Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Szukaj


 

Znalazłem 38 takich materiałów
Topinambur – Topinambur jest rośliną pełną siły i uzdrawiającej energii pozyskanej z natury. Zawiera substancje, które korzystnie wpływają na organizm człowieka. Pomaga zapobiegać i leczyć wiele chorób. Jeśli szukasz sposobu, w jaki wspierać swoje zdrowie to PRODUKTY Z TOPINAMBURU są  dla Ciebie. 

Topinambur, w odróżnieniu od innych rodzajów warzyw, posiada unikalny system węglowodanowy oparty na fruktozie i  jej polimerze fruktooligosacharydzie - inulinie.  Zawiera biologicznie czynne składniki: błonnik i  minerały - żelazo, krzem, magnez, potas, fosfor, wapń, oraz witaminy B, C,  pektyny, kwasy organiczne                 i aminokwasy. 
Obecnie właściwości lecznicze tej rośliny, prawie zapomniane, są odkrywane na nowo. Topinambur pomaga zapobiegać i wspiera leczenie cukrzycy, otyłości, obniża poziom cholesterolu i oczyszcza organizm. Reguluje ciśnienie krwi i pracę układu pokarmowego. Chroni wątrobę i nerki. Zwiększa również odporność organizmu, obniża stres, dostarcza energii i zwiększa zdolność koncentracji. Topinambur jest również zalecany dla rekonwalescentów, a także zapobiega osteoporozie. 
Pokarmy, które spożywamy mogą wpływać korzystnie lub niekorzystnie na nasz organizm. Dlatego powinniśmy wzbogacić menu o produkty wspierające zdrowie. Bardzo istotne jest, aby naszą niezdrową dietę wzbogacać zdrowymi produktami żywnościowymi. Wiele badań naukowych dowodzi, że środki spożywcze nie są tylko źródłem energii, ale regulują różne funkcje i reakcje zachodzące w organizmie.  Takie produkty żywnościowe są do nabycia w wielu wyspecjalizowanych punktach sprzedaży, których ilość stale wzrasta. Są one zaopatrywane  z oddzielnej sieci  zakładów przemysłu spożywczego i rolnictwa ekologicznego, szanujących naturę i stosujących naturalne, biologiczne  procesy przetwarzania ekologicznych plonów. W tej sieci pojawia się
topinambur – uznany za biokulturę XXI wieku i jego przetwory, odgrywające ważną rolę w systemie żywności funkcjonalnej.  

Szczegółowe działanie składników słonecznika bulwiastego w organizmie

cytujemy za mgr farm. Tomaszem Mrozowskim [Magazyn Aptekarski nr 1/2009] 

„...Po ostatniej wojnie naukowcy coraz baczniej zaczęli się przyglądać roślinie i jej bardzo interesującym właściwościom.

Skład chemiczny:

    • inulina (polisacharydy),
    • substancje pektynowe,
    • błonnik, białka, tłuszcz, woda,
    • witaminy z grupy B1, B2 i C ,
    • minerały: żelazo, potas, magnez,
    wapń, cynk, miedź i fosfor, krzemionka.

Działanie substancji czynnych

Rozpuszczalna w wodzie inulina jest polimerem beta-D-fruktofuranozy z niewielkim udziałem

D-glukozy, polisacharydem zapasowym zbudowanym z około30 cząsteczek monocukrów połączonych                  w nierozgałęziony łańcuch i jednym z ważniejszych węglowodanów. Należy do fruktanów inulinowych.                 W roślinach które ją wytwarzają służy jako zapas energii. Obficie występuje w korzeniach omanu, bulwach topinamburu, a także w innych roślinach z rodziny astrowatych. Jest łagodnie słodka w smaku, posiada mniej więcej 1/10 słodyczy cukru. Jej indeks glikemiczny wynosi 14, a kaloryczność 1.6 kcal/g, dlatego mogą ją spożywać osoby chore na cukrzycę i odchudzające się. Inulina jest przede wszystkim prebiotykiem. Oznacza to, że stanowi pożywkę dla bakterii jelitowych, jak Lactobacillus GG, Lactobacillus plantarum, Bifidobacteria oraz grzyb Saccharomyces boulardi. Bakterie te są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania całego organizmu, nie bez powodu określa się je mianem „probiotyków” (grec. – „wspierających życie”). Produkują one enzymy rozrywające wiązania inuliny, ta zaś fermentując rozpada się na prostsze formy cukrów, które stanowią dla nich doskonałą pożywkę. Około 40% masy inuliny przekształca się w biomasę bakterii. Dalsze 40% trafia                       do wytwarzanych przez nie cząsteczek krótkołańcuchowych kwasów tłuszczowych (które między innymi pokrywają ochronną warstewką ścianki jelita grubego), a resztę stanowi w większości kwas mlekowy, pomagający m. in. ograniczyć populację bakterii gnilnych i drożdżaków. W związku z tym bardzo mała część masy inuliny trafia do krwiobiegu w postaci cukrów, a to właśnie jest powodem jej niskiego indeksu glikemicznego i kaloryczności. Tak więc inulina wykazuje tzw. działanie bifidogenne, stymulujące wzrost odpowiednich bakterii oraz hamujące rozwój niekorzystnej lub patogennej flory przez:

- efekty metaboliczne na skutek obniżania pH w świetle jelita;
- zmniejszanie adhezji patogenów do nabłonka jelitowego wskutek blokowania receptorów na powierzchni śluzówki jelita;
- mukoprotekcyjne i odżywcze działanie krótkołańcuchowych kwasów tłuszczowych (Short Chain Fat Acids – SC FA), które powstają w procesach fermentacyjnych z prebiotyków; SC FA są substancją odżywczą dla enterocytów,które z kolei produkują śluz wraz z którym stanowią podstawowy element bariery mechanicznej;
- produkcję substancji przeciwdrobnoustrojowych, takich jak bakteriocyny, H2O2, kwas mlekowy;

Inulina łącznie z pektynami i błonnikiem, wiąże dużą ilość szkodliwych i zbędnych związków, takich jak metale ciężkie, radionuklidy, cholesterol, kwasy tłuszczowe, związki toksyczne. Związki te trafiają do organizmu               z pożywieniem lub są wytwarzane w świetle jelita. Efektem zaburzeń przemiany materii w organizmie może być niestrawność jelitowa, zatrucia, alergie, a nawet upośledzenie czynności detoksykacyjnej wątroby. Inulina pobudza kurczliwość ściany jelita, co powoduje wydalanie zbędnych, szkodliwych substancji oraz regulację fizjologicznych czynności człowieka poprzez normalizację stolca w uporczywych zaparciach. Inulina ogranicza działanie mechanizmów odpowiedzialnych za powstawanie alergii (koncepcja indukcji tolerancji pokarmowej  na alergeny pokarmowe). Zastosowanie prebiotyków wydaje się korzystne w leczeniu nieswoistych zapaleń jelit. Mieszanina oligofruktozy z inuliną przy jednoczesnej suplementacji wapnia wykazuje korzystny wpływ                na zmiany w kościach, wyrażające się istotnym wzrostem BMC i BM D, co ma duże znaczenie w prewencji osteoporozy. Uważa się, że prebiotyki mogą oddziaływać korzystnie na niektóre parametry zespołu metabolicznego. Po zastosowaniu diety niskotłuszczowej o umiarkowanej ilości węglowodanów oraz podaniu inuliny następuje zmniejszenie stężenia triglicerydów w osoczu oraz zmniejszenie się lipogenezy w wątrobie. Wskazuje się na ewentualność korzystnego oddziaływania prebiotyków w zakresie prewencji nowotworów jelita grubego. Ich obecność w diecie może przyśpieszać pasaż jelitowy, przyczyniając się do unieczynnienia kancerogenów, zmniejszenia procesów gnicia oraz produkcji nitrozoamin. Stosowanie prebiotyków zwiększa swoistą odpowiedź immunologiczną na szczepienia. Inulina zapobiega również infekcji dróg moczowych. Część fruktozy niestrawionej w przewodzie pokarmowym wydalona zostaje przez błony kłębuszków nerkowych           do pęcherza, gdzie działa na zasadzie przylegania do niej bakterii chorobotwórczych...”

Elżbieta Trafalska i Krystyna Grzybowska z katedry Higieny i Epidemiologii, oraz z Kliniki Pediatrii i Immunologii Wieku Rozwojowego Uniwersytetu Medycznego w Łodzi wykazują jaki wpływ na skład mikroflory jelitowej człowieka ma suplementacja diety inuliną -najważniejszym składnikiem topinamburu [Wiadomości Lekarskie 2004 LVII] . Ilustruje to poniższy wykres.

Topinambur

Topinambur jest rośliną pełną siły i uzdrawiającej energii pozyskanej z natury. Zawiera substancje, które korzystnie wpływają na organizm człowieka. Pomaga zapobiegać i leczyć wiele chorób. Jeśli szukasz sposobu, w jaki wspierać swoje zdrowie to PRODUKTY Z TOPINAMBURU są dla Ciebie.

Topinambur, w odróżnieniu od innych rodzajów warzyw, posiada unikalny system węglowodanowy oparty na fruktozie i jej polimerze fruktooligosacharydzie - inulinie. Zawiera biologicznie czynne składniki: błonnik i minerały - żelazo, krzem, magnez, potas, fosfor, wapń, oraz witaminy B, C, pektyny, kwasy organiczne i aminokwasy.
Obecnie właściwości lecznicze tej rośliny, prawie zapomniane, są odkrywane na nowo. Topinambur pomaga zapobiegać i wspiera leczenie cukrzycy, otyłości, obniża poziom cholesterolu i oczyszcza organizm. Reguluje ciśnienie krwi i pracę układu pokarmowego. Chroni wątrobę i nerki. Zwiększa również odporność organizmu, obniża stres, dostarcza energii i zwiększa zdolność koncentracji. Topinambur jest również zalecany dla rekonwalescentów, a także zapobiega osteoporozie.
Pokarmy, które spożywamy mogą wpływać korzystnie lub niekorzystnie na nasz organizm. Dlatego powinniśmy wzbogacić menu o produkty wspierające zdrowie. Bardzo istotne jest, aby naszą niezdrową dietę wzbogacać zdrowymi produktami żywnościowymi. Wiele badań naukowych dowodzi, że środki spożywcze nie są tylko źródłem energii, ale regulują różne funkcje i reakcje zachodzące w organizmie. Takie produkty żywnościowe są do nabycia w wielu wyspecjalizowanych punktach sprzedaży, których ilość stale wzrasta. Są one zaopatrywane z oddzielnej sieci zakładów przemysłu spożywczego i rolnictwa ekologicznego, szanujących naturę i stosujących naturalne, biologiczne procesy przetwarzania ekologicznych plonów. W tej sieci pojawia się
topinambur – uznany za biokulturę XXI wieku i jego przetwory, odgrywające ważną rolę w systemie żywności funkcjonalnej.

Szczegółowe działanie składników słonecznika bulwiastego w organizmie

cytujemy za mgr farm. Tomaszem Mrozowskim [Magazyn Aptekarski nr 1/2009]

„...Po ostatniej wojnie naukowcy coraz baczniej zaczęli się przyglądać roślinie i jej bardzo interesującym właściwościom.

Skład chemiczny:

• inulina (polisacharydy),
• substancje pektynowe,
• błonnik, białka, tłuszcz, woda,
• witaminy z grupy B1, B2 i C ,
• minerały: żelazo, potas, magnez,
wapń, cynk, miedź i fosfor, krzemionka.

Działanie substancji czynnych

Rozpuszczalna w wodzie inulina jest polimerem beta-D-fruktofuranozy z niewielkim udziałem

D-glukozy, polisacharydem zapasowym zbudowanym z około30 cząsteczek monocukrów połączonych w nierozgałęziony łańcuch i jednym z ważniejszych węglowodanów. Należy do fruktanów inulinowych. W roślinach które ją wytwarzają służy jako zapas energii. Obficie występuje w korzeniach omanu, bulwach topinamburu, a także w innych roślinach z rodziny astrowatych. Jest łagodnie słodka w smaku, posiada mniej więcej 1/10 słodyczy cukru. Jej indeks glikemiczny wynosi 14, a kaloryczność 1.6 kcal/g, dlatego mogą ją spożywać osoby chore na cukrzycę i odchudzające się. Inulina jest przede wszystkim prebiotykiem. Oznacza to, że stanowi pożywkę dla bakterii jelitowych, jak Lactobacillus GG, Lactobacillus plantarum, Bifidobacteria oraz grzyb Saccharomyces boulardi. Bakterie te są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania całego organizmu, nie bez powodu określa się je mianem „probiotyków” (grec. – „wspierających życie”). Produkują one enzymy rozrywające wiązania inuliny, ta zaś fermentując rozpada się na prostsze formy cukrów, które stanowią dla nich doskonałą pożywkę. Około 40% masy inuliny przekształca się w biomasę bakterii. Dalsze 40% trafia do wytwarzanych przez nie cząsteczek krótkołańcuchowych kwasów tłuszczowych (które między innymi pokrywają ochronną warstewką ścianki jelita grubego), a resztę stanowi w większości kwas mlekowy, pomagający m. in. ograniczyć populację bakterii gnilnych i drożdżaków. W związku z tym bardzo mała część masy inuliny trafia do krwiobiegu w postaci cukrów, a to właśnie jest powodem jej niskiego indeksu glikemicznego i kaloryczności. Tak więc inulina wykazuje tzw. działanie bifidogenne, stymulujące wzrost odpowiednich bakterii oraz hamujące rozwój niekorzystnej lub patogennej flory przez:

- efekty metaboliczne na skutek obniżania pH w świetle jelita;
- zmniejszanie adhezji patogenów do nabłonka jelitowego wskutek blokowania receptorów na powierzchni śluzówki jelita;
- mukoprotekcyjne i odżywcze działanie krótkołańcuchowych kwasów tłuszczowych (Short Chain Fat Acids – SC FA), które powstają w procesach fermentacyjnych z prebiotyków; SC FA są substancją odżywczą dla enterocytów,które z kolei produkują śluz wraz z którym stanowią podstawowy element bariery mechanicznej;
- produkcję substancji przeciwdrobnoustrojowych, takich jak bakteriocyny, H2O2, kwas mlekowy;

Inulina łącznie z pektynami i błonnikiem, wiąże dużą ilość szkodliwych i zbędnych związków, takich jak metale ciężkie, radionuklidy, cholesterol, kwasy tłuszczowe, związki toksyczne. Związki te trafiają do organizmu z pożywieniem lub są wytwarzane w świetle jelita. Efektem zaburzeń przemiany materii w organizmie może być niestrawność jelitowa, zatrucia, alergie, a nawet upośledzenie czynności detoksykacyjnej wątroby. Inulina pobudza kurczliwość ściany jelita, co powoduje wydalanie zbędnych, szkodliwych substancji oraz regulację fizjologicznych czynności człowieka poprzez normalizację stolca w uporczywych zaparciach. Inulina ogranicza działanie mechanizmów odpowiedzialnych za powstawanie alergii (koncepcja indukcji tolerancji pokarmowej na alergeny pokarmowe). Zastosowanie prebiotyków wydaje się korzystne w leczeniu nieswoistych zapaleń jelit. Mieszanina oligofruktozy z inuliną przy jednoczesnej suplementacji wapnia wykazuje korzystny wpływ na zmiany w kościach, wyrażające się istotnym wzrostem BMC i BM D, co ma duże znaczenie w prewencji osteoporozy. Uważa się, że prebiotyki mogą oddziaływać korzystnie na niektóre parametry zespołu metabolicznego. Po zastosowaniu diety niskotłuszczowej o umiarkowanej ilości węglowodanów oraz podaniu inuliny następuje zmniejszenie stężenia triglicerydów w osoczu oraz zmniejszenie się lipogenezy w wątrobie. Wskazuje się na ewentualność korzystnego oddziaływania prebiotyków w zakresie prewencji nowotworów jelita grubego. Ich obecność w diecie może przyśpieszać pasaż jelitowy, przyczyniając się do unieczynnienia kancerogenów, zmniejszenia procesów gnicia oraz produkcji nitrozoamin. Stosowanie prebiotyków zwiększa swoistą odpowiedź immunologiczną na szczepienia. Inulina zapobiega również infekcji dróg moczowych. Część fruktozy niestrawionej w przewodzie pokarmowym wydalona zostaje przez błony kłębuszków nerkowych do pęcherza, gdzie działa na zasadzie przylegania do niej bakterii chorobotwórczych...”

Elżbieta Trafalska i Krystyna Grzybowska z katedry Higieny i Epidemiologii, oraz z Kliniki Pediatrii i Immunologii Wieku Rozwojowego Uniwersytetu Medycznego w Łodzi wykazują jaki wpływ na skład mikroflory jelitowej człowieka ma suplementacja diety inuliną -najważniejszym składnikiem topinamburu [Wiadomości Lekarskie 2004 LVII] . Ilustruje to poniższy wykres.

Zamień chemię na jedzenie. – O tym, że jedzenie może leczyć Julita Bator przekonała się na własnej skórze. Przez kilka lat myślała, że po prostu ma chorowite dzieci. Kiedy tylko zmieniła im dietę, infekcje przeszły jak ręką odjął. Spędziła godziny na wertowaniu etykietek i poszukiwaniu szkodliwych składników w jedzeniu. Teraz na podstawie swoich doświadczeń wydała książkę i radzi, jak "zamienić chemię na jedzenie".

Już sam tytuł pani książki jest trochę przerażający – "Zamień chemię na jedzenie". To znaczy, że produkty, które wkładam w sklepie do koszyka nie są jedzeniem?

Nie wiem dokładnie, co pani do tego koszyka wkłada, ale jeśli zagłębimy się w skład poszczególnych produktów spożywczych, można się przerazić. Bardzo często nieświadomie nie kupujemy jedzenia, tylko produkty jedzeniopodobne, w których składzie dominują chemiczne dodatki, produkty które nasycone są pestycydami i metalami ciężkimi.

Pani też kiedyś się nimi odżywiała. Co sprawiło, że nagle zainteresowała się pani etykietami?

Wszystko zaczęło się od moich dzieci. Przez wiele lat bardzo chorowały, łapały wszystkie infekcje bakteryjne i wirusowe. Kupowaliśmy przez to masę leków, dzieci ciągle przechodziły terapie antybiotykowe i kuracje sterydowe, sami się od nich zarażaliśmy. Choroby mieliśmy w domu co kilka tygodni.

Co było przyczyną?

Długo nie wiedzieliśmy. Obstawialiśmy, że problem leży w jedzeniu, ale nie mogliśmy go zlokalizować.

Testy alergiczne?

Niczego nie wykazywały. Staraliśmy się więc wykluczać z diety kolejne produkty, eliminowaliśmy po kolei nabiał, słodycze. Ale to niczego nie zmieniało. Pięć lat temu wyjechaliśmy na urlop na Kretę. Uznaliśmy, że raz w życiu nie będziemy zadręczać siebie i dzieci i pozwolimy im jeść wszystko. Trudno, najwyżej to odchorujemy.

Nic takiego nie miało miejsca.

Dlaczego?

Zaczęłam przekopywać dostępną literaturę i okazało się, że na Krecie po prostu je się raczej nieprzetworzoną żywność. Pomyślałam, że to może być dobry trop, że to żywność przetworzona ma wpływ na ich choroby. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, kiedy zaczęłam eliminować takie produkty, dzieci przestały chorować.

U moich dzieci występowało zjawisko pseudoalergii – automatycznie reagowały na pewne składniki pożywienia, ale nie brał w tym udziału układ immunologiczny.

Co im szkodziło?

Na przykład glutaminian sodu, czy acesulfan K. Badania pokazują, że wszystkim to szkodzi w jakiś sposób, ale nie wszyscy reagują na to od razu.U moich dzieci miała miejsce natychmiastowa reakcja , więc teraz po prostu jedzą zdrowo.

Jak z normalnego żywienia przestawić się na żywność nieprzetworzoną?

Muszę przyznać, że nie było to proste. Wertowałam artykuły naukowe, czytałam książki. Pięć lat temu dostępnej literatury na ten temat było zdecydowanie mniej, niż dziś. Wiele porad dotyczyło eliminowania całych grup produktów, ale ja już stosowałam wcześniej diety eliminacyjne i wiedziałam, że nie tędy droga. Zaczęłam więc sama mozolnie wydeptywać ścieżki.

Na czym to polegało?

Zaczęłam na przykład czytać etykiety na produktach. Zastanawiałam się, czy składniki, które w nich znajduję są groźne dla naszego organizmu, więc po powrocie do domu czytałam o ich właściwościach. Szybko zaczęłam omijać te, które są groźne i wybierać te produkty, które są najmniej szkodliwe.

Jakie składniki zaskoczyły panią najbardziej?

Jednym z pierwszych tropów, na jakie wpadłam był benzoesan sodu, który podawałam dzieciom jako składnik leku na kaszel. Dziecko dostawało lek z tym składnikiem i zapadało na zapalenie oskrzeli – taka sytuacja powtórzyła się trzykrotnie, więc w końcu zauważyłam zależność. Kiedy wczytałam się w etykietę, okazało się, że u osób nadwrażliwych benzoesan sodu może wywoływać działania niepożądane. Drugim zagrożeniem dla mojego dziecka był słodzik, acesulfam K, także dodawany do leków.

Jak go wyeliminować?

Okazuje się, że jest wyjście – są zamienniki danego leku, które nie zawierają niepożądanego składnika. Zresztą szybko wyszło, że w moim otoczeniu kilkoro dzieci ma ten sam problem, tylko mamy nie wiedziały, że o to chodzi.

Rozumiem, że nie szukała pani tylko w lekach.

Oczywiście. Okazało się na przykład, że wiele barwników uznawanych za potencjalnie niebezpieczne znajduje się w produktach dla dzieci – płatkach śniadaniowych, jogurtach, serkach czy mlecznych deserkach. Warto je znać i wybierać świadomie produkty bez ich dodatku.

Producenci żywności na zarzuty o wykorzystanie niezdrowych składników, zwykle odpowiadają, że jedzenie jest przecież testowane, więc bezpieczne.

Tak, ale przecież producenci nie wiedzą, ile danego składnika jem w ciągu dnia. A ja nie chodzę z kalkulatorkiem i nie liczę, czy już przekroczyłam dopuszczalną dawkę jednego czy drugiego konserwantu. Obawiam się, że nikt nie ma nad tym kontroli i nikt nie wie też, jakie w dłuższej perspektywie ma to konsekwencje dla jego zdrowia. Nie wiemy, jak wpłynie na nas kumulacja różnych związków chemicznych.

My na przykład przestaliśmy kupować większość wędlin, bo jest w nich tak wiele chemii.

W mięsnym prosi pani o etykietkę?

Teraz rzadziej, bo mam swoje wydeptane ścieżki, ale kiedyś robiłam to bardzo często. W wędlinach jest bowiem wszelkie „bogactwo”, poczynając od glutaminianu sodu, przez azotyn sodu, białko sojowe. Mnóstwo niepotrzebnych rzeczy.

Da się jeszcze dostać wędliny bez takich dodatków?

To trudne, ale możliwe.

Zresztą w ogóle mało jest dziś produktów, które są prawdziwym jedzeniem. Mnie samej nie udało się wyeliminować pewnych składników, więc zaczęłam robić dużo żywności sama.

Na przykład?

Zaopatruję się w mleko prosto od krowy i robię sama jogurty. Sama piekę chleb, robię przetwory na zimę.

Skąd pani miała przepisy?

Część od mamy, część od teściowej. Ona przez wiele lat robiła sama śledzie, kiszoną kapustę. Zawsze mnie to dziwiło. Teraz przestało.

Dużo przepisów biorę z blogów, bardzo dużo zmieniam, robię po swojemu. Zamieniam na przykład mąkę pszenną na żytnią, albo gryczaną. Tę z kolei robię sama mieląc ziarna gryki w młynku do kawy.

To musi zajmować mnóstwo czasu. Ja staram się nie jeść najgorszych śmieci, ale i tak przeszukiwanie półek w sklepie trwa wieki.

To prawda, długo trwało zanim przewertowałam wszystkie etykietki.

Czyli nie ma nadziei…

Nie do końca, w mojej książce zebrałam już efekty tych poszukiwań, więc ktoś, kto teraz zacznie myśleć o zdrowym jedzeniu będzie miał o tyle łatwiej. Zamieściłam tam opisy składników najbardziej popularnych produktów, przepisy na własny ser, czy jogurt. Natomiast każdy musi sam stworzyć sobie własną listę bezpiecznych produktów dostępnych niedaleko domu, nauczyć się docierać do producentów zdrowej żywności.

Jak pani do nich dociera?

Na targu staram się wybierać warzywa od rolników. Kiedy widzę panią, która siedzi przy stoisku z małą ilością warzyw, podchodzę i pytam, czy to jej własne. Jeśli odpowie, że tak, umawiam się na stałe dostawy. Jeśli chcę zrobić przetwory, pytam, czy ma większą ilość danych owoców czy warzyw. Jeśli nie ma, to poleca mi swoją sąsiadkę. I w drugą stronę – ja polecam taką panią swoim koleżankom, które też starają się szukać dobrej żywności.

To nie jest trudne? W mieście tacy ludzie nie stoją na każdym rogu.

Na pewno jest to bardziej skomplikowane, niż zrobienie zakupów w supermarkecie, nie oszukujmy się. Ale można to robić do pewnego stopnia, na tyle, na ile to możliwe. Można też działać w kooperatywie – jeśli ktoś jedzie po pomidory na wieś, pyta, czy nie przywieźć też nam. Dzielimy się później kosztami transportu.

Wiele jest takich osób w pani otoczeniu?

Coraz więcej. Ludzie widzą nasze dzieci, które chorowały, a teraz nie chorują. Widzą, że mój mąż, który miał problemy zdrowotne, już ich nie ma. Że ja, która miałam bóle żołądka, też mam spokój. To do nich przemawia. Moja kuzynka jest wykładowcą na uczelni. Po tym, jak zaczęła myśleć o tym, co je, przyznała, że pierwszy raz miała semestr, w którym nie opuściła ani dnia zajęć. Nie chorowała ani ona, ani jej syn.  

A do dzieci ta filozofia przemawia?

Tutaj faktycznie czasami jest problem, nie kupujemy im słodyczy, ani gotowych deserków na bazie mleka. Rozmawiamy z nimi dużo na ten temat, ale agresywna reklama robi swoje.

Ja natomiast stosuję drobne triki, które opisałam też w książce.

Jakie na przykład?

Moje dzieci dostają do szkoły tylko drobne pieniądze, które mogą wydać na wodę. Mamy taką umowę, mam nadzieję, że ją respektują. Jeśli idą na urodziny, proszę je, żeby nie objadały się chipsami, ani nie opijały colą. Pytają wtedy, czy mogą spróbować. No mogą, dlaczego nie?

Udało nam się wypracować taki model, w którym do nas do domu nie przynosi się słodyczy. Nie wszyscy to respektują, ale jeśli ktoś przyniesie jakieś dla dzieci, my je po prostu konfiskujemy. Jeśli ktoś chce sprawić im przyjemność, może przynieść owoce.

Najnowsze badania pokazują, co te wszystkie dodatki do żywności: konserwanty, aromaty, barwniki, wzmacniacze smaku i zapachu robią z naszym układem hormonalnym, jakie powodują problemy. Choćby ADHD. To dla dziecka prawdziwy dramat, że jest uspokajane na wszystkich lekcjach. A jakie ono ma być, skoro co przerwę je batona? Chcielibyśmy oszczędzić tego naszym dzieciom.

Z jednej strony zdrowie, ale z drugiej eko żywność do najtańszych nie należy.

To zależy, jak na to spojrzeć. Przestaliśmy na przykład wydawać naprawdę ogromne pieniądze na wizyty domowe, leki, lekarzy. To odciążyło budżet. Z drugiej strony warto teżwykazywać się gospodarskim sprytem . Bo, owszem, można kupić dobrą szynkę za 40 zł za kilogram, ale równie dobrze można kupić mięso surowe i samodzielnie je upiec. I zaoszczędzić 20 zł na kilogramie.

Tak samo jest z kawą. Jeśli ktoś pija kawę to lepiej zamiast kawy rozpuszczalnej sięgnąć po zdrowszą i tańsząziarnistą. Nie trzeba też wyłącznie kupować żywności nazwanej ekologiczną (choć i tę zdarzyło mi się kupić taniej, niż w supermarkecie). Ale i w supermarkecie da się trafić na dobre produkty, mam wśród przyjaciół wielodzietną rodzinę, której po prostu nie stać na ekstrawagancję.

Dzięki mojej książce udało im się po prostu zrobić zdrowsze zakupy zamykając się w dotychczasowym budżecie. To też sukces.

Zamień chemię na jedzenie.

O tym, że jedzenie może leczyć Julita Bator przekonała się na własnej skórze. Przez kilka lat myślała, że po prostu ma chorowite dzieci. Kiedy tylko zmieniła im dietę, infekcje przeszły jak ręką odjął. Spędziła godziny na wertowaniu etykietek i poszukiwaniu szkodliwych składników w jedzeniu. Teraz na podstawie swoich doświadczeń wydała książkę i radzi, jak "zamienić chemię na jedzenie".

Już sam tytuł pani książki jest trochę przerażający – "Zamień chemię na jedzenie". To znaczy, że produkty, które wkładam w sklepie do koszyka nie są jedzeniem?

Nie wiem dokładnie, co pani do tego koszyka wkłada, ale jeśli zagłębimy się w skład poszczególnych produktów spożywczych, można się przerazić. Bardzo często nieświadomie nie kupujemy jedzenia, tylko produkty jedzeniopodobne, w których składzie dominują chemiczne dodatki, produkty które nasycone są pestycydami i metalami ciężkimi.

Pani też kiedyś się nimi odżywiała. Co sprawiło, że nagle zainteresowała się pani etykietami?

Wszystko zaczęło się od moich dzieci. Przez wiele lat bardzo chorowały, łapały wszystkie infekcje bakteryjne i wirusowe. Kupowaliśmy przez to masę leków, dzieci ciągle przechodziły terapie antybiotykowe i kuracje sterydowe, sami się od nich zarażaliśmy. Choroby mieliśmy w domu co kilka tygodni.

Co było przyczyną?

Długo nie wiedzieliśmy. Obstawialiśmy, że problem leży w jedzeniu, ale nie mogliśmy go zlokalizować.

Testy alergiczne?

Niczego nie wykazywały. Staraliśmy się więc wykluczać z diety kolejne produkty, eliminowaliśmy po kolei nabiał, słodycze. Ale to niczego nie zmieniało. Pięć lat temu wyjechaliśmy na urlop na Kretę. Uznaliśmy, że raz w życiu nie będziemy zadręczać siebie i dzieci i pozwolimy im jeść wszystko. Trudno, najwyżej to odchorujemy.

Nic takiego nie miało miejsca.

Dlaczego?

Zaczęłam przekopywać dostępną literaturę i okazało się, że na Krecie po prostu je się raczej nieprzetworzoną żywność. Pomyślałam, że to może być dobry trop, że to żywność przetworzona ma wpływ na ich choroby. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, kiedy zaczęłam eliminować takie produkty, dzieci przestały chorować.

U moich dzieci występowało zjawisko pseudoalergii – automatycznie reagowały na pewne składniki pożywienia, ale nie brał w tym udziału układ immunologiczny.

Co im szkodziło?

Na przykład glutaminian sodu, czy acesulfan K. Badania pokazują, że wszystkim to szkodzi w jakiś sposób, ale nie wszyscy reagują na to od razu.U moich dzieci miała miejsce natychmiastowa reakcja , więc teraz po prostu jedzą zdrowo.

Jak z normalnego żywienia przestawić się na żywność nieprzetworzoną?

Muszę przyznać, że nie było to proste. Wertowałam artykuły naukowe, czytałam książki. Pięć lat temu dostępnej literatury na ten temat było zdecydowanie mniej, niż dziś. Wiele porad dotyczyło eliminowania całych grup produktów, ale ja już stosowałam wcześniej diety eliminacyjne i wiedziałam, że nie tędy droga. Zaczęłam więc sama mozolnie wydeptywać ścieżki.

Na czym to polegało?

Zaczęłam na przykład czytać etykiety na produktach. Zastanawiałam się, czy składniki, które w nich znajduję są groźne dla naszego organizmu, więc po powrocie do domu czytałam o ich właściwościach. Szybko zaczęłam omijać te, które są groźne i wybierać te produkty, które są najmniej szkodliwe.

Jakie składniki zaskoczyły panią najbardziej?

Jednym z pierwszych tropów, na jakie wpadłam był benzoesan sodu, który podawałam dzieciom jako składnik leku na kaszel. Dziecko dostawało lek z tym składnikiem i zapadało na zapalenie oskrzeli – taka sytuacja powtórzyła się trzykrotnie, więc w końcu zauważyłam zależność. Kiedy wczytałam się w etykietę, okazało się, że u osób nadwrażliwych benzoesan sodu może wywoływać działania niepożądane. Drugim zagrożeniem dla mojego dziecka był słodzik, acesulfam K, także dodawany do leków.

Jak go wyeliminować?

Okazuje się, że jest wyjście – są zamienniki danego leku, które nie zawierają niepożądanego składnika. Zresztą szybko wyszło, że w moim otoczeniu kilkoro dzieci ma ten sam problem, tylko mamy nie wiedziały, że o to chodzi.

Rozumiem, że nie szukała pani tylko w lekach.

Oczywiście. Okazało się na przykład, że wiele barwników uznawanych za potencjalnie niebezpieczne znajduje się w produktach dla dzieci – płatkach śniadaniowych, jogurtach, serkach czy mlecznych deserkach. Warto je znać i wybierać świadomie produkty bez ich dodatku.

Producenci żywności na zarzuty o wykorzystanie niezdrowych składników, zwykle odpowiadają, że jedzenie jest przecież testowane, więc bezpieczne.

Tak, ale przecież producenci nie wiedzą, ile danego składnika jem w ciągu dnia. A ja nie chodzę z kalkulatorkiem i nie liczę, czy już przekroczyłam dopuszczalną dawkę jednego czy drugiego konserwantu. Obawiam się, że nikt nie ma nad tym kontroli i nikt nie wie też, jakie w dłuższej perspektywie ma to konsekwencje dla jego zdrowia. Nie wiemy, jak wpłynie na nas kumulacja różnych związków chemicznych.

My na przykład przestaliśmy kupować większość wędlin, bo jest w nich tak wiele chemii.

W mięsnym prosi pani o etykietkę?

Teraz rzadziej, bo mam swoje wydeptane ścieżki, ale kiedyś robiłam to bardzo często. W wędlinach jest bowiem wszelkie „bogactwo”, poczynając od glutaminianu sodu, przez azotyn sodu, białko sojowe. Mnóstwo niepotrzebnych rzeczy.

Da się jeszcze dostać wędliny bez takich dodatków?

To trudne, ale możliwe.

Zresztą w ogóle mało jest dziś produktów, które są prawdziwym jedzeniem. Mnie samej nie udało się wyeliminować pewnych składników, więc zaczęłam robić dużo żywności sama.

Na przykład?

Zaopatruję się w mleko prosto od krowy i robię sama jogurty. Sama piekę chleb, robię przetwory na zimę.

Skąd pani miała przepisy?

Część od mamy, część od teściowej. Ona przez wiele lat robiła sama śledzie, kiszoną kapustę. Zawsze mnie to dziwiło. Teraz przestało.

Dużo przepisów biorę z blogów, bardzo dużo zmieniam, robię po swojemu. Zamieniam na przykład mąkę pszenną na żytnią, albo gryczaną. Tę z kolei robię sama mieląc ziarna gryki w młynku do kawy.

To musi zajmować mnóstwo czasu. Ja staram się nie jeść najgorszych śmieci, ale i tak przeszukiwanie półek w sklepie trwa wieki.

To prawda, długo trwało zanim przewertowałam wszystkie etykietki.

Czyli nie ma nadziei…

Nie do końca, w mojej książce zebrałam już efekty tych poszukiwań, więc ktoś, kto teraz zacznie myśleć o zdrowym jedzeniu będzie miał o tyle łatwiej. Zamieściłam tam opisy składników najbardziej popularnych produktów, przepisy na własny ser, czy jogurt. Natomiast każdy musi sam stworzyć sobie własną listę bezpiecznych produktów dostępnych niedaleko domu, nauczyć się docierać do producentów zdrowej żywności.

Jak pani do nich dociera?

Na targu staram się wybierać warzywa od rolników. Kiedy widzę panią, która siedzi przy stoisku z małą ilością warzyw, podchodzę i pytam, czy to jej własne. Jeśli odpowie, że tak, umawiam się na stałe dostawy. Jeśli chcę zrobić przetwory, pytam, czy ma większą ilość danych owoców czy warzyw. Jeśli nie ma, to poleca mi swoją sąsiadkę. I w drugą stronę – ja polecam taką panią swoim koleżankom, które też starają się szukać dobrej żywności.

To nie jest trudne? W mieście tacy ludzie nie stoją na każdym rogu.

Na pewno jest to bardziej skomplikowane, niż zrobienie zakupów w supermarkecie, nie oszukujmy się. Ale można to robić do pewnego stopnia, na tyle, na ile to możliwe. Można też działać w kooperatywie – jeśli ktoś jedzie po pomidory na wieś, pyta, czy nie przywieźć też nam. Dzielimy się później kosztami transportu.

Wiele jest takich osób w pani otoczeniu?

Coraz więcej. Ludzie widzą nasze dzieci, które chorowały, a teraz nie chorują. Widzą, że mój mąż, który miał problemy zdrowotne, już ich nie ma. Że ja, która miałam bóle żołądka, też mam spokój. To do nich przemawia. Moja kuzynka jest wykładowcą na uczelni. Po tym, jak zaczęła myśleć o tym, co je, przyznała, że pierwszy raz miała semestr, w którym nie opuściła ani dnia zajęć. Nie chorowała ani ona, ani jej syn.

A do dzieci ta filozofia przemawia?

Tutaj faktycznie czasami jest problem, nie kupujemy im słodyczy, ani gotowych deserków na bazie mleka. Rozmawiamy z nimi dużo na ten temat, ale agresywna reklama robi swoje.

Ja natomiast stosuję drobne triki, które opisałam też w książce.

Jakie na przykład?

Moje dzieci dostają do szkoły tylko drobne pieniądze, które mogą wydać na wodę. Mamy taką umowę, mam nadzieję, że ją respektują. Jeśli idą na urodziny, proszę je, żeby nie objadały się chipsami, ani nie opijały colą. Pytają wtedy, czy mogą spróbować. No mogą, dlaczego nie?

Udało nam się wypracować taki model, w którym do nas do domu nie przynosi się słodyczy. Nie wszyscy to respektują, ale jeśli ktoś przyniesie jakieś dla dzieci, my je po prostu konfiskujemy. Jeśli ktoś chce sprawić im przyjemność, może przynieść owoce.

Najnowsze badania pokazują, co te wszystkie dodatki do żywności: konserwanty, aromaty, barwniki, wzmacniacze smaku i zapachu robią z naszym układem hormonalnym, jakie powodują problemy. Choćby ADHD. To dla dziecka prawdziwy dramat, że jest uspokajane na wszystkich lekcjach. A jakie ono ma być, skoro co przerwę je batona? Chcielibyśmy oszczędzić tego naszym dzieciom.

Z jednej strony zdrowie, ale z drugiej eko żywność do najtańszych nie należy.

To zależy, jak na to spojrzeć. Przestaliśmy na przykład wydawać naprawdę ogromne pieniądze na wizyty domowe, leki, lekarzy. To odciążyło budżet. Z drugiej strony warto teżwykazywać się gospodarskim sprytem . Bo, owszem, można kupić dobrą szynkę za 40 zł za kilogram, ale równie dobrze można kupić mięso surowe i samodzielnie je upiec. I zaoszczędzić 20 zł na kilogramie.

Tak samo jest z kawą. Jeśli ktoś pija kawę to lepiej zamiast kawy rozpuszczalnej sięgnąć po zdrowszą i tańsząziarnistą. Nie trzeba też wyłącznie kupować żywności nazwanej ekologiczną (choć i tę zdarzyło mi się kupić taniej, niż w supermarkecie). Ale i w supermarkecie da się trafić na dobre produkty, mam wśród przyjaciół wielodzietną rodzinę, której po prostu nie stać na ekstrawagancję.

Dzięki mojej książce udało im się po prostu zrobić zdrowsze zakupy zamykając się w dotychczasowym budżecie. To też sukces.

Zielona herbata raz jeszcze. – Zielona herbata posiada wiele korzystnych właściwości – chroni ona przed rakiem, chorobami serca i cukrzycą typu 2. Okazuje się jednak, że to nie wszystko, co ma do zaoferowania ten cudowny napar. W ostatnim badaniu specjaliści potwierdzili, że zielona herbata może poprawiać funkcje poznawcze mózgu, a w szczególności pamięć roboczą.

Właściwości zielonej herbaty
Zespół badawczy, w tym prof. Christoph Beglinger i prof. Stefan Borgwardt ze Szpitala Uniwersyteckiego w Bazylei, podaje, że zielona herbata może wspomagać terapię zaburzeń poznawczych związanych z chorobami neuropsychiatrycznymi, takimi jak demencja. Swoje odkrycie opublikował na łamach czasopisma „Psychopharmacology”.

Pochodząca z Chin i Indii zielona herbata produkowana jest z liści krzewu Camellia sinensis. W odróżnieniu od pozostałych rodzajów herbat, odmiana zielona powstaje z nieutlenionych liści, dzięki czemu stanowi bogate źródło przeciwutleniaczy. Zawiera ona związki nazywane polifenolami, które odpowiedzialne są za przeciwzapalne i przeciwnowotworowe właściwości herbaty.

Niesłodzony napój zawiera zero kalorii. Ilość kofeiny zależy od czasu zaparzania i ilości użytych liści. Generalnie zielona herbata zawiera stosunkowo małą ilość kofeiny (ok. 20-45 mg na filiżankę). Dla porównania, herbata czarna dostarcza ok. 50 mg, a kawa 95 mg kofeiny na filiżankę.

Wpływ zielonej herbaty na zdrowie
Napar znalazł szerokie zastosowanie w tradycyjnej medycynie chińskiej i indyjskiej, gdzie wykorzystywany był celem przyspieszenia gojenia się ran, kontroli krwawień, regulacji temperatury ciała, wspomagania trawienia i funkcji serca, a także zapewnienia zdrowia psychicznego.

Poprzednie badania powiązały napar z licznymi korzyściami zdrowotnymi. W 2013 roku stwierdzono na przykład, że zielona herbata zmniejszać może ryzyko udaru. Kolejny test potwierdził, że pomaga w walce z rakiem prostaty. Dowiedziono także, że zielona herbata może mieć pozytywny wpływ na funkcje poznawcze mózgu. Jednak, zdaniem szwajcarskich badaczy, dokładne mechanizmy odpowiedzialne za tę zależność pozostawały niewyjaśnione.

W celu poddania działania zielonej herbaty głębszej analizie, zespół badawczy przeprowadził badanie z udziałem 12 zdrowych mężczyzn o średniej wieku wynoszącej 24,1 lat. Części ochotników podano napój mleczny na bazie serwatki wzbogacony o 27,5 g ekstraktu z zielonej herbaty, podczas gdy pozostali spożywali napój bez dodatku zielonej herbaty. Uczestnicy nie mieli pojęcia, z którym specyfikiem mają do czynienia. Następnie, badanych poproszono o wykonanie szeregu zadań angażujących pamięć roboczą. W ich czasie mierzono aktywność mózgową uczestników za pomocą rezonansu magnetycznego.

Okazało się, że mężczyźni, który konsumowali napój wzbogacony o ekstrakt z zielonej herbaty wykazywali zwiększoną łączność pomiędzy prawym górnym płacikiem ciemieniowym i korą czołową mózgu. Aktywność ta korelowała z większą wydajnością podczas testów na pamięć roboczą.

Zielona herbata a funkcje poznawcze
Jak podają badacze, wyniki sugerują, że ekstrakt z zielonej herbaty wspomaga łączność funkcjonalną pomiędzy korą ciemieniową i czołową w czasie przetwarzania pamięci roboczej. Co ciekawe, poprawę łączności powiązano z polepszaniem funkcji poznawczych wynikającym ze spożycia zielonej herbaty. Jak dodają autorzy badania, wyniki ukazują wpływ zielonej herbaty na pamięć roboczą na poziomie układu nerwowego, co sugeruje możliwość modyfikowania plastyczności międzyregionalnych połączeń mózgowych. Zdaniem badaczy, ponieważ zielona herbata zwiększa łączność pomiędzy regionami czołowym i ciemieniowym w czasie procesu przetwarzania pamięci roboczej, warto zbadać skuteczność napoju w leczeniu schorzeń obejmujących upośledzenie funkcji poznawczych, takich jak demencja.

Z drugiej strony, badanie związane jest z kilkoma ograniczeniami. Co ważne, ochotnicy pili napoje zawierające ekstrakt z zielonej herbaty, a nie sam ekstrakt. Gdyby konsumowali oni wyłącznie zieloną herbatę, można by wyeliminować potencjalny wpływ innych substancji, takich jak kofeina, które mogły modyfikować zdolności poznawcze mężczyzn. Niemniej jednak zielona herbata pozostaje jednym z najbardziej lubianych i korzystnych rodzajów tego popularnego napoju.

Zielona herbata raz jeszcze.

Zielona herbata posiada wiele korzystnych właściwości – chroni ona przed rakiem, chorobami serca i cukrzycą typu 2. Okazuje się jednak, że to nie wszystko, co ma do zaoferowania ten cudowny napar. W ostatnim badaniu specjaliści potwierdzili, że zielona herbata może poprawiać funkcje poznawcze mózgu, a w szczególności pamięć roboczą.

Właściwości zielonej herbaty
Zespół badawczy, w tym prof. Christoph Beglinger i prof. Stefan Borgwardt ze Szpitala Uniwersyteckiego w Bazylei, podaje, że zielona herbata może wspomagać terapię zaburzeń poznawczych związanych z chorobami neuropsychiatrycznymi, takimi jak demencja. Swoje odkrycie opublikował na łamach czasopisma „Psychopharmacology”.

Pochodząca z Chin i Indii zielona herbata produkowana jest z liści krzewu Camellia sinensis. W odróżnieniu od pozostałych rodzajów herbat, odmiana zielona powstaje z nieutlenionych liści, dzięki czemu stanowi bogate źródło przeciwutleniaczy. Zawiera ona związki nazywane polifenolami, które odpowiedzialne są za przeciwzapalne i przeciwnowotworowe właściwości herbaty.

Niesłodzony napój zawiera zero kalorii. Ilość kofeiny zależy od czasu zaparzania i ilości użytych liści. Generalnie zielona herbata zawiera stosunkowo małą ilość kofeiny (ok. 20-45 mg na filiżankę). Dla porównania, herbata czarna dostarcza ok. 50 mg, a kawa 95 mg kofeiny na filiżankę.

Wpływ zielonej herbaty na zdrowie
Napar znalazł szerokie zastosowanie w tradycyjnej medycynie chińskiej i indyjskiej, gdzie wykorzystywany był celem przyspieszenia gojenia się ran, kontroli krwawień, regulacji temperatury ciała, wspomagania trawienia i funkcji serca, a także zapewnienia zdrowia psychicznego.

Poprzednie badania powiązały napar z licznymi korzyściami zdrowotnymi. W 2013 roku stwierdzono na przykład, że zielona herbata zmniejszać może ryzyko udaru. Kolejny test potwierdził, że pomaga w walce z rakiem prostaty. Dowiedziono także, że zielona herbata może mieć pozytywny wpływ na funkcje poznawcze mózgu. Jednak, zdaniem szwajcarskich badaczy, dokładne mechanizmy odpowiedzialne za tę zależność pozostawały niewyjaśnione.

W celu poddania działania zielonej herbaty głębszej analizie, zespół badawczy przeprowadził badanie z udziałem 12 zdrowych mężczyzn o średniej wieku wynoszącej 24,1 lat. Części ochotników podano napój mleczny na bazie serwatki wzbogacony o 27,5 g ekstraktu z zielonej herbaty, podczas gdy pozostali spożywali napój bez dodatku zielonej herbaty. Uczestnicy nie mieli pojęcia, z którym specyfikiem mają do czynienia. Następnie, badanych poproszono o wykonanie szeregu zadań angażujących pamięć roboczą. W ich czasie mierzono aktywność mózgową uczestników za pomocą rezonansu magnetycznego.

Okazało się, że mężczyźni, który konsumowali napój wzbogacony o ekstrakt z zielonej herbaty wykazywali zwiększoną łączność pomiędzy prawym górnym płacikiem ciemieniowym i korą czołową mózgu. Aktywność ta korelowała z większą wydajnością podczas testów na pamięć roboczą.

Zielona herbata a funkcje poznawcze
Jak podają badacze, wyniki sugerują, że ekstrakt z zielonej herbaty wspomaga łączność funkcjonalną pomiędzy korą ciemieniową i czołową w czasie przetwarzania pamięci roboczej. Co ciekawe, poprawę łączności powiązano z polepszaniem funkcji poznawczych wynikającym ze spożycia zielonej herbaty. Jak dodają autorzy badania, wyniki ukazują wpływ zielonej herbaty na pamięć roboczą na poziomie układu nerwowego, co sugeruje możliwość modyfikowania plastyczności międzyregionalnych połączeń mózgowych. Zdaniem badaczy, ponieważ zielona herbata zwiększa łączność pomiędzy regionami czołowym i ciemieniowym w czasie procesu przetwarzania pamięci roboczej, warto zbadać skuteczność napoju w leczeniu schorzeń obejmujących upośledzenie funkcji poznawczych, takich jak demencja.

Z drugiej strony, badanie związane jest z kilkoma ograniczeniami. Co ważne, ochotnicy pili napoje zawierające ekstrakt z zielonej herbaty, a nie sam ekstrakt. Gdyby konsumowali oni wyłącznie zieloną herbatę, można by wyeliminować potencjalny wpływ innych substancji, takich jak kofeina, które mogły modyfikować zdolności poznawcze mężczyzn. Niemniej jednak zielona herbata pozostaje jednym z najbardziej lubianych i korzystnych rodzajów tego popularnego napoju.

Uprawa konopi sprawdza się – Niewielu odważy się rozpocząć nieznaną działalność gospodarczą. Mieszkający w rejonie solecznickim rolnicy – ojciec Ryszard Szczykno oraz dwóch jego synów: Andrzej i Jarosław – nie boją się nowości. W tym roku założyli nietypową dla regionów przygranicznych niemałą uprawę konopi włóknistych.

Andrzej Szczykno – to „mózg" rodziny oraz autor wszystkich innowacji. Tacy przedsiębiorczy ludzie zwykle nazywani są specjalistami od marketingu. Synowie, zachęceni przez ojca, postanowili uprawiać konopie włókniste.

„W ubiegłym roku, kiedy zaczęto głośno mówić o możliwości uprawiania konopi, zacząłem o nich zbierać informację – opowiadał pan Andrzej. – Szukałem w internecie, prasie, udałem się nawet na Ukrainę". Ukraińcy już od dawna uprawiają konopie do pozyskiwania włókna i oleju. Panu Andrzejowi zależało mi na tym, by z pierwszych ust dowiedzieć się, jak należy uprawiać te rośliny.

„Wiele się dowiedziałem o uprawie konopi w tym kraju, nawet udało się zdobyć nasiona, które w tym roku posieliśmy" – cieszył się Andrzej. – Spodobała mi się maszyna do wiązania snopów konopi, ale jej przywiezienie było niemożliwe".

Snopy konopi są wiązane po to, by dobrze wyschły nasiona oraz cała roślina. Tak robi się na Ukrainie. Tutaj, w Dziewieniszkach, należało szukać własnego sposobu.

Mężczyźni z rodziny Szczyknów konopie posadzili w kilku miejscowościach starostwa Dziewieniszki: koło wsi Šaltiniai, Žižmai, Kamučiai, Rudni, gdyż tylko w taki sposób można się dowiedzieć, jaka gleba nadaje się najlepiej dla tych roślin.

„W naszym regionie gleby są bardzo różne. Na początku pola, o długości jednego kilometra, będzie żwir, a na końcu na pewno będzie się orało piasek. W tym roku posadziliśmy 50 hektarów konopi. Nie chcieliśmy próbować na kilkunastu hektarach. Nie boimy się iść nieznaną dla nas drogą, jesteśmy ciekawi" – mówił pan Andrzej.

Rozmówca opowiadał, że zbiór konopi zaczęli w październiku. Robiono to w taki oto sposób – kombajn ścinał tylko wiechy dojrzałych roślin, nasiona zostaną wykorzystane na olej. Pozostała część rośliny jest pozostawiana na polu do wiosny. „Po zimie łodygi konopi są łamliwe, będą one zebrane, a wtedy surowiec do pozyskania włókna zostanie prasowany i sprzedany nabywcom. Już prowadzimy negocjacje i z Łotyszami, oni chętnie kupiliby sporo włókien. Do wiosny może i na Litwie znajda się nabywcy" – zwierzał się pan Andrzej.

Szukają najlepszego wariantu

Rolnicy Szczyknowie konopie sadzą w różny sposób. Jeżeli trzeba uzyskać więcej nasion – sieje się 18 kg, jeśli trzeba więcej surowca na włókno – sieje się po 40 kg na hektar.

„Powinniśmy jak najszybciej znaleźć optymalny wariant, gdyż po zezwoleniu na uprawę konopi włóknistych, będzie wielki na nie popyt, musimy mieć największe korzyści" – mówił pan Andrzej.

Rolnicy z Dziewieniszek nie stoją w miejscu. Przed tygodniem urządzili suszarnię zboża. Dostawcy przywieźli używany i niedrogi sprzęt z Niemiec.

„Dotąd suszyliśmy zboże za pomocą własnoręcznie zrobionego sprzętu. Teraz zboże, przesypane z kosza kombajnu do suszarni, będzie odpowiednio wysuszone" – powiedział pan Ryszard.

A zboża w spichlerzach rodziny Szczyknów są całe góry. Oprócz konopi włóknistych jest także pszenica, rzepak i olejowa rzodkiew oleista. „Przed kilkoma dekadami powiedziałem dzieciom: jak by nie było trudno, ale pracując na roli, naprawdę da się przeżyć. Nie wskazałem, jak mają żyć, ale zaproponowałem, by zostali rolnikami. Jest nas trzech, wzajemnie się wspieramy" – powiedział pan Ryszard.

Wolnej ziemi już brakuje

W Dziewieniszkach, gdzie niemal całe terytorium należy do Historycznego Regionalnego Parku w Dziewieniszkach, praca na roli wymaga sprytu i zaradności. Wolnej ziemi już nie ma, a ci, którzy zdążyli kupić lub wynająć, dzisiaj szukają najbardziej zyskownych i opłacalnych wariatów uprawy.
Głowa rodziny Szczyknów – pan Ryszard – włada 204 hetarami ziemi, najmłodszy syn Jarosław ma 264 ha, a Andrzej uprawia 280 ha. Powierzchnia upraw nie jest mała, jest sporo miejsca do działania.

Pan Andrzej nie odrzuca możliwości, że w przyszłości będą się zajmowali uprawą jedynie roślin oleistych. Dla ciekawości posadzili także18 ha słoneczników.
„Teraz, po uporządkowaniu tegorocznego urodzaju, będzie sporo liczenia. W przyszłym roku na pewno posadziny konopie włókniste. Nie ma żadnych wątpliwości. Zdecydujemy, w którym kierunku podążać. Podczas pierwszego roku sporo się nauczyliśmy, ale pozostało też wiele nieopowiedzianych pytań. Sądzę, że damy radę" – stwierdził pan Andrzej.

W rodzinie Szczyknów wielka radość – przed kilkoma tygodniami odbyło się wesele pana Andrzeja i Wiktori z Czużakampi. Jesienią orząc pole pan młody obserwował niecodzienny widokiem: na pole zleciały się dziesiątki bocianów. Jaką wiadomość przyniosą one wiosną?

Vladas Kasperavičius

Uprawa konopi sprawdza się

Niewielu odważy się rozpocząć nieznaną działalność gospodarczą. Mieszkający w rejonie solecznickim rolnicy – ojciec Ryszard Szczykno oraz dwóch jego synów: Andrzej i Jarosław – nie boją się nowości. W tym roku założyli nietypową dla regionów przygranicznych niemałą uprawę konopi włóknistych.

Andrzej Szczykno – to „mózg" rodziny oraz autor wszystkich innowacji. Tacy przedsiębiorczy ludzie zwykle nazywani są specjalistami od marketingu. Synowie, zachęceni przez ojca, postanowili uprawiać konopie włókniste.

„W ubiegłym roku, kiedy zaczęto głośno mówić o możliwości uprawiania konopi, zacząłem o nich zbierać informację – opowiadał pan Andrzej. – Szukałem w internecie, prasie, udałem się nawet na Ukrainę". Ukraińcy już od dawna uprawiają konopie do pozyskiwania włókna i oleju. Panu Andrzejowi zależało mi na tym, by z pierwszych ust dowiedzieć się, jak należy uprawiać te rośliny.

„Wiele się dowiedziałem o uprawie konopi w tym kraju, nawet udało się zdobyć nasiona, które w tym roku posieliśmy" – cieszył się Andrzej. – Spodobała mi się maszyna do wiązania snopów konopi, ale jej przywiezienie było niemożliwe".

Snopy konopi są wiązane po to, by dobrze wyschły nasiona oraz cała roślina. Tak robi się na Ukrainie. Tutaj, w Dziewieniszkach, należało szukać własnego sposobu.

Mężczyźni z rodziny Szczyknów konopie posadzili w kilku miejscowościach starostwa Dziewieniszki: koło wsi Šaltiniai, Žižmai, Kamučiai, Rudni, gdyż tylko w taki sposób można się dowiedzieć, jaka gleba nadaje się najlepiej dla tych roślin.

„W naszym regionie gleby są bardzo różne. Na początku pola, o długości jednego kilometra, będzie żwir, a na końcu na pewno będzie się orało piasek. W tym roku posadziliśmy 50 hektarów konopi. Nie chcieliśmy próbować na kilkunastu hektarach. Nie boimy się iść nieznaną dla nas drogą, jesteśmy ciekawi" – mówił pan Andrzej.

Rozmówca opowiadał, że zbiór konopi zaczęli w październiku. Robiono to w taki oto sposób – kombajn ścinał tylko wiechy dojrzałych roślin, nasiona zostaną wykorzystane na olej. Pozostała część rośliny jest pozostawiana na polu do wiosny. „Po zimie łodygi konopi są łamliwe, będą one zebrane, a wtedy surowiec do pozyskania włókna zostanie prasowany i sprzedany nabywcom. Już prowadzimy negocjacje i z Łotyszami, oni chętnie kupiliby sporo włókien. Do wiosny może i na Litwie znajda się nabywcy" – zwierzał się pan Andrzej.

Szukają najlepszego wariantu

Rolnicy Szczyknowie konopie sadzą w różny sposób. Jeżeli trzeba uzyskać więcej nasion – sieje się 18 kg, jeśli trzeba więcej surowca na włókno – sieje się po 40 kg na hektar.

„Powinniśmy jak najszybciej znaleźć optymalny wariant, gdyż po zezwoleniu na uprawę konopi włóknistych, będzie wielki na nie popyt, musimy mieć największe korzyści" – mówił pan Andrzej.

Rolnicy z Dziewieniszek nie stoją w miejscu. Przed tygodniem urządzili suszarnię zboża. Dostawcy przywieźli używany i niedrogi sprzęt z Niemiec.

„Dotąd suszyliśmy zboże za pomocą własnoręcznie zrobionego sprzętu. Teraz zboże, przesypane z kosza kombajnu do suszarni, będzie odpowiednio wysuszone" – powiedział pan Ryszard.

A zboża w spichlerzach rodziny Szczyknów są całe góry. Oprócz konopi włóknistych jest także pszenica, rzepak i olejowa rzodkiew oleista. „Przed kilkoma dekadami powiedziałem dzieciom: jak by nie było trudno, ale pracując na roli, naprawdę da się przeżyć. Nie wskazałem, jak mają żyć, ale zaproponowałem, by zostali rolnikami. Jest nas trzech, wzajemnie się wspieramy" – powiedział pan Ryszard.

Wolnej ziemi już brakuje

W Dziewieniszkach, gdzie niemal całe terytorium należy do Historycznego Regionalnego Parku w Dziewieniszkach, praca na roli wymaga sprytu i zaradności. Wolnej ziemi już nie ma, a ci, którzy zdążyli kupić lub wynająć, dzisiaj szukają najbardziej zyskownych i opłacalnych wariatów uprawy.
Głowa rodziny Szczyknów – pan Ryszard – włada 204 hetarami ziemi, najmłodszy syn Jarosław ma 264 ha, a Andrzej uprawia 280 ha. Powierzchnia upraw nie jest mała, jest sporo miejsca do działania.

Pan Andrzej nie odrzuca możliwości, że w przyszłości będą się zajmowali uprawą jedynie roślin oleistych. Dla ciekawości posadzili także18 ha słoneczników.
„Teraz, po uporządkowaniu tegorocznego urodzaju, będzie sporo liczenia. W przyszłym roku na pewno posadziny konopie włókniste. Nie ma żadnych wątpliwości. Zdecydujemy, w którym kierunku podążać. Podczas pierwszego roku sporo się nauczyliśmy, ale pozostało też wiele nieopowiedzianych pytań. Sądzę, że damy radę" – stwierdził pan Andrzej.

W rodzinie Szczyknów wielka radość – przed kilkoma tygodniami odbyło się wesele pana Andrzeja i Wiktori z Czużakampi. Jesienią orząc pole pan młody obserwował niecodzienny widokiem: na pole zleciały się dziesiątki bocianów. Jaką wiadomość przyniosą one wiosną?

Vladas Kasperavičius

Kosmetyki naturalne i organiczne – O kosmetykach naturalnych i organicznych często się mówi tak, jakby oznaczały jedno i to samo, mimo iż reprezentują dwie odmienne kategorie produktów. Jak odróżnić kosmetyki organiczne od naturalnych? Jakie są różnice między tymi grupami kosmetyków?

Kosmetyki naturalne to takie, które zawierają składniki roślinne, mineralne oraz zwierzęce – pod warunkiem, że ich uzyskanie odbyło się z poszanowaniem dla środowiska, bez szkody dla zwierząt (np. wosk pszczeli). Chociaż kosmetyki naturalne – zwane także ekologicznymi – nie powinny zawierać żadnych składników pochodzenia syntetycznego, część organizacji, zajmujących się certyfikacją produktów ekologicznych, dopuszcza ich niewielką ilość. W zależności od jednostki certyfikującej, zawartość ta nie przekracza kilku procent.

Kosmetyki organiczne (określane również mianem „bio”) muszą spełnić bardziej rygorystyczne normy. W odróżnieniu od kosmetyków naturalnych powinny być przynajmniej w 90 proc. wyprodukowane ze składników naturalnych pochodzenia organicznego – a więc np. z kontrolowanych upraw organicznych. Dzięki temu mamy pewność, że składniki roślinne są wytwarzane bez użycia pestycydów i nawozów sztucznych oraz nie podlegają genetycznej modyfikacji.

Certyfikat prawdę Ci powie

Na rynku jest wiele produktów, których producenci reklamują je jako naturalne, ekologiczne, biologiczne. Warto podkreślić, że choć kosmetyki stojące na sklepowych półkach, mogą być reklamowane jako organiczne, wcale nie muszą takimi być. Niejasne przepisy w zakresie oznaczania kosmetyków naturalnych powodują, że nierzetelni producenci stosują fikcyjne certyfikaty, np. „100% Organic” czy „Pure Organic”. Aby produkt rzeczywiście był organiczny, musi posiadać certyfikat renomowanej organizacji, która przeprowadza kontrolę i przyznaje takie oznaczenia. 
 Najbardziej restrykcyjnym na świecie i trudnym do zdobycia certyfikatem świadczącym o organiczności produktu jest USDA Organic. Aby uzyskać ten certyfikat produkt musi być w 100 proc. naturalny, a składniki muszą być w przynajmniej 95 proc. pochodzenia organicznego.
Dla porównania – popularny w Polsce certyfikat ECOCERT wymaga, by jedynie 10 proc. wszystkich surowców wchodzących w skład produktu było uprawianych w sposób ekologiczny. Dopuszcza także udział składników ropopochodnych oraz syntetycznych konserwantów.

Oferta kosmetyków organicznych na polskim rynku z miesiąca na miesiąc staje się coraz bogatsza. Wśród wyrastających jak grzyby po deszczu marek oferujących „organiczne” kosmetyki jedynie mała część rzeczywiście spełnia wszystkie kryteria, by zasłużyć sobie na miano rzetelnej, certyfikowanej organicznie firmy. Przykładem takiej firmy są kosmetyki Alteya Organics – w 100 proc. naturalne, a dowodem jest certyfikat USDA Organic – co jest rzadkością na polskim rynku. Stanowią one kompozycję organicznych olejków o wielu leczniczych i upiększających właściwościach. Więcej informacji o Alteya Organics znajdziecie na stronie: www.perlanegra.pl

Kosmetyki naturalne i organiczne

O kosmetykach naturalnych i organicznych często się mówi tak, jakby oznaczały jedno i to samo, mimo iż reprezentują dwie odmienne kategorie produktów. Jak odróżnić kosmetyki organiczne od naturalnych? Jakie są różnice między tymi grupami kosmetyków?

Kosmetyki naturalne to takie, które zawierają składniki roślinne, mineralne oraz zwierzęce – pod warunkiem, że ich uzyskanie odbyło się z poszanowaniem dla środowiska, bez szkody dla zwierząt (np. wosk pszczeli). Chociaż kosmetyki naturalne – zwane także ekologicznymi – nie powinny zawierać żadnych składników pochodzenia syntetycznego, część organizacji, zajmujących się certyfikacją produktów ekologicznych, dopuszcza ich niewielką ilość. W zależności od jednostki certyfikującej, zawartość ta nie przekracza kilku procent.

Kosmetyki organiczne (określane również mianem „bio”) muszą spełnić bardziej rygorystyczne normy. W odróżnieniu od kosmetyków naturalnych powinny być przynajmniej w 90 proc. wyprodukowane ze składników naturalnych pochodzenia organicznego – a więc np. z kontrolowanych upraw organicznych. Dzięki temu mamy pewność, że składniki roślinne są wytwarzane bez użycia pestycydów i nawozów sztucznych oraz nie podlegają genetycznej modyfikacji.

Certyfikat prawdę Ci powie

Na rynku jest wiele produktów, których producenci reklamują je jako naturalne, ekologiczne, biologiczne. Warto podkreślić, że choć kosmetyki stojące na sklepowych półkach, mogą być reklamowane jako organiczne, wcale nie muszą takimi być. Niejasne przepisy w zakresie oznaczania kosmetyków naturalnych powodują, że nierzetelni producenci stosują fikcyjne certyfikaty, np. „100% Organic” czy „Pure Organic”. Aby produkt rzeczywiście był organiczny, musi posiadać certyfikat renomowanej organizacji, która przeprowadza kontrolę i przyznaje takie oznaczenia.
Najbardziej restrykcyjnym na świecie i trudnym do zdobycia certyfikatem świadczącym o organiczności produktu jest USDA Organic. Aby uzyskać ten certyfikat produkt musi być w 100 proc. naturalny, a składniki muszą być w przynajmniej 95 proc. pochodzenia organicznego.
Dla porównania – popularny w Polsce certyfikat ECOCERT wymaga, by jedynie 10 proc. wszystkich surowców wchodzących w skład produktu było uprawianych w sposób ekologiczny. Dopuszcza także udział składników ropopochodnych oraz syntetycznych konserwantów.

Oferta kosmetyków organicznych na polskim rynku z miesiąca na miesiąc staje się coraz bogatsza. Wśród wyrastających jak grzyby po deszczu marek oferujących „organiczne” kosmetyki jedynie mała część rzeczywiście spełnia wszystkie kryteria, by zasłużyć sobie na miano rzetelnej, certyfikowanej organicznie firmy. Przykładem takiej firmy są kosmetyki Alteya Organics – w 100 proc. naturalne, a dowodem jest certyfikat USDA Organic – co jest rzadkością na polskim rynku. Stanowią one kompozycję organicznych olejków o wielu leczniczych i upiększających właściwościach. Więcej informacji o Alteya Organics znajdziecie na stronie: www.perlanegra.pl

TOP 20 europejskich krajów w których pali się najwięcej marihuany

Po ostatnich badaniach w których stwierdzono, że ponad połowa Amerykanów poparła legalizację marihuany, przyjrzeliśmy się, jak to wygląda w Unii Europejskiej. Europejskie Centrum Monitorowania Narkotyków i Narkomani jak co roku oceniło sytuację w zakresie korzystania z marihuany.
W celu określenia w jakim Europejskim kraju pali się najwięcej marihuany, wykonano wiele statystyk. Brały w nich udział osoby od 15 do 65 roku życia które używały marihuany w ostatnich 12 miesiącach.
Wzięliśmy ten zestaw statystyk i wykorzystaliśmy je, aby zrobić ranking top 20 Europejskich krajów które palą najwięcej marihuany. Mamy także dane pokazujące, jaki procent osób dorosłych w danym kraju używało konopi indyjskich.

Czytaj dalej →


Badania: medyczna marihuana działa na 92% pacjentów – Co powiesz na tak efektywne wykorzystanie medycznego potencjału: 92 procent pacjentów uważa, że leczenie marihuaną działa.

Washington Post dowiedział się o tych statystykach z badań przeprowadzonych przez Behavioral Risk Factor California. Spośród ponad 7500 losowo badanych pacjentów, 350 używało marihuany na takie dolegliwości jak przewlekły ból, raka, migreny i zapalenia stawów. Z 350 pacjentów, 320 powiedziało, że medyczna marihuana skutecznie łagodzi objawy.

Interesujące były też statystyki demograficzne. Młodzi dorośli są najczęstszymi użytkownikami medycznej marihuany (prawie 10% badanych), ale ludzie w wieku 25-34 lat i 45-54 lat, również często po nią sięgają. Jeśli chodzi o rasę i pochodzenie etniczne, badania wykazały tylko 3 procent całkowitej wariancji. Mężczyźni, kobiety, czarni, biali, młodzi, starzy, po studiach jak i licealiści – badania wykazały bardzo małą różnicę zdań między tymi poszczególnymi grupami.

Ludzie z nastawieniem anty-marihuana którzy wątpią w skuteczność marihuany jako leku, dziś powinni rozważyć to, że marihuana nie jest furtką do narkotyków, ale furtką do skutecznego leczenia dla wszystkich. Podczas gdy te opinie, w dużej mierze pozostają nieuzasadnione, lekarze i ich pacjenci wydają się bardziej zgadzać, że medyczna marihuana na prawdę działa.

Badania: medyczna marihuana działa na 92% pacjentów

Co powiesz na tak efektywne wykorzystanie medycznego potencjału: 92 procent pacjentów uważa, że leczenie marihuaną działa.

Washington Post dowiedział się o tych statystykach z badań przeprowadzonych przez Behavioral Risk Factor California. Spośród ponad 7500 losowo badanych pacjentów, 350 używało marihuany na takie dolegliwości jak przewlekły ból, raka, migreny i zapalenia stawów. Z 350 pacjentów, 320 powiedziało, że medyczna marihuana skutecznie łagodzi objawy.

Interesujące były też statystyki demograficzne. Młodzi dorośli są najczęstszymi użytkownikami medycznej marihuany (prawie 10% badanych), ale ludzie w wieku 25-34 lat i 45-54 lat, również często po nią sięgają. Jeśli chodzi o rasę i pochodzenie etniczne, badania wykazały tylko 3 procent całkowitej wariancji. Mężczyźni, kobiety, czarni, biali, młodzi, starzy, po studiach jak i licealiści – badania wykazały bardzo małą różnicę zdań między tymi poszczególnymi grupami.

Ludzie z nastawieniem anty-marihuana którzy wątpią w skuteczność marihuany jako leku, dziś powinni rozważyć to, że marihuana nie jest furtką do narkotyków, ale furtką do skutecznego leczenia dla wszystkich. Podczas gdy te opinie, w dużej mierze pozostają nieuzasadnione, lekarze i ich pacjenci wydają się bardziej zgadzać, że medyczna marihuana na prawdę działa.

Palenie marihuany w ciąży

Przeszło osiemnaście lat temu miesięcznik naukowy „Pediatrics” opublikował przełomowe badania dotyczące wpływu marihuany na ciążę i dziecko. Choć ich wyniki okazały się punktem zwrotnym w dziedzinie pediatrii – niewiele osób o nich słyszało. Konserwatywnemu światu nauki trudno pogodzić się z faktem, że matki palące konopie w ciąży mogą rodzić zdrowe i inteligentne potomstwo.

Czytaj dalej →


!Jest Protest! – Mała wioska w najbiedniejszym regionie Polski, skutecznie opiera się jednemu z największych koncernów świata.Mieszkanki i mieszkańcy wsi Żurawlów razem od 3 czerwca 2013 roku protestują przeciwko działaniom firmy Chevron. Ta trzecia co do wielkości korporacja na świecie wbrew opinii lokalnej społeczności chce wydobywać gaz łupkowy, stwarzając bezpośrednie zagrożenie dla bezpieczeństwa i zdrowia setek tysięcy ludzi. Jest to szczególny akt oporu, bo za rolnikami z gminy Grabowiec nie stoi żadna organizacja, ruch czy medium. Dodatkowo protest ten uderza bezpośrednio w wizje kraju obfitości skrzętnie budowanego przez rząd i utwierdzanego przez wszystkie główne media. Bo to gaz łupkowy ma dać nam chleb, prace, dobrobyt i godziwe życie.

W tym proteście wszystkie negatywne skutki działania wielkich koncernów skupiły się jak w soczewce, chyba pierwszy raz w naszym kraju w takiej skali. Rolnicy wykonali samodzielnie trud dotarcia do niezależnych informacji aby uświadomić sobie, że gaz łupkowy oznacza dla nich utratę wszystkiego: żyznej ziemi, czystej wody, gospodarstw, upraw, mieszkań i domów. Analizując szerzej jednak "rewolucję" łupkową na świecie stali się głosem przeważającej części polskiego społeczeństwa. Występują niejako w imieniu mieszkańców 1/3 kraju, bezpośrednio zagrożonych, bo żyjących na terenach koncesyjnych. Ale tak na prawdę wydobycie gazu łupkowego stanowi problem dotyczący nas wszystkich: nikt nas nie zapewni, że przemysłowe wydobycie gazu metodą hydroszczelinowania nie wpłynie na środowisko naturalne, że nie powstaną pod naszymi domami gazociągi transferujące paliwo, że po naszych drogach nie będą jeździły non stop cysterny, że powietrze, woda i jedzenie nie pogorszą się. Wreszcie nikt nie jest w stanie zagwarantować, że zamieniając tereny rolnicze na przemysłowo-górnicze nie spowoduje się kryzysu towarów rolnych na rynku, a co za tym idzie gwałtownego wzrostu cen żywności. Świeże, zdrowe i smaczne warzywa staną się jeszcze droższe dla mieszkańców miast w szczególności. Nie wykluczony jest też scenariusz skażenia podziemnych zbiorników wodnych, których konsekwencją będzie prywatyzacja źródeł wody pitnej!

15 marca protestujący zapraszają wszystkich przyjaciół i sympatyzujących z nimi na wspólną demonstrację. Ale nie w Warszawie, Lublinie czy Hrubieszowie a właśnie w Żurawlowie! Zapraszamy wszystkich: nieważne czy uczestniczyli dotychczas w proteście czy nie, tych, których nie przeraża walka Dawida z Goliatem. To własnie tu, w małej wiosce na Lubelszczyźnie toczą się prawdopodobnie wydarzenia mające kolosalny wpływ na przyszłość świata, w którym żyjemy choć z dala od fleszów i obiektywów. Protest w Żurawlowie pokazuje, że nawet niewielka grupa solidarna w walce, może zatrzymać największe globalne korporacje. Pokażmy razem, że nie można ignorować naszego hasła: NIE ZGADZAMY SIĘ!
(w źródle link do wydarzenia na FB)

!Jest Protest!

Mała wioska w najbiedniejszym regionie Polski, skutecznie opiera się jednemu z największych koncernów świata.Mieszkanki i mieszkańcy wsi Żurawlów razem od 3 czerwca 2013 roku protestują przeciwko działaniom firmy Chevron. Ta trzecia co do wielkości korporacja na świecie wbrew opinii lokalnej społeczności chce wydobywać gaz łupkowy, stwarzając bezpośrednie zagrożenie dla bezpieczeństwa i zdrowia setek tysięcy ludzi. Jest to szczególny akt oporu, bo za rolnikami z gminy Grabowiec nie stoi żadna organizacja, ruch czy medium. Dodatkowo protest ten uderza bezpośrednio w wizje kraju obfitości skrzętnie budowanego przez rząd i utwierdzanego przez wszystkie główne media. Bo to gaz łupkowy ma dać nam chleb, prace, dobrobyt i godziwe życie.

W tym proteście wszystkie negatywne skutki działania wielkich koncernów skupiły się jak w soczewce, chyba pierwszy raz w naszym kraju w takiej skali. Rolnicy wykonali samodzielnie trud dotarcia do niezależnych informacji aby uświadomić sobie, że gaz łupkowy oznacza dla nich utratę wszystkiego: żyznej ziemi, czystej wody, gospodarstw, upraw, mieszkań i domów. Analizując szerzej jednak "rewolucję" łupkową na świecie stali się głosem przeważającej części polskiego społeczeństwa. Występują niejako w imieniu mieszkańców 1/3 kraju, bezpośrednio zagrożonych, bo żyjących na terenach koncesyjnych. Ale tak na prawdę wydobycie gazu łupkowego stanowi problem dotyczący nas wszystkich: nikt nas nie zapewni, że przemysłowe wydobycie gazu metodą hydroszczelinowania nie wpłynie na środowisko naturalne, że nie powstaną pod naszymi domami gazociągi transferujące paliwo, że po naszych drogach nie będą jeździły non stop cysterny, że powietrze, woda i jedzenie nie pogorszą się. Wreszcie nikt nie jest w stanie zagwarantować, że zamieniając tereny rolnicze na przemysłowo-górnicze nie spowoduje się kryzysu towarów rolnych na rynku, a co za tym idzie gwałtownego wzrostu cen żywności. Świeże, zdrowe i smaczne warzywa staną się jeszcze droższe dla mieszkańców miast w szczególności. Nie wykluczony jest też scenariusz skażenia podziemnych zbiorników wodnych, których konsekwencją będzie prywatyzacja źródeł wody pitnej!

15 marca protestujący zapraszają wszystkich przyjaciół i sympatyzujących z nimi na wspólną demonstrację. Ale nie w Warszawie, Lublinie czy Hrubieszowie a właśnie w Żurawlowie! Zapraszamy wszystkich: nieważne czy uczestniczyli dotychczas w proteście czy nie, tych, których nie przeraża walka Dawida z Goliatem. To własnie tu, w małej wiosce na Lubelszczyźnie toczą się prawdopodobnie wydarzenia mające kolosalny wpływ na przyszłość świata, w którym żyjemy choć z dala od fleszów i obiektywów. Protest w Żurawlowie pokazuje, że nawet niewielka grupa solidarna w walce, może zatrzymać największe globalne korporacje. Pokażmy razem, że nie można ignorować naszego hasła: NIE ZGADZAMY SIĘ!
(w źródle link do wydarzenia na FB)