Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Szukaj


 

Znalazłem 108 takich materiałów
Najlepsze owoce – Które owoce są najlepsze dla naszego organizmu, pod względem zawartości przeciwutleniaczy. Ale dlaczego przeciwutleniacze są aż tak ważne?
 
Antyoksydanty, czyli inaczej przeciwutleniacze, zyskują ostatnio coraz więcej zwolenników i nie dzieje się to bez powodu. Przeciwutleniacze w diecie zapobiegają zaburzeniom lub spowalniają ich przebieg. Przeciwutleniacze w żywności zmniejszają ryzyko wystąpienia chorób serca, zwyrodnienia plamki żółtej, cukrzycy a nawet raka.
 
Aby zrozumieć znaczenie przeciwutleniaczy, należy najpierw wyjaśnić czym one są i w jaki sposób pomagają organizmowi zwalczać choroby.
 
Przeciwutleniacze są grupą witamin, minerałów oraz karotenoidów (takich jak witamina C, witamina E, beta-karoten, czyli substancja, która np.: nadaje pomarańczom charakterystyczny pomarańczowy kolor).
 
Ich zadaniem w organizmie człowieka jest zwalczanie tak zwanych wolnych rodników. Wolne rodniki, które występują w organizmie człowieka, są natomiast ubocznym produktem przemiany materii. Powstają podczas zużywania tlenu do produkcji energii, a także wówczas, gdy organizm zwalcza infekcje. Wzmożona produkcja wolnych rodników ma miejsce w warunkach zanieczyszczenia środowiska, gdzie oddziałuje na nas smog, dym, a także pestycydy. Niektóre leki również powodują ich wzrost. Wolne rodniki są niebezpieczne, ponieważ mogą uszkadzać, a nawet zabijać zdrowe komórki.  
 
 
Poniżej tłumaczenie króciutkiego video przygotowanego przez dr Michaela Gregera. Odcinek ten poświęcony jest owocom:
 
Dieta roślinna chroni przed chorobami wywołanymi stresem oksydacyjnym.
 
Ale które pokarmy roślinne są najlepsze?
 
Najzdrowsze są jagody (nie chodzi tutaj specyficznie o czarne jagody, ale o owoce bez pestek)
 
Dla porównania: tyle przeciwutleniaczy zawierają najpopularniejsze owoce w USA czyli banany i jabłka.
 
Najpopularniejszym owocem na świecie jest mango, które wygląda trochę lepiej...
 
ale żaden z tych owoców nie dorównuje jagodom: truskawkom, czarnym jagodom, malinom, żurawinom, jeżynom...
 
Tylko te jagody są dostępne dla większości z nas, chyba że ktoś ma dostęp do owoców czarnej bażyny albo dzikiej róży...
 
Ale wróćmy do owoców, które można kupić w sklepie.
 
A owoce goji?
 
Omówię je w oddzielnym video, poświęconym suszonym owocom.
 
A np. porcja tahitańskiego soku noni?
 
Nie dorównuje nawet bananom.
 
A jeszcze smutniej wygląda szklanka zielonych winogron, które technicznie należą do jagód, ale pod względem wartości odżywczych są jak biały chleb na tosty królestwa owoców.
 
A co z owocami açai?
 
Przeprowadzono na temat açai badania, opublikowane w ostatnim wydaniu magazynu Experimental Gerontology, których tytuł mnie zainteresował:
 
"Owoce palmy açai pomagają przetrwać będącym na diecie wysokotłuszczowej."
 
Pomyślałem, że to jest bardzo interesujące... aż ponownie przeczytałem
 
"Owoce palmy açai pomagają przetrwać MUCHOM będącym na diecie wysokotłuszczowej."
 
Komu to jest potrzebne? Pewnie naukowcy łapali muchy przy śmietniku koło restauracji fast food.
 
Niestety owoców açai nie objęły te badania. Miejmy nadzieję, że znajdą się w następnych badaniach.
 
Do tego czasu zachęcam wszystkich, by codziennie jedli jagody. Miejcie zawsze w lodówce torebkę zamrożonych jagód, takich jakie lubicie. Ale pamiętajcie, że jeżyny mają dwa razy więcej przeciwutleniaczy niż np. truskawki.

Najlepsze owoce

Które owoce są najlepsze dla naszego organizmu, pod względem zawartości przeciwutleniaczy. Ale dlaczego przeciwutleniacze są aż tak ważne?

Antyoksydanty, czyli inaczej przeciwutleniacze, zyskują ostatnio coraz więcej zwolenników i nie dzieje się to bez powodu. Przeciwutleniacze w diecie zapobiegają zaburzeniom lub spowalniają ich przebieg. Przeciwutleniacze w żywności zmniejszają ryzyko wystąpienia chorób serca, zwyrodnienia plamki żółtej, cukrzycy a nawet raka.

Aby zrozumieć znaczenie przeciwutleniaczy, należy najpierw wyjaśnić czym one są i w jaki sposób pomagają organizmowi zwalczać choroby.

Przeciwutleniacze są grupą witamin, minerałów oraz karotenoidów (takich jak witamina C, witamina E, beta-karoten, czyli substancja, która np.: nadaje pomarańczom charakterystyczny pomarańczowy kolor).

Ich zadaniem w organizmie człowieka jest zwalczanie tak zwanych wolnych rodników. Wolne rodniki, które występują w organizmie człowieka, są natomiast ubocznym produktem przemiany materii. Powstają podczas zużywania tlenu do produkcji energii, a także wówczas, gdy organizm zwalcza infekcje. Wzmożona produkcja wolnych rodników ma miejsce w warunkach zanieczyszczenia środowiska, gdzie oddziałuje na nas smog, dym, a także pestycydy. Niektóre leki również powodują ich wzrost. Wolne rodniki są niebezpieczne, ponieważ mogą uszkadzać, a nawet zabijać zdrowe komórki.  


Poniżej tłumaczenie króciutkiego video przygotowanego przez dr Michaela Gregera. Odcinek ten poświęcony jest owocom:

Dieta roślinna chroni przed chorobami wywołanymi stresem oksydacyjnym.

Ale które pokarmy roślinne są najlepsze?

Najzdrowsze są jagody (nie chodzi tutaj specyficznie o czarne jagody, ale o owoce bez pestek)

Dla porównania: tyle przeciwutleniaczy zawierają najpopularniejsze owoce w USA czyli banany i jabłka.

Najpopularniejszym owocem na świecie jest mango, które wygląda trochę lepiej...

ale żaden z tych owoców nie dorównuje jagodom: truskawkom, czarnym jagodom, malinom, żurawinom, jeżynom...

Tylko te jagody są dostępne dla większości z nas, chyba że ktoś ma dostęp do owoców czarnej bażyny albo dzikiej róży...

Ale wróćmy do owoców, które można kupić w sklepie.

A owoce goji?

Omówię je w oddzielnym video, poświęconym suszonym owocom.

A np. porcja tahitańskiego soku noni?

Nie dorównuje nawet bananom.

A jeszcze smutniej wygląda szklanka zielonych winogron, które technicznie należą do jagód, ale pod względem wartości odżywczych są jak biały chleb na tosty królestwa owoców.

A co z owocami açai?

Przeprowadzono na temat açai badania, opublikowane w ostatnim wydaniu magazynu Experimental Gerontology, których tytuł mnie zainteresował:

"Owoce palmy açai pomagają przetrwać będącym na diecie wysokotłuszczowej."

Pomyślałem, że to jest bardzo interesujące... aż ponownie przeczytałem

"Owoce palmy açai pomagają przetrwać MUCHOM będącym na diecie wysokotłuszczowej."

Komu to jest potrzebne? Pewnie naukowcy łapali muchy przy śmietniku koło restauracji fast food.

Niestety owoców açai nie objęły te badania. Miejmy nadzieję, że znajdą się w następnych badaniach.

Do tego czasu zachęcam wszystkich, by codziennie jedli jagody. Miejcie zawsze w lodówce torebkę zamrożonych jagód, takich jakie lubicie. Ale pamiętajcie, że jeżyny mają dwa razy więcej przeciwutleniaczy niż np. truskawki.

5 przedmiotów, których nie powinno być w kuchni. – Ftalany, BPA, pochodne ropy naftowej są w przedmiotach, które nas otaczają. Nie sposób całkowicie ich unikać, ale jeśli w prosty sposób możemy wyeliminować zagrożenia, to dlaczego mamy tego nie robić? 

1. “Teflon to azbest XXI wieku”

Niektórzy badacze uważają, że substancja stosowana do wyprodukowania teflonu (kwas perfluorooktanowy) jest toksyczna, powoduje wady wrodzone, zaburzenia rozwojowe i hormonalne oraz podwyższony poziom cholesterolu, jest też uznana za potencjalny czynnik rakotwórczy. Podobną opinię wyraża WWF. Z drugiej strony spora grupa naukowców podkreśla, że jest on bezpieczny, inaczej nie byłby dopuszczony do sprzedaży. Doniesienia na temat szkodliwego wpływu teflonu nie są dostatecznie potwierdzone naukowo. Jedne z nielicznych badań, które przeprowadziła FDA (amerykańska rządowa Agencja Żywności i Leków) pochodzi z 1959 i wykazało, że warstwa teflonu wydziela małe ilości fluoru, co może wiązać się z rakiem. Zawsze należy się upewnić, czy kupowane przez nas naczynia posiadają atest Państwowego Zakładu Higieny. Dla pewności warto wybrać patelnie i garnki ze stali nierdzewnej, żeliwa.

Co zrobić, kiedy patelnia teflonowa ma rysę? Nie należy używać zniszczonych naczyń kuchennych, niezależnie od materiałów, z jakich je zrobiono. W przypadku zniszczonych powłok PTFE może dojść do połknięcia ich fragmentów albo jedzenie może się zetknąć z elementami nieprzeznaczonymi do kontaktu z żywnością. Porysowane, nierówne powierzchnie są również trudne do utrzymania w czystości.
2. Aluminium

Naczynia aluminiowe stały się przedmiotem kontrowersji po badaniach przeprowadzonych w latach 1970, które ujawniły podwyższony poziom aluminium w mózgu niektórych pacjentów z chorobą Alzheimera. Dziś dogłebniej zbadano wpyw tego związku na zdrowie. Pewne jest to, że kwaśne i słone produkty (np. zupa szczawiowa, pomidorowa, ogórkowa, bigos, kapuśniak) gotowane i/lub przechowywane w naczyniu aluminiowym mogą uszkadzać strukturę naczynia, wżerać się w aluminium i przedostawać się do potrawy.
3. Plastikowe naczynia, pojemniki, sztućce…

Bisfenol A (czyli BPA) szkodzi i ciężko nam go uniknąć – dowodzą badania. Związek oddziałuje na poziom hormonów w naszym organizmie i przyczynia się do rozwoju niektórych chorób, na przykład nowotworów. Nie wyeliminujecie go. Ale można ograniczyć jego szkodliwy wpływ właśnie rezygnując z plastikowych naczyń, butelek, pojemników, sztućców, desek do krojenia. Jest mnóstwo badań dotyczących szkodliwości BPA. Jest ono łączone z rakiem piersi, otyłością, astmą u dzieci, niepłodnością. Ważne, by nie przechowywać żywności w lodówce w plastikowych pojemnikach.
4. Kuchenka mikrofalowa

Uwierzcie – da się żyć bez kuchenki mikrofalowej. A najlepsze dla niej miejsce to piwnica, ponieważ nawet nie używana emituje promieniowanie. To sprzęt, który może służyć jedynie do dezynfekcji gąbek i ścierek kuchennych.

Naukowcy co prawda nie są jednogłośni w sprawie szkodliwości pokarmów podgrzewanych w mikrofali, ale przestrzegają, że ostateczne skutki wykorzystania urządzenia będzie można ocenić nawet za kilkadziesiąt lat. Mikrofala zmienia strukturę białek z lewoskrętnych, które występują w przyrodzie na prawoskrętne, które są obce dla naszego ciała, przez co nie są trawione, przyswajane, a wręcz mogą wyrządzić wiele szkody. – mówi dietetyk Anna Szydlik.

Naukowcy dowiedli, że u osób, które spożywają posiłki przygotowane w tego typu kuchence skład krwi ulega zmianie. Maleje ilość krwinek czerwonych i tym samym rośnie poziom krwinek białych. Poziom cholesterolu również może ulec zwiększeniu. To z kolei może prowadzić do schorzeń układu krążenia.

Przeczytaj: Kuchenki mikrofalowe negatywnie wpływają na żywność, którą spożywamy.
5. Folia aluminiowa

Najczęściej zawijamy w nią kanapki do szkoły czy pracy. Wiele osób twierdzi, że aluminium z folii przenika bezpośrednio do jedzenia, tym samym powodując szereg groźnych chorób, na które szczególnie narażone są dzieci. Jednak jasnych dowodów naukowych na takie działanie nie ma. Pewne jest to, że nie należy pakować w nią produktów o odczynie kwaśnym (np. kiszonych ogórków, pomidorów czy owoców), ponieważ mogą wejść w reakcję z aluminium, wskutek czego wytworzą się szkodliwe sole glinu. Glin w większych ilościach jest bardzo szkodliwy dla zdrowia. 

http://dziecisawazne.pl/5-przedmiotow-ktore-sa-zbedne-w-kuchni/

5 przedmiotów, których nie powinno być w kuchni.

Ftalany, BPA, pochodne ropy naftowej są w przedmiotach, które nas otaczają. Nie sposób całkowicie ich unikać, ale jeśli w prosty sposób możemy wyeliminować zagrożenia, to dlaczego mamy tego nie robić?

1. “Teflon to azbest XXI wieku”

Niektórzy badacze uważają, że substancja stosowana do wyprodukowania teflonu (kwas perfluorooktanowy) jest toksyczna, powoduje wady wrodzone, zaburzenia rozwojowe i hormonalne oraz podwyższony poziom cholesterolu, jest też uznana za potencjalny czynnik rakotwórczy. Podobną opinię wyraża WWF. Z drugiej strony spora grupa naukowców podkreśla, że jest on bezpieczny, inaczej nie byłby dopuszczony do sprzedaży. Doniesienia na temat szkodliwego wpływu teflonu nie są dostatecznie potwierdzone naukowo. Jedne z nielicznych badań, które przeprowadziła FDA (amerykańska rządowa Agencja Żywności i Leków) pochodzi z 1959 i wykazało, że warstwa teflonu wydziela małe ilości fluoru, co może wiązać się z rakiem. Zawsze należy się upewnić, czy kupowane przez nas naczynia posiadają atest Państwowego Zakładu Higieny. Dla pewności warto wybrać patelnie i garnki ze stali nierdzewnej, żeliwa.

Co zrobić, kiedy patelnia teflonowa ma rysę? Nie należy używać zniszczonych naczyń kuchennych, niezależnie od materiałów, z jakich je zrobiono. W przypadku zniszczonych powłok PTFE może dojść do połknięcia ich fragmentów albo jedzenie może się zetknąć z elementami nieprzeznaczonymi do kontaktu z żywnością. Porysowane, nierówne powierzchnie są również trudne do utrzymania w czystości.
2. Aluminium

Naczynia aluminiowe stały się przedmiotem kontrowersji po badaniach przeprowadzonych w latach 1970, które ujawniły podwyższony poziom aluminium w mózgu niektórych pacjentów z chorobą Alzheimera. Dziś dogłebniej zbadano wpyw tego związku na zdrowie. Pewne jest to, że kwaśne i słone produkty (np. zupa szczawiowa, pomidorowa, ogórkowa, bigos, kapuśniak) gotowane i/lub przechowywane w naczyniu aluminiowym mogą uszkadzać strukturę naczynia, wżerać się w aluminium i przedostawać się do potrawy.
3. Plastikowe naczynia, pojemniki, sztućce…

Bisfenol A (czyli BPA) szkodzi i ciężko nam go uniknąć – dowodzą badania. Związek oddziałuje na poziom hormonów w naszym organizmie i przyczynia się do rozwoju niektórych chorób, na przykład nowotworów. Nie wyeliminujecie go. Ale można ograniczyć jego szkodliwy wpływ właśnie rezygnując z plastikowych naczyń, butelek, pojemników, sztućców, desek do krojenia. Jest mnóstwo badań dotyczących szkodliwości BPA. Jest ono łączone z rakiem piersi, otyłością, astmą u dzieci, niepłodnością. Ważne, by nie przechowywać żywności w lodówce w plastikowych pojemnikach.
4. Kuchenka mikrofalowa

Uwierzcie – da się żyć bez kuchenki mikrofalowej. A najlepsze dla niej miejsce to piwnica, ponieważ nawet nie używana emituje promieniowanie. To sprzęt, który może służyć jedynie do dezynfekcji gąbek i ścierek kuchennych.

Naukowcy co prawda nie są jednogłośni w sprawie szkodliwości pokarmów podgrzewanych w mikrofali, ale przestrzegają, że ostateczne skutki wykorzystania urządzenia będzie można ocenić nawet za kilkadziesiąt lat. Mikrofala zmienia strukturę białek z lewoskrętnych, które występują w przyrodzie na prawoskrętne, które są obce dla naszego ciała, przez co nie są trawione, przyswajane, a wręcz mogą wyrządzić wiele szkody. – mówi dietetyk Anna Szydlik.

Naukowcy dowiedli, że u osób, które spożywają posiłki przygotowane w tego typu kuchence skład krwi ulega zmianie. Maleje ilość krwinek czerwonych i tym samym rośnie poziom krwinek białych. Poziom cholesterolu również może ulec zwiększeniu. To z kolei może prowadzić do schorzeń układu krążenia.

Przeczytaj: Kuchenki mikrofalowe negatywnie wpływają na żywność, którą spożywamy.
5. Folia aluminiowa

Najczęściej zawijamy w nią kanapki do szkoły czy pracy. Wiele osób twierdzi, że aluminium z folii przenika bezpośrednio do jedzenia, tym samym powodując szereg groźnych chorób, na które szczególnie narażone są dzieci. Jednak jasnych dowodów naukowych na takie działanie nie ma. Pewne jest to, że nie należy pakować w nią produktów o odczynie kwaśnym (np. kiszonych ogórków, pomidorów czy owoców), ponieważ mogą wejść w reakcję z aluminium, wskutek czego wytworzą się szkodliwe sole glinu. Glin w większych ilościach jest bardzo szkodliwy dla zdrowia.

http://dziecisawazne.pl/5-przedmiotow-ktore-sa-zbedne-w-kuchni/

Chemtrails czy contrails? Teraz już wiadomo! – Od co najmniej dekady wyznawcy chemtrails byli uznawani za oszołomów, którzy w zwykłych smugach kondensacyjnych pozostawianych na niebie przez samoloty widzieli czające się zagrożenie dla planety Ziemia i jej mieszkańców. Jakie dowody by nie były przedstawiane zawsze znaleźli się tacy, którzy je wyśmiali, a wszystko sprowadzili do kolejnej spiskowej teorii. Świat nauki nabrał wody w usta, jakby nieustająco je płukał, a ludzie którzy widzą więcej niż tylko ziemię po której stąpają zostali uznani za niespełna rozumne istoty, bo kto i niby dlaczego chciałby niszczyć naszą planetę i zamieszkujących ją ludzi (?) Istnieje jednak coś, co nazywa się punktem krytycznym i wszystko wskazuje na to, że ów punkt został właśnie osiągnięty. Powoli -ale jednak -państwa które -z uporem godnym podziwu -zaprzeczały istnieniu chemtrails zaczęły oficjalnie przebąkiwać, że taki proceder ma miejsce i rzecz jasna czyniony jest w imię naszego wspólnego dobra. Jak takie działania można nazwać „wspólnym dobrem”? Na czym to dobro ma polegać skoro skład oprysków nie pozostawia wątpliwości, że na nasze głowy sypana jest mieszanka kancerogenów, która rozłożona w czasie drąży kamień jak przysłowiowa kropla wody. Rujnuje się nasze zdrowie, które z każdym oddechem obniża naszą odporność immunologiczną, a z każdą kroplą deszczu skaża glebę, która nas żywi.

Poniższy raport nie pozostawia cienia wątpliwości, że teoria dotychczas uznawana za spiskową w rzeczywistości jest PRAWDĄ o SPISKU.

Ową prawdę zgrabnie nazwano „Zarządzaniem promieniowaniem słonecznym” (SRM), które „składa się z wielu technik, skierowanych na odbijanie lub zmienianie kierunku promieniowania słonecznego, zasadniczo zwiększając zdolność do odbijania promieni słonecznych przez planetę”, a to wszystko w ramach tzw. „naprawiania klimatu”. Jakiego naprawiania klimatu? A gdzie są naukowe dane, które w sposób nie budzący wątpliwości wykazują, że klimat wymaga naprawy? Nie dane z ostatnich 200 lat, a dane chociażby z tysięcy lat, które chociaż w wąskim zakresie pokażą, że klimat uległ destabilizacji i wymaga naprawy. Planeta żyje w wielu cyklach, podobnie, jak nasza dzienna gwiazda, która oprócz małego cyklu trwającego ok. 22 lat przechodzi także cykl wielki zamykający się w przedziale 800-1000 lat! Zatem prognozowanie czegokolwiek w oparciu o cykl 22-letni, to nic innego jak wróżenie z fusów po kawie. Prognozowanie w oparciu o tak krótkie interwały czasowe z pominięciem wielkich cyklów sprawia, że za każdym razem, gdy pojawia się „coś nowego” od razu jest nazywane anomalią.

A to żadna anomalia, a wyłącznie cykliczność zawierająca się w innego rodzaju cyklu. Taka sama zależność odnosi się do cyklów życia naszej planety. To ciało niebieskie także „żyje”, także przechodzi przez różne cykle, podobnie jak człowiek, zwierzę, czy roślina. Tak samo, jak kilkudziesięcioletniego życia człowieka nie ocenia się poprzez jedną jego dekadę, tak samo nie czyni się tego względem planety. Planeta, tak jak człowiek posiada swój „system immunologiczny”, który w razie konieczności wprowadza jej oczyszczanie, a wszelkie działania człowieka zmierzające do „naprawienia” natury są niczym innym, jak porównywalną względem człowieka interwencją lekarza, który choremu na grypę ordynuje antybiotyk i jest zaskoczony, że zamiast poprawy stanu zdrowia następuje jego pogorszenie.

Jedno jest pewne, nasza planeta przez miliardy lat radziła sobie sama i doskonale wiedziała, kiedy i jaki program należy uruchomić celem przywrócenia równowagi. W przyrodzie podobnie, jak we Wszechświecie nic nie dzieje się przypadkowo i wszystko ze sobą jest powiązane bardziej niż nam się wydaje. Trzęsienia ziemi, erupcje wulkanów, epoki lodowcowe, czy cyklicznie docierające do nas promieniowanie kosmiczne (rozbłysk gamma) mają swój cel, bo u podstaw kosmologii leży zasada „Jako w niebie tak i na ziemi”. Jesteśmy częścią tego układu i czy nam się to podoba, czy też nie jesteśmy wyłącznie gośćmi na tej planecie, a nie jej gospodarzami. A od kiedy to gość przemeblowuje mieszkanie gospodarza? Jak widać poprzez działania podjęte przez człowieka zatraciliśmy przynależną człowiekowi pokorę i z nieustającym mozołem podcinamy gałąź na której siedzimy…
ONZ, zarządzanie promieniowaniem słonecznym, geoinżynieria i smugi chemiczne

 
Piąte sprawozdanie Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC) ostrzega, że mimo globalnych skutków ubocznych i długoterminowych konsekwencji, techniki geoinżynieryjne obejmujące zarządzanie promieniowaniem słonecznym (SRM) powinny być dalej utrzymywane:
“Jeśli SRM zostałyby zakończone z jakiegokolwiek powodu, istnieje wysokie przeświadczenie, że temperatura na powierzchni kuli wzrośnie bardzo gwałtownie do wartości zgodnych z wymuszaniem przez gazy cieplarniane.”

Dokument “Climate Change 2013: The Physical Science Basis,” (AR5) zastępuje były raport opublikowany w 2007 roku. Pierwsze sprawozdanie IPCC zostało opublikowane w 1990 roku.

Dyskusja w streszczeniu dla decydentów i w tekście AR5 stawia zarządzanie promieniowaniem słonecznym ponad metodami usuwania dwutlenku węgla, które są ograniczone w swojej skuteczności w skali globalnej, ale przyznaje, że metoda nie jest idealna, i że techniki geoinżynieryjne będą miały długoterminowe konsekwencje.

“Podczas gdy cała społeczność akademicka nadal udaje, że nie wie o realiach rzeczywistości globalnej geoinżynierii”, komentuje Dane Wigington ze strony Geoengineering Watch, “to sam fakt, że oni obecnie dyskutują o geoinżynierii w najnowszym raporcie IPCC wskazuje, że chcą odkryć ukrywaną prawdę”.
Zarządzanie promieniowaniem słonecznym składa się z wielu technik, skierowanych na odbijanie lub zmienianie kierunku promieniowania słonecznego, zasadniczo zwiększając zdolność do odbijania promieni słonecznych przez planetę. Wielu geoinżynierów wraz z IPCC, jako proces naprawiania klimatu, wolą zarządzanie promieniowaniem słonecznym od metod usuwania dwutlenku węgla, ze względu na złożone pętle sprzężenia zwrotnego CO2 planety, i jako znacznie tańszą i szybszą metodę opylania naszego nieba cząstkami zwiększającymi odbijanie promieni słonecznych.

[...] Zarządzanie promieniowaniem słonecznym ma “trzy podstawowe cechy,” zauważa międzynarodowa rada zarządzania ryzykiem (IRGC) “Jest tanie, szybkie i niedoskonałe”.

Cytując działacza zajmującego się geoinżynierią, Davida Keitha, IRGC wyjaśnia, że codzienne rozpylając 13.000 ton aerozoli siarczanu do stratosfery, chcą zrównoważyć skutki radiacyjne podwojenia atmosferycznego stężenia CO2. Można to porównać do konieczności usunięcia “225 milionów ton CO2 dziennie z atmosfery przez 25 lat.”

[...] W podsumowaniu oprócz ostrzeżenia polityków, że programy rozpylania trwałych smug chemtrails muszą być kontynuowane, IPCC zaprzecza również, że istnieją takie programy. W rozdziale 7 IPCC po prostu stwierdza: “metody SRM są niezaimplementowane i nieprzetestowane.” To dziwne stwierdzenie, biorąc pod uwagę ostrzeżenie, że zatrzymanie SRM będzie ogrzewać planetę. Plus IPCC przyznaje w AR5: “Od AR4 pojawiły się nowe i ulepszone zbiory danych obserwacyjnych. Podjęto również kilka eksperymentów polowych.”

Jeden z wymienionych eksperymentów “Intercontinental Chemical Transport Experiment”, obejmował całą północną półkulę, zbierając pomiary aerozoli pochodzących z Azji, przechodzących przez Pacyfik do Ameryki Północnej, dalej przechodząc przez kontynent i Ocean Atlantycki aż do Europy. Badanie kierowane przez “Global Atmospheric Chemistry Project” obejmowało loty w latach 2004 i 2006, które ponoć liczyły mniej niż kilkadziesiąt.
Kolejny “eksperyment”, nazwany “European Aerosol Cloud Climate and Air Quality”, rozpoczął się w styczniu 2007 r., a zakończył się w grudniu 2010 r. – był prowadzony przez cztery lata i obejmował również Afrykę. [w eksperymencie uczestniczył Uniwersytet Warszawski (Instytut Geofizyki), patrz dokument poniżej]

Oprócz wspólnych projektów regionalnych, kilka państw również wykonało podobne próby terenowe w obrębie własnych granic. Indie przyznają się do prowadzenia programów SRM od ponad dziesięciu lat. Oczywiście, próby terenowe wykraczają daleko poza “eksperymenty”, gdy obejmują kontynenty i oceany i są prowadzone przez całe lata.
Kolejną niekonsekwencją w AR5 jest omówienie trwałych smug. Pomimo złowrogich ostrzeżeń w podsumowaniu wzywających polityków do kontynuowania swoich programów zarządzania promieniowaniem słonecznym by planeta się nie zagotowała, tekst AR5 widzi trwałe smugi jako metodę odpowiedzialną jedynie za bardzo niewielki wzrost wymuszania radiacyjnego (gdzie energia słoneczna jest wypromieniowana w przestrzeń kosmiczną).

Chemtrails czy contrails? Teraz już wiadomo!

Od co najmniej dekady wyznawcy chemtrails byli uznawani za oszołomów, którzy w zwykłych smugach kondensacyjnych pozostawianych na niebie przez samoloty widzieli czające się zagrożenie dla planety Ziemia i jej mieszkańców. Jakie dowody by nie były przedstawiane zawsze znaleźli się tacy, którzy je wyśmiali, a wszystko sprowadzili do kolejnej spiskowej teorii. Świat nauki nabrał wody w usta, jakby nieustająco je płukał, a ludzie którzy widzą więcej niż tylko ziemię po której stąpają zostali uznani za niespełna rozumne istoty, bo kto i niby dlaczego chciałby niszczyć naszą planetę i zamieszkujących ją ludzi (?) Istnieje jednak coś, co nazywa się punktem krytycznym i wszystko wskazuje na to, że ów punkt został właśnie osiągnięty. Powoli -ale jednak -państwa które -z uporem godnym podziwu -zaprzeczały istnieniu chemtrails zaczęły oficjalnie przebąkiwać, że taki proceder ma miejsce i rzecz jasna czyniony jest w imię naszego wspólnego dobra. Jak takie działania można nazwać „wspólnym dobrem”? Na czym to dobro ma polegać skoro skład oprysków nie pozostawia wątpliwości, że na nasze głowy sypana jest mieszanka kancerogenów, która rozłożona w czasie drąży kamień jak przysłowiowa kropla wody. Rujnuje się nasze zdrowie, które z każdym oddechem obniża naszą odporność immunologiczną, a z każdą kroplą deszczu skaża glebę, która nas żywi.

Poniższy raport nie pozostawia cienia wątpliwości, że teoria dotychczas uznawana za spiskową w rzeczywistości jest PRAWDĄ o SPISKU.

Ową prawdę zgrabnie nazwano „Zarządzaniem promieniowaniem słonecznym” (SRM), które „składa się z wielu technik, skierowanych na odbijanie lub zmienianie kierunku promieniowania słonecznego, zasadniczo zwiększając zdolność do odbijania promieni słonecznych przez planetę”, a to wszystko w ramach tzw. „naprawiania klimatu”. Jakiego naprawiania klimatu? A gdzie są naukowe dane, które w sposób nie budzący wątpliwości wykazują, że klimat wymaga naprawy? Nie dane z ostatnich 200 lat, a dane chociażby z tysięcy lat, które chociaż w wąskim zakresie pokażą, że klimat uległ destabilizacji i wymaga naprawy. Planeta żyje w wielu cyklach, podobnie, jak nasza dzienna gwiazda, która oprócz małego cyklu trwającego ok. 22 lat przechodzi także cykl wielki zamykający się w przedziale 800-1000 lat! Zatem prognozowanie czegokolwiek w oparciu o cykl 22-letni, to nic innego jak wróżenie z fusów po kawie. Prognozowanie w oparciu o tak krótkie interwały czasowe z pominięciem wielkich cyklów sprawia, że za każdym razem, gdy pojawia się „coś nowego” od razu jest nazywane anomalią.

A to żadna anomalia, a wyłącznie cykliczność zawierająca się w innego rodzaju cyklu. Taka sama zależność odnosi się do cyklów życia naszej planety. To ciało niebieskie także „żyje”, także przechodzi przez różne cykle, podobnie jak człowiek, zwierzę, czy roślina. Tak samo, jak kilkudziesięcioletniego życia człowieka nie ocenia się poprzez jedną jego dekadę, tak samo nie czyni się tego względem planety. Planeta, tak jak człowiek posiada swój „system immunologiczny”, który w razie konieczności wprowadza jej oczyszczanie, a wszelkie działania człowieka zmierzające do „naprawienia” natury są niczym innym, jak porównywalną względem człowieka interwencją lekarza, który choremu na grypę ordynuje antybiotyk i jest zaskoczony, że zamiast poprawy stanu zdrowia następuje jego pogorszenie.

Jedno jest pewne, nasza planeta przez miliardy lat radziła sobie sama i doskonale wiedziała, kiedy i jaki program należy uruchomić celem przywrócenia równowagi. W przyrodzie podobnie, jak we Wszechświecie nic nie dzieje się przypadkowo i wszystko ze sobą jest powiązane bardziej niż nam się wydaje. Trzęsienia ziemi, erupcje wulkanów, epoki lodowcowe, czy cyklicznie docierające do nas promieniowanie kosmiczne (rozbłysk gamma) mają swój cel, bo u podstaw kosmologii leży zasada „Jako w niebie tak i na ziemi”. Jesteśmy częścią tego układu i czy nam się to podoba, czy też nie jesteśmy wyłącznie gośćmi na tej planecie, a nie jej gospodarzami. A od kiedy to gość przemeblowuje mieszkanie gospodarza? Jak widać poprzez działania podjęte przez człowieka zatraciliśmy przynależną człowiekowi pokorę i z nieustającym mozołem podcinamy gałąź na której siedzimy…
ONZ, zarządzanie promieniowaniem słonecznym, geoinżynieria i smugi chemiczne


Piąte sprawozdanie Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC) ostrzega, że mimo globalnych skutków ubocznych i długoterminowych konsekwencji, techniki geoinżynieryjne obejmujące zarządzanie promieniowaniem słonecznym (SRM) powinny być dalej utrzymywane:
“Jeśli SRM zostałyby zakończone z jakiegokolwiek powodu, istnieje wysokie przeświadczenie, że temperatura na powierzchni kuli wzrośnie bardzo gwałtownie do wartości zgodnych z wymuszaniem przez gazy cieplarniane.”

Dokument “Climate Change 2013: The Physical Science Basis,” (AR5) zastępuje były raport opublikowany w 2007 roku. Pierwsze sprawozdanie IPCC zostało opublikowane w 1990 roku.

Dyskusja w streszczeniu dla decydentów i w tekście AR5 stawia zarządzanie promieniowaniem słonecznym ponad metodami usuwania dwutlenku węgla, które są ograniczone w swojej skuteczności w skali globalnej, ale przyznaje, że metoda nie jest idealna, i że techniki geoinżynieryjne będą miały długoterminowe konsekwencje.

“Podczas gdy cała społeczność akademicka nadal udaje, że nie wie o realiach rzeczywistości globalnej geoinżynierii”, komentuje Dane Wigington ze strony Geoengineering Watch, “to sam fakt, że oni obecnie dyskutują o geoinżynierii w najnowszym raporcie IPCC wskazuje, że chcą odkryć ukrywaną prawdę”.
Zarządzanie promieniowaniem słonecznym składa się z wielu technik, skierowanych na odbijanie lub zmienianie kierunku promieniowania słonecznego, zasadniczo zwiększając zdolność do odbijania promieni słonecznych przez planetę. Wielu geoinżynierów wraz z IPCC, jako proces naprawiania klimatu, wolą zarządzanie promieniowaniem słonecznym od metod usuwania dwutlenku węgla, ze względu na złożone pętle sprzężenia zwrotnego CO2 planety, i jako znacznie tańszą i szybszą metodę opylania naszego nieba cząstkami zwiększającymi odbijanie promieni słonecznych.

[...] Zarządzanie promieniowaniem słonecznym ma “trzy podstawowe cechy,” zauważa międzynarodowa rada zarządzania ryzykiem (IRGC) “Jest tanie, szybkie i niedoskonałe”.

Cytując działacza zajmującego się geoinżynierią, Davida Keitha, IRGC wyjaśnia, że codzienne rozpylając 13.000 ton aerozoli siarczanu do stratosfery, chcą zrównoważyć skutki radiacyjne podwojenia atmosferycznego stężenia CO2. Można to porównać do konieczności usunięcia “225 milionów ton CO2 dziennie z atmosfery przez 25 lat.”

[...] W podsumowaniu oprócz ostrzeżenia polityków, że programy rozpylania trwałych smug chemtrails muszą być kontynuowane, IPCC zaprzecza również, że istnieją takie programy. W rozdziale 7 IPCC po prostu stwierdza: “metody SRM są niezaimplementowane i nieprzetestowane.” To dziwne stwierdzenie, biorąc pod uwagę ostrzeżenie, że zatrzymanie SRM będzie ogrzewać planetę. Plus IPCC przyznaje w AR5: “Od AR4 pojawiły się nowe i ulepszone zbiory danych obserwacyjnych. Podjęto również kilka eksperymentów polowych.”

Jeden z wymienionych eksperymentów “Intercontinental Chemical Transport Experiment”, obejmował całą północną półkulę, zbierając pomiary aerozoli pochodzących z Azji, przechodzących przez Pacyfik do Ameryki Północnej, dalej przechodząc przez kontynent i Ocean Atlantycki aż do Europy. Badanie kierowane przez “Global Atmospheric Chemistry Project” obejmowało loty w latach 2004 i 2006, które ponoć liczyły mniej niż kilkadziesiąt.
Kolejny “eksperyment”, nazwany “European Aerosol Cloud Climate and Air Quality”, rozpoczął się w styczniu 2007 r., a zakończył się w grudniu 2010 r. – był prowadzony przez cztery lata i obejmował również Afrykę. [w eksperymencie uczestniczył Uniwersytet Warszawski (Instytut Geofizyki), patrz dokument poniżej]

Oprócz wspólnych projektów regionalnych, kilka państw również wykonało podobne próby terenowe w obrębie własnych granic. Indie przyznają się do prowadzenia programów SRM od ponad dziesięciu lat. Oczywiście, próby terenowe wykraczają daleko poza “eksperymenty”, gdy obejmują kontynenty i oceany i są prowadzone przez całe lata.
Kolejną niekonsekwencją w AR5 jest omówienie trwałych smug. Pomimo złowrogich ostrzeżeń w podsumowaniu wzywających polityków do kontynuowania swoich programów zarządzania promieniowaniem słonecznym by planeta się nie zagotowała, tekst AR5 widzi trwałe smugi jako metodę odpowiedzialną jedynie za bardzo niewielki wzrost wymuszania radiacyjnego (gdzie energia słoneczna jest wypromieniowana w przestrzeń kosmiczną).

A gdyby tak wszystkie dragi były legalne?

Narkotyki to zło i nie powinny być legalne - powtarzamy niczym mantrę. Tu najczęściej wyciągamy najcięższy z argumentów - „no bo przecież dzieci trzeba chronić!”. Spokojnie – niezależnie od tego, czy dragi będą legalne, czy też nie, nasze dorastające latorośle i tak będą miały do narkotyków dostęp.

Czytaj dalej →


Zamień chemię na jedzenie. – O tym, że jedzenie może leczyć Julita Bator przekonała się na własnej skórze. Przez kilka lat myślała, że po prostu ma chorowite dzieci. Kiedy tylko zmieniła im dietę, infekcje przeszły jak ręką odjął. Spędziła godziny na wertowaniu etykietek i poszukiwaniu szkodliwych składników w jedzeniu. Teraz na podstawie swoich doświadczeń wydała książkę i radzi, jak "zamienić chemię na jedzenie".

Już sam tytuł pani książki jest trochę przerażający – "Zamień chemię na jedzenie". To znaczy, że produkty, które wkładam w sklepie do koszyka nie są jedzeniem?

Nie wiem dokładnie, co pani do tego koszyka wkłada, ale jeśli zagłębimy się w skład poszczególnych produktów spożywczych, można się przerazić. Bardzo często nieświadomie nie kupujemy jedzenia, tylko produkty jedzeniopodobne, w których składzie dominują chemiczne dodatki, produkty które nasycone są pestycydami i metalami ciężkimi.

Pani też kiedyś się nimi odżywiała. Co sprawiło, że nagle zainteresowała się pani etykietami?

Wszystko zaczęło się od moich dzieci. Przez wiele lat bardzo chorowały, łapały wszystkie infekcje bakteryjne i wirusowe. Kupowaliśmy przez to masę leków, dzieci ciągle przechodziły terapie antybiotykowe i kuracje sterydowe, sami się od nich zarażaliśmy. Choroby mieliśmy w domu co kilka tygodni.

Co było przyczyną?

Długo nie wiedzieliśmy. Obstawialiśmy, że problem leży w jedzeniu, ale nie mogliśmy go zlokalizować.

Testy alergiczne?

Niczego nie wykazywały. Staraliśmy się więc wykluczać z diety kolejne produkty, eliminowaliśmy po kolei nabiał, słodycze. Ale to niczego nie zmieniało. Pięć lat temu wyjechaliśmy na urlop na Kretę. Uznaliśmy, że raz w życiu nie będziemy zadręczać siebie i dzieci i pozwolimy im jeść wszystko. Trudno, najwyżej to odchorujemy.

Nic takiego nie miało miejsca.

Dlaczego?

Zaczęłam przekopywać dostępną literaturę i okazało się, że na Krecie po prostu je się raczej nieprzetworzoną żywność. Pomyślałam, że to może być dobry trop, że to żywność przetworzona ma wpływ na ich choroby. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, kiedy zaczęłam eliminować takie produkty, dzieci przestały chorować.

U moich dzieci występowało zjawisko pseudoalergii – automatycznie reagowały na pewne składniki pożywienia, ale nie brał w tym udziału układ immunologiczny.

Co im szkodziło?

Na przykład glutaminian sodu, czy acesulfan K. Badania pokazują, że wszystkim to szkodzi w jakiś sposób, ale nie wszyscy reagują na to od razu.U moich dzieci miała miejsce natychmiastowa reakcja , więc teraz po prostu jedzą zdrowo.

Jak z normalnego żywienia przestawić się na żywność nieprzetworzoną?

Muszę przyznać, że nie było to proste. Wertowałam artykuły naukowe, czytałam książki. Pięć lat temu dostępnej literatury na ten temat było zdecydowanie mniej, niż dziś. Wiele porad dotyczyło eliminowania całych grup produktów, ale ja już stosowałam wcześniej diety eliminacyjne i wiedziałam, że nie tędy droga. Zaczęłam więc sama mozolnie wydeptywać ścieżki.

Na czym to polegało?

Zaczęłam na przykład czytać etykiety na produktach. Zastanawiałam się, czy składniki, które w nich znajduję są groźne dla naszego organizmu, więc po powrocie do domu czytałam o ich właściwościach. Szybko zaczęłam omijać te, które są groźne i wybierać te produkty, które są najmniej szkodliwe.

Jakie składniki zaskoczyły panią najbardziej?

Jednym z pierwszych tropów, na jakie wpadłam był benzoesan sodu, który podawałam dzieciom jako składnik leku na kaszel. Dziecko dostawało lek z tym składnikiem i zapadało na zapalenie oskrzeli – taka sytuacja powtórzyła się trzykrotnie, więc w końcu zauważyłam zależność. Kiedy wczytałam się w etykietę, okazało się, że u osób nadwrażliwych benzoesan sodu może wywoływać działania niepożądane. Drugim zagrożeniem dla mojego dziecka był słodzik, acesulfam K, także dodawany do leków.

Jak go wyeliminować?

Okazuje się, że jest wyjście – są zamienniki danego leku, które nie zawierają niepożądanego składnika. Zresztą szybko wyszło, że w moim otoczeniu kilkoro dzieci ma ten sam problem, tylko mamy nie wiedziały, że o to chodzi.

Rozumiem, że nie szukała pani tylko w lekach.

Oczywiście. Okazało się na przykład, że wiele barwników uznawanych za potencjalnie niebezpieczne znajduje się w produktach dla dzieci – płatkach śniadaniowych, jogurtach, serkach czy mlecznych deserkach. Warto je znać i wybierać świadomie produkty bez ich dodatku.

Producenci żywności na zarzuty o wykorzystanie niezdrowych składników, zwykle odpowiadają, że jedzenie jest przecież testowane, więc bezpieczne.

Tak, ale przecież producenci nie wiedzą, ile danego składnika jem w ciągu dnia. A ja nie chodzę z kalkulatorkiem i nie liczę, czy już przekroczyłam dopuszczalną dawkę jednego czy drugiego konserwantu. Obawiam się, że nikt nie ma nad tym kontroli i nikt nie wie też, jakie w dłuższej perspektywie ma to konsekwencje dla jego zdrowia. Nie wiemy, jak wpłynie na nas kumulacja różnych związków chemicznych.

My na przykład przestaliśmy kupować większość wędlin, bo jest w nich tak wiele chemii.

W mięsnym prosi pani o etykietkę?

Teraz rzadziej, bo mam swoje wydeptane ścieżki, ale kiedyś robiłam to bardzo często. W wędlinach jest bowiem wszelkie „bogactwo”, poczynając od glutaminianu sodu, przez azotyn sodu, białko sojowe. Mnóstwo niepotrzebnych rzeczy.

Da się jeszcze dostać wędliny bez takich dodatków?

To trudne, ale możliwe.

Zresztą w ogóle mało jest dziś produktów, które są prawdziwym jedzeniem. Mnie samej nie udało się wyeliminować pewnych składników, więc zaczęłam robić dużo żywności sama.

Na przykład?

Zaopatruję się w mleko prosto od krowy i robię sama jogurty. Sama piekę chleb, robię przetwory na zimę.

Skąd pani miała przepisy?

Część od mamy, część od teściowej. Ona przez wiele lat robiła sama śledzie, kiszoną kapustę. Zawsze mnie to dziwiło. Teraz przestało.

Dużo przepisów biorę z blogów, bardzo dużo zmieniam, robię po swojemu. Zamieniam na przykład mąkę pszenną na żytnią, albo gryczaną. Tę z kolei robię sama mieląc ziarna gryki w młynku do kawy.

To musi zajmować mnóstwo czasu. Ja staram się nie jeść najgorszych śmieci, ale i tak przeszukiwanie półek w sklepie trwa wieki.

To prawda, długo trwało zanim przewertowałam wszystkie etykietki.

Czyli nie ma nadziei…

Nie do końca, w mojej książce zebrałam już efekty tych poszukiwań, więc ktoś, kto teraz zacznie myśleć o zdrowym jedzeniu będzie miał o tyle łatwiej. Zamieściłam tam opisy składników najbardziej popularnych produktów, przepisy na własny ser, czy jogurt. Natomiast każdy musi sam stworzyć sobie własną listę bezpiecznych produktów dostępnych niedaleko domu, nauczyć się docierać do producentów zdrowej żywności.

Jak pani do nich dociera?

Na targu staram się wybierać warzywa od rolników. Kiedy widzę panią, która siedzi przy stoisku z małą ilością warzyw, podchodzę i pytam, czy to jej własne. Jeśli odpowie, że tak, umawiam się na stałe dostawy. Jeśli chcę zrobić przetwory, pytam, czy ma większą ilość danych owoców czy warzyw. Jeśli nie ma, to poleca mi swoją sąsiadkę. I w drugą stronę – ja polecam taką panią swoim koleżankom, które też starają się szukać dobrej żywności.

To nie jest trudne? W mieście tacy ludzie nie stoją na każdym rogu.

Na pewno jest to bardziej skomplikowane, niż zrobienie zakupów w supermarkecie, nie oszukujmy się. Ale można to robić do pewnego stopnia, na tyle, na ile to możliwe. Można też działać w kooperatywie – jeśli ktoś jedzie po pomidory na wieś, pyta, czy nie przywieźć też nam. Dzielimy się później kosztami transportu.

Wiele jest takich osób w pani otoczeniu?

Coraz więcej. Ludzie widzą nasze dzieci, które chorowały, a teraz nie chorują. Widzą, że mój mąż, który miał problemy zdrowotne, już ich nie ma. Że ja, która miałam bóle żołądka, też mam spokój. To do nich przemawia. Moja kuzynka jest wykładowcą na uczelni. Po tym, jak zaczęła myśleć o tym, co je, przyznała, że pierwszy raz miała semestr, w którym nie opuściła ani dnia zajęć. Nie chorowała ani ona, ani jej syn.  

A do dzieci ta filozofia przemawia?

Tutaj faktycznie czasami jest problem, nie kupujemy im słodyczy, ani gotowych deserków na bazie mleka. Rozmawiamy z nimi dużo na ten temat, ale agresywna reklama robi swoje.

Ja natomiast stosuję drobne triki, które opisałam też w książce.

Jakie na przykład?

Moje dzieci dostają do szkoły tylko drobne pieniądze, które mogą wydać na wodę. Mamy taką umowę, mam nadzieję, że ją respektują. Jeśli idą na urodziny, proszę je, żeby nie objadały się chipsami, ani nie opijały colą. Pytają wtedy, czy mogą spróbować. No mogą, dlaczego nie?

Udało nam się wypracować taki model, w którym do nas do domu nie przynosi się słodyczy. Nie wszyscy to respektują, ale jeśli ktoś przyniesie jakieś dla dzieci, my je po prostu konfiskujemy. Jeśli ktoś chce sprawić im przyjemność, może przynieść owoce.

Najnowsze badania pokazują, co te wszystkie dodatki do żywności: konserwanty, aromaty, barwniki, wzmacniacze smaku i zapachu robią z naszym układem hormonalnym, jakie powodują problemy. Choćby ADHD. To dla dziecka prawdziwy dramat, że jest uspokajane na wszystkich lekcjach. A jakie ono ma być, skoro co przerwę je batona? Chcielibyśmy oszczędzić tego naszym dzieciom.

Z jednej strony zdrowie, ale z drugiej eko żywność do najtańszych nie należy.

To zależy, jak na to spojrzeć. Przestaliśmy na przykład wydawać naprawdę ogromne pieniądze na wizyty domowe, leki, lekarzy. To odciążyło budżet. Z drugiej strony warto teżwykazywać się gospodarskim sprytem . Bo, owszem, można kupić dobrą szynkę za 40 zł za kilogram, ale równie dobrze można kupić mięso surowe i samodzielnie je upiec. I zaoszczędzić 20 zł na kilogramie.

Tak samo jest z kawą. Jeśli ktoś pija kawę to lepiej zamiast kawy rozpuszczalnej sięgnąć po zdrowszą i tańsząziarnistą. Nie trzeba też wyłącznie kupować żywności nazwanej ekologiczną (choć i tę zdarzyło mi się kupić taniej, niż w supermarkecie). Ale i w supermarkecie da się trafić na dobre produkty, mam wśród przyjaciół wielodzietną rodzinę, której po prostu nie stać na ekstrawagancję.

Dzięki mojej książce udało im się po prostu zrobić zdrowsze zakupy zamykając się w dotychczasowym budżecie. To też sukces.

Zamień chemię na jedzenie.

O tym, że jedzenie może leczyć Julita Bator przekonała się na własnej skórze. Przez kilka lat myślała, że po prostu ma chorowite dzieci. Kiedy tylko zmieniła im dietę, infekcje przeszły jak ręką odjął. Spędziła godziny na wertowaniu etykietek i poszukiwaniu szkodliwych składników w jedzeniu. Teraz na podstawie swoich doświadczeń wydała książkę i radzi, jak "zamienić chemię na jedzenie".

Już sam tytuł pani książki jest trochę przerażający – "Zamień chemię na jedzenie". To znaczy, że produkty, które wkładam w sklepie do koszyka nie są jedzeniem?

Nie wiem dokładnie, co pani do tego koszyka wkłada, ale jeśli zagłębimy się w skład poszczególnych produktów spożywczych, można się przerazić. Bardzo często nieświadomie nie kupujemy jedzenia, tylko produkty jedzeniopodobne, w których składzie dominują chemiczne dodatki, produkty które nasycone są pestycydami i metalami ciężkimi.

Pani też kiedyś się nimi odżywiała. Co sprawiło, że nagle zainteresowała się pani etykietami?

Wszystko zaczęło się od moich dzieci. Przez wiele lat bardzo chorowały, łapały wszystkie infekcje bakteryjne i wirusowe. Kupowaliśmy przez to masę leków, dzieci ciągle przechodziły terapie antybiotykowe i kuracje sterydowe, sami się od nich zarażaliśmy. Choroby mieliśmy w domu co kilka tygodni.

Co było przyczyną?

Długo nie wiedzieliśmy. Obstawialiśmy, że problem leży w jedzeniu, ale nie mogliśmy go zlokalizować.

Testy alergiczne?

Niczego nie wykazywały. Staraliśmy się więc wykluczać z diety kolejne produkty, eliminowaliśmy po kolei nabiał, słodycze. Ale to niczego nie zmieniało. Pięć lat temu wyjechaliśmy na urlop na Kretę. Uznaliśmy, że raz w życiu nie będziemy zadręczać siebie i dzieci i pozwolimy im jeść wszystko. Trudno, najwyżej to odchorujemy.

Nic takiego nie miało miejsca.

Dlaczego?

Zaczęłam przekopywać dostępną literaturę i okazało się, że na Krecie po prostu je się raczej nieprzetworzoną żywność. Pomyślałam, że to może być dobry trop, że to żywność przetworzona ma wpływ na ich choroby. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, kiedy zaczęłam eliminować takie produkty, dzieci przestały chorować.

U moich dzieci występowało zjawisko pseudoalergii – automatycznie reagowały na pewne składniki pożywienia, ale nie brał w tym udziału układ immunologiczny.

Co im szkodziło?

Na przykład glutaminian sodu, czy acesulfan K. Badania pokazują, że wszystkim to szkodzi w jakiś sposób, ale nie wszyscy reagują na to od razu.U moich dzieci miała miejsce natychmiastowa reakcja , więc teraz po prostu jedzą zdrowo.

Jak z normalnego żywienia przestawić się na żywność nieprzetworzoną?

Muszę przyznać, że nie było to proste. Wertowałam artykuły naukowe, czytałam książki. Pięć lat temu dostępnej literatury na ten temat było zdecydowanie mniej, niż dziś. Wiele porad dotyczyło eliminowania całych grup produktów, ale ja już stosowałam wcześniej diety eliminacyjne i wiedziałam, że nie tędy droga. Zaczęłam więc sama mozolnie wydeptywać ścieżki.

Na czym to polegało?

Zaczęłam na przykład czytać etykiety na produktach. Zastanawiałam się, czy składniki, które w nich znajduję są groźne dla naszego organizmu, więc po powrocie do domu czytałam o ich właściwościach. Szybko zaczęłam omijać te, które są groźne i wybierać te produkty, które są najmniej szkodliwe.

Jakie składniki zaskoczyły panią najbardziej?

Jednym z pierwszych tropów, na jakie wpadłam był benzoesan sodu, który podawałam dzieciom jako składnik leku na kaszel. Dziecko dostawało lek z tym składnikiem i zapadało na zapalenie oskrzeli – taka sytuacja powtórzyła się trzykrotnie, więc w końcu zauważyłam zależność. Kiedy wczytałam się w etykietę, okazało się, że u osób nadwrażliwych benzoesan sodu może wywoływać działania niepożądane. Drugim zagrożeniem dla mojego dziecka był słodzik, acesulfam K, także dodawany do leków.

Jak go wyeliminować?

Okazuje się, że jest wyjście – są zamienniki danego leku, które nie zawierają niepożądanego składnika. Zresztą szybko wyszło, że w moim otoczeniu kilkoro dzieci ma ten sam problem, tylko mamy nie wiedziały, że o to chodzi.

Rozumiem, że nie szukała pani tylko w lekach.

Oczywiście. Okazało się na przykład, że wiele barwników uznawanych za potencjalnie niebezpieczne znajduje się w produktach dla dzieci – płatkach śniadaniowych, jogurtach, serkach czy mlecznych deserkach. Warto je znać i wybierać świadomie produkty bez ich dodatku.

Producenci żywności na zarzuty o wykorzystanie niezdrowych składników, zwykle odpowiadają, że jedzenie jest przecież testowane, więc bezpieczne.

Tak, ale przecież producenci nie wiedzą, ile danego składnika jem w ciągu dnia. A ja nie chodzę z kalkulatorkiem i nie liczę, czy już przekroczyłam dopuszczalną dawkę jednego czy drugiego konserwantu. Obawiam się, że nikt nie ma nad tym kontroli i nikt nie wie też, jakie w dłuższej perspektywie ma to konsekwencje dla jego zdrowia. Nie wiemy, jak wpłynie na nas kumulacja różnych związków chemicznych.

My na przykład przestaliśmy kupować większość wędlin, bo jest w nich tak wiele chemii.

W mięsnym prosi pani o etykietkę?

Teraz rzadziej, bo mam swoje wydeptane ścieżki, ale kiedyś robiłam to bardzo często. W wędlinach jest bowiem wszelkie „bogactwo”, poczynając od glutaminianu sodu, przez azotyn sodu, białko sojowe. Mnóstwo niepotrzebnych rzeczy.

Da się jeszcze dostać wędliny bez takich dodatków?

To trudne, ale możliwe.

Zresztą w ogóle mało jest dziś produktów, które są prawdziwym jedzeniem. Mnie samej nie udało się wyeliminować pewnych składników, więc zaczęłam robić dużo żywności sama.

Na przykład?

Zaopatruję się w mleko prosto od krowy i robię sama jogurty. Sama piekę chleb, robię przetwory na zimę.

Skąd pani miała przepisy?

Część od mamy, część od teściowej. Ona przez wiele lat robiła sama śledzie, kiszoną kapustę. Zawsze mnie to dziwiło. Teraz przestało.

Dużo przepisów biorę z blogów, bardzo dużo zmieniam, robię po swojemu. Zamieniam na przykład mąkę pszenną na żytnią, albo gryczaną. Tę z kolei robię sama mieląc ziarna gryki w młynku do kawy.

To musi zajmować mnóstwo czasu. Ja staram się nie jeść najgorszych śmieci, ale i tak przeszukiwanie półek w sklepie trwa wieki.

To prawda, długo trwało zanim przewertowałam wszystkie etykietki.

Czyli nie ma nadziei…

Nie do końca, w mojej książce zebrałam już efekty tych poszukiwań, więc ktoś, kto teraz zacznie myśleć o zdrowym jedzeniu będzie miał o tyle łatwiej. Zamieściłam tam opisy składników najbardziej popularnych produktów, przepisy na własny ser, czy jogurt. Natomiast każdy musi sam stworzyć sobie własną listę bezpiecznych produktów dostępnych niedaleko domu, nauczyć się docierać do producentów zdrowej żywności.

Jak pani do nich dociera?

Na targu staram się wybierać warzywa od rolników. Kiedy widzę panią, która siedzi przy stoisku z małą ilością warzyw, podchodzę i pytam, czy to jej własne. Jeśli odpowie, że tak, umawiam się na stałe dostawy. Jeśli chcę zrobić przetwory, pytam, czy ma większą ilość danych owoców czy warzyw. Jeśli nie ma, to poleca mi swoją sąsiadkę. I w drugą stronę – ja polecam taką panią swoim koleżankom, które też starają się szukać dobrej żywności.

To nie jest trudne? W mieście tacy ludzie nie stoją na każdym rogu.

Na pewno jest to bardziej skomplikowane, niż zrobienie zakupów w supermarkecie, nie oszukujmy się. Ale można to robić do pewnego stopnia, na tyle, na ile to możliwe. Można też działać w kooperatywie – jeśli ktoś jedzie po pomidory na wieś, pyta, czy nie przywieźć też nam. Dzielimy się później kosztami transportu.

Wiele jest takich osób w pani otoczeniu?

Coraz więcej. Ludzie widzą nasze dzieci, które chorowały, a teraz nie chorują. Widzą, że mój mąż, który miał problemy zdrowotne, już ich nie ma. Że ja, która miałam bóle żołądka, też mam spokój. To do nich przemawia. Moja kuzynka jest wykładowcą na uczelni. Po tym, jak zaczęła myśleć o tym, co je, przyznała, że pierwszy raz miała semestr, w którym nie opuściła ani dnia zajęć. Nie chorowała ani ona, ani jej syn.

A do dzieci ta filozofia przemawia?

Tutaj faktycznie czasami jest problem, nie kupujemy im słodyczy, ani gotowych deserków na bazie mleka. Rozmawiamy z nimi dużo na ten temat, ale agresywna reklama robi swoje.

Ja natomiast stosuję drobne triki, które opisałam też w książce.

Jakie na przykład?

Moje dzieci dostają do szkoły tylko drobne pieniądze, które mogą wydać na wodę. Mamy taką umowę, mam nadzieję, że ją respektują. Jeśli idą na urodziny, proszę je, żeby nie objadały się chipsami, ani nie opijały colą. Pytają wtedy, czy mogą spróbować. No mogą, dlaczego nie?

Udało nam się wypracować taki model, w którym do nas do domu nie przynosi się słodyczy. Nie wszyscy to respektują, ale jeśli ktoś przyniesie jakieś dla dzieci, my je po prostu konfiskujemy. Jeśli ktoś chce sprawić im przyjemność, może przynieść owoce.

Najnowsze badania pokazują, co te wszystkie dodatki do żywności: konserwanty, aromaty, barwniki, wzmacniacze smaku i zapachu robią z naszym układem hormonalnym, jakie powodują problemy. Choćby ADHD. To dla dziecka prawdziwy dramat, że jest uspokajane na wszystkich lekcjach. A jakie ono ma być, skoro co przerwę je batona? Chcielibyśmy oszczędzić tego naszym dzieciom.

Z jednej strony zdrowie, ale z drugiej eko żywność do najtańszych nie należy.

To zależy, jak na to spojrzeć. Przestaliśmy na przykład wydawać naprawdę ogromne pieniądze na wizyty domowe, leki, lekarzy. To odciążyło budżet. Z drugiej strony warto teżwykazywać się gospodarskim sprytem . Bo, owszem, można kupić dobrą szynkę za 40 zł za kilogram, ale równie dobrze można kupić mięso surowe i samodzielnie je upiec. I zaoszczędzić 20 zł na kilogramie.

Tak samo jest z kawą. Jeśli ktoś pija kawę to lepiej zamiast kawy rozpuszczalnej sięgnąć po zdrowszą i tańsząziarnistą. Nie trzeba też wyłącznie kupować żywności nazwanej ekologiczną (choć i tę zdarzyło mi się kupić taniej, niż w supermarkecie). Ale i w supermarkecie da się trafić na dobre produkty, mam wśród przyjaciół wielodzietną rodzinę, której po prostu nie stać na ekstrawagancję.

Dzięki mojej książce udało im się po prostu zrobić zdrowsze zakupy zamykając się w dotychczasowym budżecie. To też sukces.

Internet nie zapomina. Pomyśl zanim wrzucisz.

292011463649508954694156.jpeg

Nieświadomi niebezpieczeństwa rodzice umieszczają tykającą “bombę reputacyjną”

Tego jeszcze w Polsce nie ma i nie było. Ale nadchodzi i nadejdzie. W nastoletnie i dorosłe życie wejdą dzieci, których zdjęcia od maleńkości (łącznie ze skanami USG!) dumni rodzice wrzucają na Facebooka. Przed pierwszą randką ich dziewczyna/chłopak na pewno z radością obejrzą zdjęcia typu “pierwsze siusiu na nocniczku”. Nie mówiąc o kolegach i koleżankach ze szkoły. Internet nie zapomina.

Czytaj dalej →


Cudowne zdjęcie. – Zdjęcie, na którym Nevaeh Atkins, przebywając w brzuchu mamy, chwyta swoją wystającą rączką palec lekarza, dokonującego cesarskiego cięcia, stało się medialnym hitem. Wydarzenie miało miejsce w szpitalu niedaleko Phoenix (Arizona, USA).

Niezwykły uścisk dłoni, przekazany dr. Allanowi Sawyerowi, wywołał uśmiech na twarzach wszystkich, którzy przebywali na sali operacyjnej. Zdjęcie zrobił ojciec dziewczynki - Randy Atkins, który tak o tym opowiadał dla telewizji KTVK: „Doktor zawołał mnie i powiedział: „Hej, ona chwyta mój palec”. Pobiegłem tam szybko i zrobiłem zdjęcie. Byłem zachwycony patrząc na nie. To niesamowite zdjęcie”

Narodzenie za pomocą cesarskiego cięcia odbyło się 9 października 2012 r., ale Randy i jego żona Alicia, mieli początkowo wątpliwości, czy upubliczniać zdjęcie. Kiedy zaczęli pokazywać je przyjaciołom, ci byli zachwyceni. Wtedy zdecydowali się pokazać je światu.

Warto dodać, że to co widzimy na zdjęciu, jest fizjologicznym odruchem chwytnym u noworodków, który zanika po 4 miesiącu życia. Jest tak silny, że dziecko mogłoby utrzymać dzięki niemu swój własny ciężar.

Cudowne zdjęcie.

Zdjęcie, na którym Nevaeh Atkins, przebywając w brzuchu mamy, chwyta swoją wystającą rączką palec lekarza, dokonującego cesarskiego cięcia, stało się medialnym hitem. Wydarzenie miało miejsce w szpitalu niedaleko Phoenix (Arizona, USA).

Niezwykły uścisk dłoni, przekazany dr. Allanowi Sawyerowi, wywołał uśmiech na twarzach wszystkich, którzy przebywali na sali operacyjnej. Zdjęcie zrobił ojciec dziewczynki - Randy Atkins, który tak o tym opowiadał dla telewizji KTVK: „Doktor zawołał mnie i powiedział: „Hej, ona chwyta mój palec”. Pobiegłem tam szybko i zrobiłem zdjęcie. Byłem zachwycony patrząc na nie. To niesamowite zdjęcie”

Narodzenie za pomocą cesarskiego cięcia odbyło się 9 października 2012 r., ale Randy i jego żona Alicia, mieli początkowo wątpliwości, czy upubliczniać zdjęcie. Kiedy zaczęli pokazywać je przyjaciołom, ci byli zachwyceni. Wtedy zdecydowali się pokazać je światu.

Warto dodać, że to co widzimy na zdjęciu, jest fizjologicznym odruchem chwytnym u noworodków, który zanika po 4 miesiącu życia. Jest tak silny, że dziecko mogłoby utrzymać dzięki niemu swój własny ciężar.

Przyszłość i Ty – To, co nas w życiu spotyka, zależy od tego, co robimy, czyli od naszych czynów, a te z kolei zależą od naszych myśli.

Myśl jest przyczyną wszystkiego, co się z nami dzieje.
To nasze myśli i uczucia decydują o tym, co robimy, a co za tym idzie, co osiągamy w życiu.
Im bardziej potrafimy panować nad swoimi myślami i uczuciami, tym więcej mamy wpływu na nasze życie, tym bardziej decydujemy o tym, co się z nami dzieje.

Nasze przekonania i intensywność z jaką w nie wierzymy, determinują to, do czego
w życiu dochodzimy.
Nasz świat jest wynikiem naszych myśli.

Często jakieś porażki z dzieciństwa obezwładniają nas na całe życie.
Nie mogę, muszę, nie potrafię, nie zasługuję- wbito nam do głowy na dobre.
Idziemy więc przez życie wierząc, że tak właśnie ma być.
Czy zdarzyło Ci się kiedyś jechać samochodem mając zaciągnięty ręczny hamulec?
Taki właśnie hamulec zaciągasz w sobie, gdy z góry zakładasz, że czegoś nie uda Ci się dokonać, że czegoś/kogoś nie jesteś wart, że na coś/kogoś nie zasługujesz, czyli wtedy, kiedy przestajesz wierzyć w siebie mając zbyt niskie poczucie własnej wartości.
Zastanów się, jakie myśli Cię ograniczają?
Jeśli Ci się ciężko żyje przyjrzyj się, gdzie masz zaciągnięty ręczny hamulec!
Przez odblokowanie takich samoograniczających przekonań, można zasadniczo zmienić swoje życie.

Przeszłość była i minęła !

Obecnie liczy się tylko to, co chcesz myśleć, mówić i w co chcesz wierzyć właśnie teraz.
Te myśli i słowa tworzą Twoją teraźniejszość i przyszłość.
Jedyną rzeczą, z którą mamy zawsze do czynienia jest myśl, ta zaś może być zmieniona.
Nie ma znaczenia, na czym polega Twój problem.
Twoje doświadczenia są zewnętrznym skutkiem wewnętrznych myśli.
Nawet nienawiść do siebie polega tylko na nienawidzeniu swoich myśli o sobie.
Nie ma znaczenia, jak długo żyłeś według negatywnego wzorca.
Masz moc zmienić to w chwili obecnej.

Zrób to teraz !!! (Nie pieprz, tylko zrób!)

Negatywne emocje biorą się przede wszystkim z usiłowania uczynienia kogoś, lub czegoś, odpowiedzialnym za nasze życie, czyli w gruncie rzeczy z braku odpowiedzialności.
Kluczem do wyeliminowania negatywnych emocji jest przyjęcie całkowitej odpowiedzialności za wszystkie nasze myśli, czyny i reakcje w stosunku do otoczenia,
do wszystkich ludzi i zdarzeń.
Spróbuj powiedzieć w chwili złości: "jestem odpowiedzialny".
Zawsze, kiedy szukamy winnych, patrzymy do tyłu, a to nie rozwiązuje problemu.
Przez przyjęcie odpowiedzialności patrzymy automatycznie do przodu i koncentrujemy się na znalezieniu rozwiązania.
Zaczynamy myśleć, co zrobić, żeby polepszyć sytuację, co zrobić, żeby te same problemy się nie powtórzyły itd.
Nie mów więc: "on mnie zdenerwował", lecz: "podjąłem decyzję bycia zdenerwowanym".Już sam fakt ujęcia tego w ten sposób rozładuje napięcie.

Przez wyeliminowanie obarczania winą ( kogoś, lub siebie) możemy pozbyć się wszystkich negatywnych emocji.
Jeśli nie obarczasz winą, nie masz w sobie żalu i złości.

Ty jesteś odpowiedzialny za swoje życie ! - co zamierzasz zrobić ???

Kiedy myślisz o kimś dobrze i posyłasz mu swoje najlepsze życzenia, zmienia się Twoja wobec niego postawa.
Poprzez myślenie podszyte lękiem nadaje się wydarzeniom negatywny przebieg.
Wątpliwości sprawiają, że wahasz się tam, gdzie niezbędna jest pewność, poddajesz się, gdzie trzeba przeć do przodu. Uwierz, że to zrobisz!

Jeśli wierzysz, że potrafisz czegoś dokonać - masz rację.
Jeśli wierzysz, że nie potrafisz - też masz rację.

Myśli nie mają władzy nad nami, chyba, że im na to pozwolimy.
Myśli, to tylko powiązane ze sobą słowa.
Same w sobie NIE MAJĄ ŻADNEGO ZNACZENIA.
Tylko MY nadajemy im znaczenie.
I my decydujemy o tym, jakie znaczenie im nadajemy.
Wybierajmy więc takie myśli, które nas wzmacniają i wspierają.

Negatywne myśli - to poczucie winy, niepewność, strach, zazdrość, nienawiść,
złość, żal, poczucie krzywdy, chęć odwetu, autokrytycyzm.
Jest to stan dysharmonii z otaczającymi nas ludźmi i przedmiotami.
Takie myśli stwarzają klimat do rozwoju problemów.

Pozytywne myśli - to miłość, wdzięczność, optymizm, bezpieczeństwo, zaufanie, odwaga, przyjaźń, pomoc.
Jest to stan harmonii z otaczającymi nas ludźmi i przedmiotami.
Pozytywne myślenie przynosi rozwiązania problemów, stwarza klimat do osiągania sukcesów.

Wyobraź sobie suto zastawiony stół w luksusowym hotelu, gdzie zamiast różnych dań podano myśli.
Możesz wybrać sobie, co tylko chcesz, według własnego uznania.
Wybrane myśli tworzą Twoje przyszłe doświadczenia, Twoje przyszłe życie.
Jeśli wybierzesz myśli tworzące problemy i ból, będzie to głupotą.
To tak, jakbyś decydował się na jedzenie, po którym rozboli Cię żołądek.

Jedną z najbardziej charakterystycznych cech ludzi sukcesu jest oczekiwanie powodzenia.
Pozytywne oczekiwanie od samego siebie i od innych, ma o wiele większy wpływ na nasze życie, niż myślimy.
Samo oczekiwanie sukcesu zwiększa jego szanse, bo nastawia umysł na szukanie rozwiązań, a nie paraliżuje negatywizmem.
Zawsze przyciągamy ludzi i okoliczności, które pasują do naszych zasadniczych myśli.
Za każdym naszym osiągnięciem stoi myśl, która je spowodowała.
Stajemy sie tym, o czym myślimy.

"Zmień myśli, a zmienisz życie"

Kochaj siebie tym, kim jesteś i takim, jakim jesteś oraz kochaj to, co robisz.

Kochanie i aprobowanie samego siebie, tworzenie wokół siebie klimatu zaufania, bezpieczeństwa i akceptacji sprawia, że umysł staje się uporządkowany, kreuje lepsze związki międzyludzkie, daje możność otrzymania lepszej pracy, mieszkania, a nawet wpływa korzystnie na wygląd zewnętrzny.

Ludzie, którzy potrafią kochać samych siebie nie czynią sobie
i innym niczego złego.

Większość z nas ma nierozsądne wyobrażenie o tym, kim jesteśmy i bardzo wiele sztywnych zasad określających, jak żyć.
Kiedy jesteśmy mali, uczymy się stosunku do siebie i do życia obserwując dorosłych wokół nas.
Kiedy dorastamy, mamy tendencję do odtwarzania emocjonalnego klimatu domu naszego dzieciństwa.
Wszystkie wydarzenia, jakie miały miejsce w naszym życiu, aż do chwili obecnej, zaistniały dzięki naszym myślom i przekonaniom powstałym w przeszłości.
Umysł podświadomy zachowuje się jak magazyn dla przeżytych doświadczeń, gromadzących zarówno zdarzenia, jak i uczucia im towarzyszące
Przykrym doświadczeniom towarzyszyły takie uczucia jak: wina, wstyd, żal, poczucie krzywdy, upokorzenie, przerażenie.....
Jakiekolwiek by były te uczucia, kiedyś ponownie się ujawnia, ponieważ uczuć zapomnieć nie można, nawet, jeśli zapomni się zdarzenie.
Tłumione wspomnienia mogą się uwidaczniać jako stany niepokoju, ataki lęków, depresje, lub choroby psychosomatyczne.
Nim rozpoczniesz nowe życie musisz się koniecznie rozprawić z przeszłością.
Nie ma sensu ignorować przeszłości, ani jej zaprzeczać.
Im bardziej będziesz starać się od niej uciec, tym bardziej będzie Cię ona ścigać.
Trzeba zmierzyć się z problemem, wtedy zniknie on na dobre.

Wszystkie choroby mają swoje źródło w niewybaczaniu.
Ciało, jak wszystko w życiu, jest lustrzanym odbiciem naszych myśli i przekonań.
Trwale utrzymujące się sposoby myślenia i mówienia tworzą działania i postawy ciała, jego zdrowie, lub chorobę.
Źródłem gniewu jest zwykle fakt, że ktoś zrobił, lub powiedział coś nie tak, jak według nas powinien.
Za gniewem też z reguły kryje się nasze wewnętrzne przekonanie, że mamy do niego prawo.
Jak w sądzie, osądzamy, uznajemy winę i potępiamy, po czym uważamy, że gniew jest naszym "niezbywalnym prawem", które natychmiast egzekwujemy wprowadzając się
w stan zdenerwowania i złości.
W ten sposób zatruwamy i niszczymy swój organizm.
Czynienie zarzutów jest bezsensowne.
Jest to rozpraszanie energii.
Energię trzeba gromadzić. Bez niej niemożliwe byłyby zmiany.

Myśl, co chcesz w życiu osiągnąć, a nie do jakich negatywnych emocji masz prawo.

Noszenie w sobie żalu, urazy, samokrytycyzmu, poczucia winy, i lęku powoduje o wiele więcej problemów, niż cokolwiek innego.
Konieczne dla naszego uzdrowienia jest uwolnienie się od przeszłości i wybaczenie każdemu: "Wybaczam Ci, że nie jesteś takim, jakim chciałbym Cię widzieć. Wybaczam Ci i bądź wolny".

Nie ma wątpliwości, że w każdym z nas siedzi zaklęty, olbrzymi dżin, o niesłychanych możliwościach i czeka, żeby go wyswobodzić.
Możesz go nazwać Aniołem Stróżem, lub po prostu mów mu po imieniu: Ja,
ale koniecznie zaprzyjaźnij się z nim !

I pamiętaj, ze najważniejszą osobą w Twoim życiu jesteś Ty sam !!!

Nie zapominaj też o odrobinie poczucia humoru, bo to bardzo pomaga.

Śmiej się do siebie i do życia, bo :

"Życie jest zbyt poważną sprawą, żeby je brać tak bardzo serio" 

"Człowiek staje się wyjątkowo śmieszny, kiedy siebie traktuje nazbyt poważnie".

Przyszłość i Ty

To, co nas w życiu spotyka, zależy od tego, co robimy, czyli od naszych czynów, a te z kolei zależą od naszych myśli.

Myśl jest przyczyną wszystkiego, co się z nami dzieje.
To nasze myśli i uczucia decydują o tym, co robimy, a co za tym idzie, co osiągamy w życiu.
Im bardziej potrafimy panować nad swoimi myślami i uczuciami, tym więcej mamy wpływu na nasze życie, tym bardziej decydujemy o tym, co się z nami dzieje.

Nasze przekonania i intensywność z jaką w nie wierzymy, determinują to, do czego
w życiu dochodzimy.
Nasz świat jest wynikiem naszych myśli.

Często jakieś porażki z dzieciństwa obezwładniają nas na całe życie.
Nie mogę, muszę, nie potrafię, nie zasługuję- wbito nam do głowy na dobre.
Idziemy więc przez życie wierząc, że tak właśnie ma być.
Czy zdarzyło Ci się kiedyś jechać samochodem mając zaciągnięty ręczny hamulec?
Taki właśnie hamulec zaciągasz w sobie, gdy z góry zakładasz, że czegoś nie uda Ci się dokonać, że czegoś/kogoś nie jesteś wart, że na coś/kogoś nie zasługujesz, czyli wtedy, kiedy przestajesz wierzyć w siebie mając zbyt niskie poczucie własnej wartości.
Zastanów się, jakie myśli Cię ograniczają?
Jeśli Ci się ciężko żyje przyjrzyj się, gdzie masz zaciągnięty ręczny hamulec!
Przez odblokowanie takich samoograniczających przekonań, można zasadniczo zmienić swoje życie.

Przeszłość była i minęła !

Obecnie liczy się tylko to, co chcesz myśleć, mówić i w co chcesz wierzyć właśnie teraz.
Te myśli i słowa tworzą Twoją teraźniejszość i przyszłość.
Jedyną rzeczą, z którą mamy zawsze do czynienia jest myśl, ta zaś może być zmieniona.
Nie ma znaczenia, na czym polega Twój problem.
Twoje doświadczenia są zewnętrznym skutkiem wewnętrznych myśli.
Nawet nienawiść do siebie polega tylko na nienawidzeniu swoich myśli o sobie.
Nie ma znaczenia, jak długo żyłeś według negatywnego wzorca.
Masz moc zmienić to w chwili obecnej.

Zrób to teraz !!! (Nie pieprz, tylko zrób!)

Negatywne emocje biorą się przede wszystkim z usiłowania uczynienia kogoś, lub czegoś, odpowiedzialnym za nasze życie, czyli w gruncie rzeczy z braku odpowiedzialności.
Kluczem do wyeliminowania negatywnych emocji jest przyjęcie całkowitej odpowiedzialności za wszystkie nasze myśli, czyny i reakcje w stosunku do otoczenia,
do wszystkich ludzi i zdarzeń.
Spróbuj powiedzieć w chwili złości: "jestem odpowiedzialny".
Zawsze, kiedy szukamy winnych, patrzymy do tyłu, a to nie rozwiązuje problemu.
Przez przyjęcie odpowiedzialności patrzymy automatycznie do przodu i koncentrujemy się na znalezieniu rozwiązania.
Zaczynamy myśleć, co zrobić, żeby polepszyć sytuację, co zrobić, żeby te same problemy się nie powtórzyły itd.
Nie mów więc: "on mnie zdenerwował", lecz: "podjąłem decyzję bycia zdenerwowanym".Już sam fakt ujęcia tego w ten sposób rozładuje napięcie.

Przez wyeliminowanie obarczania winą ( kogoś, lub siebie) możemy pozbyć się wszystkich negatywnych emocji.
Jeśli nie obarczasz winą, nie masz w sobie żalu i złości.

Ty jesteś odpowiedzialny za swoje życie ! - co zamierzasz zrobić ???

Kiedy myślisz o kimś dobrze i posyłasz mu swoje najlepsze życzenia, zmienia się Twoja wobec niego postawa.
Poprzez myślenie podszyte lękiem nadaje się wydarzeniom negatywny przebieg.
Wątpliwości sprawiają, że wahasz się tam, gdzie niezbędna jest pewność, poddajesz się, gdzie trzeba przeć do przodu. Uwierz, że to zrobisz!

Jeśli wierzysz, że potrafisz czegoś dokonać - masz rację.
Jeśli wierzysz, że nie potrafisz - też masz rację.

Myśli nie mają władzy nad nami, chyba, że im na to pozwolimy.
Myśli, to tylko powiązane ze sobą słowa.
Same w sobie NIE MAJĄ ŻADNEGO ZNACZENIA.
Tylko MY nadajemy im znaczenie.
I my decydujemy o tym, jakie znaczenie im nadajemy.
Wybierajmy więc takie myśli, które nas wzmacniają i wspierają.

Negatywne myśli - to poczucie winy, niepewność, strach, zazdrość, nienawiść,
złość, żal, poczucie krzywdy, chęć odwetu, autokrytycyzm.
Jest to stan dysharmonii z otaczającymi nas ludźmi i przedmiotami.
Takie myśli stwarzają klimat do rozwoju problemów.

Pozytywne myśli - to miłość, wdzięczność, optymizm, bezpieczeństwo, zaufanie, odwaga, przyjaźń, pomoc.
Jest to stan harmonii z otaczającymi nas ludźmi i przedmiotami.
Pozytywne myślenie przynosi rozwiązania problemów, stwarza klimat do osiągania sukcesów.

Wyobraź sobie suto zastawiony stół w luksusowym hotelu, gdzie zamiast różnych dań podano myśli.
Możesz wybrać sobie, co tylko chcesz, według własnego uznania.
Wybrane myśli tworzą Twoje przyszłe doświadczenia, Twoje przyszłe życie.
Jeśli wybierzesz myśli tworzące problemy i ból, będzie to głupotą.
To tak, jakbyś decydował się na jedzenie, po którym rozboli Cię żołądek.

Jedną z najbardziej charakterystycznych cech ludzi sukcesu jest oczekiwanie powodzenia.
Pozytywne oczekiwanie od samego siebie i od innych, ma o wiele większy wpływ na nasze życie, niż myślimy.
Samo oczekiwanie sukcesu zwiększa jego szanse, bo nastawia umysł na szukanie rozwiązań, a nie paraliżuje negatywizmem.
Zawsze przyciągamy ludzi i okoliczności, które pasują do naszych zasadniczych myśli.
Za każdym naszym osiągnięciem stoi myśl, która je spowodowała.
Stajemy sie tym, o czym myślimy.

"Zmień myśli, a zmienisz życie"

Kochaj siebie tym, kim jesteś i takim, jakim jesteś oraz kochaj to, co robisz.

Kochanie i aprobowanie samego siebie, tworzenie wokół siebie klimatu zaufania, bezpieczeństwa i akceptacji sprawia, że umysł staje się uporządkowany, kreuje lepsze związki międzyludzkie, daje możność otrzymania lepszej pracy, mieszkania, a nawet wpływa korzystnie na wygląd zewnętrzny.

Ludzie, którzy potrafią kochać samych siebie nie czynią sobie
i innym niczego złego.

Większość z nas ma nierozsądne wyobrażenie o tym, kim jesteśmy i bardzo wiele sztywnych zasad określających, jak żyć.
Kiedy jesteśmy mali, uczymy się stosunku do siebie i do życia obserwując dorosłych wokół nas.
Kiedy dorastamy, mamy tendencję do odtwarzania emocjonalnego klimatu domu naszego dzieciństwa.
Wszystkie wydarzenia, jakie miały miejsce w naszym życiu, aż do chwili obecnej, zaistniały dzięki naszym myślom i przekonaniom powstałym w przeszłości.
Umysł podświadomy zachowuje się jak magazyn dla przeżytych doświadczeń, gromadzących zarówno zdarzenia, jak i uczucia im towarzyszące
Przykrym doświadczeniom towarzyszyły takie uczucia jak: wina, wstyd, żal, poczucie krzywdy, upokorzenie, przerażenie.....
Jakiekolwiek by były te uczucia, kiedyś ponownie się ujawnia, ponieważ uczuć zapomnieć nie można, nawet, jeśli zapomni się zdarzenie.
Tłumione wspomnienia mogą się uwidaczniać jako stany niepokoju, ataki lęków, depresje, lub choroby psychosomatyczne.
Nim rozpoczniesz nowe życie musisz się koniecznie rozprawić z przeszłością.
Nie ma sensu ignorować przeszłości, ani jej zaprzeczać.
Im bardziej będziesz starać się od niej uciec, tym bardziej będzie Cię ona ścigać.
Trzeba zmierzyć się z problemem, wtedy zniknie on na dobre.

Wszystkie choroby mają swoje źródło w niewybaczaniu.
Ciało, jak wszystko w życiu, jest lustrzanym odbiciem naszych myśli i przekonań.
Trwale utrzymujące się sposoby myślenia i mówienia tworzą działania i postawy ciała, jego zdrowie, lub chorobę.
Źródłem gniewu jest zwykle fakt, że ktoś zrobił, lub powiedział coś nie tak, jak według nas powinien.
Za gniewem też z reguły kryje się nasze wewnętrzne przekonanie, że mamy do niego prawo.
Jak w sądzie, osądzamy, uznajemy winę i potępiamy, po czym uważamy, że gniew jest naszym "niezbywalnym prawem", które natychmiast egzekwujemy wprowadzając się
w stan zdenerwowania i złości.
W ten sposób zatruwamy i niszczymy swój organizm.
Czynienie zarzutów jest bezsensowne.
Jest to rozpraszanie energii.
Energię trzeba gromadzić. Bez niej niemożliwe byłyby zmiany.

Myśl, co chcesz w życiu osiągnąć, a nie do jakich negatywnych emocji masz prawo.

Noszenie w sobie żalu, urazy, samokrytycyzmu, poczucia winy, i lęku powoduje o wiele więcej problemów, niż cokolwiek innego.
Konieczne dla naszego uzdrowienia jest uwolnienie się od przeszłości i wybaczenie każdemu: "Wybaczam Ci, że nie jesteś takim, jakim chciałbym Cię widzieć. Wybaczam Ci i bądź wolny".

Nie ma wątpliwości, że w każdym z nas siedzi zaklęty, olbrzymi dżin, o niesłychanych możliwościach i czeka, żeby go wyswobodzić.
Możesz go nazwać Aniołem Stróżem, lub po prostu mów mu po imieniu: Ja,
ale koniecznie zaprzyjaźnij się z nim !

I pamiętaj, ze najważniejszą osobą w Twoim życiu jesteś Ty sam !!!

Nie zapominaj też o odrobinie poczucia humoru, bo to bardzo pomaga.

Śmiej się do siebie i do życia, bo :

"Życie jest zbyt poważną sprawą, żeby je brać tak bardzo serio"

"Człowiek staje się wyjątkowo śmieszny, kiedy siebie traktuje nazbyt poważnie".

Zaduszki czy Dziady? – Dziady (biał. Дзяды) – przedchrześcijański obrzęd zaduszny, którego istotą było "obcowanie żywych z umarłymi", a konkretnie nawiązywanie relacji z duszami przodków (dziadów), okresowo powracającymi do swych dawnych siedzib. Celem działań obrzędowych było pozyskanie przychylności zmarłych, których uważano za opiekunów w sferze płodności i urodzaju.

W tradycji słowiańskiej święta zaduszne przypadały od trzech do sześciu razy w roku – w zależności od danego regionu. Najważniejsze obrzędy obchodzono:

   *  wiosną: wiosenne święto zmarłych obchodzone w okolicach 2 V (zależnie od faz księżyca).

   * jesienią: Dziady obchodzone w noc z 31 X na 1 XI, zwane też Nocą Zaduszkową, będące przygotowaniem do jesiennego święta zmarłych, obchodzonego w okolicach 2 XI (zależnie od faz księżyca)

W ramach obrzędów dziadów przybywające na "ten świat" dusze należało ugościć, aby zapewnić sobie ich przychylność i jednocześnie pomóc im w osiągnięciu spokoju w zaświatach. Podstawową formą obrzędową było karmienie i pojenie dusz (np. miodem, kaszą, jajkami, kutią i wódką) podczas specjalnych uczt przygotowywanych w domach lub na cmentarzach (bezpośrednio na grobach). Charakterystycznym elementem tych uczt było to, iż spożywający je domownicy zrzucali lub ulewali części potraw i napojów na stół, podłogę lub grób z przeznaczeniem dla dusz zmarłych.

W niektórych rejonach przodkom należało jednak także zapewnić możliwość wykąpania się (na tę okoliczność przygotowywano saunę) i ogrzania. Ten ostatni warunek spełniano rozpalając ogniska, których funkcja tłumaczona jest niekiedy również inaczej. Miały one oświetlać drogę wędrującym duszom, tak by nie zabłądziły i mogły spędzić tę noc wśród bliskich. Pozostałością tego zwyczaju są współczesne znicze zapalane na grobach. Ogień - zwłaszcza ten rozpalany na rozstajnych drogach - mógł mieć jednak również inne znaczenie. Chodziło o to, by uniemożliwić wyjście na świat demonom (duszom ludzi zmarłych nagłą śmiercią, samobójcom, topielcom itp.), które - jak wierzono - przejawiały w tym okresie wyjątkowa aktywność. W pewnych regionach Polski, np. na Podhalu w miejscu czyjejś gwałtownej śmierci każdy przechodzący miał obowiązek rzucić gałązkę na stos, który następnie co roku palono.

Szczególną rolę w obrzędach zadusznych odgrywali żebracy, których w wielu rejonach nazywano również dziadami. Ta zbieżność nazw nie była przypadkowa, ponieważ w wyobrażeniach ludowych wędrowni dziadowie-żebracy postrzegani byli jako postacie mediacyjne i łącznicy z "tamtym światem". Dlatego zwracano się do nich z prośbą o modlitwy za dusze zmarłych przodków, w zamian ofiarowując jedzenie (niekiedy specjalne pieczywo obrzędowe przygotowywane na tę okazję) lub datki pieniężne. Praktykowane w ramach obrzędów zadusznych przekazywanie jedzenia żebrakom interpretowane jest niekiedy jako forma karmienia dusz przodków, co potwierdza fakt, że w niektórych rejonach dawano im właśnie ulubione potrawy zmarłego.

Podczas tego święta obowiązywały liczne zakazy dotyczące wykonywania różnych prac i czynności, które mogłyby zakłócić spokój przebywających na ziemi dusz czy wręcz zagrozić im. Zakazywano min. głośnych zachowań przy stole i nagłego wstawania (co mogłoby wystraszyć dusze), sprzątania ze stołu po wieczerzy (żeby dusze mogły się pożywić), wylewania wody po myciu naczyń przez okno (aby nie oblać przebywających tam dusz) palenia w piecu (tą drogą - jak wierzono - dusze niekiedy dostawały się do domu) czy szycia, tkania lub przędzenia (żeby nie przyszyć lub uwiązać duszy, która nie mogłaby wrócić na "tamten świat")

Chrześcijaństwo z jednej strony walczyło z pogańskimi obrzędami, sukcesywnie zakazując ich praktykowania, z drugiej strony próbowało adaptować niektóre z nich, dążąc do ich chrystianizacji. W przypadku dziadów zarówno kościół katolicki, jak i prawosławny usiłowały zmarginalizować, a następnie zlikwidować święta pogańskie, wprowadzając na ich miejsce (w tych samych bądź zbliżonych momentach cyklu rocznego) święta i praktyki chrześcijańskie (odpowiednio radzicielskije suboty i zaduszki). 
Odmienną strategię przyjęto w kościele unickim, który zobowiązał księży do chodzenia wraz z ludnością wiejską na dziady i odmawiania tam modlitw Anioł Pański, Zdrowaś Mario i Wieczny Odpoczynek[. W niektórych regionach uniccy księża odprawiali na cmentarzach specjalne procesje, podczas których święcili poszczególne groby oraz zbierali pozostawione na nich pożywienie i pieniądze

Zaduszki czy Dziady?

Dziady (biał. Дзяды) – przedchrześcijański obrzęd zaduszny, którego istotą było "obcowanie żywych z umarłymi", a konkretnie nawiązywanie relacji z duszami przodków (dziadów), okresowo powracającymi do swych dawnych siedzib. Celem działań obrzędowych było pozyskanie przychylności zmarłych, których uważano za opiekunów w sferze płodności i urodzaju.

W tradycji słowiańskiej święta zaduszne przypadały od trzech do sześciu razy w roku – w zależności od danego regionu. Najważniejsze obrzędy obchodzono:

* wiosną: wiosenne święto zmarłych obchodzone w okolicach 2 V (zależnie od faz księżyca).

* jesienią: Dziady obchodzone w noc z 31 X na 1 XI, zwane też Nocą Zaduszkową, będące przygotowaniem do jesiennego święta zmarłych, obchodzonego w okolicach 2 XI (zależnie od faz księżyca)

W ramach obrzędów dziadów przybywające na "ten świat" dusze należało ugościć, aby zapewnić sobie ich przychylność i jednocześnie pomóc im w osiągnięciu spokoju w zaświatach. Podstawową formą obrzędową było karmienie i pojenie dusz (np. miodem, kaszą, jajkami, kutią i wódką) podczas specjalnych uczt przygotowywanych w domach lub na cmentarzach (bezpośrednio na grobach). Charakterystycznym elementem tych uczt było to, iż spożywający je domownicy zrzucali lub ulewali części potraw i napojów na stół, podłogę lub grób z przeznaczeniem dla dusz zmarłych.

W niektórych rejonach przodkom należało jednak także zapewnić możliwość wykąpania się (na tę okoliczność przygotowywano saunę) i ogrzania. Ten ostatni warunek spełniano rozpalając ogniska, których funkcja tłumaczona jest niekiedy również inaczej. Miały one oświetlać drogę wędrującym duszom, tak by nie zabłądziły i mogły spędzić tę noc wśród bliskich. Pozostałością tego zwyczaju są współczesne znicze zapalane na grobach. Ogień - zwłaszcza ten rozpalany na rozstajnych drogach - mógł mieć jednak również inne znaczenie. Chodziło o to, by uniemożliwić wyjście na świat demonom (duszom ludzi zmarłych nagłą śmiercią, samobójcom, topielcom itp.), które - jak wierzono - przejawiały w tym okresie wyjątkowa aktywność. W pewnych regionach Polski, np. na Podhalu w miejscu czyjejś gwałtownej śmierci każdy przechodzący miał obowiązek rzucić gałązkę na stos, który następnie co roku palono.

Szczególną rolę w obrzędach zadusznych odgrywali żebracy, których w wielu rejonach nazywano również dziadami. Ta zbieżność nazw nie była przypadkowa, ponieważ w wyobrażeniach ludowych wędrowni dziadowie-żebracy postrzegani byli jako postacie mediacyjne i łącznicy z "tamtym światem". Dlatego zwracano się do nich z prośbą o modlitwy za dusze zmarłych przodków, w zamian ofiarowując jedzenie (niekiedy specjalne pieczywo obrzędowe przygotowywane na tę okazję) lub datki pieniężne. Praktykowane w ramach obrzędów zadusznych przekazywanie jedzenia żebrakom interpretowane jest niekiedy jako forma karmienia dusz przodków, co potwierdza fakt, że w niektórych rejonach dawano im właśnie ulubione potrawy zmarłego.

Podczas tego święta obowiązywały liczne zakazy dotyczące wykonywania różnych prac i czynności, które mogłyby zakłócić spokój przebywających na ziemi dusz czy wręcz zagrozić im. Zakazywano min. głośnych zachowań przy stole i nagłego wstawania (co mogłoby wystraszyć dusze), sprzątania ze stołu po wieczerzy (żeby dusze mogły się pożywić), wylewania wody po myciu naczyń przez okno (aby nie oblać przebywających tam dusz) palenia w piecu (tą drogą - jak wierzono - dusze niekiedy dostawały się do domu) czy szycia, tkania lub przędzenia (żeby nie przyszyć lub uwiązać duszy, która nie mogłaby wrócić na "tamten świat")

Chrześcijaństwo z jednej strony walczyło z pogańskimi obrzędami, sukcesywnie zakazując ich praktykowania, z drugiej strony próbowało adaptować niektóre z nich, dążąc do ich chrystianizacji. W przypadku dziadów zarówno kościół katolicki, jak i prawosławny usiłowały zmarginalizować, a następnie zlikwidować święta pogańskie, wprowadzając na ich miejsce (w tych samych bądź zbliżonych momentach cyklu rocznego) święta i praktyki chrześcijańskie (odpowiednio radzicielskije suboty i zaduszki).
Odmienną strategię przyjęto w kościele unickim, który zobowiązał księży do chodzenia wraz z ludnością wiejską na dziady i odmawiania tam modlitw Anioł Pański, Zdrowaś Mario i Wieczny Odpoczynek[. W niektórych regionach uniccy księża odprawiali na cmentarzach specjalne procesje, podczas których święcili poszczególne groby oraz zbierali pozostawione na nich pożywienie i pieniądze

Zdrowe ziemniaki. – Cyt. „ Gdyby nie klęski głodu i wojny, a dokładniej – francuskiej rewolucji w 1789r – nikt by ich nie jadł. Głód był wówczas ogromny, a one dawały sytość, szybko i łatwo się mnożyły. Stały się więc idealnym i łatwo dostępnym pożywieniem dla Francuzów, Niemców (koniec XVIII wieku), a później reszty Europy. O czym mowa? O ziemniakach, bez których wiele osób nie wyobraża sobie codziennego obiadu.
Jak ziemniaki trafiły na nasze stoły?

Przed 1451 rokiem nikt w Europie o nich nie słyszał, bo trafiły tutaj z Krzysztofem Kolumbem, kiedy ten powrócił z nowo odkrytego kontynentu. Przez kolejnych 200 lat Europejczycy traktowali je jako pożywienie krów i świń. Nie było w tym nic dziwnego, bo nawet Indianie – rdzenni Amerykanie – nie wykorzystywali ich jako podstawy pożywienia (była nim skrobia kukurydziana) i karmili nimi zazwyczaj bydło. Głównie przez to, że należą do rodziny psiankowatych, a w tej rodzinie jest mnóstwo czarnych charakterów, które są trujące. Jeszcze pod koniec XVIII wieku uważano je w Europie za rośliny ozdobne, o czym później. 

Nie tylko solanina

W emaliowym kursie SOS W Kuchni jest taki odcinek, w którym opisuję dlaczego ziemniaki są trujące oraz jak je rozpoznać. Chodzi o bulwy z zieloną skórką – która powstaje, gdy ziemniak jest w ziemi odkryty i oddziaływuje na niego promieniowanie UV (słoneczne). Pojawia się u niego solanina, która jest toksyczna i trująca dla człowieka. Ale to nie wszystko.
Czy ziemniaki są trujące?

Otóż tak. Są. Nie tylko ziemniaki. Wszystkie rośliny – tak jak i zwierzęta – mają w sobie coś, co nazywa się systemem immunologicznym. U zwierząt wygląda on inaczej niż u roślin – jednak jego działanie sprowadza się to jednej kwestii – sprawić, aby roślina lub zwierze oparły się infekcji i przeżyły ją wydając na świat kolejne pokolenia.

Rośliny mają kilkanaście toksycznych substancji w swoim arsenale i rażą nimi wszystkich amatorówich łodyg, liści, nasion czy owoców. Niektóre toksyny działają na wszystkich, inne tylko na niektóre istoty. Wystarczy jeść świeże pestki z dyni – kurkubitacyna zawarta w cieniutkiej błonie chroniącej nasionko jest tak silną trucizną że z łatwością może porazić, a nawet zabić tasiemca w Twoim jelicie. Dynia robi to po to, aby uchronić nasiona przed robakami, które chętnie pożywiłyby się nimi. Innym przykładem jest kwas erukowy zawarty w rzepaku (powoduje uszkodzenia serca i narządów wewn.).

Mechanizmów obrony jest masa, nie wszystkie są toksyczne dla człowieka, ale jak mawiał Paracelsus – wszystko jest trucizną i nic nią nie jest – to dawka czyni truciznę. I dopóki świeże nasiona dyni jemy w ilości 200 szt na rok nie ma problemu. Jeśli stałyby się podstawą naszego pożywienia (np. 200 gramów dziennie), wówczas toksyny oddziaływałyby na nas podobnie jak na tasiemca czy inne glisty.
Ziemniaki są podstawą pożywienia

Wróćmy do ziemniaków. Jak wspomniałem, one również zawierają toksyny szkodliwe dla człowieka. I problem w tym, że u większości ludzi ziemniaki stanowią taką właśnie podstawę żywieniową. Zboża również (również zawierają mnóstwo toksyn), ale ten tekst poświęcam ziemniakom i to na nich się skupię. Nie są już traktowane jak dodatek do dań, ale są daniem samym w sobie, które znajduje się na każdym talerzu w Polsce (i na świecie) przynajmniej kilka razy w tygodniu.
I co z tego?

Możesz zapytać – i co z tego? Ja kupuję ziemniaki, które nie są zielone więc nie mają tej toksycznej solaniny! Nic nie szkodzi. I tak stopniowo się zatruwasz. Czym? Innymi glikoalkaloidami, do których należy solanina.
Czym są glikoalkaloidy?

Glikoalkaloidy pełnią w ziemniakach funkcję ochronną – są jak białe krwinki w ludzkim układzie odpodnościowym. Jeśli tylko bulwa zostanie mechanicznie uszkodzona – albo wystarczy, że zostanie wystawiona na działanie światła (niekoniecznie słonecznego) wówczas glikoalkaloidy gromadzą się wokół tej „rany” aby ochronić żywotność bulwy i umożliwić jej wykiełkowanie.

Glikoalkaloidów najwięcej jest w bulwach młodych, nie do końca dojrzałych ziemniaków (tak, to tzw.„młode ziemniaki”), oraz wszystkich innych, które są uszkodzone lub wystawione na działanie światła. Zawierają je również zielone pomidory (tomatydyna, ona jednak jest mniej toksyczna) i zielona (niedojrzała) papryka. Glikoalkaloidy działają toksycznie na centralny układ nerwowy i powodują zaburzenia ze strony układu pokarmowego. Mogą powodować także śmierć.

Żeby nie było niedomówień: szkodliwe działanie alkaloidów zostało naukowo udowodnione , dlatego FAO/WHO ustaliły dopuszczalne najwyższe stężenie tych związków w ziemniakach i wynosi ono 1-10mg na 100g bulwy ziemniaka. W zasadzie nie można importować ani handlować ziemniakami, które mają wyższe stężenia.
No to w czym problem, skoro ktoś tego pilnuje?

Ano w tym, że choć ziemniaki, które właśnie przyleciały z Izraela/Maroko/Grecji czy innej Portugalii mieszczą się w normach ustalonych przez FAO/WHO to nie znaczy, nie są toksyczne. Oto dlaczego:

Dawka śmiertelna (wg różnych badań) wynosi 2-6 mg glikoalkaloidów na 1 kg masy ciała człowieka. Innymi słowy: jeśli dziecko waży 25kg, może umrzeć po spożyciu dawki (przyjmę niższą dawkę 2g/1kg masy ciała) 50 mg tego związku na dobę (źródło tutaj i tutaj).
Teraz matematyka kuchenna : gdyby dziecko jadło ziemniaki „certyfikowane” przez FAO/WHO mogłoby ich zjeść w najlepszym wypadku 5kg. Pięć kilo ziemniaków na dobę do ogromna ilość nawet dla faceta, nie mówiąc o dziecku prawda? Czyli jednak nie ma się czym przejmować.
Łyżka dziegciu

Wrzućmy do tej beczki miodu łyżkę dziegciu. Łyżka jest duża, znajduje się tutaj, jest po polsku w pdf. Są to badania, pokazujące jak zmienia się zawartość glikoalkaloidów w różnych odmianach ziemniaków pod wpływem światła „sklepowego” oraz uszkodzeń mechanicznych. Lektura nie jest ani długa, ani trudna a tabelki na końcu mówią wszystko.

Okazuje się, że ziemniaki, które zostały uszkodzone oraz przechowywane w świetle (a to ma miejsce w sklepach) „zyskują” nawet 200% tych toksycznych związków osiągając wartość ponad 200mg/1kg – czyli 20mg na 100g – a więc 20 razy więcej niż na to pozwala norma WHOprzytoczona powyżej.

Przypominam – dawka śmiertelna to 2-6mg/1kg masy ciała. Dla dziecka o wadze 25kg wyniesie 50mg. A więc wystarczy, aby zjadło 250g takich ziemniaków i może umrzeć. Powyższa kalkulacja dotyczy ziemniaków całych (czyli np. młodych, które praktycznie nie są obierane a jedynie skrobane). Po ich grubym obraniu poziom glikoalkaloidów zmniejszył się do 130 ale nadal pozostaje dramatycznie wysoki. Tak czy inaczej przyznasz, że zjedzenie przez dziecko w ciągu doby 250g ziemniaków jest już bardziej prawdopodobne niż pierwotnie założone 5kg, gdzyby miały one rzeczywiście 1mg/100g tak jak chciało tego WHO. 

Eeee… coś tu ściemniasz.

Ktoś powie – bredzisz, bo tak: jesteś wielkim chłopem, który może przyswoić 4x więcej tej toksyny niż 25kg dziecko. Cztery razy więcej czyli 200mg. Czyli 1 kg takich ziemniaków. Rzeczywiście, to dużo ziemniaków i nie znam osób, które jadłyby tyle codziennie, na osobę.

I w końcu – kupuję w markecie tylko ładne ziemniaki. Racja. Nie ma tam uszkodzonych.

Wyjdę od końca:

    stan ziemniaków w marketach jest koszmarny. Dzisiaj nie da się już kupić normalnych ziemniaków z ziemią bo wszyscy chcą mieć czyste i płukane. A jak się je płuka? W bębnie z wodą. Wówczas właśnie ulegają uszkodzeniom (tak jak obite jabłka, które czernieją pod skórką) i tam gromadzą się ochronne toksyny. Druga sprawa:
    nikt nie je aż tylu ziemniaków codziennie. Ale większość ludzi je je w nadmiarze, bo stanowią podstawę diety. Je je codziennie stale zwiększając stężenie toksyn, dodatkowo obciążając wątrobę ich utylizacją, z którą często nie potrafi nadążyć. Ujmę to tak: można codziennie spożywać minimalne, dozwolone ilości rtęci, ale to nie oznacza, że jest to bez znaczenia dla organizmu, który może się upomnieć o swoje za kilkanaście lat. I ostatnie – najgorsze właśnie jest to, że dorośli mają większe organizmy i większe wątroby – ich ciało łatwiej poradzi sobie z toksynami. A co z dziećmi? I na koniec wisienka:
    jeśli na serio nadal twierdzisz, że ziemniaki są ok, bo są selekconowane pod względem minimalnej ilości glikoalkaloidów zrób mały test: zjedz na surowo jednego małego ziemniaka i opisz mi później swoje samopoczucie.

Jeśli temat ziemniaków oraz glikoalkaloidów Cię interesuje (np. przez wzgląd na naukę lub pracę)zainteresuje Cię z pewnością  to świetne podsumowanie badań  (na szczurach, chomikach, królikach i ludziach).
Ale ja lubię ziemniaki! Jest jakieś wyjście?

Jest. Po pierwsze nigdy, przenigdy nie daj się skusić na gotowanie ziemniaków w mundurkach(nawet do sałatek) bo pod skórą (3mm grubości) stężenie tych toksyn jest najwyższe (może sięgać nawet 405mg/1kg)! Stąd też wskazane jest grube obieranie wszystkich ziemniaków (zwłaszcza „młodych”) bo to usuwa większość toksyn. W przypadku ziemniaków frazesy o witaminach zgromadzonych tuż pod skórką to bujda.

Druga sprawa – glikoalkaloidy można częściowo zniszczyć w temperaturze powyżej 170 stopni więc ziemniaki w postaci frytek czy placków ziemniaczanych zawierają ich mniej (gotowanie ich nie usuwa, jedynie wypłukuje a potem ziemniaki gotują się w takiej „zupie”). Innym sposobem może być ziemniak z piekarnika albo z grilla, bo tam temperatura sięga 200 i więcej stopni.

Korzystając z okazji – oto mój ulubiony sposób na ziemniaki z grilla. Zwyczajnie sypię je solą, dodaję czosnek i zawijam w folię aluminiową, a potem wędrują na grill:

Z resztą traktowanie warzyw ogniem ma dużo głębsze korzenie w polskiej kuchni, niż może się to wydawać. Popatrz:
Skąd pochodzi słowo „warzywa”?

Warzywa sprowadziła do Polski królowa Bona z Włoch. Stąd niektóre z nich nazywa się „włoszczyzną” (kalafior, seler, por, kalarepa). Ale wiele warzyw było znanych w Polsce wcześniej, choćby dzięki klasztornym mnichom oraz naturalnemu występowaniu pewnych roślin w naszej strefie klimatycznej.

Słowo „warzywa” pochodzi od polskiego słowa „warzyć” czyli doprowadzać do wrzenia, poddwać działaniu wysokiej temperatury (używa się też słowa jarzyny które pochodzi od jarej pory roku – czyli wiosennej, kiedy warzywa są sadzone).Skąd taka etymologia?

Większość warzyw ma dzikich przodków i na skutek hodowli i krzyżowania powiększono u nich jadalne części i ale tylko w niewielu przypadkach udało się wyeliminować lub znacznie zredukować zawartość toksyn, które występują w ich dzikich kuzynach.

Stąd poddawanie ich wysokiej temperaturze sprawia, że wiele związków toksycznych jest z nich usuwanych podczas pieczenia czy wypłukiwanych przy gotowaniu. Nie jestem lingwistą (znam angielski i niemiecki), ale chyba tylko w języku polskim taka etymologia wskazuje na sposób ich traktowania przed spożyciem (ang: vegetables, hiszp: verduras, niem: Gemüse).

A na koniec wrócę do walorów estetycznych ziemniaków. Ludwik XVI interesował się nie samą bulwą ale jej kwiatem, który był modnym dodatkiem do męskich kapeluszy. Dzisiaj – żele kosmetyczne zawierające glikoalkaloidy są sprzedawane na świecie jako doskonałe substancje które złuszczają naskórek (peeling).

Podsumowując, jedz kilkanaście ziemniaków tygodniowo. A najlepiej, traktuj je tak, jak wtedy, kiedy przybyły do Europy jako ciekawostka botaniczna.

Autor: Rafał Mróz

Źródło: ziolaiprzyprawy.info

Zdrowe ziemniaki.

Cyt. „ Gdyby nie klęski głodu i wojny, a dokładniej – francuskiej rewolucji w 1789r – nikt by ich nie jadł. Głód był wówczas ogromny, a one dawały sytość, szybko i łatwo się mnożyły. Stały się więc idealnym i łatwo dostępnym pożywieniem dla Francuzów, Niemców (koniec XVIII wieku), a później reszty Europy. O czym mowa? O ziemniakach, bez których wiele osób nie wyobraża sobie codziennego obiadu.
Jak ziemniaki trafiły na nasze stoły?

Przed 1451 rokiem nikt w Europie o nich nie słyszał, bo trafiły tutaj z Krzysztofem Kolumbem, kiedy ten powrócił z nowo odkrytego kontynentu. Przez kolejnych 200 lat Europejczycy traktowali je jako pożywienie krów i świń. Nie było w tym nic dziwnego, bo nawet Indianie – rdzenni Amerykanie – nie wykorzystywali ich jako podstawy pożywienia (była nim skrobia kukurydziana) i karmili nimi zazwyczaj bydło. Głównie przez to, że należą do rodziny psiankowatych, a w tej rodzinie jest mnóstwo czarnych charakterów, które są trujące. Jeszcze pod koniec XVIII wieku uważano je w Europie za rośliny ozdobne, o czym później.

Nie tylko solanina

W emaliowym kursie SOS W Kuchni jest taki odcinek, w którym opisuję dlaczego ziemniaki są trujące oraz jak je rozpoznać. Chodzi o bulwy z zieloną skórką – która powstaje, gdy ziemniak jest w ziemi odkryty i oddziaływuje na niego promieniowanie UV (słoneczne). Pojawia się u niego solanina, która jest toksyczna i trująca dla człowieka. Ale to nie wszystko.
Czy ziemniaki są trujące?

Otóż tak. Są. Nie tylko ziemniaki. Wszystkie rośliny – tak jak i zwierzęta – mają w sobie coś, co nazywa się systemem immunologicznym. U zwierząt wygląda on inaczej niż u roślin – jednak jego działanie sprowadza się to jednej kwestii – sprawić, aby roślina lub zwierze oparły się infekcji i przeżyły ją wydając na świat kolejne pokolenia.

Rośliny mają kilkanaście toksycznych substancji w swoim arsenale i rażą nimi wszystkich amatorówich łodyg, liści, nasion czy owoców. Niektóre toksyny działają na wszystkich, inne tylko na niektóre istoty. Wystarczy jeść świeże pestki z dyni – kurkubitacyna zawarta w cieniutkiej błonie chroniącej nasionko jest tak silną trucizną że z łatwością może porazić, a nawet zabić tasiemca w Twoim jelicie. Dynia robi to po to, aby uchronić nasiona przed robakami, które chętnie pożywiłyby się nimi. Innym przykładem jest kwas erukowy zawarty w rzepaku (powoduje uszkodzenia serca i narządów wewn.).

Mechanizmów obrony jest masa, nie wszystkie są toksyczne dla człowieka, ale jak mawiał Paracelsus – wszystko jest trucizną i nic nią nie jest – to dawka czyni truciznę. I dopóki świeże nasiona dyni jemy w ilości 200 szt na rok nie ma problemu. Jeśli stałyby się podstawą naszego pożywienia (np. 200 gramów dziennie), wówczas toksyny oddziaływałyby na nas podobnie jak na tasiemca czy inne glisty.
Ziemniaki są podstawą pożywienia

Wróćmy do ziemniaków. Jak wspomniałem, one również zawierają toksyny szkodliwe dla człowieka. I problem w tym, że u większości ludzi ziemniaki stanowią taką właśnie podstawę żywieniową. Zboża również (również zawierają mnóstwo toksyn), ale ten tekst poświęcam ziemniakom i to na nich się skupię. Nie są już traktowane jak dodatek do dań, ale są daniem samym w sobie, które znajduje się na każdym talerzu w Polsce (i na świecie) przynajmniej kilka razy w tygodniu.
I co z tego?

Możesz zapytać – i co z tego? Ja kupuję ziemniaki, które nie są zielone więc nie mają tej toksycznej solaniny! Nic nie szkodzi. I tak stopniowo się zatruwasz. Czym? Innymi glikoalkaloidami, do których należy solanina.
Czym są glikoalkaloidy?

Glikoalkaloidy pełnią w ziemniakach funkcję ochronną – są jak białe krwinki w ludzkim układzie odpodnościowym. Jeśli tylko bulwa zostanie mechanicznie uszkodzona – albo wystarczy, że zostanie wystawiona na działanie światła (niekoniecznie słonecznego) wówczas glikoalkaloidy gromadzą się wokół tej „rany” aby ochronić żywotność bulwy i umożliwić jej wykiełkowanie.

Glikoalkaloidów najwięcej jest w bulwach młodych, nie do końca dojrzałych ziemniaków (tak, to tzw.„młode ziemniaki”), oraz wszystkich innych, które są uszkodzone lub wystawione na działanie światła. Zawierają je również zielone pomidory (tomatydyna, ona jednak jest mniej toksyczna) i zielona (niedojrzała) papryka. Glikoalkaloidy działają toksycznie na centralny układ nerwowy i powodują zaburzenia ze strony układu pokarmowego. Mogą powodować także śmierć.

Żeby nie było niedomówień: szkodliwe działanie alkaloidów zostało naukowo udowodnione , dlatego FAO/WHO ustaliły dopuszczalne najwyższe stężenie tych związków w ziemniakach i wynosi ono 1-10mg na 100g bulwy ziemniaka. W zasadzie nie można importować ani handlować ziemniakami, które mają wyższe stężenia.
No to w czym problem, skoro ktoś tego pilnuje?

Ano w tym, że choć ziemniaki, które właśnie przyleciały z Izraela/Maroko/Grecji czy innej Portugalii mieszczą się w normach ustalonych przez FAO/WHO to nie znaczy, nie są toksyczne. Oto dlaczego:

Dawka śmiertelna (wg różnych badań) wynosi 2-6 mg glikoalkaloidów na 1 kg masy ciała człowieka. Innymi słowy: jeśli dziecko waży 25kg, może umrzeć po spożyciu dawki (przyjmę niższą dawkę 2g/1kg masy ciała) 50 mg tego związku na dobę (źródło tutaj i tutaj).
Teraz matematyka kuchenna : gdyby dziecko jadło ziemniaki „certyfikowane” przez FAO/WHO mogłoby ich zjeść w najlepszym wypadku 5kg. Pięć kilo ziemniaków na dobę do ogromna ilość nawet dla faceta, nie mówiąc o dziecku prawda? Czyli jednak nie ma się czym przejmować.
Łyżka dziegciu

Wrzućmy do tej beczki miodu łyżkę dziegciu. Łyżka jest duża, znajduje się tutaj, jest po polsku w pdf. Są to badania, pokazujące jak zmienia się zawartość glikoalkaloidów w różnych odmianach ziemniaków pod wpływem światła „sklepowego” oraz uszkodzeń mechanicznych. Lektura nie jest ani długa, ani trudna a tabelki na końcu mówią wszystko.

Okazuje się, że ziemniaki, które zostały uszkodzone oraz przechowywane w świetle (a to ma miejsce w sklepach) „zyskują” nawet 200% tych toksycznych związków osiągając wartość ponad 200mg/1kg – czyli 20mg na 100g – a więc 20 razy więcej niż na to pozwala norma WHOprzytoczona powyżej.

Przypominam – dawka śmiertelna to 2-6mg/1kg masy ciała. Dla dziecka o wadze 25kg wyniesie 50mg. A więc wystarczy, aby zjadło 250g takich ziemniaków i może umrzeć. Powyższa kalkulacja dotyczy ziemniaków całych (czyli np. młodych, które praktycznie nie są obierane a jedynie skrobane). Po ich grubym obraniu poziom glikoalkaloidów zmniejszył się do 130 ale nadal pozostaje dramatycznie wysoki. Tak czy inaczej przyznasz, że zjedzenie przez dziecko w ciągu doby 250g ziemniaków jest już bardziej prawdopodobne niż pierwotnie założone 5kg, gdzyby miały one rzeczywiście 1mg/100g tak jak chciało tego WHO.

Eeee… coś tu ściemniasz.

Ktoś powie – bredzisz, bo tak: jesteś wielkim chłopem, który może przyswoić 4x więcej tej toksyny niż 25kg dziecko. Cztery razy więcej czyli 200mg. Czyli 1 kg takich ziemniaków. Rzeczywiście, to dużo ziemniaków i nie znam osób, które jadłyby tyle codziennie, na osobę.

I w końcu – kupuję w markecie tylko ładne ziemniaki. Racja. Nie ma tam uszkodzonych.

Wyjdę od końca:

stan ziemniaków w marketach jest koszmarny. Dzisiaj nie da się już kupić normalnych ziemniaków z ziemią bo wszyscy chcą mieć czyste i płukane. A jak się je płuka? W bębnie z wodą. Wówczas właśnie ulegają uszkodzeniom (tak jak obite jabłka, które czernieją pod skórką) i tam gromadzą się ochronne toksyny. Druga sprawa:
nikt nie je aż tylu ziemniaków codziennie. Ale większość ludzi je je w nadmiarze, bo stanowią podstawę diety. Je je codziennie stale zwiększając stężenie toksyn, dodatkowo obciążając wątrobę ich utylizacją, z którą często nie potrafi nadążyć. Ujmę to tak: można codziennie spożywać minimalne, dozwolone ilości rtęci, ale to nie oznacza, że jest to bez znaczenia dla organizmu, który może się upomnieć o swoje za kilkanaście lat. I ostatnie – najgorsze właśnie jest to, że dorośli mają większe organizmy i większe wątroby – ich ciało łatwiej poradzi sobie z toksynami. A co z dziećmi? I na koniec wisienka:
jeśli na serio nadal twierdzisz, że ziemniaki są ok, bo są selekconowane pod względem minimalnej ilości glikoalkaloidów zrób mały test: zjedz na surowo jednego małego ziemniaka i opisz mi później swoje samopoczucie.

Jeśli temat ziemniaków oraz glikoalkaloidów Cię interesuje (np. przez wzgląd na naukę lub pracę)zainteresuje Cię z pewnością to świetne podsumowanie badań (na szczurach, chomikach, królikach i ludziach).
Ale ja lubię ziemniaki! Jest jakieś wyjście?

Jest. Po pierwsze nigdy, przenigdy nie daj się skusić na gotowanie ziemniaków w mundurkach(nawet do sałatek) bo pod skórą (3mm grubości) stężenie tych toksyn jest najwyższe (może sięgać nawet 405mg/1kg)! Stąd też wskazane jest grube obieranie wszystkich ziemniaków (zwłaszcza „młodych”) bo to usuwa większość toksyn. W przypadku ziemniaków frazesy o witaminach zgromadzonych tuż pod skórką to bujda.

Druga sprawa – glikoalkaloidy można częściowo zniszczyć w temperaturze powyżej 170 stopni więc ziemniaki w postaci frytek czy placków ziemniaczanych zawierają ich mniej (gotowanie ich nie usuwa, jedynie wypłukuje a potem ziemniaki gotują się w takiej „zupie”). Innym sposobem może być ziemniak z piekarnika albo z grilla, bo tam temperatura sięga 200 i więcej stopni.

Korzystając z okazji – oto mój ulubiony sposób na ziemniaki z grilla. Zwyczajnie sypię je solą, dodaję czosnek i zawijam w folię aluminiową, a potem wędrują na grill:

Z resztą traktowanie warzyw ogniem ma dużo głębsze korzenie w polskiej kuchni, niż może się to wydawać. Popatrz:
Skąd pochodzi słowo „warzywa”?

Warzywa sprowadziła do Polski królowa Bona z Włoch. Stąd niektóre z nich nazywa się „włoszczyzną” (kalafior, seler, por, kalarepa). Ale wiele warzyw było znanych w Polsce wcześniej, choćby dzięki klasztornym mnichom oraz naturalnemu występowaniu pewnych roślin w naszej strefie klimatycznej.

Słowo „warzywa” pochodzi od polskiego słowa „warzyć” czyli doprowadzać do wrzenia, poddwać działaniu wysokiej temperatury (używa się też słowa jarzyny które pochodzi od jarej pory roku – czyli wiosennej, kiedy warzywa są sadzone).Skąd taka etymologia?

Większość warzyw ma dzikich przodków i na skutek hodowli i krzyżowania powiększono u nich jadalne części i ale tylko w niewielu przypadkach udało się wyeliminować lub znacznie zredukować zawartość toksyn, które występują w ich dzikich kuzynach.

Stąd poddawanie ich wysokiej temperaturze sprawia, że wiele związków toksycznych jest z nich usuwanych podczas pieczenia czy wypłukiwanych przy gotowaniu. Nie jestem lingwistą (znam angielski i niemiecki), ale chyba tylko w języku polskim taka etymologia wskazuje na sposób ich traktowania przed spożyciem (ang: vegetables, hiszp: verduras, niem: Gemüse).

A na koniec wrócę do walorów estetycznych ziemniaków. Ludwik XVI interesował się nie samą bulwą ale jej kwiatem, który był modnym dodatkiem do męskich kapeluszy. Dzisiaj – żele kosmetyczne zawierające glikoalkaloidy są sprzedawane na świecie jako doskonałe substancje które złuszczają naskórek (peeling).

Podsumowując, jedz kilkanaście ziemniaków tygodniowo. A najlepiej, traktuj je tak, jak wtedy, kiedy przybyły do Europy jako ciekawostka botaniczna.

Autor: Rafał Mróz

Źródło: ziolaiprzyprawy.info