Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Szukaj


 

Znalazłem 12 takich materiałów

Czy dalibyście się wytatuować tatuażyście bez ręki?

2842214658599721955060766.png

JC Sheitan Tenet stracił prawą rękę 22 lata temu. Na szczęście młodzieniec nie musiał pożegnać się z marzeniami o byciu znanym tatuażystą. Jeden z jego przyjaciół skonstruował dla niego specjalną protezę, która jest jednocześnie najdziwniejszą maszynką do tatuowania, jaką zobaczycie. W rzeczywistości to sztuczne ramię jest solidnie zmodyfikowaną protezą, zaopatrzoną w ruchomą głowicę, która może obracać się o 360 stopni. Tanet nie narzeka na brak klientów - w końcu kto by nie chciał mieć tatuażystę-cyborga?

Czytaj dalej →


Matki karmiące, czyli najpiękniejszy widok na Świecie

7210014535911602418684181.jpeg

Proces piękny i trudny, ale zawsze pod ręką. Wymaga sporo poświęcenia na każdym etapie, czy to w pierwszym miesiącu życia dziecka, czy w siódmym. Oto zbiór zdjęć przedstawiających mamy z różnych miejsc na Świecie karmiące swoje pociechy.

Czytaj dalej →


Jak szybko i tanio usunąć pestycydy z warzyw i owoców

Jeśli nie mamy dostępu do warzyw i owoców hodowanych bez chemii (z upraw organicznych albo od działkowiczów nawożących naturalnym kompostem), musimy dla własnego dobra pozbyć się toksycznych chemikaliów z powierzchni jarzyn i owoców po przyniesieniu ich do domu z warzywniaka. Sama woda nie zda tutaj egzaminu i zaraz wyjaśnię dlaczego.

Czytaj dalej →


10 sposobów by przechytrzyć raka

Czas obalić mit, że „rak to geny”. Geny (na które tak chętnie lubimy zwalać winę) są jak nabity pistolet: ktoś jeszcze musi pociągnąć za spust, sam z siebie nie wypali. Każdego dnia tak na dobrą sprawę „dostajemy raka” i się go pozbywamy: miliardy naszych zdegenerowanych komórek umiera i zostaje zastępowane przez komórki nowe. W czasie kiedy czytasz to zdanie proces ten zajdzie w kilkudziesięciu tysiącach Twoich komórek.

Czytaj dalej →


Witamina E

Podobnie jak np. witamina A czy K (witaminy rozpuszczalne w tłuszczach) –witamina E (jeden z najsilniejszych antyoksydantów występujących w przyrodzie) nie jest jednorodną molekułą, lecz grupą związków. Bo w grupie siła :)

Zatem gdy mówimy o witaminie E to co tak naprawdę mamy na myśli? Otóż jest to cała związków rodzinka: związki chemiczne o nazwie tokoferole (alfa, beta, gamma, delta) oraz tokotrienole (również oznaczone alfa, beta, gamma i delta). Jeden z nich rządzi stadem: alfa-tokoferol – ma największą aktywność biologiczną. Ale wszystkie są ważne i potrzebne, bo z kolei taki np. gamma-tokoferol ma największy wpływ na wzrost poziomu dyzmutazy ponadtlenkowej (SOD), czyli ważnego enzymu, chroniącego nas przed przed chorobami powiązanymi z przewlekłymi stanami zapalnymi w ustroju (np. choroby serca, choroba Alzheimera, nowotwory), jak również samym procesem przedwczesnego starzenia się. Z kolei to tokotrienole jak się okazuje mają głównie wpływ na prawidłowy poziom trójglicerydów we krwi. Witamina E jednym słowem zaiste jest potężnie działającym prozdrowotnym związkiem, który bardzo wiele potrafi dla nas zrobić.

Czytaj dalej →


Źródło:

akademiawitalnosci.pl /

Zamień chemię na jedzenie. – O tym, że jedzenie może leczyć Julita Bator przekonała się na własnej skórze. Przez kilka lat myślała, że po prostu ma chorowite dzieci. Kiedy tylko zmieniła im dietę, infekcje przeszły jak ręką odjął. Spędziła godziny na wertowaniu etykietek i poszukiwaniu szkodliwych składników w jedzeniu. Teraz na podstawie swoich doświadczeń wydała książkę i radzi, jak "zamienić chemię na jedzenie".

Już sam tytuł pani książki jest trochę przerażający – "Zamień chemię na jedzenie". To znaczy, że produkty, które wkładam w sklepie do koszyka nie są jedzeniem?

Nie wiem dokładnie, co pani do tego koszyka wkłada, ale jeśli zagłębimy się w skład poszczególnych produktów spożywczych, można się przerazić. Bardzo często nieświadomie nie kupujemy jedzenia, tylko produkty jedzeniopodobne, w których składzie dominują chemiczne dodatki, produkty które nasycone są pestycydami i metalami ciężkimi.

Pani też kiedyś się nimi odżywiała. Co sprawiło, że nagle zainteresowała się pani etykietami?

Wszystko zaczęło się od moich dzieci. Przez wiele lat bardzo chorowały, łapały wszystkie infekcje bakteryjne i wirusowe. Kupowaliśmy przez to masę leków, dzieci ciągle przechodziły terapie antybiotykowe i kuracje sterydowe, sami się od nich zarażaliśmy. Choroby mieliśmy w domu co kilka tygodni.

Co było przyczyną?

Długo nie wiedzieliśmy. Obstawialiśmy, że problem leży w jedzeniu, ale nie mogliśmy go zlokalizować.

Testy alergiczne?

Niczego nie wykazywały. Staraliśmy się więc wykluczać z diety kolejne produkty, eliminowaliśmy po kolei nabiał, słodycze. Ale to niczego nie zmieniało. Pięć lat temu wyjechaliśmy na urlop na Kretę. Uznaliśmy, że raz w życiu nie będziemy zadręczać siebie i dzieci i pozwolimy im jeść wszystko. Trudno, najwyżej to odchorujemy.

Nic takiego nie miało miejsca.

Dlaczego?

Zaczęłam przekopywać dostępną literaturę i okazało się, że na Krecie po prostu je się raczej nieprzetworzoną żywność. Pomyślałam, że to może być dobry trop, że to żywność przetworzona ma wpływ na ich choroby. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, kiedy zaczęłam eliminować takie produkty, dzieci przestały chorować.

U moich dzieci występowało zjawisko pseudoalergii – automatycznie reagowały na pewne składniki pożywienia, ale nie brał w tym udziału układ immunologiczny.

Co im szkodziło?

Na przykład glutaminian sodu, czy acesulfan K. Badania pokazują, że wszystkim to szkodzi w jakiś sposób, ale nie wszyscy reagują na to od razu.U moich dzieci miała miejsce natychmiastowa reakcja , więc teraz po prostu jedzą zdrowo.

Jak z normalnego żywienia przestawić się na żywność nieprzetworzoną?

Muszę przyznać, że nie było to proste. Wertowałam artykuły naukowe, czytałam książki. Pięć lat temu dostępnej literatury na ten temat było zdecydowanie mniej, niż dziś. Wiele porad dotyczyło eliminowania całych grup produktów, ale ja już stosowałam wcześniej diety eliminacyjne i wiedziałam, że nie tędy droga. Zaczęłam więc sama mozolnie wydeptywać ścieżki.

Na czym to polegało?

Zaczęłam na przykład czytać etykiety na produktach. Zastanawiałam się, czy składniki, które w nich znajduję są groźne dla naszego organizmu, więc po powrocie do domu czytałam o ich właściwościach. Szybko zaczęłam omijać te, które są groźne i wybierać te produkty, które są najmniej szkodliwe.

Jakie składniki zaskoczyły panią najbardziej?

Jednym z pierwszych tropów, na jakie wpadłam był benzoesan sodu, który podawałam dzieciom jako składnik leku na kaszel. Dziecko dostawało lek z tym składnikiem i zapadało na zapalenie oskrzeli – taka sytuacja powtórzyła się trzykrotnie, więc w końcu zauważyłam zależność. Kiedy wczytałam się w etykietę, okazało się, że u osób nadwrażliwych benzoesan sodu może wywoływać działania niepożądane. Drugim zagrożeniem dla mojego dziecka był słodzik, acesulfam K, także dodawany do leków.

Jak go wyeliminować?

Okazuje się, że jest wyjście – są zamienniki danego leku, które nie zawierają niepożądanego składnika. Zresztą szybko wyszło, że w moim otoczeniu kilkoro dzieci ma ten sam problem, tylko mamy nie wiedziały, że o to chodzi.

Rozumiem, że nie szukała pani tylko w lekach.

Oczywiście. Okazało się na przykład, że wiele barwników uznawanych za potencjalnie niebezpieczne znajduje się w produktach dla dzieci – płatkach śniadaniowych, jogurtach, serkach czy mlecznych deserkach. Warto je znać i wybierać świadomie produkty bez ich dodatku.

Producenci żywności na zarzuty o wykorzystanie niezdrowych składników, zwykle odpowiadają, że jedzenie jest przecież testowane, więc bezpieczne.

Tak, ale przecież producenci nie wiedzą, ile danego składnika jem w ciągu dnia. A ja nie chodzę z kalkulatorkiem i nie liczę, czy już przekroczyłam dopuszczalną dawkę jednego czy drugiego konserwantu. Obawiam się, że nikt nie ma nad tym kontroli i nikt nie wie też, jakie w dłuższej perspektywie ma to konsekwencje dla jego zdrowia. Nie wiemy, jak wpłynie na nas kumulacja różnych związków chemicznych.

My na przykład przestaliśmy kupować większość wędlin, bo jest w nich tak wiele chemii.

W mięsnym prosi pani o etykietkę?

Teraz rzadziej, bo mam swoje wydeptane ścieżki, ale kiedyś robiłam to bardzo często. W wędlinach jest bowiem wszelkie „bogactwo”, poczynając od glutaminianu sodu, przez azotyn sodu, białko sojowe. Mnóstwo niepotrzebnych rzeczy.

Da się jeszcze dostać wędliny bez takich dodatków?

To trudne, ale możliwe.

Zresztą w ogóle mało jest dziś produktów, które są prawdziwym jedzeniem. Mnie samej nie udało się wyeliminować pewnych składników, więc zaczęłam robić dużo żywności sama.

Na przykład?

Zaopatruję się w mleko prosto od krowy i robię sama jogurty. Sama piekę chleb, robię przetwory na zimę.

Skąd pani miała przepisy?

Część od mamy, część od teściowej. Ona przez wiele lat robiła sama śledzie, kiszoną kapustę. Zawsze mnie to dziwiło. Teraz przestało.

Dużo przepisów biorę z blogów, bardzo dużo zmieniam, robię po swojemu. Zamieniam na przykład mąkę pszenną na żytnią, albo gryczaną. Tę z kolei robię sama mieląc ziarna gryki w młynku do kawy.

To musi zajmować mnóstwo czasu. Ja staram się nie jeść najgorszych śmieci, ale i tak przeszukiwanie półek w sklepie trwa wieki.

To prawda, długo trwało zanim przewertowałam wszystkie etykietki.

Czyli nie ma nadziei…

Nie do końca, w mojej książce zebrałam już efekty tych poszukiwań, więc ktoś, kto teraz zacznie myśleć o zdrowym jedzeniu będzie miał o tyle łatwiej. Zamieściłam tam opisy składników najbardziej popularnych produktów, przepisy na własny ser, czy jogurt. Natomiast każdy musi sam stworzyć sobie własną listę bezpiecznych produktów dostępnych niedaleko domu, nauczyć się docierać do producentów zdrowej żywności.

Jak pani do nich dociera?

Na targu staram się wybierać warzywa od rolników. Kiedy widzę panią, która siedzi przy stoisku z małą ilością warzyw, podchodzę i pytam, czy to jej własne. Jeśli odpowie, że tak, umawiam się na stałe dostawy. Jeśli chcę zrobić przetwory, pytam, czy ma większą ilość danych owoców czy warzyw. Jeśli nie ma, to poleca mi swoją sąsiadkę. I w drugą stronę – ja polecam taką panią swoim koleżankom, które też starają się szukać dobrej żywności.

To nie jest trudne? W mieście tacy ludzie nie stoją na każdym rogu.

Na pewno jest to bardziej skomplikowane, niż zrobienie zakupów w supermarkecie, nie oszukujmy się. Ale można to robić do pewnego stopnia, na tyle, na ile to możliwe. Można też działać w kooperatywie – jeśli ktoś jedzie po pomidory na wieś, pyta, czy nie przywieźć też nam. Dzielimy się później kosztami transportu.

Wiele jest takich osób w pani otoczeniu?

Coraz więcej. Ludzie widzą nasze dzieci, które chorowały, a teraz nie chorują. Widzą, że mój mąż, który miał problemy zdrowotne, już ich nie ma. Że ja, która miałam bóle żołądka, też mam spokój. To do nich przemawia. Moja kuzynka jest wykładowcą na uczelni. Po tym, jak zaczęła myśleć o tym, co je, przyznała, że pierwszy raz miała semestr, w którym nie opuściła ani dnia zajęć. Nie chorowała ani ona, ani jej syn.  

A do dzieci ta filozofia przemawia?

Tutaj faktycznie czasami jest problem, nie kupujemy im słodyczy, ani gotowych deserków na bazie mleka. Rozmawiamy z nimi dużo na ten temat, ale agresywna reklama robi swoje.

Ja natomiast stosuję drobne triki, które opisałam też w książce.

Jakie na przykład?

Moje dzieci dostają do szkoły tylko drobne pieniądze, które mogą wydać na wodę. Mamy taką umowę, mam nadzieję, że ją respektują. Jeśli idą na urodziny, proszę je, żeby nie objadały się chipsami, ani nie opijały colą. Pytają wtedy, czy mogą spróbować. No mogą, dlaczego nie?

Udało nam się wypracować taki model, w którym do nas do domu nie przynosi się słodyczy. Nie wszyscy to respektują, ale jeśli ktoś przyniesie jakieś dla dzieci, my je po prostu konfiskujemy. Jeśli ktoś chce sprawić im przyjemność, może przynieść owoce.

Najnowsze badania pokazują, co te wszystkie dodatki do żywności: konserwanty, aromaty, barwniki, wzmacniacze smaku i zapachu robią z naszym układem hormonalnym, jakie powodują problemy. Choćby ADHD. To dla dziecka prawdziwy dramat, że jest uspokajane na wszystkich lekcjach. A jakie ono ma być, skoro co przerwę je batona? Chcielibyśmy oszczędzić tego naszym dzieciom.

Z jednej strony zdrowie, ale z drugiej eko żywność do najtańszych nie należy.

To zależy, jak na to spojrzeć. Przestaliśmy na przykład wydawać naprawdę ogromne pieniądze na wizyty domowe, leki, lekarzy. To odciążyło budżet. Z drugiej strony warto teżwykazywać się gospodarskim sprytem . Bo, owszem, można kupić dobrą szynkę za 40 zł za kilogram, ale równie dobrze można kupić mięso surowe i samodzielnie je upiec. I zaoszczędzić 20 zł na kilogramie.

Tak samo jest z kawą. Jeśli ktoś pija kawę to lepiej zamiast kawy rozpuszczalnej sięgnąć po zdrowszą i tańsząziarnistą. Nie trzeba też wyłącznie kupować żywności nazwanej ekologiczną (choć i tę zdarzyło mi się kupić taniej, niż w supermarkecie). Ale i w supermarkecie da się trafić na dobre produkty, mam wśród przyjaciół wielodzietną rodzinę, której po prostu nie stać na ekstrawagancję.

Dzięki mojej książce udało im się po prostu zrobić zdrowsze zakupy zamykając się w dotychczasowym budżecie. To też sukces.

Zamień chemię na jedzenie.

O tym, że jedzenie może leczyć Julita Bator przekonała się na własnej skórze. Przez kilka lat myślała, że po prostu ma chorowite dzieci. Kiedy tylko zmieniła im dietę, infekcje przeszły jak ręką odjął. Spędziła godziny na wertowaniu etykietek i poszukiwaniu szkodliwych składników w jedzeniu. Teraz na podstawie swoich doświadczeń wydała książkę i radzi, jak "zamienić chemię na jedzenie".

Już sam tytuł pani książki jest trochę przerażający – "Zamień chemię na jedzenie". To znaczy, że produkty, które wkładam w sklepie do koszyka nie są jedzeniem?

Nie wiem dokładnie, co pani do tego koszyka wkłada, ale jeśli zagłębimy się w skład poszczególnych produktów spożywczych, można się przerazić. Bardzo często nieświadomie nie kupujemy jedzenia, tylko produkty jedzeniopodobne, w których składzie dominują chemiczne dodatki, produkty które nasycone są pestycydami i metalami ciężkimi.

Pani też kiedyś się nimi odżywiała. Co sprawiło, że nagle zainteresowała się pani etykietami?

Wszystko zaczęło się od moich dzieci. Przez wiele lat bardzo chorowały, łapały wszystkie infekcje bakteryjne i wirusowe. Kupowaliśmy przez to masę leków, dzieci ciągle przechodziły terapie antybiotykowe i kuracje sterydowe, sami się od nich zarażaliśmy. Choroby mieliśmy w domu co kilka tygodni.

Co było przyczyną?

Długo nie wiedzieliśmy. Obstawialiśmy, że problem leży w jedzeniu, ale nie mogliśmy go zlokalizować.

Testy alergiczne?

Niczego nie wykazywały. Staraliśmy się więc wykluczać z diety kolejne produkty, eliminowaliśmy po kolei nabiał, słodycze. Ale to niczego nie zmieniało. Pięć lat temu wyjechaliśmy na urlop na Kretę. Uznaliśmy, że raz w życiu nie będziemy zadręczać siebie i dzieci i pozwolimy im jeść wszystko. Trudno, najwyżej to odchorujemy.

Nic takiego nie miało miejsca.

Dlaczego?

Zaczęłam przekopywać dostępną literaturę i okazało się, że na Krecie po prostu je się raczej nieprzetworzoną żywność. Pomyślałam, że to może być dobry trop, że to żywność przetworzona ma wpływ na ich choroby. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, kiedy zaczęłam eliminować takie produkty, dzieci przestały chorować.

U moich dzieci występowało zjawisko pseudoalergii – automatycznie reagowały na pewne składniki pożywienia, ale nie brał w tym udziału układ immunologiczny.

Co im szkodziło?

Na przykład glutaminian sodu, czy acesulfan K. Badania pokazują, że wszystkim to szkodzi w jakiś sposób, ale nie wszyscy reagują na to od razu.U moich dzieci miała miejsce natychmiastowa reakcja , więc teraz po prostu jedzą zdrowo.

Jak z normalnego żywienia przestawić się na żywność nieprzetworzoną?

Muszę przyznać, że nie było to proste. Wertowałam artykuły naukowe, czytałam książki. Pięć lat temu dostępnej literatury na ten temat było zdecydowanie mniej, niż dziś. Wiele porad dotyczyło eliminowania całych grup produktów, ale ja już stosowałam wcześniej diety eliminacyjne i wiedziałam, że nie tędy droga. Zaczęłam więc sama mozolnie wydeptywać ścieżki.

Na czym to polegało?

Zaczęłam na przykład czytać etykiety na produktach. Zastanawiałam się, czy składniki, które w nich znajduję są groźne dla naszego organizmu, więc po powrocie do domu czytałam o ich właściwościach. Szybko zaczęłam omijać te, które są groźne i wybierać te produkty, które są najmniej szkodliwe.

Jakie składniki zaskoczyły panią najbardziej?

Jednym z pierwszych tropów, na jakie wpadłam był benzoesan sodu, który podawałam dzieciom jako składnik leku na kaszel. Dziecko dostawało lek z tym składnikiem i zapadało na zapalenie oskrzeli – taka sytuacja powtórzyła się trzykrotnie, więc w końcu zauważyłam zależność. Kiedy wczytałam się w etykietę, okazało się, że u osób nadwrażliwych benzoesan sodu może wywoływać działania niepożądane. Drugim zagrożeniem dla mojego dziecka był słodzik, acesulfam K, także dodawany do leków.

Jak go wyeliminować?

Okazuje się, że jest wyjście – są zamienniki danego leku, które nie zawierają niepożądanego składnika. Zresztą szybko wyszło, że w moim otoczeniu kilkoro dzieci ma ten sam problem, tylko mamy nie wiedziały, że o to chodzi.

Rozumiem, że nie szukała pani tylko w lekach.

Oczywiście. Okazało się na przykład, że wiele barwników uznawanych za potencjalnie niebezpieczne znajduje się w produktach dla dzieci – płatkach śniadaniowych, jogurtach, serkach czy mlecznych deserkach. Warto je znać i wybierać świadomie produkty bez ich dodatku.

Producenci żywności na zarzuty o wykorzystanie niezdrowych składników, zwykle odpowiadają, że jedzenie jest przecież testowane, więc bezpieczne.

Tak, ale przecież producenci nie wiedzą, ile danego składnika jem w ciągu dnia. A ja nie chodzę z kalkulatorkiem i nie liczę, czy już przekroczyłam dopuszczalną dawkę jednego czy drugiego konserwantu. Obawiam się, że nikt nie ma nad tym kontroli i nikt nie wie też, jakie w dłuższej perspektywie ma to konsekwencje dla jego zdrowia. Nie wiemy, jak wpłynie na nas kumulacja różnych związków chemicznych.

My na przykład przestaliśmy kupować większość wędlin, bo jest w nich tak wiele chemii.

W mięsnym prosi pani o etykietkę?

Teraz rzadziej, bo mam swoje wydeptane ścieżki, ale kiedyś robiłam to bardzo często. W wędlinach jest bowiem wszelkie „bogactwo”, poczynając od glutaminianu sodu, przez azotyn sodu, białko sojowe. Mnóstwo niepotrzebnych rzeczy.

Da się jeszcze dostać wędliny bez takich dodatków?

To trudne, ale możliwe.

Zresztą w ogóle mało jest dziś produktów, które są prawdziwym jedzeniem. Mnie samej nie udało się wyeliminować pewnych składników, więc zaczęłam robić dużo żywności sama.

Na przykład?

Zaopatruję się w mleko prosto od krowy i robię sama jogurty. Sama piekę chleb, robię przetwory na zimę.

Skąd pani miała przepisy?

Część od mamy, część od teściowej. Ona przez wiele lat robiła sama śledzie, kiszoną kapustę. Zawsze mnie to dziwiło. Teraz przestało.

Dużo przepisów biorę z blogów, bardzo dużo zmieniam, robię po swojemu. Zamieniam na przykład mąkę pszenną na żytnią, albo gryczaną. Tę z kolei robię sama mieląc ziarna gryki w młynku do kawy.

To musi zajmować mnóstwo czasu. Ja staram się nie jeść najgorszych śmieci, ale i tak przeszukiwanie półek w sklepie trwa wieki.

To prawda, długo trwało zanim przewertowałam wszystkie etykietki.

Czyli nie ma nadziei…

Nie do końca, w mojej książce zebrałam już efekty tych poszukiwań, więc ktoś, kto teraz zacznie myśleć o zdrowym jedzeniu będzie miał o tyle łatwiej. Zamieściłam tam opisy składników najbardziej popularnych produktów, przepisy na własny ser, czy jogurt. Natomiast każdy musi sam stworzyć sobie własną listę bezpiecznych produktów dostępnych niedaleko domu, nauczyć się docierać do producentów zdrowej żywności.

Jak pani do nich dociera?

Na targu staram się wybierać warzywa od rolników. Kiedy widzę panią, która siedzi przy stoisku z małą ilością warzyw, podchodzę i pytam, czy to jej własne. Jeśli odpowie, że tak, umawiam się na stałe dostawy. Jeśli chcę zrobić przetwory, pytam, czy ma większą ilość danych owoców czy warzyw. Jeśli nie ma, to poleca mi swoją sąsiadkę. I w drugą stronę – ja polecam taką panią swoim koleżankom, które też starają się szukać dobrej żywności.

To nie jest trudne? W mieście tacy ludzie nie stoją na każdym rogu.

Na pewno jest to bardziej skomplikowane, niż zrobienie zakupów w supermarkecie, nie oszukujmy się. Ale można to robić do pewnego stopnia, na tyle, na ile to możliwe. Można też działać w kooperatywie – jeśli ktoś jedzie po pomidory na wieś, pyta, czy nie przywieźć też nam. Dzielimy się później kosztami transportu.

Wiele jest takich osób w pani otoczeniu?

Coraz więcej. Ludzie widzą nasze dzieci, które chorowały, a teraz nie chorują. Widzą, że mój mąż, który miał problemy zdrowotne, już ich nie ma. Że ja, która miałam bóle żołądka, też mam spokój. To do nich przemawia. Moja kuzynka jest wykładowcą na uczelni. Po tym, jak zaczęła myśleć o tym, co je, przyznała, że pierwszy raz miała semestr, w którym nie opuściła ani dnia zajęć. Nie chorowała ani ona, ani jej syn.

A do dzieci ta filozofia przemawia?

Tutaj faktycznie czasami jest problem, nie kupujemy im słodyczy, ani gotowych deserków na bazie mleka. Rozmawiamy z nimi dużo na ten temat, ale agresywna reklama robi swoje.

Ja natomiast stosuję drobne triki, które opisałam też w książce.

Jakie na przykład?

Moje dzieci dostają do szkoły tylko drobne pieniądze, które mogą wydać na wodę. Mamy taką umowę, mam nadzieję, że ją respektują. Jeśli idą na urodziny, proszę je, żeby nie objadały się chipsami, ani nie opijały colą. Pytają wtedy, czy mogą spróbować. No mogą, dlaczego nie?

Udało nam się wypracować taki model, w którym do nas do domu nie przynosi się słodyczy. Nie wszyscy to respektują, ale jeśli ktoś przyniesie jakieś dla dzieci, my je po prostu konfiskujemy. Jeśli ktoś chce sprawić im przyjemność, może przynieść owoce.

Najnowsze badania pokazują, co te wszystkie dodatki do żywności: konserwanty, aromaty, barwniki, wzmacniacze smaku i zapachu robią z naszym układem hormonalnym, jakie powodują problemy. Choćby ADHD. To dla dziecka prawdziwy dramat, że jest uspokajane na wszystkich lekcjach. A jakie ono ma być, skoro co przerwę je batona? Chcielibyśmy oszczędzić tego naszym dzieciom.

Z jednej strony zdrowie, ale z drugiej eko żywność do najtańszych nie należy.

To zależy, jak na to spojrzeć. Przestaliśmy na przykład wydawać naprawdę ogromne pieniądze na wizyty domowe, leki, lekarzy. To odciążyło budżet. Z drugiej strony warto teżwykazywać się gospodarskim sprytem . Bo, owszem, można kupić dobrą szynkę za 40 zł za kilogram, ale równie dobrze można kupić mięso surowe i samodzielnie je upiec. I zaoszczędzić 20 zł na kilogramie.

Tak samo jest z kawą. Jeśli ktoś pija kawę to lepiej zamiast kawy rozpuszczalnej sięgnąć po zdrowszą i tańsząziarnistą. Nie trzeba też wyłącznie kupować żywności nazwanej ekologiczną (choć i tę zdarzyło mi się kupić taniej, niż w supermarkecie). Ale i w supermarkecie da się trafić na dobre produkty, mam wśród przyjaciół wielodzietną rodzinę, której po prostu nie stać na ekstrawagancję.

Dzięki mojej książce udało im się po prostu zrobić zdrowsze zakupy zamykając się w dotychczasowym budżecie. To też sukces.

Cukier uzależnia niczym kokaina – Zbadano reakcje zachodzące w mózgu (szczególnie w rejonie nucleus accumbens czyli jądra półleżącego, odpowiedzialnego za nagrodę, przyjemność i uzależnienie) osób po spożyciu pokarmu zawierającego cukier i porównano z reakcjami tych, którzy używają kokainę.  Nie mam dla Was dobrych wieści, drodzy cukrożercy: cukier okazał się być substancją bardzo wredną – obliczono, iż uzależnia on aż osiem razy silniej niż kokaina.

Jak donosi dr Mark Hyman na łamach The Huffington Post, eksperyment wyglądał następująco: podano dwa koktajle, jeden o niskim indeksie glikemicznym (ok. 37) oraz drugi (po kilku dniach przerwy) identyczny w smaku i wyglądzie, posiadający taką samą ilość kalorii, białka, tłuszczu i węglowodanów, ale słodzony cukrem i w związku z tym posiadający indeks glikemiczny ok. 87. Tylko ten drugi wywołał wyraźną biologiczną reakcję w mózgu każdego z uczestników. Choć oba smakowały i wyglądały dokładnie tak samo. Uczestnicy eksperymentu nie wyczuli absolutnie żadnej różnicy pomiędzy jednym koktajlem a drugim. Jednak ich mózgi doskonale tę różnicę wyczuły!

Przypuszczalnie tak samo uzależniająco działają na nasz mózg również inne przetworzone pokarmy o wysokim indeksie glikemicznym: białe chrupiące bułeczki, krakersiki, drożdżóweczki, pączuszki, czipsiki czy fryteczki. Jak się człowiek do nich dorwie to trudno przestać, prawda?

Z drugiej strony równie wysoki indeks glikemiczny mają suszone daktyle (IG=103), banany są niewiele lepsze (IG=72). Niewinna fasolka szparagowa ma IG=71, a pasternak (często dodawany do kupnej włoszczyzny zamiast korzenia pietruszki) aż 95. Miód ma IG=87. Czy znasz jednak kogoś uzależnionego od daktyli, miodu lub bananów ? Śliniącego się na widok fasolki szparagowej? Przeszukującego w podnieceniu lodówkę w środku nocy w poszukiwaniu choćby marnego zasuszonego kawałka pasternaku? 

Jak widać cukier cukrowi nie jest równy. Uzależniające działanie ma głównie cukier dodany. Ten wytworzony ludzką ręką. Dary natury jakkolwiek słodkie by nie były i ilekolwiek naturalnie występujących cukrów by nie zawierały – nie mają na nas działania uzależniającego. O niebo zdrowiej i bezpieczniej jest wykorzystywać do słodzenia swoich deserów daktyle (np. zmielone na pastę) czy (tam gdzie się nie da użyć daktyli) należący do występujących w naturze polioli, erytrytol (który ma zerowy indeks glikemiczny, nie uzależnia, nie karmi candidy, nie psuje zębów itd.).

Jeśli zaś tkwisz w szponach cukrowego nałogu zaplanuj definitywne pożegnanie z cukrem czyli cukrowy detoks. Zrób to od ręki, od razu: zdrowie i witalność czekają!

Cukier uzależnia niczym kokaina

Zbadano reakcje zachodzące w mózgu (szczególnie w rejonie nucleus accumbens czyli jądra półleżącego, odpowiedzialnego za nagrodę, przyjemność i uzależnienie) osób po spożyciu pokarmu zawierającego cukier i porównano z reakcjami tych, którzy używają kokainę. Nie mam dla Was dobrych wieści, drodzy cukrożercy: cukier okazał się być substancją bardzo wredną – obliczono, iż uzależnia on aż osiem razy silniej niż kokaina.

Jak donosi dr Mark Hyman na łamach The Huffington Post, eksperyment wyglądał następująco: podano dwa koktajle, jeden o niskim indeksie glikemicznym (ok. 37) oraz drugi (po kilku dniach przerwy) identyczny w smaku i wyglądzie, posiadający taką samą ilość kalorii, białka, tłuszczu i węglowodanów, ale słodzony cukrem i w związku z tym posiadający indeks glikemiczny ok. 87. Tylko ten drugi wywołał wyraźną biologiczną reakcję w mózgu każdego z uczestników. Choć oba smakowały i wyglądały dokładnie tak samo. Uczestnicy eksperymentu nie wyczuli absolutnie żadnej różnicy pomiędzy jednym koktajlem a drugim. Jednak ich mózgi doskonale tę różnicę wyczuły!

Przypuszczalnie tak samo uzależniająco działają na nasz mózg również inne przetworzone pokarmy o wysokim indeksie glikemicznym: białe chrupiące bułeczki, krakersiki, drożdżóweczki, pączuszki, czipsiki czy fryteczki. Jak się człowiek do nich dorwie to trudno przestać, prawda?

Z drugiej strony równie wysoki indeks glikemiczny mają suszone daktyle (IG=103), banany są niewiele lepsze (IG=72). Niewinna fasolka szparagowa ma IG=71, a pasternak (często dodawany do kupnej włoszczyzny zamiast korzenia pietruszki) aż 95. Miód ma IG=87. Czy znasz jednak kogoś uzależnionego od daktyli, miodu lub bananów ? Śliniącego się na widok fasolki szparagowej? Przeszukującego w podnieceniu lodówkę w środku nocy w poszukiwaniu choćby marnego zasuszonego kawałka pasternaku?

Jak widać cukier cukrowi nie jest równy. Uzależniające działanie ma głównie cukier dodany. Ten wytworzony ludzką ręką. Dary natury jakkolwiek słodkie by nie były i ilekolwiek naturalnie występujących cukrów by nie zawierały – nie mają na nas działania uzależniającego. O niebo zdrowiej i bezpieczniej jest wykorzystywać do słodzenia swoich deserów daktyle (np. zmielone na pastę) czy (tam gdzie się nie da użyć daktyli) należący do występujących w naturze polioli, erytrytol (który ma zerowy indeks glikemiczny, nie uzależnia, nie karmi candidy, nie psuje zębów itd.).

Jeśli zaś tkwisz w szponach cukrowego nałogu zaplanuj definitywne pożegnanie z cukrem czyli cukrowy detoks. Zrób to od ręki, od razu: zdrowie i witalność czekają!

Drożdże. – "Przede wszystkim niedobory witamin z grupy B objawiający się głównie zajadami. Jesienią pojawia się  u mnie również łupież, osłabienie i wypadanie włosów – nadmierne, oraz ogólne zmęczenie.
Przyjmuję B12, B6 i pozostałe w tabletkach praktycznie co roku na początku jesieni, a potem w okresie zimowo-wiosennym. Teraz chcę spróbować czegoś innego.

Dodatkowo biorę się ostro do pielęgnacji włosów: oleje (na dzień dzisiejszy jest to olej z oliwek, olej słonecznikowy, olej rycynowy), henna, dodatkowo masaże zalecane przez Tombaka na porost włosów. Jakiś czas temu zrezygnowałam całkowicie z tzw. gumek do włosów, które strasznie osłabiały moje włosy.  No i w założeniu chcę jeszcze w 100% zrezygnować z szamponów z silikonami, parabenami, gliceryną, SL, SLS-ami, myć włosy jedynie odżywką. Po takich kilku miesiącach terapii mam nadzieję, że moje włosy powrócą też do postaci pięknych i zdrowych loczków.

W sieci wyszperałam kilka informacji od osób, które taką kurację drożdżami prowadziły – ich celem było przyspieszenie i wzmocnienie struktury włosów. Dla mnie cel główny to uzupełnienie niedoborów oraz mniejsza ilość wypadających włosów, a piękne lśniące włosy będą jednym z kroków do polepszenia ich wyglądu.

Na czym polega kuracja drożdżowa?

Każdego dnia piję około 1/4 kostki drożdży (tej 100 gramowej, pokazanej wyżej firmy – nie żeby reklama). Zalewam je gorącą wodą, by nie fermentowały w żołądku. Czekam aż ostygną i wypijam.

Niektórzy dodają drożdże do szejka, mieszają z kakao, sokiem, miodem, bananem, czy herbatą. Jeśli chesz dodać coś do napoju, warto to zrobić, gdy drożdże ostygną, tym bardziej jeśli jest to coś słodkiego, co po prostu dodane do wrzątku sprawia, że drożdże „rosną”. Mi odpowiada ich smak bez dodatków. Drożdże kupuje w ilości kilku sztuk i mrożę zapas – doświadczenie pokazuje, ze świetnie się do tego nadają, nie zepsują się, zawsze są pod ręką, i ani trochę nie tracą swoich właściwości.

Tutaj muszę zaznaczyć, że nie znalazłam żadnych informacji na temat tego, czy drożdże należy pić ciepłe czy zimne. Ze względu na niezbyt sympatyczny smak napoju  – czekam do całkowitego ostygnięcia ;-). Dlatego też proponuję nie zniechęcać się przy wąchaniu mieszanki czy piciu jej gorącej czy ciepłej.

Co się dzieje gdy pijemy drożdże?

Oprócz uzupełnienia braków witamin z grupy B – co jest dobre nie tylko dla wegetarian i wegan –  w prezencie dostajemy kilka miłych rzeczy:

    oczyszczanie twarzy – czyli tradycyjnie, aby zobaczyć wspaniałe efekty na naszej skórze, najpierw musi się ona oczyścić poprzez łuszczenie, wydobycie na zewnątrz różnego rodzaju toksyn (pojawiają się wypryski -jest to całkiem normalny stan, może potrwać około 2 tygodni), po pewnym czasie skóra jest już gładsza, w tym przypadku wspomagam skórę robiąc peeling,
    zajady – jeden z głównych objawów niedoborów witamin z grupy B całkowicie znikają,
    włosy – rosną jak na drożdżach (najlepiej widać to u osób farbujących, ale część blogerek najnormalniej w świecie zmierzyła długość włosów przed i po kuracji – przyrost od 1 cm do 3,5 cm), włosy są bardziej lśniące, nie wypadają już w alarmujących ilościach (mniej więcej po uczesaniu nie powinno nam zostać na grzebyku/szczotce więcej niż 100 włosów), czasami pojawia się zmasowany wzrost nowych włosów, tzw. baby hair- wygląda to mniej więcej tak, że wśród naszej czupryny zauważamy nagle bardzo dużo odrastających, małych włosów, co ciekawe u siebie zauważyłam też zmasowany atak wypadania w pierwszym tygodniu – ale takie rzeczy są całkiem normalne ponieważ podczas różnego rodzaju kuracji osłabione włosy wypadają na skutek „wypychania” ich przez nowe, rosnące,
    włosy przetłuszczające się- w przypadku włosów przetłuszczających się zmniejsza się ilość wydzielanego sebum, łupież zostaje wyleczony,
    paznokcie- ogólne wzmocnienie, brak rozdwajania się, łamania, białe plamki znikają,
    rzęsy – jedna z blogerek wspominała, że jej rzęsy są nieco mocniejsze – ale z tego co pamiętam kurację prowadziła kilka dobrych mięsięcy.

Drożdże
     Drożdże jak wiemy z lekcji biologii to jednokomórkowe grzyby. Najbardziej znane zastosowanie to: przy produkcji piwa, wina, czasem przy produkcji nabiału i oczywiście przy pieczeniu chleba i innych wyrobów piekarniczych. Nasze babcie, mamy znalazły w drożdżach również źródło taniego, ale za to bardzo dobrego kosmetyku: najczęściej w formie maseczki na włosy lub twarz.
Witaminy, które zawierają drożdże:

    witaminy z grupy B

Że wegetarianie i weganie powinni je jeść wiemy nie od dziś. Ale zauważcie, że w mięsie najwięcej witaminy B jest w wątróbce i sercu – nikt chyba mi nie powie, że w XXI wieku konsument zjada odpowiednie ilość tych organów, i tylko stąd czerpie witaminy z grupy B. Dzięki witaminom z tej grupy mamy lepsze samopoczucie, lepszy sen, dobre trawienie i taki wewnętrzny spokój.

    biotyna

Jest to spec od sprężystości włosów, podobno hamuje też wypadanie i siwienie. Pozwala wyleczyć różne choroby skóry, wzmacnia paznokcie.

    witamina B5 (panthenol)

Co najważniejsze jej niedobór może powodować nadmierne wypadanie włosów.

     białko i mikroelementy: cynk

Wpływa pozytywnie zarówno na stan skóry, włosów. Szczególnie pomocny dla skóry mocno przetłuszczajacej się.

    betaglukan

Wzmacnia naszą odporność, redukuje cholesterol, obniża ciśnienie krwi i zapobiega powstaniu nowotworów układu pokarmowego.

    magnez
    żelazo
    fosfor
    chrom.

KURACJA DROŻDZAMI – PODSUMOWANIE

Długo zwlekam z tym postem… czekałam na ewentualne objawy odstawienia, mam też nieco mieszane uczucia co do kuracji drożdżami. Dlaczego? Otóż ciężko mi powiedzieć, że to akurat drożdże i tylko one spowodowały większą poprawę zdrowia. Nie jestem zwolenniczką stosowania jednej metody, dlatego wspomagałam się pijąc napar z pokrzywy, masując głowę, olejując włosy, oczyszczając twarz olejami, zdrowo odżywiając i robiąc naprawdę wiele innych rzeczy, które od kilku lat mam w nawyku.
 Kurację rozpoczęłam 4 października przez miesiąc pijąc jeden raz  dziennie około 1/5-1/4 kostki drożdży. Po 30 dniach piłam mieszankę  przez tydzień, w sumie tak co drugi dzień, zmniejszając ilość drożdży.
Dlaczego jestem zadowolona z kuracji?Głównym założeniem było uzupełnienie niedoborów witamin z grupy B, objawiających się m. in. zajadami (podwójnym, dość rozległymi i bardzo wrażliwymi), łupież, kilka białych plamek na paznokciach, dużą ilością wypadających włosów. Z radością mogę powiedzieć, że WSZYSTKIE te objawy po miesiącu kuracji zniknęły. Na dzień dzisiejszy nie widzę wspomnianych niedoborów, więc mam nadzieję, ze na kilka miesięcy, aż do przesilenia wiosennego nie będę miała potrzeby picia drożdży. W styczniu planuję z rodziną po raz kolejny zrobić 14-dniowe oczyszczanie organizmu wg diety owocowo-warzywnej – dostarczenie i uzupełnienie niedoborów jest w tym przypadku jak najbardziej wskazane.

Drożdże i porost włosów

Wyrzekłam się chemicznych farb i farbowania na kilka miesięcy w ogóle.  Poprzez niezbyt estetyczne odrosty mogłam zauważyć, że jednak włosy rosną …. jak na drożdżach. Odrastające są lśniące i jakby bardziej sprężyste i nie przetłuszczają się tak szybko. Dodatkowe olejowanie, nakładanie masek, masowanie głowy, odstawienie niezdrowych kosmetyków jednak robi swoje i w spółce z drożdżami przyniosło tez kilka efektów, na które nawet specjalnie nie liczyłam. Bardziej traktowałam to jako gratis. Oczywiście brak spektakularnych efektów w poroście włosów może się brać z bardzo prostej przyczyny. Organizm dostając dawkę witamin B lokował je właśnie tam gdzie były największe niedobory, na porost włosów widocznie już nie wystarczyło."

Drożdże.

"Przede wszystkim niedobory witamin z grupy B objawiający się głównie zajadami. Jesienią pojawia się u mnie również łupież, osłabienie i wypadanie włosów – nadmierne, oraz ogólne zmęczenie.
Przyjmuję B12, B6 i pozostałe w tabletkach praktycznie co roku na początku jesieni, a potem w okresie zimowo-wiosennym. Teraz chcę spróbować czegoś innego.

Dodatkowo biorę się ostro do pielęgnacji włosów: oleje (na dzień dzisiejszy jest to olej z oliwek, olej słonecznikowy, olej rycynowy), henna, dodatkowo masaże zalecane przez Tombaka na porost włosów. Jakiś czas temu zrezygnowałam całkowicie z tzw. gumek do włosów, które strasznie osłabiały moje włosy. No i w założeniu chcę jeszcze w 100% zrezygnować z szamponów z silikonami, parabenami, gliceryną, SL, SLS-ami, myć włosy jedynie odżywką. Po takich kilku miesiącach terapii mam nadzieję, że moje włosy powrócą też do postaci pięknych i zdrowych loczków.

W sieci wyszperałam kilka informacji od osób, które taką kurację drożdżami prowadziły – ich celem było przyspieszenie i wzmocnienie struktury włosów. Dla mnie cel główny to uzupełnienie niedoborów oraz mniejsza ilość wypadających włosów, a piękne lśniące włosy będą jednym z kroków do polepszenia ich wyglądu.

Na czym polega kuracja drożdżowa?

Każdego dnia piję około 1/4 kostki drożdży (tej 100 gramowej, pokazanej wyżej firmy – nie żeby reklama). Zalewam je gorącą wodą, by nie fermentowały w żołądku. Czekam aż ostygną i wypijam.

Niektórzy dodają drożdże do szejka, mieszają z kakao, sokiem, miodem, bananem, czy herbatą. Jeśli chesz dodać coś do napoju, warto to zrobić, gdy drożdże ostygną, tym bardziej jeśli jest to coś słodkiego, co po prostu dodane do wrzątku sprawia, że drożdże „rosną”. Mi odpowiada ich smak bez dodatków. Drożdże kupuje w ilości kilku sztuk i mrożę zapas – doświadczenie pokazuje, ze świetnie się do tego nadają, nie zepsują się, zawsze są pod ręką, i ani trochę nie tracą swoich właściwości.

Tutaj muszę zaznaczyć, że nie znalazłam żadnych informacji na temat tego, czy drożdże należy pić ciepłe czy zimne. Ze względu na niezbyt sympatyczny smak napoju – czekam do całkowitego ostygnięcia ;-). Dlatego też proponuję nie zniechęcać się przy wąchaniu mieszanki czy piciu jej gorącej czy ciepłej.

Co się dzieje gdy pijemy drożdże?

Oprócz uzupełnienia braków witamin z grupy B – co jest dobre nie tylko dla wegetarian i wegan – w prezencie dostajemy kilka miłych rzeczy:

oczyszczanie twarzy – czyli tradycyjnie, aby zobaczyć wspaniałe efekty na naszej skórze, najpierw musi się ona oczyścić poprzez łuszczenie, wydobycie na zewnątrz różnego rodzaju toksyn (pojawiają się wypryski -jest to całkiem normalny stan, może potrwać około 2 tygodni), po pewnym czasie skóra jest już gładsza, w tym przypadku wspomagam skórę robiąc peeling,
zajady – jeden z głównych objawów niedoborów witamin z grupy B całkowicie znikają,
włosy – rosną jak na drożdżach (najlepiej widać to u osób farbujących, ale część blogerek najnormalniej w świecie zmierzyła długość włosów przed i po kuracji – przyrost od 1 cm do 3,5 cm), włosy są bardziej lśniące, nie wypadają już w alarmujących ilościach (mniej więcej po uczesaniu nie powinno nam zostać na grzebyku/szczotce więcej niż 100 włosów), czasami pojawia się zmasowany wzrost nowych włosów, tzw. baby hair- wygląda to mniej więcej tak, że wśród naszej czupryny zauważamy nagle bardzo dużo odrastających, małych włosów, co ciekawe u siebie zauważyłam też zmasowany atak wypadania w pierwszym tygodniu – ale takie rzeczy są całkiem normalne ponieważ podczas różnego rodzaju kuracji osłabione włosy wypadają na skutek „wypychania” ich przez nowe, rosnące,
włosy przetłuszczające się- w przypadku włosów przetłuszczających się zmniejsza się ilość wydzielanego sebum, łupież zostaje wyleczony,
paznokcie- ogólne wzmocnienie, brak rozdwajania się, łamania, białe plamki znikają,
rzęsy – jedna z blogerek wspominała, że jej rzęsy są nieco mocniejsze – ale z tego co pamiętam kurację prowadziła kilka dobrych mięsięcy.

Drożdże
Drożdże jak wiemy z lekcji biologii to jednokomórkowe grzyby. Najbardziej znane zastosowanie to: przy produkcji piwa, wina, czasem przy produkcji nabiału i oczywiście przy pieczeniu chleba i innych wyrobów piekarniczych. Nasze babcie, mamy znalazły w drożdżach również źródło taniego, ale za to bardzo dobrego kosmetyku: najczęściej w formie maseczki na włosy lub twarz.
Witaminy, które zawierają drożdże:

witaminy z grupy B

Że wegetarianie i weganie powinni je jeść wiemy nie od dziś. Ale zauważcie, że w mięsie najwięcej witaminy B jest w wątróbce i sercu – nikt chyba mi nie powie, że w XXI wieku konsument zjada odpowiednie ilość tych organów, i tylko stąd czerpie witaminy z grupy B. Dzięki witaminom z tej grupy mamy lepsze samopoczucie, lepszy sen, dobre trawienie i taki wewnętrzny spokój.

biotyna

Jest to spec od sprężystości włosów, podobno hamuje też wypadanie i siwienie. Pozwala wyleczyć różne choroby skóry, wzmacnia paznokcie.

witamina B5 (panthenol)

Co najważniejsze jej niedobór może powodować nadmierne wypadanie włosów.

białko i mikroelementy: cynk

Wpływa pozytywnie zarówno na stan skóry, włosów. Szczególnie pomocny dla skóry mocno przetłuszczajacej się.

betaglukan

Wzmacnia naszą odporność, redukuje cholesterol, obniża ciśnienie krwi i zapobiega powstaniu nowotworów układu pokarmowego.

magnez
żelazo
fosfor
chrom.

KURACJA DROŻDZAMI – PODSUMOWANIE

Długo zwlekam z tym postem… czekałam na ewentualne objawy odstawienia, mam też nieco mieszane uczucia co do kuracji drożdżami. Dlaczego? Otóż ciężko mi powiedzieć, że to akurat drożdże i tylko one spowodowały większą poprawę zdrowia. Nie jestem zwolenniczką stosowania jednej metody, dlatego wspomagałam się pijąc napar z pokrzywy, masując głowę, olejując włosy, oczyszczając twarz olejami, zdrowo odżywiając i robiąc naprawdę wiele innych rzeczy, które od kilku lat mam w nawyku.
Kurację rozpoczęłam 4 października przez miesiąc pijąc jeden raz dziennie około 1/5-1/4 kostki drożdży. Po 30 dniach piłam mieszankę przez tydzień, w sumie tak co drugi dzień, zmniejszając ilość drożdży.
Dlaczego jestem zadowolona z kuracji?Głównym założeniem było uzupełnienie niedoborów witamin z grupy B, objawiających się m. in. zajadami (podwójnym, dość rozległymi i bardzo wrażliwymi), łupież, kilka białych plamek na paznokciach, dużą ilością wypadających włosów. Z radością mogę powiedzieć, że WSZYSTKIE te objawy po miesiącu kuracji zniknęły. Na dzień dzisiejszy nie widzę wspomnianych niedoborów, więc mam nadzieję, ze na kilka miesięcy, aż do przesilenia wiosennego nie będę miała potrzeby picia drożdży. W styczniu planuję z rodziną po raz kolejny zrobić 14-dniowe oczyszczanie organizmu wg diety owocowo-warzywnej – dostarczenie i uzupełnienie niedoborów jest w tym przypadku jak najbardziej wskazane.

Drożdże i porost włosów

Wyrzekłam się chemicznych farb i farbowania na kilka miesięcy w ogóle. Poprzez niezbyt estetyczne odrosty mogłam zauważyć, że jednak włosy rosną …. jak na drożdżach. Odrastające są lśniące i jakby bardziej sprężyste i nie przetłuszczają się tak szybko. Dodatkowe olejowanie, nakładanie masek, masowanie głowy, odstawienie niezdrowych kosmetyków jednak robi swoje i w spółce z drożdżami przyniosło tez kilka efektów, na które nawet specjalnie nie liczyłam. Bardziej traktowałam to jako gratis. Oczywiście brak spektakularnych efektów w poroście włosów może się brać z bardzo prostej przyczyny. Organizm dostając dawkę witamin B lokował je właśnie tam gdzie były największe niedobory, na porost włosów widocznie już nie wystarczyło."

Źródło:

www.cudownediety.pl

Dług – Wszelkie relacje gospodarcze w naszym społeczeństwie opierają się na długu i jego egzekucji. W gospodarce funkcjonuje tysiące postaci długów od pieniądza i papierów wartościowych zaczynając na zobowiązaniach wynikających z ogólnie przyjętych zasad w działalności gospodarczej i zwyczajnie słownym przyrzeczeniu kończąc.

Choć instytucje państwowe podejmują pewne nieporadne próby kontrolowania długów w społeczeństwie to w rzeczywistości nikt tego nie kontroluje. Nikt w społeczeństwie nie ma wiedzy kto, komu, co jest winien i pod jaką postacią długu.

Kolejne powtarzające się recesje wyraźnie pokazują, iż obecny system prawny cyklicznie doprowadza do sytuacji, w których część społeczeństwa staje się wierzycielami a część dłużnikami. Choć tego nie widać wprost wskutek rozproszenia długu pod tysiącem postaci to następuje wyraźny podział w społeczeństwie na wierzycieli i dłużników.

Kiedy dług osiąga absurdalną wartość, która wymagałby od dłużników świadczenia na rzecz wierzycieli przez kolejne dziesiątki lat bez uzyskania żadnego świadczenia wzajemnego od wierzycieli wszyscy zaczynają orientować się, że dług nie zostanie spłacony. Wówczas następuje recesja – tzn. okres kasowania długu w społeczeństwie. Recesja trwa tak długo aż wszyscy nie zaakceptują faktu skasowania długu lub jego znaczącej części. W rzeczywistości recesja jest załamaniem się systemu społecznego, złamaniem warunków umowy społecznej, niedotrzymaniem słowa.

Aby system społeczny przy okazji recesji nie rozpadł się całkowicie, kasowanie długu odbywa się na najwyższym poziomie złożoności tego systemu, tzn. w instytucjach państwowych i finansowych. Ludziom łatwiej jest zaakceptować upadek banku, zmianę cen rynkowych i straty finansowe aniżeli utratę własnej drobnej należności.

Wszystkie autorytety podczas recesji nawołują do zachowania porządku społecznego, dotrzymywania umów, przestrzegania prawa naruszając to wszystko jednocześnie na poziomie instytucji państwowych i finansowych. Wszystko dla zachowania obecnego systemu społecznego.

W czym problem?
Problem gównie w tym, że cyklicznie powtarza się dług w społeczeństwie. Cyklicznie część społeczeństwa staje się wierzycielem reszty a dług reszty osiąga tak absurdalnie dużą wartość, iż oczywistym staje się, że nie zostanie spłacony.

Co jest podstawą tego długu?
Pośrednią podstawą długu w społeczeństwie są przywileje w prawie, które łamią zasadę wolnego rynku. Rynek jest zniewolony przywilejami określonych grup społecznych, które dzięki nim stają się wierzycielami reszty.
Bezpośrednią podstawą długu w społeczeństwie jest egzekucja niedobrego (bo nacechowanego przywilejami) prawa - egzekucja przywilejów.

Co mogłoby się zmienić?
Państwo powinno ograniczyć się wyłącznie do egzekucji w obszarze długów kontrolowanych i wynikających z prawa bez przywilejów. Państwo powinno ograniczyć się do egzekucji jedynie w obszarze pieniądza i prawa własności jednocześnie rozszerzając swoją kontrolę na nimi. Państwo powinno uniemożliwić prowadzenie egzekucji z użyciem przemocy (poza egzekucją państwową) komukolwiek i w jakiejkolwiek formie. Resztę rozwiązałby już sam uwolniony od prawnych przywilejów rynek. To wolny rynek na bieżąco kasowałby niedobry dług - przyczynę recesji i załamania się systemu społecznego. Dług nie miałby szans w takich warunkach urosnąć do poziomu wymagającego recesji.

Dlaczego to jednak nie zmieni się?
O systemie społecznym decydują wyłącznie uprzywilejowane grupy społeczne, które czerpią z obecnego porządku społecznego nieuzasadnione rynkowo korzyści. Taka zmiana oznaczałby z automatu zmniejszenie różnic majątkowych w społeczeństwie. Musieliby dokonać zmiany w społeczeństwie ze stratą dla siebie samych. Znajdą więc tysiąc fałszywych argumentów za tym, aby żadnych zmian nie wprowadzać.

Nieuprzywilejowane grupy społeczne nie rozumieją natomiast mechanizmu, który nimi rządzi. Łatwo nimi manipulować odwołując się do prostych wartości takich jak „umów należy dotrzymywać”. Wydaje im się, że za zmianami cen rynkowych czy stóp procentowych stoi jakaś niewidzialna ręka. Nie rozumieją, że ta niewidzialna ręka sprawuje wysoki urząd państwowy zapewniający mu władzę lub ma pełne konto w raju podatkowych. Nie rozumieją, że niewidzialna ręka nie chce żadnych zmian w systemie społecznym i może przeżyć choćby 100 kolejnych recesji byleby nic się nie zmieniło. (Krystkon, Racjonalista.pl)

Dług

Wszelkie relacje gospodarcze w naszym społeczeństwie opierają się na długu i jego egzekucji. W gospodarce funkcjonuje tysiące postaci długów od pieniądza i papierów wartościowych zaczynając na zobowiązaniach wynikających z ogólnie przyjętych zasad w działalności gospodarczej i zwyczajnie słownym przyrzeczeniu kończąc.

Choć instytucje państwowe podejmują pewne nieporadne próby kontrolowania długów w społeczeństwie to w rzeczywistości nikt tego nie kontroluje. Nikt w społeczeństwie nie ma wiedzy kto, komu, co jest winien i pod jaką postacią długu.

Kolejne powtarzające się recesje wyraźnie pokazują, iż obecny system prawny cyklicznie doprowadza do sytuacji, w których część społeczeństwa staje się wierzycielami a część dłużnikami. Choć tego nie widać wprost wskutek rozproszenia długu pod tysiącem postaci to następuje wyraźny podział w społeczeństwie na wierzycieli i dłużników.

Kiedy dług osiąga absurdalną wartość, która wymagałby od dłużników świadczenia na rzecz wierzycieli przez kolejne dziesiątki lat bez uzyskania żadnego świadczenia wzajemnego od wierzycieli wszyscy zaczynają orientować się, że dług nie zostanie spłacony. Wówczas następuje recesja – tzn. okres kasowania długu w społeczeństwie. Recesja trwa tak długo aż wszyscy nie zaakceptują faktu skasowania długu lub jego znaczącej części. W rzeczywistości recesja jest załamaniem się systemu społecznego, złamaniem warunków umowy społecznej, niedotrzymaniem słowa.

Aby system społeczny przy okazji recesji nie rozpadł się całkowicie, kasowanie długu odbywa się na najwyższym poziomie złożoności tego systemu, tzn. w instytucjach państwowych i finansowych. Ludziom łatwiej jest zaakceptować upadek banku, zmianę cen rynkowych i straty finansowe aniżeli utratę własnej drobnej należności.

Wszystkie autorytety podczas recesji nawołują do zachowania porządku społecznego, dotrzymywania umów, przestrzegania prawa naruszając to wszystko jednocześnie na poziomie instytucji państwowych i finansowych. Wszystko dla zachowania obecnego systemu społecznego.

W czym problem?
Problem gównie w tym, że cyklicznie powtarza się dług w społeczeństwie. Cyklicznie część społeczeństwa staje się wierzycielem reszty a dług reszty osiąga tak absurdalnie dużą wartość, iż oczywistym staje się, że nie zostanie spłacony.

Co jest podstawą tego długu?
Pośrednią podstawą długu w społeczeństwie są przywileje w prawie, które łamią zasadę wolnego rynku. Rynek jest zniewolony przywilejami określonych grup społecznych, które dzięki nim stają się wierzycielami reszty.
Bezpośrednią podstawą długu w społeczeństwie jest egzekucja niedobrego (bo nacechowanego przywilejami) prawa - egzekucja przywilejów.

Co mogłoby się zmienić?
Państwo powinno ograniczyć się wyłącznie do egzekucji w obszarze długów kontrolowanych i wynikających z prawa bez przywilejów. Państwo powinno ograniczyć się do egzekucji jedynie w obszarze pieniądza i prawa własności jednocześnie rozszerzając swoją kontrolę na nimi. Państwo powinno uniemożliwić prowadzenie egzekucji z użyciem przemocy (poza egzekucją państwową) komukolwiek i w jakiejkolwiek formie. Resztę rozwiązałby już sam uwolniony od prawnych przywilejów rynek. To wolny rynek na bieżąco kasowałby niedobry dług - przyczynę recesji i załamania się systemu społecznego. Dług nie miałby szans w takich warunkach urosnąć do poziomu wymagającego recesji.

Dlaczego to jednak nie zmieni się?
O systemie społecznym decydują wyłącznie uprzywilejowane grupy społeczne, które czerpią z obecnego porządku społecznego nieuzasadnione rynkowo korzyści. Taka zmiana oznaczałby z automatu zmniejszenie różnic majątkowych w społeczeństwie. Musieliby dokonać zmiany w społeczeństwie ze stratą dla siebie samych. Znajdą więc tysiąc fałszywych argumentów za tym, aby żadnych zmian nie wprowadzać.

Nieuprzywilejowane grupy społeczne nie rozumieją natomiast mechanizmu, który nimi rządzi. Łatwo nimi manipulować odwołując się do prostych wartości takich jak „umów należy dotrzymywać”. Wydaje im się, że za zmianami cen rynkowych czy stóp procentowych stoi jakaś niewidzialna ręka. Nie rozumieją, że ta niewidzialna ręka sprawuje wysoki urząd państwowy zapewniający mu władzę lub ma pełne konto w raju podatkowych. Nie rozumieją, że niewidzialna ręka nie chce żadnych zmian w systemie społecznym i może przeżyć choćby 100 kolejnych recesji byleby nic się nie zmieniło. (Krystkon, Racjonalista.pl)