobami oczu włącznie. - Przewlekłe alergie pokarmowe, w tym także alergia na mleko, mogą pośrednio prowadzić do schorzeń ocznych, z zapaleniem rogówki oka włącznie - przyznaje doktor Anna Ambroziak ze Szpitala Okulistycznego w Warszawie.

Profesor Zawisza zauważa, że problem byłby łagodniejszy, gdyby Polska nie była krajem rolniczym, w którym mleko uznawane jest za podstawę pożywienia. Jesteśmy szóstym co do wielkości producentem mleka w Europie (7 mld litrów rocznie).

Mleka pije się mało w Afryce, prawie nie pije w Chinach i Japonii. - W samym tylko Kioto żyje czterysta osób, które ukończyły sto cztery lata życia. To ponad dwa razy więcej niż w całych Stanach Zjednoczonych - wyjaśnia Eugeniusz Zbigniew Siwik. - Ci ludzie są długowieczni, bo nie znają smaku mleka.

Zdrowie na sercu

Najwięcej piją mleka Amerykanie i Finowie. I tam notuje się najwięcej przypadków chorych na serce i cukrzycę. W Polsce mleko stało się towarem politycznym. Sloganem "Szklanka mleka dla każdego ucznia" rząd Leszka Millera postanowił zdobyć poparcie społeczne. I mleko zagościło w szkołach na dobre.

- Podawanie dzieciom w wieku szkolnym mleka skazuje je na choroby i cierpienia - zapewnia Eugeniusz Zbigniew Siwik. - Mamy jak w banku, że w przyszłości wiele z nich będzie zawałowcami.

A zbuntowany lekarz Tomasz Nocuń dodaje, że trudno mu uwierzyć w szlachetne intencje pomysłodawców akcji "Pij mleko". - Stworzono wielką reklamową machinę, która napędzać ma jedynie koniunkturę dla firm mleczarskich - twierdzi.

Producentom mleka sprzyjają także rządowe programy. Polscy producenci mogą starać się o dotację z Funduszu Promocji Mleczarstwa. Ta przychylność władz spowodowana jest, formalnie, troską o dobro dzieci i młodzieży. Takiej polityce, opartej na przekonaniu, że bez szklanki mleka dziennie polskie dziecko wyrośnie na półgłówka i inwalidę, sprzyjać mają badania. I tak Instytut Żywności i Żywienia odkrył, że jadłospis polskiego jedenastolatka zaspokaja połowę dziennego zapotrzebowania na wapń. Co oznacza, że większość jedenastolatków będzie w przyszłości chorować na osteoporozę. A tą zagrożonych jest dziś dziewięć milionów Polaków.

Naukowcy z organizacji Lekarze na rzecz Medycyny Odpowiedzialnej podnoszą, że istnieje zależność między insulinozależną cukrzycą (zwaną inaczej młodzieńczą) a alergią na mleko, a konkretnie zawarte w nim albuminy (czyli grupy białek rozpuszczalnych w wodzie). I znów - największy odsetek osób chorych na cukrzycę młodzieńczą notuje się w Finlandii, tam, gdzie dzieciom wmawia się mleko pod każdą postacią.

Adamowi Karbiszowi z Krakowa też wmawiano. Karbisz jest właścicielem firmy poligraficznej. Ma 34 lata i większość wakacji spędził na koloniach. - Podstawą jedzenia były placki ziemniaczane, mielony i mleko - przyznaje. - Wychowawcy byli sympatyczni i fanatyczni. Nie pozwalali odejść od stołu, jeśli szklanka z mlekiem nie była pusta. Przez wiele kolejnych lat chorowałem na przemian na anginę i zapalenie uszu.

Karbisz przestał jeździć na kolonie, bo zaprzyjaźniony z rodziną lekarz domyślił się przyczyny kłopotów zdrowotnych dziecka. - Był odważny w poglądach, to i miał poważne problemy z utrzymaniem pracy. Lekarz, który jest wrogiem mleka, staje się wrogiem ludu - twierdzi mężczyzna.

Ale lekarz Karbisza nie był wielkim odkrywcą. Pionier nauki o żywieniu doktor Max Bircher-Benner o szkodliwości mleka trąbił już pod koniec XIX wieku (dziś w Zurychu istnieje słynna klinika jego imienia). Twierdził, że mleko powinno być najwyżej dodatkiem do diety. Wyjątkiem są, według niego, łatwiej przyswajalne dla człowieka kwaśne produkty mleczne (jogurty, sery) i mleko pełne, prosto od krowy karmionej trawą.

Ewa Wachowicz, z zawodu technolog żywienia, kiedyś Miss Polonia, dziś producent programów telewizyjnych i matka małej Oli, kupuje mleko prawie wyłącznie od kobiety ze wsi.

- Tylko takie jest wartościowe - uważa. - W życiu nie podałabym dziecku produktu z napisem UHT. Skład mleka, podgrzewanego do tak wysokich temperatur budzi wątpliwości. Białko ścina się i nie wiemy do dziś, jaki może to mieć wpływ na zdrowie. Nie przypuszczam, by był pozytywny.

Zupa z bakterii

- Każdy chciałby mieć własną krowę pod blokiem i doić ją według potrzeb - mówi Waldemar Broś. - Ale to niemożliwe. Musimy dostosować się do wymogów cywilizacyjnych i podgrzewać mleko, by miało dłuższą wartość. Prawda, zabijamy też dobrą florę bakteryjną, ale to koszty cywilizacji.

Część naukowców uważa jednak, że mleko i tak trzeba pić, bo ma dużo cennych wartości.

- Jest wiele produktów, bogatszych w witaminy i minerały - zapewnia Barbara Bachurska, lekarz pediatra z Katowic. - Mitem jest także przekonanie, że mleko zawiera mnóstwo drogocennego wapnia. Znacznie więcej ma go plaster żółtego sera.

To wariaci

- Przestaliśmy słuchać natury - uważa Eugeniusz Zbigniew Siwik. - Stworzyliśmy przemysł, który powoli, ale skutecznie nas zabija. Siwik twierdzi, że w swoich poglądach, nawet w Polsce nie jest już osamotniony. - Ci, którym zależy na zdrowiu dzieci, będą mówić coraz głośniej. Będą mówić o podstępnej "białej śmierci", którą w imię niezrozumiałych racji wynosi się pod niebiosa - zapewnia.

- Zastanawiam się nad pewną kontrakcją. Nad tym, czy nie wytoczyć procesu Kayah i Lindzie, oskarżając ich o szerzenie kłamliwych i szkodliwych poglądów. A przynajmniej nad tym, czy nie spróbować postawić przed sądem tych, którzy namówili piękne i sławne osoby do tej tragicznej w skutkach reklamy?

Na przeciwników mleka patrzy się jak na złoczyńców albo wariatów. - Oni są chyba nienormalni? - zastanawia się Jagna Marczułajtis. - Przecież gdyby mleko było niezdrowe, to nie byłoby go w sklepach!

Wybaczamy dziwaczne poglądy joginom, taoistom i mieszkańcom Polinezji. Gdy do głosu dochodzą polscy lekarze, ich poglądy uznajemy za obrazoburcze. To wariaci. Mleko jest przecież rzeczą świętą. Niepodważalną jak rosół, schabowy i karp na wigilię. Wiedzą o tym dorośli i wiedzą dzieci. Zwłaszcza te, którym marzy się kariera i które do picia mleka zostały namówione przez wielkie gwiazdy. Ale jaka jest prawda?

Więcej tutaj:

http://www.wegetarianie.pl/Article1099.html