Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Szukaj


 

Znalazłem 165 takich materiałów
7 powodów, dla których stewia jest lepsza niż cukier – Stewia: 7 razy lepsza od cukru!

Jeżeli masz cukrzycę, nadwagę, nadciśnienie, nietolerancję glukozy lub po prostu chcesz zachować zdrowie, zainteresuj się stewią. Z pewnością już i tak coś wiesz na jej temat, ale jeśli nie, to koniecznie przeczytaj ten artykuł.

Stewia to naturalna substancja słodząca pochodząca z rośliny Stevia rebaudiana, od wieków spożywanej przez paragwajskich i brazylijskich Indian ze szczepu Guarani. Jednakże roślina ta, nazywana przez Indian Guarani ka'a he'ê (słodkie zioło) została opisana dopiero pod koniec XIXwieku przez szwajcarskiego botanika, który prowadził badania w Ameryce Południowej.

Japończycy rozpoczęli jej uprawę na początku lat 70. XX wieku, mając na celu zastąpienie nią słodzików. Obecnie stewię uprawia się i spożywa w wielu krajach Azji (Chinach, Korei, Tajlandii, Malezji i na Tajwanie), w Izraelu oraz Ameryce Południowej (w Argentynie, Brazylii i Paragwaju).

Niestety przez wiele lat w Europie stewia była zakazana. Głównym powodem było przypuszczenie, że ma ona negatywny wpływ na reprodukcję i może być przyczyną powstawania nowotworów. Rzeczywiście, Indianie uważali, że podawana w dużych dawkach stewia jest środkiem poronnym. Jednakże po dokładnym przeanalizowaniu wszystkich danych dotyczących jej działania Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) uznała w 2006 r., że stewiozydy nie wpływają negatywnie na reprodukcję i nie są kancerogenne.

To jednak wcale nie powstrzymało władz europejskich od zakazania konsumpcji liści stewii – ani w formie proszku ani żadnej innej.

We Francji w 2009 roku – dzięki silnemu lobby „bio” – wydano tymczasowe, dwuletnie zezwolenie na sprzedaż stewii, a właściwie wyciągu ze stewii, rebaudiozydu A (RebA) w stężeniu co najmniej 97%.

Natomiast w całej Unii Europejskiej, w tym również w Polsce, stewia jako środek spożywczy została dopuszczona do obrotu dopiero w listopadzie 2011 r.!

Obecnie w Polsce są już w sprzedaży różne produkty ze stewii – to naprawdę wspaniałe! Stewia różni się od cukru pod wieloma względami, tak więc zarówno cukrzycy, jak i osoby zdrowe mogą jednak preferować sacharozę (czyli zwykły cukier).

1. Stewia ma silne działanie

Liście stewii są około 40 razy słodsze od cukru, a otrzymywany z nich proszek – około 300 razy słodszy! Oznacza to, że 3,5 g wyciągu ze stewii może posłodzić więcej potraw niż... kilo cukru! Do przygotowywania słodkich potraw wystarczy więc odrobina stewii. Ponieważ można przechowywać ją nawet do pięciu lat, ta inwestycja na pewno się opłaci.

2. Stewia nie zawiera kalorii

Rafinowany cukier sprawia, że przybieramy na wadze. Sacharoza zawiera 400 kcal w 100 g i znajduje się w tak wielu produktach spożywczych, że unikanie jej to praca na pełen etat. W rezultacie ponad 60% mężczyzn i ponad 50% kobiet w Polsce cierpi na otyłość lub ma nadwagę, w tym 20% dzieci, ponieważ to one od najmłodszych lat narażone są na przyjmowanie dużej ilości rafinowanego cukru2.

Ta niepokojąca liczba osób otyłych i z nadwagą jest trzykrotnie większa niż trzydzieści lat temu. Na szczęście stewia nie zawiera ani jednej kalorii. Nie jest to produkt dietetyczny, jednakże jego zalety są oczywiste.

3. Stewia hamuje łaknienie

Jak wszyscy wiemy, od cukru można się uzależnić. Czym więcej go jemy, tym bardziej mamy na niego ochotę. Sztuczne słodziki takie jak aspartam nie zawierają co prawda kalorii, ale nie zmniejszają apetytu na słodycze. Ponadto coraz więcej konsumentów skarży się na działania niepożądane, takie jak bóle głowy czy bóle brzucha. Stewia natomiast hamuje łaknienie i apetyt na słodycze. W Japonii spożywa się ją na ogromną skalę (40% rynku substancji słodzących) i przez ostatnie 40 lat nie zgłaszano związanych z nią działań niepożądanych.

4. Stewia nie niszczy zębów

Po zjedzeniu cukru na zębach tworzy się płytka bakteryjna, która powoduje powstawanie kamienia, a w konsekwencji – próchnicy. Do produkcji gum do żucia i past do zębów stosuje się „alkohole cukrowe” (nazywane także cukrolami) takie jak sorbitol, erytrytol oraz ksylitol, ponieważ bakterie znajdujące się w jamie ustnej nie potrafią poddać ich fermentacji, dzięki czemu nie przyklejają się do zębów.

Cukrole mają jednak swoje wady: zawierają sporo kalorii, a niektóre z nich mają wysoki indeks glikemiczny, co jest szkodliwe dla cukrzyków. U osób wrażliwych mogą powodować wzdęcia i gazy. Stewia ma te same zalety, co cukrole... i żadnych wad!

5. Stewia to doskonały wybór dla cukrzyków

Cukier jest nieodpowiedni dla cukrzyków, ponieważ ma wysoką zawartość węglowodanów – w przypadku białego rafinowanego cukru jest to aż 99%. Aby dowiedzieć się, które produkty są najmniej odpowiednie dla cukrzyków i których muszą oni unikać, można posłużyć się przydatnym narzędziem: indeksem glikemicznym (zwanym także wskaźnikiem glikemicznym).

Nie będę omawiał szczegółów obliczania tego wskaźnika. Wystarczy pamiętać, że żywność o indeksie glikemicznym (IG) poniżej 50 jest uznawana za względnie dobrą dla cukrzyków. Im niższy IG, tym lepiej. Dla przykładu, jabłko ma IG równy 39 (chociaż może on się różnić w zależności od gatunku jabłek). IG frytek to 95. IG cukru – 80. Stewia natomiast ma IG równy 0 (tak, tak – zero). Jest więc ona idealnym produktem pozwalającym na kontrolę glikemii (stężenia glukozy we krwi) bez konieczności rezygnowania ze słodkości.

6. Stewia reguluje ciśnienie krwi

Południowoamerykańscy Indianie od pokoleń stosują stewię do słodzenia mate – rodzaju herbaty ziołowej. Oprócz wykorzystywania jej jako substancji słodzącej, stosują ją także jako środek obniżający ciśnienie krwi. Lekarze w Ameryce Południowej przepisują leki zawierające stewię pacjentom cierpiącym na nadciśnienie.

W Chinach przeprowadzono dwa badania kliniczne, oba wysokiej jakości i o długim czasie trwania (rok i dwa lata), które potwierdziły zalety stewii (przy przyjmowaniu 750 mg oraz 1500 mg stewiozydów dziennie) jako środka obniżającego lekkie i średnie nadciśnienie (obniżenie ciśnienie o około 7%)3. Zakrojone na szeroką skalę badania wykazały także, że stewia nie wpływa na obniżenie ciśnienia krwi zdrowych osób.

7. Stewia pomaga w walce z kandydozą

Candida albicans to drożdżak, który znajduje się w naszych jelitach – i u zdrowych osób nie powoduje żadnych objawów. Jednakże u niektórych ludzi drożdżak może gwałtownie się rozrosnąć, powodując infekcję zwaną kandydozą, która objawia się biegunką, nudnościami i wymiotami. Głównym powodem powstawania kandydozy jest fermentacja cukru w jelitach. Dlatego też podstawowym sposobem zwalczania kandydozy jest zmniejszenie ilości sacharozy spożywanej przez chorego. W takiej sytuacji zastąpienie cukru stewią nie powinno mieć żadnych konsekwencji. Należy oczywiście skonsultować się z lekarzem przed zmianą diety i rozpoczęciem stosowania czystego wyciągu ze stewii. Niektóre z firm dodają do swoich produktów maltodekstrynę lub inulinę, których należy unikać przy skłonności do kandydozy.
Podsumowanie

Jeżeli jesteś przyzwyczajony do cukru, smak stewii, podobny do lukrecji, może Cię zaskoczyć i będziesz pewnie potrzebować nieco czasu, aby do niego przywyknąć. Jednakże zalety stewii rekompensują wszelkie niedogodności.

Zdrowia życzę i smacznego!

Jean-Marc Dupuis

7 powodów, dla których stewia jest lepsza niż cukier

Stewia: 7 razy lepsza od cukru!

Jeżeli masz cukrzycę, nadwagę, nadciśnienie, nietolerancję glukozy lub po prostu chcesz zachować zdrowie, zainteresuj się stewią. Z pewnością już i tak coś wiesz na jej temat, ale jeśli nie, to koniecznie przeczytaj ten artykuł.

Stewia to naturalna substancja słodząca pochodząca z rośliny Stevia rebaudiana, od wieków spożywanej przez paragwajskich i brazylijskich Indian ze szczepu Guarani. Jednakże roślina ta, nazywana przez Indian Guarani ka'a he'ê (słodkie zioło) została opisana dopiero pod koniec XIXwieku przez szwajcarskiego botanika, który prowadził badania w Ameryce Południowej.

Japończycy rozpoczęli jej uprawę na początku lat 70. XX wieku, mając na celu zastąpienie nią słodzików. Obecnie stewię uprawia się i spożywa w wielu krajach Azji (Chinach, Korei, Tajlandii, Malezji i na Tajwanie), w Izraelu oraz Ameryce Południowej (w Argentynie, Brazylii i Paragwaju).

Niestety przez wiele lat w Europie stewia była zakazana. Głównym powodem było przypuszczenie, że ma ona negatywny wpływ na reprodukcję i może być przyczyną powstawania nowotworów. Rzeczywiście, Indianie uważali, że podawana w dużych dawkach stewia jest środkiem poronnym. Jednakże po dokładnym przeanalizowaniu wszystkich danych dotyczących jej działania Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) uznała w 2006 r., że stewiozydy nie wpływają negatywnie na reprodukcję i nie są kancerogenne.

To jednak wcale nie powstrzymało władz europejskich od zakazania konsumpcji liści stewii – ani w formie proszku ani żadnej innej.

We Francji w 2009 roku – dzięki silnemu lobby „bio” – wydano tymczasowe, dwuletnie zezwolenie na sprzedaż stewii, a właściwie wyciągu ze stewii, rebaudiozydu A (RebA) w stężeniu co najmniej 97%.

Natomiast w całej Unii Europejskiej, w tym również w Polsce, stewia jako środek spożywczy została dopuszczona do obrotu dopiero w listopadzie 2011 r.!

Obecnie w Polsce są już w sprzedaży różne produkty ze stewii – to naprawdę wspaniałe! Stewia różni się od cukru pod wieloma względami, tak więc zarówno cukrzycy, jak i osoby zdrowe mogą jednak preferować sacharozę (czyli zwykły cukier).

1. Stewia ma silne działanie

Liście stewii są około 40 razy słodsze od cukru, a otrzymywany z nich proszek – około 300 razy słodszy! Oznacza to, że 3,5 g wyciągu ze stewii może posłodzić więcej potraw niż... kilo cukru! Do przygotowywania słodkich potraw wystarczy więc odrobina stewii. Ponieważ można przechowywać ją nawet do pięciu lat, ta inwestycja na pewno się opłaci.

2. Stewia nie zawiera kalorii

Rafinowany cukier sprawia, że przybieramy na wadze. Sacharoza zawiera 400 kcal w 100 g i znajduje się w tak wielu produktach spożywczych, że unikanie jej to praca na pełen etat. W rezultacie ponad 60% mężczyzn i ponad 50% kobiet w Polsce cierpi na otyłość lub ma nadwagę, w tym 20% dzieci, ponieważ to one od najmłodszych lat narażone są na przyjmowanie dużej ilości rafinowanego cukru2.

Ta niepokojąca liczba osób otyłych i z nadwagą jest trzykrotnie większa niż trzydzieści lat temu. Na szczęście stewia nie zawiera ani jednej kalorii. Nie jest to produkt dietetyczny, jednakże jego zalety są oczywiste.

3. Stewia hamuje łaknienie

Jak wszyscy wiemy, od cukru można się uzależnić. Czym więcej go jemy, tym bardziej mamy na niego ochotę. Sztuczne słodziki takie jak aspartam nie zawierają co prawda kalorii, ale nie zmniejszają apetytu na słodycze. Ponadto coraz więcej konsumentów skarży się na działania niepożądane, takie jak bóle głowy czy bóle brzucha. Stewia natomiast hamuje łaknienie i apetyt na słodycze. W Japonii spożywa się ją na ogromną skalę (40% rynku substancji słodzących) i przez ostatnie 40 lat nie zgłaszano związanych z nią działań niepożądanych.

4. Stewia nie niszczy zębów

Po zjedzeniu cukru na zębach tworzy się płytka bakteryjna, która powoduje powstawanie kamienia, a w konsekwencji – próchnicy. Do produkcji gum do żucia i past do zębów stosuje się „alkohole cukrowe” (nazywane także cukrolami) takie jak sorbitol, erytrytol oraz ksylitol, ponieważ bakterie znajdujące się w jamie ustnej nie potrafią poddać ich fermentacji, dzięki czemu nie przyklejają się do zębów.

Cukrole mają jednak swoje wady: zawierają sporo kalorii, a niektóre z nich mają wysoki indeks glikemiczny, co jest szkodliwe dla cukrzyków. U osób wrażliwych mogą powodować wzdęcia i gazy. Stewia ma te same zalety, co cukrole... i żadnych wad!

5. Stewia to doskonały wybór dla cukrzyków

Cukier jest nieodpowiedni dla cukrzyków, ponieważ ma wysoką zawartość węglowodanów – w przypadku białego rafinowanego cukru jest to aż 99%. Aby dowiedzieć się, które produkty są najmniej odpowiednie dla cukrzyków i których muszą oni unikać, można posłużyć się przydatnym narzędziem: indeksem glikemicznym (zwanym także wskaźnikiem glikemicznym).

Nie będę omawiał szczegółów obliczania tego wskaźnika. Wystarczy pamiętać, że żywność o indeksie glikemicznym (IG) poniżej 50 jest uznawana za względnie dobrą dla cukrzyków. Im niższy IG, tym lepiej. Dla przykładu, jabłko ma IG równy 39 (chociaż może on się różnić w zależności od gatunku jabłek). IG frytek to 95. IG cukru – 80. Stewia natomiast ma IG równy 0 (tak, tak – zero). Jest więc ona idealnym produktem pozwalającym na kontrolę glikemii (stężenia glukozy we krwi) bez konieczności rezygnowania ze słodkości.

6. Stewia reguluje ciśnienie krwi

Południowoamerykańscy Indianie od pokoleń stosują stewię do słodzenia mate – rodzaju herbaty ziołowej. Oprócz wykorzystywania jej jako substancji słodzącej, stosują ją także jako środek obniżający ciśnienie krwi. Lekarze w Ameryce Południowej przepisują leki zawierające stewię pacjentom cierpiącym na nadciśnienie.

W Chinach przeprowadzono dwa badania kliniczne, oba wysokiej jakości i o długim czasie trwania (rok i dwa lata), które potwierdziły zalety stewii (przy przyjmowaniu 750 mg oraz 1500 mg stewiozydów dziennie) jako środka obniżającego lekkie i średnie nadciśnienie (obniżenie ciśnienie o około 7%)3. Zakrojone na szeroką skalę badania wykazały także, że stewia nie wpływa na obniżenie ciśnienia krwi zdrowych osób.

7. Stewia pomaga w walce z kandydozą

Candida albicans to drożdżak, który znajduje się w naszych jelitach – i u zdrowych osób nie powoduje żadnych objawów. Jednakże u niektórych ludzi drożdżak może gwałtownie się rozrosnąć, powodując infekcję zwaną kandydozą, która objawia się biegunką, nudnościami i wymiotami. Głównym powodem powstawania kandydozy jest fermentacja cukru w jelitach. Dlatego też podstawowym sposobem zwalczania kandydozy jest zmniejszenie ilości sacharozy spożywanej przez chorego. W takiej sytuacji zastąpienie cukru stewią nie powinno mieć żadnych konsekwencji. Należy oczywiście skonsultować się z lekarzem przed zmianą diety i rozpoczęciem stosowania czystego wyciągu ze stewii. Niektóre z firm dodają do swoich produktów maltodekstrynę lub inulinę, których należy unikać przy skłonności do kandydozy.
Podsumowanie

Jeżeli jesteś przyzwyczajony do cukru, smak stewii, podobny do lukrecji, może Cię zaskoczyć i będziesz pewnie potrzebować nieco czasu, aby do niego przywyknąć. Jednakże zalety stewii rekompensują wszelkie niedogodności.

Zdrowia życzę i smacznego!

Jean-Marc Dupuis

Let the light bulb go on... – To już najwyższa pora spełnić marzenia ^^

A także zmienić swoje spojrzenie na świat...

Let the light bulb go on...

To już najwyższa pora spełnić marzenia ^^

A także zmienić swoje spojrzenie na świat...

War on terror –

War on terror

Źródło:

Internet

THE STORY OF COSMETICS

The Story of Cosmetics, released on July 21st, 2010, examines the pervasive use of toxic chemicals in our everyday personal care products, from lipstick to baby shampoo. Produced with Free Range Studios and hosted by Annie Leonard, the seven-minute film by The Story of Stuff Project reveals the implications for consumer and worker health and the environment, and outlines ways we can move the industry away from hazardous chemicals and towards safer alternatives. The film concludes with a call for viewers to support legislation aimed at ensuring the safety of cosmetics and personal care products.

Mroczna strona ludzkiej natury – Człowiek to skomplikowana istota, której natura często tłumiona jest przez narzucone mu wzorce zachowań i kulturowe standardy. Sprawni psycholodzy potrafią jednak udowodnić, że w ludzkiej istocie drzemie bardzo mroczna, podatna na manipulację, a często i wyjątkowo okrutna natura.

Ślepe posłuszeństwo autorytetom

Władza uzbrojona w narzędzia propagandy potrafi zamienić obywateli w trybiki śmiercionośnej maszyny. Co powoduje, że człowiek z taka łatwością daje się zmanipulować i bez mrugnięcia okiem skłonny jest wykonać najbardziej nawet nieludzki rozkaz wydany mu przez przełożonego? W 1963 roku psycholog Stanley Milgram przeprowadził ciekawy eksperyment, którego wyniki okazały się szokujące. Ochotnicy, którzy zgłosili się do wzięcia udziału w tym badaniu, zostali poinformowani, że przyjdzie im wcielić się w role „nauczycieli”, podczas gdy druga osoba obecna w pomieszczeniu to "uczeń" (w rzeczywistości, był to asystent psychologa). Badany, odczytując serie wyrazów, a następnie prosząc "ucznia" o ich powtórzenie, miał za zadanie sprawdzić jego zdolność do zapamiętywania słownych sentencji. Miał też go karać za każdy błąd. Karą było serwowanie ofierze elektrycznego wstrząsu. Za każdym razem zwiększano siłę z jaką "uczeń" był rażony. Oczywiście, badany nie zdawał sobie sprawy z tego, ze wijąca się i wrzeszcząca osoba jedynie odgrywa swą rolę. Nad eksperymentem czuwał naukowiec, który sprawdzał czy "nauczyciel" wywiązuje się z powierzonego mu zadania.
 

 
Mimo pełnych krzyków bólu krzyków ofiary, błagań o przerwania eksperymentu i informacjom o chorobie serca, na którą rzekomo miał cierpieć "uczeń" nikt nie wycofał się z badań, a aż 80% "nauczycieli" zaserwowało ofiarom najsilniejsze dawki wstrząsów. Najciekawsze jest jednak to, że badani wcale nie wykazywali psychopatycznych skłonności, a pastwienie się nad "uczniem" sprawiało im wyraźną przykrość. Żaden z nich jednak nie chciał przeciwstawić się woli eksperymentatora, mimo że nie istniał żaden racjonalny powód, dla którego to on sam nie mógł osobiście karać "uczniów" zamiast wyręczać się "nauczycielem" (który jakby nie patrzeć – wykonywał tu najbrudniejsza robotę).
 
Zaprogramowana wrogość

O tym jak łatwo można doprowadzić do konfliktu między dwoma grupami ludzi świadczy zaskakujący wynik eksperymentu w Robbers Cave. W 1954 roku psycholog Carolyn Wood Sherif zorganizowała biwak dla 24 skautów. Grupa podzielona została na dwa obozy, a badacze zadbali o to, aby obie ekipy nie miały ze sobą kontaktu. Kolejną fazą badania było budowanie społecznych relacji wewnątrz obu "wspólnot". W ten sposób chłopcy zintegrowali się i mieli poczucie przynależności do grupy. Jedna banda przyjęła nazwę "Orły" druga ochrzciła się mianem "Grzechotników" - skauci stworzyli też swoje odznaczenia i proporce.


Po tym czasie umacniania grupowych więzi nadszedł czas na spotkanie obu skautowych ekip. Początkowo przygotowano dla chłopców sportowe konkursy, do których po czasie dodano elementy mające na celu zwiększenie motywacji, ale także i frustracji uczestników eksperymentu. Były to nagrody dla zwycięzców, np. medale czy gadżety (jednym z trofeów był elegancki, harcerski scyzoryk). Faktycznie - skauci położyli większy nacisk na treningi i opracowanie taktyk, które ułatwią im zwycięstwo, ale jednocześnie między grupami zaczęło dochodzić do zgrzytów. Chłopcy zaczęli się wyzywać, grozić sobie. W pewnym momencie badani odmówili jedzenia we wspólnej stołówce. Dochodziło do kradzieży i palenia proporców grupy przeciwnej.

Zanim kłótnie zamieniły się w brutalne rękoczyny, badacze wprowadzili kolejny etap eksperymentu - umocnienie więzi między zwaśnionymi bandami. Początkowo próbowano gromadzić skautów pod pretekstem wspólnego oglądania filmu. Niestety, nie zmieniło to relacji między chłopcami. Trzeba więc było zastosować nieco skrajniejsze metody wymagające współpracy wszystkich skautów. Wychowawcy powiedzieli im, że z obozu ukradziono zapasy wody. Wówczas, skauci zjednoczyli się i wspólnymi siłami wszczęli poszukiwania nowego źródła. Poszukiwania zakończyły się sukcesem i zwaśnione dotąd grupy wspólnie cieszyły się z powodzenia akcji.
 
Uległość wobec stada

Będąc w grupie, lepiej się nie wychylać ze swoim zdaniem, nawet kiedy wiemy, że wszyscy są w błędzie. W połowie lat 50. psycholog Solomon Asch przeprowadził eksperyment mający na celu przyjrzenie się zachowaniom konformistycznym. Zebrano więc grupę "aktorów", między którymi umieszczono, nieświadomą udziału w psychologicznym eksperymencie, osobę badaną. Wszyscy zebrani mieli określić, która z linii znajdujących się po prawej stronie planszy jest najbardziej zbliżona długością do pojedynczej linii po lewej stronie.

Podczas pierwszych prób z podobnymi rysunkami (linie ułożone były w losowej kolejności), wszyscy udzielali prawidłowych odpowiedzi, jednak ciekawie zaczęło się dopiero robić podczas trzeciego podejścia. Mimo że oczywistą odpowiedzą było "C", "aktorzy" celowo wskazywali na odpowiedź "A", aby sprawdzić reakcję badanego. W 2/3 przypadków badani podporządkowywali się grupie i również podawali błędną odpowiedź.

Psycholodzy uważają, że takie konformistyczne zachowania wynikają z podświadomego strachu - buntując się przeciw zdaniu grupy, możemy być z niej wykluczeni.
 
Pomoc bliźniemu a pośpiech

W biblijnej przypowieści kapłan i lewita odmawiają ratunku rannemu człowiekowi, natomiast rękę do potrzebującego wyciąga skromny Samarytanin. Co decyduje o naszej chęci pomocy osobie, która leży nieprzytomna na ulicy? Czy zatrzymamy się, czy ominiemy ją tłumacząc sobie, że to na pewno jakiś pijany menel? Paradoksalnie, wyniki eksperymentu z 1978 roku wskazują na to, że głównym czynnikiem decydującym o naszej chęci do interwencji jest... czas.

Grupa studentów nauk religijnych stawiła się w pewnym budynku, pod pretekstem wysłuchania wykładu na temat wiary. Następnie kazano im przejść do drugiego budynku, gdzie miała się odbyć dalsza część nauki. Po drodze studenci natykali się na nieprzytomną osobę leżącą na ziemi. Badacze chcieli sprawdzić ilu ze studentów zechce zainteresować się poszkodowanym nieznajomym. Wynik zaskoczył samych badaczy - okazało się, że studenci, którym kazano szybko przenieść się do drugiego budynku znacznie rzadziej wyrażali chęć do pomocy bliźniemu, niż ci, którzy nie musieli się spieszyć. Co ciekawe - przekonania religijne zdają się odchodzi na drugi plan, gdy w grę wchodzi pośpiech - tak samo reagowały osoby, które miały dać wykład na temat przypowieści o Dobrym Samarytaninie, jak i ich niewierzący, bądź mniej uduchowieni, rówieśnicy.
 
Potęga mediów, czyli jak wywołać lawinową panikę?

A to przykład z nieco innej półki. Nie był to bowiem zamierzony eksperyment. Słynne słuchowisko radiowe "Wojna światów" przygotowane przez Orsona Wellesa, stało się jednak interesującym obiektem badań i socjologicznych analiz. W święto "Halloween" w roku 1938, czyli w czasach gdy nad światem wisiało widmo globalnej wojny, Welles zdecydował się na nadanie swemu słuchowisku nieco pikanterii i zaprezentował je w formie dziennikarskiego reportażu na żywo informującego słuchaczy o inwazji Marsjan na naszą planetę.
 
Doskonale przygotowane nagranie przyniosło wstrząsający efekt. Wielu obecnych przy odbiornikach osób uznało audycję za rzeczywistą transmisję, a wiadomości o ataku wrogich kosmitów za prawdziwe zagrożenie. Wybuchła panika - ludzie w popłochu uciekali z domów, farmerzy zaczęli barykadować się w stodołach, a policja nie nadążała z odbieraniem telefonów.

Największy popłoch zapanował w Concrete, gdzie przez czysty zbieg okoliczności, dokładnie w połowie audycji wysiadł prąd, spowijając całe miasto ciemnością. Wiele osób straciło przytomność, ci bardziej przytomni rzucili się do ucieczki w kierunku pobliskich gór, a inni chwycili za broń i wyczekiwali pojawienia się najeźdźców...

Mroczna strona ludzkiej natury

Człowiek to skomplikowana istota, której natura często tłumiona jest przez narzucone mu wzorce zachowań i kulturowe standardy. Sprawni psycholodzy potrafią jednak udowodnić, że w ludzkiej istocie drzemie bardzo mroczna, podatna na manipulację, a często i wyjątkowo okrutna natura.

Ślepe posłuszeństwo autorytetom

Władza uzbrojona w narzędzia propagandy potrafi zamienić obywateli w trybiki śmiercionośnej maszyny. Co powoduje, że człowiek z taka łatwością daje się zmanipulować i bez mrugnięcia okiem skłonny jest wykonać najbardziej nawet nieludzki rozkaz wydany mu przez przełożonego? W 1963 roku psycholog Stanley Milgram przeprowadził ciekawy eksperyment, którego wyniki okazały się szokujące. Ochotnicy, którzy zgłosili się do wzięcia udziału w tym badaniu, zostali poinformowani, że przyjdzie im wcielić się w role „nauczycieli”, podczas gdy druga osoba obecna w pomieszczeniu to "uczeń" (w rzeczywistości, był to asystent psychologa). Badany, odczytując serie wyrazów, a następnie prosząc "ucznia" o ich powtórzenie, miał za zadanie sprawdzić jego zdolność do zapamiętywania słownych sentencji. Miał też go karać za każdy błąd. Karą było serwowanie ofierze elektrycznego wstrząsu. Za każdym razem zwiększano siłę z jaką "uczeń" był rażony. Oczywiście, badany nie zdawał sobie sprawy z tego, ze wijąca się i wrzeszcząca osoba jedynie odgrywa swą rolę. Nad eksperymentem czuwał naukowiec, który sprawdzał czy "nauczyciel" wywiązuje się z powierzonego mu zadania.



Mimo pełnych krzyków bólu krzyków ofiary, błagań o przerwania eksperymentu i informacjom o chorobie serca, na którą rzekomo miał cierpieć "uczeń" nikt nie wycofał się z badań, a aż 80% "nauczycieli" zaserwowało ofiarom najsilniejsze dawki wstrząsów. Najciekawsze jest jednak to, że badani wcale nie wykazywali psychopatycznych skłonności, a pastwienie się nad "uczniem" sprawiało im wyraźną przykrość. Żaden z nich jednak nie chciał przeciwstawić się woli eksperymentatora, mimo że nie istniał żaden racjonalny powód, dla którego to on sam nie mógł osobiście karać "uczniów" zamiast wyręczać się "nauczycielem" (który jakby nie patrzeć – wykonywał tu najbrudniejsza robotę).

Zaprogramowana wrogość

O tym jak łatwo można doprowadzić do konfliktu między dwoma grupami ludzi świadczy zaskakujący wynik eksperymentu w Robbers Cave. W 1954 roku psycholog Carolyn Wood Sherif zorganizowała biwak dla 24 skautów. Grupa podzielona została na dwa obozy, a badacze zadbali o to, aby obie ekipy nie miały ze sobą kontaktu. Kolejną fazą badania było budowanie społecznych relacji wewnątrz obu "wspólnot". W ten sposób chłopcy zintegrowali się i mieli poczucie przynależności do grupy. Jedna banda przyjęła nazwę "Orły" druga ochrzciła się mianem "Grzechotników" - skauci stworzyli też swoje odznaczenia i proporce.


Po tym czasie umacniania grupowych więzi nadszedł czas na spotkanie obu skautowych ekip. Początkowo przygotowano dla chłopców sportowe konkursy, do których po czasie dodano elementy mające na celu zwiększenie motywacji, ale także i frustracji uczestników eksperymentu. Były to nagrody dla zwycięzców, np. medale czy gadżety (jednym z trofeów był elegancki, harcerski scyzoryk). Faktycznie - skauci położyli większy nacisk na treningi i opracowanie taktyk, które ułatwią im zwycięstwo, ale jednocześnie między grupami zaczęło dochodzić do zgrzytów. Chłopcy zaczęli się wyzywać, grozić sobie. W pewnym momencie badani odmówili jedzenia we wspólnej stołówce. Dochodziło do kradzieży i palenia proporców grupy przeciwnej.

Zanim kłótnie zamieniły się w brutalne rękoczyny, badacze wprowadzili kolejny etap eksperymentu - umocnienie więzi między zwaśnionymi bandami. Początkowo próbowano gromadzić skautów pod pretekstem wspólnego oglądania filmu. Niestety, nie zmieniło to relacji między chłopcami. Trzeba więc było zastosować nieco skrajniejsze metody wymagające współpracy wszystkich skautów. Wychowawcy powiedzieli im, że z obozu ukradziono zapasy wody. Wówczas, skauci zjednoczyli się i wspólnymi siłami wszczęli poszukiwania nowego źródła. Poszukiwania zakończyły się sukcesem i zwaśnione dotąd grupy wspólnie cieszyły się z powodzenia akcji.

Uległość wobec stada

Będąc w grupie, lepiej się nie wychylać ze swoim zdaniem, nawet kiedy wiemy, że wszyscy są w błędzie. W połowie lat 50. psycholog Solomon Asch przeprowadził eksperyment mający na celu przyjrzenie się zachowaniom konformistycznym. Zebrano więc grupę "aktorów", między którymi umieszczono, nieświadomą udziału w psychologicznym eksperymencie, osobę badaną. Wszyscy zebrani mieli określić, która z linii znajdujących się po prawej stronie planszy jest najbardziej zbliżona długością do pojedynczej linii po lewej stronie.

Podczas pierwszych prób z podobnymi rysunkami (linie ułożone były w losowej kolejności), wszyscy udzielali prawidłowych odpowiedzi, jednak ciekawie zaczęło się dopiero robić podczas trzeciego podejścia. Mimo że oczywistą odpowiedzą było "C", "aktorzy" celowo wskazywali na odpowiedź "A", aby sprawdzić reakcję badanego. W 2/3 przypadków badani podporządkowywali się grupie i również podawali błędną odpowiedź.

Psycholodzy uważają, że takie konformistyczne zachowania wynikają z podświadomego strachu - buntując się przeciw zdaniu grupy, możemy być z niej wykluczeni.

Pomoc bliźniemu a pośpiech

W biblijnej przypowieści kapłan i lewita odmawiają ratunku rannemu człowiekowi, natomiast rękę do potrzebującego wyciąga skromny Samarytanin. Co decyduje o naszej chęci pomocy osobie, która leży nieprzytomna na ulicy? Czy zatrzymamy się, czy ominiemy ją tłumacząc sobie, że to na pewno jakiś pijany menel? Paradoksalnie, wyniki eksperymentu z 1978 roku wskazują na to, że głównym czynnikiem decydującym o naszej chęci do interwencji jest... czas.

Grupa studentów nauk religijnych stawiła się w pewnym budynku, pod pretekstem wysłuchania wykładu na temat wiary. Następnie kazano im przejść do drugiego budynku, gdzie miała się odbyć dalsza część nauki. Po drodze studenci natykali się na nieprzytomną osobę leżącą na ziemi. Badacze chcieli sprawdzić ilu ze studentów zechce zainteresować się poszkodowanym nieznajomym. Wynik zaskoczył samych badaczy - okazało się, że studenci, którym kazano szybko przenieść się do drugiego budynku znacznie rzadziej wyrażali chęć do pomocy bliźniemu, niż ci, którzy nie musieli się spieszyć. Co ciekawe - przekonania religijne zdają się odchodzi na drugi plan, gdy w grę wchodzi pośpiech - tak samo reagowały osoby, które miały dać wykład na temat przypowieści o Dobrym Samarytaninie, jak i ich niewierzący, bądź mniej uduchowieni, rówieśnicy.

Potęga mediów, czyli jak wywołać lawinową panikę?

A to przykład z nieco innej półki. Nie był to bowiem zamierzony eksperyment. Słynne słuchowisko radiowe "Wojna światów" przygotowane przez Orsona Wellesa, stało się jednak interesującym obiektem badań i socjologicznych analiz. W święto "Halloween" w roku 1938, czyli w czasach gdy nad światem wisiało widmo globalnej wojny, Welles zdecydował się na nadanie swemu słuchowisku nieco pikanterii i zaprezentował je w formie dziennikarskiego reportażu na żywo informującego słuchaczy o inwazji Marsjan na naszą planetę.

Doskonale przygotowane nagranie przyniosło wstrząsający efekt. Wielu obecnych przy odbiornikach osób uznało audycję za rzeczywistą transmisję, a wiadomości o ataku wrogich kosmitów za prawdziwe zagrożenie. Wybuchła panika - ludzie w popłochu uciekali z domów, farmerzy zaczęli barykadować się w stodołach, a policja nie nadążała z odbieraniem telefonów.

Największy popłoch zapanował w Concrete, gdzie przez czysty zbieg okoliczności, dokładnie w połowie audycji wysiadł prąd, spowijając całe miasto ciemnością. Wiele osób straciło przytomność, ci bardziej przytomni rzucili się do ucieczki w kierunku pobliskich gór, a inni chwycili za broń i wyczekiwali pojawienia się najeźdźców...

Znak – Jeżeli czekasz na znak, to właśnie on!

Znak

Jeżeli czekasz na znak, to właśnie on!

Tool - Disgustipated (maszrum)

Life feeds on life feeds on life feeds on life feeds on.....

On jest mój. –

On jest mój.

Inspirujący wegetarianie – Leonardo da Vinci

Autor „Mony Lisy” to facet, który wyprzedzał swój czas o kilka ładnych stuleci. I to nie tylko z powodu swych genialnych pomysłów i talentu do tworzenia niesamowitych prototypowych konceptów nowoczesnych urządzeń budowanych dopiero parę wieków później, ale i jak się okazuje wyjątkowej empatii wobec „braci mniejszych”.
Leonardo często przechadzał się uliczkami Florencji. Na jednej z nich znajdował się targ, gdzie sprzedawano ptaki. Zamożni Włosi kupowali je, zamykali w ozdobnych klateczkach i koili swe smutki, wsłuchując się w ptasi zaśpiew. Da Vinci regularnie odwiedzał targowisko, wypuszczał zwierzęta stłoczone w ciasnych klatkach i uprzedzając wrzaski oburzonego handlarza, płacił mu za każde uwolnione stworzenie.
Słynny malarz i wynalazca zasłynął tez jako aktywista – Leonardo kwestionował stwierdzenie mówiące, że człowiek jest panem zwierząt. Uważał, że jest on raczej przykładem bezlitosnej bestii, która wykorzystuje swoją siłę do budowania rzeźni. Da Vinci głosił, że nie mamy żadnego prawa nadanego nam przez Boga do tego, aby pożerać innych przedstawicieli ziemskiej fauny. Leonardo był jednym z niewielu wegetarian żyjących na przełomie XIV i XV wieku. I pomyśleć, że tego typu postawa jest dla większości nie do przyjęcia nawet w obecnych czasach.

„Już w najmłodszych latach wyparłem się jedzenia mięsa. Kiedyś przyjdzie taki czas, że ludzie tacy jak ja będą patrzyli na mordowanie zwierząt w taki sam sposób, jak na mordowanie ludzi”

Pitagoras

Człowiek, który stworzył solidne podwaliny współczesnej matematyki, a jego imię kojarzy się uczniom z katuszami towarzyszącymi próbom ogarnięcia nauki ścisłych, był też twórcą filozoficzn-religijnej doktryny. Pitagorejczycy praktykowali wegetarianizm przede wszystkim ze względów etycznych. Innym powodem była wiara w reinkarnację i strach przed tym, że jedząc np. szynkę, opychamy się zwłokami zmarłego jakiś wcześniej wuja. Legendy mówią, że grecki matematyk posiadł zdolność porozumiewania się ze zwierzętami
Interesujące jest to, że Pitagoras oraz jego uczniowie nie jedli również bobu wierząc w to, że jest on symbolem życia (a szkoda – bób zawiera sporo białka). Jedna z historii dotyczących śmierci Pitagorasa mówi, że po tym jak jego wrogowie spalili mu dom, matematyk rzucił się ku ucieczce. Prześladowcy dopadli go koło pola, na którym zasiano bób. Filozof wolał zginąć niż zadeptać tę świętą roślinę.

Albert Einstein

Przez większość swego życia, Einstein jadł mięso, aczkolwiek jego biografowie, często mówią, że twórca Teorii Względności, żuł mięsne ochłapy z dużym poczuciem winy... Dopiero na starość zebrał się w sobie i przeszedł na wegetarianizm i wprowadził w życie swoje etyczne przekonania na temat zwierząt. Uczony twierdził, że  „nic nie polepszy zdrowia oraz szansy przetrwania życia na Ziemi tak bardzo jak ewolucja człowieka na dietę bezmięsną” Ba, Einstein uważał wręcz, że współczesny człowiek nie przychodzi na świat jako mięsożerca.

Chcieliśmy tu wrzucić Adolfa Hitlera, który również gardził mięsem, ale stwierdziliśmy, że facte ten jest nie najlepszym przykładem do inspiracji.

Anette Larkins

A teraz coś z zupełnie innej beczki, czyli nikomu nieznana, zupełnie nieistotna postać historyczna, czyli pani Anette, która przeszła na wegetarianizm w latach 60., gdy jej mąż stał się posiadaczem fabryki mięsa. 27 lat temu kobieta zrobiła kolejny krok i zrezygnowała z produktów pochodzenia zwierzęcego, czyli jajek, sera i mleka, a ostatnio skłania się ku diecie raw-food, czyli roślinnym posiłkom przygotowywanym na surowo. Obecnie pani Anette ma na karku 70 lat i trzyma się lepiej niż niejedna trzydziestolatka.

Joaquin Phoenix

Aktor, który spieprzył życie Russelowi Crowe w „Gladiatorze” i wymiatał jako Johny Cash w „Walk the line” jest weganinem od... 35 lat (gdy Joaquin miał trzy lata, cała jego rodzina przeszła na taką dietę). Phoenix jest też czynnym działaczem organizacji prozwierzęcych z PETA na czele. 

Bezmięśni kulturyści

„Odstępując od jedzenia mięsa, mleka i jajek, przestajesz dostarczać organizmowi przyswajalnego białka. Nigdy nie zbudujesz masy na takiej diecie!” - rzekł spasiony Andrzej wpychając w siebie schabowego. 
Albert Beckles to wegetariański kulturysta, który w wieku 53 lat zdobył tytuł Olympii i zgarnął nagrodę samemu Lou „Hulkowi” Ferrigno sprzed nosa!

Wegetarianinem jest też Bill Pearl – facet, którego nazywano „Najlepiej zbudowanym mężczyzną XX wieku”. Peral jest wielokrotnym zdobywcą tytułu Mr. Univesre.

Tymczasem z mięsa, ale także i z produktów pochodzenia zwierzęcego zrezygnował parę już dekad temu, izraelski kulturysta – Avi Lehyani. Dieta mającego obecnie 52 lata, mięśniaka składa się głównie z owoców, chleba, brązowego ryżu, fasolki i owsa. Do tego dorzuca awokado, oliwki i orzechy.

Dave Scott

Triathlon Iron Man to słynny wyścig, podczas którego śmiałkowie muszą pokonać 3,86 km wpław, 180 kilometrów na rowerze i na koniec wypluć płuca podczas 42 kilometrów biegu. Dave Scott jest jednym z dwóch rekordzistów, którzy mają na koncie największą ilość zwycięstw w tym wyścigu. Dave od lat jest wegetarianinem i uważa, że duży wpływ na jego wyniki ma taka właśnie dieta. Jak dotąd Scott sześciokrotnie zajął pierwsze miejsce w triathlonie i mimo 55 lat na karku, nadal bierze udział w kolejnych jego edycjach.

Brok-pa

Brok-pa to lud mieszkający w Himalajach na wysokości 4,5 tysiąca metrów. Badacze uważają, że mieszkańcy kilku górskich wiosek wywodzą się w prostej linii od Aryjczyków i zasiedlają tamte tereny od przeszło 5000 lat. Obecnie ich populacja to ok. 1000 osób. Brok-pa utrzymują tradycję – to wielcy czciciele Matki Natury i restrykcyjni weganie. Dużą wagę przykładają też do spraw metafizycznych – lud ten uważa, że marzenia senne wiele ukrytych znaczeń i należy je zapamiętywać. Co rano najstarsi mieszkańcy spotykają się, aby wspólnie przeanalizować swoje sny i wyciągnąć z nich wnioski.
 Połączenie górskiego powietrza (chociaż, zimą temperatura spada tam nawet do -20 stopni C) i roślinnej diety dało zaskakujący efekt – ludzie tam mieszkający są wyjątkowo długowieczni i nie cierpią na choroby wyniszczające mieszkańców „cywilizowanych” krajów. Wielu z nich prowadzi aktywny tryb życia nawet po ukończeniu 90. lat

Inspirujący wegetarianie

Leonardo da Vinci

Autor „Mony Lisy” to facet, który wyprzedzał swój czas o kilka ładnych stuleci. I to nie tylko z powodu swych genialnych pomysłów i talentu do tworzenia niesamowitych prototypowych konceptów nowoczesnych urządzeń budowanych dopiero parę wieków później, ale i jak się okazuje wyjątkowej empatii wobec „braci mniejszych”.
Leonardo często przechadzał się uliczkami Florencji. Na jednej z nich znajdował się targ, gdzie sprzedawano ptaki. Zamożni Włosi kupowali je, zamykali w ozdobnych klateczkach i koili swe smutki, wsłuchując się w ptasi zaśpiew. Da Vinci regularnie odwiedzał targowisko, wypuszczał zwierzęta stłoczone w ciasnych klatkach i uprzedzając wrzaski oburzonego handlarza, płacił mu za każde uwolnione stworzenie.
Słynny malarz i wynalazca zasłynął tez jako aktywista – Leonardo kwestionował stwierdzenie mówiące, że człowiek jest panem zwierząt. Uważał, że jest on raczej przykładem bezlitosnej bestii, która wykorzystuje swoją siłę do budowania rzeźni. Da Vinci głosił, że nie mamy żadnego prawa nadanego nam przez Boga do tego, aby pożerać innych przedstawicieli ziemskiej fauny. Leonardo był jednym z niewielu wegetarian żyjących na przełomie XIV i XV wieku. I pomyśleć, że tego typu postawa jest dla większości nie do przyjęcia nawet w obecnych czasach.

„Już w najmłodszych latach wyparłem się jedzenia mięsa. Kiedyś przyjdzie taki czas, że ludzie tacy jak ja będą patrzyli na mordowanie zwierząt w taki sam sposób, jak na mordowanie ludzi”

Pitagoras

Człowiek, który stworzył solidne podwaliny współczesnej matematyki, a jego imię kojarzy się uczniom z katuszami towarzyszącymi próbom ogarnięcia nauki ścisłych, był też twórcą filozoficzn-religijnej doktryny. Pitagorejczycy praktykowali wegetarianizm przede wszystkim ze względów etycznych. Innym powodem była wiara w reinkarnację i strach przed tym, że jedząc np. szynkę, opychamy się zwłokami zmarłego jakiś wcześniej wuja. Legendy mówią, że grecki matematyk posiadł zdolność porozumiewania się ze zwierzętami
Interesujące jest to, że Pitagoras oraz jego uczniowie nie jedli również bobu wierząc w to, że jest on symbolem życia (a szkoda – bób zawiera sporo białka). Jedna z historii dotyczących śmierci Pitagorasa mówi, że po tym jak jego wrogowie spalili mu dom, matematyk rzucił się ku ucieczce. Prześladowcy dopadli go koło pola, na którym zasiano bób. Filozof wolał zginąć niż zadeptać tę świętą roślinę.

Albert Einstein

Przez większość swego życia, Einstein jadł mięso, aczkolwiek jego biografowie, często mówią, że twórca Teorii Względności, żuł mięsne ochłapy z dużym poczuciem winy... Dopiero na starość zebrał się w sobie i przeszedł na wegetarianizm i wprowadził w życie swoje etyczne przekonania na temat zwierząt. Uczony twierdził, że „nic nie polepszy zdrowia oraz szansy przetrwania życia na Ziemi tak bardzo jak ewolucja człowieka na dietę bezmięsną” Ba, Einstein uważał wręcz, że współczesny człowiek nie przychodzi na świat jako mięsożerca.

Chcieliśmy tu wrzucić Adolfa Hitlera, który również gardził mięsem, ale stwierdziliśmy, że facte ten jest nie najlepszym przykładem do inspiracji.

Anette Larkins

A teraz coś z zupełnie innej beczki, czyli nikomu nieznana, zupełnie nieistotna postać historyczna, czyli pani Anette, która przeszła na wegetarianizm w latach 60., gdy jej mąż stał się posiadaczem fabryki mięsa. 27 lat temu kobieta zrobiła kolejny krok i zrezygnowała z produktów pochodzenia zwierzęcego, czyli jajek, sera i mleka, a ostatnio skłania się ku diecie raw-food, czyli roślinnym posiłkom przygotowywanym na surowo. Obecnie pani Anette ma na karku 70 lat i trzyma się lepiej niż niejedna trzydziestolatka.

Joaquin Phoenix

Aktor, który spieprzył życie Russelowi Crowe w „Gladiatorze” i wymiatał jako Johny Cash w „Walk the line” jest weganinem od... 35 lat (gdy Joaquin miał trzy lata, cała jego rodzina przeszła na taką dietę). Phoenix jest też czynnym działaczem organizacji prozwierzęcych z PETA na czele.

Bezmięśni kulturyści

„Odstępując od jedzenia mięsa, mleka i jajek, przestajesz dostarczać organizmowi przyswajalnego białka. Nigdy nie zbudujesz masy na takiej diecie!” - rzekł spasiony Andrzej wpychając w siebie schabowego.
Albert Beckles to wegetariański kulturysta, który w wieku 53 lat zdobył tytuł Olympii i zgarnął nagrodę samemu Lou „Hulkowi” Ferrigno sprzed nosa!

Wegetarianinem jest też Bill Pearl – facet, którego nazywano „Najlepiej zbudowanym mężczyzną XX wieku”. Peral jest wielokrotnym zdobywcą tytułu Mr. Univesre.

Tymczasem z mięsa, ale także i z produktów pochodzenia zwierzęcego zrezygnował parę już dekad temu, izraelski kulturysta – Avi Lehyani. Dieta mającego obecnie 52 lata, mięśniaka składa się głównie z owoców, chleba, brązowego ryżu, fasolki i owsa. Do tego dorzuca awokado, oliwki i orzechy.

Dave Scott

Triathlon Iron Man to słynny wyścig, podczas którego śmiałkowie muszą pokonać 3,86 km wpław, 180 kilometrów na rowerze i na koniec wypluć płuca podczas 42 kilometrów biegu. Dave Scott jest jednym z dwóch rekordzistów, którzy mają na koncie największą ilość zwycięstw w tym wyścigu. Dave od lat jest wegetarianinem i uważa, że duży wpływ na jego wyniki ma taka właśnie dieta. Jak dotąd Scott sześciokrotnie zajął pierwsze miejsce w triathlonie i mimo 55 lat na karku, nadal bierze udział w kolejnych jego edycjach.

Brok-pa

Brok-pa to lud mieszkający w Himalajach na wysokości 4,5 tysiąca metrów. Badacze uważają, że mieszkańcy kilku górskich wiosek wywodzą się w prostej linii od Aryjczyków i zasiedlają tamte tereny od przeszło 5000 lat. Obecnie ich populacja to ok. 1000 osób. Brok-pa utrzymują tradycję – to wielcy czciciele Matki Natury i restrykcyjni weganie. Dużą wagę przykładają też do spraw metafizycznych – lud ten uważa, że marzenia senne wiele ukrytych znaczeń i należy je zapamiętywać. Co rano najstarsi mieszkańcy spotykają się, aby wspólnie przeanalizować swoje sny i wyciągnąć z nich wnioski.
Połączenie górskiego powietrza (chociaż, zimą temperatura spada tam nawet do -20 stopni C) i roślinnej diety dało zaskakujący efekt – ludzie tam mieszkający są wyjątkowo długowieczni i nie cierpią na choroby wyniszczające mieszkańców „cywilizowanych” krajów. Wielu z nich prowadzi aktywny tryb życia nawet po ukończeniu 90. lat