Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Szukaj


 

Znalazłem 67 takich materiałów
Dlaczego warto biegać? – Dlaczego warto biegać?

Kiedy zacząłem biegać, niespełna rok temu, usłyszałem od wielu znajomych: Co Ty robisz, to niezdrowe? Skrajna opinia, z którą się spotkałem brzmiała jeszcze bardziej niewiarygodnie: Najdłużej żyją psy, które leżą na kanapach. Jednak moje samopoczucie po bieganiu przeczyło tym opiniom. Chudnę, mam więcej energii i z utęsknieniem czekam na następny trening, który sobie wyznaczyłem. Przebiegnięte kilometry potwierdzały słuszność wyboru. Nie zniechęcały drobne trudności i kontuzje. Czy jestem w tym odosobniony? Postanowiłem sprawdzić i zapytać biegaczy, dlaczego warto. Bo to, że warto, nie mam wątpliwości.

- Po drodze zostawiam kilkanaście lat alkoholowego i narkotykowego zamulenia, zostawiam frustrację i jeśli znajduję odpowiedzi na pytania, które kiedyś sobie zadałem, to w rytmie zapracowanych płuc, pulsu i kroków odkrywam świat i siebie. Układam sobie puzzle w duszy, układam strukturę mięśni – twierdzi Paweł. Wiesław uważa, że warto biegać gdyż nie kosztuje to zbyt wiele, nie tylko finansowo, ale także w sensie wysiłku. – W każdej chwili można zwolnić tempo biegu lub zmienić go na marsz – przekonuje. – Ponadto bieganie to poczucie dobrze spędzonego czasu, lepsza forma fizyczna i psychiczna. Stabilna masa ciała pozwalająca na nieco więcej, niż tylko schylanie się w celu zawiązania sznurówek, fantastyczne nowe znajomości i satysfakcja nie do opisania. Dla Agnieszki w czasie studiów bieganie było najlepszą receptą na stres przed egzaminami i pracą magisterską. Później było bodźcem do utrzymania smukłej sylwetki w czasie ciąży i tuż po niej. A muszę przyznać figura Pani Agnieszki jest nienaganna. Sopocianka w szczególny sposób namawia do biegania kobiety. – Zacznijcie biegać, a wszystkie problemy rozwiążą się same. Będziecie szczupłe, promienne, uśmiechnięte, a wasi mężczyźni od razu zauważą w Was to piękno. To sposób na szczęście – kończy z uśmiechem na ustach. Klaudia podczas biegania jest sobą i jak twierdzi niczego nie ukrywa. Karolina dla wszystkich zastanawiających się pań ma jeszcze jeden ważny argument. – Bieganie odmładza oraz wygładza, działa jak naturalny lifting.

Zdecydowanie lubię moje nowe wybiegane ciało. Wygląda nawet lepiej niż przed ciążą. Michał wymienia kilka powodów, dla których jego zdaniem warto biegać. I tak po pierwsze można biegać przed pracą i poprzez poranny wylew endorfin uodpornić się na zrzędzenie szefa. Zapewne dla wielu Polaków to może być ważny argument. Po drugie biegając wieczorem nie będzie trzeba sięgać po piwo, które pomoże zasnąć. Pan Michał dodaje, że podczas przygody z bieganiem spotkał się z kilkoma osobami, które w ten sposób rozwiązały problem przyzwyczajenia do wieczornego „browarka”. Po trzecie można biegać wolno i daleko, aby zgubić zbędne kilogramy. Po czwarte warto trenować w modnych miejscach miasta, aby poznać ciekawe osoby. Piąty powód jakże ważny. Można weekendowo „szlajać” się po lesie, aby przemyśleć problemy minionego tygodnia. Sześć, uwaga wraca piwko, ale już w nowej odsłonie. Można biegać i startować w zawodach ulicznych, a po nich z kumplami wypić browarka. Jeden zaspokoi pragnienie. A i jego smak jest jakiś lepszy. I nie szkodzi. Siódmy powód szczególnie w Polsce ważny. Biegając odciążymy Narodowy Fundusz Zdrowia. Po prostu rzadziej będziemy z niego korzystać. Ponadto, po ósme, dobrze wybiegane kilometry to niemalże gwarancja samo wystarczalności na emeryturze. Po dziewiąte… już Michał zaczął mówić, kiedy przeprosił i powiedział, że to chyba wystarczy. Po chwili dodał z rozbrajającą szczerością, że to musi wystarczyć, bo on idzie biegać. Jeśli jeszcze kogoś nie przekonałem to uwaga! Ta forma rekreacji przyczynia się do rozwoju miłości.

Pani Monika wylicza: Bieganie uczy systematyczności, planowania, konsekwencji, narzuca dyscyplinę, a jak próbujemy oszukiwać sami siebie to daje popalić. Oprócz czynników zdrowotnych, nie sapię wchodząc po schodach, schudłam, zastrzyk energii, daje to, co w życiu najważniejsze. Ukazuje jak kocha mnie mąż, który motywuje, pomaga zorganizować się w obowiązkach domowych, abym mogła potrenować. I w końcu czeka na mecie, aby wbiec na nią ze mną ze słowami kocham Cię. Bieganie dało mi lepsze życie – kończy Pani Monika. Coś jeszcze? Lista jest długa. Od pewnego czasu rozmawiam z wieloma biegaczami amatorami. Pytam ich o korzyści. I zauważam, że co osoba to inne. Oczywiście wiele z nich się powtarza. Jednak co do jednego jestem przekonany. Mówienie, pisanie o tym to za mało, aby w to uwierzyć. Bo wiara rodzi się z czynów. Tak więc może warto dziś wieczorem, zamiast siadać przed telewizorem ubrać dres, sportowe buty i pójść choć trochę się poruszać. Na początek kilka minut truchtu, marszu, co dwa trzy dni, tak aby nie zamęczyć się, tylko poczuć satysfakcję. Z każdym wyjściem, zobaczycie, że będzie lepiej. I tak już po kilku tygodniach dołączycie do grona moich rozmówców, dla których bieganie stało się punktem obowiązkowym dnia codziennego. Czego i Wam życzę. Do zobaczenia na ścieżkach.

/         Marcin Dybuk        natemat.pl      /

Dlaczego warto biegać?

Dlaczego warto biegać?

Kiedy zacząłem biegać, niespełna rok temu, usłyszałem od wielu znajomych: Co Ty robisz, to niezdrowe? Skrajna opinia, z którą się spotkałem brzmiała jeszcze bardziej niewiarygodnie: Najdłużej żyją psy, które leżą na kanapach. Jednak moje samopoczucie po bieganiu przeczyło tym opiniom. Chudnę, mam więcej energii i z utęsknieniem czekam na następny trening, który sobie wyznaczyłem. Przebiegnięte kilometry potwierdzały słuszność wyboru. Nie zniechęcały drobne trudności i kontuzje. Czy jestem w tym odosobniony? Postanowiłem sprawdzić i zapytać biegaczy, dlaczego warto. Bo to, że warto, nie mam wątpliwości.

- Po drodze zostawiam kilkanaście lat alkoholowego i narkotykowego zamulenia, zostawiam frustrację i jeśli znajduję odpowiedzi na pytania, które kiedyś sobie zadałem, to w rytmie zapracowanych płuc, pulsu i kroków odkrywam świat i siebie. Układam sobie puzzle w duszy, układam strukturę mięśni – twierdzi Paweł. Wiesław uważa, że warto biegać gdyż nie kosztuje to zbyt wiele, nie tylko finansowo, ale także w sensie wysiłku. – W każdej chwili można zwolnić tempo biegu lub zmienić go na marsz – przekonuje. – Ponadto bieganie to poczucie dobrze spędzonego czasu, lepsza forma fizyczna i psychiczna. Stabilna masa ciała pozwalająca na nieco więcej, niż tylko schylanie się w celu zawiązania sznurówek, fantastyczne nowe znajomości i satysfakcja nie do opisania. Dla Agnieszki w czasie studiów bieganie było najlepszą receptą na stres przed egzaminami i pracą magisterską. Później było bodźcem do utrzymania smukłej sylwetki w czasie ciąży i tuż po niej. A muszę przyznać figura Pani Agnieszki jest nienaganna. Sopocianka w szczególny sposób namawia do biegania kobiety. – Zacznijcie biegać, a wszystkie problemy rozwiążą się same. Będziecie szczupłe, promienne, uśmiechnięte, a wasi mężczyźni od razu zauważą w Was to piękno. To sposób na szczęście – kończy z uśmiechem na ustach. Klaudia podczas biegania jest sobą i jak twierdzi niczego nie ukrywa. Karolina dla wszystkich zastanawiających się pań ma jeszcze jeden ważny argument. – Bieganie odmładza oraz wygładza, działa jak naturalny lifting.

Zdecydowanie lubię moje nowe wybiegane ciało. Wygląda nawet lepiej niż przed ciążą. Michał wymienia kilka powodów, dla których jego zdaniem warto biegać. I tak po pierwsze można biegać przed pracą i poprzez poranny wylew endorfin uodpornić się na zrzędzenie szefa. Zapewne dla wielu Polaków to może być ważny argument. Po drugie biegając wieczorem nie będzie trzeba sięgać po piwo, które pomoże zasnąć. Pan Michał dodaje, że podczas przygody z bieganiem spotkał się z kilkoma osobami, które w ten sposób rozwiązały problem przyzwyczajenia do wieczornego „browarka”. Po trzecie można biegać wolno i daleko, aby zgubić zbędne kilogramy. Po czwarte warto trenować w modnych miejscach miasta, aby poznać ciekawe osoby. Piąty powód jakże ważny. Można weekendowo „szlajać” się po lesie, aby przemyśleć problemy minionego tygodnia. Sześć, uwaga wraca piwko, ale już w nowej odsłonie. Można biegać i startować w zawodach ulicznych, a po nich z kumplami wypić browarka. Jeden zaspokoi pragnienie. A i jego smak jest jakiś lepszy. I nie szkodzi. Siódmy powód szczególnie w Polsce ważny. Biegając odciążymy Narodowy Fundusz Zdrowia. Po prostu rzadziej będziemy z niego korzystać. Ponadto, po ósme, dobrze wybiegane kilometry to niemalże gwarancja samo wystarczalności na emeryturze. Po dziewiąte… już Michał zaczął mówić, kiedy przeprosił i powiedział, że to chyba wystarczy. Po chwili dodał z rozbrajającą szczerością, że to musi wystarczyć, bo on idzie biegać. Jeśli jeszcze kogoś nie przekonałem to uwaga! Ta forma rekreacji przyczynia się do rozwoju miłości.

Pani Monika wylicza: Bieganie uczy systematyczności, planowania, konsekwencji, narzuca dyscyplinę, a jak próbujemy oszukiwać sami siebie to daje popalić. Oprócz czynników zdrowotnych, nie sapię wchodząc po schodach, schudłam, zastrzyk energii, daje to, co w życiu najważniejsze. Ukazuje jak kocha mnie mąż, który motywuje, pomaga zorganizować się w obowiązkach domowych, abym mogła potrenować. I w końcu czeka na mecie, aby wbiec na nią ze mną ze słowami kocham Cię. Bieganie dało mi lepsze życie – kończy Pani Monika. Coś jeszcze? Lista jest długa. Od pewnego czasu rozmawiam z wieloma biegaczami amatorami. Pytam ich o korzyści. I zauważam, że co osoba to inne. Oczywiście wiele z nich się powtarza. Jednak co do jednego jestem przekonany. Mówienie, pisanie o tym to za mało, aby w to uwierzyć. Bo wiara rodzi się z czynów. Tak więc może warto dziś wieczorem, zamiast siadać przed telewizorem ubrać dres, sportowe buty i pójść choć trochę się poruszać. Na początek kilka minut truchtu, marszu, co dwa trzy dni, tak aby nie zamęczyć się, tylko poczuć satysfakcję. Z każdym wyjściem, zobaczycie, że będzie lepiej. I tak już po kilku tygodniach dołączycie do grona moich rozmówców, dla których bieganie stało się punktem obowiązkowym dnia codziennego. Czego i Wam życzę. Do zobaczenia na ścieżkach.

/ Marcin Dybuk natemat.pl /

W 2015 r. państwo przeznaczy na Fundusz Kościelny ponad 118 mln zł – Księża chcieliby dostawać od państwa 130 mln zł (Tomasz Fritz/Agencja Gazeta).

Na Fundusz Kościelny rząd przeznaczy w tym roku ok. 95 mln zł. W przyszłym o ponad 23 mln zł więcej. Dwa lata temu Ministerstwo Cyfryzacji i Administracji zapowiadało, że od 2015 r. Fundusz zostanie zastąpiony odpisem podatkowym na dowolny kościół - podaje Money.pl. Na razie do tego nie dojdzie.
Projekt zamiany Funduszu Kościelnego na inny system, który umożliwi dokonanie odpisu podatkowego na wybrany kościół lub organizacje religijne, przedstawił Michał Boni, ówczesny minister administracji i cyfryzacji. W 2013 r. doszło do porozumienia. Państwo miało przez trzy lata wyrównywać różnicę między tym, co Fundusz dostanie od podatników, a dotychczasową kwotą przekazywaną z budżetu państwa.

Andrzej Halicki, nowy minister administracji i cyfryzacji, przyznał, że zmian jednak jeszcze nie będzie. Fundusz Kościelny zostaje, a rząd w 2015 r. przeznaczy na niego o 25 proc. więcej niż w tym roku - 118 mln 230 tys. zł - informuje Money.pl .

Przepisy mają jednak wejść w życie w 2016 r. - Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji i Konferencja Episkopatu Polski (KEP) ustaliły zasadnicze kwestie co do przekształcenia Funduszu Kościelnego w dobrowolny odpis podatkowy na poziomie 0,5 proc. Do omówienia zostały drobne zagadnienia - wyjaśnia Money.pl ks. Józef Kloch, rzecznik Komisji.

Fundusz Kościelny co roku dostawał coraz więcej pieniędzy, ale nigdy tak dużo. Polscy duchowni twierdzą, że wydatki na Kościół powinny sięgnąć 130 mln zł. Andrzej Halicki ujawnił jednak, że od teraz remonty zabytkowych świątyń będą finansowane z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. A to oznacza, że oprócz zaplanowanych 118 mln zł wpłyną dodatkowe fundusze na ten cel. Ministerstwo Kultury prostuje jednak, że dotowane są wszystkie zabytki, których stan wymaga remontu. Dotacje są udzielane w trybie konkursowym (na końcu przedstawiamy pełną treść oświadczenia).

Jak podaje Money.pl, lista drobnych zagadnień, o których mówił ks. Kloch, jest dosyć długa. Projekt rządowej ustawy przewiduje, że składki zdrowotne studentów seminariów duchownych powinien opłacać Kościół. Ten jednak się na to nie zgadza. Ponadto związki kościelne chcą, żeby wydłużyć powyżej trzech lat okres przejściowy, w którym Kościoły i inne związki wyznaniowe będą uprawnione do otrzymania dotacji przeznaczonych na zaliczki z odpisów podatkowych. Kościół ewangelicko-augsburski zgłosił także postulat, żeby była możliwość przekazywania środków z odpisu na dwie różne wspólnoty (w przypadku małżeństw wielowyznaniowych).

- Wznowienie rozmów jest uwarunkowane wypracowaniem stanowiska administracji rządowej w kwestii wymienionych wyżej postulatów Kościołów i innych związków wyznaniowych - powiedział Artur Koziołek, rzecznik prasowy MAiC.

W 2013 r. Polacy zapłacili 53,2 mld podatku dochodowego, w tym 13,3 mln zł od duchownych.

Oświadczenie Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego nie prowadzi żadnego programu dedykowanego świątyniom, ani nie uprzywilejowuje kościołów i związków wyznaniowych.

MKiDN udziela dotacji na prowadzenie prac konserwatorskich prowadzonych wyłącznie przy obiektach zabytkowych wpisanych do rejestru zabytków. Dotacje udzielane są w trybie konkursowym, w ramach Priorytetu 1 Ochrona zabytków. Podstawą prawną dla udzielania dotacji są przepisy rozdz. 7 ustawy z dnia 23 lipca 2003 roku o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami. Aby uzyskać dotację podmiot lub osoba będąca właścicielem obiektu zabytkowego wpisanego do rejestru musi złożyć stosowny wniosek, który jest rozpatrywany m.in. przez komisję ekspertów.

Podstawą do udzielenia dotacji jest przede wszystkich wartość zabytku oraz jego stan techniczny (a nie status własnościowy) - czyli konieczność i zakres niezbędnych prac konserwatorskich i remontowych.

W grupie wnioskodawców mieszczą się wszystkie kościoły i związki wyznaniowe, jeśli tylko władają zabytkowymi obiektami sakralnymi. Ale są one j jedną z grup wnioskodawców - oprócz nich o dotację mogą się ubiegać np. osoby fizyczne, przedsiębiorcy czy jednostki samorządu terytorialnego.

MKiDN udziela dotacji wyłącznie w ramach swojego budżetu (rocznie ok. 100 mln złotych), który absolutnie nie może być wsparty lub uzupełniony przez środki pochodzące z budżetu innego resortu - w tym Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji."

W 2015 r. państwo przeznaczy na Fundusz Kościelny ponad 118 mln zł

Księża chcieliby dostawać od państwa 130 mln zł (Tomasz Fritz/Agencja Gazeta).

Na Fundusz Kościelny rząd przeznaczy w tym roku ok. 95 mln zł. W przyszłym o ponad 23 mln zł więcej. Dwa lata temu Ministerstwo Cyfryzacji i Administracji zapowiadało, że od 2015 r. Fundusz zostanie zastąpiony odpisem podatkowym na dowolny kościół - podaje Money.pl. Na razie do tego nie dojdzie.
Projekt zamiany Funduszu Kościelnego na inny system, który umożliwi dokonanie odpisu podatkowego na wybrany kościół lub organizacje religijne, przedstawił Michał Boni, ówczesny minister administracji i cyfryzacji. W 2013 r. doszło do porozumienia. Państwo miało przez trzy lata wyrównywać różnicę między tym, co Fundusz dostanie od podatników, a dotychczasową kwotą przekazywaną z budżetu państwa.

Andrzej Halicki, nowy minister administracji i cyfryzacji, przyznał, że zmian jednak jeszcze nie będzie. Fundusz Kościelny zostaje, a rząd w 2015 r. przeznaczy na niego o 25 proc. więcej niż w tym roku - 118 mln 230 tys. zł - informuje Money.pl .

Przepisy mają jednak wejść w życie w 2016 r. - Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji i Konferencja Episkopatu Polski (KEP) ustaliły zasadnicze kwestie co do przekształcenia Funduszu Kościelnego w dobrowolny odpis podatkowy na poziomie 0,5 proc. Do omówienia zostały drobne zagadnienia - wyjaśnia Money.pl ks. Józef Kloch, rzecznik Komisji.

Fundusz Kościelny co roku dostawał coraz więcej pieniędzy, ale nigdy tak dużo. Polscy duchowni twierdzą, że wydatki na Kościół powinny sięgnąć 130 mln zł. Andrzej Halicki ujawnił jednak, że od teraz remonty zabytkowych świątyń będą finansowane z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. A to oznacza, że oprócz zaplanowanych 118 mln zł wpłyną dodatkowe fundusze na ten cel. Ministerstwo Kultury prostuje jednak, że dotowane są wszystkie zabytki, których stan wymaga remontu. Dotacje są udzielane w trybie konkursowym (na końcu przedstawiamy pełną treść oświadczenia).

Jak podaje Money.pl, lista drobnych zagadnień, o których mówił ks. Kloch, jest dosyć długa. Projekt rządowej ustawy przewiduje, że składki zdrowotne studentów seminariów duchownych powinien opłacać Kościół. Ten jednak się na to nie zgadza. Ponadto związki kościelne chcą, żeby wydłużyć powyżej trzech lat okres przejściowy, w którym Kościoły i inne związki wyznaniowe będą uprawnione do otrzymania dotacji przeznaczonych na zaliczki z odpisów podatkowych. Kościół ewangelicko-augsburski zgłosił także postulat, żeby była możliwość przekazywania środków z odpisu na dwie różne wspólnoty (w przypadku małżeństw wielowyznaniowych).

- Wznowienie rozmów jest uwarunkowane wypracowaniem stanowiska administracji rządowej w kwestii wymienionych wyżej postulatów Kościołów i innych związków wyznaniowych - powiedział Artur Koziołek, rzecznik prasowy MAiC.

W 2013 r. Polacy zapłacili 53,2 mld podatku dochodowego, w tym 13,3 mln zł od duchownych.

Oświadczenie Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego nie prowadzi żadnego programu dedykowanego świątyniom, ani nie uprzywilejowuje kościołów i związków wyznaniowych.

MKiDN udziela dotacji na prowadzenie prac konserwatorskich prowadzonych wyłącznie przy obiektach zabytkowych wpisanych do rejestru zabytków. Dotacje udzielane są w trybie konkursowym, w ramach Priorytetu 1 Ochrona zabytków. Podstawą prawną dla udzielania dotacji są przepisy rozdz. 7 ustawy z dnia 23 lipca 2003 roku o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami. Aby uzyskać dotację podmiot lub osoba będąca właścicielem obiektu zabytkowego wpisanego do rejestru musi złożyć stosowny wniosek, który jest rozpatrywany m.in. przez komisję ekspertów.

Podstawą do udzielenia dotacji jest przede wszystkich wartość zabytku oraz jego stan techniczny (a nie status własnościowy) - czyli konieczność i zakres niezbędnych prac konserwatorskich i remontowych.

W grupie wnioskodawców mieszczą się wszystkie kościoły i związki wyznaniowe, jeśli tylko władają zabytkowymi obiektami sakralnymi. Ale są one j jedną z grup wnioskodawców - oprócz nich o dotację mogą się ubiegać np. osoby fizyczne, przedsiębiorcy czy jednostki samorządu terytorialnego.

MKiDN udziela dotacji wyłącznie w ramach swojego budżetu (rocznie ok. 100 mln złotych), który absolutnie nie może być wsparty lub uzupełniony przez środki pochodzące z budżetu innego resortu - w tym Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji."

TOP 20 europejskich krajów w których pali się najwięcej marihuany

Po ostatnich badaniach w których stwierdzono, że ponad połowa Amerykanów poparła legalizację marihuany, przyjrzeliśmy się, jak to wygląda w Unii Europejskiej. Europejskie Centrum Monitorowania Narkotyków i Narkomani jak co roku oceniło sytuację w zakresie korzystania z marihuany.
W celu określenia w jakim Europejskim kraju pali się najwięcej marihuany, wykonano wiele statystyk. Brały w nich udział osoby od 15 do 65 roku życia które używały marihuany w ostatnich 12 miesiącach.
Wzięliśmy ten zestaw statystyk i wykorzystaliśmy je, aby zrobić ranking top 20 Europejskich krajów które palą najwięcej marihuany. Mamy także dane pokazujące, jaki procent osób dorosłych w danym kraju używało konopi indyjskich.

Czytaj dalej →


Weganizm a sport: obalamy mity – Kiedy organizacje dietetyczne wydają pozytywne raporty na temat diety roślinnej to znak, że z pewnością nauka już dawno przestała kierować się kryterium obiektywności badań. Kiedy Departament Zdrowia USA zatwierdza weganizm jako oficjalną, dofinansowywaną kurację alternatywą dla pacjentów z chorobami serca, kwalifikującymi się do leczenia farmakologicznego lub operacji to znak, że rząd Stanów Zjednoczonych jest na sznurku lobby ekologicznego. Kiedy weganami zostają sportowcy to znak… że biorą sterydy!

Wiadomo – nie można być sportowcem i jeść same rośliny. No nie można, nieważne ilu sportowców twierdziłoby inaczej.

    #1. Sportowcy nie mogą pokryć zapotrzebowania energetycznego organizmu na diecie roślinnej

To prawda, że rośliny są z reguły mniej kaloryczne niż produkty odzwierzęce (dzięki czemu weganizm nieźle sprawdza się przy zbijaniu kilogramów). Nie przeszkadza to jednak zjadać ponad 4 tys. kalorii dziennie jednemu z najlepszych ultramaratończyków świata. Scott Jurek jest na diecie roślinnej od wielu, wielu lat. Wygrywał wyścigi na dystansach ponad 200 km napędzany samymi roślinami! Patrik Baboumian, strongman i weganin w jednym, w okresie przed zawodami dobija nawet do 6 tys. kalorii. I wcale nie spędza całego dnia na jedzeniu. Do tego jeżeli porównasz zawartość składników mineralnych w jednostce kalorii produktów roślinnych z produktami zwierzęcymi szybko zauważysz różnicę. Jeżeli weganizm kojarzy ci się wyłącznie z jedzeniem sałaty zagryzanej rzodkiewką to znaczy, że wciąż jeszcze nie przejrzałeś dokładnie naszej strony. Popraw się i potem wróć do zadawania pytań!

    #2. Sportowcy na diecie wegańskiej dorobili się swojej siły i mięśni kiedy jeszcze jedli mięso

Głosisz prawdziwie rewolucyjną ideę! Twierdzisz, że sportowcom na diecie roślinnej wystarczyło wypracować siłę 6 lat wcześniej, kiedy jeszcze jedli mięso, by potem (już jedząc rośliny) ciągle z niej korzystać. To samo z mięśniami. Facet wypracował sobie mięśnie 10 lat temu i dlatego teraz tak dobrze wygląda. Fakt, że od 10 lat jest weganinem nie ma tu nic do rzeczy… Niestety, siła, którą wypracowałeś sobie kilka lat wcześniej nie zostanie z tobą do końca życia. Mięśnie tym bardziej. Nawet kondycja! Wystarczy miesiąc/dwa bez treningów z kiepską dietą by twoje osiągnięcia sportowe poleciały na łeb na szyję. A przecież podobno weganizm to bardzo kiepska dieta.

Jakim cudem tym ludziom udaje się utrzymać masę mięśniową na diecie roślinnej skoro białko roślinne jest rzekomo białkiem niepełnowartościowym? Jakim cudem wygrywają zawody? Napędza ich szklanka mleka i stek sprzed 10 lat?  Ile lat sportowcy na diecie wegańskiej mają czekać na spadek formy? Mike Mahler czeka już 15 lat. W tym czasie został jednym z najbardziej uznanych instruktorów kettlebells na świecie. Jeszcze rok? Dwa?

A Patrik Baboumian? Nie je mięsa od ponad 7 lat. W tym czasie wygrał niemieckie zawody strongman, został mistrzem Europy w trójobju siłowym i pobił kilka rekordów Guinessa w sportach siłowych. No jasne, że wcześniej jadł mięso, był nawet kulturystą. Został strongmanem kilka miesięcy po tym jak wyrzucił ze swojej diety mięso. Kilka lat później pobił rekord świata wyciskając nad głową 150 kilogramową beczkę. Na początku swojej kariery strongmana nie był w stanie tego zrobić. Nie wystarczyła mu do tego siła sprzed 7 lat. Potrzebny był mu progres. Bo siła rośnie. Albo maleje. Nigdy nie jest taka sama. A już na pewno nie czeka sobie spokojnie przez 7 lat. Przyszło ci do głowy, że żeby wygrywać zawody trzeba być coraz lepszym?

    #3. Sportowcy na diecie roślinnej biorą sterydy!

Ostatnio wszyscy, którzy wyglądają nieco lepiej niż przeciętna osoba spędzająca pół dnia przed facebookiem biorą podobno sterydy. Bo na sucho nic się nie da. Ani mieć 40 cm w bicepsie ani 6-paka na brzuchu. Tak to podobno wygląda zdaniem ludzi, którzy wypisują setki dziwacznych komentarzy w internecie. Zdaniem internetowych ekspertów wystarczy brać sterydy by zapewnić sobie sukces. Trening treningiem, ale bez przesady. W końcu bierzesz sterydy. Dzięki nim i tak urośniesz. A dieta? Po co dieta, skoro bierzesz sterydy? Przecież sterydy zrobią za ciebie trening, uzupełnią składniki mineralne w organizmie i napompują mięśnie. W gruncie rzeczy można jeść tylko sałatę, jeśli bierzesz sterydy i tak urośniesz. Tyle jeżeli chodzi o internetowych specjalistów przypisujących sterydom niemal magiczne właściwości. Współcześni zawodowi kulturyści mają inne zdanie. To jasne, że są na sterydach i hormonie wzrostu. Mimo to pilnują swojej diety i przerzucają tony żelaza na treningu bo wiedzą, że sterydy nie wystarczą. Gdyby odżywiali się byle jak, czy nie daj boże korzystali z niedoborowej diety (jaką podobno jest weganizm) żadne sterydy nie uchroniłyby ich na dłuższą metę przed spadkiem formy. Inna sprawa to wygląd. Zobacz jak wyglądają zawodowi kulturyści.

Porównaj ich sobie z sylwetką Roberta Cheeka czy Jimiego Sitko – wegan startujących w zawodach naturalnej kulturystyki. Kto tu bierze sterydy?

Jeżeli nadal uważasz, że nie można dobrze wyglądać bez sterydów przyjrzyj się zdjęciom  takich ludzi jak Eugen Sandow, George Hackenshmidt czy Charles Atlas – siłaczy sprzed ponad 100 lat, którzy wypracowali swoją olbrzymią siłę na długo przed wynalezieniem profesjonalnych suplementów białkowych, sterydów i innych dopalaczy.

    #4. Wegańscy sportowcy jedzą tony suplementów!

Wygląda to trochę tak jakbyś sugerował, że suplementy powstały na świecie z myślą o weganach. Przejdź się do najbliższej apteki i zobacz jak wygląda oferta suplementów. Możesz kupić w kapsułkach wszystko – witaminę C, B, kwasy omega-3, imbir, możesz kupić nawet wyciąg z ananasa! Niektórzy ludzie wolą łykać pigułki z ananasem zamiast jeść samego ananasa. Wolą łykać błonnik niż zjeść jedno jabłko. Popatrz na magazyny kulturystyczne. Czy przy którejkolwiek reklamie proszków proteinowych napisano „Polecane dla wegan”? Chyba trochę zaburzyły ci się proporcje.

Jeżeli ktoś jest doświadczonym sportowcem i decyduje się na suplementację to nie dlatego, że jego dieta jest niedoborowa, ale dlatego, że zapotrzebowanie jego organizmu na poszczególne składniki odżywcze jest tak duże, że pokrycie go w oparciu o samą dietę byłoby niesamowicie uciążliwe. Jeżeli tacy ludzie jak Ed Bauer decydują się na przyjmowanie suplementów białkowych to nie dlatego, że weganizm nie zapewnia pełnowartościowego białka tylko dlatego, że zapotrzebowanie białkowe ich organizmu wymagałoby spędzania całego dnia w kuchni. Dużo szybciej i ekonomicznej jest uzupełnić potrzebne kilkadziesiąt gram białka korzystając z suplementu niż przygotowując sobie kolejną porcję soczewicy. To proste. Ta zasada dotyczy wszystkich sportowców. Nie tylko wegan.

    #5. Gdyby oni wszyscy nie jedli mięsa od dziecka nie zostaliby sportowcami.

Nie? Dlaczego? Bo niepełnowartościowe białko? Których aminokwasów egzogennych brakuje w roślinach? Żadnych. Za mało wapnia? Najbogatszym źródłem wapnia są produkty roślinne (ziarna sezamu i maku). Za mało kalorii? Zwykły szejk na bazie bananów, owsianki, mleka sojowego i kakao może mieć ponad 700 kalorii.

Ciężko o przykłady osób, które wychowały się na dietach wegetariańskich, a potem zostały sportowcami, nie dlatego, że są to diety niedoborowe tylko ze względu na osoby takie jak ty, które uważają, że mięso jest niezbędnym elementem menu. Pomóż nam zmieniać świadomość innych ludzi i edukować ich na temat diet wegetariańskich to sam się przekonasz jak wyglądają sportowcy wychowani na diecie bezmięsnej. Oni istnieją już teraz. Popatrz na Torry’ego Washingtona. Nie je mięsa od dziecka, został weganinem jeszcze w latach 90. Nie przeszkadza mu to trenować, brać udział w zawodach kulturystyki naturalnej i odnosić w tym sporcie sukcesy.

Teraz wystarczy już zaakceptować fakt, że weganizm działa. Nie jest żadną dietą cud, nie ma żadnych magicznych właściwości. Po prostu, odpowiednio skomponowana dieta roślinna działa. I nie ważne, czy masz 10 czy 70 lat, czy chodzisz do szkoły czy siedzisz w pracy, czy podnosisz ciężary czy grasz w szachy.

Weganizm a sport: obalamy mity

Kiedy organizacje dietetyczne wydają pozytywne raporty na temat diety roślinnej to znak, że z pewnością nauka już dawno przestała kierować się kryterium obiektywności badań. Kiedy Departament Zdrowia USA zatwierdza weganizm jako oficjalną, dofinansowywaną kurację alternatywą dla pacjentów z chorobami serca, kwalifikującymi się do leczenia farmakologicznego lub operacji to znak, że rząd Stanów Zjednoczonych jest na sznurku lobby ekologicznego. Kiedy weganami zostają sportowcy to znak… że biorą sterydy!

Wiadomo – nie można być sportowcem i jeść same rośliny. No nie można, nieważne ilu sportowców twierdziłoby inaczej.

#1. Sportowcy nie mogą pokryć zapotrzebowania energetycznego organizmu na diecie roślinnej

To prawda, że rośliny są z reguły mniej kaloryczne niż produkty odzwierzęce (dzięki czemu weganizm nieźle sprawdza się przy zbijaniu kilogramów). Nie przeszkadza to jednak zjadać ponad 4 tys. kalorii dziennie jednemu z najlepszych ultramaratończyków świata. Scott Jurek jest na diecie roślinnej od wielu, wielu lat. Wygrywał wyścigi na dystansach ponad 200 km napędzany samymi roślinami! Patrik Baboumian, strongman i weganin w jednym, w okresie przed zawodami dobija nawet do 6 tys. kalorii. I wcale nie spędza całego dnia na jedzeniu. Do tego jeżeli porównasz zawartość składników mineralnych w jednostce kalorii produktów roślinnych z produktami zwierzęcymi szybko zauważysz różnicę. Jeżeli weganizm kojarzy ci się wyłącznie z jedzeniem sałaty zagryzanej rzodkiewką to znaczy, że wciąż jeszcze nie przejrzałeś dokładnie naszej strony. Popraw się i potem wróć do zadawania pytań!

#2. Sportowcy na diecie wegańskiej dorobili się swojej siły i mięśni kiedy jeszcze jedli mięso

Głosisz prawdziwie rewolucyjną ideę! Twierdzisz, że sportowcom na diecie roślinnej wystarczyło wypracować siłę 6 lat wcześniej, kiedy jeszcze jedli mięso, by potem (już jedząc rośliny) ciągle z niej korzystać. To samo z mięśniami. Facet wypracował sobie mięśnie 10 lat temu i dlatego teraz tak dobrze wygląda. Fakt, że od 10 lat jest weganinem nie ma tu nic do rzeczy… Niestety, siła, którą wypracowałeś sobie kilka lat wcześniej nie zostanie z tobą do końca życia. Mięśnie tym bardziej. Nawet kondycja! Wystarczy miesiąc/dwa bez treningów z kiepską dietą by twoje osiągnięcia sportowe poleciały na łeb na szyję. A przecież podobno weganizm to bardzo kiepska dieta.

Jakim cudem tym ludziom udaje się utrzymać masę mięśniową na diecie roślinnej skoro białko roślinne jest rzekomo białkiem niepełnowartościowym? Jakim cudem wygrywają zawody? Napędza ich szklanka mleka i stek sprzed 10 lat? Ile lat sportowcy na diecie wegańskiej mają czekać na spadek formy? Mike Mahler czeka już 15 lat. W tym czasie został jednym z najbardziej uznanych instruktorów kettlebells na świecie. Jeszcze rok? Dwa?

A Patrik Baboumian? Nie je mięsa od ponad 7 lat. W tym czasie wygrał niemieckie zawody strongman, został mistrzem Europy w trójobju siłowym i pobił kilka rekordów Guinessa w sportach siłowych. No jasne, że wcześniej jadł mięso, był nawet kulturystą. Został strongmanem kilka miesięcy po tym jak wyrzucił ze swojej diety mięso. Kilka lat później pobił rekord świata wyciskając nad głową 150 kilogramową beczkę. Na początku swojej kariery strongmana nie był w stanie tego zrobić. Nie wystarczyła mu do tego siła sprzed 7 lat. Potrzebny był mu progres. Bo siła rośnie. Albo maleje. Nigdy nie jest taka sama. A już na pewno nie czeka sobie spokojnie przez 7 lat. Przyszło ci do głowy, że żeby wygrywać zawody trzeba być coraz lepszym?

#3. Sportowcy na diecie roślinnej biorą sterydy!

Ostatnio wszyscy, którzy wyglądają nieco lepiej niż przeciętna osoba spędzająca pół dnia przed facebookiem biorą podobno sterydy. Bo na sucho nic się nie da. Ani mieć 40 cm w bicepsie ani 6-paka na brzuchu. Tak to podobno wygląda zdaniem ludzi, którzy wypisują setki dziwacznych komentarzy w internecie. Zdaniem internetowych ekspertów wystarczy brać sterydy by zapewnić sobie sukces. Trening treningiem, ale bez przesady. W końcu bierzesz sterydy. Dzięki nim i tak urośniesz. A dieta? Po co dieta, skoro bierzesz sterydy? Przecież sterydy zrobią za ciebie trening, uzupełnią składniki mineralne w organizmie i napompują mięśnie. W gruncie rzeczy można jeść tylko sałatę, jeśli bierzesz sterydy i tak urośniesz. Tyle jeżeli chodzi o internetowych specjalistów przypisujących sterydom niemal magiczne właściwości. Współcześni zawodowi kulturyści mają inne zdanie. To jasne, że są na sterydach i hormonie wzrostu. Mimo to pilnują swojej diety i przerzucają tony żelaza na treningu bo wiedzą, że sterydy nie wystarczą. Gdyby odżywiali się byle jak, czy nie daj boże korzystali z niedoborowej diety (jaką podobno jest weganizm) żadne sterydy nie uchroniłyby ich na dłuższą metę przed spadkiem formy. Inna sprawa to wygląd. Zobacz jak wyglądają zawodowi kulturyści.

Porównaj ich sobie z sylwetką Roberta Cheeka czy Jimiego Sitko – wegan startujących w zawodach naturalnej kulturystyki. Kto tu bierze sterydy?

Jeżeli nadal uważasz, że nie można dobrze wyglądać bez sterydów przyjrzyj się zdjęciom takich ludzi jak Eugen Sandow, George Hackenshmidt czy Charles Atlas – siłaczy sprzed ponad 100 lat, którzy wypracowali swoją olbrzymią siłę na długo przed wynalezieniem profesjonalnych suplementów białkowych, sterydów i innych dopalaczy.

#4. Wegańscy sportowcy jedzą tony suplementów!

Wygląda to trochę tak jakbyś sugerował, że suplementy powstały na świecie z myślą o weganach. Przejdź się do najbliższej apteki i zobacz jak wygląda oferta suplementów. Możesz kupić w kapsułkach wszystko – witaminę C, B, kwasy omega-3, imbir, możesz kupić nawet wyciąg z ananasa! Niektórzy ludzie wolą łykać pigułki z ananasem zamiast jeść samego ananasa. Wolą łykać błonnik niż zjeść jedno jabłko. Popatrz na magazyny kulturystyczne. Czy przy którejkolwiek reklamie proszków proteinowych napisano „Polecane dla wegan”? Chyba trochę zaburzyły ci się proporcje.

Jeżeli ktoś jest doświadczonym sportowcem i decyduje się na suplementację to nie dlatego, że jego dieta jest niedoborowa, ale dlatego, że zapotrzebowanie jego organizmu na poszczególne składniki odżywcze jest tak duże, że pokrycie go w oparciu o samą dietę byłoby niesamowicie uciążliwe. Jeżeli tacy ludzie jak Ed Bauer decydują się na przyjmowanie suplementów białkowych to nie dlatego, że weganizm nie zapewnia pełnowartościowego białka tylko dlatego, że zapotrzebowanie białkowe ich organizmu wymagałoby spędzania całego dnia w kuchni. Dużo szybciej i ekonomicznej jest uzupełnić potrzebne kilkadziesiąt gram białka korzystając z suplementu niż przygotowując sobie kolejną porcję soczewicy. To proste. Ta zasada dotyczy wszystkich sportowców. Nie tylko wegan.

#5. Gdyby oni wszyscy nie jedli mięsa od dziecka nie zostaliby sportowcami.

Nie? Dlaczego? Bo niepełnowartościowe białko? Których aminokwasów egzogennych brakuje w roślinach? Żadnych. Za mało wapnia? Najbogatszym źródłem wapnia są produkty roślinne (ziarna sezamu i maku). Za mało kalorii? Zwykły szejk na bazie bananów, owsianki, mleka sojowego i kakao może mieć ponad 700 kalorii.

Ciężko o przykłady osób, które wychowały się na dietach wegetariańskich, a potem zostały sportowcami, nie dlatego, że są to diety niedoborowe tylko ze względu na osoby takie jak ty, które uważają, że mięso jest niezbędnym elementem menu. Pomóż nam zmieniać świadomość innych ludzi i edukować ich na temat diet wegetariańskich to sam się przekonasz jak wyglądają sportowcy wychowani na diecie bezmięsnej. Oni istnieją już teraz. Popatrz na Torry’ego Washingtona. Nie je mięsa od dziecka, został weganinem jeszcze w latach 90. Nie przeszkadza mu to trenować, brać udział w zawodach kulturystyki naturalnej i odnosić w tym sporcie sukcesy.

Teraz wystarczy już zaakceptować fakt, że weganizm działa. Nie jest żadną dietą cud, nie ma żadnych magicznych właściwości. Po prostu, odpowiednio skomponowana dieta roślinna działa. I nie ważne, czy masz 10 czy 70 lat, czy chodzisz do szkoły czy siedzisz w pracy, czy podnosisz ciężary czy grasz w szachy.

Dlaczego kłamiemy? – Dlaczego kłamiemy ?

1. strach przed zranieniem siebie – kłamiemy aby ochronić siebie

2. strach przed konfliktem – kłamiemy aby prawdą nie doprowadzić do konfliktu, awantury.

3. strach przed zranieniem kogoś – kłamiemy, kiedy chcemy ochronić drugą osobę, kiedy wydaje nam się, że powiedzenie jej prawdy może być dla tej osoby bolesne

4. strach przed odrzuceniem -kłamiemy się, bo boimy się, że jeśli osoba dowie się prawdy, odrzuci nas.

5. strach przed karą - kłamiemy, bo boimy się konsekwencji naszych działań. Boimy się przyznać do błędu i wziąć za niego odpowiedzialność.

6. strach przed porażką – kłamiemy, bo chcemy podtrzymać status quo. Chcemy zatrzymać to co mamy, zamiast spadać w dół.

Jak widać, zawsze kłamiemy ze strachu, różnica polega tylko na tym, czego się boimy. Jeśli poradzimy sobie ze strachem, potrzeba kłamstwa przestanie istnieć.

Źródło tekstu: www.philforhumanity.com/6_Reasons_Why_We_Lie.html

Dlaczego kłamiemy?

Dlaczego kłamiemy ?

1. strach przed zranieniem siebie – kłamiemy aby ochronić siebie

2. strach przed konfliktem – kłamiemy aby prawdą nie doprowadzić do konfliktu, awantury.

3. strach przed zranieniem kogoś – kłamiemy, kiedy chcemy ochronić drugą osobę, kiedy wydaje nam się, że powiedzenie jej prawdy może być dla tej osoby bolesne

4. strach przed odrzuceniem -kłamiemy się, bo boimy się, że jeśli osoba dowie się prawdy, odrzuci nas.

5. strach przed karą - kłamiemy, bo boimy się konsekwencji naszych działań. Boimy się przyznać do błędu i wziąć za niego odpowiedzialność.

6. strach przed porażką – kłamiemy, bo chcemy podtrzymać status quo. Chcemy zatrzymać to co mamy, zamiast spadać w dół.

Jak widać, zawsze kłamiemy ze strachu, różnica polega tylko na tym, czego się boimy. Jeśli poradzimy sobie ze strachem, potrzeba kłamstwa przestanie istnieć.

Źródło tekstu: www.philforhumanity.com/6_Reasons_Why_We_Lie.html

Rzuć palenie – Rosnąca świadomość Polaków na temat szkodliwości wyrobów tytoniowych powoduje, że wielu palących (co trzecia osoba) w ciągu ostatnich 12 miesięcy podejmowało próbę rzucenia palenia. Obecnie ponad 2,7 miliona z nas jest gotowych do podjęcia próby zaprzestania palenia. Według badań Polacy potrzebują średnio 8 prób żeby na zawsze zaprzestać palenia. Dlatego właśnie stworzyliśmy nasza stronę www.jakrzucicpalenie.pl, która ma na celu pomoc osobom palącym w ich drodze do niepalenia.

www.jakrzucicpalenie.pl jest darmowym, internetowym przewodnikiem do rzucenia palenia.

Jak skorzystać z naszych porad? To proste!

Rzucanie palenia to zwykle proces składający się z wielu etapów (obejmujących przygotowanie się do rzucenia palenia, rzucanie palenia, czasem nawroty i w końcu upragnioną abstynencję).

Na naszej stronie znajdziesz rady i wskazówki pomocne na wszystkich etapach tego procesu. Co zrobić? Zobacz na którym etapie jesteś teraz, wejdź na odpowiednią podstronę, zastosuj proponowane rady, rzuć palenie i dołącz do tych, którzy nie palą!
Etapy:

    Palę bo lubię
    A może rzucić?
    Rzucam
    Już nie palę
 Negatywny wpływ substancji rakotwórczych na zdrowie dotyczy również tzw. palaczy biernych, czyli tych, którzy nigdy nie palili, a przebywają w środowisku zanieczyszczonym dymem tytoniowym. Palacze bierni wdychają te same trujące i rakotwórcze substancje, inna jest jedynie skala narażenia ich na zachorowanie. – Bardzo niepokoi fakt, że choć 80 proc. osób dorosłych uważa, że bierne palenie może spowodować poważne choroby u osób niepalących, prawie 50 proc. palących dorosłych przyznaje, że pali w obecności dzieci. Oznacza to, że codziennie około 4 mln dzieci ma kontakt z dymem tytoniowym – mówi dr n. med. Marta Mańczuk, kierownik Pracowni Prewencji Pierwotnej w Zakładzie Epidemiologii i Prewencji Nowotworów Centrum Onkologii – Instytucie im. Marii Skłodowskiej-Curie.  

Papierosy są jedynym legalnie sprzedawanym na całym świecie produktem o udowodnionym działaniu rakotwórczym. W dodatku nie ma mniej szkodliwych papierosów – wszystkie papierosy, bez wyjątku, „light” czy „slim”, są tak samo szkodliwe dla zdrowia, ponieważ dostarczają tyle samo trujących substancji do organizmu. Dodatki smakowe dodatkowo ułatwiają inhalację, czyli powodują, że osoby palące „slimy” lub „lighty” zaciągają się głębiej i mocniej – mówi prof. dr hab. n. med. Witold Zatoński.  

Jedynym i najskuteczniejszym sposobem, aby ustrzec się przed rakiem płuca jest rzucenie palenia. Pocieszające jest, że około 50 proc. kobiet codziennie palących papierosy chciałoby rzucić palenie. Obecnie uzależnienie od tytoniu traktowane jest jak choroba, którą trzeba leczyć. Jest wiele sposobów na uwolnienie się od uzależnienia: od silnej woli przez terapie farmakologiczne dostosowane indywidualnie dla każdego palacza, a także wsparcie psychologiczne. Pomocna w procesie rzucania palenia jest funkcjonująca przy Centrum Onkologii – Instytucie im. Marii Skłodowskiej-Curie, ogólnopolska Telefoniczna Poradnia Pomocy Palącym (tel : 801 108 108). Jeśli masz zamiar rzucić lub jesteś w trakcie rzucania palenia i potrzebujesz porady, zadzwoń! Jeśli chcesz pomóc rzucić palenie komuś z twoich bliskich, zadzwoń! Jeśli chciałbyś namówić kogoś z twoich bliskich aby rzucił palenie, a nie wiesz jak to
zrobić, zadzwoń!

Rzuć palenie

Rosnąca świadomość Polaków na temat szkodliwości wyrobów tytoniowych powoduje, że wielu palących (co trzecia osoba) w ciągu ostatnich 12 miesięcy podejmowało próbę rzucenia palenia. Obecnie ponad 2,7 miliona z nas jest gotowych do podjęcia próby zaprzestania palenia. Według badań Polacy potrzebują średnio 8 prób żeby na zawsze zaprzestać palenia. Dlatego właśnie stworzyliśmy nasza stronę www.jakrzucicpalenie.pl, która ma na celu pomoc osobom palącym w ich drodze do niepalenia.

www.jakrzucicpalenie.pl jest darmowym, internetowym przewodnikiem do rzucenia palenia.

Jak skorzystać z naszych porad? To proste!

Rzucanie palenia to zwykle proces składający się z wielu etapów (obejmujących przygotowanie się do rzucenia palenia, rzucanie palenia, czasem nawroty i w końcu upragnioną abstynencję).

Na naszej stronie znajdziesz rady i wskazówki pomocne na wszystkich etapach tego procesu. Co zrobić? Zobacz na którym etapie jesteś teraz, wejdź na odpowiednią podstronę, zastosuj proponowane rady, rzuć palenie i dołącz do tych, którzy nie palą!
Etapy:

Palę bo lubię
A może rzucić?
Rzucam
Już nie palę
Negatywny wpływ substancji rakotwórczych na zdrowie dotyczy również tzw. palaczy biernych, czyli tych, którzy nigdy nie palili, a przebywają w środowisku zanieczyszczonym dymem tytoniowym. Palacze bierni wdychają te same trujące i rakotwórcze substancje, inna jest jedynie skala narażenia ich na zachorowanie. – Bardzo niepokoi fakt, że choć 80 proc. osób dorosłych uważa, że bierne palenie może spowodować poważne choroby u osób niepalących, prawie 50 proc. palących dorosłych przyznaje, że pali w obecności dzieci. Oznacza to, że codziennie około 4 mln dzieci ma kontakt z dymem tytoniowym – mówi dr n. med. Marta Mańczuk, kierownik Pracowni Prewencji Pierwotnej w Zakładzie Epidemiologii i Prewencji Nowotworów Centrum Onkologii – Instytucie im. Marii Skłodowskiej-Curie.

Papierosy są jedynym legalnie sprzedawanym na całym świecie produktem o udowodnionym działaniu rakotwórczym. W dodatku nie ma mniej szkodliwych papierosów – wszystkie papierosy, bez wyjątku, „light” czy „slim”, są tak samo szkodliwe dla zdrowia, ponieważ dostarczają tyle samo trujących substancji do organizmu. Dodatki smakowe dodatkowo ułatwiają inhalację, czyli powodują, że osoby palące „slimy” lub „lighty” zaciągają się głębiej i mocniej – mówi prof. dr hab. n. med. Witold Zatoński.

Jedynym i najskuteczniejszym sposobem, aby ustrzec się przed rakiem płuca jest rzucenie palenia. Pocieszające jest, że około 50 proc. kobiet codziennie palących papierosy chciałoby rzucić palenie. Obecnie uzależnienie od tytoniu traktowane jest jak choroba, którą trzeba leczyć. Jest wiele sposobów na uwolnienie się od uzależnienia: od silnej woli przez terapie farmakologiczne dostosowane indywidualnie dla każdego palacza, a także wsparcie psychologiczne. Pomocna w procesie rzucania palenia jest funkcjonująca przy Centrum Onkologii – Instytucie im. Marii Skłodowskiej-Curie, ogólnopolska Telefoniczna Poradnia Pomocy Palącym (tel : 801 108 108). Jeśli masz zamiar rzucić lub jesteś w trakcie rzucania palenia i potrzebujesz porady, zadzwoń! Jeśli chcesz pomóc rzucić palenie komuś z twoich bliskich, zadzwoń! Jeśli chciałbyś namówić kogoś z twoich bliskich aby rzucił palenie, a nie wiesz jak to
zrobić, zadzwoń!

Wszystko o złości. – Złość może mieć różne oblicza – od lekkiego rozdrażnienia, większej lub mniejszej irytacji, aż do rozsadzającej od środka wściekłości, nad którą trudno zapanować. To, co jednego zaledwie zirytuje, u kogoś innego może obudzić dzikie zwierzę. Jedno jest pewne – złość to ogromna energia. Może być destrukcyjna zarówno dla nas, jak i dla otoczenia, ale odpowiednio rozminowana jest w stanie przynieść spokój, ukojenie i rozwój osobisty. Od czego zacząć? Od obalenia kilku mitów na jej temat.

Anatomia gniewu
To nieprawda, że złość jest negatywną, destrukcyjną emocją. Gniew to ważna informacja. O tym, że twoje granice (wartości, poczucie bezpieczeństwa itd.) zostały naruszone lub przekroczone. To świetnie, że odczuwasz złość, w ten sposób nabierasz większej świadomości tego, na co się nie zgadzasz, co cię boli. Sęk w tym, by nie pozwolić przerodzić się złości w agresję, także tę skierowaną przeciwko sobie. Choć złość to emocja, możemy do niej podejść w racjonalny sposób. Zamiast mówić: „To przez ciebie tak się złoszczę, nic

Choć złość to emocja , możemy do niej podejść w racjonalny sposób. Zamiast mówić: „To przez ciebie tak się złoszczę, nic nie mogę na to poradzić”, pomyśl, że zwykle nie mamy wpływu na okoliczności zewnętrzne, które budzą nasz sprzeciw lub gniew (przykra uwaga od przełożonego, krzywdzące słowa przyjaciółki, niesprawiedliwe potraktowanie), ale już na ich interpretację i swoje zachowanie – tak. Dlatego tak ważne jest zrozumienie mechanizmu złości. Najczęściej kryją się za nią zranione uczucia, zawód, strach, poczucie krzywdy czy utrata bezpieczeństwa. Wiedząc to, możesz zacząć lepiej sobie radzić z własnymi i cudzymi wybuchami gniewu.

To prawda, że im mniej stabilni emocjonalnie  jesteśmy, tym łatwiej nas zdenerwować, wciągnąć w konflikt, zranić. To w pewnym sensie spuścizna po dzieciństwie. Jeśli twoje potrzeby często nie były zaspokajane, miałaś też poczucie, że nie wolno ci się gniewać, by nie zasmucać rodziców – nikt nie nauczył cię, jak radzić sobie z trudnymi emocjami.

Złości nie warto, a wręcz nie warto tłumić. Lepsza metodą jest nastawienie się na to, co chce nam powiedzieć. Bo to ty musisz sobie poradzić z własną złością, nie inni. Spróbuj ją potraktować jak nauczycielkę.

Gdy ogarnia cię złość , nie kieruj jej przeciw innym ani przeciw sobie, tylko zastosuj którąś z podanych niżej – aktywizujących ciało lub wyciszających umysł – technik:
Działaj:

Wyjdź, jeśli możesz, na zewnątrz i rusz przed siebie szybkim marszem lub biegiem, aż się uspokoisz. Ruch znakomicie pozwala zużytkować gromadzącą się energię, a wysiłek fizyczny wyzwala endorfiny – poprawią twój nastrój, a dzięki temu, że minie trochę czasu od zdarzenia, które cię zdenerwowało, łatwiej ci będzie spojrzeć na sytuację z dystansem.

Podrzyj na strzępy grubą gazetę, możesz też uformować z niej kulki i rzucać nimi w drzwi lub ścianę.

Jeśli potrzebujesz się wyżyć, użyj poduszek, którymi możesz bez szkody uderzać w duże przedmioty, np. kanapę czy szafę.

Jeśli tylko warunki ci na to pozwalają, włącz na cały regulator (lub w słuchawkach) rytmiczną muzykę, np. bębnową, perkusyjną albo symfoniczną, i tańcz do niej lub głośno śpiewaj.

Odkurz całe mieszkanie lub umyj okna (w złości naprawdę dobrze się sprząta, na dodatek będziesz miała czyste mieszkanie).

Krzycz, tup, płacz.
Nie działaj:

Usiądź wygodnie i oddychaj, najlepiej przez nos. Weź 10 pogłębionych przeponowych oddechów, z wdechem wizualizuj sobie, że pobierasz dobrą energię, z wydechem – że wydalasz tę złą.

Obserwuj złość – nic nie rób, „stań obok” i przyglądaj się swoim emocjom – analizuj, jakie mały natężenie, jak zmieniały ci rysy twarzy, gdzie znajduje się napięcie w ciele  – po chwili zauważysz, że twoja energia podąża za uwagą, czyli angażuje się proces obserwacji. Jak twierdzi duchowy nauczyciel Osho, truciznę można przemienić w słodycz. Jak to się robi? Nie robiąc nic! „Potrzebujesz jedynie cierpliwości. Gdy przyjdzie złość, usiądź w milczeniu i obserwuj ją. Nie bądź jej przeciwny, nie opowiadaj się po jej stronie. Nie współdziałaj z nią, nie tłum jej. Bądź cierpliwy, po prostu zobacz, co się dzieje… niech narasta. Czekaj” – zaleca Osho.

Skorzystaj z wizualizacji, zamknij oczy i wyobraź sobie, że:

– lecisz samolotem, wznosisz się coraz wyżej i wyżej, a powód twojego zdenerwowania robi się coraz mniejszy,

– zdarzenie, które cię wyprowadziło z równowagi, jest niczym patyk na wodzie, przesuwa się powoli wraz z nurtem rzeki i znika po chwili z pola widzenia,

– złość jest zamknięta w wieży, a ty musisz przeznaczyć całą energię na znalezienie drogi i dotarcie na górę.

W tych wszystkich wizualizacjach chodzi o to, by oddalić się na chwilę od powodu złości i później, już na spokojnie, przeanalizować sytuację i rozwiązać ją pokojowo. Równie skuteczny może okazać się sposób bohaterki „Przeminęło z wiatrem” – Scarlett O’Hara mówiła sobie zawsze: „Pomyślę o tym jutro”.

Ustanów w swoim domu wyspę spokoju – od ciebie zależy, co się na niej znajdzie – stwórz ją w myślach choćby teraz, by w dowolnym momencie, w razie potrzeby, przenieść się tam wirtualnie. To może być wyspa z ciepłym piaskiem, widokiem na morze, miarowym szumem fal, huśtawką na drzewie lub po prostu twoja własna łazienka z wanną wypełnioną ciepłą wodą i relaksującą muzyką w tle. Po kąpieli zastosuj automasaż pachnącym balsamem. Otul się miękkim kocem. Rób to, co przemawia do twoich zmysłów. Rozluźnione ciało da spokój także myślom.
Zresetuj dysk

Powyższe metody to sposoby na to, by uspokoić emocje  tu i teraz. Nie rozwiązują jednak problemu pojawiania się złości. Potrzebne jest do tego poznanie jej źródeł i przeformułowanie własnych przekonań. Mogą ci w tym pomóc ćwiczenia.
Ćwiczenie: narysuj emocje

Możesz zacząć rysować w chwili złości albo po pewnym czasie, gdy masz już wgląd w swoje emocje (np. po ćwiczeniu z obserwacją złości), z dystansem, na spokojnie. Weź jak największą kartkę papieru i kolorowe kredki lub mazaki, narysuj swoją złość z energią, kolorami i intensywnością, z jaką się ona w twoim ciele i umyśle pojawia. Gdy to już zrobisz, a emocje nieco opadną, nadaj swojej złości imię. Następnie spójrz na nią ze współczuciem i zastanów się, jakie są prawdziwe przyczyny twojego zdenerwowania.

Na przykład złościsz się, gdy ktoś spóźnia się na spotkanie. Czy irytuje cię jego niepunktualność? Coś, na co nie masz wpływu? Czy może kryje się za tym twoja interpretacja, że nie jesteś dla tej osoby ważna, bo gdyby jej na tobie zależało, przyszłaby na czas, postarałaby się. Idźmy dalej – dlaczego uważasz, że ta osoba powinna bardziej się starać? Bo sama dbasz o to, by szanować czas innych. Do zastanowienia się: czy ta sytuacja narusza twoje wartości, jak np. szacunek do czasu innych osób, czy wynika z poczucia, że nie jesteś dla kogoś ważna? Następnie zastanów się, czy masz wpływ na powód swojej złości, czy nie? Na przykład, jaki masz wpływ na to, czy ktoś się spóźnia? Jeśli masz, to co możesz zrobić? Jeśli nie masz – to po co się denerwować? Możesz się zamiast tego zastanowić, co zrobić, na wypadek gdyby ktoś miał się spóźnić na spotkanie z tobą – zadzwonić na pół godziny przed spotkaniem i upewnić się, czy druga strona jest już w drodze i zdąży na czas? Może umówić się w takim miejscu, gdzie czekanie na kogoś przez kwadrans będzie przyjemne i pożyteczne? Jak możesz sama o siebie zadbać, nie oczekując, że ktoś inny to zrobi?

Złość wynika często z nierealnych oczekiwań, na przykład, że będziemy dla innych ważni, że w przyjaźni czy miłości nie ma konfliktów, że dzieci są zawsze posłuszne i grzeczne, a rodzice i przyjaciele zawsze powinni mieć dla nas czas, gdy ich potrzebujemy. Więcej zrozumienia, łagodności i akceptacji wobec innych, ale także więcej czułości i miłości wobec samej siebie, daje większy dystans do spraw. Zwłaszcza tych, których przebieg od nas nie zależy. A jeśli zależy, pozwoli nam go zmienić.
Ćwiczenie: znikająca złość

To ćwiczenie na rozliczanie się z powodami złości poprzez odbieranie im siły i znaczenia. Idź za instrukcją i nie podglądaj wcześniej dalszego przebiegu ćwiczenia.

Weź papierowe serwetki (lub kawałki białego papieru toaletowego) i mazakami wypisz na nich powody swojej złości. Wypisz osobno na każdej serwetce 10 powodów lub osób, które szczególnie doprowadzają cię do szału. Masz? Nalej do miski lub umywalki wodę, wrzuć serwetki i sprawdź, co się z nimi stanie. Po chwili z mokrej masy, w którą przeistoczyły się markerowe powody/osoby, możesz zrobić kulkę i albo zrzucić ją z balkonu, albo spuścić w toalecie i pożegnać na zawsze.

Za każdym następnym razem w chwili złości  przywołaj to wspomnienie i zobacz, jak bardzo jest niewarte twojego czasu i uwagi.

Możesz też, w innej wersji tego ćwiczenia, wypisać wszystkie powody lub osoby na tablicy, a następnie rzucać w nie mokrą gąbką, dopóki ich nie zetrzesz.

To także bardzo uwalniające doświadczenie.

/          Renata Mazurowska

trener rozwoju umiejętności osobistych i społecznych 

wpelnidnia.pl

Wszystko o złości.

Złość może mieć różne oblicza – od lekkiego rozdrażnienia, większej lub mniejszej irytacji, aż do rozsadzającej od środka wściekłości, nad którą trudno zapanować. To, co jednego zaledwie zirytuje, u kogoś innego może obudzić dzikie zwierzę. Jedno jest pewne – złość to ogromna energia. Może być destrukcyjna zarówno dla nas, jak i dla otoczenia, ale odpowiednio rozminowana jest w stanie przynieść spokój, ukojenie i rozwój osobisty. Od czego zacząć? Od obalenia kilku mitów na jej temat.

Anatomia gniewu
To nieprawda, że złość jest negatywną, destrukcyjną emocją. Gniew to ważna informacja. O tym, że twoje granice (wartości, poczucie bezpieczeństwa itd.) zostały naruszone lub przekroczone. To świetnie, że odczuwasz złość, w ten sposób nabierasz większej świadomości tego, na co się nie zgadzasz, co cię boli. Sęk w tym, by nie pozwolić przerodzić się złości w agresję, także tę skierowaną przeciwko sobie. Choć złość to emocja, możemy do niej podejść w racjonalny sposób. Zamiast mówić: „To przez ciebie tak się złoszczę, nic

Choć złość to emocja , możemy do niej podejść w racjonalny sposób. Zamiast mówić: „To przez ciebie tak się złoszczę, nic nie mogę na to poradzić”, pomyśl, że zwykle nie mamy wpływu na okoliczności zewnętrzne, które budzą nasz sprzeciw lub gniew (przykra uwaga od przełożonego, krzywdzące słowa przyjaciółki, niesprawiedliwe potraktowanie), ale już na ich interpretację i swoje zachowanie – tak. Dlatego tak ważne jest zrozumienie mechanizmu złości. Najczęściej kryją się za nią zranione uczucia, zawód, strach, poczucie krzywdy czy utrata bezpieczeństwa. Wiedząc to, możesz zacząć lepiej sobie radzić z własnymi i cudzymi wybuchami gniewu.

To prawda, że im mniej stabilni emocjonalnie jesteśmy, tym łatwiej nas zdenerwować, wciągnąć w konflikt, zranić. To w pewnym sensie spuścizna po dzieciństwie. Jeśli twoje potrzeby często nie były zaspokajane, miałaś też poczucie, że nie wolno ci się gniewać, by nie zasmucać rodziców – nikt nie nauczył cię, jak radzić sobie z trudnymi emocjami.

Złości nie warto, a wręcz nie warto tłumić. Lepsza metodą jest nastawienie się na to, co chce nam powiedzieć. Bo to ty musisz sobie poradzić z własną złością, nie inni. Spróbuj ją potraktować jak nauczycielkę.

Gdy ogarnia cię złość , nie kieruj jej przeciw innym ani przeciw sobie, tylko zastosuj którąś z podanych niżej – aktywizujących ciało lub wyciszających umysł – technik:
Działaj:

Wyjdź, jeśli możesz, na zewnątrz i rusz przed siebie szybkim marszem lub biegiem, aż się uspokoisz. Ruch znakomicie pozwala zużytkować gromadzącą się energię, a wysiłek fizyczny wyzwala endorfiny – poprawią twój nastrój, a dzięki temu, że minie trochę czasu od zdarzenia, które cię zdenerwowało, łatwiej ci będzie spojrzeć na sytuację z dystansem.

Podrzyj na strzępy grubą gazetę, możesz też uformować z niej kulki i rzucać nimi w drzwi lub ścianę.

Jeśli potrzebujesz się wyżyć, użyj poduszek, którymi możesz bez szkody uderzać w duże przedmioty, np. kanapę czy szafę.

Jeśli tylko warunki ci na to pozwalają, włącz na cały regulator (lub w słuchawkach) rytmiczną muzykę, np. bębnową, perkusyjną albo symfoniczną, i tańcz do niej lub głośno śpiewaj.

Odkurz całe mieszkanie lub umyj okna (w złości naprawdę dobrze się sprząta, na dodatek będziesz miała czyste mieszkanie).

Krzycz, tup, płacz.
Nie działaj:

Usiądź wygodnie i oddychaj, najlepiej przez nos. Weź 10 pogłębionych przeponowych oddechów, z wdechem wizualizuj sobie, że pobierasz dobrą energię, z wydechem – że wydalasz tę złą.

Obserwuj złość – nic nie rób, „stań obok” i przyglądaj się swoim emocjom – analizuj, jakie mały natężenie, jak zmieniały ci rysy twarzy, gdzie znajduje się napięcie w ciele – po chwili zauważysz, że twoja energia podąża za uwagą, czyli angażuje się proces obserwacji. Jak twierdzi duchowy nauczyciel Osho, truciznę można przemienić w słodycz. Jak to się robi? Nie robiąc nic! „Potrzebujesz jedynie cierpliwości. Gdy przyjdzie złość, usiądź w milczeniu i obserwuj ją. Nie bądź jej przeciwny, nie opowiadaj się po jej stronie. Nie współdziałaj z nią, nie tłum jej. Bądź cierpliwy, po prostu zobacz, co się dzieje… niech narasta. Czekaj” – zaleca Osho.

Skorzystaj z wizualizacji, zamknij oczy i wyobraź sobie, że:

– lecisz samolotem, wznosisz się coraz wyżej i wyżej, a powód twojego zdenerwowania robi się coraz mniejszy,

– zdarzenie, które cię wyprowadziło z równowagi, jest niczym patyk na wodzie, przesuwa się powoli wraz z nurtem rzeki i znika po chwili z pola widzenia,

– złość jest zamknięta w wieży, a ty musisz przeznaczyć całą energię na znalezienie drogi i dotarcie na górę.

W tych wszystkich wizualizacjach chodzi o to, by oddalić się na chwilę od powodu złości i później, już na spokojnie, przeanalizować sytuację i rozwiązać ją pokojowo. Równie skuteczny może okazać się sposób bohaterki „Przeminęło z wiatrem” – Scarlett O’Hara mówiła sobie zawsze: „Pomyślę o tym jutro”.

Ustanów w swoim domu wyspę spokoju – od ciebie zależy, co się na niej znajdzie – stwórz ją w myślach choćby teraz, by w dowolnym momencie, w razie potrzeby, przenieść się tam wirtualnie. To może być wyspa z ciepłym piaskiem, widokiem na morze, miarowym szumem fal, huśtawką na drzewie lub po prostu twoja własna łazienka z wanną wypełnioną ciepłą wodą i relaksującą muzyką w tle. Po kąpieli zastosuj automasaż pachnącym balsamem. Otul się miękkim kocem. Rób to, co przemawia do twoich zmysłów. Rozluźnione ciało da spokój także myślom.
Zresetuj dysk

Powyższe metody to sposoby na to, by uspokoić emocje tu i teraz. Nie rozwiązują jednak problemu pojawiania się złości. Potrzebne jest do tego poznanie jej źródeł i przeformułowanie własnych przekonań. Mogą ci w tym pomóc ćwiczenia.
Ćwiczenie: narysuj emocje

Możesz zacząć rysować w chwili złości albo po pewnym czasie, gdy masz już wgląd w swoje emocje (np. po ćwiczeniu z obserwacją złości), z dystansem, na spokojnie. Weź jak największą kartkę papieru i kolorowe kredki lub mazaki, narysuj swoją złość z energią, kolorami i intensywnością, z jaką się ona w twoim ciele i umyśle pojawia. Gdy to już zrobisz, a emocje nieco opadną, nadaj swojej złości imię. Następnie spójrz na nią ze współczuciem i zastanów się, jakie są prawdziwe przyczyny twojego zdenerwowania.

Na przykład złościsz się, gdy ktoś spóźnia się na spotkanie. Czy irytuje cię jego niepunktualność? Coś, na co nie masz wpływu? Czy może kryje się za tym twoja interpretacja, że nie jesteś dla tej osoby ważna, bo gdyby jej na tobie zależało, przyszłaby na czas, postarałaby się. Idźmy dalej – dlaczego uważasz, że ta osoba powinna bardziej się starać? Bo sama dbasz o to, by szanować czas innych. Do zastanowienia się: czy ta sytuacja narusza twoje wartości, jak np. szacunek do czasu innych osób, czy wynika z poczucia, że nie jesteś dla kogoś ważna? Następnie zastanów się, czy masz wpływ na powód swojej złości, czy nie? Na przykład, jaki masz wpływ na to, czy ktoś się spóźnia? Jeśli masz, to co możesz zrobić? Jeśli nie masz – to po co się denerwować? Możesz się zamiast tego zastanowić, co zrobić, na wypadek gdyby ktoś miał się spóźnić na spotkanie z tobą – zadzwonić na pół godziny przed spotkaniem i upewnić się, czy druga strona jest już w drodze i zdąży na czas? Może umówić się w takim miejscu, gdzie czekanie na kogoś przez kwadrans będzie przyjemne i pożyteczne? Jak możesz sama o siebie zadbać, nie oczekując, że ktoś inny to zrobi?

Złość wynika często z nierealnych oczekiwań, na przykład, że będziemy dla innych ważni, że w przyjaźni czy miłości nie ma konfliktów, że dzieci są zawsze posłuszne i grzeczne, a rodzice i przyjaciele zawsze powinni mieć dla nas czas, gdy ich potrzebujemy. Więcej zrozumienia, łagodności i akceptacji wobec innych, ale także więcej czułości i miłości wobec samej siebie, daje większy dystans do spraw. Zwłaszcza tych, których przebieg od nas nie zależy. A jeśli zależy, pozwoli nam go zmienić.
Ćwiczenie: znikająca złość

To ćwiczenie na rozliczanie się z powodami złości poprzez odbieranie im siły i znaczenia. Idź za instrukcją i nie podglądaj wcześniej dalszego przebiegu ćwiczenia.

Weź papierowe serwetki (lub kawałki białego papieru toaletowego) i mazakami wypisz na nich powody swojej złości. Wypisz osobno na każdej serwetce 10 powodów lub osób, które szczególnie doprowadzają cię do szału. Masz? Nalej do miski lub umywalki wodę, wrzuć serwetki i sprawdź, co się z nimi stanie. Po chwili z mokrej masy, w którą przeistoczyły się markerowe powody/osoby, możesz zrobić kulkę i albo zrzucić ją z balkonu, albo spuścić w toalecie i pożegnać na zawsze.

Za każdym następnym razem w chwili złości przywołaj to wspomnienie i zobacz, jak bardzo jest niewarte twojego czasu i uwagi.

Możesz też, w innej wersji tego ćwiczenia, wypisać wszystkie powody lub osoby na tablicy, a następnie rzucać w nie mokrą gąbką, dopóki ich nie zetrzesz.

To także bardzo uwalniające doświadczenie.

/ Renata Mazurowska

trener rozwoju umiejętności osobistych i społecznych

wpelnidnia.pl

Ludobojstwo w Kanadzie

Http://johngaltspeakin.wordpress.com/2013/04/17/chronologia-ludobojstwa/

Chronologia zbrodni: Ludobójstwo w Kanadzie w erze nowożytnej.



1850 – Narody pierwotne wschodniej Kanady zostały zdziesiątkowane przez ospę prawdziwą i inne choroby celowo wprowadzone przez Europejczyków do zaledwie dziesięciu procent swojego stanu sprzed kontaktami z nimi. Plemiona indiańskie na zachód od Wielkich Jezior pozostają w większości nietknięte przez tę plagę, z wyjątkiem zachodniego wybrzeża gdzie zaczynają osiedlać się Europejczycy.

1857 – Ustawa o Stopniowej Cywilizacji, napisana, aby wyeliminować narody pierwotne poprzez „nadanie prawa wyborczego” i, w której tytuł do ziemi i pojęcie narodowości zostają zlikwidowane przechodzi przez legislaturę w Kanadzie Górnej

1859 – Misje Rzymskokatolickie są ustanawiane w Mission w Kolumbii Brytyjskiej (B.C.) a w Okanagan przez biskupa oblata (osoba, która nie składa ślubów zakonnych tylko przyrzeczenie wytrwania – tłum.) Paula Durieu, który z pomocą jezuicką sporządza plan eksterminacji niechrześcijańskich wodzów Indian i zastąpienia ich liderami kontrolowanymi przez Kościół Katolicki. Ten „Plan Durieu” posłuży później jako model dla indiańskich szkół z internatem.

1862-3 – Poważna epidemia ospy prawdziwej wśród plemion indiańskich wewnętrznej B.C. jest zainicjowana przez anglikańskiego misjonariusza (i przyszłego biskupa Norwich oraz członka Izby Lordów) wielebnego Johna Sheepshanksa, który zaszczepia setkom Indian tę chorobę. Sheepshanks działa na zlecenie rządu prowincjonalnego i handlującej futrami Kompanii Zatoki Hudsona, która sponsoruje pierwsze protestanckie misje wśród Indian. Ponad 90% lokalnych Indian Salish i Chilcotin – około 8000 lub więcej ludzi zginie w wyniku użycia tej broni biologicznej.

1869-70 – Nieudane powstanie nad Czerwoną Rzeką Indian Metis (mieszana krew [potomkowie Indian i Europejczyków – tłum.]) na równinach centralnych pod przywództwem Louisa Riela skłania nowo-powstały rząd Kanady do ustanowienia swojej niepodległości „od morza do morza” poprzez narodowy system kolei i masową emigrację Europejczyków na ziemie Indian na zachodzie.

1870 – Korona Anglii ustanawia system „rezerwy kleru”, w którym katolickie i anglikańskie misje dostają setki akrów ziemi ukradzionej rdzennym narodom, w szczególności w zachodniej Kanadzie.

1873 – Zostaje utworzona Królewska Północno-zachodnia Policja Konna poprzedniczka dzisiejszej Królewskiej Kanadyjskiej Policji Konnej (RCMP) jako narodowa, paramilitarna siła z absolutną jurysdykcją wzdłuż całej Kanady. Do tej mandatu wlicza się usunięcie wszystkich rdzennych mieszkańców do rezerwatów i wyczyszczenia pasa ziemi „wolnego od Indian” na 50 mil po obu stronach rozszerzającej się na zachód Kanadyjskiej Kolei Pacyficznej (CPR).

1876 – Pod wypływem byłego premiera i prawnika CFR, Johna A. MacDonalda, Kanada przyjmuje Ustawę Indiańską, która redukuje wszystkich Indian i członków plemienia Metis do statusu nie-obywateli i osób pozostających pod opieką prawną państwa kanadyjskiego. Odtąd rdzenni mieszkańcy są uwięzieni w „rezerwowych obszarach”, odmówiony jest im status prawny czy prawa obywatelskie, nie mogą głosować, pozywać w sądach, posiadać własności czy prowadzić działań w swoim imieniu. Ich status jako osób pozostających pod opieką prawną pozostaje niezmieniony do dnia dzisiejszego.

1886 – CFR jest ukończona, łącząc Kanadę od wybrzeża do wybrzeża i otwierając drzwi masowej imigracji europejskiej. Tego samego roku wszystkie tradycyjne ceremonie rdzennych mieszkańców na zachodnim wybrzeżu zostają zdelegalizowane, wliczając w to system potlatch i rdzenne języki.

1889 – Ustanowiony zostaje federalny Departament Spraw Indiańskich. Indiańskie „szkoły przemysłowe” (?) zostają usankcjonowane przez rząd federalny, który we współpracy z kościołami katolickimi i protestanckimi wspólnie funduje i zakłada obozy internowania dla wszystkich dzieci rdzennych mieszkańców w całej Kanadzie.

1891 – Pierwszy medyczny raport o masowych zgonach w tych szkołach spowodowanych przez szalejącą i nie leczoną gruźlicę zostaje wysłany rządowi federalnemu przez dr. George’a Ortona w Alberta. Raport Ortona zostaje zignorowany.

1905 – Ponad setka indiańskich szkół z akademikiem działa w całej Kanadzie, dwie trzecie z nich jest prowadzona przez Kościół Rzymskokatolicki. Masowa europejska emigracja i broń biologiczna zredukowała rdzenne populacje na zachodzie do mniej niż pięciu procent stanu pierwotnego.

1907 – Dr Peter Bryce, Główny Urzędnik Medyczny przeprowadza dla Departamentu Spraw Indiańskich (DIA) rządu federalnego inspekcję indiańskich szkół w całym kraju, aby zbadać warunki zdrowotne. Będący tego wynikiem raport Bryce’a dla asystenta nadinspektora DIA Duncana Campbella Scotta dokumentuje, że ponad połowa wszystkich dzieci w tych szkołach umiera na gruźlicę celowo rozpowszechnianą wśród nich przez pracowników. Bryce również twierdzi, że kościoły prowadzące te szkoły celowo ukrywają dowody i statystyki tych morderczych praktyk.

15 listopada 1907 – Raport dr Bryce’a jest cytowany w The Ottawa Citizen i The Montreal Gazette.

1908-9 – Duncana Campbell Scott utajnia raport Bryce’a i odmawia działać na podstawie jego rekomendacji, do których wlicza się odsunięcie kościołów od prowadzenia szkół indiańskich. Bryce wydaje bardziej kompletny raport o ogromnych wskaźnikach śmierci w tych szkołach, podczas, gdy Scott zaczyna oszczerczą kampanię przeciwko Bryce’owi, która ostatecznie doprowadza do usunięcia go ze służby cywilnej.

Listopad 1910 – Pomimo odkryć Bryce’a, Scott instytucjonalizuje kontrole kościelną nad indiańskimi szkołami przez kontrakt między rządem federalnym a kościołami: Katolickim, Anglikańskim, Prezbiteriańskim i Metodystycznym (dwa ostatnie są poprzednikami Zjednoczonego Kościoła Kanady). Kontrakt ten upoważnia te szkoły do istnienia i dostarcza rządowych środków oraz ochrony dla nich, wliczając w to użycie RCMP jak ramienia policyjnego dla tych szkół.

Marzec 1919 –Pomimo rosnących wskaźników śmierci w indiańskich szkołach z akademikiem, pod naciskiem kościoła, D.C. Scott zakańcza wszystkie federalne inspekcje medyczne tych szkół likwidując urząd Głównego Inspektora Medycznego.

Kwiecień 1920 – Prawo federalne sprawiające, że obowiązkiem prawnym dla dzieci indiańskich powyżej 7 roku życia w całej Kanadzie jest uwięzienie ich w szkołach indiańskich zostaje przegłosowane. Nie współpracującym rodzicom grozi więzienie i duża grzywna. Liczba śmierci z powodu gruźlicy wśród indiańskich mieszkańców potroi się w następnej dekadzie.

Wiosna, 1925 – Zjednoczony Kościół Kanady zostaje ustanowiony przez federalną Ustawę Parlamentu, aby „skanadyzować i schrystianizować …urodzonych za granicą i pogan”. Kościół ten jest wspartym finansowo ramieniem Korony Angielskiej i przejmuje wszystkie szkoły oraz ziemie ukradzioną rdzennym mieszkańcom będącą w posiadaniu kościołów metodystycznych i prezbiteriańskich.

1927 – Jeden z przepisów Kolumbii Brytyjskiej pozbawia wszystkich Indian prawa do wynajęcia i konsultowania się z prawnikiem czy reprezentowania siebie przed sądem. To samo prawa czyni nielegalnym dla każdego prawnika przyjmowanie indiańskich klientów.

1928 – Ustawa o Sterylizacji Seksualnej przechodzi przez legislaturę w Alberta, pozwalając na przymusową sterylizację każdego ucznia indiańskiej szkoły na mocy decyzji dyrektora, pracownika kościoła. Przynajmniej 2800 indiańskich mężczyzn i kobiet stanie się bezpłodnych przez to prawo.

1929-30 – Rząd Kanady wyrzeka się ochrony prawnej nad indiańskimi dziećmi w szkołach na rzecz wybranego przez kościół dyrektora.

1933 – Identyczna Ustawa o Sterylizacji Seksualnej zostaje przegłosowana przez legislaturę Kolumbii Brytyjskiej. Trzy centra sterylizacji powstają w gęsto zaludnionych społecznościach rdzennych mieszkańców: w szpitalu R.W. Large w Bella Bella (Zjednoczony Kościół), w Indiańskim Szpitalu Nanaimo, i w Indiańskim Szpitalu Charles Camsell w Edmonton w Alberta (Zjednoczony Kościół). Tysiące Indian zostanie wysterylizowanych w tych placówkach do lat 80.

Luty 1934 – Próba likwidacji szkół z akademikiem przez rząd Kanady kończy się niepowodzeniem w wyniku oporu opinii publicznej wykreowanego przez hierarchów kościołów katolickich i protestanckich.

Styczeń 1939 – Dzieci szczepu Cowichan zostają użyte w medycznych eksperymentach przeprowadzonych przez niemieckojęzycznych lekarzy w katolickiej szkole Kuper Island na Vancouver Island. W rezultacie umiera kilkanaście dzieci. RCMP tuszuje dochodzenie w sprawie tych śmierci a Montforts, niemiecki zakon katolicki prowadzący tę szkołę zostaje zastąpiony przez Oblatów.

1947-8: Kanadyjski dyplomata (i późniejszy premier) Leaster Person pomaga zdefiniować Konwencję ONZ o ludobójstwie na nowo tak, aby nie można było jej zastosować do kanadyjskich szkół indiańskich. Prawodawstwo pozwalające na jej zastosowanie na terenie Kanady jest zablokowane przez parlament Kanady.

1946-52: Setki nazistów i lekarzy SS dostaje obywatelstwo i zezwolenie na emigrację do Kanady w ramach operacji „Spinacz” i pracuje w indiańskich szpitalach oraz innych placówkach, wliczając w to Allan Memorial Institute w Montrealu dzięki wsparciu wojskowemu oraz CIA. Do ich badań wlicza się programy kontroli umysłu opartej na traumatycznych wydarzeniach, techniki sterylizacji oraz farmakologiczne testowanie leków na rdzennych dzieciach, sierotach oraz wielu innych.

1956-8: Ocaleni z jednego z takich programów w bazie Królewskich Kanadyjskich Sił Powietrznych Lincoln Park w Calgary w Alberta opisują lekarza z tatuażem SS z numerem na swoim ramieniu torturującego dzieci do śmierci, włączając w to dzieci indiańskie przyprowadzone przez oficerów RCMP z lokalnych rezerwatów i szkół rezydenckich. Podobne zbrodnie są opisywane przez ocalałych z programów w bazach wojskowych w Suffield w Alberta, Nanaimo w Kolumbii Brytyjskiej i w szpitalu psychiatrycznym Lakehead w Thunder Bay w Ontario.

1962-71: Tysiące indiańskich dzieci jest celowo ukradzionych ze swoich rodzin w ramach programu „kulka lat 60”(?) sponsorowanego przez rząd, w którym to niszczono rdzenne rodziny i kontynuowano kulturowe ludobójstwo znane z systemu szkół rezydenckich. Wiele dzieci umiera w domach zastępczych i indiańskich szpitalach gdzie są potajemnie wysyłane do przeprowadzania na nich eksperymentów a przyczyna ich śmierci jest ukrywana.

1969: Minister Sspraw Indiańskich, Jean Chretien utrzymuje ludobójczą „asymilacyjną” politykę kulturalnego i prawnego wykończenia narodów rdzennych w federalnym „Białym Dokumencie” złożonym w Parlamencie

1970: Powszechny opór Indian wobec „Białego Dokumentu” i rewolta rodziców indiańskich w katolickiej rezydenckiej szkole Bluequills w St. Paul’s w Alberta – gdzie ci rodzice biorą Przedstawiciel Rządowego wśród Indian za zakładnika i żądają usunięcia sióstr i księży ze szkoły – zmusza rząd do rozpoczęcia procesu przekazywania indiańskiej Edukacji lokalnym radom indiańskim.

1972: Wyprzedzając koniec szkół rezydenckich, Departament Spraw Indiańskich nakazuje zniszczenie wszystkich akt personalnych Indian, wliczając w to akty własności. W wyniku tego, własność ziemi oraz genealogia niezliczonych rodzin indiańskich zostaje zniszczona, podważając roszczenia do indiańskiej ziemi.

1975: Większość indiańskich szkół rezydenckich została zamknięta lub przekazana do zarządzania przez lokalne rady. Nie mniej jednak, wiele aktów wykorzystywania i zbrodni przeciwko dzieciom ma nadal miejsce, z rąk indiańskiego personelu.

Lato 1978: Czerwona Siła, część Amerykańskiego Ruchu Indiańskiego (AIM) okupuje biura Departamentu Spraw Indiańskich w Vancouver i publikuje dokumentację sterylizacji w indiańskich szpitalach na Zachodnim Wybrzeżu. Czerwona Siła wzywa do abolicji Ustawy Indiańskiej, rezerwatów oraz marionetkowych rad indiańskich.

1980: W odpowiedzi, rząd federalny ustanawia tak zwane „Zgromadzenie Pierwszych Narodów” (AFN) jako dotowane przez państwo, kolaborujące ciało składające się z samo-ustanowionych i niewybieralnych „liderów” z całej Kanady. AFN odmawia poparcia dla niepodległości narodów rdzennych czy jakichkolwiek wezwań do zbadania śmierci i zbrodni w szkołach indiańskich.

Październik 1989: Nora Bernard, ocalona z rezydenckiej szkoły z New Brunswick zakłada pierwszą sprawę przeciwko Kościołowi Katolickiemu oraz rządowi Kanady za krzywdy, jakie poniosła w szkole. Nora zostanie zamordowana w grudniu 2007 r., tuż przed „przeprosinami” Kanady za indiański system szkół.

1990: W odpowiedzi, kret Partii Liberalnej i rządu, „lider” Phil Fontaine z AFN prezentuje „młyniec”(?) nt. szkół indiańskich odnosząc się do „wykorzystywania” w szkołach jednocześnie unikając wspominania o poważniejszych zbrodniach.

Wiosna 1993 – styczeń 1995: Naoczni świadkowie morderstw w szkole Alberni Zjednoczonego Kościoła mówią publicznie o śmieciach dzieci w tej szkole z ambony wielebnego Kevina Annetta w kościele St. Andrew Zjednoczonego Kościoła w Port Alberni w Kolumbii Brytyjskiej. Kiedy Annett podważa potajemny układ między jego kościołem, prowincjonalnym rządem i fundatorem kościoła MacMillan-Bloedel Ltd.( kanadyjska firma zajmująca się produkcją z drewna – tłum.) dotyczący ziemi ukradzionej od rdzennych mieszkańców, zostaje zwolniony bez podania powodu i w końcu wykluczony z kościoła bez przeprowadzenia odpowiedniego procesu.

18 grudnia 1995: Morderstwo indiańskich dzieci w szkole Alberni po raz pierwszy zostaje zrelacjonowane przez prasę podczas protestu zorganizowanego przez Kevina Annetta, w The Vancouver Sun. Naoczny świadek tego zdarzenia, Harriet Nahanee mówi reporterom, że widziała jak wielebny Alfred Caldwell kopie 14-letnią Maise Shaw na śmierć w 1946 r.

20 grudnia 1995: Kolejny świadek w indiańskich szkołach Kościoła Zjednoczonego upublicznia się: Archie Frank Ahousaht opisuje wielebnego Alfreda Caldwella bijącego dziecko, Alberta Gray’a na śmierć. RCMP odmawia wszcząć dochodzenie w którejkolwiek ze spraw.

1 lutego 1996: Pierwsza sprawa zostaje założona przez ocalałych ze szkoły Alberni przeciw Zjednoczonemu Kościołowi i federalnemu rządowi.

3 lutego 1996: Zjednoczony Kościół zaczyna wewnętrzną procedurę, aby usunąć na stałe wielebnego Kevina Annetta z duszpasterstwa, które jest jego środkiem utrzymania. Annett zostanie ostatecznie wykluczony w marcu 1997 r., w jedynie publicznym usunięciu z listy duchownych w historii kościoła, kosztem 250 000 $.

1996-8: Kevin Annett zaczyna dokumentować i upubliczniać setki zeznać świadków zbrodni w indiańskich szkołach, łącząc zeznania z pierwszej ręki z dokumentacją archiwalną z biblioteki Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej (UBC). Rozpoczyna doktorat na UBC, ale doznaje rozpadu rodziny, i traci dzieci w rozwodzie i walce o ich opiekę zainicjowanej i sfinansowanej przez prawników Zjednoczonego Kościoła.

12-14 czerwca 1998: Kevin Annett organizuje pierwszy niezależny Trybunał ds. kanadyjskich indiańskich szkół rezydenckich, pod auspicjami części struktury ONZ, IHRAAM (Międzynarodowe Stowarzyszenie na rzecz Praw Człowieka Mniejszości Amerykańskiej). Zebranie w Vancouver dokumentuje, że każdy akt zdefiniowany jako ludobójstwo przez konwencje ONZ z 1948 miał miejsce w kanadyjskich szkołach rezydenckich. Żaden z 34 kościołów i urzędników państwowych wezwanych do stawiennictwa przez IHRAAM nie przyszedł lub nie odpowiedział. Trybunał rekomenduje Wysokiemu Komisarzowi ONZ ds. Praw Człowieka, Mary Robinson rozpoczęcie pełnego śledztwa w sprawie kanadyjskich szkół rezydenckich, ale Robinson nie odpowiada.

20 czerwca 1998: The Globe and Mail jest jednym kanadyjskim medium relacjonującym o Trybunale IHRAAM.

Jesień 1998: Urzędnik IHRAAM, Rudy James stwierdza, że Trybunał został zsabotowany od środka przez członków, Jima Cravena, Amy Tallio, Kelly White, Deana Willsona i innych opłacanych przez RCMP i rdzennych liderów powiązanych ze Zjednoczonym Kościołem. Sędziowie IHRAAM są uciszani, i tylko Kevin Annett oraz sędziowie Royce i Lydia White Calf wydają raporty o odkryciach Trybunału.

Wrzesień 1998: Brenner z Najwyższego Sądu Sprawiedliwości BC wyrokuje, że Zjednoczony Kościół oraz rząd Kanady są jednakowo odpowiedzialni za krzywdy dokonane przez ich pracowników w rezydenckiej szkole Alberni. Decyzja Brennera wywołuje tysiące pozwów składanych przez ocalałych Indian przeciwko rządowi, Katolickiemu, Anglikańskiemu i Zjednoczonemu Kościołowi.

27 Października 1998: Po nagłych śmieciach dwóch Indian pozywających Zjednoczony Kościół, prawnicy kościoła przyznają, że ta druga była powiązana z rządem we wspólnym tuszowaniu zbrodni w szkole Alberni od przynajmniej lat 60 a urzędnicy i pracownicy kościoła porywali dzieci do szkoły. (The Vancouver Province)

Styczeń 1999: Trybunał IHRAAM i morderstwa w kanadyjskich szkołach rezydenckich są relacjonowane po raz pierwszy poza Kanadą na łamach brytyjskiego magazynu The New Internationalist. Relacja ze zbrodni i działalności Kevina Annetta w tym magazynie zostaje uciszona w tym samym roku przez groźby prawne prawników Zjednoczonego Kościoła. Zostaje rozpoczęta oczerniająca kampania przeciw Kevinowi Annettowi, pod kierownictwem urzędników Zjednoczonego Kościoła, Davida Iversona i Briana Thorpe’a oraz sierżanta Paula Willmsa i inspektora Petera Montague z oddziału „E” RCMP.

Marzec 1999: W odpowiedzi do Trybunału IHRAAM i rosnącej ilości pozwów przez ocalałych, rząd kanadyjski ogłasza „Indiański Fundusz Gojący Rany” (AHF) o sumie 350 mln $. Jednakże AHF nie pomaga ocalałym tylko faworyzowanym przez państwo lokalnym liderom i jest użyty jako fundusz uciszania. Odbiorcy środków muszą zgodzić się, że nigdy nie pozwą rządu czy kościołów. Ponad połowa sumy z tego funduszu jest pochłonięta przez koszty administracyjne.

26 kwietnia 2000: Urzędnicy ze Służby Zdrowia Kanady potwierdzają, że ich departament wykonywał przymusowe medyczne i stomatologiczne eksperymenty na dzieciach w indiańskich szkołach rezydenckich w latach 40 i 50, wliczając w to celowe odmawianie dzieciom opieki stomatologicznej oraz kluczowego jedzenia i witamin. (The Vancouver Sun)

Jesień 2000 – Stojąc przed widmem ponad 10 tys. pozwów ocalałych, kościoły z sukcesem lobują w rządzie za przyjęciem legislacji ograniczającej zakres pozwów oraz przyjmującą główną odpowiedzialność za szkody w szkołach. Sądy w Alberta i Maritimes odmawiają ocalałym prawa do pozywania kościołów za naruszenie ich praw obywatelskich i za ludobójstwo.

3 września 2000 – Kevin Annett i rdzenni mieszkańcy formują pozarządową Komisję Prawdy w sprawie Ludobójstwa w Kanadzie. Mandatem komisji jest kontynuacja śledztwa Trybunału IHRAAM w sprawie szkół rezydenckich, publikacja dowodów ludobójstwa w Kanadzie i rozpoczęcie akcji politycznych mających na celu postawienie Kanady oraz jej kościołów przed wymiar sprawiedliwości.

1 luty 2001 – Kevin Annett publikuje swoją pierwszą książkę nt. indiańskich szkół, zatytułowaną Ukryte przed historią: Kanadyjski holocaust, zawierającą zeznania ocalałych oraz dokumentację celowego ludobójstwa w tych szkołach oraz sąsiadujących szpitalach. Wysiłki Zjednoczonego Kościoła, aby powstrzymać jej publikację nie przynoszą skutku, i ponad 1000 kopii jest rozesłanych po świecie, w większości do ocalałych ze szkół.

Lato-jesień 2001 – Decyzje sądowe w całej Kanadzie ograniczają roszczenia ocalałych i uniemożliwiają im pozwanie kościołów za cokolwiek poza zarzutem „fizycznej i seksualnej przemocy”. W Vancouver Kevin Annett rozpoczyna cotygodniowy program w radiu Co-op nazwany: „Ukryte przed historią”, gdzie on i ocalali prezentują dowody morderstw oraz innych przestępstw w tych kanadyjskich szkołach rezydenckich. (Ten progam zostanie jednostronnie zakończony a Kevin usunięty z finansowanej przez państwo stacji radiowej w 2010 r. po tym jak omawia dowody zaangażowania rządu oraz policji w morderstwo kobiet w B.C.)

Wiosna 2002 – Po masowej i fałszywej kampanii zastraszającej prowadzonej przez kościoły, że grozi im „bankructwo” przez procesy będące w toku, rząd przyjmuje pełną odpowiedzialność za szkody, wliczając w to wypłatę rekompensat, pomimo orzeczenia kanadyjskich sądów, że zarówno kościoły jak i państwo są w równi odpowiedzialne. Wiele pozwów jest uchylanych i wliczonych w klasę pozwów zahamowanych i ograniczonych przez prawników będącym w sojuszu z rządem, takich jak ci z Merchant Law Group

Maj 2002 – Druga książka Kevina Annetta, Miłość i śmierć w dolinie zostaje wydana przez Author House w USA. Kevin i jego sieć zaczyna publiczne czuwanie i protesty przed kościołami w Vancouver. Kevin rozszerza swoje wykłady i działalność na wschodnią Kanadę i USA.

Kwiecień 2004 – Po otrzymaniu hiszpańskiej wersji książki Kevina Annetta: Ukryte przed historią pięć grup Majów w Gwatemali wydaje „denuncjacje” lub publiczne żądanie odpowiedzi od rządu kanadyjskiego na zarzuty ludobójstwa. Rząd odmawia odnieść się do ludobójstwa w swojej odpowiedzi i Majowie zaczynają lobować w ONZ za śledztwem w sprawie kanadyjskiego sytemu szkół indiańskich.

15 kwietnia 2005 – Kevin Annett i Komisja Prawdy zaczyna coroczny „Dzień Pamięci Indiańskiego Holokaustu” w Vancouver przed śródmiejskimi kościołami: katolickimi, protestanckimi i zjednoczonym wzywając te kościoły do repatriacji za właściwy pochówek szczątek dzieci, które zmarłych pod ich opieką. Kościoły nie odpowiadają.

Jesień 2005 – Naoczni świadkowie ujawniają Kevinowi Annettowi miejsca masowych pochówków obok byłych indiańskich szkół wzdłuż B.C. W odpowiedzi, Annett i ocalali tworzą „Przyjaciół i Krewnych Zaginionych” (FRD) ze zwolennikami w Winnipeg i Toronto. Kevin Annett, Lori O’Rorke i Louise Lawless zaczynają produkcję filmu dokumentalnego „Nieskruszony” z rdzennymi mieszkańcami na Vancouver Island. Film jest oparty na pracy i książkach Kevina oraz jest pierwszym w historii filmem dokumentującym ludobójstwo i morderstwa w kanadyjskich szkołach indiańskich.

Październik 2006 – „Nieskruszony” zostaje wyświetlony na festiwalach filmów kanadyjskich i amerykańskich oraz w Internecie. Tysiące kopii DVD zostaje rezesłanych na cały świat i wśród Indian. Film wygrywa nagrodę za Najlepszego Reżysera Zagranicznego Filmu Dokumentalnego w Nowym Jorku.

Styczeń 2007 – „Nieskruszony” wygrywa nagrodę za Najlepszy Dokument na Festiwalu Filmów Niezależnych w Los Angeles i ma ponad 100 tys. wyświetleń w Internecie. Kevin i sieć FRD zaczynają szeroko zakrojone okupacje rządowych i kościelnych biur w Vancouver. Podobne okupacje rozprzestrzeniają się na Toronto i Winnipeg. Kanadyjskie media po raz pierwszy od lat zaczynają relacjonować pracę Kevina.

15 kwietnia 2007 – Trzeci Dzień Pamięci Indiańskiego Holokaustu FRD jest obchodzony w siedmiu kanadyjskich miastach. Indiański członek Parlamentu, Gary Merasty wysłuchuje o tych wydarzeniach i powtarza żądanie FRD prosząc Ministra Spraw Indiańskich, Jima Prentice o rozpoczęcie repatriacyjnego programu oddania dzieci, które zmarły w indiańskich szkołach.

19 kwietnia 2007 – Jim Prentice odwołuje się do zaginionych dzieci ze szkół rezydenckich w mowie w parlamencie i ogłasza powstanie „Służby do spraw zaginionych dzieci”, która nigdy nie powstaje.

24 kwietnia 2007 – Bazując na wywiadach z Kevinem Annettem i jego siecią ocalałych, The Globe and Mail drukuje na pierwszej stronie artykuł potwierdzający pięćdziesięcioprocentowy wskaźnik śmierci w szkołach rezydenckich i sugeruje, że w tych szkołach dochodziło do morderstw.

Czerwiec 2007 – Gary Merasty, członek parlamentu, wycofuje się z polityki i zaczyna pracę dla Cameco, firmy zajmującej się uranem w Saskatchewan powiązanej z Partią Liberalną. Jim Prentice zostaje usunięty ze stanowiska Ministra Spraw Indiańskich.

Wrzesień 2007 – Rząd ogłasza utworzenia „Komisji Prawdy i Pojednania” (TRC) do zbadania historii szkół rezydenckich, jednocześnie odmawiając rekompensat ponad połowie ze wszystkich ocalałych. Tym kwalifikującym się przysługuje minimalna rekompensata i w zamian są zmuszeni do zabezpieczenia kościołów przez akcjami prawnymi i przestępstwem(?) oraz są związani przez kneblujący prawny nakaz.

Styczeń-marzec 2008 – Kevin Annett i FRD zwiększa eskalujące protesty i okupacje kościołów, żądający, aby kryminalne zarzuty zostały postawione przeciwko kościołom odpowiedzialnym za śmierci dzieci z tych szkół. Starszy członek FRD i wódz narodu Squamish wydaje formalne ogłoszenie usunięcia do katolickich, protestanckich i zjednoczonych kościołów z jego terytorium, z całego miasta Vancouver.

Luty 2008 – rząd Harpera ogłasza, że choć „ogromna liczba śmierci” miała miejsce w szkołach indiańskich, żadne zarzuty kryminalne nie zostaną wniesione przeciwko kościołom odpowiedzialnym za nie.

11 czerwca 2008 – Pod rosnącą presją, premier Steven Harper wydaje formalne „przeprosiny” za indiańskie szkoły, wydając się jednocześnie umniejszać rozmiar śmiertelności w tych szkołach przez twierdzenie, że po prostu „niektórzy zmarli”. Jednak inni liderzy partii odnoszą się do masowych grobów opodal szkół.

Październik 2008 – Dokumenty uzyskane przez reporterów poprzez Wolność Informacji pokazują, że rządowa rzekome „Służby do spraw zaginionych dzieci” nigdy nie powstały i nigdy nie miały w intencji publikacji swoich badań w sprawie miejsc pochówku czy martwych dzieci w szkołach indiańskich.

Styczeń 2009 – „Nieskruszony” ma ponad 250 tys. wyświetleń w Internecie i otrzymuje trzecią nagrodę za Najlepszy Dokument Kanadyjski na Indiańskim Festiwalu Filmowym Kreacji w Edmonton. Rząd ogłasza, że członkowie TCR będą wyznaczani przez kościoły, które prowadziły te szkoły, nie będą miały prawa do wezwania ani zmuszania do ujawnienia, nie mogą oskarżać ani ujawniać nazwisk osób popełniających przestepstwo i nie przyznają immunitetu nikomu, kto zeznaje przed nimi!

Październik 2009 – Kevin Annett przemawia w dziesiątkach miast w Irlandii, Anglii i Włoszech oraz wyświetla swój dokument „Nieskuruszony”, który został przetłumaczony na francuski, włoski i niemiecki. 11 października Kevin przeprowadza nabożeństwo żałobne i symboliczne egzorcyzmy przed Watykanem w Rzymie ku czci dzieci zabitych w katolickich szkołach rezydenckich. Wydarzenie to otrzymuje szeroką relację medialną. Następnego dnia traba powietrzna uderza w centrum Rzymu i Watykan.

6 grudnia 2009 – Lider FRD w Vancouver, ocalały ze szkoły, Johnny „Bingo” Dawson umiera po ciężkim pobiciu przez policję. Raport sędziego śledczego wydany pięć miesięcy później i stwierdza, że powód śmierci nie pasuje z załączonym raportem toksykologicznym.

Luty 2010 – Szerokie ujawnienie wykorzystywania seksualnego dzieci i tuszowania w Kościele Rzymskokatolickim. Okazuje się, że papież Joseph Ratzinger zorganizował i nakazał ukrywanie tych przestępstw oraz pomagał i chronił znanych księży gwałcących dzieci w watykańskim dokumencie znanym jako „Criminales Solicitations” (patrz załącznik 9; wersja polska http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,676). Zaczynają się akcje prawne wzywające Ratzingera a nawet mające na celu jego aresztowanie.

Kwiecień 2010 – Kevin Annett przeprowadza drugą serię przemówień w Europie i kontaktuje się z grupami ocalałych z przemocy kościelnej w Irlandii, Niemczech i Anglii. Odprawia drugie egzorcyzmy i protest przed Watykanem oraz spotyka się z włoskimi politykami w Izbie Deputowanych. Jego praca jest coraz szerzej relacjonowana w krajowej telewizji, radiu i prasie każdego państwa.

15 czerwca 2010 – FRD ogłasza powstanie międzynarodowej koalicji jednoczącej wszystkie ofiary kościelnych tortur: Międzynarodowy Trybunał ds. Zbrodni Kościoła i Państwa (ITCCS). Osiem organizacji z Irlandii, USA, Australii, Tajlandii i Anglii łączy się z nim. Jednak od grudnia, sześciu członków FRD umiera nagle, wliczając w to dwie osoby ze starszyzny, które przewodziły okupacjom przeciwko Kościołowi Katolickiemu w Vancouver.

1-3 sierpnia 2010 – „Nieskruszony” jest emitowany przed ponad 10 mln europejską widownią w niemieckiej i szwajcarskiej telewizji. Nowa książka Kevina Annetta, „Nieskruszony: zdejmując szaty z cesarza” zostaje wydana w Londynie. Jednak 9 sierpnia 9-letni program Kevina, „Ukryte przed historią” w finansowanym przez rząd radiu Vancouver Co-op zostaje zdjęty nagle bez podania powodów i zachowania właściwych procedur.

Wrzesień-październik 2010 – Kevin Annett i członkowie ITCCS przemawiają i organizują wiece w Londynie, Dublinie, Genewie, Rzymie i innych miastach domagając się sankcji przeciwko Watykanowi za jego zbrodnie przeciw ludzkości. Po powrocie do Kanady, Kevin wręcza petycję z 2000 podpisami kanadyjskiemu parlamentowi żądającą, aby status zwalniający kościoły katolickie, anglikańskie i zjednoczone z federalnego podatku został zniesiony a te kościoły zostały oddzielone prawnie od państwa.

Źródło:

youtube.com

Rodzimy krasnal wolności, czyli Łysiczka lancetowata – Łysiczka lancetowana. To właśnie ona zawiera największe ilości aktywnej substancji psychoaktywnej, dlatego jest głównym celem chętnych do odbycia psychodelicznej podróży z tym organizmem. Wyrasta na jesieni, ale można ją jeszcze czasem spotkać  nawet w połowie października na leśnych polanach, pastwiskach oraz przy drogach i ścieżkach. Najliczniej występuje w górach i na Mazurach, choć można się na nią natknąć właściwie w całym kraju, jeśli natura spełni odpowiednie warunki dla ich  rozwoju. Łysiczki i kilka innych grzybów psylocybinowych często nazywano czapką wolności ze względu na spadziste kapelusze. Czapka symbolizowała w tym wypadku oświecenie, iluminację ściśle powiązaną z naturą i duchem Ziemi m.in. czapki frygijskie w wielu legendach ludowych nosiły krasnale lub elfy.

I. Zbiór
Wysyp łysiczek przypada na okres późnej jesieni tj. jesień-październik i wtedy właśnie najlepiej je zbierać. Kiedy zaczną się charakterystyczne jesienne, chłodne noce - jest to dobry okres do poszukiwań magicznych kapeluszy. Łysiczki lubią wilgoć, a obfite opady sprzyjają ich "kiełkowaniu" z ziemi. Można je znaleźć na pastwiskach, łąkach, moczarach, mokradłach oraz przy leśnych ścieżkach i drogach. Jeśli chodzi o porę zbioru to nie ma w tym punkcie stałych reguł. Dobrze jest wybrać się skoro świt, ale też pora popołudniowa bywa dobra. Twierdzenie, że łysiczki lubią wilgoć i tylko wilgoć też nie jest do końca prawdą. Bywało, że wybierając się na botaniczną wyprawę w celu pochwycenia i skatalogowania cierniówki (oczywiście w celach naukowych) w godzinach rannych - nie znajdowałem nic. Jednak kiedy na niebie pojawiało się charakterystyczne, przyjemne, późno-jesienne słońce - w tym samym miejscu mogłem natknąć się na wiele okazów. Aczkolwiek specyfika zbioru nadal pozostaje botanicznym fenomenem, ponieważ łysiczki zdają się pojawiać kiedy chcą i jak chcą. Wiele zależy też od "efektu obserwatora", czyli naszego nastawienia, intencji i stanu świadomości podczas zbioru. A ten nie bywa łatwy, choć jest to moim zdaniem pozytywna strona łysiczkowych łowów. Nie znajdą jej bowiem osoby niezdeterminowane i takie, które nie lubią wiele czasu przebywać na łonie natury lub źle znoszą dalekie i częste podróże rowerowe.

Psilocibe semilanceata Fr. ma kapelusz skórzasto-błoniasty, nagi, śliski, oliwkowy lub brudno-żółto-brunatny, dzwonkowaty o szczycie ostro zakończonym, spadzistym. Nawet u dojrzałych okazów kapelusz nie rozpościera się zachowując swój niepowtarzalny kształt. Blaszki są koloru oliwkowobrunatnego o białym, strzępiastym ostrzu. Natomiast trzon jest jasnobrązowy, długi, smukły, czasem przezroczysty i dość elastyczny. Najbardziej owocnym sposobem zbioru jest zastosowanie metodologii rytualnej i szamańskiej. Zbieranie i spożywanie łysiczek w celach zwykłej zabawy i psychodelicznego odjazdu mija się z celem i często bywa niebezpieczne - zwłaszcza dla osób spożywających duże ilości różnych substancji narkotycznych. Wzorem naszych przodków lub szamanów przy zbiorze należy wykonać personalny rytuał i wyrazić szczerą intencję głębokiej nauki, którą psychonauta, badacz chciałby przyswoić podczas osobistej podróży. Absolutnie nie poleca się przyjmowania łysiczek w obiektach zamkniętych lub po prostu w mieście. W celu zapewnienia sobie optymalnych warunków doświadczenia najlepiej wybrać się do lasu, na łono natury samemu lub z kimś zaufanym.

II. Efekt psychoaktywny
Choć nasze rodzime łysiczki zawierają mniej psylocybiny (aktywnej substancji psychoaktywnej) niż pokrewne gatunki z krajów egzotycznych - nie ma to większego znaczenia, ponieważ jeśli przyjmiemy ich więcej - efekt będzie bardzo zbliżony lub niemal identyczny. Dawka 30 łysiczek (ok. 10 miligramów psylocybiny) powoduje zaburzenia percepcji, a przy ilościach około 70-100, podróż może być bardzo intensywna i w wielu przypadkach ciężka do opanowania. Standardowy efekt po spożyciu łysiczek to głęboka relaksacja połączona z poczuciem dziwnej lekkości w ciele i małymi lub większymi sensacjami żołądkowymi. Powoli uaktywniają się niedostrzegalne na co dzień właściwości naszej percepcji. Otoczenie staje się dla nas o wiele ciekawsze, ponieważ w postępującym stanie transowym zaczynamy zagnieżdżać uwagę w szczegółach obserwowanych zjawisk np. kształtów chmur na niebie, czy kołyszących się na wietrze drzew - które wydają się czymś niesamowicie pięknym i perfekcyjnie zsynchronizowanym z pulsem natury. Znajdujemy się bardziej w chwili teraźniejszej, nie wałęsając myślami w przyszłości i przeszłości. Od momentu spożycia grzybów do pierwszych oznak działania mija średnio 40-60 minut. Mogą nastąpić stany euforyczne i ciężki do zidentyfikowania lub opanowania śmiech i ogólne poczucie humoru. Pod zamkniętymi powiekami często pojawiają się wizje podobne do śnienia na jawie lub wzory geometryczne połączone ze wzmożonymi hipnagogami. Z kolei przy otwartych oczach również dość licznie raportuje się o zniekształceniach obrazu, wyostrzeniu wzroku i słuchu, a także halucynacjach wzrokowych i słuchowych. Osoby odbywające psychodeliczną podróż grzybową notują głębokie połączenie z naturą i w zasadzie ta sympatia do naturalnego środowiska pozostaje już niezmienna. W głównej mierze efekty psychoaktywne uzależnione są od indywidualnych preferencji osoby, która dostarcza grzyby do organizmu. Mają na to wpływ dotychczasowe doświadczenia życiowe, stan emocjonalny i typ osobowości, które są przecież wśród mieszkańców tej planety bardzo różne. 

III. Biochemia
Głównym składnikiem odpowiedzialnym za psychoaktywne działanie łysiczek jest Psylocybina (C12H17N2O4P). Po raz pierwszy została wyizolowana w 1950 r. z gatunku Psilocybe mexicana. To psychodeliczny alkaloid z rodziny tryptamin. Powoduje głębokie doznania mistyczne, transcendentalne,  medytacyjne, czasem telepatyczne i dywinacyjne. Ma postać krystalicznej białej substancji. Jako jeden z niewielu związków występujących w naturze posiada atom fosforu. Co ciekawe psylocybina w organizmie szybko poddawana jest defosforyzacji (odłącza się grupa fosforanowa) przez co metabolizuje się w psylocynę (4-OH-DMT) pod wpływem enzymu - fosfatazy zasadowej. W wyniku tych reakcji uważa się, że to właśnie psylocyna odpowiedzialna jest za spektrum doznań psychodelicznych.
Zmetabolizowana do psylocyny psylocybina jest agonistą receptorów serotoninowych 5-HT1A i 5-HT2A/2C. Oznacza to, że substancja zwiększa poziom serotoniny w mózgu oraz powoduje pobudzenie czynności sensomotorycznych i percepcyjnych. Jak u wielu innych psychodelików, tak i w tym wypadku działanie psychoaktywne ma silny związek z dobową regulacją cyklu snu i działa jako naturalny antydepresant. Uważa się bowiem, że serotonina jest odpowiedzialna za nasze stany emocjonalne i wynikające z nich zachowania. Stwierdzono, że przemoc, impulsywność i aspołeczne zachwiania osobowości są wynikiem obniżonego poziomu tej substancji w mózgu, podczas gdy jej wzrost wzmaga czujność.

Zażycie psylocybiny powoduje wystąpienie stanów euforycznych, intensyfikację zmysłów i halucynacje. Dlatego nie jest wskazane zażywanie jej przez osoby wykazujące zaburzenia psychiczne, zaburzenia osobowości i depresje, gdyż substancja może wywołać pogłębienie napadu lęków, wyolbrzymienie lub urojenie problemu. Natomiast w badaniach naukowych psylocybina wykorzystywana jest do leczenia wyżej wymienionych zaburzeń, ale niezbędne do tego są warunki laboratoryjne i stała opieka lekarzy podczas trwania eksperymentu. Dzięki badaniom wiemy, że psylocybina nie wykazuje działania uzależniającego, a wręcz przeciwnie może być stosowana do leczenia uzależnionych od alkoholu i nikotyny. Psychofarmakolog dr Roland Griffiths z John Hopkins University przeprowadził szeroko zakrojone badania psylocybiny i podał ją wybranym wolontariuszom. Okazało się, że zażycie substancji stało się dla uczestników eksperymentu jednym z najważniejszych wydarzeń w życiu. W większości były to doświadczenia katalizujące pozytywne zmiany w ich życiu. Wpływ psylocybiny zbadano w 2 i 14 miesięcy od chwili zażycia i u 2/3 badanych odnotowano trwałe pozytywne skutki w postaci poprawy jakości życia i czerpanej z niego satysfakcji. 

Na tym jednak nie koniec. Badania naukowe w tym kierunku prowadzone są też na większą skalę. Dr Charles Grob, członek Heffter Research Institute wykorzystuje psylocybinę w leczeniu chorób nowotworowych. Nie chodzi tu o całkowite wyleczenie, a raczej kurację wspomnagającą terapię wiodącą. Są dwa aspekty działania psylocybiny i psylocyny na organizm ludzki ze zdiagnozowanym nowotworem: 1) Psylocybina znacznie wspomaga proces leczenia onkologicznego pacjentów z zaawansowanymi nowotworami, ponieważ jej działanie pomaga redukować stres, depresje i psychiczny ból spowodowany postępującą chorobą i jej chemicznym leczeniem, które również wyniszcza organizm. Pacjent ma okazję w kontrolowanych warunkach przeżyć głęboką spirytualną podróż, która pomoże mu zmienić nastawienie do życia - zrozumieć przyczyny choroby i jeśli niemożliwa jest pomyśla kuracja, to znacznie złagodzić proces umierania poprzez zrozumienie mechanizmów śmierci i świadomości, nie tylko dla pacjenta, ale też jego rodziny; 2) Teraz wiemy, że nowotwór to choroba cywilizacyjna i w większości wypadków jej podłożem jest stres, negatywne myśli i zaburzenia emocjonalne. Kuracja za pomocą psylocybiny jest w stanie rozwiązać mentalne podłoże problemów pacjentów, a przynajmniej lepiej je zrozumieć. Osoba poddawana eksperymentalnemu leczeniu na nowo odkrywa swoje położenie w rzeczywistości i uczy się czerpać radość z wcześniej niedostrzegalnych walorów życia. Pacjent może ponownie rozpalić w sobie wewnętrzny płomień pasji i odnaleźć egzystencjalny cel. Jeśli uda się wyciągnąć pacjenta z depresji i sprawić by ponownie zaczął aplikować do swojego biopola pozytywne ładunki emocjonalne z pomocą terapii komplementarnej istnieje duża szansa na pomyślną remisję nowotworu.

Podsumowanie
Jeden z największych filozofów współczesnych czasów Terence McKenna wysnuł oryginalną teorię na temat grzybów psylocybinowych. Twierdził, że być może jakiś zaawansowany mikroorganizm przybył na Ziemię z kosmosu i zaadoptował się do ziemskich warunków właśnie w postaci grzybów halucynogennych. Mało tego według niego małpiątka, które schodziły od czasu do czasu z drzew grzebały w odchodach i zajadały się czapkami wolności no i... uwolniły się od gałęzi przyjmując w końcu, na skutek psychodelicznych wojaży, postawę wyprostowaną. Twierdzenia może i kontrowersyjne, ale podparte logiką - są też jakąś alternatywną wobec gromkiego sporu kreacjonistów z darwinistami. Ja mam jeszcze inne spojrzenie na grzybki oraz na całą biosferę. Moim zdaniem ziemska biosfera tworzy jeden wspólny organizm, na którego kodowanie wpływ ma promieniowanie kosmiczne i grawitacja. W ten sposób w oparciu o określone geometryczne konstrukty spirala życia zagnieżdża się w organizmach żywych, tworząc zróżnicowany, wspólny puls życia - zwany powszechnie naturą. Nie przez przypadek obserwując prawa i siły natury odkrywamy powtarzające się sekwencje geometryczne i wiele niesamowitych zjawisk (kto spędza dużo czasu w lesie lub oglądał "Mikrokosmos" wie dobrze o czym mówię). Dobrym przykładem może być roślinna telepatia. Dr Ed Wagner umieścił w jednej z serii doświadczeń elektrody w pniu drzewa, i zaczął uderzać w nie siekierą. Drzewo zareagowało - po uderzeniu czujniki wychwyciły nagły wzrost napięcia elektrycznego w pniu. Co ciekawe taki sam skok napięcia wystąpił u pobliskich drzew, które nie zostały okaleczone. Podobne eksperymenty prowadzono też z roślinami doniczkowymi, u których również wykryto niemal natychmiastową telepatię. Takie obserwacje prowadzą botaników i naukowców do konkluzji o istnieniu inteligentnego pola, które organizuje i podtrzymuje życie ziemskiej biosfery.

Jak to więc jest, że na Ziemi wykształciły się gatunki organizmów wywołujących zmiany w świadomości ? W jaki sposób rośliny i grzyby rozwinęły w sobie biochemiczne sekwencje pozwalające na głębokie psychodeliczne wojaże ? To pytanie długo spędzało mi sen z powiek. W końcu doszedłem do konkluzji, że natura w ten sposób komunikuje się z nami i daje nam klucze "zapłonowe" naszej własnej świadomości. Dzięki interakcjom z roślinami psychoaktywnymi nasza świadomość może wzbogacić się o nowe perspektywy postrzegania rzeczywistości. Dzięki nowym kątom spojrzenia być może dostarczamy biosferze danych o naszym gatunku, a także zbieramy informacje o nas samych. Taka symbioza zdaje się współistnieć od wieków i jak wynika z antropologicznych i psychologicznych badań - kształtowała ludzką kulturę po dziś dzień. Zatem dlaczego takie substancje jak psylocybina, mające szerokie zastosowanie na polu psychologii i medycyny - są prawnie zakazane m.in. w Polsce. Odpowiedź wydaje się zbędna w świetle  lobbystycznych interesów, które rozgrywają się pod płaszczem psychodelicznych zakazów. Czy warto więc decydować się na przejażdżkę z grzybami psylocybinowymi ? To zależy od wielu indywidualnych czynników. Tradycje szamańskie mówią, że każdy kontynent i kraj wyposażony został przez naturę w najodpowiedniejsze dla ich mieszkańców rośliny halucynogenne. Indianie mają Ayahuasce, San Pedro i Salvie,  kult Bwiti Ibogę, mieszkańcy Syberii muchomora, a my mamy łysiczkę. Wygląda więc na to, że nasza rodzima czapka wolności jest szamańskim wehikułem niejako przeznaczonym mieszkańcom tej części kontynentu. Po dogłębnej analizie mogę stwierdzić, że dla osoby zdrowej psychicznie spotkanie z łysiczką w odpowiedniej dawce będzie przeżyciem niezapomnianym i wprowadzi  w życie wiele pozytywnych zmian. Przede wszystkim grzyby wzmacniają więź człowieka z naturą, a w postępującej industrializacji i odhumanizowaniu systemu -  wydają się być niemal zbawiennym lekarstwem dla uspokojenia, zrównoważenia i poszerzenia zmysłów. 


Całość tutaj:

http://botanicscience.blogspot.com/2010/02/rodzimy-krasnal-wolnosci-czyli-ysiczka.html

Rodzimy krasnal wolności, czyli Łysiczka lancetowata

Łysiczka lancetowana. To właśnie ona zawiera największe ilości aktywnej substancji psychoaktywnej, dlatego jest głównym celem chętnych do odbycia psychodelicznej podróży z tym organizmem. Wyrasta na jesieni, ale można ją jeszcze czasem spotkać nawet w połowie października na leśnych polanach, pastwiskach oraz przy drogach i ścieżkach. Najliczniej występuje w górach i na Mazurach, choć można się na nią natknąć właściwie w całym kraju, jeśli natura spełni odpowiednie warunki dla ich rozwoju. Łysiczki i kilka innych grzybów psylocybinowych często nazywano czapką wolności ze względu na spadziste kapelusze. Czapka symbolizowała w tym wypadku oświecenie, iluminację ściśle powiązaną z naturą i duchem Ziemi m.in. czapki frygijskie w wielu legendach ludowych nosiły krasnale lub elfy.

I. Zbiór
Wysyp łysiczek przypada na okres późnej jesieni tj. jesień-październik i wtedy właśnie najlepiej je zbierać. Kiedy zaczną się charakterystyczne jesienne, chłodne noce - jest to dobry okres do poszukiwań magicznych kapeluszy. Łysiczki lubią wilgoć, a obfite opady sprzyjają ich "kiełkowaniu" z ziemi. Można je znaleźć na pastwiskach, łąkach, moczarach, mokradłach oraz przy leśnych ścieżkach i drogach. Jeśli chodzi o porę zbioru to nie ma w tym punkcie stałych reguł. Dobrze jest wybrać się skoro świt, ale też pora popołudniowa bywa dobra. Twierdzenie, że łysiczki lubią wilgoć i tylko wilgoć też nie jest do końca prawdą. Bywało, że wybierając się na botaniczną wyprawę w celu pochwycenia i skatalogowania cierniówki (oczywiście w celach naukowych) w godzinach rannych - nie znajdowałem nic. Jednak kiedy na niebie pojawiało się charakterystyczne, przyjemne, późno-jesienne słońce - w tym samym miejscu mogłem natknąć się na wiele okazów. Aczkolwiek specyfika zbioru nadal pozostaje botanicznym fenomenem, ponieważ łysiczki zdają się pojawiać kiedy chcą i jak chcą. Wiele zależy też od "efektu obserwatora", czyli naszego nastawienia, intencji i stanu świadomości podczas zbioru. A ten nie bywa łatwy, choć jest to moim zdaniem pozytywna strona łysiczkowych łowów. Nie znajdą jej bowiem osoby niezdeterminowane i takie, które nie lubią wiele czasu przebywać na łonie natury lub źle znoszą dalekie i częste podróże rowerowe.

Psilocibe semilanceata Fr. ma kapelusz skórzasto-błoniasty, nagi, śliski, oliwkowy lub brudno-żółto-brunatny, dzwonkowaty o szczycie ostro zakończonym, spadzistym. Nawet u dojrzałych okazów kapelusz nie rozpościera się zachowując swój niepowtarzalny kształt. Blaszki są koloru oliwkowobrunatnego o białym, strzępiastym ostrzu. Natomiast trzon jest jasnobrązowy, długi, smukły, czasem przezroczysty i dość elastyczny. Najbardziej owocnym sposobem zbioru jest zastosowanie metodologii rytualnej i szamańskiej. Zbieranie i spożywanie łysiczek w celach zwykłej zabawy i psychodelicznego odjazdu mija się z celem i często bywa niebezpieczne - zwłaszcza dla osób spożywających duże ilości różnych substancji narkotycznych. Wzorem naszych przodków lub szamanów przy zbiorze należy wykonać personalny rytuał i wyrazić szczerą intencję głębokiej nauki, którą psychonauta, badacz chciałby przyswoić podczas osobistej podróży. Absolutnie nie poleca się przyjmowania łysiczek w obiektach zamkniętych lub po prostu w mieście. W celu zapewnienia sobie optymalnych warunków doświadczenia najlepiej wybrać się do lasu, na łono natury samemu lub z kimś zaufanym.

II. Efekt psychoaktywny
Choć nasze rodzime łysiczki zawierają mniej psylocybiny (aktywnej substancji psychoaktywnej) niż pokrewne gatunki z krajów egzotycznych - nie ma to większego znaczenia, ponieważ jeśli przyjmiemy ich więcej - efekt będzie bardzo zbliżony lub niemal identyczny. Dawka 30 łysiczek (ok. 10 miligramów psylocybiny) powoduje zaburzenia percepcji, a przy ilościach około 70-100, podróż może być bardzo intensywna i w wielu przypadkach ciężka do opanowania. Standardowy efekt po spożyciu łysiczek to głęboka relaksacja połączona z poczuciem dziwnej lekkości w ciele i małymi lub większymi sensacjami żołądkowymi. Powoli uaktywniają się niedostrzegalne na co dzień właściwości naszej percepcji. Otoczenie staje się dla nas o wiele ciekawsze, ponieważ w postępującym stanie transowym zaczynamy zagnieżdżać uwagę w szczegółach obserwowanych zjawisk np. kształtów chmur na niebie, czy kołyszących się na wietrze drzew - które wydają się czymś niesamowicie pięknym i perfekcyjnie zsynchronizowanym z pulsem natury. Znajdujemy się bardziej w chwili teraźniejszej, nie wałęsając myślami w przyszłości i przeszłości. Od momentu spożycia grzybów do pierwszych oznak działania mija średnio 40-60 minut. Mogą nastąpić stany euforyczne i ciężki do zidentyfikowania lub opanowania śmiech i ogólne poczucie humoru. Pod zamkniętymi powiekami często pojawiają się wizje podobne do śnienia na jawie lub wzory geometryczne połączone ze wzmożonymi hipnagogami. Z kolei przy otwartych oczach również dość licznie raportuje się o zniekształceniach obrazu, wyostrzeniu wzroku i słuchu, a także halucynacjach wzrokowych i słuchowych. Osoby odbywające psychodeliczną podróż grzybową notują głębokie połączenie z naturą i w zasadzie ta sympatia do naturalnego środowiska pozostaje już niezmienna. W głównej mierze efekty psychoaktywne uzależnione są od indywidualnych preferencji osoby, która dostarcza grzyby do organizmu. Mają na to wpływ dotychczasowe doświadczenia życiowe, stan emocjonalny i typ osobowości, które są przecież wśród mieszkańców tej planety bardzo różne.

III. Biochemia
Głównym składnikiem odpowiedzialnym za psychoaktywne działanie łysiczek jest Psylocybina (C12H17N2O4P). Po raz pierwszy została wyizolowana w 1950 r. z gatunku Psilocybe mexicana. To psychodeliczny alkaloid z rodziny tryptamin. Powoduje głębokie doznania mistyczne, transcendentalne, medytacyjne, czasem telepatyczne i dywinacyjne. Ma postać krystalicznej białej substancji. Jako jeden z niewielu związków występujących w naturze posiada atom fosforu. Co ciekawe psylocybina w organizmie szybko poddawana jest defosforyzacji (odłącza się grupa fosforanowa) przez co metabolizuje się w psylocynę (4-OH-DMT) pod wpływem enzymu - fosfatazy zasadowej. W wyniku tych reakcji uważa się, że to właśnie psylocyna odpowiedzialna jest za spektrum doznań psychodelicznych.
Zmetabolizowana do psylocyny psylocybina jest agonistą receptorów serotoninowych 5-HT1A i 5-HT2A/2C. Oznacza to, że substancja zwiększa poziom serotoniny w mózgu oraz powoduje pobudzenie czynności sensomotorycznych i percepcyjnych. Jak u wielu innych psychodelików, tak i w tym wypadku działanie psychoaktywne ma silny związek z dobową regulacją cyklu snu i działa jako naturalny antydepresant. Uważa się bowiem, że serotonina jest odpowiedzialna za nasze stany emocjonalne i wynikające z nich zachowania. Stwierdzono, że przemoc, impulsywność i aspołeczne zachwiania osobowości są wynikiem obniżonego poziomu tej substancji w mózgu, podczas gdy jej wzrost wzmaga czujność.

Zażycie psylocybiny powoduje wystąpienie stanów euforycznych, intensyfikację zmysłów i halucynacje. Dlatego nie jest wskazane zażywanie jej przez osoby wykazujące zaburzenia psychiczne, zaburzenia osobowości i depresje, gdyż substancja może wywołać pogłębienie napadu lęków, wyolbrzymienie lub urojenie problemu. Natomiast w badaniach naukowych psylocybina wykorzystywana jest do leczenia wyżej wymienionych zaburzeń, ale niezbędne do tego są warunki laboratoryjne i stała opieka lekarzy podczas trwania eksperymentu. Dzięki badaniom wiemy, że psylocybina nie wykazuje działania uzależniającego, a wręcz przeciwnie może być stosowana do leczenia uzależnionych od alkoholu i nikotyny. Psychofarmakolog dr Roland Griffiths z John Hopkins University przeprowadził szeroko zakrojone badania psylocybiny i podał ją wybranym wolontariuszom. Okazało się, że zażycie substancji stało się dla uczestników eksperymentu jednym z najważniejszych wydarzeń w życiu. W większości były to doświadczenia katalizujące pozytywne zmiany w ich życiu. Wpływ psylocybiny zbadano w 2 i 14 miesięcy od chwili zażycia i u 2/3 badanych odnotowano trwałe pozytywne skutki w postaci poprawy jakości życia i czerpanej z niego satysfakcji.

Na tym jednak nie koniec. Badania naukowe w tym kierunku prowadzone są też na większą skalę. Dr Charles Grob, członek Heffter Research Institute wykorzystuje psylocybinę w leczeniu chorób nowotworowych. Nie chodzi tu o całkowite wyleczenie, a raczej kurację wspomnagającą terapię wiodącą. Są dwa aspekty działania psylocybiny i psylocyny na organizm ludzki ze zdiagnozowanym nowotworem: 1) Psylocybina znacznie wspomaga proces leczenia onkologicznego pacjentów z zaawansowanymi nowotworami, ponieważ jej działanie pomaga redukować stres, depresje i psychiczny ból spowodowany postępującą chorobą i jej chemicznym leczeniem, które również wyniszcza organizm. Pacjent ma okazję w kontrolowanych warunkach przeżyć głęboką spirytualną podróż, która pomoże mu zmienić nastawienie do życia - zrozumieć przyczyny choroby i jeśli niemożliwa jest pomyśla kuracja, to znacznie złagodzić proces umierania poprzez zrozumienie mechanizmów śmierci i świadomości, nie tylko dla pacjenta, ale też jego rodziny; 2) Teraz wiemy, że nowotwór to choroba cywilizacyjna i w większości wypadków jej podłożem jest stres, negatywne myśli i zaburzenia emocjonalne. Kuracja za pomocą psylocybiny jest w stanie rozwiązać mentalne podłoże problemów pacjentów, a przynajmniej lepiej je zrozumieć. Osoba poddawana eksperymentalnemu leczeniu na nowo odkrywa swoje położenie w rzeczywistości i uczy się czerpać radość z wcześniej niedostrzegalnych walorów życia. Pacjent może ponownie rozpalić w sobie wewnętrzny płomień pasji i odnaleźć egzystencjalny cel. Jeśli uda się wyciągnąć pacjenta z depresji i sprawić by ponownie zaczął aplikować do swojego biopola pozytywne ładunki emocjonalne z pomocą terapii komplementarnej istnieje duża szansa na pomyślną remisję nowotworu.

Podsumowanie
Jeden z największych filozofów współczesnych czasów Terence McKenna wysnuł oryginalną teorię na temat grzybów psylocybinowych. Twierdził, że być może jakiś zaawansowany mikroorganizm przybył na Ziemię z kosmosu i zaadoptował się do ziemskich warunków właśnie w postaci grzybów halucynogennych. Mało tego według niego małpiątka, które schodziły od czasu do czasu z drzew grzebały w odchodach i zajadały się czapkami wolności no i... uwolniły się od gałęzi przyjmując w końcu, na skutek psychodelicznych wojaży, postawę wyprostowaną. Twierdzenia może i kontrowersyjne, ale podparte logiką - są też jakąś alternatywną wobec gromkiego sporu kreacjonistów z darwinistami. Ja mam jeszcze inne spojrzenie na grzybki oraz na całą biosferę. Moim zdaniem ziemska biosfera tworzy jeden wspólny organizm, na którego kodowanie wpływ ma promieniowanie kosmiczne i grawitacja. W ten sposób w oparciu o określone geometryczne konstrukty spirala życia zagnieżdża się w organizmach żywych, tworząc zróżnicowany, wspólny puls życia - zwany powszechnie naturą. Nie przez przypadek obserwując prawa i siły natury odkrywamy powtarzające się sekwencje geometryczne i wiele niesamowitych zjawisk (kto spędza dużo czasu w lesie lub oglądał "Mikrokosmos" wie dobrze o czym mówię). Dobrym przykładem może być roślinna telepatia. Dr Ed Wagner umieścił w jednej z serii doświadczeń elektrody w pniu drzewa, i zaczął uderzać w nie siekierą. Drzewo zareagowało - po uderzeniu czujniki wychwyciły nagły wzrost napięcia elektrycznego w pniu. Co ciekawe taki sam skok napięcia wystąpił u pobliskich drzew, które nie zostały okaleczone. Podobne eksperymenty prowadzono też z roślinami doniczkowymi, u których również wykryto niemal natychmiastową telepatię. Takie obserwacje prowadzą botaników i naukowców do konkluzji o istnieniu inteligentnego pola, które organizuje i podtrzymuje życie ziemskiej biosfery.

Jak to więc jest, że na Ziemi wykształciły się gatunki organizmów wywołujących zmiany w świadomości ? W jaki sposób rośliny i grzyby rozwinęły w sobie biochemiczne sekwencje pozwalające na głębokie psychodeliczne wojaże ? To pytanie długo spędzało mi sen z powiek. W końcu doszedłem do konkluzji, że natura w ten sposób komunikuje się z nami i daje nam klucze "zapłonowe" naszej własnej świadomości. Dzięki interakcjom z roślinami psychoaktywnymi nasza świadomość może wzbogacić się o nowe perspektywy postrzegania rzeczywistości. Dzięki nowym kątom spojrzenia być może dostarczamy biosferze danych o naszym gatunku, a także zbieramy informacje o nas samych. Taka symbioza zdaje się współistnieć od wieków i jak wynika z antropologicznych i psychologicznych badań - kształtowała ludzką kulturę po dziś dzień. Zatem dlaczego takie substancje jak psylocybina, mające szerokie zastosowanie na polu psychologii i medycyny - są prawnie zakazane m.in. w Polsce. Odpowiedź wydaje się zbędna w świetle lobbystycznych interesów, które rozgrywają się pod płaszczem psychodelicznych zakazów. Czy warto więc decydować się na przejażdżkę z grzybami psylocybinowymi ? To zależy od wielu indywidualnych czynników. Tradycje szamańskie mówią, że każdy kontynent i kraj wyposażony został przez naturę w najodpowiedniejsze dla ich mieszkańców rośliny halucynogenne. Indianie mają Ayahuasce, San Pedro i Salvie, kult Bwiti Ibogę, mieszkańcy Syberii muchomora, a my mamy łysiczkę. Wygląda więc na to, że nasza rodzima czapka wolności jest szamańskim wehikułem niejako przeznaczonym mieszkańcom tej części kontynentu. Po dogłębnej analizie mogę stwierdzić, że dla osoby zdrowej psychicznie spotkanie z łysiczką w odpowiedniej dawce będzie przeżyciem niezapomnianym i wprowadzi w życie wiele pozytywnych zmian. Przede wszystkim grzyby wzmacniają więź człowieka z naturą, a w postępującej industrializacji i odhumanizowaniu systemu - wydają się być niemal zbawiennym lekarstwem dla uspokojenia, zrównoważenia i poszerzenia zmysłów.


Całość tutaj:

http://botanicscience.blogspot.com/2010/02/rodzimy-krasnal-wolnosci-czyli-ysiczka.html

Czy istnieje lek na raka? – Czy niedobór witaminy B17 wywołuje raka?

Jest wiele kuracji przeciw rakowi, które odniosły sukces, niewiele jednak jest dyskusji na temat możliwych sposobów zapobiegania rakowi, ani też efektywnego kontrolowania jego rozwoju. Ponadto ciśnie się na usta pytanie dlaczego, z każdym kolejnym rokiem stajemy się coraz to bardziej podatni na wszelkie odmiany raka?

Dlaczego zapadamy na raka nie jest to do końca wiadome. Może to na skutek palenia papierosów, nadmiernego opalania, czy też toksyn z nawozów sztucznych i pestycydów spożywanych w codziennym jedzeniu? Badania Dr Krebs’a wskazują, że rak jest skutkiem niedoboru witaminy B17. Czynniki rakotwórcze, takie jak palenie papierosów czy nadmiar słońca jedynie ukazują niedobór witaminy B17. W przypadku raka zastąpienie utraconej witaminy B17 w naszych dietach mogłoby przyczynić się do większej efektywności leczenia innymi metodami czy wręcz je zastąpić.

Czy istnieje bezpośrednia więź pomiędzy wzrostem substancji chemicznych dodawanych do naszej żywności i wody, czy też należy winić za ten stan rzeczy usuniecie pewnych zasadniczych składników z naszych rafinowanych zachodnich diet? Istnieją dowody na to, że usunięcie witaminy B17 z naszej diety odegrało jedną z najistotniejszych ról w zwiększonej podatności na zachorowanie na raka.

Nasza obecna, zachodnio-europejska, dieta jest zubożona w witaminę B17. Parę wieków temu jedliśmy chleb z domieszką nasion prosa i lnu, bogatych w witaminę B17, a teraz chleb pszeniczny i żytni, który jadamy nie ma jej w ogóle. Nasze babcie zwykły dodawać pokruszone nasiona śliwek, czereśni, jabłek, moreli do domowych konfitur i dżemów. Nasiona tych owoców są jednym z najpotężniejszych źródeł witaminy B17.

Dieta bogata w naturalną żywność

Interesujące są badania nad ludnością konsumująca lokalną żywność w środowiskach, w których się urodzili. Ludzie ci chorują na raka znacznie rzadziej, niż ci, którzy nie zwracają uwagi na pochodzenie żywności jedząc produkty wysoce przetworzone.

Hunza, jedno z plemion z Himalajów, nigdy nie znało przypadku zachorowania na raka, czy choroby serca ponieważ trzyma się swojej tradycyjnej diety, która jest wyjątkowo obfita zarówno w morele jak i w proso. Badania w których zaczęto stosować zachodnio-europejską dietę u Hunzów spowodowały, że stali się oni podatni na raka i choroby serca.

Richard Mackarness pracował nad dietą Eskimosów, oraz Indian. W swym naturalnym środowisku obydwie grupy są zasadniczo mięsożerne, spożywając upolowaną zwierzynę, włączając w to łosia i karibu, wspomaganą jedynie dzikimi jagodami, kiedy bywają one dostępne w sezonie. Mackarness podkreśla, że pomiędzy tymi ludami nie występuje problem otyłości, mimo że konsumują oni zwierzęce tłuszcze nasycone co najmniej dwa razy na dzień. Jeszcze bardziej interesującym faktem jest dowód na to, że Eskimosi i Indianie, spożywający naturalną żywność nie zapadają na raka ani nie chorują na serce. Mięso karibu jest główną częścią diety obydwu grup. Karibu żywią się głównie trawą, zawierającą ok. 15.000 mg witaminy B17 na kilogram. Do tego jagody spożywane zarówno przez Eskimosów, jak i Indian, zawierają ogromne ilości witaminy B17.

Podsumowując, bez znaczenia jest czy jesteśmy wegeterianinami (Hunza) czy lubimy mięso (Eskimosi) – możemy skonstruować zdrową dietę.

Dieta oparta na produktach wysoce przetworzonych

W zachodnich kulturach żywność, którą karmi się obecnie zwierzęta domowe przeznaczone na ubój zazwyczaj zawiera jedynie śladowe pozostałości witaminy B17. Genetyczne modyfikacje żywności mają dodatkowy negatywny wpływ na jakość żywności. Podczas gdy Hunzowie i Eskimosi otrzymują przeciętną, dawkę witaminy B17 w wysokości 250 – 3000 mg na dzień, Europejczycy i Amerykanie, spożywający tak zwaną zdrową żywność, przyjmują jej zaledwie 2 mg.

Witamina B17 została prawie zupełnie wyeliminowana z zachodniej żywności, co powoduje w ostatnich latach epidemię raka.

Działanie witaminy B17

Skoro rozwiązanie problemu raka jest tak proste jak zwiększenie spożycia witaminy B17 z diety, dlaczego nikt nic nie robi w tym kierunku? Ponieważ lobbing międzynarodowej farmakologii jest tak ogromny, że udało się zmontować kampanie przeciw witaminie B17 opierające się na fakcie, że zawiera ona pewne ilości śmiertelnej trucizny – cyjanku potasu.

Przypadek osoby, która rzekomo zatruła się surowymi pestkami moreli w San Francisco dostała się na czołówki wszystkich gazet w USA. Spożywanie pestek moreli lub B17 jest dzięki temu faktowi obrazowane jako jednoznaczne z popełnianiem samobójstwa. Istnieje inna historia, jakoby Dr Krebs, po przetestowaniu witaminy na zwierzętach, napełnił dużą strzykawkę mega dawką skoncentrowanej letril, którą następnie wstrzyknął sobie w ramie! Krebs przeżył w zdrowiu 84 lata.

Witamina B17 nie jest szkodliwa dla zdrowych tkanek. Molekuła B17 zawiera jedną jednostkę cyjanku, jedna jednostkę benzaldehydu i dwie jednostki glukozy. Aby cyjanek mógł stać się niebezpieczny trzeba najpierw uwolnić go z molekuły, do czego potrzebny jest enzym, zwany beta-glukozydaza. Jest on obecny w całym ciele ludzkim.

Wobec czego jak można twierdzić, że B17 jest bezpieczne? Co czyni letril bezpieczną jest fakt, że enzym ten występuje w maleńkich ilościach. Jego ilość znacznie wzrasta (100 razy) tylko w siedliskach narośla rakowego. Tak więc cyjanek bywa jedynie aktywowany w miejscu, gdzie znajduje się rak, całkowicie niszcząc komórki rakowe. Komórki zdrowe pozostają nietknięte. Aldehyd benzoesowy, który jest również śmiertelnie niebezpieczną trucizną, jest aktywowany w tym samym czasie, wytwarzając truciznę sto razy silniejszą, niż każdy z nich z osobna. Ciągle jednak pozostaje pytanie: co z niebezpieczeństwem dla reszty komórek ciała?

Inny enzym, rodanaza, zawsze obecny w większych ilościach niż enzym beta-glukozydaza w zdrowych komórkach, posiada prostą zdolność kompletnego przetworzenia zarówno cyjanku jak i benzaldehydu w produkty korzystne dla zdrowia. Komórki rakowe nie zawierają w ogóle rodanazy, co pozostawia je kompletnie bezbronnymi wobec cyjanku i aldehydu benzoesowego.

„Świat bez raka” Edwarda Griffina

Pewne pre-embrionalne komórki w ciąży nie różnią się w sposób widoczny od wysoce złośliwych komórek rakowych. Edward Griffin, w „Świat bez raka”, pisze:

„Trofoblast w ciąży posiada wszystkie znamiona raka. Rozprzestrzenia się on i ulega podziałowi bardzo szybko, w miarę jak wgryza się w ściankę maciczną, przygotowując miejsce, w którym embrion może się zagnieździć”…

Trofoblast może ewoluować w jakikolwiek organ albo tkankę, lub alternatywnie w ludzki embrion. Kiedy stymulowana jest w kierunku wyprodukowania trofoblastu poprzez kontakt z hormonem estrogenu, obecnym zarówno u kobiet jak i u mężczyzn, przydarza się jedna z dwu rzeczy. W przypadku ciąży rezultatem jest konwencjonalny rozwój placenty i pępowiny. Jeśli trofoblast jest natomiast stymulowany, jako część procesu leczenia, rezultatem jest rak.

…”staje się to rakiem, kiedy proces leczenia nie zostaje zastopowany po wykonaniu swego zadania”…

Dowód tego twierdzenia istnieje niezbicie. Wszystkie komórki trofoblastu produkują unikatowy hormon, nazywany gonadotropina kosmówkowa, łatwo wykrywalny w moczu. Jeżeli osoba jest albo w ciąży albo też chora na raka, prosty test ciążowy na hCG powinien potwierdzić każde z osobna lub obydwa razem z dokładnością powyżej 85%. Jeśli badania próbki moczu dadzą wynik pozytywny to znaczy, że albo jest to normalna ciąża albo nienormalna narośl rakowa.

Jeśli pacjentem jest kobieta to albo jest ona w ciąży albo ma raka. Jeśli zaś mężczyzna, to tylko może być rak.

W takim celu, po co te wszystkie kosztowne biopsje, wykonywane dla sprawdzenia, czy istnieje rak? Zauważmy, że Wikipedia nie wspomina nic o możliwości stosowania testów do wykrywania raka! Można tylko zgadywać, że ubezpieczalnia medyczna płaci lekarzom wyższe kwoty za biopsje, niż za testy ciążowe.

No dobrze, ale gdzie jest dowód na prawidłowość powyższych tez Griffina, przecież nie jest on lekarzem! I tu leży pies pogrzebany. Oficjalne stanowisko świata lekarskiego mówi, że witamina B17 w najlepszym przypadku nie ma żadnego wpływu na organizm, zaś w najgorszym jest dla niego trująca i jej spożywanie może prowadzić do śmierci. Co więcej witamina B17 nie jest oficjalnie uznawana przez sporą część środowiska lekarskiego i jest blokowana przez przemysł farmaceutyczny, wobec czego nie prowadzi się, ani nie publikuje żadnych oficjalnych badań o jej stosowaniu w walce z rakiem.

Z drugiej strony istnieje całe mnóstwo źródeł poza medycznych w Internecie, gdzie przytacza się przypadki uleczenia raka stosując terapię B17. Cześć z tych źródeł jest fałszywa i jest to zakamuflowana kampania marketingowa firmy sprzedających letril. Nie ma co do tego żadnej wątpliwości.

Niemniej jednak nie wszystkie te strony w Internecie na temat witaminy B17 są oszustwem. W świetle badań nad Eskimosami i Indianami oraz innymi plemionami pozostaje wysoce prawdopodobne, że, to jednak B17 zawiera w ich dietach, a zubożona w dietach zachodnio-europejskich jest właśnie tym czynnikiem, który chroni przed rakiem. Epidemia raka wśród nacji o wysokim poziomie rozwoju rolniczego nie bierze się znikąd.

Co na to lekarze?

Większość lekarzy nie uznaje witaminy B17 za wiarygodnej, czy nawet nie słyszała o letril’u w ogóle. Jest pewna grupa lekarzy, którzy wiedzą co to witamina B17, ale mają fałszywe informacje propagowane przez koncerny farmaceutyczne. Lekarze są uzależnieni od izb lekarskich, które mają prawo zabrać uprawnienia do wykonywania zawodu, tym którzy nie stosują się do zaleceń. W wielu krajach witamina B17 jest nielegalna.

Z powodu wrogiej kampanii przeciwko B17 (letril) oraz z powodu trudności w jej zdobyciu, większość chorych na raka zaczyna stosować witaminy, jako ostatnią drogę ratunku, długo po tym, jak zostaną już spaleni promieniowaniem i zatruci chemoterapią. Witamina B17 (letril) była swego czasu dostępna na przykład w Australii. Obecnie jest tam zakazana a przy obecnych zastraszających statystykach, mówiących, że jeden na dwóch Australijczyków zachoruje na raka, zakaz ten wydaje się nonsensowny.

W jakich produktach żywnościowych można znaleźć witaminę B17?

- pestki: jabłek, moreli, wiśni, nektarynek, brzoskwiń, gruszek, śliwek,
- ziarna: owsa, jęczmienia, brązowego ryżu, gryki, lnu, prosa, żyta, wyki, pszenicy,
- nasiona: lnu, sezamu, chia (Salvia hispanica / szałwia hiszpańska) – czyli oleiste,
- fasole: bób, ciecierzyca, soczewica (skiełkowana), fasola półksiężycowata,
- orzechy: gorzkie migdały, macadamia, nerkowca,
- owoce: jagody, jeżyny, aronia, żurawina, maliny, truskawki.

W sklepach internetowych można kupić letril w tabletkach.
Ile witaminy B17 należy przyswajać dziennie?

Według dr E. Krebs’a należy zjadać owoce w całości (nasiona włącznie), ale nie jeść większej ilości nasion ponad te które były w całym owocu. Jedno jądro pestki z brzoskwini lub moreli na ok 4,5 kg masy ciała uważa się za więcej niż wystarczająca ilość w profilaktyce raka, choć dokładna liczba może się różnić dla osoby z indywidualnym metabolizmem i nawykami żywieniowymi.

Profilaktycznie człowiek o masie około 80kg może zjadać 2-3 pestki moreli bądź brzoskwiń dziennie. W terapii antynowotworowej niektóre źródła sugerują stosowanie około 5-12 pestek dziennie.
Uwagi

Oczywiście, jak z każdym produktem żywnościowym rozsądek, a co za tym idzie umiar w jedzeniu jest wskazany. Spożycie zbyt wielu jąder pestek lub nasion można w rezultacie wywołać niepożądane skutki uboczne. Wysokie stężenia witaminy B17 mogą występować w naturalnych produktach spożywczych w ich surowym lub kiełkującym stadium. Umiarkowane gotowanie i proces obróbki termicznej żywności nie niszczy witaminy B17.

Podsumowanie

Czy witamina B17 zwana letril to lek cud na raka? B17 ma zarówno zwolenników jak i zajadłych przeciwników. Istnieją nawet teorie spiskowe wokół prawdziwych rezultatów działania witaminy. Niezależnie od rodzaju diety, czy wegetariańskiej czy opartej na mięsie, kluczem do zdrowia jest rozsądek, umiarkowanie i spożywanie naturalnych, w miarę nieprzetworzonych, czyli organicznych, produktów. Wzbogacajmy naszą dietę w migdały, kasze, owoce w całości (z pestkami włącznie), ziarna i kiełki, a będziemy cieszyli się lepszym zdrowiem i przy okazji przyjmiemy wystarczające ilości witaminy B17.

Czy istnieje lek na raka?

Czy niedobór witaminy B17 wywołuje raka?

Jest wiele kuracji przeciw rakowi, które odniosły sukces, niewiele jednak jest dyskusji na temat możliwych sposobów zapobiegania rakowi, ani też efektywnego kontrolowania jego rozwoju. Ponadto ciśnie się na usta pytanie dlaczego, z każdym kolejnym rokiem stajemy się coraz to bardziej podatni na wszelkie odmiany raka?

Dlaczego zapadamy na raka nie jest to do końca wiadome. Może to na skutek palenia papierosów, nadmiernego opalania, czy też toksyn z nawozów sztucznych i pestycydów spożywanych w codziennym jedzeniu? Badania Dr Krebs’a wskazują, że rak jest skutkiem niedoboru witaminy B17. Czynniki rakotwórcze, takie jak palenie papierosów czy nadmiar słońca jedynie ukazują niedobór witaminy B17. W przypadku raka zastąpienie utraconej witaminy B17 w naszych dietach mogłoby przyczynić się do większej efektywności leczenia innymi metodami czy wręcz je zastąpić.

Czy istnieje bezpośrednia więź pomiędzy wzrostem substancji chemicznych dodawanych do naszej żywności i wody, czy też należy winić za ten stan rzeczy usuniecie pewnych zasadniczych składników z naszych rafinowanych zachodnich diet? Istnieją dowody na to, że usunięcie witaminy B17 z naszej diety odegrało jedną z najistotniejszych ról w zwiększonej podatności na zachorowanie na raka.

Nasza obecna, zachodnio-europejska, dieta jest zubożona w witaminę B17. Parę wieków temu jedliśmy chleb z domieszką nasion prosa i lnu, bogatych w witaminę B17, a teraz chleb pszeniczny i żytni, który jadamy nie ma jej w ogóle. Nasze babcie zwykły dodawać pokruszone nasiona śliwek, czereśni, jabłek, moreli do domowych konfitur i dżemów. Nasiona tych owoców są jednym z najpotężniejszych źródeł witaminy B17.

Dieta bogata w naturalną żywność

Interesujące są badania nad ludnością konsumująca lokalną żywność w środowiskach, w których się urodzili. Ludzie ci chorują na raka znacznie rzadziej, niż ci, którzy nie zwracają uwagi na pochodzenie żywności jedząc produkty wysoce przetworzone.

Hunza, jedno z plemion z Himalajów, nigdy nie znało przypadku zachorowania na raka, czy choroby serca ponieważ trzyma się swojej tradycyjnej diety, która jest wyjątkowo obfita zarówno w morele jak i w proso. Badania w których zaczęto stosować zachodnio-europejską dietę u Hunzów spowodowały, że stali się oni podatni na raka i choroby serca.

Richard Mackarness pracował nad dietą Eskimosów, oraz Indian. W swym naturalnym środowisku obydwie grupy są zasadniczo mięsożerne, spożywając upolowaną zwierzynę, włączając w to łosia i karibu, wspomaganą jedynie dzikimi jagodami, kiedy bywają one dostępne w sezonie. Mackarness podkreśla, że pomiędzy tymi ludami nie występuje problem otyłości, mimo że konsumują oni zwierzęce tłuszcze nasycone co najmniej dwa razy na dzień. Jeszcze bardziej interesującym faktem jest dowód na to, że Eskimosi i Indianie, spożywający naturalną żywność nie zapadają na raka ani nie chorują na serce. Mięso karibu jest główną częścią diety obydwu grup. Karibu żywią się głównie trawą, zawierającą ok. 15.000 mg witaminy B17 na kilogram. Do tego jagody spożywane zarówno przez Eskimosów, jak i Indian, zawierają ogromne ilości witaminy B17.

Podsumowując, bez znaczenia jest czy jesteśmy wegeterianinami (Hunza) czy lubimy mięso (Eskimosi) – możemy skonstruować zdrową dietę.

Dieta oparta na produktach wysoce przetworzonych

W zachodnich kulturach żywność, którą karmi się obecnie zwierzęta domowe przeznaczone na ubój zazwyczaj zawiera jedynie śladowe pozostałości witaminy B17. Genetyczne modyfikacje żywności mają dodatkowy negatywny wpływ na jakość żywności. Podczas gdy Hunzowie i Eskimosi otrzymują przeciętną, dawkę witaminy B17 w wysokości 250 – 3000 mg na dzień, Europejczycy i Amerykanie, spożywający tak zwaną zdrową żywność, przyjmują jej zaledwie 2 mg.

Witamina B17 została prawie zupełnie wyeliminowana z zachodniej żywności, co powoduje w ostatnich latach epidemię raka.

Działanie witaminy B17

Skoro rozwiązanie problemu raka jest tak proste jak zwiększenie spożycia witaminy B17 z diety, dlaczego nikt nic nie robi w tym kierunku? Ponieważ lobbing międzynarodowej farmakologii jest tak ogromny, że udało się zmontować kampanie przeciw witaminie B17 opierające się na fakcie, że zawiera ona pewne ilości śmiertelnej trucizny – cyjanku potasu.

Przypadek osoby, która rzekomo zatruła się surowymi pestkami moreli w San Francisco dostała się na czołówki wszystkich gazet w USA. Spożywanie pestek moreli lub B17 jest dzięki temu faktowi obrazowane jako jednoznaczne z popełnianiem samobójstwa. Istnieje inna historia, jakoby Dr Krebs, po przetestowaniu witaminy na zwierzętach, napełnił dużą strzykawkę mega dawką skoncentrowanej letril, którą następnie wstrzyknął sobie w ramie! Krebs przeżył w zdrowiu 84 lata.

Witamina B17 nie jest szkodliwa dla zdrowych tkanek. Molekuła B17 zawiera jedną jednostkę cyjanku, jedna jednostkę benzaldehydu i dwie jednostki glukozy. Aby cyjanek mógł stać się niebezpieczny trzeba najpierw uwolnić go z molekuły, do czego potrzebny jest enzym, zwany beta-glukozydaza. Jest on obecny w całym ciele ludzkim.

Wobec czego jak można twierdzić, że B17 jest bezpieczne? Co czyni letril bezpieczną jest fakt, że enzym ten występuje w maleńkich ilościach. Jego ilość znacznie wzrasta (100 razy) tylko w siedliskach narośla rakowego. Tak więc cyjanek bywa jedynie aktywowany w miejscu, gdzie znajduje się rak, całkowicie niszcząc komórki rakowe. Komórki zdrowe pozostają nietknięte. Aldehyd benzoesowy, który jest również śmiertelnie niebezpieczną trucizną, jest aktywowany w tym samym czasie, wytwarzając truciznę sto razy silniejszą, niż każdy z nich z osobna. Ciągle jednak pozostaje pytanie: co z niebezpieczeństwem dla reszty komórek ciała?

Inny enzym, rodanaza, zawsze obecny w większych ilościach niż enzym beta-glukozydaza w zdrowych komórkach, posiada prostą zdolność kompletnego przetworzenia zarówno cyjanku jak i benzaldehydu w produkty korzystne dla zdrowia. Komórki rakowe nie zawierają w ogóle rodanazy, co pozostawia je kompletnie bezbronnymi wobec cyjanku i aldehydu benzoesowego.

„Świat bez raka” Edwarda Griffina

Pewne pre-embrionalne komórki w ciąży nie różnią się w sposób widoczny od wysoce złośliwych komórek rakowych. Edward Griffin, w „Świat bez raka”, pisze:

„Trofoblast w ciąży posiada wszystkie znamiona raka. Rozprzestrzenia się on i ulega podziałowi bardzo szybko, w miarę jak wgryza się w ściankę maciczną, przygotowując miejsce, w którym embrion może się zagnieździć”…

Trofoblast może ewoluować w jakikolwiek organ albo tkankę, lub alternatywnie w ludzki embrion. Kiedy stymulowana jest w kierunku wyprodukowania trofoblastu poprzez kontakt z hormonem estrogenu, obecnym zarówno u kobiet jak i u mężczyzn, przydarza się jedna z dwu rzeczy. W przypadku ciąży rezultatem jest konwencjonalny rozwój placenty i pępowiny. Jeśli trofoblast jest natomiast stymulowany, jako część procesu leczenia, rezultatem jest rak.

…”staje się to rakiem, kiedy proces leczenia nie zostaje zastopowany po wykonaniu swego zadania”…

Dowód tego twierdzenia istnieje niezbicie. Wszystkie komórki trofoblastu produkują unikatowy hormon, nazywany gonadotropina kosmówkowa, łatwo wykrywalny w moczu. Jeżeli osoba jest albo w ciąży albo też chora na raka, prosty test ciążowy na hCG powinien potwierdzić każde z osobna lub obydwa razem z dokładnością powyżej 85%. Jeśli badania próbki moczu dadzą wynik pozytywny to znaczy, że albo jest to normalna ciąża albo nienormalna narośl rakowa.

Jeśli pacjentem jest kobieta to albo jest ona w ciąży albo ma raka. Jeśli zaś mężczyzna, to tylko może być rak.

W takim celu, po co te wszystkie kosztowne biopsje, wykonywane dla sprawdzenia, czy istnieje rak? Zauważmy, że Wikipedia nie wspomina nic o możliwości stosowania testów do wykrywania raka! Można tylko zgadywać, że ubezpieczalnia medyczna płaci lekarzom wyższe kwoty za biopsje, niż za testy ciążowe.

No dobrze, ale gdzie jest dowód na prawidłowość powyższych tez Griffina, przecież nie jest on lekarzem! I tu leży pies pogrzebany. Oficjalne stanowisko świata lekarskiego mówi, że witamina B17 w najlepszym przypadku nie ma żadnego wpływu na organizm, zaś w najgorszym jest dla niego trująca i jej spożywanie może prowadzić do śmierci. Co więcej witamina B17 nie jest oficjalnie uznawana przez sporą część środowiska lekarskiego i jest blokowana przez przemysł farmaceutyczny, wobec czego nie prowadzi się, ani nie publikuje żadnych oficjalnych badań o jej stosowaniu w walce z rakiem.

Z drugiej strony istnieje całe mnóstwo źródeł poza medycznych w Internecie, gdzie przytacza się przypadki uleczenia raka stosując terapię B17. Cześć z tych źródeł jest fałszywa i jest to zakamuflowana kampania marketingowa firmy sprzedających letril. Nie ma co do tego żadnej wątpliwości.

Niemniej jednak nie wszystkie te strony w Internecie na temat witaminy B17 są oszustwem. W świetle badań nad Eskimosami i Indianami oraz innymi plemionami pozostaje wysoce prawdopodobne, że, to jednak B17 zawiera w ich dietach, a zubożona w dietach zachodnio-europejskich jest właśnie tym czynnikiem, który chroni przed rakiem. Epidemia raka wśród nacji o wysokim poziomie rozwoju rolniczego nie bierze się znikąd.

Co na to lekarze?

Większość lekarzy nie uznaje witaminy B17 za wiarygodnej, czy nawet nie słyszała o letril’u w ogóle. Jest pewna grupa lekarzy, którzy wiedzą co to witamina B17, ale mają fałszywe informacje propagowane przez koncerny farmaceutyczne. Lekarze są uzależnieni od izb lekarskich, które mają prawo zabrać uprawnienia do wykonywania zawodu, tym którzy nie stosują się do zaleceń. W wielu krajach witamina B17 jest nielegalna.

Z powodu wrogiej kampanii przeciwko B17 (letril) oraz z powodu trudności w jej zdobyciu, większość chorych na raka zaczyna stosować witaminy, jako ostatnią drogę ratunku, długo po tym, jak zostaną już spaleni promieniowaniem i zatruci chemoterapią. Witamina B17 (letril) była swego czasu dostępna na przykład w Australii. Obecnie jest tam zakazana a przy obecnych zastraszających statystykach, mówiących, że jeden na dwóch Australijczyków zachoruje na raka, zakaz ten wydaje się nonsensowny.

W jakich produktach żywnościowych można znaleźć witaminę B17?

- pestki: jabłek, moreli, wiśni, nektarynek, brzoskwiń, gruszek, śliwek,
- ziarna: owsa, jęczmienia, brązowego ryżu, gryki, lnu, prosa, żyta, wyki, pszenicy,
- nasiona: lnu, sezamu, chia (Salvia hispanica / szałwia hiszpańska) – czyli oleiste,
- fasole: bób, ciecierzyca, soczewica (skiełkowana), fasola półksiężycowata,
- orzechy: gorzkie migdały, macadamia, nerkowca,
- owoce: jagody, jeżyny, aronia, żurawina, maliny, truskawki.

W sklepach internetowych można kupić letril w tabletkach.
Ile witaminy B17 należy przyswajać dziennie?

Według dr E. Krebs’a należy zjadać owoce w całości (nasiona włącznie), ale nie jeść większej ilości nasion ponad te które były w całym owocu. Jedno jądro pestki z brzoskwini lub moreli na ok 4,5 kg masy ciała uważa się za więcej niż wystarczająca ilość w profilaktyce raka, choć dokładna liczba może się różnić dla osoby z indywidualnym metabolizmem i nawykami żywieniowymi.

Profilaktycznie człowiek o masie około 80kg może zjadać 2-3 pestki moreli bądź brzoskwiń dziennie. W terapii antynowotworowej niektóre źródła sugerują stosowanie około 5-12 pestek dziennie.
Uwagi

Oczywiście, jak z każdym produktem żywnościowym rozsądek, a co za tym idzie umiar w jedzeniu jest wskazany. Spożycie zbyt wielu jąder pestek lub nasion można w rezultacie wywołać niepożądane skutki uboczne. Wysokie stężenia witaminy B17 mogą występować w naturalnych produktach spożywczych w ich surowym lub kiełkującym stadium. Umiarkowane gotowanie i proces obróbki termicznej żywności nie niszczy witaminy B17.

Podsumowanie

Czy witamina B17 zwana letril to lek cud na raka? B17 ma zarówno zwolenników jak i zajadłych przeciwników. Istnieją nawet teorie spiskowe wokół prawdziwych rezultatów działania witaminy. Niezależnie od rodzaju diety, czy wegetariańskiej czy opartej na mięsie, kluczem do zdrowia jest rozsądek, umiarkowanie i spożywanie naturalnych, w miarę nieprzetworzonych, czyli organicznych, produktów. Wzbogacajmy naszą dietę w migdały, kasze, owoce w całości (z pestkami włącznie), ziarna i kiełki, a będziemy cieszyli się lepszym zdrowiem i przy okazji przyjmiemy wystarczające ilości witaminy B17.