Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Szukaj


 

Znalazłem 39 takich materiałów
Daj rzeczom drugie życie. – Garażówka, kiermasz rzeczy używanych, bazar staroci czy pchli targ. Niezależnie od nazwy idea jest zawsze ta sama – wystawcy pozbywają się niechcianych przedmiotów, które zalegają w szafach, a odwiedzający kupują ciekawe rzeczy dla siebie. Takie imprezy odbywają się najczęściej w weekendy, na publicznie dostępnym terenie, często pod gołym niebem i skierowane są głównie do lokalnych społeczności. Zdarza się, że klientami są osoby przybywające z daleka, bo w ich okolicy takie imprezy się nie odbywają. Na wyprzedażach często pojawiają się również kolekcjonerzy lub miłośnicy bibelotów nastawieni na konkretną grupę towarów, np. ozdobną ceramikę, stare gry planszowe lub serie kolekcjonerskie. 

Do Polski moda na garażówki przywędrowała z Holandii, Niemiec, Anglii i krajów skandynawskich, gdzie ten rodzaj handlu wśród lokalnych społeczności jest normą. U nas jest to stosunkowo nowe zjawisko, ale można śmiało powiedzieć, że przyjęło się i ma się dobrze. Świadczy o tym chociażby liczba imprez organizowanych w tym roku w Warszawie w różnych dzielnicach: na Żoliborzu, na Osiedlu Jazdów, na Zaciszu. Wyprzedaże są albo akcjami jednorazowymi, albo przeradzają się w imprezy cykliczne, takie jak np. Flow Market w Mieście Cypel czy Szlufka Grochowska. Z kolei imprezy takie jak Ciuchowisko, Babiniec, czy akcja Wymień mnie pod Stopami zakładają wymianę towar za towar i stanowią okazję do wymiany ubrań i innych przedmiotów.

Historia handlu rzeczami używanymi zaczęła się prawdopodobnie w Paryżu, gdzie w dzielnicy Saint-Ouen funkcjonował pchli targ (Marché aux puces) oferujący towary w bardzo niewielkich cenach oraz używane sprzęty. Od tamtego czasu handel rzeczami używanymi przybrał wiele form. W Wielkiej Brytanii wielką popularnością cieszą się wyprzedaże prowadzone z samochodów, tzw. car boot sale.

Polacy jeżdżący do Niemiec znają z kolei inną formę obrotu używanymi rzeczami – tzw. wystawki czyli Sperrmüll. Jest to nic innego jak wystawka odpadów wielkogabarytowych, na którą trafiają niepotrzebne, trochę zniszczone ale też często zupełnie dobre sprzęty domowe, elektronika, wyposażenie, biur, ogrodów. rowery. Wiele osób zajmuje się przywożeniem sprzętów z takich wystawek, które traktują jako łatwe i darmowe źródło przedmiotów do odsprzedaży w Polsce.

Na Zachodzie innym sposobem na to, by rzeczy służyły komu innemu, jest oddawanie ich do sklepów prowadzonych przez różnego rodzaju instytucje charytatywne (charity shops). Sklepy te, przyjmując używane rzeczy, zajmują się ich sprzedażą, a środki przeznaczają na jakiś szczytny cel. U nas niestety takie second handy praktycznie nie istnieją. Rzadkim przykładem takiego sklepu w Polsce jest sklep Fundacji Sue Ryder lub stowarzyszenia Emmaus w Warszawie.

W Wielkiej Brytanii czy Holandii second handy można spotkać zarówno na obrzeżach miast jak i na głównych ulicach, często jeden obok drugiego, ponieważ sklepy charytatywne konkurują o klienta, kuszą ładnymi witrynami, a ponadto dają zarówno oddającym i kupującym poczucie, że robią coś dobrego dla innych.

Z kolei w Szwecji second handy funkcjonują również przy wysypiskach i sortowniach, skąd pracownicy odzyskują te rzeczy, które nie powinny były znaleźć się na śmietniku. W takich miejscach można tanio kupić meble, sprzęt elektryczny lub surowce, takie jak drewno. To zadziwiające, co czasami trafia do altany śmietnikowej.

Polska jest dopiero na początku drogi ku świadomej konsumpcji, poziom odzysku surowców jest wciąż bardzo niski, a kultura recyclingu praktycznie nie istnieje. Na Zachodzie, gdzie świadomość ekologiczna jest na wysokim poziomie, wyprzedaże garażowe są naturalnym i powszechnie akceptowanym sposobem dawania rzeczom drugiego życia. Dlatego zamiast wyrzucać na śmietnik niepotrzebną rzecz albo latami chomikować coś, czego nie używamy (a szkoda wyrzucić), lepiej puścić ten przedmiot w ruch – niech przyda się komuś innemu. Garażówka to ekologiczny sposób pozbywania się niepotrzebnych przedmiotów, zasilania domowego budżetu dodatkowymi środkami oraz świetne miejsce spotkań sąsiadów.

Autor: Dorota Bielecka (Rota)

Informacje o Garażówkach, wymiankach i swapach pojawiają się w naszym kalendarium. Najbliższa tego typu impreza odbędzie się 12 października w Wilanowie.

Daj rzeczom drugie życie.

Garażówka, kiermasz rzeczy używanych, bazar staroci czy pchli targ. Niezależnie od nazwy idea jest zawsze ta sama – wystawcy pozbywają się niechcianych przedmiotów, które zalegają w szafach, a odwiedzający kupują ciekawe rzeczy dla siebie. Takie imprezy odbywają się najczęściej w weekendy, na publicznie dostępnym terenie, często pod gołym niebem i skierowane są głównie do lokalnych społeczności. Zdarza się, że klientami są osoby przybywające z daleka, bo w ich okolicy takie imprezy się nie odbywają. Na wyprzedażach często pojawiają się również kolekcjonerzy lub miłośnicy bibelotów nastawieni na konkretną grupę towarów, np. ozdobną ceramikę, stare gry planszowe lub serie kolekcjonerskie.

Do Polski moda na garażówki przywędrowała z Holandii, Niemiec, Anglii i krajów skandynawskich, gdzie ten rodzaj handlu wśród lokalnych społeczności jest normą. U nas jest to stosunkowo nowe zjawisko, ale można śmiało powiedzieć, że przyjęło się i ma się dobrze. Świadczy o tym chociażby liczba imprez organizowanych w tym roku w Warszawie w różnych dzielnicach: na Żoliborzu, na Osiedlu Jazdów, na Zaciszu. Wyprzedaże są albo akcjami jednorazowymi, albo przeradzają się w imprezy cykliczne, takie jak np. Flow Market w Mieście Cypel czy Szlufka Grochowska. Z kolei imprezy takie jak Ciuchowisko, Babiniec, czy akcja Wymień mnie pod Stopami zakładają wymianę towar za towar i stanowią okazję do wymiany ubrań i innych przedmiotów.

Historia handlu rzeczami używanymi zaczęła się prawdopodobnie w Paryżu, gdzie w dzielnicy Saint-Ouen funkcjonował pchli targ (Marché aux puces) oferujący towary w bardzo niewielkich cenach oraz używane sprzęty. Od tamtego czasu handel rzeczami używanymi przybrał wiele form. W Wielkiej Brytanii wielką popularnością cieszą się wyprzedaże prowadzone z samochodów, tzw. car boot sale.

Polacy jeżdżący do Niemiec znają z kolei inną formę obrotu używanymi rzeczami – tzw. wystawki czyli Sperrmüll. Jest to nic innego jak wystawka odpadów wielkogabarytowych, na którą trafiają niepotrzebne, trochę zniszczone ale też często zupełnie dobre sprzęty domowe, elektronika, wyposażenie, biur, ogrodów. rowery. Wiele osób zajmuje się przywożeniem sprzętów z takich wystawek, które traktują jako łatwe i darmowe źródło przedmiotów do odsprzedaży w Polsce.

Na Zachodzie innym sposobem na to, by rzeczy służyły komu innemu, jest oddawanie ich do sklepów prowadzonych przez różnego rodzaju instytucje charytatywne (charity shops). Sklepy te, przyjmując używane rzeczy, zajmują się ich sprzedażą, a środki przeznaczają na jakiś szczytny cel. U nas niestety takie second handy praktycznie nie istnieją. Rzadkim przykładem takiego sklepu w Polsce jest sklep Fundacji Sue Ryder lub stowarzyszenia Emmaus w Warszawie.

W Wielkiej Brytanii czy Holandii second handy można spotkać zarówno na obrzeżach miast jak i na głównych ulicach, często jeden obok drugiego, ponieważ sklepy charytatywne konkurują o klienta, kuszą ładnymi witrynami, a ponadto dają zarówno oddającym i kupującym poczucie, że robią coś dobrego dla innych.

Z kolei w Szwecji second handy funkcjonują również przy wysypiskach i sortowniach, skąd pracownicy odzyskują te rzeczy, które nie powinny były znaleźć się na śmietniku. W takich miejscach można tanio kupić meble, sprzęt elektryczny lub surowce, takie jak drewno. To zadziwiające, co czasami trafia do altany śmietnikowej.

Polska jest dopiero na początku drogi ku świadomej konsumpcji, poziom odzysku surowców jest wciąż bardzo niski, a kultura recyclingu praktycznie nie istnieje. Na Zachodzie, gdzie świadomość ekologiczna jest na wysokim poziomie, wyprzedaże garażowe są naturalnym i powszechnie akceptowanym sposobem dawania rzeczom drugiego życia. Dlatego zamiast wyrzucać na śmietnik niepotrzebną rzecz albo latami chomikować coś, czego nie używamy (a szkoda wyrzucić), lepiej puścić ten przedmiot w ruch – niech przyda się komuś innemu. Garażówka to ekologiczny sposób pozbywania się niepotrzebnych przedmiotów, zasilania domowego budżetu dodatkowymi środkami oraz świetne miejsce spotkań sąsiadów.

Autor: Dorota Bielecka (Rota)

Informacje o Garażówkach, wymiankach i swapach pojawiają się w naszym kalendarium. Najbliższa tego typu impreza odbędzie się 12 października w Wilanowie.

Wszystko o złości. – Złość może mieć różne oblicza – od lekkiego rozdrażnienia, większej lub mniejszej irytacji, aż do rozsadzającej od środka wściekłości, nad którą trudno zapanować. To, co jednego zaledwie zirytuje, u kogoś innego może obudzić dzikie zwierzę. Jedno jest pewne – złość to ogromna energia. Może być destrukcyjna zarówno dla nas, jak i dla otoczenia, ale odpowiednio rozminowana jest w stanie przynieść spokój, ukojenie i rozwój osobisty. Od czego zacząć? Od obalenia kilku mitów na jej temat.

Anatomia gniewu
To nieprawda, że złość jest negatywną, destrukcyjną emocją. Gniew to ważna informacja. O tym, że twoje granice (wartości, poczucie bezpieczeństwa itd.) zostały naruszone lub przekroczone. To świetnie, że odczuwasz złość, w ten sposób nabierasz większej świadomości tego, na co się nie zgadzasz, co cię boli. Sęk w tym, by nie pozwolić przerodzić się złości w agresję, także tę skierowaną przeciwko sobie. Choć złość to emocja, możemy do niej podejść w racjonalny sposób. Zamiast mówić: „To przez ciebie tak się złoszczę, nic

Choć złość to emocja , możemy do niej podejść w racjonalny sposób. Zamiast mówić: „To przez ciebie tak się złoszczę, nic nie mogę na to poradzić”, pomyśl, że zwykle nie mamy wpływu na okoliczności zewnętrzne, które budzą nasz sprzeciw lub gniew (przykra uwaga od przełożonego, krzywdzące słowa przyjaciółki, niesprawiedliwe potraktowanie), ale już na ich interpretację i swoje zachowanie – tak. Dlatego tak ważne jest zrozumienie mechanizmu złości. Najczęściej kryją się za nią zranione uczucia, zawód, strach, poczucie krzywdy czy utrata bezpieczeństwa. Wiedząc to, możesz zacząć lepiej sobie radzić z własnymi i cudzymi wybuchami gniewu.

To prawda, że im mniej stabilni emocjonalnie  jesteśmy, tym łatwiej nas zdenerwować, wciągnąć w konflikt, zranić. To w pewnym sensie spuścizna po dzieciństwie. Jeśli twoje potrzeby często nie były zaspokajane, miałaś też poczucie, że nie wolno ci się gniewać, by nie zasmucać rodziców – nikt nie nauczył cię, jak radzić sobie z trudnymi emocjami.

Złości nie warto, a wręcz nie warto tłumić. Lepsza metodą jest nastawienie się na to, co chce nam powiedzieć. Bo to ty musisz sobie poradzić z własną złością, nie inni. Spróbuj ją potraktować jak nauczycielkę.

Gdy ogarnia cię złość , nie kieruj jej przeciw innym ani przeciw sobie, tylko zastosuj którąś z podanych niżej – aktywizujących ciało lub wyciszających umysł – technik:
Działaj:

Wyjdź, jeśli możesz, na zewnątrz i rusz przed siebie szybkim marszem lub biegiem, aż się uspokoisz. Ruch znakomicie pozwala zużytkować gromadzącą się energię, a wysiłek fizyczny wyzwala endorfiny – poprawią twój nastrój, a dzięki temu, że minie trochę czasu od zdarzenia, które cię zdenerwowało, łatwiej ci będzie spojrzeć na sytuację z dystansem.

Podrzyj na strzępy grubą gazetę, możesz też uformować z niej kulki i rzucać nimi w drzwi lub ścianę.

Jeśli potrzebujesz się wyżyć, użyj poduszek, którymi możesz bez szkody uderzać w duże przedmioty, np. kanapę czy szafę.

Jeśli tylko warunki ci na to pozwalają, włącz na cały regulator (lub w słuchawkach) rytmiczną muzykę, np. bębnową, perkusyjną albo symfoniczną, i tańcz do niej lub głośno śpiewaj.

Odkurz całe mieszkanie lub umyj okna (w złości naprawdę dobrze się sprząta, na dodatek będziesz miała czyste mieszkanie).

Krzycz, tup, płacz.
Nie działaj:

Usiądź wygodnie i oddychaj, najlepiej przez nos. Weź 10 pogłębionych przeponowych oddechów, z wdechem wizualizuj sobie, że pobierasz dobrą energię, z wydechem – że wydalasz tę złą.

Obserwuj złość – nic nie rób, „stań obok” i przyglądaj się swoim emocjom – analizuj, jakie mały natężenie, jak zmieniały ci rysy twarzy, gdzie znajduje się napięcie w ciele  – po chwili zauważysz, że twoja energia podąża za uwagą, czyli angażuje się proces obserwacji. Jak twierdzi duchowy nauczyciel Osho, truciznę można przemienić w słodycz. Jak to się robi? Nie robiąc nic! „Potrzebujesz jedynie cierpliwości. Gdy przyjdzie złość, usiądź w milczeniu i obserwuj ją. Nie bądź jej przeciwny, nie opowiadaj się po jej stronie. Nie współdziałaj z nią, nie tłum jej. Bądź cierpliwy, po prostu zobacz, co się dzieje… niech narasta. Czekaj” – zaleca Osho.

Skorzystaj z wizualizacji, zamknij oczy i wyobraź sobie, że:

– lecisz samolotem, wznosisz się coraz wyżej i wyżej, a powód twojego zdenerwowania robi się coraz mniejszy,

– zdarzenie, które cię wyprowadziło z równowagi, jest niczym patyk na wodzie, przesuwa się powoli wraz z nurtem rzeki i znika po chwili z pola widzenia,

– złość jest zamknięta w wieży, a ty musisz przeznaczyć całą energię na znalezienie drogi i dotarcie na górę.

W tych wszystkich wizualizacjach chodzi o to, by oddalić się na chwilę od powodu złości i później, już na spokojnie, przeanalizować sytuację i rozwiązać ją pokojowo. Równie skuteczny może okazać się sposób bohaterki „Przeminęło z wiatrem” – Scarlett O’Hara mówiła sobie zawsze: „Pomyślę o tym jutro”.

Ustanów w swoim domu wyspę spokoju – od ciebie zależy, co się na niej znajdzie – stwórz ją w myślach choćby teraz, by w dowolnym momencie, w razie potrzeby, przenieść się tam wirtualnie. To może być wyspa z ciepłym piaskiem, widokiem na morze, miarowym szumem fal, huśtawką na drzewie lub po prostu twoja własna łazienka z wanną wypełnioną ciepłą wodą i relaksującą muzyką w tle. Po kąpieli zastosuj automasaż pachnącym balsamem. Otul się miękkim kocem. Rób to, co przemawia do twoich zmysłów. Rozluźnione ciało da spokój także myślom.
Zresetuj dysk

Powyższe metody to sposoby na to, by uspokoić emocje  tu i teraz. Nie rozwiązują jednak problemu pojawiania się złości. Potrzebne jest do tego poznanie jej źródeł i przeformułowanie własnych przekonań. Mogą ci w tym pomóc ćwiczenia.
Ćwiczenie: narysuj emocje

Możesz zacząć rysować w chwili złości albo po pewnym czasie, gdy masz już wgląd w swoje emocje (np. po ćwiczeniu z obserwacją złości), z dystansem, na spokojnie. Weź jak największą kartkę papieru i kolorowe kredki lub mazaki, narysuj swoją złość z energią, kolorami i intensywnością, z jaką się ona w twoim ciele i umyśle pojawia. Gdy to już zrobisz, a emocje nieco opadną, nadaj swojej złości imię. Następnie spójrz na nią ze współczuciem i zastanów się, jakie są prawdziwe przyczyny twojego zdenerwowania.

Na przykład złościsz się, gdy ktoś spóźnia się na spotkanie. Czy irytuje cię jego niepunktualność? Coś, na co nie masz wpływu? Czy może kryje się za tym twoja interpretacja, że nie jesteś dla tej osoby ważna, bo gdyby jej na tobie zależało, przyszłaby na czas, postarałaby się. Idźmy dalej – dlaczego uważasz, że ta osoba powinna bardziej się starać? Bo sama dbasz o to, by szanować czas innych. Do zastanowienia się: czy ta sytuacja narusza twoje wartości, jak np. szacunek do czasu innych osób, czy wynika z poczucia, że nie jesteś dla kogoś ważna? Następnie zastanów się, czy masz wpływ na powód swojej złości, czy nie? Na przykład, jaki masz wpływ na to, czy ktoś się spóźnia? Jeśli masz, to co możesz zrobić? Jeśli nie masz – to po co się denerwować? Możesz się zamiast tego zastanowić, co zrobić, na wypadek gdyby ktoś miał się spóźnić na spotkanie z tobą – zadzwonić na pół godziny przed spotkaniem i upewnić się, czy druga strona jest już w drodze i zdąży na czas? Może umówić się w takim miejscu, gdzie czekanie na kogoś przez kwadrans będzie przyjemne i pożyteczne? Jak możesz sama o siebie zadbać, nie oczekując, że ktoś inny to zrobi?

Złość wynika często z nierealnych oczekiwań, na przykład, że będziemy dla innych ważni, że w przyjaźni czy miłości nie ma konfliktów, że dzieci są zawsze posłuszne i grzeczne, a rodzice i przyjaciele zawsze powinni mieć dla nas czas, gdy ich potrzebujemy. Więcej zrozumienia, łagodności i akceptacji wobec innych, ale także więcej czułości i miłości wobec samej siebie, daje większy dystans do spraw. Zwłaszcza tych, których przebieg od nas nie zależy. A jeśli zależy, pozwoli nam go zmienić.
Ćwiczenie: znikająca złość

To ćwiczenie na rozliczanie się z powodami złości poprzez odbieranie im siły i znaczenia. Idź za instrukcją i nie podglądaj wcześniej dalszego przebiegu ćwiczenia.

Weź papierowe serwetki (lub kawałki białego papieru toaletowego) i mazakami wypisz na nich powody swojej złości. Wypisz osobno na każdej serwetce 10 powodów lub osób, które szczególnie doprowadzają cię do szału. Masz? Nalej do miski lub umywalki wodę, wrzuć serwetki i sprawdź, co się z nimi stanie. Po chwili z mokrej masy, w którą przeistoczyły się markerowe powody/osoby, możesz zrobić kulkę i albo zrzucić ją z balkonu, albo spuścić w toalecie i pożegnać na zawsze.

Za każdym następnym razem w chwili złości  przywołaj to wspomnienie i zobacz, jak bardzo jest niewarte twojego czasu i uwagi.

Możesz też, w innej wersji tego ćwiczenia, wypisać wszystkie powody lub osoby na tablicy, a następnie rzucać w nie mokrą gąbką, dopóki ich nie zetrzesz.

To także bardzo uwalniające doświadczenie.

/          Renata Mazurowska

trener rozwoju umiejętności osobistych i społecznych 

wpelnidnia.pl

Wszystko o złości.

Złość może mieć różne oblicza – od lekkiego rozdrażnienia, większej lub mniejszej irytacji, aż do rozsadzającej od środka wściekłości, nad którą trudno zapanować. To, co jednego zaledwie zirytuje, u kogoś innego może obudzić dzikie zwierzę. Jedno jest pewne – złość to ogromna energia. Może być destrukcyjna zarówno dla nas, jak i dla otoczenia, ale odpowiednio rozminowana jest w stanie przynieść spokój, ukojenie i rozwój osobisty. Od czego zacząć? Od obalenia kilku mitów na jej temat.

Anatomia gniewu
To nieprawda, że złość jest negatywną, destrukcyjną emocją. Gniew to ważna informacja. O tym, że twoje granice (wartości, poczucie bezpieczeństwa itd.) zostały naruszone lub przekroczone. To świetnie, że odczuwasz złość, w ten sposób nabierasz większej świadomości tego, na co się nie zgadzasz, co cię boli. Sęk w tym, by nie pozwolić przerodzić się złości w agresję, także tę skierowaną przeciwko sobie. Choć złość to emocja, możemy do niej podejść w racjonalny sposób. Zamiast mówić: „To przez ciebie tak się złoszczę, nic

Choć złość to emocja , możemy do niej podejść w racjonalny sposób. Zamiast mówić: „To przez ciebie tak się złoszczę, nic nie mogę na to poradzić”, pomyśl, że zwykle nie mamy wpływu na okoliczności zewnętrzne, które budzą nasz sprzeciw lub gniew (przykra uwaga od przełożonego, krzywdzące słowa przyjaciółki, niesprawiedliwe potraktowanie), ale już na ich interpretację i swoje zachowanie – tak. Dlatego tak ważne jest zrozumienie mechanizmu złości. Najczęściej kryją się za nią zranione uczucia, zawód, strach, poczucie krzywdy czy utrata bezpieczeństwa. Wiedząc to, możesz zacząć lepiej sobie radzić z własnymi i cudzymi wybuchami gniewu.

To prawda, że im mniej stabilni emocjonalnie jesteśmy, tym łatwiej nas zdenerwować, wciągnąć w konflikt, zranić. To w pewnym sensie spuścizna po dzieciństwie. Jeśli twoje potrzeby często nie były zaspokajane, miałaś też poczucie, że nie wolno ci się gniewać, by nie zasmucać rodziców – nikt nie nauczył cię, jak radzić sobie z trudnymi emocjami.

Złości nie warto, a wręcz nie warto tłumić. Lepsza metodą jest nastawienie się na to, co chce nam powiedzieć. Bo to ty musisz sobie poradzić z własną złością, nie inni. Spróbuj ją potraktować jak nauczycielkę.

Gdy ogarnia cię złość , nie kieruj jej przeciw innym ani przeciw sobie, tylko zastosuj którąś z podanych niżej – aktywizujących ciało lub wyciszających umysł – technik:
Działaj:

Wyjdź, jeśli możesz, na zewnątrz i rusz przed siebie szybkim marszem lub biegiem, aż się uspokoisz. Ruch znakomicie pozwala zużytkować gromadzącą się energię, a wysiłek fizyczny wyzwala endorfiny – poprawią twój nastrój, a dzięki temu, że minie trochę czasu od zdarzenia, które cię zdenerwowało, łatwiej ci będzie spojrzeć na sytuację z dystansem.

Podrzyj na strzępy grubą gazetę, możesz też uformować z niej kulki i rzucać nimi w drzwi lub ścianę.

Jeśli potrzebujesz się wyżyć, użyj poduszek, którymi możesz bez szkody uderzać w duże przedmioty, np. kanapę czy szafę.

Jeśli tylko warunki ci na to pozwalają, włącz na cały regulator (lub w słuchawkach) rytmiczną muzykę, np. bębnową, perkusyjną albo symfoniczną, i tańcz do niej lub głośno śpiewaj.

Odkurz całe mieszkanie lub umyj okna (w złości naprawdę dobrze się sprząta, na dodatek będziesz miała czyste mieszkanie).

Krzycz, tup, płacz.
Nie działaj:

Usiądź wygodnie i oddychaj, najlepiej przez nos. Weź 10 pogłębionych przeponowych oddechów, z wdechem wizualizuj sobie, że pobierasz dobrą energię, z wydechem – że wydalasz tę złą.

Obserwuj złość – nic nie rób, „stań obok” i przyglądaj się swoim emocjom – analizuj, jakie mały natężenie, jak zmieniały ci rysy twarzy, gdzie znajduje się napięcie w ciele – po chwili zauważysz, że twoja energia podąża za uwagą, czyli angażuje się proces obserwacji. Jak twierdzi duchowy nauczyciel Osho, truciznę można przemienić w słodycz. Jak to się robi? Nie robiąc nic! „Potrzebujesz jedynie cierpliwości. Gdy przyjdzie złość, usiądź w milczeniu i obserwuj ją. Nie bądź jej przeciwny, nie opowiadaj się po jej stronie. Nie współdziałaj z nią, nie tłum jej. Bądź cierpliwy, po prostu zobacz, co się dzieje… niech narasta. Czekaj” – zaleca Osho.

Skorzystaj z wizualizacji, zamknij oczy i wyobraź sobie, że:

– lecisz samolotem, wznosisz się coraz wyżej i wyżej, a powód twojego zdenerwowania robi się coraz mniejszy,

– zdarzenie, które cię wyprowadziło z równowagi, jest niczym patyk na wodzie, przesuwa się powoli wraz z nurtem rzeki i znika po chwili z pola widzenia,

– złość jest zamknięta w wieży, a ty musisz przeznaczyć całą energię na znalezienie drogi i dotarcie na górę.

W tych wszystkich wizualizacjach chodzi o to, by oddalić się na chwilę od powodu złości i później, już na spokojnie, przeanalizować sytuację i rozwiązać ją pokojowo. Równie skuteczny może okazać się sposób bohaterki „Przeminęło z wiatrem” – Scarlett O’Hara mówiła sobie zawsze: „Pomyślę o tym jutro”.

Ustanów w swoim domu wyspę spokoju – od ciebie zależy, co się na niej znajdzie – stwórz ją w myślach choćby teraz, by w dowolnym momencie, w razie potrzeby, przenieść się tam wirtualnie. To może być wyspa z ciepłym piaskiem, widokiem na morze, miarowym szumem fal, huśtawką na drzewie lub po prostu twoja własna łazienka z wanną wypełnioną ciepłą wodą i relaksującą muzyką w tle. Po kąpieli zastosuj automasaż pachnącym balsamem. Otul się miękkim kocem. Rób to, co przemawia do twoich zmysłów. Rozluźnione ciało da spokój także myślom.
Zresetuj dysk

Powyższe metody to sposoby na to, by uspokoić emocje tu i teraz. Nie rozwiązują jednak problemu pojawiania się złości. Potrzebne jest do tego poznanie jej źródeł i przeformułowanie własnych przekonań. Mogą ci w tym pomóc ćwiczenia.
Ćwiczenie: narysuj emocje

Możesz zacząć rysować w chwili złości albo po pewnym czasie, gdy masz już wgląd w swoje emocje (np. po ćwiczeniu z obserwacją złości), z dystansem, na spokojnie. Weź jak największą kartkę papieru i kolorowe kredki lub mazaki, narysuj swoją złość z energią, kolorami i intensywnością, z jaką się ona w twoim ciele i umyśle pojawia. Gdy to już zrobisz, a emocje nieco opadną, nadaj swojej złości imię. Następnie spójrz na nią ze współczuciem i zastanów się, jakie są prawdziwe przyczyny twojego zdenerwowania.

Na przykład złościsz się, gdy ktoś spóźnia się na spotkanie. Czy irytuje cię jego niepunktualność? Coś, na co nie masz wpływu? Czy może kryje się za tym twoja interpretacja, że nie jesteś dla tej osoby ważna, bo gdyby jej na tobie zależało, przyszłaby na czas, postarałaby się. Idźmy dalej – dlaczego uważasz, że ta osoba powinna bardziej się starać? Bo sama dbasz o to, by szanować czas innych. Do zastanowienia się: czy ta sytuacja narusza twoje wartości, jak np. szacunek do czasu innych osób, czy wynika z poczucia, że nie jesteś dla kogoś ważna? Następnie zastanów się, czy masz wpływ na powód swojej złości, czy nie? Na przykład, jaki masz wpływ na to, czy ktoś się spóźnia? Jeśli masz, to co możesz zrobić? Jeśli nie masz – to po co się denerwować? Możesz się zamiast tego zastanowić, co zrobić, na wypadek gdyby ktoś miał się spóźnić na spotkanie z tobą – zadzwonić na pół godziny przed spotkaniem i upewnić się, czy druga strona jest już w drodze i zdąży na czas? Może umówić się w takim miejscu, gdzie czekanie na kogoś przez kwadrans będzie przyjemne i pożyteczne? Jak możesz sama o siebie zadbać, nie oczekując, że ktoś inny to zrobi?

Złość wynika często z nierealnych oczekiwań, na przykład, że będziemy dla innych ważni, że w przyjaźni czy miłości nie ma konfliktów, że dzieci są zawsze posłuszne i grzeczne, a rodzice i przyjaciele zawsze powinni mieć dla nas czas, gdy ich potrzebujemy. Więcej zrozumienia, łagodności i akceptacji wobec innych, ale także więcej czułości i miłości wobec samej siebie, daje większy dystans do spraw. Zwłaszcza tych, których przebieg od nas nie zależy. A jeśli zależy, pozwoli nam go zmienić.
Ćwiczenie: znikająca złość

To ćwiczenie na rozliczanie się z powodami złości poprzez odbieranie im siły i znaczenia. Idź za instrukcją i nie podglądaj wcześniej dalszego przebiegu ćwiczenia.

Weź papierowe serwetki (lub kawałki białego papieru toaletowego) i mazakami wypisz na nich powody swojej złości. Wypisz osobno na każdej serwetce 10 powodów lub osób, które szczególnie doprowadzają cię do szału. Masz? Nalej do miski lub umywalki wodę, wrzuć serwetki i sprawdź, co się z nimi stanie. Po chwili z mokrej masy, w którą przeistoczyły się markerowe powody/osoby, możesz zrobić kulkę i albo zrzucić ją z balkonu, albo spuścić w toalecie i pożegnać na zawsze.

Za każdym następnym razem w chwili złości przywołaj to wspomnienie i zobacz, jak bardzo jest niewarte twojego czasu i uwagi.

Możesz też, w innej wersji tego ćwiczenia, wypisać wszystkie powody lub osoby na tablicy, a następnie rzucać w nie mokrą gąbką, dopóki ich nie zetrzesz.

To także bardzo uwalniające doświadczenie.

/ Renata Mazurowska

trener rozwoju umiejętności osobistych i społecznych

wpelnidnia.pl

Mężczyźni na wymarciu - czy facetów czeka los dinozaurów? – 8 marca 2044 roku. Po 53 latach spędzonych w specjalnych kapsułach, z hibernacji budzi się dwóch mężczyzn. Na śpiochów nie czekają dobre informacje - w trakcie ich głębokiego snu miała miejsce wielka wojna, podczas której w ruch poszły nuklearne bomby. Ich użycie okazało się tragiczne dla samczego rodu - z całej powierzchni Ziemi zniknęli mężczyźni. Mimo że fabuła wielbionej przez wielu „Seksmisji” narodziła się w głowie jej twórcy - Juliusza Machulskiego, to wizja świata bez facetów może być nam bliższa, niż się wydaje.

Mężczyzna zawsze był towarem, na który istniał olbrzymi popyt. Jak by nie patrzeć - my faceci mamy sporo zalet. Ktoś musi przecież pójść na polowanie, zbudować dom, wybrać się na wojnę i znaleźć jeszcze czas na podjęcie dochodowej pracy, aby swą rodzinę utrzymać. Oczywiście nie oznacza to, że kobieta była jedynie pojemnikiem na ejakulat zaopatrzonym w funkcje robota kuchennego i odkurzacza. Gdzieżby tam!

Z jakiegoś jednak powodu starożytni Grecy mocno związywali sznurkiem swoja mosznę, tak aby „odciąć od reszty systemu” lewe jądro. Według ówczesnych wierzeń to właśnie z tegoż narządu pochodziła „zła sperma”, czyli ta, dzięki której zamiast dzielnego wojownika na świat przyjść miała słaba i krucha samica. Ten mały dyskomfort podczas prokreacji i tak wydaje się być małym poświęceniem w porównaniu z tym, co potrafili sobie zaserwować żyjący w XVII wieku Francuzi. Aby mieć pewność, że na świat przyjdzie syn, niektórzy panowie dobrowolnie godzili się na amputację lewego jądra.

Przez całą historię ludzie robili różne dziwne rzeczy, wliczając w to specjalną dietę czy waginalne lewatywy, aby tylko na świat przyszedł mały mężczyzna. Nie wiadomo na czym skończyłoby się to eksperymentowanie z własnymi organami płciowymi, gdyby nie nauka, która całą zabawę najzwyczajniej w świecie nam zepsuła.

Zabawy z chromosomami

W 1910 roku amerykański biolog Thomas Hunt Morgan odkrył, co tak naprawdę decyduje o płci naszego potomstwa. Okazało się, że stoi za tym chromosom - jeden ze składników komórkowego jądra, będący głównym źródłem informacji o nas samych. Człowiek posiada 23 pary chromosomów, z czego jedna z nich odpowiada za płeć. U kobiet są to dwa chromosomy X, tymczasem u panów, w parze z chromosomem X jest też inny - ten jeden, najważniejszy decydujący drobiazg - chromosom Y. Jeśli więc zniknąłby ten element budowy naszych komórek, planeta Ziemia stałaby się rajem dla każdego mężczyzny, który by jakimś cudem nie wyginął...

To odkrycie pobudziło wyobraźnię nie tylko autorów książek fantastyczno-naukowych oraz
twórców widowisk filmowych, ale i przedstawicieli świata nauki.
Jak by nie patrzeć był to kolejny krok w rozwoju genetyki i absolutnie nic niewnosząca wiadomość dla Greka, który w dalszym ciągu z uporem maniaka związywał rzemieniem swe lewe jądro, rozpaczliwie błagając Erosa o to, żeby jego siedemnaste z kolei dziecko tym razem było synem... Do czasu. Gdzieś w połowie lat 70. świat poznaje tajemniczego naukowca, który na pierwszy rzut oka bardziej przypomina słynnego Marlboro Mana niż spędzającego większość życia wśród laboratoryjnych probówek genetyka. Facet ten przeprowadził badania, których rezultat sprawił, że nam - mężczyznom, wcale do śmiechu nie było. Ronald Ericsson, bo tak się odkrywca nazywał, zauważył, że plemniki zawierające chromosom Y są znacznie bardziej wiotkie, ale i równocześnie szybsze niż plemniki z chromosomem X, które to mają większe główki i wyraźnie dłuższe ogonki.



Naukowiec umieścił nasienie w probówce wypełnionej białkowym, gęstym roztworem. Większe i bardziej powolne plemniki „żeńskie” najzwyczajniej grzęzły w cieczy, podczas gdy „chłopakom” z reguły udawało się spłynąć na dno naczynia. To odkrycie wkrótce zaowocowało opatentowaniem nowatorskiej techniki i wprowadzeniem jej do użycia w niemalże dwustu placówkach na całym świecie.

Doktor Ericsson gwarantował 85% skuteczności w takim „planowaniu” płci dziecka.
I tak też biedny Grek, zamykający dopływ krwi do swego lewego klejnotu, mógł wreszcie odetchnąć z ulgą - od teraz modły do wszechmocnych bóstw ustąpiły miejsca nauce i praktycznie każdy potomek mógł być synem! Niestety, jak na złość, w międzyczasie zmniejszył się popyt na mężczyzn...

Kobiecy faceci w rurkach
Ericsson, obserwując przez dwie dekady historię swoich usług, zauważył, że w latach 90. większość zgłaszających się do jego klinik par pragnęła, aby na świat przyszła... córeczka. Tak więc, można powiedzieć, że lata niewdzięcznych praktyk i poświęceń naszych przodków, którzy zaciekle walczyli o męską płeć swych potomków, poszły na marne. Zwolennicy teorii mówiącej o wracającej do łask Pachamamy i zmierzchu ery mężczyzn, radośnie zatarli ręce. Oto bowiem mieli kolejny dowód na to, że czas samczej dominacji właśnie dobiega końca... Porównując statystyki z ankiet przeprowadzonych trzy dekady temu z aktualnymi, widać jak bardzo zmieniło się podejście przedstawicieli zachodniego świata do kwestii tego, kto w rodzinie powinien być odpowiedzialny za utrzymywanie domu, a kto za mieszanie chochlą w rondelku. Dziś nie trzeba być specjalnie spostrzegawczym obserwatorem, aby zauważyć, że panie stały się silne i coraz mniej zależne od mężczyzn. I pomyśleć, że jeszcze do połowy XIX kobiety w żadnym kraju nie miały praw wyborczych...

Tymczasem archetypowy, nieogolony, atletyczny mężczyzna ustąpić musiał nowej wizji faceta - romantycznemu, wepchniętemu w koszmarnie obcisłe legginsy chuchru z podejrzeniem
zaawansowanej anemii. Czyżby więc to nie wojna atomowa mogłaby być przyczyną „wyginięcia” samców, a sami niewieściejący z dnia na dzień faceci, kulący się u nóg swych silnych i dominujących żon? Niekoniecznie. W końcu to kobiety nieprzerwanie wzdychają do mocno niemęskich członków boysbandów, celebrytów o trudnej do określenia płci czy filmowych wymuskanych do nieprzytomności wampirów, które równie dobrze mogłyby zerkać na nas z okładek magazynów dla panów lubiących ssać laski.

O tym, że kobiety przestały zachwycać się muskularnymi dzikusami o kwadratowych szczękach świadczy chociażby prosty eksperyment, który dwa lata temu przeprowadzili psychologowie z uniwersytetów w Nowym Jorku oraz Princeton. Zarówno badanym paniom, jak i panom przedstawiono serię zdjęć różnych typów twarzy płci przeciwnej. Jeśli chodzi o mężczyzn, to możemy być spokojni - z nami jest wszystko w najlepszym porządku - większość badanych uważa delikatne, damskie rysy twarzy za te najbardziej pociągające. Gorzej, niestety, wyglądają obecnie preferencje kobiet, dla których ideałem okazał się facet o niemalże kobiecym obliczu i ciemnej karnacji. Najwyraźniej piękny jak laleczka Zack Efron zasiadł na tronie, który jeszcze parę dekad temu okupował posępny, śmierdzący łiskaczem i papierosowym dymem, Humphrey Bogart.

Nie bądźmy jednak fatalistami - to nie pierwszy raz, kiedy ni z tego, ni z owego pojawia się moda na zniewieściałych mężczyzn. Skoro przeżyliśmy już epokę żyjących na dworze Króla Słońce wypudrowanych nosicieli obcisłych rajstop i kolonii wszy kryjących się w misternie ufryzowanych perukach, to i przetrwamy wysyp dziewczęcych chłopców o chudych nóżkach.
Zresztą i tak wygląda na to, że katastrofa jest nam pisana niezależnie od tego, jaki typ faceta jest obecnie symbolem seksu.

Biada nam!
Apokaliptyczną wizję męskiej przyszłości zaprezentowała jedna z najbardziej wpływowych
australijskich kobiet nauki - Jenny Graves, profesor pracująca w Szkole Badań Biologicznych na Państwowym Uniwersytecie Australii. Potrzebujecie chromosomu Y, aby być mężczyznami! - tłumaczyła studentom medycyny zebranym na auli podczas oficjalnego wystąpienia w irlandzkiej Królewskiej Szkole Chirurgicznej. - Jeszcze trzysta milionów lat temu chromosom Y zwierał 1400 genów, teraz pozostało ich tylko 45!
Badaczka uważa, że jak tak dalej pójdzie, to my, faceci, będziemy mieli niemały problem. Ale
spokojnie - profesor Graves twierdzi, że ostatecznie wyginiemy dopiero za 5 milionów lat. Zresztą do tego czasu zdarzyć się może wiele rzeczy - włącznie z kosmiczną inwazją agresywnych żaboludów.
Na zjawisko zanikającego chromosomu Y zwrócił też uwagę profesor Bryan Sykes z Uniwersytetu Oksfordzkiego. Swoją mroczną wersję przyszłości przedstawił w książce pt. „Klątwa Adama”. Autor uważa, że dojdzie do sytuacji, w której jedyną szansą na przetrwanie ludzkości będzie sztuczne zapładnianie kobiet. Wizja profesora Sykesa jest jednak nieco bardziej fatalistyczna - badacz twierdzi, że mężczyźni przetrwają jeszcze przez jakieś 5000 pokoleń, czyli mniej więcej 125 tysięcy lat.

Czy jednak jest się czego bać? Wielu krytyków tych teorii uważa, że natura sobie poradzi. Owszem, ilość chromosomów Y może drastycznie zmaleć - ale zawsze pozostanie to minimum niezbędne do utrzymania nas przy życiu. Ponadto pociesza nas pewien szczur z japońskiej wyspy Okinawa, który, jak się okazało, w procesie ewolucji stracił chromosom Y - prawdopodobnie geny zapisane na nim zostały przeniesione do chromosomu X. Gryzoń dał sobie jednak radę i wyginąć wcale nie zamierza, mimo że nie do końca jeszcze wiadomo co determinuje płeć kolejnych potomków tego sympatycznego zwierzęcia.

Ponadto teorie ginącego mężczyzny zostały już podważone przez genetyków z uniwersytetu w Cambridge. Badacze przyjrzeli się chromosomowi Y uzyskanemu od rezusa - sympatycznego przedstawiciela rodziny makaków. Naukowcy twierdzą, że człowieka i wspomnianą małpkę dzieli całe 25 milionów lat ewolucji. Od tego czasu straciliśmy tylko jeden nieszczęsny gen z 45 obecnych w naszym męskim chromosomie, więc jeśli nawet kiedykolwiek przyjdzie nam stanąć w obliczu samczej zagłady, to na pewno mamy jeszcze naprawdę sporo czasu...

Mężczyźni na wymarciu - czy facetów czeka los dinozaurów?

8 marca 2044 roku. Po 53 latach spędzonych w specjalnych kapsułach, z hibernacji budzi się dwóch mężczyzn. Na śpiochów nie czekają dobre informacje - w trakcie ich głębokiego snu miała miejsce wielka wojna, podczas której w ruch poszły nuklearne bomby. Ich użycie okazało się tragiczne dla samczego rodu - z całej powierzchni Ziemi zniknęli mężczyźni. Mimo że fabuła wielbionej przez wielu „Seksmisji” narodziła się w głowie jej twórcy - Juliusza Machulskiego, to wizja świata bez facetów może być nam bliższa, niż się wydaje.

Mężczyzna zawsze był towarem, na który istniał olbrzymi popyt. Jak by nie patrzeć - my faceci mamy sporo zalet. Ktoś musi przecież pójść na polowanie, zbudować dom, wybrać się na wojnę i znaleźć jeszcze czas na podjęcie dochodowej pracy, aby swą rodzinę utrzymać. Oczywiście nie oznacza to, że kobieta była jedynie pojemnikiem na ejakulat zaopatrzonym w funkcje robota kuchennego i odkurzacza. Gdzieżby tam!

Z jakiegoś jednak powodu starożytni Grecy mocno związywali sznurkiem swoja mosznę, tak aby „odciąć od reszty systemu” lewe jądro. Według ówczesnych wierzeń to właśnie z tegoż narządu pochodziła „zła sperma”, czyli ta, dzięki której zamiast dzielnego wojownika na świat przyjść miała słaba i krucha samica. Ten mały dyskomfort podczas prokreacji i tak wydaje się być małym poświęceniem w porównaniu z tym, co potrafili sobie zaserwować żyjący w XVII wieku Francuzi. Aby mieć pewność, że na świat przyjdzie syn, niektórzy panowie dobrowolnie godzili się na amputację lewego jądra.

Przez całą historię ludzie robili różne dziwne rzeczy, wliczając w to specjalną dietę czy waginalne lewatywy, aby tylko na świat przyszedł mały mężczyzna. Nie wiadomo na czym skończyłoby się to eksperymentowanie z własnymi organami płciowymi, gdyby nie nauka, która całą zabawę najzwyczajniej w świecie nam zepsuła.

Zabawy z chromosomami

W 1910 roku amerykański biolog Thomas Hunt Morgan odkrył, co tak naprawdę decyduje o płci naszego potomstwa. Okazało się, że stoi za tym chromosom - jeden ze składników komórkowego jądra, będący głównym źródłem informacji o nas samych. Człowiek posiada 23 pary chromosomów, z czego jedna z nich odpowiada za płeć. U kobiet są to dwa chromosomy X, tymczasem u panów, w parze z chromosomem X jest też inny - ten jeden, najważniejszy decydujący drobiazg - chromosom Y. Jeśli więc zniknąłby ten element budowy naszych komórek, planeta Ziemia stałaby się rajem dla każdego mężczyzny, który by jakimś cudem nie wyginął...

To odkrycie pobudziło wyobraźnię nie tylko autorów książek fantastyczno-naukowych oraz
twórców widowisk filmowych, ale i przedstawicieli świata nauki.
Jak by nie patrzeć był to kolejny krok w rozwoju genetyki i absolutnie nic niewnosząca wiadomość dla Greka, który w dalszym ciągu z uporem maniaka związywał rzemieniem swe lewe jądro, rozpaczliwie błagając Erosa o to, żeby jego siedemnaste z kolei dziecko tym razem było synem... Do czasu. Gdzieś w połowie lat 70. świat poznaje tajemniczego naukowca, który na pierwszy rzut oka bardziej przypomina słynnego Marlboro Mana niż spędzającego większość życia wśród laboratoryjnych probówek genetyka. Facet ten przeprowadził badania, których rezultat sprawił, że nam - mężczyznom, wcale do śmiechu nie było. Ronald Ericsson, bo tak się odkrywca nazywał, zauważył, że plemniki zawierające chromosom Y są znacznie bardziej wiotkie, ale i równocześnie szybsze niż plemniki z chromosomem X, które to mają większe główki i wyraźnie dłuższe ogonki.



Naukowiec umieścił nasienie w probówce wypełnionej białkowym, gęstym roztworem. Większe i bardziej powolne plemniki „żeńskie” najzwyczajniej grzęzły w cieczy, podczas gdy „chłopakom” z reguły udawało się spłynąć na dno naczynia. To odkrycie wkrótce zaowocowało opatentowaniem nowatorskiej techniki i wprowadzeniem jej do użycia w niemalże dwustu placówkach na całym świecie.

Doktor Ericsson gwarantował 85% skuteczności w takim „planowaniu” płci dziecka.
I tak też biedny Grek, zamykający dopływ krwi do swego lewego klejnotu, mógł wreszcie odetchnąć z ulgą - od teraz modły do wszechmocnych bóstw ustąpiły miejsca nauce i praktycznie każdy potomek mógł być synem! Niestety, jak na złość, w międzyczasie zmniejszył się popyt na mężczyzn...

Kobiecy faceci w rurkach
Ericsson, obserwując przez dwie dekady historię swoich usług, zauważył, że w latach 90. większość zgłaszających się do jego klinik par pragnęła, aby na świat przyszła... córeczka. Tak więc, można powiedzieć, że lata niewdzięcznych praktyk i poświęceń naszych przodków, którzy zaciekle walczyli o męską płeć swych potomków, poszły na marne. Zwolennicy teorii mówiącej o wracającej do łask Pachamamy i zmierzchu ery mężczyzn, radośnie zatarli ręce. Oto bowiem mieli kolejny dowód na to, że czas samczej dominacji właśnie dobiega końca... Porównując statystyki z ankiet przeprowadzonych trzy dekady temu z aktualnymi, widać jak bardzo zmieniło się podejście przedstawicieli zachodniego świata do kwestii tego, kto w rodzinie powinien być odpowiedzialny za utrzymywanie domu, a kto za mieszanie chochlą w rondelku. Dziś nie trzeba być specjalnie spostrzegawczym obserwatorem, aby zauważyć, że panie stały się silne i coraz mniej zależne od mężczyzn. I pomyśleć, że jeszcze do połowy XIX kobiety w żadnym kraju nie miały praw wyborczych...

Tymczasem archetypowy, nieogolony, atletyczny mężczyzna ustąpić musiał nowej wizji faceta - romantycznemu, wepchniętemu w koszmarnie obcisłe legginsy chuchru z podejrzeniem
zaawansowanej anemii. Czyżby więc to nie wojna atomowa mogłaby być przyczyną „wyginięcia” samców, a sami niewieściejący z dnia na dzień faceci, kulący się u nóg swych silnych i dominujących żon? Niekoniecznie. W końcu to kobiety nieprzerwanie wzdychają do mocno niemęskich członków boysbandów, celebrytów o trudnej do określenia płci czy filmowych wymuskanych do nieprzytomności wampirów, które równie dobrze mogłyby zerkać na nas z okładek magazynów dla panów lubiących ssać laski.

O tym, że kobiety przestały zachwycać się muskularnymi dzikusami o kwadratowych szczękach świadczy chociażby prosty eksperyment, który dwa lata temu przeprowadzili psychologowie z uniwersytetów w Nowym Jorku oraz Princeton. Zarówno badanym paniom, jak i panom przedstawiono serię zdjęć różnych typów twarzy płci przeciwnej. Jeśli chodzi o mężczyzn, to możemy być spokojni - z nami jest wszystko w najlepszym porządku - większość badanych uważa delikatne, damskie rysy twarzy za te najbardziej pociągające. Gorzej, niestety, wyglądają obecnie preferencje kobiet, dla których ideałem okazał się facet o niemalże kobiecym obliczu i ciemnej karnacji. Najwyraźniej piękny jak laleczka Zack Efron zasiadł na tronie, który jeszcze parę dekad temu okupował posępny, śmierdzący łiskaczem i papierosowym dymem, Humphrey Bogart.

Nie bądźmy jednak fatalistami - to nie pierwszy raz, kiedy ni z tego, ni z owego pojawia się moda na zniewieściałych mężczyzn. Skoro przeżyliśmy już epokę żyjących na dworze Króla Słońce wypudrowanych nosicieli obcisłych rajstop i kolonii wszy kryjących się w misternie ufryzowanych perukach, to i przetrwamy wysyp dziewczęcych chłopców o chudych nóżkach.
Zresztą i tak wygląda na to, że katastrofa jest nam pisana niezależnie od tego, jaki typ faceta jest obecnie symbolem seksu.

Biada nam!
Apokaliptyczną wizję męskiej przyszłości zaprezentowała jedna z najbardziej wpływowych
australijskich kobiet nauki - Jenny Graves, profesor pracująca w Szkole Badań Biologicznych na Państwowym Uniwersytecie Australii. Potrzebujecie chromosomu Y, aby być mężczyznami! - tłumaczyła studentom medycyny zebranym na auli podczas oficjalnego wystąpienia w irlandzkiej Królewskiej Szkole Chirurgicznej. - Jeszcze trzysta milionów lat temu chromosom Y zwierał 1400 genów, teraz pozostało ich tylko 45!
Badaczka uważa, że jak tak dalej pójdzie, to my, faceci, będziemy mieli niemały problem. Ale
spokojnie - profesor Graves twierdzi, że ostatecznie wyginiemy dopiero za 5 milionów lat. Zresztą do tego czasu zdarzyć się może wiele rzeczy - włącznie z kosmiczną inwazją agresywnych żaboludów.
Na zjawisko zanikającego chromosomu Y zwrócił też uwagę profesor Bryan Sykes z Uniwersytetu Oksfordzkiego. Swoją mroczną wersję przyszłości przedstawił w książce pt. „Klątwa Adama”. Autor uważa, że dojdzie do sytuacji, w której jedyną szansą na przetrwanie ludzkości będzie sztuczne zapładnianie kobiet. Wizja profesora Sykesa jest jednak nieco bardziej fatalistyczna - badacz twierdzi, że mężczyźni przetrwają jeszcze przez jakieś 5000 pokoleń, czyli mniej więcej 125 tysięcy lat.

Czy jednak jest się czego bać? Wielu krytyków tych teorii uważa, że natura sobie poradzi. Owszem, ilość chromosomów Y może drastycznie zmaleć - ale zawsze pozostanie to minimum niezbędne do utrzymania nas przy życiu. Ponadto pociesza nas pewien szczur z japońskiej wyspy Okinawa, który, jak się okazało, w procesie ewolucji stracił chromosom Y - prawdopodobnie geny zapisane na nim zostały przeniesione do chromosomu X. Gryzoń dał sobie jednak radę i wyginąć wcale nie zamierza, mimo że nie do końca jeszcze wiadomo co determinuje płeć kolejnych potomków tego sympatycznego zwierzęcia.

Ponadto teorie ginącego mężczyzny zostały już podważone przez genetyków z uniwersytetu w Cambridge. Badacze przyjrzeli się chromosomowi Y uzyskanemu od rezusa - sympatycznego przedstawiciela rodziny makaków. Naukowcy twierdzą, że człowieka i wspomnianą małpkę dzieli całe 25 milionów lat ewolucji. Od tego czasu straciliśmy tylko jeden nieszczęsny gen z 45 obecnych w naszym męskim chromosomie, więc jeśli nawet kiedykolwiek przyjdzie nam stanąć w obliczu samczej zagłady, to na pewno mamy jeszcze naprawdę sporo czasu...

'postęp' – Każdego roku przemysł futrzarski zabija na świecie około 50 milionów zwierząt, głównie lisów, norek, jenotów, szynszyli. Każde z tych zwierząt zanim zostanie zabite dla swojego futra, narażone jest na liczne cierpienia spowodowane chorobami i obrażeniami fizycznymi oraz zaburzeniami psychicznymi, wywołanymi życiem w ciasnej klatce.

Polska stała się w ostatnich latach jednym z potentatów tego przemysłu i wszystko wskazuje na to, że jego rozwój będzie trwał nadal, jeżeli nie napotka na żadne przeszkody. Na terenie Polski działa około 750 ferm zwierząt futerkowych. Wiele z nich to nieduże, przydomowe fermy lisów, część z tych ferm to wielkie fabryki, gdzie przetrzymywane jest nawet kilkadziesiąt tysięcy zwierząt. Jest duża szansa, że jakaś ferma znajduje się gdzieś niedaleko Twojego miejsca zamieszkania. Jeśli myślisz, że ten temat Cię nie dotyczy, to jesteś w błędzie, bo tysiące zwierząt jest okrutnie traktowana i zabijana tuż pod Twoim nosem.

W krajach Unii Europejskiej skupia się 67% światowej hodowli norek i 70% hodowli lisów, jednak dzięki działaniom aktywistów praw zwierząt i wzrostowi świadomości społecznej przemysł futrzarski jest wypierany z niektórych europejskich krajów. Hodowla zwierząt futerkowych została zakazana w Wielkiej Brytanii, Austrii, Bośni i Hercegowinie oraz w Chorwacji. W Szwajcarii przepisy są tak restrykcyjne, że jest ona całkowicie nieopłacalna. W Danii nie można hodować lisów, w Holandii lisów i szynszyli. Między innymi dlatego Polska jest obecnie tak atrakcyjnym miejscem dla rozwoju hodowli zwierząt futerkowych. Przedsiębiorcy z innych krajów europejskich przenoszą swój biznes do naszego kraju, ponieważ polskie przepisy dotyczące tego przemysłu są liberalne, a kontrole rzadkie i mało skuteczne. Lobby futrzarskie doprowadza do tak absurdalnych sytuacji jak wykreślenie norki amerykańskiej z listy gatunków obcych.

Odpowiedzią na tą sytuację jest powołanie Koalicji na Rzecz Zakazu Hodowli Zwierząt Futerkowych w Polsce. Jest to inicjatywa mającą bardzo jasno określony cel: prawny zakaz hodowli zwierząt futerkowych w Polsce. Bojkot produktów futrzarskich nie wystarczy. Aby zatrzymać cierpienia tych zwierząt, potrzebny jest zdecydowany ruch przeciwko temu przemysłowi. Powołanie Koalicji jest pierwszym krokiem w tym kierunku.

Nieważne, czy jesteś przeciwko istnieniu ferm ze względu na dobro zwierząt, ze względów ekologicznych, czy zdrowotnych. Koalicja skupi wszystkie grupy i organizacje, którym zależy na przeciwstawieniu się rozwojowi przemysłu futrzarskiego w Polsce.

Stajemy naprzeciw przemysłowi, który dysponuje dużymi środkami finansowymi, sporą część z nich przeznacza na propagandę pro-futrzarską, a także ma wpływy polityczne na wielu szczeblach. Jednak przykłady wspomnianych wcześniej państw pokazują, że przy odpowiednim zaangażowaniu i niesłabnącej motywacji możliwa jest wygrana i uratowanie milionów zwierząt od życia spędzonego w ciasnej klatce ii śmierci, na której wzbogaci się hodowca. Najwyższy czas pokazać, że nie tylko nie chcemy kupować produktów futrzarskich, ale zrobimy wszystko, aby przemysł futrzarski w Polsce przeszedł do historii.

'postęp'

Każdego roku przemysł futrzarski zabija na świecie około 50 milionów zwierząt, głównie lisów, norek, jenotów, szynszyli. Każde z tych zwierząt zanim zostanie zabite dla swojego futra, narażone jest na liczne cierpienia spowodowane chorobami i obrażeniami fizycznymi oraz zaburzeniami psychicznymi, wywołanymi życiem w ciasnej klatce.

Polska stała się w ostatnich latach jednym z potentatów tego przemysłu i wszystko wskazuje na to, że jego rozwój będzie trwał nadal, jeżeli nie napotka na żadne przeszkody. Na terenie Polski działa około 750 ferm zwierząt futerkowych. Wiele z nich to nieduże, przydomowe fermy lisów, część z tych ferm to wielkie fabryki, gdzie przetrzymywane jest nawet kilkadziesiąt tysięcy zwierząt. Jest duża szansa, że jakaś ferma znajduje się gdzieś niedaleko Twojego miejsca zamieszkania. Jeśli myślisz, że ten temat Cię nie dotyczy, to jesteś w błędzie, bo tysiące zwierząt jest okrutnie traktowana i zabijana tuż pod Twoim nosem.

W krajach Unii Europejskiej skupia się 67% światowej hodowli norek i 70% hodowli lisów, jednak dzięki działaniom aktywistów praw zwierząt i wzrostowi świadomości społecznej przemysł futrzarski jest wypierany z niektórych europejskich krajów. Hodowla zwierząt futerkowych została zakazana w Wielkiej Brytanii, Austrii, Bośni i Hercegowinie oraz w Chorwacji. W Szwajcarii przepisy są tak restrykcyjne, że jest ona całkowicie nieopłacalna. W Danii nie można hodować lisów, w Holandii lisów i szynszyli. Między innymi dlatego Polska jest obecnie tak atrakcyjnym miejscem dla rozwoju hodowli zwierząt futerkowych. Przedsiębiorcy z innych krajów europejskich przenoszą swój biznes do naszego kraju, ponieważ polskie przepisy dotyczące tego przemysłu są liberalne, a kontrole rzadkie i mało skuteczne. Lobby futrzarskie doprowadza do tak absurdalnych sytuacji jak wykreślenie norki amerykańskiej z listy gatunków obcych.

Odpowiedzią na tą sytuację jest powołanie Koalicji na Rzecz Zakazu Hodowli Zwierząt Futerkowych w Polsce. Jest to inicjatywa mającą bardzo jasno określony cel: prawny zakaz hodowli zwierząt futerkowych w Polsce. Bojkot produktów futrzarskich nie wystarczy. Aby zatrzymać cierpienia tych zwierząt, potrzebny jest zdecydowany ruch przeciwko temu przemysłowi. Powołanie Koalicji jest pierwszym krokiem w tym kierunku.

Nieważne, czy jesteś przeciwko istnieniu ferm ze względu na dobro zwierząt, ze względów ekologicznych, czy zdrowotnych. Koalicja skupi wszystkie grupy i organizacje, którym zależy na przeciwstawieniu się rozwojowi przemysłu futrzarskiego w Polsce.

Stajemy naprzeciw przemysłowi, który dysponuje dużymi środkami finansowymi, sporą część z nich przeznacza na propagandę pro-futrzarską, a także ma wpływy polityczne na wielu szczeblach. Jednak przykłady wspomnianych wcześniej państw pokazują, że przy odpowiednim zaangażowaniu i niesłabnącej motywacji możliwa jest wygrana i uratowanie milionów zwierząt od życia spędzonego w ciasnej klatce ii śmierci, na której wzbogaci się hodowca. Najwyższy czas pokazać, że nie tylko nie chcemy kupować produktów futrzarskich, ale zrobimy wszystko, aby przemysł futrzarski w Polsce przeszedł do historii.

Źródło: http://antyfutro.pl
Olej ropę od Putina – "90% ropy zużywanej w Polsce importujemy z Rosji. Nie chcemy się ścigać z politykami na pomysły na bezpieczeństwo energetyczne Polski. Proponujemy hasło (i rozwiązanie!) jednocześnie symboliczne i praktyczne.

Rower "Ukraina" istnieje naprawdę. Był produkowany w czasach Związku Sowieckiego, jako odpowiednik miejskich "holendrów". Właśnie taki zwykły rower może być naszym znakiem sprzeciwu. Ale nie tylko znakiem: dzięki naszym codziennym wyborom możemy stopniowo zakręcać kurek z pieniędzmi finansującymi polityków, których decyzje budzą nasz niepokój.

Nie oczekujemy, że ktoś przesiądzie się na rower dla idei. Nie oczekujemy też, że nagle wszyscy porzucimy samochód. Ale dzisiejsza sytuacja może uświadomić wielu osobom problem i zainspirować do jego rozwiązania.

Aby przesiąść się na rower, musimy jak najszybciej dokończyć zmianę przepisów dotyczących rowerzystów. Prace, zadeklarowane przez Ministra właściwego do spraw transportu już trwają, ale powinny być przyśpieszone. W Sejmie procedowany jest prezydencki projekt nowelizacji ustawy Prawo Wodne, dopuszczający ruch rowerów na wałach przeciwpowodziowych. Jak widać, politycy już dostrzegli rower.

Ale to za mało: potrzebna jest realna przebudowa polskich miast, aby każdy z nas mógł rano jadąc do pracy zamiast samochodu wybrać rower. I żeby nie był to "czyn heroiczny", tylko codzienna możliwość, wolność wyboru, która pozwoli zmniejszyć nasze uzależnienie od ropy. Potrzebujemy infrastruktury przyjaznej dla rowerzystów. Takich działań oczekujemy od polityków wszystkich opcji."

Olej ropę od Putina

"90% ropy zużywanej w Polsce importujemy z Rosji. Nie chcemy się ścigać z politykami na pomysły na bezpieczeństwo energetyczne Polski. Proponujemy hasło (i rozwiązanie!) jednocześnie symboliczne i praktyczne.

Rower "Ukraina" istnieje naprawdę. Był produkowany w czasach Związku Sowieckiego, jako odpowiednik miejskich "holendrów". Właśnie taki zwykły rower może być naszym znakiem sprzeciwu. Ale nie tylko znakiem: dzięki naszym codziennym wyborom możemy stopniowo zakręcać kurek z pieniędzmi finansującymi polityków, których decyzje budzą nasz niepokój.

Nie oczekujemy, że ktoś przesiądzie się na rower dla idei. Nie oczekujemy też, że nagle wszyscy porzucimy samochód. Ale dzisiejsza sytuacja może uświadomić wielu osobom problem i zainspirować do jego rozwiązania.

Aby przesiąść się na rower, musimy jak najszybciej dokończyć zmianę przepisów dotyczących rowerzystów. Prace, zadeklarowane przez Ministra właściwego do spraw transportu już trwają, ale powinny być przyśpieszone. W Sejmie procedowany jest prezydencki projekt nowelizacji ustawy Prawo Wodne, dopuszczający ruch rowerów na wałach przeciwpowodziowych. Jak widać, politycy już dostrzegli rower.

Ale to za mało: potrzebna jest realna przebudowa polskich miast, aby każdy z nas mógł rano jadąc do pracy zamiast samochodu wybrać rower. I żeby nie był to "czyn heroiczny", tylko codzienna możliwość, wolność wyboru, która pozwoli zmniejszyć nasze uzależnienie od ropy. Potrzebujemy infrastruktury przyjaznej dla rowerzystów. Takich działań oczekujemy od polityków wszystkich opcji."

!Jest Protest! – Mała wioska w najbiedniejszym regionie Polski, skutecznie opiera się jednemu z największych koncernów świata.Mieszkanki i mieszkańcy wsi Żurawlów razem od 3 czerwca 2013 roku protestują przeciwko działaniom firmy Chevron. Ta trzecia co do wielkości korporacja na świecie wbrew opinii lokalnej społeczności chce wydobywać gaz łupkowy, stwarzając bezpośrednie zagrożenie dla bezpieczeństwa i zdrowia setek tysięcy ludzi. Jest to szczególny akt oporu, bo za rolnikami z gminy Grabowiec nie stoi żadna organizacja, ruch czy medium. Dodatkowo protest ten uderza bezpośrednio w wizje kraju obfitości skrzętnie budowanego przez rząd i utwierdzanego przez wszystkie główne media. Bo to gaz łupkowy ma dać nam chleb, prace, dobrobyt i godziwe życie.

W tym proteście wszystkie negatywne skutki działania wielkich koncernów skupiły się jak w soczewce, chyba pierwszy raz w naszym kraju w takiej skali. Rolnicy wykonali samodzielnie trud dotarcia do niezależnych informacji aby uświadomić sobie, że gaz łupkowy oznacza dla nich utratę wszystkiego: żyznej ziemi, czystej wody, gospodarstw, upraw, mieszkań i domów. Analizując szerzej jednak "rewolucję" łupkową na świecie stali się głosem przeważającej części polskiego społeczeństwa. Występują niejako w imieniu mieszkańców 1/3 kraju, bezpośrednio zagrożonych, bo żyjących na terenach koncesyjnych. Ale tak na prawdę wydobycie gazu łupkowego stanowi problem dotyczący nas wszystkich: nikt nas nie zapewni, że przemysłowe wydobycie gazu metodą hydroszczelinowania nie wpłynie na środowisko naturalne, że nie powstaną pod naszymi domami gazociągi transferujące paliwo, że po naszych drogach nie będą jeździły non stop cysterny, że powietrze, woda i jedzenie nie pogorszą się. Wreszcie nikt nie jest w stanie zagwarantować, że zamieniając tereny rolnicze na przemysłowo-górnicze nie spowoduje się kryzysu towarów rolnych na rynku, a co za tym idzie gwałtownego wzrostu cen żywności. Świeże, zdrowe i smaczne warzywa staną się jeszcze droższe dla mieszkańców miast w szczególności. Nie wykluczony jest też scenariusz skażenia podziemnych zbiorników wodnych, których konsekwencją będzie prywatyzacja źródeł wody pitnej!

15 marca protestujący zapraszają wszystkich przyjaciół i sympatyzujących z nimi na wspólną demonstrację. Ale nie w Warszawie, Lublinie czy Hrubieszowie a właśnie w Żurawlowie! Zapraszamy wszystkich: nieważne czy uczestniczyli dotychczas w proteście czy nie, tych, których nie przeraża walka Dawida z Goliatem. To własnie tu, w małej wiosce na Lubelszczyźnie toczą się prawdopodobnie wydarzenia mające kolosalny wpływ na przyszłość świata, w którym żyjemy choć z dala od fleszów i obiektywów. Protest w Żurawlowie pokazuje, że nawet niewielka grupa solidarna w walce, może zatrzymać największe globalne korporacje. Pokażmy razem, że nie można ignorować naszego hasła: NIE ZGADZAMY SIĘ!
(w źródle link do wydarzenia na FB)

!Jest Protest!

Mała wioska w najbiedniejszym regionie Polski, skutecznie opiera się jednemu z największych koncernów świata.Mieszkanki i mieszkańcy wsi Żurawlów razem od 3 czerwca 2013 roku protestują przeciwko działaniom firmy Chevron. Ta trzecia co do wielkości korporacja na świecie wbrew opinii lokalnej społeczności chce wydobywać gaz łupkowy, stwarzając bezpośrednie zagrożenie dla bezpieczeństwa i zdrowia setek tysięcy ludzi. Jest to szczególny akt oporu, bo za rolnikami z gminy Grabowiec nie stoi żadna organizacja, ruch czy medium. Dodatkowo protest ten uderza bezpośrednio w wizje kraju obfitości skrzętnie budowanego przez rząd i utwierdzanego przez wszystkie główne media. Bo to gaz łupkowy ma dać nam chleb, prace, dobrobyt i godziwe życie.

W tym proteście wszystkie negatywne skutki działania wielkich koncernów skupiły się jak w soczewce, chyba pierwszy raz w naszym kraju w takiej skali. Rolnicy wykonali samodzielnie trud dotarcia do niezależnych informacji aby uświadomić sobie, że gaz łupkowy oznacza dla nich utratę wszystkiego: żyznej ziemi, czystej wody, gospodarstw, upraw, mieszkań i domów. Analizując szerzej jednak "rewolucję" łupkową na świecie stali się głosem przeważającej części polskiego społeczeństwa. Występują niejako w imieniu mieszkańców 1/3 kraju, bezpośrednio zagrożonych, bo żyjących na terenach koncesyjnych. Ale tak na prawdę wydobycie gazu łupkowego stanowi problem dotyczący nas wszystkich: nikt nas nie zapewni, że przemysłowe wydobycie gazu metodą hydroszczelinowania nie wpłynie na środowisko naturalne, że nie powstaną pod naszymi domami gazociągi transferujące paliwo, że po naszych drogach nie będą jeździły non stop cysterny, że powietrze, woda i jedzenie nie pogorszą się. Wreszcie nikt nie jest w stanie zagwarantować, że zamieniając tereny rolnicze na przemysłowo-górnicze nie spowoduje się kryzysu towarów rolnych na rynku, a co za tym idzie gwałtownego wzrostu cen żywności. Świeże, zdrowe i smaczne warzywa staną się jeszcze droższe dla mieszkańców miast w szczególności. Nie wykluczony jest też scenariusz skażenia podziemnych zbiorników wodnych, których konsekwencją będzie prywatyzacja źródeł wody pitnej!

15 marca protestujący zapraszają wszystkich przyjaciół i sympatyzujących z nimi na wspólną demonstrację. Ale nie w Warszawie, Lublinie czy Hrubieszowie a właśnie w Żurawlowie! Zapraszamy wszystkich: nieważne czy uczestniczyli dotychczas w proteście czy nie, tych, których nie przeraża walka Dawida z Goliatem. To własnie tu, w małej wiosce na Lubelszczyźnie toczą się prawdopodobnie wydarzenia mające kolosalny wpływ na przyszłość świata, w którym żyjemy choć z dala od fleszów i obiektywów. Protest w Żurawlowie pokazuje, że nawet niewielka grupa solidarna w walce, może zatrzymać największe globalne korporacje. Pokażmy razem, że nie można ignorować naszego hasła: NIE ZGADZAMY SIĘ!
(w źródle link do wydarzenia na FB)

Coś wspaniałego- gra międzygatunkowa (opis) – http://www.ekologia.pl/styl-zycia/eko-technologie/pig-chase-miedzygatunkowa-gra-na-ipada,16349.html - więcej zdjęć :) u informacji
ostatnio dużo się mówi o poprawie warunków życia zwierząt hodowlanych. Zespół holenderskich naukowców, mając to na uwadze, stworzył interaktywną grę. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że uczestnikami gry są ludzie i… świnie.


Holenderscy badacze z Utrecht School of the Arts i Wageningen University w Holandii postanowili stworzyć interaktywną, międzygatunkową grę, w której uczestnikami są ludzie i zwierzęta – efektem ich pracy jest gra „Pig Chase”.

„Podczas procesu projektowania odkryliśmy coś, do czego naukowcy i badacze do tej pory nie doszli – świnie lubią bawić się światłem. Na przykład, zwierzęta te są zafascynowane ruchem punktów świetlnych i z zaciekawieniem śledzą ich ruch” – czytamy na stronie internetowej projektu.

To odkrycie zainspirowało programistów do stworzenia bardzo nietypowej gry, której celem jest rozwijanie interakcji pomiędzy człowiekiem i zwierzęciem – przekonują naukowcy. Jak to działa? Wystarczy za pomocą iPada lub innego tego typu urządzania, pobrać aplikację i rozpocząć zabawę z grą „Chasing pigs”.

Zasady są proste: w chlewie, gdzie przebywają świnie, na ścianie zamontowany jest duży dotykowy wyświetlacz. Na interaktywnym ekranie pojawia się świetlista kula.
Człowiek za pomocą ekranu iPada może sterować świetlistym punktem. Na ekranie widać, czy świnka śledzi punkt czy nie, a wszystko sprawia wrażenie, jakby zwierzę znajdowało się po drugiej stronie iPada. 
Jeśli współpraca dobrze się układa i świnka śledzi ruchy wykonywane przez człowieka, to na ekranie iPada, jak i na interaktywnej ścianie zamontowanej w chlewie pojawiają się świetlne grafiki. 
Wyzwanie polega na tym, by jak najdłużej utrzymać kontakt ze zwierzęciem, inaczej kula wygasa i grę trzeba zaczynać od początku. Osoba, która uzyska najlepszy czas, automatycznie ląduje na szczycie internetowego rankingu. 
Zaletą takiej interaktywnej zabawy jest niewątpliwie to, że gra wnosi trochę radości w stresujące życie zwierząt hodowlanych. Minusem natomiast jest fakt, że świnka, która wcześniej była Twoim kompanem w zabawie, równie dobrze może później wylądować na Twoim talerzu.

Gra „Pig Chase” powstała w ramach projektu „Ethical room for manoeuvre in livestock farming” (etyczne pole manewru w hodowli zwierząt) finansowanego przez „The Netherlands Organisation for Scientific Research” (NWO).

Coś wspaniałego- gra międzygatunkowa (opis)

Http://www.ekologia.pl/styl-zycia/eko-technologie/pig-chase-miedzygatunkowa-gra-na-ipada,16349.html - więcej zdjęć :) u informacji
ostatnio dużo się mówi o poprawie warunków życia zwierząt hodowlanych. Zespół holenderskich naukowców, mając to na uwadze, stworzył interaktywną grę. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że uczestnikami gry są ludzie i… świnie.


Holenderscy badacze z Utrecht School of the Arts i Wageningen University w Holandii postanowili stworzyć interaktywną, międzygatunkową grę, w której uczestnikami są ludzie i zwierzęta – efektem ich pracy jest gra „Pig Chase”.

„Podczas procesu projektowania odkryliśmy coś, do czego naukowcy i badacze do tej pory nie doszli – świnie lubią bawić się światłem. Na przykład, zwierzęta te są zafascynowane ruchem punktów świetlnych i z zaciekawieniem śledzą ich ruch” – czytamy na stronie internetowej projektu.

To odkrycie zainspirowało programistów do stworzenia bardzo nietypowej gry, której celem jest rozwijanie interakcji pomiędzy człowiekiem i zwierzęciem – przekonują naukowcy. Jak to działa? Wystarczy za pomocą iPada lub innego tego typu urządzania, pobrać aplikację i rozpocząć zabawę z grą „Chasing pigs”.

Zasady są proste: w chlewie, gdzie przebywają świnie, na ścianie zamontowany jest duży dotykowy wyświetlacz. Na interaktywnym ekranie pojawia się świetlista kula.
Człowiek za pomocą ekranu iPada może sterować świetlistym punktem. Na ekranie widać, czy świnka śledzi punkt czy nie, a wszystko sprawia wrażenie, jakby zwierzę znajdowało się po drugiej stronie iPada.
Jeśli współpraca dobrze się układa i świnka śledzi ruchy wykonywane przez człowieka, to na ekranie iPada, jak i na interaktywnej ścianie zamontowanej w chlewie pojawiają się świetlne grafiki.
Wyzwanie polega na tym, by jak najdłużej utrzymać kontakt ze zwierzęciem, inaczej kula wygasa i grę trzeba zaczynać od początku. Osoba, która uzyska najlepszy czas, automatycznie ląduje na szczycie internetowego rankingu.
Zaletą takiej interaktywnej zabawy jest niewątpliwie to, że gra wnosi trochę radości w stresujące życie zwierząt hodowlanych. Minusem natomiast jest fakt, że świnka, która wcześniej była Twoim kompanem w zabawie, równie dobrze może później wylądować na Twoim talerzu.

Gra „Pig Chase” powstała w ramach projektu „Ethical room for manoeuvre in livestock farming” (etyczne pole manewru w hodowli zwierząt) finansowanego przez „The Netherlands Organisation for Scientific Research” (NWO).

Kolorowy wiatr

Ty masz mnie za głupią dzikuskę
Lecz choć cały świat zwiedziłeś
Zjeździłeś wzdłuż i wszerz
I mądry jesteś tak
Że aż słów podziwu brak
Dlaczego powiedz mi tak mało wiesz
Mało wiesz...

Na lądzie, gdy rozglądasz się lądując
Chcesz wszystko mieć na własność, nawet głaz
A ja wiem, że ten głaz ma także duszę
Imię ma i zaklęty w sobie czas

Ty myślisz, że są ludźmi tylko ludzie
Których ludźmi nazywać chce twój świat
Lecz jeśli pójdziesz tropem moich braci
Dowiesz się największych prawd, najświętszych prawd

Czy wiesz czemu wilk tak wyje w księżycową noc?
I czemu ryś tak zęby szczerzy rad?
Czy powtórzysz te melodie co z gór płyną?
Barwy, które kolorowy niesie wiatr
Barwy, które kolorowy niesie wiatr...

Pobiegnij za mną leśnych duktów szlakiem
Spróbujmy jagód w pełne słońca dni
Zanurzmy się w tych skarbach niezmierzonych
I choć raz o ich cenach nie mów mi

Ulewa jest mą siostrą, strumień bratem
A każde z żywych stworzeń to mój druh
Jesteśmy połączonym z sobą światem
A natura ten krąg życia wprawia w ruch

Do chmur każde drzewo się pnie
Skąd to wiedzieć masz skoro ścinasz je?

To nie tobie ptak się zwierza
W księżycową noc .
Lecz ludziom wszelkich ras i wszelkich wiar
Chłonącym te melodie, co z gór płyną -
Barwy, które kolorowy niesie wiatr

Możesz zdobyć świat
Lecz to będzie tylko świat
Tylko świat!
Nie barwy, które niesie wiatr.