Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Szukaj


 

Znalazłem 26 takich materiałów

Kim był i dlaczego warto Go znać- Terence McKenna

Wyobraźnia dowodzi obecności boskiej iskry w człowieku. Próby dopatrzenia się w wyobraźni wielkości niezbędnej z biologicznego punktu widzenia prowadzą na manowce. To emanacja z góry – zstąpienie duszy świata w każdego z nas.

- Terence McKenna, Zdążyć Przed Apokalipsą

Czytaj dalej →


Pierwszą sprzedaną rzeczą w internecie była marihuana

Zanim jeszcze powstał Silk Road i Bitcoin’y, które ułatwiają sprzedaż narkotyków przez internet, znalezienie jakichkolwiek używek w internecie nie było tak łatwe.

Niedawny artykuł opublikowany w The Guardian wskazuje, że niektórzy mądrzy uczniowie we wczesnych latach 70-tych, (ponad 40 lat temu) którzy uczęszczali do koledżu w Stanford, dokonali pierwszej sprzedaży w internecie, a dokładnie marihuany.

W książce z 2007 roku John’a Markoff’a – “Jak kontrkultura lat sześćdziesiątych ukształtowała przemysł komputerów osobistych” ujawnia on, że pierwszą zawartą transakcją internetową były nieokreślone ilości marihuany:

“W 1971 lub 1972 roku, studenci Stanford używając konta ARPANET w Laboratorium Sztucznej Inteligencji Uniwersytetu Stanforda dokonywali transakcji handlowych z ich odpowiednikami w Massachusetts Institute of Technology. Zanim jeszcze działał Amazon i eBay, przełomowym aktem e-commerce była sprawa narkotyków. Studenci używali sieci spokojnie sprzedając nieustalone ilości marihuany”

W dzisiejszych czasach w Kalifornii i Massachusetts nie jest problemem, aby znaleźć marihuanę. Można znaleźć najbliższe placówki z medyczną marihuaną w Kalifornii za pomocą smartfona. Massachusetts poszło w ślady Kalifornii, idąc z własnym programem medycznej marihuany.

Dieta roślinna leczy. – Wywiad z Małgorzatą Desmond, dietetykiem i specjalistą medycyny żywienia, autorką wielu publikacji w zakresie medycyny żywienia, m.in. na temat niefarmakologicznych perspektyw leczenia cukrzycy, diet wegetariańskich, także ich wpływu na stan zdrowia i rozwój dzieci; ekspertem w programach telewizyjnych oraz radiowych.

Spójne wyniki pochodzące z badań na dziesiątkach tysięcy wegetarian wykazują, że mają oni niższą zachorowalność na chorobę niedokrwienną serca (o ok. 32 proc.), cukrzycę, nadciśnienie tętnicze, zespół metaboliczny, niższe stężenie cholesterolu i niższe BMI.

Jak ocenia Pani społeczne podejście w Polsce do stosowania diet roślinnych? Dużo się różni od zachodniego?

Na Zachodzie kobiety w ciąży czy matki z dziećmi, kiedy informują lekarza o stosowaniu diet wegetariańskich czy wegańskich, zazwyczaj nie spotkają się ze sprzeciwem. Lekarze przyjmują to ze spokojem, sugerując wizytę u dietetyka. Tymczasem z rozmów z rodzicami dzieci biorących udział w moim badaniu w Centrum Zdrowia Dziecka wiem, że niektórzy spotkali się nie tyle z agresją, co nawet odmową prowadzenia ich jako pacjentów, a w skrajnych przypadkach nawet groźbą podania do sądu. Reakcje takie zdarzały się, choć oczywiście nie były regułą.

Skąd ten brak zrozumienia?

Myślę, że częściowo z ignorancji. Studiowałam dużo za granicą i widzę, że w Polsce w programach studiów żywieniowych wegetarianizmowi poświęca się bardzo mało uwagi. Dlatego pokutuje powszechny pogląd, że on szkodzi i powoduje niedobory. To nieprawda, trzeba tylko wiedzieć, jak z takiej diety korzystać.

Stanowiska wszystkich większych organizacji medycznych i żywieniowych na świecie są zgodne: diety roślinne można stosować na każdym etapie życia i przynoszą one korzyści zdrowotne. Od lat 50. XX wieku naukowcy prowadzą – na setkach tysięcy wegetarian – badania epidemiologiczne. Wykonuje się też więcej badań klinicznych poświęconych tym dietom. Wzrost popularności diet roślinnych to nieunikniony trend, bo korzyści z ich stosowania potwierdza coraz więcej badań. Na szczęście także w Polsce ukazuje się więcej artykułów, które raczej informują niż straszą.

14-latka wraca ze szkoły i informuje mamę, że zamierza od dzisiaj przejść na wegetarianizm, bo tak zrobiły już wszystkie jej koleżanki. Jak powinna postąpić matka, żeby córka sobie nie zaszkodziła?

Najgorsze co mogłaby zrobić, to na siłę zabronić jej przejścia na wegetarianizm. Wtedy córka pewnie i tak to zrobi, tylko na własną rękę i rzeczywiście sobie zaszkodzi. Więc warto podejść do sprawy spokojnie i wybrać się z nastolatką przede wszystkim do specjalisty w zakresie żywienia po poradę dietetyczną. Ale powinien być to dietetyk, który zna literaturę medyczną na temat wegetarianizmu.

W wieku dojrzewania można sobie pozwolić na eksperymenty żywieniowe?

Powtórzę, nie jako osoba prywatna, tylko przywołując stanowiska amerykańskich, kanadyjskich i brytyjskich stowarzyszeń dietetyków, amerykańskich i kanadyjskich stowarzyszeń pediatrów oraz Departamentu Zdrowia USA: prawidłowo zbilansowana dieta wegetariańska, w tym wegańska, jest odpowiednia dla człowieka na każdym etapie życia.

Oczywiście zaleceń żywieniowych np. dla 14-latki nie można po prostu opublikować w sieci czy podyktować przez telefon. Dieta musi być ściśle dostosowana do wzrostu, masy ciała, aktywności fizycznej, płci itd. Możemy jednak mówić o ogólnych zasadach konstruowania diety roślinnej. Powinna się opierać na 4-5 grupach produktów: warzywach, owocach, produktach pełnoziarnistych, roślinach strączkowych oraz niewielkich ilościach orzechów i pestek. Tzw. laktoowowegetarianizm dopuszcza też mleko, sery i jaja. W przypadku produktów mlecznych, od drugiego roku życia powinno się spożywać produkty o obniżonej zawartości tłuszczu, ponieważ ich regularne spożywanie, szczególnie w formie pełnotłustej, skutkuje podwyższonym stężeniem cholesterolu.

Stanowiska światowych towarzystw pediatrycznych są jednoznaczne: jest to całkowicie bezpieczne. Jednak musi to być dieta odpowiednio zbilansowana i zawsze należy się udać po poradę do wykwalifikowanego w tym temacie dietetyka. Według szacunków, w Stanach Zjednoczonych żyje ok. 7,5 mln wegan, w tym dzieci. Odpowiednio zbilansowana dieta wegetariańska zapewni dziecku wszystkie potrzebne składniki odżywcze. Białko i żelazo znajdują się nie tylko w mięsie: to chyba największy mit dotyczący diet roślinnych. Wspólnie z prof. Januszem Książykiem prowadziłam w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie badania dzieci 2-10-letnich stosujących diety wegańską, wegetariańską i tradycyjną. Okazało się, że w tych trzech grupach takie parametry jak morfologia krwi, stężenie albumin w surowicy (wskaźnik stanu odżywienia dziecka białkiem) były na takim samym poziomie. Potwierdzają to badania na dzieciach wegetariańskich z innych krajów.Wspomniała Pani, że na dietę roślinną można przejść w każdym wieku. Czy dotyczy to także dzieci?

Może sprzeciw bierze się stąd, że małe dziecko kojarzy się z mlekiem – jak więc mu go odmawiać?

Po pierwsze nie trzeba go odmawiać. Diety wegetariańskie zawierają w sobie też produkty mleczne. Ale jeżeli już ktoś decyduje się na dietę wegańską, można ją odpowiednio skomponować tak, aby nie brakło w niej niczego, co dostarcza mleko. Dla mnie skomponowanie wegańskiej diety właściwej dla małego dziecka jest łatwe, bo wiem, według jakich zasad się to robi. Ale rodzic absolutnie musi udać się do dietetyka. W naszym badaniu często obserwowaliśmy u dzieci wegańskich niedostateczną podaż wapnia w diecie. To wynikało nie tyle z braku nabiału, ale z tego, że rodzice nie wiedzieli, czym go zastąpić. Niestety w Polsce nie wydano do tej pory oficjalnych zaleceń na temat żywienia dzieci wegańskich i wegetariańskich. W wielu krajach zachodnich, m.in. w USA, takie zalecenia istnieją.

A czy na wegetarianizm może sobie pozwolić kobieta w ciąży?

Jak najbardziej. Stanowiska wyżej wymienionych towarzystw są w tej kwestii takie same, jak w przypadku małych dzieci. Tylko znowu: trzeba wiedzieć, jak to zrobić. Wstępne wyniki badań – wymagające jeszcze potwierdzenia – wskazują, że dieta roślinna obniża ryzyko stanu przedrzucawkowego i rzucawkowego.

Jednak w ostatnim czasie wskazano na stosowanie diety wegetariańskiej (a zwłaszcza spożywanie soi) przez matkę w pierwszym i drugim trymestrze ciąży jako na jedną z przyczyn spodziectwa (wady układu moczowego cechującej się nieprawidłowym ujściem cewki moczowej na brzusznej powierzchni prącia) u noworodków.

Do tej pory wykonano trzy badania, które oceniały ryzyko spodziectwa potomstwa związane z wegetariańską dietą matki. Dwa z nich wskazują na zwiększone ryzyko, jedno z nich nie wykazało żadnego związku. Niestety badania te nie były wykonane z dużą dokładnością, np. autorzy jednego z nich sugerowali, że zwiększone ryzyko może wiązać się z wyższym spożyciem soi przez matki wegetarianki, jednakże w badaniu tym nie mierzono spożycia soi przez jego uczestniczki. Inne z tych badań nie znalazło żadnego związku między spożyciem soi przez matki wegetarianki a ryzykiem tej przypadłości. Są one, więc w dużej mierze sprzeczne i na ich podstawie nie możemy wyciągnąć żadnych mocnych wniosków. Nie skłoniły one też żadnego dużego towarzystwa żywieniowego do zmiany pozytywnego stanowiska względem diet roślinnych w ciąży.

Czy są jakieś składniki odżywcze, które trzeba suplementować?

Owszem: witaminę B12, której w produktach roślinnych nie ma. Znajduje się ona wprawdzie w produktach mlecznych i jajkach, ale z badań wynika, że także u laktoowowegetarian jej stężenie we krwi jest zbyt niskie. W Polsce coraz częściej pojawiają się na szczęście w sprzedaży produkty fortyfikowane witaminą B12, np. mleko roślinne (sojowe czy ryżowe). Kwestię sposobu suplementacji dietetyk omawia z każdym pacjentem indywidualnie.

Suplementuje się także witaminę D, ale to zalecenie (wydane przez konsultanta krajowego) dotyczy wszystkich, bez względu na przyjętą dietę, w okresie od października do marca, a w zależności od wyników stężenia witaminy D w surowicy – u niektórych też i w okresie letnim, choć to trzeba indywidualnie omówić z dietetykiem czy lekarzem.

Czyli za pomocą diet roślinnych można osiągnąć korzyści zdrowotne?

Tak, te diety pełnią ważną funkcję w prewencji pierwotnej chorób. Spójne wyniki pochodzące z badań na dziesiątkach tysięcy wegetarian wykazują, że mają oni niższą zachorowalność na chorobę niedokrwienną serca (o ok. 32 proc.), cukrzycę, nadciśnienie tętnicze, zespół metaboliczny, niższe stężenie cholesterolu i niższe BMI.

Ale niezwykle istotna jest również kwestia prewencji wtórnej. Niskotłuszczowa dieta wegańska oparta o niskoprzetworzone produkty jest w stanie obniżyć stężenie cholesterolu w stopniu porównywalnym do leków (o ok. 40 proc.), a także cofnąć zmiany miażdżycowe. Terapia taką dietą została obecnie zaaprobowana przez Amerykański Departament Zdrowia i Amerykanie, którzy kwalifikują się do operacji wszczepienia by-passów czy angioplastyki, są uprawnieni do jej refundowania jako opcji terapeutycznej. Tego typu dieta jest też skuteczniejsza niż diety tradycyjnie zalecane przez towarzystwa diabetologiczne w terapii cukrzycy typu 2 (potwierdzono to w wielu badaniach klinicznych, w tym w dwóch badaniach bardzo wysoko cenionych w medycynie, tzw. badaniach z randomizacją )

Z badań w dziedzinie reumatologii wynika, że diety roślinne, wegetariańskie, wegańskie, czy wręcz surowe wegańskie (witariańskie), skutkują korzystnymi efektami np. przy reumatoloidalnym zapaleniu stawów. Przegląd badań sugeruje, że zmniejszają się pod ich wpływem dolegliwości bólowe, i towarzyszy temu wyciszenie nadreaktywności układu immunologicznego poprzez zmniejszenie stanu zapalnego.

W jednym z programów telewizyjnych powiedziała Pani kiedyś, że dieta roślinna wycisza układ immunologiczny.

W moim poradnictwie żywieniowym współpracuję z reumatologiem dr n. med. Edytą Biernat-Kałużą. W leczeniu pacjentów reumatologicznych stosujemy najczęściej dietę roślinną (choć niekoniecznie w 100 proc. wegańską) ale eliminacyjną – bezglutenową, wykluczającą często też inne antygeny (jak np. białko mleka krowiego, kukurydzę, ryż).

Badania w tej dziedzinie sugerują, że efekt terapeutyczny osiągany jest na trzech poziomach. Po pierwsze następuje wyciszenie reakcji zapalnych organizmu poprzez dietę bogatą w warzywa i owoce, zawierające substancje przeciwzapalne, jak również poprzez unikanie produktów nasilających reakcje zapalne (np. czerwone mięso). Po drugie – ze względu na brak stymulacji układu odpornościowego przez antygeny (na które niektóre osoby reagują z racji uwarunkowań dziedzicznych) organizm produkuje mniej autoprzeciwciał i kompleksów immunologicznych, co skutkuje zmniejszeniem nasilenia procesu chorobowego. Po trzecie zachodzi zmiana bakteryjnej flory jelitowej z prozapalnej na przeciwzapalną. Dziś wiemy, że bakterie w naszym jelicie pozostają w ścisłej komunikacji z naszym układem odpornościowym. Możemy to osiągnąć za pomocą eliminacyjnej diety roślinnej.

Mówię to podstawie nie tylko opublikowanych wyników badań, ale także klinicznych efektów u naszych pacjentów. Diety takie stosujemy z korzystnymi efektami terapeutycznymi w przypadkach wspomnianego reumatoidalnego zapalenia stawów, ale także łuszczycowego i reaktywnego zapalenia stawów, zesztywniającego zapalenia stawów kręgosłupa, a nawet tocznia rumieniowatego układowego. Na naszej stronie internetowej można posłuchać samych pacjentów, którzy po przejściu terapii dietą opowiadają o swoich sukcesach terapeutycznych: http://www.carolina.pl/pacjent/1028-historie_sukcesow_terapeutycznych_pacjentow_cmz_filmy.html

Czy dietę wegańską ocenia Pani wyżej niż laktoowowegetariańską?

Większość badań długoterminowych, kohortowych nie daje jednoznacznej odpowiedzi, która dieta jest najkorzystniejsza z punktu widzenia prewencji chorób. Jednak najnowsze wyniki badania Adventist Heath Study II, prowadzonego na 90 tys. osób (w tym w dużej części na wegetarianach i weganach) wykazują, że weganie dzięki stosowanej diecie w największym stopniu ograniczają u siebie ryzyko wystąpienia cukrzycy, nadciśnienia i zespołu metabolicznego, jak również nadwagi i otyłości. Na kolejnych miejscach plasują się wegetarianie, potem tzw. fish-eaters, a na końcu „wszystkożercy”.

Wróćmy do diety stosowanej prewencyjnie. Czy można przejść na wegetarianizm zarabiając średnią krajową?

To zależy, na jakie produkty się zdecydujemy. Jeśli do diety włączymy papaję, mango i daktyle medjool, to rzeczywiście musimy zarabiać ponadprzeciętnie. Ale takie produkty jak kasze, rośliny strączkowe, soczewica, jabłka, gruszki itp. są niedrogie. Trudniej jest z warzywami i owocami poza sezonem, ale można z powodzeniem stosować mrożonki. Podobną „inwestycję” muszą jednak wykonywać także osoby na diecie tradycyjnej, chcące się zdrowo odżywiać.

Proszę na koniec zaproponować coś zdrowego i smacznego na wegańskie śniadanie.

Warto zjeść np. owsiankę na mleku sojowym, ryżowym czy migdałowym z dodatkiem cynamonu, owoców suszonych albo startego jabłka. Spróbujmy też coraz popularniejszego na zachodzie koktajlu owocowego na mleku roślinnym z dodatkiem zielonych warzyw liściastych. Miksujemy mleko sojowe, mrożone jagody albo maliny, dwa banany, a do tego dodajemy garść szpinaku sałatkowego. A jeśli wolimy coś na słono, proponuję kanapkę z chleba pełnoziarnistego z humusem (pastą z cieciorki) z dodatkiem warzyw albo omlet z tofu.

Muszę wspomnieć, że pacjenci, którzy przechodzą u mnie na dietę w dużej mierze roślinną czy nawet wegetariańską w większości twierdzą, że odkryli zupełnie nowe smaki, a ich żywienie stało się o wiele bardziej urozmaicone.

Rozmawiał:
Maciej Müller

Dieta roślinna leczy.

Wywiad z Małgorzatą Desmond, dietetykiem i specjalistą medycyny żywienia, autorką wielu publikacji w zakresie medycyny żywienia, m.in. na temat niefarmakologicznych perspektyw leczenia cukrzycy, diet wegetariańskich, także ich wpływu na stan zdrowia i rozwój dzieci; ekspertem w programach telewizyjnych oraz radiowych.

Spójne wyniki pochodzące z badań na dziesiątkach tysięcy wegetarian wykazują, że mają oni niższą zachorowalność na chorobę niedokrwienną serca (o ok. 32 proc.), cukrzycę, nadciśnienie tętnicze, zespół metaboliczny, niższe stężenie cholesterolu i niższe BMI.

Jak ocenia Pani społeczne podejście w Polsce do stosowania diet roślinnych? Dużo się różni od zachodniego?

Na Zachodzie kobiety w ciąży czy matki z dziećmi, kiedy informują lekarza o stosowaniu diet wegetariańskich czy wegańskich, zazwyczaj nie spotkają się ze sprzeciwem. Lekarze przyjmują to ze spokojem, sugerując wizytę u dietetyka. Tymczasem z rozmów z rodzicami dzieci biorących udział w moim badaniu w Centrum Zdrowia Dziecka wiem, że niektórzy spotkali się nie tyle z agresją, co nawet odmową prowadzenia ich jako pacjentów, a w skrajnych przypadkach nawet groźbą podania do sądu. Reakcje takie zdarzały się, choć oczywiście nie były regułą.

Skąd ten brak zrozumienia?

Myślę, że częściowo z ignorancji. Studiowałam dużo za granicą i widzę, że w Polsce w programach studiów żywieniowych wegetarianizmowi poświęca się bardzo mało uwagi. Dlatego pokutuje powszechny pogląd, że on szkodzi i powoduje niedobory. To nieprawda, trzeba tylko wiedzieć, jak z takiej diety korzystać.

Stanowiska wszystkich większych organizacji medycznych i żywieniowych na świecie są zgodne: diety roślinne można stosować na każdym etapie życia i przynoszą one korzyści zdrowotne. Od lat 50. XX wieku naukowcy prowadzą – na setkach tysięcy wegetarian – badania epidemiologiczne. Wykonuje się też więcej badań klinicznych poświęconych tym dietom. Wzrost popularności diet roślinnych to nieunikniony trend, bo korzyści z ich stosowania potwierdza coraz więcej badań. Na szczęście także w Polsce ukazuje się więcej artykułów, które raczej informują niż straszą.

14-latka wraca ze szkoły i informuje mamę, że zamierza od dzisiaj przejść na wegetarianizm, bo tak zrobiły już wszystkie jej koleżanki. Jak powinna postąpić matka, żeby córka sobie nie zaszkodziła?

Najgorsze co mogłaby zrobić, to na siłę zabronić jej przejścia na wegetarianizm. Wtedy córka pewnie i tak to zrobi, tylko na własną rękę i rzeczywiście sobie zaszkodzi. Więc warto podejść do sprawy spokojnie i wybrać się z nastolatką przede wszystkim do specjalisty w zakresie żywienia po poradę dietetyczną. Ale powinien być to dietetyk, który zna literaturę medyczną na temat wegetarianizmu.

W wieku dojrzewania można sobie pozwolić na eksperymenty żywieniowe?

Powtórzę, nie jako osoba prywatna, tylko przywołując stanowiska amerykańskich, kanadyjskich i brytyjskich stowarzyszeń dietetyków, amerykańskich i kanadyjskich stowarzyszeń pediatrów oraz Departamentu Zdrowia USA: prawidłowo zbilansowana dieta wegetariańska, w tym wegańska, jest odpowiednia dla człowieka na każdym etapie życia.

Oczywiście zaleceń żywieniowych np. dla 14-latki nie można po prostu opublikować w sieci czy podyktować przez telefon. Dieta musi być ściśle dostosowana do wzrostu, masy ciała, aktywności fizycznej, płci itd. Możemy jednak mówić o ogólnych zasadach konstruowania diety roślinnej. Powinna się opierać na 4-5 grupach produktów: warzywach, owocach, produktach pełnoziarnistych, roślinach strączkowych oraz niewielkich ilościach orzechów i pestek. Tzw. laktoowowegetarianizm dopuszcza też mleko, sery i jaja. W przypadku produktów mlecznych, od drugiego roku życia powinno się spożywać produkty o obniżonej zawartości tłuszczu, ponieważ ich regularne spożywanie, szczególnie w formie pełnotłustej, skutkuje podwyższonym stężeniem cholesterolu.

Stanowiska światowych towarzystw pediatrycznych są jednoznaczne: jest to całkowicie bezpieczne. Jednak musi to być dieta odpowiednio zbilansowana i zawsze należy się udać po poradę do wykwalifikowanego w tym temacie dietetyka. Według szacunków, w Stanach Zjednoczonych żyje ok. 7,5 mln wegan, w tym dzieci. Odpowiednio zbilansowana dieta wegetariańska zapewni dziecku wszystkie potrzebne składniki odżywcze. Białko i żelazo znajdują się nie tylko w mięsie: to chyba największy mit dotyczący diet roślinnych. Wspólnie z prof. Januszem Książykiem prowadziłam w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie badania dzieci 2-10-letnich stosujących diety wegańską, wegetariańską i tradycyjną. Okazało się, że w tych trzech grupach takie parametry jak morfologia krwi, stężenie albumin w surowicy (wskaźnik stanu odżywienia dziecka białkiem) były na takim samym poziomie. Potwierdzają to badania na dzieciach wegetariańskich z innych krajów.Wspomniała Pani, że na dietę roślinną można przejść w każdym wieku. Czy dotyczy to także dzieci?

Może sprzeciw bierze się stąd, że małe dziecko kojarzy się z mlekiem – jak więc mu go odmawiać?

Po pierwsze nie trzeba go odmawiać. Diety wegetariańskie zawierają w sobie też produkty mleczne. Ale jeżeli już ktoś decyduje się na dietę wegańską, można ją odpowiednio skomponować tak, aby nie brakło w niej niczego, co dostarcza mleko. Dla mnie skomponowanie wegańskiej diety właściwej dla małego dziecka jest łatwe, bo wiem, według jakich zasad się to robi. Ale rodzic absolutnie musi udać się do dietetyka. W naszym badaniu często obserwowaliśmy u dzieci wegańskich niedostateczną podaż wapnia w diecie. To wynikało nie tyle z braku nabiału, ale z tego, że rodzice nie wiedzieli, czym go zastąpić. Niestety w Polsce nie wydano do tej pory oficjalnych zaleceń na temat żywienia dzieci wegańskich i wegetariańskich. W wielu krajach zachodnich, m.in. w USA, takie zalecenia istnieją.

A czy na wegetarianizm może sobie pozwolić kobieta w ciąży?

Jak najbardziej. Stanowiska wyżej wymienionych towarzystw są w tej kwestii takie same, jak w przypadku małych dzieci. Tylko znowu: trzeba wiedzieć, jak to zrobić. Wstępne wyniki badań – wymagające jeszcze potwierdzenia – wskazują, że dieta roślinna obniża ryzyko stanu przedrzucawkowego i rzucawkowego.

Jednak w ostatnim czasie wskazano na stosowanie diety wegetariańskiej (a zwłaszcza spożywanie soi) przez matkę w pierwszym i drugim trymestrze ciąży jako na jedną z przyczyn spodziectwa (wady układu moczowego cechującej się nieprawidłowym ujściem cewki moczowej na brzusznej powierzchni prącia) u noworodków.

Do tej pory wykonano trzy badania, które oceniały ryzyko spodziectwa potomstwa związane z wegetariańską dietą matki. Dwa z nich wskazują na zwiększone ryzyko, jedno z nich nie wykazało żadnego związku. Niestety badania te nie były wykonane z dużą dokładnością, np. autorzy jednego z nich sugerowali, że zwiększone ryzyko może wiązać się z wyższym spożyciem soi przez matki wegetarianki, jednakże w badaniu tym nie mierzono spożycia soi przez jego uczestniczki. Inne z tych badań nie znalazło żadnego związku między spożyciem soi przez matki wegetarianki a ryzykiem tej przypadłości. Są one, więc w dużej mierze sprzeczne i na ich podstawie nie możemy wyciągnąć żadnych mocnych wniosków. Nie skłoniły one też żadnego dużego towarzystwa żywieniowego do zmiany pozytywnego stanowiska względem diet roślinnych w ciąży.

Czy są jakieś składniki odżywcze, które trzeba suplementować?

Owszem: witaminę B12, której w produktach roślinnych nie ma. Znajduje się ona wprawdzie w produktach mlecznych i jajkach, ale z badań wynika, że także u laktoowowegetarian jej stężenie we krwi jest zbyt niskie. W Polsce coraz częściej pojawiają się na szczęście w sprzedaży produkty fortyfikowane witaminą B12, np. mleko roślinne (sojowe czy ryżowe). Kwestię sposobu suplementacji dietetyk omawia z każdym pacjentem indywidualnie.

Suplementuje się także witaminę D, ale to zalecenie (wydane przez konsultanta krajowego) dotyczy wszystkich, bez względu na przyjętą dietę, w okresie od października do marca, a w zależności od wyników stężenia witaminy D w surowicy – u niektórych też i w okresie letnim, choć to trzeba indywidualnie omówić z dietetykiem czy lekarzem.

Czyli za pomocą diet roślinnych można osiągnąć korzyści zdrowotne?

Tak, te diety pełnią ważną funkcję w prewencji pierwotnej chorób. Spójne wyniki pochodzące z badań na dziesiątkach tysięcy wegetarian wykazują, że mają oni niższą zachorowalność na chorobę niedokrwienną serca (o ok. 32 proc.), cukrzycę, nadciśnienie tętnicze, zespół metaboliczny, niższe stężenie cholesterolu i niższe BMI.

Ale niezwykle istotna jest również kwestia prewencji wtórnej. Niskotłuszczowa dieta wegańska oparta o niskoprzetworzone produkty jest w stanie obniżyć stężenie cholesterolu w stopniu porównywalnym do leków (o ok. 40 proc.), a także cofnąć zmiany miażdżycowe. Terapia taką dietą została obecnie zaaprobowana przez Amerykański Departament Zdrowia i Amerykanie, którzy kwalifikują się do operacji wszczepienia by-passów czy angioplastyki, są uprawnieni do jej refundowania jako opcji terapeutycznej. Tego typu dieta jest też skuteczniejsza niż diety tradycyjnie zalecane przez towarzystwa diabetologiczne w terapii cukrzycy typu 2 (potwierdzono to w wielu badaniach klinicznych, w tym w dwóch badaniach bardzo wysoko cenionych w medycynie, tzw. badaniach z randomizacją )

Z badań w dziedzinie reumatologii wynika, że diety roślinne, wegetariańskie, wegańskie, czy wręcz surowe wegańskie (witariańskie), skutkują korzystnymi efektami np. przy reumatoloidalnym zapaleniu stawów. Przegląd badań sugeruje, że zmniejszają się pod ich wpływem dolegliwości bólowe, i towarzyszy temu wyciszenie nadreaktywności układu immunologicznego poprzez zmniejszenie stanu zapalnego.

W jednym z programów telewizyjnych powiedziała Pani kiedyś, że dieta roślinna wycisza układ immunologiczny.

W moim poradnictwie żywieniowym współpracuję z reumatologiem dr n. med. Edytą Biernat-Kałużą. W leczeniu pacjentów reumatologicznych stosujemy najczęściej dietę roślinną (choć niekoniecznie w 100 proc. wegańską) ale eliminacyjną – bezglutenową, wykluczającą często też inne antygeny (jak np. białko mleka krowiego, kukurydzę, ryż).

Badania w tej dziedzinie sugerują, że efekt terapeutyczny osiągany jest na trzech poziomach. Po pierwsze następuje wyciszenie reakcji zapalnych organizmu poprzez dietę bogatą w warzywa i owoce, zawierające substancje przeciwzapalne, jak również poprzez unikanie produktów nasilających reakcje zapalne (np. czerwone mięso). Po drugie – ze względu na brak stymulacji układu odpornościowego przez antygeny (na które niektóre osoby reagują z racji uwarunkowań dziedzicznych) organizm produkuje mniej autoprzeciwciał i kompleksów immunologicznych, co skutkuje zmniejszeniem nasilenia procesu chorobowego. Po trzecie zachodzi zmiana bakteryjnej flory jelitowej z prozapalnej na przeciwzapalną. Dziś wiemy, że bakterie w naszym jelicie pozostają w ścisłej komunikacji z naszym układem odpornościowym. Możemy to osiągnąć za pomocą eliminacyjnej diety roślinnej.

Mówię to podstawie nie tylko opublikowanych wyników badań, ale także klinicznych efektów u naszych pacjentów. Diety takie stosujemy z korzystnymi efektami terapeutycznymi w przypadkach wspomnianego reumatoidalnego zapalenia stawów, ale także łuszczycowego i reaktywnego zapalenia stawów, zesztywniającego zapalenia stawów kręgosłupa, a nawet tocznia rumieniowatego układowego. Na naszej stronie internetowej można posłuchać samych pacjentów, którzy po przejściu terapii dietą opowiadają o swoich sukcesach terapeutycznych: http://www.carolina.pl/pacjent/1028-historie_sukcesow_terapeutycznych_pacjentow_cmz_filmy.html

Czy dietę wegańską ocenia Pani wyżej niż laktoowowegetariańską?

Większość badań długoterminowych, kohortowych nie daje jednoznacznej odpowiedzi, która dieta jest najkorzystniejsza z punktu widzenia prewencji chorób. Jednak najnowsze wyniki badania Adventist Heath Study II, prowadzonego na 90 tys. osób (w tym w dużej części na wegetarianach i weganach) wykazują, że weganie dzięki stosowanej diecie w największym stopniu ograniczają u siebie ryzyko wystąpienia cukrzycy, nadciśnienia i zespołu metabolicznego, jak również nadwagi i otyłości. Na kolejnych miejscach plasują się wegetarianie, potem tzw. fish-eaters, a na końcu „wszystkożercy”.

Wróćmy do diety stosowanej prewencyjnie. Czy można przejść na wegetarianizm zarabiając średnią krajową?

To zależy, na jakie produkty się zdecydujemy. Jeśli do diety włączymy papaję, mango i daktyle medjool, to rzeczywiście musimy zarabiać ponadprzeciętnie. Ale takie produkty jak kasze, rośliny strączkowe, soczewica, jabłka, gruszki itp. są niedrogie. Trudniej jest z warzywami i owocami poza sezonem, ale można z powodzeniem stosować mrożonki. Podobną „inwestycję” muszą jednak wykonywać także osoby na diecie tradycyjnej, chcące się zdrowo odżywiać.

Proszę na koniec zaproponować coś zdrowego i smacznego na wegańskie śniadanie.

Warto zjeść np. owsiankę na mleku sojowym, ryżowym czy migdałowym z dodatkiem cynamonu, owoców suszonych albo startego jabłka. Spróbujmy też coraz popularniejszego na zachodzie koktajlu owocowego na mleku roślinnym z dodatkiem zielonych warzyw liściastych. Miksujemy mleko sojowe, mrożone jagody albo maliny, dwa banany, a do tego dodajemy garść szpinaku sałatkowego. A jeśli wolimy coś na słono, proponuję kanapkę z chleba pełnoziarnistego z humusem (pastą z cieciorki) z dodatkiem warzyw albo omlet z tofu.

Muszę wspomnieć, że pacjenci, którzy przechodzą u mnie na dietę w dużej mierze roślinną czy nawet wegetariańską w większości twierdzą, że odkryli zupełnie nowe smaki, a ich żywienie stało się o wiele bardziej urozmaicone.

Rozmawiał:
Maciej Müller

Topinambur – Topinambur jest rośliną pełną siły i uzdrawiającej energii pozyskanej z natury. Zawiera substancje, które korzystnie wpływają na organizm człowieka. Pomaga zapobiegać i leczyć wiele chorób. Jeśli szukasz sposobu, w jaki wspierać swoje zdrowie to PRODUKTY Z TOPINAMBURU są  dla Ciebie. 

Topinambur, w odróżnieniu od innych rodzajów warzyw, posiada unikalny system węglowodanowy oparty na fruktozie i  jej polimerze fruktooligosacharydzie - inulinie.  Zawiera biologicznie czynne składniki: błonnik i  minerały - żelazo, krzem, magnez, potas, fosfor, wapń, oraz witaminy B, C,  pektyny, kwasy organiczne                 i aminokwasy. 
Obecnie właściwości lecznicze tej rośliny, prawie zapomniane, są odkrywane na nowo. Topinambur pomaga zapobiegać i wspiera leczenie cukrzycy, otyłości, obniża poziom cholesterolu i oczyszcza organizm. Reguluje ciśnienie krwi i pracę układu pokarmowego. Chroni wątrobę i nerki. Zwiększa również odporność organizmu, obniża stres, dostarcza energii i zwiększa zdolność koncentracji. Topinambur jest również zalecany dla rekonwalescentów, a także zapobiega osteoporozie. 
Pokarmy, które spożywamy mogą wpływać korzystnie lub niekorzystnie na nasz organizm. Dlatego powinniśmy wzbogacić menu o produkty wspierające zdrowie. Bardzo istotne jest, aby naszą niezdrową dietę wzbogacać zdrowymi produktami żywnościowymi. Wiele badań naukowych dowodzi, że środki spożywcze nie są tylko źródłem energii, ale regulują różne funkcje i reakcje zachodzące w organizmie.  Takie produkty żywnościowe są do nabycia w wielu wyspecjalizowanych punktach sprzedaży, których ilość stale wzrasta. Są one zaopatrywane  z oddzielnej sieci  zakładów przemysłu spożywczego i rolnictwa ekologicznego, szanujących naturę i stosujących naturalne, biologiczne  procesy przetwarzania ekologicznych plonów. W tej sieci pojawia się
topinambur – uznany za biokulturę XXI wieku i jego przetwory, odgrywające ważną rolę w systemie żywności funkcjonalnej.  

Szczegółowe działanie składników słonecznika bulwiastego w organizmie

cytujemy za mgr farm. Tomaszem Mrozowskim [Magazyn Aptekarski nr 1/2009] 

„...Po ostatniej wojnie naukowcy coraz baczniej zaczęli się przyglądać roślinie i jej bardzo interesującym właściwościom.

Skład chemiczny:

    • inulina (polisacharydy),
    • substancje pektynowe,
    • błonnik, białka, tłuszcz, woda,
    • witaminy z grupy B1, B2 i C ,
    • minerały: żelazo, potas, magnez,
    wapń, cynk, miedź i fosfor, krzemionka.

Działanie substancji czynnych

Rozpuszczalna w wodzie inulina jest polimerem beta-D-fruktofuranozy z niewielkim udziałem

D-glukozy, polisacharydem zapasowym zbudowanym z około30 cząsteczek monocukrów połączonych                  w nierozgałęziony łańcuch i jednym z ważniejszych węglowodanów. Należy do fruktanów inulinowych.                 W roślinach które ją wytwarzają służy jako zapas energii. Obficie występuje w korzeniach omanu, bulwach topinamburu, a także w innych roślinach z rodziny astrowatych. Jest łagodnie słodka w smaku, posiada mniej więcej 1/10 słodyczy cukru. Jej indeks glikemiczny wynosi 14, a kaloryczność 1.6 kcal/g, dlatego mogą ją spożywać osoby chore na cukrzycę i odchudzające się. Inulina jest przede wszystkim prebiotykiem. Oznacza to, że stanowi pożywkę dla bakterii jelitowych, jak Lactobacillus GG, Lactobacillus plantarum, Bifidobacteria oraz grzyb Saccharomyces boulardi. Bakterie te są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania całego organizmu, nie bez powodu określa się je mianem „probiotyków” (grec. – „wspierających życie”). Produkują one enzymy rozrywające wiązania inuliny, ta zaś fermentując rozpada się na prostsze formy cukrów, które stanowią dla nich doskonałą pożywkę. Około 40% masy inuliny przekształca się w biomasę bakterii. Dalsze 40% trafia                       do wytwarzanych przez nie cząsteczek krótkołańcuchowych kwasów tłuszczowych (które między innymi pokrywają ochronną warstewką ścianki jelita grubego), a resztę stanowi w większości kwas mlekowy, pomagający m. in. ograniczyć populację bakterii gnilnych i drożdżaków. W związku z tym bardzo mała część masy inuliny trafia do krwiobiegu w postaci cukrów, a to właśnie jest powodem jej niskiego indeksu glikemicznego i kaloryczności. Tak więc inulina wykazuje tzw. działanie bifidogenne, stymulujące wzrost odpowiednich bakterii oraz hamujące rozwój niekorzystnej lub patogennej flory przez:

- efekty metaboliczne na skutek obniżania pH w świetle jelita;
- zmniejszanie adhezji patogenów do nabłonka jelitowego wskutek blokowania receptorów na powierzchni śluzówki jelita;
- mukoprotekcyjne i odżywcze działanie krótkołańcuchowych kwasów tłuszczowych (Short Chain Fat Acids – SC FA), które powstają w procesach fermentacyjnych z prebiotyków; SC FA są substancją odżywczą dla enterocytów,które z kolei produkują śluz wraz z którym stanowią podstawowy element bariery mechanicznej;
- produkcję substancji przeciwdrobnoustrojowych, takich jak bakteriocyny, H2O2, kwas mlekowy;

Inulina łącznie z pektynami i błonnikiem, wiąże dużą ilość szkodliwych i zbędnych związków, takich jak metale ciężkie, radionuklidy, cholesterol, kwasy tłuszczowe, związki toksyczne. Związki te trafiają do organizmu               z pożywieniem lub są wytwarzane w świetle jelita. Efektem zaburzeń przemiany materii w organizmie może być niestrawność jelitowa, zatrucia, alergie, a nawet upośledzenie czynności detoksykacyjnej wątroby. Inulina pobudza kurczliwość ściany jelita, co powoduje wydalanie zbędnych, szkodliwych substancji oraz regulację fizjologicznych czynności człowieka poprzez normalizację stolca w uporczywych zaparciach. Inulina ogranicza działanie mechanizmów odpowiedzialnych za powstawanie alergii (koncepcja indukcji tolerancji pokarmowej  na alergeny pokarmowe). Zastosowanie prebiotyków wydaje się korzystne w leczeniu nieswoistych zapaleń jelit. Mieszanina oligofruktozy z inuliną przy jednoczesnej suplementacji wapnia wykazuje korzystny wpływ                na zmiany w kościach, wyrażające się istotnym wzrostem BMC i BM D, co ma duże znaczenie w prewencji osteoporozy. Uważa się, że prebiotyki mogą oddziaływać korzystnie na niektóre parametry zespołu metabolicznego. Po zastosowaniu diety niskotłuszczowej o umiarkowanej ilości węglowodanów oraz podaniu inuliny następuje zmniejszenie stężenia triglicerydów w osoczu oraz zmniejszenie się lipogenezy w wątrobie. Wskazuje się na ewentualność korzystnego oddziaływania prebiotyków w zakresie prewencji nowotworów jelita grubego. Ich obecność w diecie może przyśpieszać pasaż jelitowy, przyczyniając się do unieczynnienia kancerogenów, zmniejszenia procesów gnicia oraz produkcji nitrozoamin. Stosowanie prebiotyków zwiększa swoistą odpowiedź immunologiczną na szczepienia. Inulina zapobiega również infekcji dróg moczowych. Część fruktozy niestrawionej w przewodzie pokarmowym wydalona zostaje przez błony kłębuszków nerkowych           do pęcherza, gdzie działa na zasadzie przylegania do niej bakterii chorobotwórczych...”

Elżbieta Trafalska i Krystyna Grzybowska z katedry Higieny i Epidemiologii, oraz z Kliniki Pediatrii i Immunologii Wieku Rozwojowego Uniwersytetu Medycznego w Łodzi wykazują jaki wpływ na skład mikroflory jelitowej człowieka ma suplementacja diety inuliną -najważniejszym składnikiem topinamburu [Wiadomości Lekarskie 2004 LVII] . Ilustruje to poniższy wykres.

Topinambur

Topinambur jest rośliną pełną siły i uzdrawiającej energii pozyskanej z natury. Zawiera substancje, które korzystnie wpływają na organizm człowieka. Pomaga zapobiegać i leczyć wiele chorób. Jeśli szukasz sposobu, w jaki wspierać swoje zdrowie to PRODUKTY Z TOPINAMBURU są dla Ciebie.

Topinambur, w odróżnieniu od innych rodzajów warzyw, posiada unikalny system węglowodanowy oparty na fruktozie i jej polimerze fruktooligosacharydzie - inulinie. Zawiera biologicznie czynne składniki: błonnik i minerały - żelazo, krzem, magnez, potas, fosfor, wapń, oraz witaminy B, C, pektyny, kwasy organiczne i aminokwasy.
Obecnie właściwości lecznicze tej rośliny, prawie zapomniane, są odkrywane na nowo. Topinambur pomaga zapobiegać i wspiera leczenie cukrzycy, otyłości, obniża poziom cholesterolu i oczyszcza organizm. Reguluje ciśnienie krwi i pracę układu pokarmowego. Chroni wątrobę i nerki. Zwiększa również odporność organizmu, obniża stres, dostarcza energii i zwiększa zdolność koncentracji. Topinambur jest również zalecany dla rekonwalescentów, a także zapobiega osteoporozie.
Pokarmy, które spożywamy mogą wpływać korzystnie lub niekorzystnie na nasz organizm. Dlatego powinniśmy wzbogacić menu o produkty wspierające zdrowie. Bardzo istotne jest, aby naszą niezdrową dietę wzbogacać zdrowymi produktami żywnościowymi. Wiele badań naukowych dowodzi, że środki spożywcze nie są tylko źródłem energii, ale regulują różne funkcje i reakcje zachodzące w organizmie. Takie produkty żywnościowe są do nabycia w wielu wyspecjalizowanych punktach sprzedaży, których ilość stale wzrasta. Są one zaopatrywane z oddzielnej sieci zakładów przemysłu spożywczego i rolnictwa ekologicznego, szanujących naturę i stosujących naturalne, biologiczne procesy przetwarzania ekologicznych plonów. W tej sieci pojawia się
topinambur – uznany za biokulturę XXI wieku i jego przetwory, odgrywające ważną rolę w systemie żywności funkcjonalnej.

Szczegółowe działanie składników słonecznika bulwiastego w organizmie

cytujemy za mgr farm. Tomaszem Mrozowskim [Magazyn Aptekarski nr 1/2009]

„...Po ostatniej wojnie naukowcy coraz baczniej zaczęli się przyglądać roślinie i jej bardzo interesującym właściwościom.

Skład chemiczny:

• inulina (polisacharydy),
• substancje pektynowe,
• błonnik, białka, tłuszcz, woda,
• witaminy z grupy B1, B2 i C ,
• minerały: żelazo, potas, magnez,
wapń, cynk, miedź i fosfor, krzemionka.

Działanie substancji czynnych

Rozpuszczalna w wodzie inulina jest polimerem beta-D-fruktofuranozy z niewielkim udziałem

D-glukozy, polisacharydem zapasowym zbudowanym z około30 cząsteczek monocukrów połączonych w nierozgałęziony łańcuch i jednym z ważniejszych węglowodanów. Należy do fruktanów inulinowych. W roślinach które ją wytwarzają służy jako zapas energii. Obficie występuje w korzeniach omanu, bulwach topinamburu, a także w innych roślinach z rodziny astrowatych. Jest łagodnie słodka w smaku, posiada mniej więcej 1/10 słodyczy cukru. Jej indeks glikemiczny wynosi 14, a kaloryczność 1.6 kcal/g, dlatego mogą ją spożywać osoby chore na cukrzycę i odchudzające się. Inulina jest przede wszystkim prebiotykiem. Oznacza to, że stanowi pożywkę dla bakterii jelitowych, jak Lactobacillus GG, Lactobacillus plantarum, Bifidobacteria oraz grzyb Saccharomyces boulardi. Bakterie te są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania całego organizmu, nie bez powodu określa się je mianem „probiotyków” (grec. – „wspierających życie”). Produkują one enzymy rozrywające wiązania inuliny, ta zaś fermentując rozpada się na prostsze formy cukrów, które stanowią dla nich doskonałą pożywkę. Około 40% masy inuliny przekształca się w biomasę bakterii. Dalsze 40% trafia do wytwarzanych przez nie cząsteczek krótkołańcuchowych kwasów tłuszczowych (które między innymi pokrywają ochronną warstewką ścianki jelita grubego), a resztę stanowi w większości kwas mlekowy, pomagający m. in. ograniczyć populację bakterii gnilnych i drożdżaków. W związku z tym bardzo mała część masy inuliny trafia do krwiobiegu w postaci cukrów, a to właśnie jest powodem jej niskiego indeksu glikemicznego i kaloryczności. Tak więc inulina wykazuje tzw. działanie bifidogenne, stymulujące wzrost odpowiednich bakterii oraz hamujące rozwój niekorzystnej lub patogennej flory przez:

- efekty metaboliczne na skutek obniżania pH w świetle jelita;
- zmniejszanie adhezji patogenów do nabłonka jelitowego wskutek blokowania receptorów na powierzchni śluzówki jelita;
- mukoprotekcyjne i odżywcze działanie krótkołańcuchowych kwasów tłuszczowych (Short Chain Fat Acids – SC FA), które powstają w procesach fermentacyjnych z prebiotyków; SC FA są substancją odżywczą dla enterocytów,które z kolei produkują śluz wraz z którym stanowią podstawowy element bariery mechanicznej;
- produkcję substancji przeciwdrobnoustrojowych, takich jak bakteriocyny, H2O2, kwas mlekowy;

Inulina łącznie z pektynami i błonnikiem, wiąże dużą ilość szkodliwych i zbędnych związków, takich jak metale ciężkie, radionuklidy, cholesterol, kwasy tłuszczowe, związki toksyczne. Związki te trafiają do organizmu z pożywieniem lub są wytwarzane w świetle jelita. Efektem zaburzeń przemiany materii w organizmie może być niestrawność jelitowa, zatrucia, alergie, a nawet upośledzenie czynności detoksykacyjnej wątroby. Inulina pobudza kurczliwość ściany jelita, co powoduje wydalanie zbędnych, szkodliwych substancji oraz regulację fizjologicznych czynności człowieka poprzez normalizację stolca w uporczywych zaparciach. Inulina ogranicza działanie mechanizmów odpowiedzialnych za powstawanie alergii (koncepcja indukcji tolerancji pokarmowej na alergeny pokarmowe). Zastosowanie prebiotyków wydaje się korzystne w leczeniu nieswoistych zapaleń jelit. Mieszanina oligofruktozy z inuliną przy jednoczesnej suplementacji wapnia wykazuje korzystny wpływ na zmiany w kościach, wyrażające się istotnym wzrostem BMC i BM D, co ma duże znaczenie w prewencji osteoporozy. Uważa się, że prebiotyki mogą oddziaływać korzystnie na niektóre parametry zespołu metabolicznego. Po zastosowaniu diety niskotłuszczowej o umiarkowanej ilości węglowodanów oraz podaniu inuliny następuje zmniejszenie stężenia triglicerydów w osoczu oraz zmniejszenie się lipogenezy w wątrobie. Wskazuje się na ewentualność korzystnego oddziaływania prebiotyków w zakresie prewencji nowotworów jelita grubego. Ich obecność w diecie może przyśpieszać pasaż jelitowy, przyczyniając się do unieczynnienia kancerogenów, zmniejszenia procesów gnicia oraz produkcji nitrozoamin. Stosowanie prebiotyków zwiększa swoistą odpowiedź immunologiczną na szczepienia. Inulina zapobiega również infekcji dróg moczowych. Część fruktozy niestrawionej w przewodzie pokarmowym wydalona zostaje przez błony kłębuszków nerkowych do pęcherza, gdzie działa na zasadzie przylegania do niej bakterii chorobotwórczych...”

Elżbieta Trafalska i Krystyna Grzybowska z katedry Higieny i Epidemiologii, oraz z Kliniki Pediatrii i Immunologii Wieku Rozwojowego Uniwersytetu Medycznego w Łodzi wykazują jaki wpływ na skład mikroflory jelitowej człowieka ma suplementacja diety inuliną -najważniejszym składnikiem topinamburu [Wiadomości Lekarskie 2004 LVII] . Ilustruje to poniższy wykres.

"Świeże" pieczywo – "Ciepłe"; "chrupiące" i przede wszystkim: "prosto z pieca". To trzy wyrażenia-klucze, mające zachęcić klientów do kupowania pieczywa w supermarketach. Nie dajcie się jednak nabrać: w większości przypadków taki "chleb z pieca" to... specjalna, mrożona masa, która najpierw czeka pół roku w magazynie, a dopiero potem trafia do pieczenia. Świeżości w tym niewiele.

"Świeże wypieki o każdej porze" - chwali się Biedronka, w Lidlu mamy "minipiekarnię". Hasła nie kłamią: taki chleb czy ciastka faktycznie są chrupiące i ciepłe. Nie da się też ukryć, że na naszych oczach trafiają do pieca i z niego wychodzą, czyli teoretycznie są świeżo zrobione. Gdzie więc leży haczyk?

Mrożona masa
Wszystko to kwestia tego, w jaki sposób pieczywo powstaje. Wbrew temu, co po reklamach może się wydawać, taki chleb czy ciastka nie są robione własnoręcznie przez pracowników, a ciasto nie jest do nich wyrabiane na bieżąco. Wyjaśnia to piekarz Grzegorz Pellowski w rozmowie z serwisem namonciaku.pl:

    Grzegorz Pellowski
    Piekarz, wypowiedź z wywiadu dla namonciaku.pl z dn. 20.06.2014

    Tego typu pieczywo po wypieczeniu zamrażane jest ciekłym azotem, następnie pakowane do kartonów i przechowywane w chłodni przez około pół roku. Stamtąd rozsyła się je do sklepów, które sprzedają je jako „świeże pieczywo prosto z pieca”. 


Niestety o tym, o czym mówi Pellowski wie niewielu klientów. Tak zwane "pieczywo produkowane z ciasta głęboko mrożonego" ma niewiele wspólnego ze świeżymi wypiekami małych piekarni, które wszystko robią od podstaw, własnoręcznie. "Mrożony" chleb faktycznie zamyka się w magazynach, a dopiero potem trafia on do sklepów i tam do pieca, w którym surowa masa w trakcie pieczenia zamienia się w finalny produkt. 
Zawiera alergeny, niskiej jakości
Nawet proces produkcji takiego pieczywa wygląda zupełnie inaczej. Przede wszystkim do "mrożonego" dodaje się liczne ulepszacze czy konserwanty, jak na przykład ropionian wapnia (E-282) przeciw pleśniom czy konserwujący sorbinian potasu (E-202). Oba składniki mogą powodować reakcje alergiczne, o czym oczywiście na próżno szukać informacji w supermarketach czy na etykietach. Taki rodzaj chleba w rozmowie z Portalem Spożywczym krytykował Stefan Putka, założyciel znanej w całej Polsce sieci piekarni.

    Stefan Putka
    Współwłaściciel piekarni Putka, wypowiedź dla Portalu Spożywczego z dn. 23.12.2013

    Sklepy nie mogą pozwolić sobie na budowę dużej piekarni na swoim terenie, bo to by im się nie opłacało, dlatego mają tylko namiastkę piekarni. Zamawiają w dużej wytwórni pieczywo mrożone, a na miejscu, w specjalnych komorach odmrażają je i wypiekają. Jest to więc niepełna piekarnia, w której jest tylko rozmrażanie i wypiekanie. Jej celem jest przyciągnięcie klienta. Sklep, który wypieka na miejscu może zjechać z ceny. Oszczędza także na samej logistyce, bo można zamówić transport pieczywa mrożonego na cały miesiąc. Niestety, w tym wypadku technologia wypieku pieczywa wpływa na jego jakość. Takie pieczywo, wypiekane na zapleczu hipermarketu to nie jest klasyczne pieczywo. Jest ono bardzo dobre, ale tylko przez kilka godzin po wypieku. Jest to oczywiście kwestia wyboru klienta. 


Z kolei miejsca, w których tworzy się taki chleb, bardziej przypominają zakłady produkcyjne niż tradycyjne piekarnie i mogą równie dobrze znajdować się w Polsce, co w każdym innym zakątku Europy.

Ministerstwo każe oznaczać "mrożony chleb"
Różnice między zwykłym pieczywem a tym z mrożonej masy są na tyle istotne, że ministerstwo rolnictwa w 2007 roku wydało specjalne rozporządzenie w tej sprawie. Według niego pieczywo bez opakowań – a właśnie takie reklamowane jest przez markety jako "świeże i chrupiące" – musi być odpowiednio oznakowane.

    Rozporządzenie Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi z dnia 10 lipca 2007 r. w sprawie znakowania środków spożywczych (Dz.U. 137, poz. 966) § 31:

    W punktach sprzedaży pieczywa bez opakowań przy określonym rodzaju pieczywa należy podać następujące informacje:

    1. nazwę pieczywa,
    2. dane identyfikujące osobę fizyczną, osobę prawną albo jednostkę organizacyjną, która produkuje lub paczkuje środek spożywczy lub wprowadza środek spożywczy do obrotu,
    3. masę jednostkową,
    4. informację „Pieczywo produkowane z ciasta głęboko mrożonego”, w przypadku użycia takiego ciasta do produkcji pieczywa,
    5. wykaz składników oraz datę minimalnej trwałości, w przypadku użycia dozwolonych substancji dodatkowych przedłużających świeżość pieczywa.

    Informacje, o których mowa, podaje się w miejscu sprzedaży na wywieszce dotyczącej danego rodzaju pieczywa lub w inny sposób, w miejscu dostępnym bezpośrednio konsumentom. 


Czy więc supermarkety, szczególnie te, które się reklamują: Lidl, Biedronka czy Tesco, produkują chleb w ten właśnie sposób? Jak się okazuje – owszem. I zgodnie z rozporządzeniem ministerstwa, informują o tym klientów, co widać na poniższych zdjęciach. Przyznać trzeba, że Tesco robi to w najbardziej widoczny sposób - zarówno Biedronka jak i Lidl informują na piecach, zaś Tesco na półkach, z których bierzemy chleb. 
Świeże, chrupiące, sztuczne
Jak więc widać, "świeży chleb prosto z pieca" to głównie chwyt marketingowy – którego nie zauważamy. Faktem też jest, że chociaż sklepy informują o tym, że jest to wyrób z ciasta głęboko mrożonego, to zazwyczaj robią to tak, by klient mógł zobaczyć, ale by nie rzucało mu się to w oczy.

Pracownicy sklepów, gdy ich o to pytałem, niechętnie wskazywali miejsce z odpowiednim napisem informującym. Zanim jednak to robili, zazwyczaj próbowali mnie na swoje wypieki namówić. "Proszę się nie martwić, to naprawdę świeże pieczywo". Może i świeże, ale jakby lekko z odzysku. Podziękuję.

"Świeże" pieczywo

"Ciepłe"; "chrupiące" i przede wszystkim: "prosto z pieca". To trzy wyrażenia-klucze, mające zachęcić klientów do kupowania pieczywa w supermarketach. Nie dajcie się jednak nabrać: w większości przypadków taki "chleb z pieca" to... specjalna, mrożona masa, która najpierw czeka pół roku w magazynie, a dopiero potem trafia do pieczenia. Świeżości w tym niewiele.

"Świeże wypieki o każdej porze" - chwali się Biedronka, w Lidlu mamy "minipiekarnię". Hasła nie kłamią: taki chleb czy ciastka faktycznie są chrupiące i ciepłe. Nie da się też ukryć, że na naszych oczach trafiają do pieca i z niego wychodzą, czyli teoretycznie są świeżo zrobione. Gdzie więc leży haczyk?

Mrożona masa
Wszystko to kwestia tego, w jaki sposób pieczywo powstaje. Wbrew temu, co po reklamach może się wydawać, taki chleb czy ciastka nie są robione własnoręcznie przez pracowników, a ciasto nie jest do nich wyrabiane na bieżąco. Wyjaśnia to piekarz Grzegorz Pellowski w rozmowie z serwisem namonciaku.pl:

Grzegorz Pellowski
Piekarz, wypowiedź z wywiadu dla namonciaku.pl z dn. 20.06.2014

Tego typu pieczywo po wypieczeniu zamrażane jest ciekłym azotem, następnie pakowane do kartonów i przechowywane w chłodni przez około pół roku. Stamtąd rozsyła się je do sklepów, które sprzedają je jako „świeże pieczywo prosto z pieca”.


Niestety o tym, o czym mówi Pellowski wie niewielu klientów. Tak zwane "pieczywo produkowane z ciasta głęboko mrożonego" ma niewiele wspólnego ze świeżymi wypiekami małych piekarni, które wszystko robią od podstaw, własnoręcznie. "Mrożony" chleb faktycznie zamyka się w magazynach, a dopiero potem trafia on do sklepów i tam do pieca, w którym surowa masa w trakcie pieczenia zamienia się w finalny produkt.
Zawiera alergeny, niskiej jakości
Nawet proces produkcji takiego pieczywa wygląda zupełnie inaczej. Przede wszystkim do "mrożonego" dodaje się liczne ulepszacze czy konserwanty, jak na przykład ropionian wapnia (E-282) przeciw pleśniom czy konserwujący sorbinian potasu (E-202). Oba składniki mogą powodować reakcje alergiczne, o czym oczywiście na próżno szukać informacji w supermarketach czy na etykietach. Taki rodzaj chleba w rozmowie z Portalem Spożywczym krytykował Stefan Putka, założyciel znanej w całej Polsce sieci piekarni.

Stefan Putka
Współwłaściciel piekarni Putka, wypowiedź dla Portalu Spożywczego z dn. 23.12.2013

Sklepy nie mogą pozwolić sobie na budowę dużej piekarni na swoim terenie, bo to by im się nie opłacało, dlatego mają tylko namiastkę piekarni. Zamawiają w dużej wytwórni pieczywo mrożone, a na miejscu, w specjalnych komorach odmrażają je i wypiekają. Jest to więc niepełna piekarnia, w której jest tylko rozmrażanie i wypiekanie. Jej celem jest przyciągnięcie klienta. Sklep, który wypieka na miejscu może zjechać z ceny. Oszczędza także na samej logistyce, bo można zamówić transport pieczywa mrożonego na cały miesiąc. Niestety, w tym wypadku technologia wypieku pieczywa wpływa na jego jakość. Takie pieczywo, wypiekane na zapleczu hipermarketu to nie jest klasyczne pieczywo. Jest ono bardzo dobre, ale tylko przez kilka godzin po wypieku. Jest to oczywiście kwestia wyboru klienta.


Z kolei miejsca, w których tworzy się taki chleb, bardziej przypominają zakłady produkcyjne niż tradycyjne piekarnie i mogą równie dobrze znajdować się w Polsce, co w każdym innym zakątku Europy.

Ministerstwo każe oznaczać "mrożony chleb"
Różnice między zwykłym pieczywem a tym z mrożonej masy są na tyle istotne, że ministerstwo rolnictwa w 2007 roku wydało specjalne rozporządzenie w tej sprawie. Według niego pieczywo bez opakowań – a właśnie takie reklamowane jest przez markety jako "świeże i chrupiące" – musi być odpowiednio oznakowane.

Rozporządzenie Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi z dnia 10 lipca 2007 r. w sprawie znakowania środków spożywczych (Dz.U. 137, poz. 966) § 31:

W punktach sprzedaży pieczywa bez opakowań przy określonym rodzaju pieczywa należy podać następujące informacje:

1. nazwę pieczywa,
2. dane identyfikujące osobę fizyczną, osobę prawną albo jednostkę organizacyjną, która produkuje lub paczkuje środek spożywczy lub wprowadza środek spożywczy do obrotu,
3. masę jednostkową,
4. informację „Pieczywo produkowane z ciasta głęboko mrożonego”, w przypadku użycia takiego ciasta do produkcji pieczywa,
5. wykaz składników oraz datę minimalnej trwałości, w przypadku użycia dozwolonych substancji dodatkowych przedłużających świeżość pieczywa.

Informacje, o których mowa, podaje się w miejscu sprzedaży na wywieszce dotyczącej danego rodzaju pieczywa lub w inny sposób, w miejscu dostępnym bezpośrednio konsumentom.


Czy więc supermarkety, szczególnie te, które się reklamują: Lidl, Biedronka czy Tesco, produkują chleb w ten właśnie sposób? Jak się okazuje – owszem. I zgodnie z rozporządzeniem ministerstwa, informują o tym klientów, co widać na poniższych zdjęciach. Przyznać trzeba, że Tesco robi to w najbardziej widoczny sposób - zarówno Biedronka jak i Lidl informują na piecach, zaś Tesco na półkach, z których bierzemy chleb.
Świeże, chrupiące, sztuczne
Jak więc widać, "świeży chleb prosto z pieca" to głównie chwyt marketingowy – którego nie zauważamy. Faktem też jest, że chociaż sklepy informują o tym, że jest to wyrób z ciasta głęboko mrożonego, to zazwyczaj robią to tak, by klient mógł zobaczyć, ale by nie rzucało mu się to w oczy.

Pracownicy sklepów, gdy ich o to pytałem, niechętnie wskazywali miejsce z odpowiednim napisem informującym. Zanim jednak to robili, zazwyczaj próbowali mnie na swoje wypieki namówić. "Proszę się nie martwić, to naprawdę świeże pieczywo". Może i świeże, ale jakby lekko z odzysku. Podziękuję.

Zysk – Biedronka i ogólnie, supermarkety i dyskonty, to nie tylko ludobójcze* warunki pracy – takie jak umowy śmieciowe, głodowe pensje i nieludzki, kapitalistyczny wyzysk ludzi pracy.

* = użyłem słowa „ludobójcze”. Czy ktoś ma jeszcze wątpliwości, że to, co obecnie robi się w Polsce, jest niczym innym jak ludobójstwem, tylko w białych rękawiczkach, po kapitalistycznemu? Podaje definicję tego wyrazu z Wikipedii”
Cytuję: „Artykuł II Konwencji definiuje ludobójstwo jako czyn „dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych, jako takich:
(…)
c) rozmyślne stworzenie dla członków grupy warunków życia, obliczonych na spowodowanie ich całkowitego lub częściowego zniszczenia fizycznego„.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Ludob%C3%B3jstwo

Kapitalizm, szczególnie w formie znanej z Polski i innych krajów regionu, jest więc jednym z elementów depopulacji – ludobójstwa. Trzeba powiedzieć to w końcu wprost, bez cenzury i bez patrzenia się co powiedzą gówniarze z gimnazjum popierający Janusza Korwina Mikke. A jak wiadomo, opanowali oni cały internet. Zresztą, kapitalizm jest bardzo bliski korporacjonizmowi (faszyzmowi). Faszyzm nie musi wcale oznaczać ludobójstwa jawnego i obozów koncentracyjnych; wystarczy, że są obozy pracy takie jak markety i dyskonty, gdzie krwiopijczo wyzyskuje się ludzi pracy. Korporacjonizm, czyli faszyzm, jest kapitalizmem w wersji 2.0 – każdy kapitalizm prędzej czy później przemieni się w korporacjonizm.

Wracając do meritum: markety i dyskonty to jedne z największych szkodników naszej gospodarki, zaraz po zagranicznych, kapitalistycznych bankach i zagranicznych korporacjach. Nie odprowadzają one ani grosza podatków, bo są z nich zwolnione, np decyzją urzędniczą. Polski przedsiębiorca odprowadzać podatki natomiast musi, jest więc dyskryminowany. Poza tym, dyskonty i markety narzucają kapitalistyczne normy, czyli niską jakość produktów (np warzyw, owoców – więcej chemii niż na targowiskach), bo sprzedać trzeba tanio. No i takie produkty są skupowane od rolników wręcz po głodowych stawkach, co nie przekłada się jednak na specjalnie niskie ceny w markecie.

Cierpią i producenci (rolnicy) i klienci, bo są zmuszeni kupować towar znacznie bardziej chemizowany. Na stronie Liga Świata był kiedyś obszerny artykuł o tym, że ten sam produkt produkowany np przez fabrykę w Pudliszkach dla sieci Biedronka, ma inny skład. Ten z Biedronki ma szkodliwy syrop glukozowo-fruktozowy i syntetyczny kwasek cytrynowy, zaś ten sam produkt z tym samym logo, ale w innych sklepach, już nie ma tych szkodliwych składników. 

http://kefir2010.wordpress.com/2014/10/20/oblicza-morderczego-kapitalizmu-o-tym-jak-markety-i-dyskonty-niszcza-nam-gospodarke/

Zysk

Biedronka i ogólnie, supermarkety i dyskonty, to nie tylko ludobójcze* warunki pracy – takie jak umowy śmieciowe, głodowe pensje i nieludzki, kapitalistyczny wyzysk ludzi pracy.

* = użyłem słowa „ludobójcze”. Czy ktoś ma jeszcze wątpliwości, że to, co obecnie robi się w Polsce, jest niczym innym jak ludobójstwem, tylko w białych rękawiczkach, po kapitalistycznemu? Podaje definicję tego wyrazu z Wikipedii”
Cytuję: „Artykuł II Konwencji definiuje ludobójstwo jako czyn „dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych, jako takich:
(…)
c) rozmyślne stworzenie dla członków grupy warunków życia, obliczonych na spowodowanie ich całkowitego lub częściowego zniszczenia fizycznego„.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Ludob%C3%B3jstwo

Kapitalizm, szczególnie w formie znanej z Polski i innych krajów regionu, jest więc jednym z elementów depopulacji – ludobójstwa. Trzeba powiedzieć to w końcu wprost, bez cenzury i bez patrzenia się co powiedzą gówniarze z gimnazjum popierający Janusza Korwina Mikke. A jak wiadomo, opanowali oni cały internet. Zresztą, kapitalizm jest bardzo bliski korporacjonizmowi (faszyzmowi). Faszyzm nie musi wcale oznaczać ludobójstwa jawnego i obozów koncentracyjnych; wystarczy, że są obozy pracy takie jak markety i dyskonty, gdzie krwiopijczo wyzyskuje się ludzi pracy. Korporacjonizm, czyli faszyzm, jest kapitalizmem w wersji 2.0 – każdy kapitalizm prędzej czy później przemieni się w korporacjonizm.

Wracając do meritum: markety i dyskonty to jedne z największych szkodników naszej gospodarki, zaraz po zagranicznych, kapitalistycznych bankach i zagranicznych korporacjach. Nie odprowadzają one ani grosza podatków, bo są z nich zwolnione, np decyzją urzędniczą. Polski przedsiębiorca odprowadzać podatki natomiast musi, jest więc dyskryminowany. Poza tym, dyskonty i markety narzucają kapitalistyczne normy, czyli niską jakość produktów (np warzyw, owoców – więcej chemii niż na targowiskach), bo sprzedać trzeba tanio. No i takie produkty są skupowane od rolników wręcz po głodowych stawkach, co nie przekłada się jednak na specjalnie niskie ceny w markecie.

Cierpią i producenci (rolnicy) i klienci, bo są zmuszeni kupować towar znacznie bardziej chemizowany. Na stronie Liga Świata był kiedyś obszerny artykuł o tym, że ten sam produkt produkowany np przez fabrykę w Pudliszkach dla sieci Biedronka, ma inny skład. Ten z Biedronki ma szkodliwy syrop glukozowo-fruktozowy i syntetyczny kwasek cytrynowy, zaś ten sam produkt z tym samym logo, ale w innych sklepach, już nie ma tych szkodliwych składników.

http://kefir2010.wordpress.com/2014/10/20/oblicza-morderczego-kapitalizmu-o-tym-jak-markety-i-dyskonty-niszcza-nam-gospodarke/

Drożdże. – "Przede wszystkim niedobory witamin z grupy B objawiający się głównie zajadami. Jesienią pojawia się  u mnie również łupież, osłabienie i wypadanie włosów – nadmierne, oraz ogólne zmęczenie.
Przyjmuję B12, B6 i pozostałe w tabletkach praktycznie co roku na początku jesieni, a potem w okresie zimowo-wiosennym. Teraz chcę spróbować czegoś innego.

Dodatkowo biorę się ostro do pielęgnacji włosów: oleje (na dzień dzisiejszy jest to olej z oliwek, olej słonecznikowy, olej rycynowy), henna, dodatkowo masaże zalecane przez Tombaka na porost włosów. Jakiś czas temu zrezygnowałam całkowicie z tzw. gumek do włosów, które strasznie osłabiały moje włosy.  No i w założeniu chcę jeszcze w 100% zrezygnować z szamponów z silikonami, parabenami, gliceryną, SL, SLS-ami, myć włosy jedynie odżywką. Po takich kilku miesiącach terapii mam nadzieję, że moje włosy powrócą też do postaci pięknych i zdrowych loczków.

W sieci wyszperałam kilka informacji od osób, które taką kurację drożdżami prowadziły – ich celem było przyspieszenie i wzmocnienie struktury włosów. Dla mnie cel główny to uzupełnienie niedoborów oraz mniejsza ilość wypadających włosów, a piękne lśniące włosy będą jednym z kroków do polepszenia ich wyglądu.

Na czym polega kuracja drożdżowa?

Każdego dnia piję około 1/4 kostki drożdży (tej 100 gramowej, pokazanej wyżej firmy – nie żeby reklama). Zalewam je gorącą wodą, by nie fermentowały w żołądku. Czekam aż ostygną i wypijam.

Niektórzy dodają drożdże do szejka, mieszają z kakao, sokiem, miodem, bananem, czy herbatą. Jeśli chesz dodać coś do napoju, warto to zrobić, gdy drożdże ostygną, tym bardziej jeśli jest to coś słodkiego, co po prostu dodane do wrzątku sprawia, że drożdże „rosną”. Mi odpowiada ich smak bez dodatków. Drożdże kupuje w ilości kilku sztuk i mrożę zapas – doświadczenie pokazuje, ze świetnie się do tego nadają, nie zepsują się, zawsze są pod ręką, i ani trochę nie tracą swoich właściwości.

Tutaj muszę zaznaczyć, że nie znalazłam żadnych informacji na temat tego, czy drożdże należy pić ciepłe czy zimne. Ze względu na niezbyt sympatyczny smak napoju  – czekam do całkowitego ostygnięcia ;-). Dlatego też proponuję nie zniechęcać się przy wąchaniu mieszanki czy piciu jej gorącej czy ciepłej.

Co się dzieje gdy pijemy drożdże?

Oprócz uzupełnienia braków witamin z grupy B – co jest dobre nie tylko dla wegetarian i wegan –  w prezencie dostajemy kilka miłych rzeczy:

    oczyszczanie twarzy – czyli tradycyjnie, aby zobaczyć wspaniałe efekty na naszej skórze, najpierw musi się ona oczyścić poprzez łuszczenie, wydobycie na zewnątrz różnego rodzaju toksyn (pojawiają się wypryski -jest to całkiem normalny stan, może potrwać około 2 tygodni), po pewnym czasie skóra jest już gładsza, w tym przypadku wspomagam skórę robiąc peeling,
    zajady – jeden z głównych objawów niedoborów witamin z grupy B całkowicie znikają,
    włosy – rosną jak na drożdżach (najlepiej widać to u osób farbujących, ale część blogerek najnormalniej w świecie zmierzyła długość włosów przed i po kuracji – przyrost od 1 cm do 3,5 cm), włosy są bardziej lśniące, nie wypadają już w alarmujących ilościach (mniej więcej po uczesaniu nie powinno nam zostać na grzebyku/szczotce więcej niż 100 włosów), czasami pojawia się zmasowany wzrost nowych włosów, tzw. baby hair- wygląda to mniej więcej tak, że wśród naszej czupryny zauważamy nagle bardzo dużo odrastających, małych włosów, co ciekawe u siebie zauważyłam też zmasowany atak wypadania w pierwszym tygodniu – ale takie rzeczy są całkiem normalne ponieważ podczas różnego rodzaju kuracji osłabione włosy wypadają na skutek „wypychania” ich przez nowe, rosnące,
    włosy przetłuszczające się- w przypadku włosów przetłuszczających się zmniejsza się ilość wydzielanego sebum, łupież zostaje wyleczony,
    paznokcie- ogólne wzmocnienie, brak rozdwajania się, łamania, białe plamki znikają,
    rzęsy – jedna z blogerek wspominała, że jej rzęsy są nieco mocniejsze – ale z tego co pamiętam kurację prowadziła kilka dobrych mięsięcy.

Drożdże
     Drożdże jak wiemy z lekcji biologii to jednokomórkowe grzyby. Najbardziej znane zastosowanie to: przy produkcji piwa, wina, czasem przy produkcji nabiału i oczywiście przy pieczeniu chleba i innych wyrobów piekarniczych. Nasze babcie, mamy znalazły w drożdżach również źródło taniego, ale za to bardzo dobrego kosmetyku: najczęściej w formie maseczki na włosy lub twarz.
Witaminy, które zawierają drożdże:

    witaminy z grupy B

Że wegetarianie i weganie powinni je jeść wiemy nie od dziś. Ale zauważcie, że w mięsie najwięcej witaminy B jest w wątróbce i sercu – nikt chyba mi nie powie, że w XXI wieku konsument zjada odpowiednie ilość tych organów, i tylko stąd czerpie witaminy z grupy B. Dzięki witaminom z tej grupy mamy lepsze samopoczucie, lepszy sen, dobre trawienie i taki wewnętrzny spokój.

    biotyna

Jest to spec od sprężystości włosów, podobno hamuje też wypadanie i siwienie. Pozwala wyleczyć różne choroby skóry, wzmacnia paznokcie.

    witamina B5 (panthenol)

Co najważniejsze jej niedobór może powodować nadmierne wypadanie włosów.

     białko i mikroelementy: cynk

Wpływa pozytywnie zarówno na stan skóry, włosów. Szczególnie pomocny dla skóry mocno przetłuszczajacej się.

    betaglukan

Wzmacnia naszą odporność, redukuje cholesterol, obniża ciśnienie krwi i zapobiega powstaniu nowotworów układu pokarmowego.

    magnez
    żelazo
    fosfor
    chrom.

KURACJA DROŻDZAMI – PODSUMOWANIE

Długo zwlekam z tym postem… czekałam na ewentualne objawy odstawienia, mam też nieco mieszane uczucia co do kuracji drożdżami. Dlaczego? Otóż ciężko mi powiedzieć, że to akurat drożdże i tylko one spowodowały większą poprawę zdrowia. Nie jestem zwolenniczką stosowania jednej metody, dlatego wspomagałam się pijąc napar z pokrzywy, masując głowę, olejując włosy, oczyszczając twarz olejami, zdrowo odżywiając i robiąc naprawdę wiele innych rzeczy, które od kilku lat mam w nawyku.
 Kurację rozpoczęłam 4 października przez miesiąc pijąc jeden raz  dziennie około 1/5-1/4 kostki drożdży. Po 30 dniach piłam mieszankę  przez tydzień, w sumie tak co drugi dzień, zmniejszając ilość drożdży.
Dlaczego jestem zadowolona z kuracji?Głównym założeniem było uzupełnienie niedoborów witamin z grupy B, objawiających się m. in. zajadami (podwójnym, dość rozległymi i bardzo wrażliwymi), łupież, kilka białych plamek na paznokciach, dużą ilością wypadających włosów. Z radością mogę powiedzieć, że WSZYSTKIE te objawy po miesiącu kuracji zniknęły. Na dzień dzisiejszy nie widzę wspomnianych niedoborów, więc mam nadzieję, ze na kilka miesięcy, aż do przesilenia wiosennego nie będę miała potrzeby picia drożdży. W styczniu planuję z rodziną po raz kolejny zrobić 14-dniowe oczyszczanie organizmu wg diety owocowo-warzywnej – dostarczenie i uzupełnienie niedoborów jest w tym przypadku jak najbardziej wskazane.

Drożdże i porost włosów

Wyrzekłam się chemicznych farb i farbowania na kilka miesięcy w ogóle.  Poprzez niezbyt estetyczne odrosty mogłam zauważyć, że jednak włosy rosną …. jak na drożdżach. Odrastające są lśniące i jakby bardziej sprężyste i nie przetłuszczają się tak szybko. Dodatkowe olejowanie, nakładanie masek, masowanie głowy, odstawienie niezdrowych kosmetyków jednak robi swoje i w spółce z drożdżami przyniosło tez kilka efektów, na które nawet specjalnie nie liczyłam. Bardziej traktowałam to jako gratis. Oczywiście brak spektakularnych efektów w poroście włosów może się brać z bardzo prostej przyczyny. Organizm dostając dawkę witamin B lokował je właśnie tam gdzie były największe niedobory, na porost włosów widocznie już nie wystarczyło."

Drożdże.

"Przede wszystkim niedobory witamin z grupy B objawiający się głównie zajadami. Jesienią pojawia się u mnie również łupież, osłabienie i wypadanie włosów – nadmierne, oraz ogólne zmęczenie.
Przyjmuję B12, B6 i pozostałe w tabletkach praktycznie co roku na początku jesieni, a potem w okresie zimowo-wiosennym. Teraz chcę spróbować czegoś innego.

Dodatkowo biorę się ostro do pielęgnacji włosów: oleje (na dzień dzisiejszy jest to olej z oliwek, olej słonecznikowy, olej rycynowy), henna, dodatkowo masaże zalecane przez Tombaka na porost włosów. Jakiś czas temu zrezygnowałam całkowicie z tzw. gumek do włosów, które strasznie osłabiały moje włosy. No i w założeniu chcę jeszcze w 100% zrezygnować z szamponów z silikonami, parabenami, gliceryną, SL, SLS-ami, myć włosy jedynie odżywką. Po takich kilku miesiącach terapii mam nadzieję, że moje włosy powrócą też do postaci pięknych i zdrowych loczków.

W sieci wyszperałam kilka informacji od osób, które taką kurację drożdżami prowadziły – ich celem było przyspieszenie i wzmocnienie struktury włosów. Dla mnie cel główny to uzupełnienie niedoborów oraz mniejsza ilość wypadających włosów, a piękne lśniące włosy będą jednym z kroków do polepszenia ich wyglądu.

Na czym polega kuracja drożdżowa?

Każdego dnia piję około 1/4 kostki drożdży (tej 100 gramowej, pokazanej wyżej firmy – nie żeby reklama). Zalewam je gorącą wodą, by nie fermentowały w żołądku. Czekam aż ostygną i wypijam.

Niektórzy dodają drożdże do szejka, mieszają z kakao, sokiem, miodem, bananem, czy herbatą. Jeśli chesz dodać coś do napoju, warto to zrobić, gdy drożdże ostygną, tym bardziej jeśli jest to coś słodkiego, co po prostu dodane do wrzątku sprawia, że drożdże „rosną”. Mi odpowiada ich smak bez dodatków. Drożdże kupuje w ilości kilku sztuk i mrożę zapas – doświadczenie pokazuje, ze świetnie się do tego nadają, nie zepsują się, zawsze są pod ręką, i ani trochę nie tracą swoich właściwości.

Tutaj muszę zaznaczyć, że nie znalazłam żadnych informacji na temat tego, czy drożdże należy pić ciepłe czy zimne. Ze względu na niezbyt sympatyczny smak napoju – czekam do całkowitego ostygnięcia ;-). Dlatego też proponuję nie zniechęcać się przy wąchaniu mieszanki czy piciu jej gorącej czy ciepłej.

Co się dzieje gdy pijemy drożdże?

Oprócz uzupełnienia braków witamin z grupy B – co jest dobre nie tylko dla wegetarian i wegan – w prezencie dostajemy kilka miłych rzeczy:

oczyszczanie twarzy – czyli tradycyjnie, aby zobaczyć wspaniałe efekty na naszej skórze, najpierw musi się ona oczyścić poprzez łuszczenie, wydobycie na zewnątrz różnego rodzaju toksyn (pojawiają się wypryski -jest to całkiem normalny stan, może potrwać około 2 tygodni), po pewnym czasie skóra jest już gładsza, w tym przypadku wspomagam skórę robiąc peeling,
zajady – jeden z głównych objawów niedoborów witamin z grupy B całkowicie znikają,
włosy – rosną jak na drożdżach (najlepiej widać to u osób farbujących, ale część blogerek najnormalniej w świecie zmierzyła długość włosów przed i po kuracji – przyrost od 1 cm do 3,5 cm), włosy są bardziej lśniące, nie wypadają już w alarmujących ilościach (mniej więcej po uczesaniu nie powinno nam zostać na grzebyku/szczotce więcej niż 100 włosów), czasami pojawia się zmasowany wzrost nowych włosów, tzw. baby hair- wygląda to mniej więcej tak, że wśród naszej czupryny zauważamy nagle bardzo dużo odrastających, małych włosów, co ciekawe u siebie zauważyłam też zmasowany atak wypadania w pierwszym tygodniu – ale takie rzeczy są całkiem normalne ponieważ podczas różnego rodzaju kuracji osłabione włosy wypadają na skutek „wypychania” ich przez nowe, rosnące,
włosy przetłuszczające się- w przypadku włosów przetłuszczających się zmniejsza się ilość wydzielanego sebum, łupież zostaje wyleczony,
paznokcie- ogólne wzmocnienie, brak rozdwajania się, łamania, białe plamki znikają,
rzęsy – jedna z blogerek wspominała, że jej rzęsy są nieco mocniejsze – ale z tego co pamiętam kurację prowadziła kilka dobrych mięsięcy.

Drożdże
Drożdże jak wiemy z lekcji biologii to jednokomórkowe grzyby. Najbardziej znane zastosowanie to: przy produkcji piwa, wina, czasem przy produkcji nabiału i oczywiście przy pieczeniu chleba i innych wyrobów piekarniczych. Nasze babcie, mamy znalazły w drożdżach również źródło taniego, ale za to bardzo dobrego kosmetyku: najczęściej w formie maseczki na włosy lub twarz.
Witaminy, które zawierają drożdże:

witaminy z grupy B

Że wegetarianie i weganie powinni je jeść wiemy nie od dziś. Ale zauważcie, że w mięsie najwięcej witaminy B jest w wątróbce i sercu – nikt chyba mi nie powie, że w XXI wieku konsument zjada odpowiednie ilość tych organów, i tylko stąd czerpie witaminy z grupy B. Dzięki witaminom z tej grupy mamy lepsze samopoczucie, lepszy sen, dobre trawienie i taki wewnętrzny spokój.

biotyna

Jest to spec od sprężystości włosów, podobno hamuje też wypadanie i siwienie. Pozwala wyleczyć różne choroby skóry, wzmacnia paznokcie.

witamina B5 (panthenol)

Co najważniejsze jej niedobór może powodować nadmierne wypadanie włosów.

białko i mikroelementy: cynk

Wpływa pozytywnie zarówno na stan skóry, włosów. Szczególnie pomocny dla skóry mocno przetłuszczajacej się.

betaglukan

Wzmacnia naszą odporność, redukuje cholesterol, obniża ciśnienie krwi i zapobiega powstaniu nowotworów układu pokarmowego.

magnez
żelazo
fosfor
chrom.

KURACJA DROŻDZAMI – PODSUMOWANIE

Długo zwlekam z tym postem… czekałam na ewentualne objawy odstawienia, mam też nieco mieszane uczucia co do kuracji drożdżami. Dlaczego? Otóż ciężko mi powiedzieć, że to akurat drożdże i tylko one spowodowały większą poprawę zdrowia. Nie jestem zwolenniczką stosowania jednej metody, dlatego wspomagałam się pijąc napar z pokrzywy, masując głowę, olejując włosy, oczyszczając twarz olejami, zdrowo odżywiając i robiąc naprawdę wiele innych rzeczy, które od kilku lat mam w nawyku.
Kurację rozpoczęłam 4 października przez miesiąc pijąc jeden raz dziennie około 1/5-1/4 kostki drożdży. Po 30 dniach piłam mieszankę przez tydzień, w sumie tak co drugi dzień, zmniejszając ilość drożdży.
Dlaczego jestem zadowolona z kuracji?Głównym założeniem było uzupełnienie niedoborów witamin z grupy B, objawiających się m. in. zajadami (podwójnym, dość rozległymi i bardzo wrażliwymi), łupież, kilka białych plamek na paznokciach, dużą ilością wypadających włosów. Z radością mogę powiedzieć, że WSZYSTKIE te objawy po miesiącu kuracji zniknęły. Na dzień dzisiejszy nie widzę wspomnianych niedoborów, więc mam nadzieję, ze na kilka miesięcy, aż do przesilenia wiosennego nie będę miała potrzeby picia drożdży. W styczniu planuję z rodziną po raz kolejny zrobić 14-dniowe oczyszczanie organizmu wg diety owocowo-warzywnej – dostarczenie i uzupełnienie niedoborów jest w tym przypadku jak najbardziej wskazane.

Drożdże i porost włosów

Wyrzekłam się chemicznych farb i farbowania na kilka miesięcy w ogóle. Poprzez niezbyt estetyczne odrosty mogłam zauważyć, że jednak włosy rosną …. jak na drożdżach. Odrastające są lśniące i jakby bardziej sprężyste i nie przetłuszczają się tak szybko. Dodatkowe olejowanie, nakładanie masek, masowanie głowy, odstawienie niezdrowych kosmetyków jednak robi swoje i w spółce z drożdżami przyniosło tez kilka efektów, na które nawet specjalnie nie liczyłam. Bardziej traktowałam to jako gratis. Oczywiście brak spektakularnych efektów w poroście włosów może się brać z bardzo prostej przyczyny. Organizm dostając dawkę witamin B lokował je właśnie tam gdzie były największe niedobory, na porost włosów widocznie już nie wystarczyło."

Źródło:

www.cudownediety.pl

Zdrowie odżywianie – Wraz z przemianami ustrojowymi, przebojem wkroczyły na nasz rynek międzynarodowe korporacje gastronomiczne. Oferują one stosunkowo niedrogie, urozmaicone i szybkie posiłki, napoje i desery, kusząc rodaków rozlicznymi promocjami. W sklepikach szkolnych królują batoniki, chipsy i słodkie gazowane napoje. Jak to wszystko się ma do zdrowego odżywiania? 
Zapotrzebowanie

Dorosły człowiek potrzebuje przeciętnie 2000 - 2500 kcal dziennie, w zależności od trybu życia i pracy. Energia powinna pochodzić ze wszystkich szczebli piramidy żywieniowej, a więc z produktów różnego pochodzenia. Jej dostarczanie musi być rozłożone racjonalnie w ciągu dnia. Najwięcej energii organizm potrzebuje rano, po długim nocnym spoczynku, natomiast najmniej - wieczorem. W trzech prawidłowo zestawionych posiłkach znajduje się białko, węglowodany i tłuszcze w odpowiednich proporcjach. 
Wielu rodziców nie przyrządza dzieciom drugich śniadań do szkoły. Wygodniej jest im dać kilka złotych. Sami dorośli też wolą jadać „na mieście” podczas przerwy w pracy. Jednak na efekty nie trzeba długo czekać. Już dziś coraz więcej rodaków ma nadwagę i kłopoty gastryczne, wynikające ze złego odżywiania się.
Na przerwie

W szkolnych sklepikach można kupić batonik, colę i chipsy, niekiedy drożdżówkę. A więc niemal wyłącznie cukier i tłuszcz z dodatkiem wody. Do tego tłuszcz, użyty do wypieku bądź produkcji batoników to przeważnie tani, utwardzony tłuszcz roślinny. A kalorie? Drożdżówka ma ich około 320 kcal, batonik podobnie, kaloryczność chipsów porównywana jest natomiast z frytkami. Dając dziecku pieniądze zamiast posiłku do szkoły, fundujemy mu powolną otyłość i wszystkie jej konsekwencje. 
"Szybki obiad"

Policzmy: w popularnej sieci fast-food, podwójny hamburger z sosem na bazie majonezu to około 650 kcal. Do tego średnia porcja frytek - około 350 kcal, średni napój gazowany - 100 kcal, lody (100g) - około 130 kcal. Spożyliśmy właśnie 1230 kilokalorii w ciągu kilkunastu minut! Żeby spalić tak potężną porcję energii, trzeba zafundować sobie 10-godzinny dynamiczny marsz. Kto chętny? 
Co jeść?

Pieczywo pełnoziarniste, naturalne masło, jajko na miękko, twaróg półtłusty - to najlepszy zestaw śniadaniowy. Jest też tzw. gęsty żywieniowo. Oznacza to, że dostarcza organizmowi wszystkich niezbędnych składników odżywczych przy stosunkowo niewielkiej kaloryczności posiłku. Na obiad kawałek chudego mięsa, duszonego lub pieczonego bez tłuszczu i warzywa - gotowane lub surowe. Na kolację lekka sałatka z jogurtem zamiast majonezu. I dwa litry płynów dziennie. Bez cukru! Między posiłkami zjedzmy jabłko lub pomarańczę. A fast-foody omijajmy z daleka.

Zdrowie odżywianie

Wraz z przemianami ustrojowymi, przebojem wkroczyły na nasz rynek międzynarodowe korporacje gastronomiczne. Oferują one stosunkowo niedrogie, urozmaicone i szybkie posiłki, napoje i desery, kusząc rodaków rozlicznymi promocjami. W sklepikach szkolnych królują batoniki, chipsy i słodkie gazowane napoje. Jak to wszystko się ma do zdrowego odżywiania?
Zapotrzebowanie

Dorosły człowiek potrzebuje przeciętnie 2000 - 2500 kcal dziennie, w zależności od trybu życia i pracy. Energia powinna pochodzić ze wszystkich szczebli piramidy żywieniowej, a więc z produktów różnego pochodzenia. Jej dostarczanie musi być rozłożone racjonalnie w ciągu dnia. Najwięcej energii organizm potrzebuje rano, po długim nocnym spoczynku, natomiast najmniej - wieczorem. W trzech prawidłowo zestawionych posiłkach znajduje się białko, węglowodany i tłuszcze w odpowiednich proporcjach.
Wielu rodziców nie przyrządza dzieciom drugich śniadań do szkoły. Wygodniej jest im dać kilka złotych. Sami dorośli też wolą jadać „na mieście” podczas przerwy w pracy. Jednak na efekty nie trzeba długo czekać. Już dziś coraz więcej rodaków ma nadwagę i kłopoty gastryczne, wynikające ze złego odżywiania się.
Na przerwie

W szkolnych sklepikach można kupić batonik, colę i chipsy, niekiedy drożdżówkę. A więc niemal wyłącznie cukier i tłuszcz z dodatkiem wody. Do tego tłuszcz, użyty do wypieku bądź produkcji batoników to przeważnie tani, utwardzony tłuszcz roślinny. A kalorie? Drożdżówka ma ich około 320 kcal, batonik podobnie, kaloryczność chipsów porównywana jest natomiast z frytkami. Dając dziecku pieniądze zamiast posiłku do szkoły, fundujemy mu powolną otyłość i wszystkie jej konsekwencje.
"Szybki obiad"

Policzmy: w popularnej sieci fast-food, podwójny hamburger z sosem na bazie majonezu to około 650 kcal. Do tego średnia porcja frytek - około 350 kcal, średni napój gazowany - 100 kcal, lody (100g) - około 130 kcal. Spożyliśmy właśnie 1230 kilokalorii w ciągu kilkunastu minut! Żeby spalić tak potężną porcję energii, trzeba zafundować sobie 10-godzinny dynamiczny marsz. Kto chętny?
Co jeść?

Pieczywo pełnoziarniste, naturalne masło, jajko na miękko, twaróg półtłusty - to najlepszy zestaw śniadaniowy. Jest też tzw. gęsty żywieniowo. Oznacza to, że dostarcza organizmowi wszystkich niezbędnych składników odżywczych przy stosunkowo niewielkiej kaloryczności posiłku. Na obiad kawałek chudego mięsa, duszonego lub pieczonego bez tłuszczu i warzywa - gotowane lub surowe. Na kolację lekka sałatka z jogurtem zamiast majonezu. I dwa litry płynów dziennie. Bez cukru! Między posiłkami zjedzmy jabłko lub pomarańczę. A fast-foody omijajmy z daleka.

Jezioro Aralskie – Jezioro Aralskie – bezodpływowe, reliktowe, słone jezioro w Kazachstanie i Uzbekistanie, które de facto zanikło na skutek ludzkiej działalności. W jego miejscu znajdują się obecnie cztery oddzielne zbiorniki: Jezioro Północnoaralskie, jezioro (dawna zatoka) Tuszczybas, oraz basen południowo-zachodni i południowo-wschodni. Basen południowo-wschodni jest płytki, bardzo silnie zasolony i okresowo wysycha.

W latach 60. XX w. było to czwarte pod względem powierzchni jezioro na Ziemi. Od tego czasu stale kurczy się z powodu odprowadzania wody z zasilających jezioro rzek Amu-daria i Syr-daria w celach irygacyjnych. Już w roku 1918 władze radzieckie zdecydowały, że na suchych połaciach Kazachskiej SRR, Uzbeckiej SRR i Turkmeńskiej SRR, wzdłuż Amu-darii i Syr-darii uprawiana będzie na wielką skalę bawełna, która ma się stać "białym złotem", podstawą ekonomii tych republik. W wyniku tych działań republika uzbecka wkrótce stała się (i do dziś Uzbekistan pozostaje) największym eksporterem bawełny na świecie. Jednocześnie w regionie doszło do jednej z największych katastrof ekologicznych w historii ludzkości.

Budowa kanałów przecinających pustynne obszary Kara-kum prowadzona była na wielką skalę od lat 30., przez pierwsze dziesięciolecia całkowicie wbrew wszelkim zasadom sztuki hydrologicznej. W rezultacie aż od 30 do 70% wody, odbieranej rzekom Syr-daria i Amu-daria bezpowrotnie wsiąkało w glebę lub parowało, nie docierając ani do upraw, ani do jeziora. Szacuje się, że do 1960 od 20 do 50 km³ wody zamiast zasilić jezioro - wsiąkło w ziemię. Nawet do dziś tylko 12% długości kanałów nawadniających uszczelniono i zabezpieczono przed stratami wody. Część wód Amu-darii trafia ponadto do znajdującej się na zachód od rzeki Kotliny Sarykamyskiej, gdzie wypełnia, powstałe w niej w ciągu XX wieku, słone Jezioro Sarykamyskie.
Na nowo powstałej pustyni można spotkać statki - nawet kilkadziesiąt kilometrów od dzisiejszego brzegu

Od lat 60. poziom wody w Jeziorze Aralskim zaczął systematycznie opadać w tempie około 20 cm rocznie. W następnej dekadzie już 50-60 cm rocznie, potem nadal przyspieszył i dziś wynosi nawet 80-90 cm rocznie. W 1960 powierzchnia jeziora wynosiła 68,5 tys. km² (niemal tyle, co powierzchnia Republiki Irlandii), do roku 2009 powierzchnia jeziora zmniejszyła się o 4/5, do 13,5 tys. km². W 1960 jezioro było czwartym co do wielkości na świecie, obecnie spadło na szesnaste miejsce. Zanikanie wód jeziora doprowadziło do jednej z największych katastrof ekologicznych na obszarze byłego ZSRR, co nie było zresztą żadnym zaskoczeniem dla władz sowieckich, którym raporty o przewidywanym wyschnięciu jeziora przedstawiono już wiele lat wcześniej. Przeważyła jednak irracjonalna teza, że powstanie i istnienie jeziora Aralskiego jest "oczywistą pomyłką natury", i że bieżące potrzeby społeczeństwa sowieckiego Uzbekistanu są ważniejsze od opinii ekologów. Wykorzystanie wód Amu-darii i Syr-darii do nawadniania rosło więc nadal mimo obserwowanego zanikania jeziora i w okresie między 1960 a 1980 rokiem podwoiło się. W tym samym czasie podwoiła się też skala produkcji uzbeckiej bawełny. Woda z Amu-darii i Syr-darii wykorzystywana jest nie tylko do upraw bawełny ale i ryżu. Na terenach niemal pustynnych zakładano plantacje monokultur roślin o gigantycznym zapotrzebowaniu wody. Irracjonalna gospodarka rolno-spożywcza i wodna (na utrzymanie sieci kanałów w czasach ZSRR wydawano około 25$/ha, obecnie 1,5$ - 10$) doprowadziła do zahamowania zasilania z rzek.
Udział dostaw wody z Syr-darii i Amu-Daii (zasilanie powierzchniowe), zasilania podziemnego i wielkość parowania z powierzchni jeziora w ogólnym bilansie wodnym Jeziora Aralskiego.

Wzrost produkcji bawełny nie kalkulował się jednak z kosztami. Już w latach osiemdziesiątych załamał się przemysł przetwórstwa rybnego w Aralsku. Niemal wszystkie organizmy zamieszkujące wody Jeziora Aralskiego wymarły na skutek drastycznego wzrostu zasolenia. Źródło utrzymania większości mieszkańców regionu - ryby - przestało istnieć. Szacuje się, że koszty zapaści gospodarki rolno-spożywczej i turystyki, a przede wszystkim pomoc humanitarna to średnio dwa miliardy dolarów rocznie.

Również co najmniej od lat 60. XX w. na znajdującej się na Jeziorze Aralskim wyspie Wozrożdienija (Odrodzenia) znajdował się sowiecki tajny poligon broni biologicznej. Z powodu stale postępującego wysychania jeziora, mniej więcej pomiędzy czerwcem 2000 a czerwcem 2001 zanikł pas wody dzielący południowy brzeg wyspy od terytorium Uzbekistanu. Od tego czasu żyjące w tym rejonie zwierzęta lądowe mogą bez przeszkód przemieszczać się pomiędzy byłym poligonem a otaczającym go lądem stałym, co w istotny sposób zwiększa niebezpieczeństwo niekontrolowanego i niedającego się przewidzieć rozprzestrzeniania z porzuconych laboratoriów nieznanych szczepów groźnych drobnoustrojów. W 2002 roku została przeprowadzona ekspedycja, w wyniku której zneutralizowano 100-200 ton pozostawionego tam wąglika.

Nowo powstała pustynia Aral-kum, zajmująca obszar dawnego dna jeziora, jest skażona środkami ochrony roślin spłukiwanymi z pól przez kanały nawadniające. W rejonie tym wieją silne wiatry zachodnie, które przenoszą pył i zanieczyszczenia na odległość tysięcy kilometrów. Na obszarze wyschniętej misy jeziornej i okolicach występują burze solne - na podobieństwo burz piaskowych przenoszą drobinki soli na ogromne odległości. Przyczynia się to do rozszerzania się strefy pustynnej, niszczenia upraw oraz ogromnej zachorowalności na raka układu oddechowego, schorzenia wzroku i zmiany skórne.


Porównanie: wygląd Jeziora Aralskiego w ciągu ostatnich lat:

http://rebelianci.org/486573/Jezioro-Aralskie

Jezioro Aralskie

Jezioro Aralskie – bezodpływowe, reliktowe, słone jezioro w Kazachstanie i Uzbekistanie, które de facto zanikło na skutek ludzkiej działalności. W jego miejscu znajdują się obecnie cztery oddzielne zbiorniki: Jezioro Północnoaralskie, jezioro (dawna zatoka) Tuszczybas, oraz basen południowo-zachodni i południowo-wschodni. Basen południowo-wschodni jest płytki, bardzo silnie zasolony i okresowo wysycha.

W latach 60. XX w. było to czwarte pod względem powierzchni jezioro na Ziemi. Od tego czasu stale kurczy się z powodu odprowadzania wody z zasilających jezioro rzek Amu-daria i Syr-daria w celach irygacyjnych. Już w roku 1918 władze radzieckie zdecydowały, że na suchych połaciach Kazachskiej SRR, Uzbeckiej SRR i Turkmeńskiej SRR, wzdłuż Amu-darii i Syr-darii uprawiana będzie na wielką skalę bawełna, która ma się stać "białym złotem", podstawą ekonomii tych republik. W wyniku tych działań republika uzbecka wkrótce stała się (i do dziś Uzbekistan pozostaje) największym eksporterem bawełny na świecie. Jednocześnie w regionie doszło do jednej z największych katastrof ekologicznych w historii ludzkości.

Budowa kanałów przecinających pustynne obszary Kara-kum prowadzona była na wielką skalę od lat 30., przez pierwsze dziesięciolecia całkowicie wbrew wszelkim zasadom sztuki hydrologicznej. W rezultacie aż od 30 do 70% wody, odbieranej rzekom Syr-daria i Amu-daria bezpowrotnie wsiąkało w glebę lub parowało, nie docierając ani do upraw, ani do jeziora. Szacuje się, że do 1960 od 20 do 50 km³ wody zamiast zasilić jezioro - wsiąkło w ziemię. Nawet do dziś tylko 12% długości kanałów nawadniających uszczelniono i zabezpieczono przed stratami wody. Część wód Amu-darii trafia ponadto do znajdującej się na zachód od rzeki Kotliny Sarykamyskiej, gdzie wypełnia, powstałe w niej w ciągu XX wieku, słone Jezioro Sarykamyskie.
Na nowo powstałej pustyni można spotkać statki - nawet kilkadziesiąt kilometrów od dzisiejszego brzegu

Od lat 60. poziom wody w Jeziorze Aralskim zaczął systematycznie opadać w tempie około 20 cm rocznie. W następnej dekadzie już 50-60 cm rocznie, potem nadal przyspieszył i dziś wynosi nawet 80-90 cm rocznie. W 1960 powierzchnia jeziora wynosiła 68,5 tys. km² (niemal tyle, co powierzchnia Republiki Irlandii), do roku 2009 powierzchnia jeziora zmniejszyła się o 4/5, do 13,5 tys. km². W 1960 jezioro było czwartym co do wielkości na świecie, obecnie spadło na szesnaste miejsce. Zanikanie wód jeziora doprowadziło do jednej z największych katastrof ekologicznych na obszarze byłego ZSRR, co nie było zresztą żadnym zaskoczeniem dla władz sowieckich, którym raporty o przewidywanym wyschnięciu jeziora przedstawiono już wiele lat wcześniej. Przeważyła jednak irracjonalna teza, że powstanie i istnienie jeziora Aralskiego jest "oczywistą pomyłką natury", i że bieżące potrzeby społeczeństwa sowieckiego Uzbekistanu są ważniejsze od opinii ekologów. Wykorzystanie wód Amu-darii i Syr-darii do nawadniania rosło więc nadal mimo obserwowanego zanikania jeziora i w okresie między 1960 a 1980 rokiem podwoiło się. W tym samym czasie podwoiła się też skala produkcji uzbeckiej bawełny. Woda z Amu-darii i Syr-darii wykorzystywana jest nie tylko do upraw bawełny ale i ryżu. Na terenach niemal pustynnych zakładano plantacje monokultur roślin o gigantycznym zapotrzebowaniu wody. Irracjonalna gospodarka rolno-spożywcza i wodna (na utrzymanie sieci kanałów w czasach ZSRR wydawano około 25$/ha, obecnie 1,5$ - 10$) doprowadziła do zahamowania zasilania z rzek.
Udział dostaw wody z Syr-darii i Amu-Daii (zasilanie powierzchniowe), zasilania podziemnego i wielkość parowania z powierzchni jeziora w ogólnym bilansie wodnym Jeziora Aralskiego.

Wzrost produkcji bawełny nie kalkulował się jednak z kosztami. Już w latach osiemdziesiątych załamał się przemysł przetwórstwa rybnego w Aralsku. Niemal wszystkie organizmy zamieszkujące wody Jeziora Aralskiego wymarły na skutek drastycznego wzrostu zasolenia. Źródło utrzymania większości mieszkańców regionu - ryby - przestało istnieć. Szacuje się, że koszty zapaści gospodarki rolno-spożywczej i turystyki, a przede wszystkim pomoc humanitarna to średnio dwa miliardy dolarów rocznie.

Również co najmniej od lat 60. XX w. na znajdującej się na Jeziorze Aralskim wyspie Wozrożdienija (Odrodzenia) znajdował się sowiecki tajny poligon broni biologicznej. Z powodu stale postępującego wysychania jeziora, mniej więcej pomiędzy czerwcem 2000 a czerwcem 2001 zanikł pas wody dzielący południowy brzeg wyspy od terytorium Uzbekistanu. Od tego czasu żyjące w tym rejonie zwierzęta lądowe mogą bez przeszkód przemieszczać się pomiędzy byłym poligonem a otaczającym go lądem stałym, co w istotny sposób zwiększa niebezpieczeństwo niekontrolowanego i niedającego się przewidzieć rozprzestrzeniania z porzuconych laboratoriów nieznanych szczepów groźnych drobnoustrojów. W 2002 roku została przeprowadzona ekspedycja, w wyniku której zneutralizowano 100-200 ton pozostawionego tam wąglika.

Nowo powstała pustynia Aral-kum, zajmująca obszar dawnego dna jeziora, jest skażona środkami ochrony roślin spłukiwanymi z pól przez kanały nawadniające. W rejonie tym wieją silne wiatry zachodnie, które przenoszą pył i zanieczyszczenia na odległość tysięcy kilometrów. Na obszarze wyschniętej misy jeziornej i okolicach występują burze solne - na podobieństwo burz piaskowych przenoszą drobinki soli na ogromne odległości. Przyczynia się to do rozszerzania się strefy pustynnej, niszczenia upraw oraz ogromnej zachorowalności na raka układu oddechowego, schorzenia wzroku i zmiany skórne.


Porównanie: wygląd Jeziora Aralskiego w ciągu ostatnich lat:

http://rebelianci.org/486573/Jezioro-Aralskie

Źródło: http://wikipedia.pl
Parę słów o zamieszaniu w związku z Ciechanem – Nie, nie będziemy tu nikogo wyzywali od faszystów, bo uważamy to za równie głupie co modne ostatnio używanie terminu „lewak”. 
Sprawa dotyczy Marka Jakubiaka, właściciela browaru Ciechan (swoją drogą całkiem dobre piwo – nie przeczymy). Znany ze swojej „patriotycznej” postawy biznesmen bardzo zdenerwował się, kiedy w sieci pojawiło się zdjęcie boksera Dariusza Michalczewskiego z tabliczką: „Jestem sojuszniczką osób LGBT, bo chcę żyć w kraju, w którym moi homoseksualni przyjaciele nie są dyskryminowani”. 
Nie siląc się na wyszukaną uszczypliwość, pan Jakubiak zażyczył Michalczewskiemu „mamusi z fujarką zamiast piersi”. Trudno się dziwić, że tego typu wypowiedź, jakiej autorem mógłby być zapijaczony żul z bałuckiej bramy, a nie szanowany biznesmen, oburzyła nie tylko środowiska homoseksualne, ale także i osoby, którym leży na sercu szacunek do bliźniego swego.
Nie czepiamy się tego, że pan Jakubiak nie lubi gejów. Ma do tego prawo (takie samo jak do pogardzania szpinakiem, czy pałania nienawiścią do drzwi balkonowych). Wszakże świat nasz zamieszkują ludzie o różnej światłości umysłu. Na każdy temat wypowiedzieć może się zarówno analfabeta spod budki z piwem, jak i inteligent z Uniwersytetu Jagiellońskiego. To jest właśnie tolerancja. Problem zaczyna się wtedy, gdy ktoś z braku sensownych argumentów zaczyna atakować osobę, z której poglądami się nie zgadza. A to co zrobił pan Jakubiak to sztandarowy przykład mentalności „polskiego wąsa”. Cytując „Dzień świra” : „A pierd#lić taką tolerancję! W ryj dać mogę dać!”.
Na zakończenie: owszem, uważamy, że pan Jakubiak to buc, prostak i zapyziały wafel. Nie zmienia to faktu, że Ciechana byśmy jednak nie wylali... za dobre to piwo, aby tak je marnować.

Parę słów o zamieszaniu w związku z Ciechanem

Nie, nie będziemy tu nikogo wyzywali od faszystów, bo uważamy to za równie głupie co modne ostatnio używanie terminu „lewak”.
Sprawa dotyczy Marka Jakubiaka, właściciela browaru Ciechan (swoją drogą całkiem dobre piwo – nie przeczymy). Znany ze swojej „patriotycznej” postawy biznesmen bardzo zdenerwował się, kiedy w sieci pojawiło się zdjęcie boksera Dariusza Michalczewskiego z tabliczką: „Jestem sojuszniczką osób LGBT, bo chcę żyć w kraju, w którym moi homoseksualni przyjaciele nie są dyskryminowani”.
Nie siląc się na wyszukaną uszczypliwość, pan Jakubiak zażyczył Michalczewskiemu „mamusi z fujarką zamiast piersi”. Trudno się dziwić, że tego typu wypowiedź, jakiej autorem mógłby być zapijaczony żul z bałuckiej bramy, a nie szanowany biznesmen, oburzyła nie tylko środowiska homoseksualne, ale także i osoby, którym leży na sercu szacunek do bliźniego swego.
Nie czepiamy się tego, że pan Jakubiak nie lubi gejów. Ma do tego prawo (takie samo jak do pogardzania szpinakiem, czy pałania nienawiścią do drzwi balkonowych). Wszakże świat nasz zamieszkują ludzie o różnej światłości umysłu. Na każdy temat wypowiedzieć może się zarówno analfabeta spod budki z piwem, jak i inteligent z Uniwersytetu Jagiellońskiego. To jest właśnie tolerancja. Problem zaczyna się wtedy, gdy ktoś z braku sensownych argumentów zaczyna atakować osobę, z której poglądami się nie zgadza. A to co zrobił pan Jakubiak to sztandarowy przykład mentalności „polskiego wąsa”. Cytując „Dzień świra” : „A pierd#lić taką tolerancję! W ryj dać mogę dać!”.
Na zakończenie: owszem, uważamy, że pan Jakubiak to buc, prostak i zapyziały wafel. Nie zmienia to faktu, że Ciechana byśmy jednak nie wylali... za dobre to piwo, aby tak je marnować.