Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Szukaj


 

Znalazłem 78 takich materiałów
Sąd po ludzku. – 37-letni, ciężko chory na nowotwór mieszkaniec Lublina przyłapany na uprawie marihuany nie odpowie przed sądem za zbrodnię, co mu początkowo zarzucono. Zarówno prokuratura, jak i sąd wzięły pod uwagę, że "trawkę" hodował, by łagodzić skutki raka
Na początku kwietnia policjanci dostali donos, że na strychu jednego z budynków przy ul. Turystycznej znajdą marihuanę. Informator podał im też na tacy właściciela plantacji - 37-letniego mieszkańca Lublina.

Zbrodnia, ale taka jak inna

Z pewnością nie chodziło o narkotykowe porachunki między dilerami, ale zwykłą zemstę.

Dlaczego można tak sądzić? Otóż pod wskazanym adresem funkcjonariusze rzeczywiście znaleźli prawie 120 gramów niedosuszonej jeszcze marihuany. Budynek zajmowała siostra 37-latka, ale udostępniła bratu wydzielone pomieszczenie na strychu. Krzaki rosły pod folią, naświetlane lampami. Wszystko wyglądało na profesjonalnie przygotowane. Tego samego dnia zatrzymano 37-latka. Na przesłuchaniu przyznał się do uprawiania i wytwarzania "trawki".

Prokuratura nie miała wyjścia i w kwietniu musiała postawić mu zarzut uprawiania i wytwarzania znacznej ilości narkotyków dla korzyści majątkowych. Według prawa to zbrodnia. Mężczyzna mógł pójść do więzienia nawet na 15 lat.

Śledczy jednak nie potraktowali tej sprawy jako jednej z wielu. Po pierwsze, 37-letni lublinianin zarzekał się, że nie jest handlarzem. Faktycznie nie trzymał wagi ani foliowych torebek, w których zwykle dystrybuuje się marihuanę. Mężczyzna wyznał, że jest bezrobotny i ma raka, który wyniszcza jego organizm.

Co wolno w USA

W październiku 2012 roku kupił w internecie ziarenka konopi indyjskich i założył uprawę. Wszystko, co wyrosło, palił sam, aby złagodzić skutki nowotworu, uśmierzyć ból, powstrzymać wymioty i łatwiej zasypiać. Prokuratorowi pokazał dokumentację medyczną, która potwierdziła jego słowa o chorobie. W Polsce nie można legalnie dostać marihuany do celów leczniczych. Dozwolone jest to w Stanach Zjednoczonych.

Śledczy mieli jednak ciężki orzech do zgryzienia, bo jakby nie patrzeć postępowanie 37-latka podpadało pod zbrodnię. Szczęśliwie okazało się, że po wysuszeniu marihuany nie było już jej prawie 120 gramów, ale znacznie mniej. I co najważniejsze, nikt nie zamierzał zarabiać na jej rozprowadzaniu. Zniknął więc surowy paragraf.

Bez aresztu

Mieszkaniec Lublina nie był też wcześniej karany. Dlatego Prokuratura Rejonowa w Lublinie zamiast go oskarżyć, przesłała do sądu wniosek o warunkowe umorzenie postępowania przeciwko niemu.

- Z uwagi na motywy popełnienia przestępstwa, uzasadnione chorobą - zaznacza Paweł Banach, zastępca szefa lubelskiej prokuratury rejonowej.

Jak dowiedziała się "Wyborcza", Sąd Rejonowy Lublin-Wschód właśnie w całości zgodził się ze stanowiskiem prokuratury. Dla 37-latka oznacza to, że uniknie kary, choć sąd potwierdził, że dopuścił się czynu ustalonego przez śledczych.

Chory na raka nie został nigdy tymczasowo aresztowany, choć w poważnych sprawach narkotykowych prokuratura zwykle domaga się umieszczenia podejrzanego za kratkami na czas śledztwa.

Sąd po ludzku.

37-letni, ciężko chory na nowotwór mieszkaniec Lublina przyłapany na uprawie marihuany nie odpowie przed sądem za zbrodnię, co mu początkowo zarzucono. Zarówno prokuratura, jak i sąd wzięły pod uwagę, że "trawkę" hodował, by łagodzić skutki raka
Na początku kwietnia policjanci dostali donos, że na strychu jednego z budynków przy ul. Turystycznej znajdą marihuanę. Informator podał im też na tacy właściciela plantacji - 37-letniego mieszkańca Lublina.

Zbrodnia, ale taka jak inna

Z pewnością nie chodziło o narkotykowe porachunki między dilerami, ale zwykłą zemstę.

Dlaczego można tak sądzić? Otóż pod wskazanym adresem funkcjonariusze rzeczywiście znaleźli prawie 120 gramów niedosuszonej jeszcze marihuany. Budynek zajmowała siostra 37-latka, ale udostępniła bratu wydzielone pomieszczenie na strychu. Krzaki rosły pod folią, naświetlane lampami. Wszystko wyglądało na profesjonalnie przygotowane. Tego samego dnia zatrzymano 37-latka. Na przesłuchaniu przyznał się do uprawiania i wytwarzania "trawki".

Prokuratura nie miała wyjścia i w kwietniu musiała postawić mu zarzut uprawiania i wytwarzania znacznej ilości narkotyków dla korzyści majątkowych. Według prawa to zbrodnia. Mężczyzna mógł pójść do więzienia nawet na 15 lat.

Śledczy jednak nie potraktowali tej sprawy jako jednej z wielu. Po pierwsze, 37-letni lublinianin zarzekał się, że nie jest handlarzem. Faktycznie nie trzymał wagi ani foliowych torebek, w których zwykle dystrybuuje się marihuanę. Mężczyzna wyznał, że jest bezrobotny i ma raka, który wyniszcza jego organizm.

Co wolno w USA

W październiku 2012 roku kupił w internecie ziarenka konopi indyjskich i założył uprawę. Wszystko, co wyrosło, palił sam, aby złagodzić skutki nowotworu, uśmierzyć ból, powstrzymać wymioty i łatwiej zasypiać. Prokuratorowi pokazał dokumentację medyczną, która potwierdziła jego słowa o chorobie. W Polsce nie można legalnie dostać marihuany do celów leczniczych. Dozwolone jest to w Stanach Zjednoczonych.

Śledczy mieli jednak ciężki orzech do zgryzienia, bo jakby nie patrzeć postępowanie 37-latka podpadało pod zbrodnię. Szczęśliwie okazało się, że po wysuszeniu marihuany nie było już jej prawie 120 gramów, ale znacznie mniej. I co najważniejsze, nikt nie zamierzał zarabiać na jej rozprowadzaniu. Zniknął więc surowy paragraf.

Bez aresztu

Mieszkaniec Lublina nie był też wcześniej karany. Dlatego Prokuratura Rejonowa w Lublinie zamiast go oskarżyć, przesłała do sądu wniosek o warunkowe umorzenie postępowania przeciwko niemu.

- Z uwagi na motywy popełnienia przestępstwa, uzasadnione chorobą - zaznacza Paweł Banach, zastępca szefa lubelskiej prokuratury rejonowej.

Jak dowiedziała się "Wyborcza", Sąd Rejonowy Lublin-Wschód właśnie w całości zgodził się ze stanowiskiem prokuratury. Dla 37-latka oznacza to, że uniknie kary, choć sąd potwierdził, że dopuścił się czynu ustalonego przez śledczych.

Chory na raka nie został nigdy tymczasowo aresztowany, choć w poważnych sprawach narkotykowych prokuratura zwykle domaga się umieszczenia podejrzanego za kratkami na czas śledztwa.

8 reguł świadomej komunikacji,które rozwiążą większość problemów – Nie można się jej nauczyć w szkołach, choć jest jedną z najważniejszych umiejętności życiowych. Nie ma wielu nauczycieli jej uczących, choć każdy jest jej uczniem. Nie ma o niej programów telewizyjnych, choć wszędzie się z niej korzysta. Od jej jakości zależy przetrwanie gatunku i te zwierzęta czy plemiona, które nią lepiej operują, dominują nad pozostałymi.

Przez zdecydowaną większość życia dla zdecydowanej większości ludzi jest nieświadoma oraz zautomatyzowana i nie daje możliwości dokonywania zmian nawyków wyuczonych we wczesnym dzieciństwie. Czy mowa o jedzeniu? O oddychaniu? Nie, o świadomej komunikacji. W tym artykule dowiesz się, jakich zasad przestrzegać, by znacznie zmniejszyć liczbę błędów komunikacyjnych nieświadomie popełnianych przez większość ludzi.


1. Czy to, co mówisz, można zrealizować?

To, co mówisz, musi być możliwe do zrealizowania – oto reguła pierwsza. Jeśli nie, to komunikat werbalny nie może być wykonany. Jeśli usłyszysz: „Zapomnij liczbę 4”, nie jesteś w stanie tego zrobić, bo proces zapominania jest niewykonalny. Taka komenda ma dokładnie odwrotny efekt – osoba, pamiętając, co rzekomo ma zapomnieć, wzmacnia informację, którą rozmówca chciał zlikwidować. Podobnie jest z nagminnym w piaskownicach komentarzem rodziców do dzieci: „Bądź grzeczny” (lub jakikolwiek inny przymiotnik). Czasownik „być” jest niewykonalny, bo nie można „nie być”. Dziecko tego nie zrozumie, co frustruje i je, i rodzica. W zamian sprecyzuj, o co dokładnie chodzi, i upewnij się, że można to zrobić, by fizycznie zaistniał rezultat.

2. Czy to, co mówisz, jest precyzyjnie sformułowane?

„Bądź grzeczny!”, „Zachowuj się!”, „Zmotywuj się!” Wiesz, o co chodzi? Nie – komunikatowi brakuje precyzji, a co za tym idzie – można go rozumieć na zbyt wiele sposobów. To w efekcie prawie na pewno gwarantuje inne niż oczekiwane wykonanie komunikatu. Zamiast „Bądź grzeczny!” powiedz do dziecka dokładnie, czego oczekujesz, np.: „Odłóż zabawkę na półkę z innymi zabawkami”. Zamiast „Zachowuj się!” poproś drugą stronę: „Mów o pół tonu ciszej”. Nie żądaj „zmotywowania się”, bo nie wiadomo, co to oznacza. Zaproponuj, by druga strona wyprostowała się, mówiła głośniej i opowiedziała o sytuacji, w której odczuwa entuzjazm. To, co mówisz, musi być precyzyjnie sformułowane – oto reguła numer dwa.

3. Czy to, co mówisz, jest pozytywnie sformułowane?

Proponujesz komuś coś do picia i pytasz, czy ma ochotę na kawę. Słyszysz, że nie. Proponujesz więc herbatę. Również „nie”. Sok pomarańczowy? „Nie”. Kieliszek wódki? „Nie”. Ile czasu potrzeba, byś się zirytował? Samo negowanie jest reaktywne – odwołuje się do rzeczywistości już istniejącej bez konstruktywnego kreowania przyszłości, co pozostawia rozmówcę bez możliwości rozwiązania problemu. Ma to szczególnie negatywne konsekwencje dla małych dzieci, które słysząc, czego mają nie robić, nie są w stanie wyrobić u siebie proaktywnej postawy szukania rozwiązań. Dodatkowo mózg nie rozpoznaje zaprzeczeń – propozycja, byś nie myślał o różowym słoniu, skończy się fiaskiem, bo to, co usłyszysz (mimo negacji), mózg przetworzy. Następnym razem, gdy ktoś Ci powie, że „nie chce się czepiać, ale…”, to oczywiście czepiać się chce. Zamiast powiedzieć pracownikowi: „Nie mów tak do klienta”, wyjaśnij, jak konkretnie chcesz, by osoba ta się wypowiadała. Reguła numer trzy – to, co mówisz, musi być pozytywnie sformułowane.

4. Czy to, co mówisz, jest komunikatem dla Ciebie czy dla rozmówcy?

„Zrozum to”. „Wiedz, co do Ciebie mówię”. „Poczuj mnie”. Druga strona nie jest w stanie Cię zrozumieć tak, jak chcesz być zrozumiany, bo to może zostać wykonane tylko przez Ciebie. Nikt nie może być odpowiedzialny za procesy mentalne i emocjonalne innej osoby, ponieważ w ostatecznym rozrachunku to Ty decydujesz o tym, co myślisz i czujesz (niezależnie od tego, czy rozmówca jest bodźcem to stymulującym). Druga strona również nie może wiedzieć, o co Ci chodzi, nie może Cię „poczuć” tak, jak chcesz. Może za to zrozumieć Ciebie, tak jak sama to sobie wyobraża, odczuwa, interpretuje, czyli według własnych filtrów poznawczych. Jeśli Ty siebie rozumiesz, wiesz, co chcesz przekazać, i sam siebie czujesz, to przekazanie tego drugiej stronie będzie możliwe. Reguła numer cztery to pamiętanie o tym by wziąć odpowiedzialność za siebie i oddać ją innym.

5. Czy to, co mówisz, jest czytaniem w myślach czy opisem mierzalnych faktów?

„Widzę, że jesteś smutny!” Nie, widzisz łzy lecące z oczu. Kroiłem cebulę.

„Wiem, co za chwilę powiesz!” Nie wiesz, przypominasz sobie jedynie, co w podobnej sytuacji powiedziałem ostatnim razem.

„To zdjęcie mi mówi, że nie byłeś wtedy szczęśliwy”. Nie, zdjęcia nie mówią. To Ty je w taki sposób interpretujesz, a następnie przenosisz tę interpretację na zdjęcie. Jest to błąd atrybucyjny (zdjęcia nie mają możliwości mówienia) i projekcja (uznanie, że to, co sądzimy sami na temat rzeczywistości, sądzi również rozmówca).

Odczytywanie procesów mentalnych w rzeczywistości jest trudne (do dziś psychologia nie znalazła jednoznacznych rozwiązań dotyczących np. języka ciała), a w komunikacji bardziej ograniczonej – w praktyce prawie zawsze niemożliwe (szacuje się, że większość komunikacji e-mailowej jest zniekształcona, czyli odbiór wiadomości jest inny niż intencja, którą kierował się autor).

Opis faktów natomiast ma charakter obiektywny i pomaga uniknąć wielu konfliktów, takich jak np. traktowanie własnego osądu jako obiektywnego opisu rzeczywistości. Błąd ten widać w poniższym przykładzie:
– Wyglądasz na zdenerwowanego.
– Nie jestem.
– Jak to nie, przecież widzę!

Dlatego pamiętaj o piątej regule świadomej komunikacji – opisuj mierzalne fakty zamiast czytać w myślach.

6. Czy to, co mówisz, opisuje, co czujesz, czy atakuje drugą stronę?
Atakowanie rozmówcy zwykle prowadzi do włączenia się u niego mechanizmów obronnych służących do ochrony obrazu siebie. Powiedzenie partnerowi: „Ty mnie nie kochasz!” skończy się prawdopodobnie zaprzeczeniem („Jak to nie, przecież Cię kocham!”), odwetem („Ciągle się mnie czepiasz!”), eskalacją konfliktu („Znowu to samo, ile można wymyślać problemów, których nie ma?”). Zamiast atakowania korzystniej jest mówić o swoich własnych odczuciach, co ma charakter edukacyjny i informacyjny i jest bezpieczne dla integralności rozmówcy. W powyższym przykładzie zamiast „Ty mnie nie kochasz!” efektywniejszym przekazem byłoby: „Wczoraj, gdy powiedziałeś, że źle wyglądam w tej sukience, poczułam smutek”. Jeśli rozmówca powie, że nie to miał na myśli, należy wyjaśnić: „Rozumiem i cieszę się, że miałeś inne intencje. Jednocześnie ja to w taki sposób zrozumiałam. Czy mógłbyś następnym razem powiedzieć to w inny sposób, na przykład…?”. Ta reguła (szósta) zabezpiecza przed występowaniem konfliktów, pamiętaj by opisywać swoje uczucia bez atakowania rozmówcy.

7. Czy to, co mówisz, dotyczy osoby czy jej zachowań?

Mówienie o człowieku jest zawsze zgeneralizowane, a więc uogólnia jednostkowe sytuacje. To poziom oceny – i niezależnie od tego, czy pozytywnej („Jesteś wyjątkowo inteligentny”) czy negatywnej („Jesteś wyjątkowo głupi”) – buduje nieprawdziwy obraz w głowie rozmówcy na jego temat. Nieprawdziwy, bo każdy człowiek ma momenty, gdy zachował się wyjątkowo inteligentnie i wyjątkowo głupio (w zależności od opinii oceniającego, bo nie ma obiektywnych kryteriów inteligencji i głupoty). Ten obraz buduje określone poczucie własnej wartości, a sam komunikat pozornie opisuje rzeczywistość, co uniemożliwia dokonanie zmian. Jeśli ktoś jest rzekomo „głupi”, to nic z tym nie może zrobić. Dlatego znacznie efektywniejsze jest odnoszenie się do zachowań rozmówcy, bo te – w przeciwieństwie do osobowości – łatwo zmienić plus rzadko kiedy bierze się je do siebie. Zamiast „jesteś głupi” powiedz: „Gdy idziesz do klienta, to następnym razem poczytaj więcej na temat tego, czym zajmuje się jego firma”. Zamiast „jesteś mądry” powiedz: „Gdy wczoraj wyraziłeś swoją opinię o tym filmie, zainspirowałeś mnie do jego obejrzenia”. Reguła siódma uczy by mówić o zachowaniach ludzi, a nie o nich samych.

8. Czy to, co mówisz, jest bezpośrednie czy ma ukrytą intencję?

„Kochanie, nie było ładniejszej sukienki?” wcale nie jest pytaniem o dostępność innych sukienek, ale negatywnym komentarzem oceniającym na temat tej konkretnej. Słowa „A jak myślisz, do jasnej cholery?!” nie mają na celu poznania opinii drugiej strony, ale wyrażenie własnej frustracji. Przekazy z podwójnym dnem, w których wypowiedziana treść różni się od prawdziwej intencji mówiącego, zmniejszają zaufanie dorosłego rozmówcy, a przez dzieci nie zostaną zrozumiane. Ponieważ budowanie relacji bez zaufania nie jest możliwe, im bardziej bezpośredni przekaz (z zachowaniem zasad społecznej poprawności i wrażliwości rozmówcy na informacje zwrotne), tym więcej w niej szczerości i łatwości w pozytywnym przyjęciu komunikatu. Stąd też ósma reguła: mówić bezpośrednio co się ma do przekazania.

Wprowadzenie powyższych zasad w życie wymaga systematycznej praktyki. Niektóre z błędów komunikacyjnych (np. mówienie do dzieci czy pracowników, czego nie robić) są tak powszechne, że zyskują status „normy” – mimo swej dysfunkcjonalności. Na szczęście każdą umiejętność można wyćwiczyć, a najlepiej to osiągnąć, skupiając się na jednej technice w ciągu minimum tygodnia. Liczba nieporozumień i konfliktów komunikacyjnych na pewno zostanie zmniejszona. Powodzenia!

/            Mateusz Grzesiak            natemat.pl         /

8 reguł świadomej komunikacji,które rozwiążą większość problemów

Nie można się jej nauczyć w szkołach, choć jest jedną z najważniejszych umiejętności życiowych. Nie ma wielu nauczycieli jej uczących, choć każdy jest jej uczniem. Nie ma o niej programów telewizyjnych, choć wszędzie się z niej korzysta. Od jej jakości zależy przetrwanie gatunku i te zwierzęta czy plemiona, które nią lepiej operują, dominują nad pozostałymi.

Przez zdecydowaną większość życia dla zdecydowanej większości ludzi jest nieświadoma oraz zautomatyzowana i nie daje możliwości dokonywania zmian nawyków wyuczonych we wczesnym dzieciństwie. Czy mowa o jedzeniu? O oddychaniu? Nie, o świadomej komunikacji. W tym artykule dowiesz się, jakich zasad przestrzegać, by znacznie zmniejszyć liczbę błędów komunikacyjnych nieświadomie popełnianych przez większość ludzi.


1. Czy to, co mówisz, można zrealizować?

To, co mówisz, musi być możliwe do zrealizowania – oto reguła pierwsza. Jeśli nie, to komunikat werbalny nie może być wykonany. Jeśli usłyszysz: „Zapomnij liczbę 4”, nie jesteś w stanie tego zrobić, bo proces zapominania jest niewykonalny. Taka komenda ma dokładnie odwrotny efekt – osoba, pamiętając, co rzekomo ma zapomnieć, wzmacnia informację, którą rozmówca chciał zlikwidować. Podobnie jest z nagminnym w piaskownicach komentarzem rodziców do dzieci: „Bądź grzeczny” (lub jakikolwiek inny przymiotnik). Czasownik „być” jest niewykonalny, bo nie można „nie być”. Dziecko tego nie zrozumie, co frustruje i je, i rodzica. W zamian sprecyzuj, o co dokładnie chodzi, i upewnij się, że można to zrobić, by fizycznie zaistniał rezultat.

2. Czy to, co mówisz, jest precyzyjnie sformułowane?

„Bądź grzeczny!”, „Zachowuj się!”, „Zmotywuj się!” Wiesz, o co chodzi? Nie – komunikatowi brakuje precyzji, a co za tym idzie – można go rozumieć na zbyt wiele sposobów. To w efekcie prawie na pewno gwarantuje inne niż oczekiwane wykonanie komunikatu. Zamiast „Bądź grzeczny!” powiedz do dziecka dokładnie, czego oczekujesz, np.: „Odłóż zabawkę na półkę z innymi zabawkami”. Zamiast „Zachowuj się!” poproś drugą stronę: „Mów o pół tonu ciszej”. Nie żądaj „zmotywowania się”, bo nie wiadomo, co to oznacza. Zaproponuj, by druga strona wyprostowała się, mówiła głośniej i opowiedziała o sytuacji, w której odczuwa entuzjazm. To, co mówisz, musi być precyzyjnie sformułowane – oto reguła numer dwa.

3. Czy to, co mówisz, jest pozytywnie sformułowane?

Proponujesz komuś coś do picia i pytasz, czy ma ochotę na kawę. Słyszysz, że nie. Proponujesz więc herbatę. Również „nie”. Sok pomarańczowy? „Nie”. Kieliszek wódki? „Nie”. Ile czasu potrzeba, byś się zirytował? Samo negowanie jest reaktywne – odwołuje się do rzeczywistości już istniejącej bez konstruktywnego kreowania przyszłości, co pozostawia rozmówcę bez możliwości rozwiązania problemu. Ma to szczególnie negatywne konsekwencje dla małych dzieci, które słysząc, czego mają nie robić, nie są w stanie wyrobić u siebie proaktywnej postawy szukania rozwiązań. Dodatkowo mózg nie rozpoznaje zaprzeczeń – propozycja, byś nie myślał o różowym słoniu, skończy się fiaskiem, bo to, co usłyszysz (mimo negacji), mózg przetworzy. Następnym razem, gdy ktoś Ci powie, że „nie chce się czepiać, ale…”, to oczywiście czepiać się chce. Zamiast powiedzieć pracownikowi: „Nie mów tak do klienta”, wyjaśnij, jak konkretnie chcesz, by osoba ta się wypowiadała. Reguła numer trzy – to, co mówisz, musi być pozytywnie sformułowane.

4. Czy to, co mówisz, jest komunikatem dla Ciebie czy dla rozmówcy?

„Zrozum to”. „Wiedz, co do Ciebie mówię”. „Poczuj mnie”. Druga strona nie jest w stanie Cię zrozumieć tak, jak chcesz być zrozumiany, bo to może zostać wykonane tylko przez Ciebie. Nikt nie może być odpowiedzialny za procesy mentalne i emocjonalne innej osoby, ponieważ w ostatecznym rozrachunku to Ty decydujesz o tym, co myślisz i czujesz (niezależnie od tego, czy rozmówca jest bodźcem to stymulującym). Druga strona również nie może wiedzieć, o co Ci chodzi, nie może Cię „poczuć” tak, jak chcesz. Może za to zrozumieć Ciebie, tak jak sama to sobie wyobraża, odczuwa, interpretuje, czyli według własnych filtrów poznawczych. Jeśli Ty siebie rozumiesz, wiesz, co chcesz przekazać, i sam siebie czujesz, to przekazanie tego drugiej stronie będzie możliwe. Reguła numer cztery to pamiętanie o tym by wziąć odpowiedzialność za siebie i oddać ją innym.

5. Czy to, co mówisz, jest czytaniem w myślach czy opisem mierzalnych faktów?

„Widzę, że jesteś smutny!” Nie, widzisz łzy lecące z oczu. Kroiłem cebulę.

„Wiem, co za chwilę powiesz!” Nie wiesz, przypominasz sobie jedynie, co w podobnej sytuacji powiedziałem ostatnim razem.

„To zdjęcie mi mówi, że nie byłeś wtedy szczęśliwy”. Nie, zdjęcia nie mówią. To Ty je w taki sposób interpretujesz, a następnie przenosisz tę interpretację na zdjęcie. Jest to błąd atrybucyjny (zdjęcia nie mają możliwości mówienia) i projekcja (uznanie, że to, co sądzimy sami na temat rzeczywistości, sądzi również rozmówca).

Odczytywanie procesów mentalnych w rzeczywistości jest trudne (do dziś psychologia nie znalazła jednoznacznych rozwiązań dotyczących np. języka ciała), a w komunikacji bardziej ograniczonej – w praktyce prawie zawsze niemożliwe (szacuje się, że większość komunikacji e-mailowej jest zniekształcona, czyli odbiór wiadomości jest inny niż intencja, którą kierował się autor).

Opis faktów natomiast ma charakter obiektywny i pomaga uniknąć wielu konfliktów, takich jak np. traktowanie własnego osądu jako obiektywnego opisu rzeczywistości. Błąd ten widać w poniższym przykładzie:
– Wyglądasz na zdenerwowanego.
– Nie jestem.
– Jak to nie, przecież widzę!

Dlatego pamiętaj o piątej regule świadomej komunikacji – opisuj mierzalne fakty zamiast czytać w myślach.

6. Czy to, co mówisz, opisuje, co czujesz, czy atakuje drugą stronę?
Atakowanie rozmówcy zwykle prowadzi do włączenia się u niego mechanizmów obronnych służących do ochrony obrazu siebie. Powiedzenie partnerowi: „Ty mnie nie kochasz!” skończy się prawdopodobnie zaprzeczeniem („Jak to nie, przecież Cię kocham!”), odwetem („Ciągle się mnie czepiasz!”), eskalacją konfliktu („Znowu to samo, ile można wymyślać problemów, których nie ma?”). Zamiast atakowania korzystniej jest mówić o swoich własnych odczuciach, co ma charakter edukacyjny i informacyjny i jest bezpieczne dla integralności rozmówcy. W powyższym przykładzie zamiast „Ty mnie nie kochasz!” efektywniejszym przekazem byłoby: „Wczoraj, gdy powiedziałeś, że źle wyglądam w tej sukience, poczułam smutek”. Jeśli rozmówca powie, że nie to miał na myśli, należy wyjaśnić: „Rozumiem i cieszę się, że miałeś inne intencje. Jednocześnie ja to w taki sposób zrozumiałam. Czy mógłbyś następnym razem powiedzieć to w inny sposób, na przykład…?”. Ta reguła (szósta) zabezpiecza przed występowaniem konfliktów, pamiętaj by opisywać swoje uczucia bez atakowania rozmówcy.

7. Czy to, co mówisz, dotyczy osoby czy jej zachowań?

Mówienie o człowieku jest zawsze zgeneralizowane, a więc uogólnia jednostkowe sytuacje. To poziom oceny – i niezależnie od tego, czy pozytywnej („Jesteś wyjątkowo inteligentny”) czy negatywnej („Jesteś wyjątkowo głupi”) – buduje nieprawdziwy obraz w głowie rozmówcy na jego temat. Nieprawdziwy, bo każdy człowiek ma momenty, gdy zachował się wyjątkowo inteligentnie i wyjątkowo głupio (w zależności od opinii oceniającego, bo nie ma obiektywnych kryteriów inteligencji i głupoty). Ten obraz buduje określone poczucie własnej wartości, a sam komunikat pozornie opisuje rzeczywistość, co uniemożliwia dokonanie zmian. Jeśli ktoś jest rzekomo „głupi”, to nic z tym nie może zrobić. Dlatego znacznie efektywniejsze jest odnoszenie się do zachowań rozmówcy, bo te – w przeciwieństwie do osobowości – łatwo zmienić plus rzadko kiedy bierze się je do siebie. Zamiast „jesteś głupi” powiedz: „Gdy idziesz do klienta, to następnym razem poczytaj więcej na temat tego, czym zajmuje się jego firma”. Zamiast „jesteś mądry” powiedz: „Gdy wczoraj wyraziłeś swoją opinię o tym filmie, zainspirowałeś mnie do jego obejrzenia”. Reguła siódma uczy by mówić o zachowaniach ludzi, a nie o nich samych.

8. Czy to, co mówisz, jest bezpośrednie czy ma ukrytą intencję?

„Kochanie, nie było ładniejszej sukienki?” wcale nie jest pytaniem o dostępność innych sukienek, ale negatywnym komentarzem oceniającym na temat tej konkretnej. Słowa „A jak myślisz, do jasnej cholery?!” nie mają na celu poznania opinii drugiej strony, ale wyrażenie własnej frustracji. Przekazy z podwójnym dnem, w których wypowiedziana treść różni się od prawdziwej intencji mówiącego, zmniejszają zaufanie dorosłego rozmówcy, a przez dzieci nie zostaną zrozumiane. Ponieważ budowanie relacji bez zaufania nie jest możliwe, im bardziej bezpośredni przekaz (z zachowaniem zasad społecznej poprawności i wrażliwości rozmówcy na informacje zwrotne), tym więcej w niej szczerości i łatwości w pozytywnym przyjęciu komunikatu. Stąd też ósma reguła: mówić bezpośrednio co się ma do przekazania.

Wprowadzenie powyższych zasad w życie wymaga systematycznej praktyki. Niektóre z błędów komunikacyjnych (np. mówienie do dzieci czy pracowników, czego nie robić) są tak powszechne, że zyskują status „normy” – mimo swej dysfunkcjonalności. Na szczęście każdą umiejętność można wyćwiczyć, a najlepiej to osiągnąć, skupiając się na jednej technice w ciągu minimum tygodnia. Liczba nieporozumień i konfliktów komunikacyjnych na pewno zostanie zmniejszona. Powodzenia!

/ Mateusz Grzesiak natemat.pl /

Źródło:

natemat.pl

Przyszłość i Ty – To, co nas w życiu spotyka, zależy od tego, co robimy, czyli od naszych czynów, a te z kolei zależą od naszych myśli.

Myśl jest przyczyną wszystkiego, co się z nami dzieje.
To nasze myśli i uczucia decydują o tym, co robimy, a co za tym idzie, co osiągamy w życiu.
Im bardziej potrafimy panować nad swoimi myślami i uczuciami, tym więcej mamy wpływu na nasze życie, tym bardziej decydujemy o tym, co się z nami dzieje.

Nasze przekonania i intensywność z jaką w nie wierzymy, determinują to, do czego
w życiu dochodzimy.
Nasz świat jest wynikiem naszych myśli.

Często jakieś porażki z dzieciństwa obezwładniają nas na całe życie.
Nie mogę, muszę, nie potrafię, nie zasługuję- wbito nam do głowy na dobre.
Idziemy więc przez życie wierząc, że tak właśnie ma być.
Czy zdarzyło Ci się kiedyś jechać samochodem mając zaciągnięty ręczny hamulec?
Taki właśnie hamulec zaciągasz w sobie, gdy z góry zakładasz, że czegoś nie uda Ci się dokonać, że czegoś/kogoś nie jesteś wart, że na coś/kogoś nie zasługujesz, czyli wtedy, kiedy przestajesz wierzyć w siebie mając zbyt niskie poczucie własnej wartości.
Zastanów się, jakie myśli Cię ograniczają?
Jeśli Ci się ciężko żyje przyjrzyj się, gdzie masz zaciągnięty ręczny hamulec!
Przez odblokowanie takich samoograniczających przekonań, można zasadniczo zmienić swoje życie.

Przeszłość była i minęła !

Obecnie liczy się tylko to, co chcesz myśleć, mówić i w co chcesz wierzyć właśnie teraz.
Te myśli i słowa tworzą Twoją teraźniejszość i przyszłość.
Jedyną rzeczą, z którą mamy zawsze do czynienia jest myśl, ta zaś może być zmieniona.
Nie ma znaczenia, na czym polega Twój problem.
Twoje doświadczenia są zewnętrznym skutkiem wewnętrznych myśli.
Nawet nienawiść do siebie polega tylko na nienawidzeniu swoich myśli o sobie.
Nie ma znaczenia, jak długo żyłeś według negatywnego wzorca.
Masz moc zmienić to w chwili obecnej.

Zrób to teraz !!! (Nie pieprz, tylko zrób!)

Negatywne emocje biorą się przede wszystkim z usiłowania uczynienia kogoś, lub czegoś, odpowiedzialnym za nasze życie, czyli w gruncie rzeczy z braku odpowiedzialności.
Kluczem do wyeliminowania negatywnych emocji jest przyjęcie całkowitej odpowiedzialności za wszystkie nasze myśli, czyny i reakcje w stosunku do otoczenia,
do wszystkich ludzi i zdarzeń.
Spróbuj powiedzieć w chwili złości: "jestem odpowiedzialny".
Zawsze, kiedy szukamy winnych, patrzymy do tyłu, a to nie rozwiązuje problemu.
Przez przyjęcie odpowiedzialności patrzymy automatycznie do przodu i koncentrujemy się na znalezieniu rozwiązania.
Zaczynamy myśleć, co zrobić, żeby polepszyć sytuację, co zrobić, żeby te same problemy się nie powtórzyły itd.
Nie mów więc: "on mnie zdenerwował", lecz: "podjąłem decyzję bycia zdenerwowanym".Już sam fakt ujęcia tego w ten sposób rozładuje napięcie.

Przez wyeliminowanie obarczania winą ( kogoś, lub siebie) możemy pozbyć się wszystkich negatywnych emocji.
Jeśli nie obarczasz winą, nie masz w sobie żalu i złości.

Ty jesteś odpowiedzialny za swoje życie ! - co zamierzasz zrobić ???

Kiedy myślisz o kimś dobrze i posyłasz mu swoje najlepsze życzenia, zmienia się Twoja wobec niego postawa.
Poprzez myślenie podszyte lękiem nadaje się wydarzeniom negatywny przebieg.
Wątpliwości sprawiają, że wahasz się tam, gdzie niezbędna jest pewność, poddajesz się, gdzie trzeba przeć do przodu. Uwierz, że to zrobisz!

Jeśli wierzysz, że potrafisz czegoś dokonać - masz rację.
Jeśli wierzysz, że nie potrafisz - też masz rację.

Myśli nie mają władzy nad nami, chyba, że im na to pozwolimy.
Myśli, to tylko powiązane ze sobą słowa.
Same w sobie NIE MAJĄ ŻADNEGO ZNACZENIA.
Tylko MY nadajemy im znaczenie.
I my decydujemy o tym, jakie znaczenie im nadajemy.
Wybierajmy więc takie myśli, które nas wzmacniają i wspierają.

Negatywne myśli - to poczucie winy, niepewność, strach, zazdrość, nienawiść,
złość, żal, poczucie krzywdy, chęć odwetu, autokrytycyzm.
Jest to stan dysharmonii z otaczającymi nas ludźmi i przedmiotami.
Takie myśli stwarzają klimat do rozwoju problemów.

Pozytywne myśli - to miłość, wdzięczność, optymizm, bezpieczeństwo, zaufanie, odwaga, przyjaźń, pomoc.
Jest to stan harmonii z otaczającymi nas ludźmi i przedmiotami.
Pozytywne myślenie przynosi rozwiązania problemów, stwarza klimat do osiągania sukcesów.

Wyobraź sobie suto zastawiony stół w luksusowym hotelu, gdzie zamiast różnych dań podano myśli.
Możesz wybrać sobie, co tylko chcesz, według własnego uznania.
Wybrane myśli tworzą Twoje przyszłe doświadczenia, Twoje przyszłe życie.
Jeśli wybierzesz myśli tworzące problemy i ból, będzie to głupotą.
To tak, jakbyś decydował się na jedzenie, po którym rozboli Cię żołądek.

Jedną z najbardziej charakterystycznych cech ludzi sukcesu jest oczekiwanie powodzenia.
Pozytywne oczekiwanie od samego siebie i od innych, ma o wiele większy wpływ na nasze życie, niż myślimy.
Samo oczekiwanie sukcesu zwiększa jego szanse, bo nastawia umysł na szukanie rozwiązań, a nie paraliżuje negatywizmem.
Zawsze przyciągamy ludzi i okoliczności, które pasują do naszych zasadniczych myśli.
Za każdym naszym osiągnięciem stoi myśl, która je spowodowała.
Stajemy sie tym, o czym myślimy.

"Zmień myśli, a zmienisz życie"

Kochaj siebie tym, kim jesteś i takim, jakim jesteś oraz kochaj to, co robisz.

Kochanie i aprobowanie samego siebie, tworzenie wokół siebie klimatu zaufania, bezpieczeństwa i akceptacji sprawia, że umysł staje się uporządkowany, kreuje lepsze związki międzyludzkie, daje możność otrzymania lepszej pracy, mieszkania, a nawet wpływa korzystnie na wygląd zewnętrzny.

Ludzie, którzy potrafią kochać samych siebie nie czynią sobie
i innym niczego złego.

Większość z nas ma nierozsądne wyobrażenie o tym, kim jesteśmy i bardzo wiele sztywnych zasad określających, jak żyć.
Kiedy jesteśmy mali, uczymy się stosunku do siebie i do życia obserwując dorosłych wokół nas.
Kiedy dorastamy, mamy tendencję do odtwarzania emocjonalnego klimatu domu naszego dzieciństwa.
Wszystkie wydarzenia, jakie miały miejsce w naszym życiu, aż do chwili obecnej, zaistniały dzięki naszym myślom i przekonaniom powstałym w przeszłości.
Umysł podświadomy zachowuje się jak magazyn dla przeżytych doświadczeń, gromadzących zarówno zdarzenia, jak i uczucia im towarzyszące
Przykrym doświadczeniom towarzyszyły takie uczucia jak: wina, wstyd, żal, poczucie krzywdy, upokorzenie, przerażenie.....
Jakiekolwiek by były te uczucia, kiedyś ponownie się ujawnia, ponieważ uczuć zapomnieć nie można, nawet, jeśli zapomni się zdarzenie.
Tłumione wspomnienia mogą się uwidaczniać jako stany niepokoju, ataki lęków, depresje, lub choroby psychosomatyczne.
Nim rozpoczniesz nowe życie musisz się koniecznie rozprawić z przeszłością.
Nie ma sensu ignorować przeszłości, ani jej zaprzeczać.
Im bardziej będziesz starać się od niej uciec, tym bardziej będzie Cię ona ścigać.
Trzeba zmierzyć się z problemem, wtedy zniknie on na dobre.

Wszystkie choroby mają swoje źródło w niewybaczaniu.
Ciało, jak wszystko w życiu, jest lustrzanym odbiciem naszych myśli i przekonań.
Trwale utrzymujące się sposoby myślenia i mówienia tworzą działania i postawy ciała, jego zdrowie, lub chorobę.
Źródłem gniewu jest zwykle fakt, że ktoś zrobił, lub powiedział coś nie tak, jak według nas powinien.
Za gniewem też z reguły kryje się nasze wewnętrzne przekonanie, że mamy do niego prawo.
Jak w sądzie, osądzamy, uznajemy winę i potępiamy, po czym uważamy, że gniew jest naszym "niezbywalnym prawem", które natychmiast egzekwujemy wprowadzając się
w stan zdenerwowania i złości.
W ten sposób zatruwamy i niszczymy swój organizm.
Czynienie zarzutów jest bezsensowne.
Jest to rozpraszanie energii.
Energię trzeba gromadzić. Bez niej niemożliwe byłyby zmiany.

Myśl, co chcesz w życiu osiągnąć, a nie do jakich negatywnych emocji masz prawo.

Noszenie w sobie żalu, urazy, samokrytycyzmu, poczucia winy, i lęku powoduje o wiele więcej problemów, niż cokolwiek innego.
Konieczne dla naszego uzdrowienia jest uwolnienie się od przeszłości i wybaczenie każdemu: "Wybaczam Ci, że nie jesteś takim, jakim chciałbym Cię widzieć. Wybaczam Ci i bądź wolny".

Nie ma wątpliwości, że w każdym z nas siedzi zaklęty, olbrzymi dżin, o niesłychanych możliwościach i czeka, żeby go wyswobodzić.
Możesz go nazwać Aniołem Stróżem, lub po prostu mów mu po imieniu: Ja,
ale koniecznie zaprzyjaźnij się z nim !

I pamiętaj, ze najważniejszą osobą w Twoim życiu jesteś Ty sam !!!

Nie zapominaj też o odrobinie poczucia humoru, bo to bardzo pomaga.

Śmiej się do siebie i do życia, bo :

"Życie jest zbyt poważną sprawą, żeby je brać tak bardzo serio" 

"Człowiek staje się wyjątkowo śmieszny, kiedy siebie traktuje nazbyt poważnie".

Przyszłość i Ty

To, co nas w życiu spotyka, zależy od tego, co robimy, czyli od naszych czynów, a te z kolei zależą od naszych myśli.

Myśl jest przyczyną wszystkiego, co się z nami dzieje.
To nasze myśli i uczucia decydują o tym, co robimy, a co za tym idzie, co osiągamy w życiu.
Im bardziej potrafimy panować nad swoimi myślami i uczuciami, tym więcej mamy wpływu na nasze życie, tym bardziej decydujemy o tym, co się z nami dzieje.

Nasze przekonania i intensywność z jaką w nie wierzymy, determinują to, do czego
w życiu dochodzimy.
Nasz świat jest wynikiem naszych myśli.

Często jakieś porażki z dzieciństwa obezwładniają nas na całe życie.
Nie mogę, muszę, nie potrafię, nie zasługuję- wbito nam do głowy na dobre.
Idziemy więc przez życie wierząc, że tak właśnie ma być.
Czy zdarzyło Ci się kiedyś jechać samochodem mając zaciągnięty ręczny hamulec?
Taki właśnie hamulec zaciągasz w sobie, gdy z góry zakładasz, że czegoś nie uda Ci się dokonać, że czegoś/kogoś nie jesteś wart, że na coś/kogoś nie zasługujesz, czyli wtedy, kiedy przestajesz wierzyć w siebie mając zbyt niskie poczucie własnej wartości.
Zastanów się, jakie myśli Cię ograniczają?
Jeśli Ci się ciężko żyje przyjrzyj się, gdzie masz zaciągnięty ręczny hamulec!
Przez odblokowanie takich samoograniczających przekonań, można zasadniczo zmienić swoje życie.

Przeszłość była i minęła !

Obecnie liczy się tylko to, co chcesz myśleć, mówić i w co chcesz wierzyć właśnie teraz.
Te myśli i słowa tworzą Twoją teraźniejszość i przyszłość.
Jedyną rzeczą, z którą mamy zawsze do czynienia jest myśl, ta zaś może być zmieniona.
Nie ma znaczenia, na czym polega Twój problem.
Twoje doświadczenia są zewnętrznym skutkiem wewnętrznych myśli.
Nawet nienawiść do siebie polega tylko na nienawidzeniu swoich myśli o sobie.
Nie ma znaczenia, jak długo żyłeś według negatywnego wzorca.
Masz moc zmienić to w chwili obecnej.

Zrób to teraz !!! (Nie pieprz, tylko zrób!)

Negatywne emocje biorą się przede wszystkim z usiłowania uczynienia kogoś, lub czegoś, odpowiedzialnym za nasze życie, czyli w gruncie rzeczy z braku odpowiedzialności.
Kluczem do wyeliminowania negatywnych emocji jest przyjęcie całkowitej odpowiedzialności za wszystkie nasze myśli, czyny i reakcje w stosunku do otoczenia,
do wszystkich ludzi i zdarzeń.
Spróbuj powiedzieć w chwili złości: "jestem odpowiedzialny".
Zawsze, kiedy szukamy winnych, patrzymy do tyłu, a to nie rozwiązuje problemu.
Przez przyjęcie odpowiedzialności patrzymy automatycznie do przodu i koncentrujemy się na znalezieniu rozwiązania.
Zaczynamy myśleć, co zrobić, żeby polepszyć sytuację, co zrobić, żeby te same problemy się nie powtórzyły itd.
Nie mów więc: "on mnie zdenerwował", lecz: "podjąłem decyzję bycia zdenerwowanym".Już sam fakt ujęcia tego w ten sposób rozładuje napięcie.

Przez wyeliminowanie obarczania winą ( kogoś, lub siebie) możemy pozbyć się wszystkich negatywnych emocji.
Jeśli nie obarczasz winą, nie masz w sobie żalu i złości.

Ty jesteś odpowiedzialny za swoje życie ! - co zamierzasz zrobić ???

Kiedy myślisz o kimś dobrze i posyłasz mu swoje najlepsze życzenia, zmienia się Twoja wobec niego postawa.
Poprzez myślenie podszyte lękiem nadaje się wydarzeniom negatywny przebieg.
Wątpliwości sprawiają, że wahasz się tam, gdzie niezbędna jest pewność, poddajesz się, gdzie trzeba przeć do przodu. Uwierz, że to zrobisz!

Jeśli wierzysz, że potrafisz czegoś dokonać - masz rację.
Jeśli wierzysz, że nie potrafisz - też masz rację.

Myśli nie mają władzy nad nami, chyba, że im na to pozwolimy.
Myśli, to tylko powiązane ze sobą słowa.
Same w sobie NIE MAJĄ ŻADNEGO ZNACZENIA.
Tylko MY nadajemy im znaczenie.
I my decydujemy o tym, jakie znaczenie im nadajemy.
Wybierajmy więc takie myśli, które nas wzmacniają i wspierają.

Negatywne myśli - to poczucie winy, niepewność, strach, zazdrość, nienawiść,
złość, żal, poczucie krzywdy, chęć odwetu, autokrytycyzm.
Jest to stan dysharmonii z otaczającymi nas ludźmi i przedmiotami.
Takie myśli stwarzają klimat do rozwoju problemów.

Pozytywne myśli - to miłość, wdzięczność, optymizm, bezpieczeństwo, zaufanie, odwaga, przyjaźń, pomoc.
Jest to stan harmonii z otaczającymi nas ludźmi i przedmiotami.
Pozytywne myślenie przynosi rozwiązania problemów, stwarza klimat do osiągania sukcesów.

Wyobraź sobie suto zastawiony stół w luksusowym hotelu, gdzie zamiast różnych dań podano myśli.
Możesz wybrać sobie, co tylko chcesz, według własnego uznania.
Wybrane myśli tworzą Twoje przyszłe doświadczenia, Twoje przyszłe życie.
Jeśli wybierzesz myśli tworzące problemy i ból, będzie to głupotą.
To tak, jakbyś decydował się na jedzenie, po którym rozboli Cię żołądek.

Jedną z najbardziej charakterystycznych cech ludzi sukcesu jest oczekiwanie powodzenia.
Pozytywne oczekiwanie od samego siebie i od innych, ma o wiele większy wpływ na nasze życie, niż myślimy.
Samo oczekiwanie sukcesu zwiększa jego szanse, bo nastawia umysł na szukanie rozwiązań, a nie paraliżuje negatywizmem.
Zawsze przyciągamy ludzi i okoliczności, które pasują do naszych zasadniczych myśli.
Za każdym naszym osiągnięciem stoi myśl, która je spowodowała.
Stajemy sie tym, o czym myślimy.

"Zmień myśli, a zmienisz życie"

Kochaj siebie tym, kim jesteś i takim, jakim jesteś oraz kochaj to, co robisz.

Kochanie i aprobowanie samego siebie, tworzenie wokół siebie klimatu zaufania, bezpieczeństwa i akceptacji sprawia, że umysł staje się uporządkowany, kreuje lepsze związki międzyludzkie, daje możność otrzymania lepszej pracy, mieszkania, a nawet wpływa korzystnie na wygląd zewnętrzny.

Ludzie, którzy potrafią kochać samych siebie nie czynią sobie
i innym niczego złego.

Większość z nas ma nierozsądne wyobrażenie o tym, kim jesteśmy i bardzo wiele sztywnych zasad określających, jak żyć.
Kiedy jesteśmy mali, uczymy się stosunku do siebie i do życia obserwując dorosłych wokół nas.
Kiedy dorastamy, mamy tendencję do odtwarzania emocjonalnego klimatu domu naszego dzieciństwa.
Wszystkie wydarzenia, jakie miały miejsce w naszym życiu, aż do chwili obecnej, zaistniały dzięki naszym myślom i przekonaniom powstałym w przeszłości.
Umysł podświadomy zachowuje się jak magazyn dla przeżytych doświadczeń, gromadzących zarówno zdarzenia, jak i uczucia im towarzyszące
Przykrym doświadczeniom towarzyszyły takie uczucia jak: wina, wstyd, żal, poczucie krzywdy, upokorzenie, przerażenie.....
Jakiekolwiek by były te uczucia, kiedyś ponownie się ujawnia, ponieważ uczuć zapomnieć nie można, nawet, jeśli zapomni się zdarzenie.
Tłumione wspomnienia mogą się uwidaczniać jako stany niepokoju, ataki lęków, depresje, lub choroby psychosomatyczne.
Nim rozpoczniesz nowe życie musisz się koniecznie rozprawić z przeszłością.
Nie ma sensu ignorować przeszłości, ani jej zaprzeczać.
Im bardziej będziesz starać się od niej uciec, tym bardziej będzie Cię ona ścigać.
Trzeba zmierzyć się z problemem, wtedy zniknie on na dobre.

Wszystkie choroby mają swoje źródło w niewybaczaniu.
Ciało, jak wszystko w życiu, jest lustrzanym odbiciem naszych myśli i przekonań.
Trwale utrzymujące się sposoby myślenia i mówienia tworzą działania i postawy ciała, jego zdrowie, lub chorobę.
Źródłem gniewu jest zwykle fakt, że ktoś zrobił, lub powiedział coś nie tak, jak według nas powinien.
Za gniewem też z reguły kryje się nasze wewnętrzne przekonanie, że mamy do niego prawo.
Jak w sądzie, osądzamy, uznajemy winę i potępiamy, po czym uważamy, że gniew jest naszym "niezbywalnym prawem", które natychmiast egzekwujemy wprowadzając się
w stan zdenerwowania i złości.
W ten sposób zatruwamy i niszczymy swój organizm.
Czynienie zarzutów jest bezsensowne.
Jest to rozpraszanie energii.
Energię trzeba gromadzić. Bez niej niemożliwe byłyby zmiany.

Myśl, co chcesz w życiu osiągnąć, a nie do jakich negatywnych emocji masz prawo.

Noszenie w sobie żalu, urazy, samokrytycyzmu, poczucia winy, i lęku powoduje o wiele więcej problemów, niż cokolwiek innego.
Konieczne dla naszego uzdrowienia jest uwolnienie się od przeszłości i wybaczenie każdemu: "Wybaczam Ci, że nie jesteś takim, jakim chciałbym Cię widzieć. Wybaczam Ci i bądź wolny".

Nie ma wątpliwości, że w każdym z nas siedzi zaklęty, olbrzymi dżin, o niesłychanych możliwościach i czeka, żeby go wyswobodzić.
Możesz go nazwać Aniołem Stróżem, lub po prostu mów mu po imieniu: Ja,
ale koniecznie zaprzyjaźnij się z nim !

I pamiętaj, ze najważniejszą osobą w Twoim życiu jesteś Ty sam !!!

Nie zapominaj też o odrobinie poczucia humoru, bo to bardzo pomaga.

Śmiej się do siebie i do życia, bo :

"Życie jest zbyt poważną sprawą, żeby je brać tak bardzo serio"

"Człowiek staje się wyjątkowo śmieszny, kiedy siebie traktuje nazbyt poważnie".

Kobiety celem dla reżimu.Iracka działaczka praw człowieka rozstrzelana – Będąc feministką często zastanawiam się, jak mój głos postrzegany jest przez innych. Moje opinie są silne i mogą skończyć się stereotypową wyliczanką obelg w moim kierunku: nienawidząca mężczyzn suka, wkurzona brzydka feministka, itd. Jednakże to są tylko słowa – w miejscu takim jak Irak bycie stanowczą, mającą swoje opinie kobietą bywa śmiertelne.

Ok. miesiąc temu w Mosulu, ekstremiści Państwa Islamskiego (ISIS lub ISIL) zabili działaczkę praw człowieka i prawniczkę Sameerę Salih Ali al-Nuaimy. Jej przestępstwo? Zamieszczenie krytycznej opini na Fecebooku o ISIS bombardującym i niszczącym meczety i świątynie w mieście.

Dwójka osób z dokładną wiedzą o tym, co zaszło, powiedziało agencji the Associated Press o porwaniu Sameery 17 września z jej domu, na oczach męża i trójki dzieci. Samozwańczy sąd religijny stwierdził, że kobieta winna jest aktu apostazji i zasądził karę w postaci publicznej egzekucji przez pluton egzekucyjny na mosulskim placu. Kiedy rodzina kobiety odebrała jej ciało, widać było na nim ślady totrtur.

Od kiedy ISIS zyskało rosnącą kontrolę w Mosulu, wykształcone kobiety z konkretnymi opniami stają się celem dla reżimu.

Jak tłumaczy The New York Times:

    Te zabójstwa, razem porwaniami i więzieniem kobiet i dzieci, pokazują dobitnie “absolutnie trujący charakter” tej grupy ekstremistów, jak mówi Zeid, zwracając uwagę na los tysięcy kobiet i dziewcząt religijnej mniejszości jazydyńskiej czy innych etnicznych i religijnych grup, które są sprzedawane na niewolnice, gwałcone czy zmuszane do małżeństwa po tym, jak ekstremiści opanowali duże obszary na północy Iraku.

Al-Nuaimy była wysoce szanowaną społeczną personą, która pracowała z kobietami i ludźmi o niższym statusie ekonomicznym. Deseret News, cytując The Gulf Center for Human Rights, pisze:

    …al-Nuaimy pracowała nad prawami aresztowanych i problemem biedy. Organizacja posługująca się prawami wzorowanymi na Bahrajnie powiedziała, że śmierć działaczki „jest motywowana wyłącznie jej pokojową i zgodną z prawem pracą na rzecz praw człowieka, w szczególności jeśli chodzi o obronę praw obywatelskich i praw człowieka wśród mieszkańców Mosulu.”

Niestety, egzekucja al-Nuaimy nie jest ostatnią, o której usłyszymy w przypadku ISIS, teroryzującego kobiety. Według The New York Times, dwie kandydatki, które opowiedziały się jako opozycja w wyborach ogólnych w Iraku, zostały znalezione w lipcu martwe, trzecia kandydatka uważana jest za porwaną przez potencjalnego zabójcę, jednak ciała jeszcze nie odnaleziono.

Nie jest trudno zrozumieć, dlaczego ISIS jest zagrożone przez al-Nuaimy i kobiety takie jak ona. Osoby, które są skłonne mówić na głos i przeciwdziałać niesprawiedliwości, są elementem niszczącym faszystowski reżim.

Albeni Moreno ukończyła studia na California State University Long Beach z tytułem licencjata na kierunku Gender Studies/Seksualność kobiet w 2013 roku. Jest wolontariuszką jako współprowadząca program radiowy w KPFK, Kbeach a także jest stażystką.

Jej tweeter: @abenimoreno8.

Kobiety celem dla reżimu.Iracka działaczka praw człowieka rozstrzelana

Będąc feministką często zastanawiam się, jak mój głos postrzegany jest przez innych. Moje opinie są silne i mogą skończyć się stereotypową wyliczanką obelg w moim kierunku: nienawidząca mężczyzn suka, wkurzona brzydka feministka, itd. Jednakże to są tylko słowa – w miejscu takim jak Irak bycie stanowczą, mającą swoje opinie kobietą bywa śmiertelne.

Ok. miesiąc temu w Mosulu, ekstremiści Państwa Islamskiego (ISIS lub ISIL) zabili działaczkę praw człowieka i prawniczkę Sameerę Salih Ali al-Nuaimy. Jej przestępstwo? Zamieszczenie krytycznej opini na Fecebooku o ISIS bombardującym i niszczącym meczety i świątynie w mieście.

Dwójka osób z dokładną wiedzą o tym, co zaszło, powiedziało agencji the Associated Press o porwaniu Sameery 17 września z jej domu, na oczach męża i trójki dzieci. Samozwańczy sąd religijny stwierdził, że kobieta winna jest aktu apostazji i zasądził karę w postaci publicznej egzekucji przez pluton egzekucyjny na mosulskim placu. Kiedy rodzina kobiety odebrała jej ciało, widać było na nim ślady totrtur.

Od kiedy ISIS zyskało rosnącą kontrolę w Mosulu, wykształcone kobiety z konkretnymi opniami stają się celem dla reżimu.

Jak tłumaczy The New York Times:

Te zabójstwa, razem porwaniami i więzieniem kobiet i dzieci, pokazują dobitnie “absolutnie trujący charakter” tej grupy ekstremistów, jak mówi Zeid, zwracając uwagę na los tysięcy kobiet i dziewcząt religijnej mniejszości jazydyńskiej czy innych etnicznych i religijnych grup, które są sprzedawane na niewolnice, gwałcone czy zmuszane do małżeństwa po tym, jak ekstremiści opanowali duże obszary na północy Iraku.

Al-Nuaimy była wysoce szanowaną społeczną personą, która pracowała z kobietami i ludźmi o niższym statusie ekonomicznym. Deseret News, cytując The Gulf Center for Human Rights, pisze:

…al-Nuaimy pracowała nad prawami aresztowanych i problemem biedy. Organizacja posługująca się prawami wzorowanymi na Bahrajnie powiedziała, że śmierć działaczki „jest motywowana wyłącznie jej pokojową i zgodną z prawem pracą na rzecz praw człowieka, w szczególności jeśli chodzi o obronę praw obywatelskich i praw człowieka wśród mieszkańców Mosulu.”

Niestety, egzekucja al-Nuaimy nie jest ostatnią, o której usłyszymy w przypadku ISIS, teroryzującego kobiety. Według The New York Times, dwie kandydatki, które opowiedziały się jako opozycja w wyborach ogólnych w Iraku, zostały znalezione w lipcu martwe, trzecia kandydatka uważana jest za porwaną przez potencjalnego zabójcę, jednak ciała jeszcze nie odnaleziono.

Nie jest trudno zrozumieć, dlaczego ISIS jest zagrożone przez al-Nuaimy i kobiety takie jak ona. Osoby, które są skłonne mówić na głos i przeciwdziałać niesprawiedliwości, są elementem niszczącym faszystowski reżim.

Albeni Moreno ukończyła studia na California State University Long Beach z tytułem licencjata na kierunku Gender Studies/Seksualność kobiet w 2013 roku. Jest wolontariuszką jako współprowadząca program radiowy w KPFK, Kbeach a także jest stażystką.

Jej tweeter: @abenimoreno8.

Zdrowe ziemniaki. – Cyt. „ Gdyby nie klęski głodu i wojny, a dokładniej – francuskiej rewolucji w 1789r – nikt by ich nie jadł. Głód był wówczas ogromny, a one dawały sytość, szybko i łatwo się mnożyły. Stały się więc idealnym i łatwo dostępnym pożywieniem dla Francuzów, Niemców (koniec XVIII wieku), a później reszty Europy. O czym mowa? O ziemniakach, bez których wiele osób nie wyobraża sobie codziennego obiadu.
Jak ziemniaki trafiły na nasze stoły?

Przed 1451 rokiem nikt w Europie o nich nie słyszał, bo trafiły tutaj z Krzysztofem Kolumbem, kiedy ten powrócił z nowo odkrytego kontynentu. Przez kolejnych 200 lat Europejczycy traktowali je jako pożywienie krów i świń. Nie było w tym nic dziwnego, bo nawet Indianie – rdzenni Amerykanie – nie wykorzystywali ich jako podstawy pożywienia (była nim skrobia kukurydziana) i karmili nimi zazwyczaj bydło. Głównie przez to, że należą do rodziny psiankowatych, a w tej rodzinie jest mnóstwo czarnych charakterów, które są trujące. Jeszcze pod koniec XVIII wieku uważano je w Europie za rośliny ozdobne, o czym później. 

Nie tylko solanina

W emaliowym kursie SOS W Kuchni jest taki odcinek, w którym opisuję dlaczego ziemniaki są trujące oraz jak je rozpoznać. Chodzi o bulwy z zieloną skórką – która powstaje, gdy ziemniak jest w ziemi odkryty i oddziaływuje na niego promieniowanie UV (słoneczne). Pojawia się u niego solanina, która jest toksyczna i trująca dla człowieka. Ale to nie wszystko.
Czy ziemniaki są trujące?

Otóż tak. Są. Nie tylko ziemniaki. Wszystkie rośliny – tak jak i zwierzęta – mają w sobie coś, co nazywa się systemem immunologicznym. U zwierząt wygląda on inaczej niż u roślin – jednak jego działanie sprowadza się to jednej kwestii – sprawić, aby roślina lub zwierze oparły się infekcji i przeżyły ją wydając na świat kolejne pokolenia.

Rośliny mają kilkanaście toksycznych substancji w swoim arsenale i rażą nimi wszystkich amatorówich łodyg, liści, nasion czy owoców. Niektóre toksyny działają na wszystkich, inne tylko na niektóre istoty. Wystarczy jeść świeże pestki z dyni – kurkubitacyna zawarta w cieniutkiej błonie chroniącej nasionko jest tak silną trucizną że z łatwością może porazić, a nawet zabić tasiemca w Twoim jelicie. Dynia robi to po to, aby uchronić nasiona przed robakami, które chętnie pożywiłyby się nimi. Innym przykładem jest kwas erukowy zawarty w rzepaku (powoduje uszkodzenia serca i narządów wewn.).

Mechanizmów obrony jest masa, nie wszystkie są toksyczne dla człowieka, ale jak mawiał Paracelsus – wszystko jest trucizną i nic nią nie jest – to dawka czyni truciznę. I dopóki świeże nasiona dyni jemy w ilości 200 szt na rok nie ma problemu. Jeśli stałyby się podstawą naszego pożywienia (np. 200 gramów dziennie), wówczas toksyny oddziaływałyby na nas podobnie jak na tasiemca czy inne glisty.
Ziemniaki są podstawą pożywienia

Wróćmy do ziemniaków. Jak wspomniałem, one również zawierają toksyny szkodliwe dla człowieka. I problem w tym, że u większości ludzi ziemniaki stanowią taką właśnie podstawę żywieniową. Zboża również (również zawierają mnóstwo toksyn), ale ten tekst poświęcam ziemniakom i to na nich się skupię. Nie są już traktowane jak dodatek do dań, ale są daniem samym w sobie, które znajduje się na każdym talerzu w Polsce (i na świecie) przynajmniej kilka razy w tygodniu.
I co z tego?

Możesz zapytać – i co z tego? Ja kupuję ziemniaki, które nie są zielone więc nie mają tej toksycznej solaniny! Nic nie szkodzi. I tak stopniowo się zatruwasz. Czym? Innymi glikoalkaloidami, do których należy solanina.
Czym są glikoalkaloidy?

Glikoalkaloidy pełnią w ziemniakach funkcję ochronną – są jak białe krwinki w ludzkim układzie odpodnościowym. Jeśli tylko bulwa zostanie mechanicznie uszkodzona – albo wystarczy, że zostanie wystawiona na działanie światła (niekoniecznie słonecznego) wówczas glikoalkaloidy gromadzą się wokół tej „rany” aby ochronić żywotność bulwy i umożliwić jej wykiełkowanie.

Glikoalkaloidów najwięcej jest w bulwach młodych, nie do końca dojrzałych ziemniaków (tak, to tzw.„młode ziemniaki”), oraz wszystkich innych, które są uszkodzone lub wystawione na działanie światła. Zawierają je również zielone pomidory (tomatydyna, ona jednak jest mniej toksyczna) i zielona (niedojrzała) papryka. Glikoalkaloidy działają toksycznie na centralny układ nerwowy i powodują zaburzenia ze strony układu pokarmowego. Mogą powodować także śmierć.

Żeby nie było niedomówień: szkodliwe działanie alkaloidów zostało naukowo udowodnione , dlatego FAO/WHO ustaliły dopuszczalne najwyższe stężenie tych związków w ziemniakach i wynosi ono 1-10mg na 100g bulwy ziemniaka. W zasadzie nie można importować ani handlować ziemniakami, które mają wyższe stężenia.
No to w czym problem, skoro ktoś tego pilnuje?

Ano w tym, że choć ziemniaki, które właśnie przyleciały z Izraela/Maroko/Grecji czy innej Portugalii mieszczą się w normach ustalonych przez FAO/WHO to nie znaczy, nie są toksyczne. Oto dlaczego:

Dawka śmiertelna (wg różnych badań) wynosi 2-6 mg glikoalkaloidów na 1 kg masy ciała człowieka. Innymi słowy: jeśli dziecko waży 25kg, może umrzeć po spożyciu dawki (przyjmę niższą dawkę 2g/1kg masy ciała) 50 mg tego związku na dobę (źródło tutaj i tutaj).
Teraz matematyka kuchenna : gdyby dziecko jadło ziemniaki „certyfikowane” przez FAO/WHO mogłoby ich zjeść w najlepszym wypadku 5kg. Pięć kilo ziemniaków na dobę do ogromna ilość nawet dla faceta, nie mówiąc o dziecku prawda? Czyli jednak nie ma się czym przejmować.
Łyżka dziegciu

Wrzućmy do tej beczki miodu łyżkę dziegciu. Łyżka jest duża, znajduje się tutaj, jest po polsku w pdf. Są to badania, pokazujące jak zmienia się zawartość glikoalkaloidów w różnych odmianach ziemniaków pod wpływem światła „sklepowego” oraz uszkodzeń mechanicznych. Lektura nie jest ani długa, ani trudna a tabelki na końcu mówią wszystko.

Okazuje się, że ziemniaki, które zostały uszkodzone oraz przechowywane w świetle (a to ma miejsce w sklepach) „zyskują” nawet 200% tych toksycznych związków osiągając wartość ponad 200mg/1kg – czyli 20mg na 100g – a więc 20 razy więcej niż na to pozwala norma WHOprzytoczona powyżej.

Przypominam – dawka śmiertelna to 2-6mg/1kg masy ciała. Dla dziecka o wadze 25kg wyniesie 50mg. A więc wystarczy, aby zjadło 250g takich ziemniaków i może umrzeć. Powyższa kalkulacja dotyczy ziemniaków całych (czyli np. młodych, które praktycznie nie są obierane a jedynie skrobane). Po ich grubym obraniu poziom glikoalkaloidów zmniejszył się do 130 ale nadal pozostaje dramatycznie wysoki. Tak czy inaczej przyznasz, że zjedzenie przez dziecko w ciągu doby 250g ziemniaków jest już bardziej prawdopodobne niż pierwotnie założone 5kg, gdzyby miały one rzeczywiście 1mg/100g tak jak chciało tego WHO. 

Eeee… coś tu ściemniasz.

Ktoś powie – bredzisz, bo tak: jesteś wielkim chłopem, który może przyswoić 4x więcej tej toksyny niż 25kg dziecko. Cztery razy więcej czyli 200mg. Czyli 1 kg takich ziemniaków. Rzeczywiście, to dużo ziemniaków i nie znam osób, które jadłyby tyle codziennie, na osobę.

I w końcu – kupuję w markecie tylko ładne ziemniaki. Racja. Nie ma tam uszkodzonych.

Wyjdę od końca:

    stan ziemniaków w marketach jest koszmarny. Dzisiaj nie da się już kupić normalnych ziemniaków z ziemią bo wszyscy chcą mieć czyste i płukane. A jak się je płuka? W bębnie z wodą. Wówczas właśnie ulegają uszkodzeniom (tak jak obite jabłka, które czernieją pod skórką) i tam gromadzą się ochronne toksyny. Druga sprawa:
    nikt nie je aż tylu ziemniaków codziennie. Ale większość ludzi je je w nadmiarze, bo stanowią podstawę diety. Je je codziennie stale zwiększając stężenie toksyn, dodatkowo obciążając wątrobę ich utylizacją, z którą często nie potrafi nadążyć. Ujmę to tak: można codziennie spożywać minimalne, dozwolone ilości rtęci, ale to nie oznacza, że jest to bez znaczenia dla organizmu, który może się upomnieć o swoje za kilkanaście lat. I ostatnie – najgorsze właśnie jest to, że dorośli mają większe organizmy i większe wątroby – ich ciało łatwiej poradzi sobie z toksynami. A co z dziećmi? I na koniec wisienka:
    jeśli na serio nadal twierdzisz, że ziemniaki są ok, bo są selekconowane pod względem minimalnej ilości glikoalkaloidów zrób mały test: zjedz na surowo jednego małego ziemniaka i opisz mi później swoje samopoczucie.

Jeśli temat ziemniaków oraz glikoalkaloidów Cię interesuje (np. przez wzgląd na naukę lub pracę)zainteresuje Cię z pewnością  to świetne podsumowanie badań  (na szczurach, chomikach, królikach i ludziach).
Ale ja lubię ziemniaki! Jest jakieś wyjście?

Jest. Po pierwsze nigdy, przenigdy nie daj się skusić na gotowanie ziemniaków w mundurkach(nawet do sałatek) bo pod skórą (3mm grubości) stężenie tych toksyn jest najwyższe (może sięgać nawet 405mg/1kg)! Stąd też wskazane jest grube obieranie wszystkich ziemniaków (zwłaszcza „młodych”) bo to usuwa większość toksyn. W przypadku ziemniaków frazesy o witaminach zgromadzonych tuż pod skórką to bujda.

Druga sprawa – glikoalkaloidy można częściowo zniszczyć w temperaturze powyżej 170 stopni więc ziemniaki w postaci frytek czy placków ziemniaczanych zawierają ich mniej (gotowanie ich nie usuwa, jedynie wypłukuje a potem ziemniaki gotują się w takiej „zupie”). Innym sposobem może być ziemniak z piekarnika albo z grilla, bo tam temperatura sięga 200 i więcej stopni.

Korzystając z okazji – oto mój ulubiony sposób na ziemniaki z grilla. Zwyczajnie sypię je solą, dodaję czosnek i zawijam w folię aluminiową, a potem wędrują na grill:

Z resztą traktowanie warzyw ogniem ma dużo głębsze korzenie w polskiej kuchni, niż może się to wydawać. Popatrz:
Skąd pochodzi słowo „warzywa”?

Warzywa sprowadziła do Polski królowa Bona z Włoch. Stąd niektóre z nich nazywa się „włoszczyzną” (kalafior, seler, por, kalarepa). Ale wiele warzyw było znanych w Polsce wcześniej, choćby dzięki klasztornym mnichom oraz naturalnemu występowaniu pewnych roślin w naszej strefie klimatycznej.

Słowo „warzywa” pochodzi od polskiego słowa „warzyć” czyli doprowadzać do wrzenia, poddwać działaniu wysokiej temperatury (używa się też słowa jarzyny które pochodzi od jarej pory roku – czyli wiosennej, kiedy warzywa są sadzone).Skąd taka etymologia?

Większość warzyw ma dzikich przodków i na skutek hodowli i krzyżowania powiększono u nich jadalne części i ale tylko w niewielu przypadkach udało się wyeliminować lub znacznie zredukować zawartość toksyn, które występują w ich dzikich kuzynach.

Stąd poddawanie ich wysokiej temperaturze sprawia, że wiele związków toksycznych jest z nich usuwanych podczas pieczenia czy wypłukiwanych przy gotowaniu. Nie jestem lingwistą (znam angielski i niemiecki), ale chyba tylko w języku polskim taka etymologia wskazuje na sposób ich traktowania przed spożyciem (ang: vegetables, hiszp: verduras, niem: Gemüse).

A na koniec wrócę do walorów estetycznych ziemniaków. Ludwik XVI interesował się nie samą bulwą ale jej kwiatem, który był modnym dodatkiem do męskich kapeluszy. Dzisiaj – żele kosmetyczne zawierające glikoalkaloidy są sprzedawane na świecie jako doskonałe substancje które złuszczają naskórek (peeling).

Podsumowując, jedz kilkanaście ziemniaków tygodniowo. A najlepiej, traktuj je tak, jak wtedy, kiedy przybyły do Europy jako ciekawostka botaniczna.

Autor: Rafał Mróz

Źródło: ziolaiprzyprawy.info

Zdrowe ziemniaki.

Cyt. „ Gdyby nie klęski głodu i wojny, a dokładniej – francuskiej rewolucji w 1789r – nikt by ich nie jadł. Głód był wówczas ogromny, a one dawały sytość, szybko i łatwo się mnożyły. Stały się więc idealnym i łatwo dostępnym pożywieniem dla Francuzów, Niemców (koniec XVIII wieku), a później reszty Europy. O czym mowa? O ziemniakach, bez których wiele osób nie wyobraża sobie codziennego obiadu.
Jak ziemniaki trafiły na nasze stoły?

Przed 1451 rokiem nikt w Europie o nich nie słyszał, bo trafiły tutaj z Krzysztofem Kolumbem, kiedy ten powrócił z nowo odkrytego kontynentu. Przez kolejnych 200 lat Europejczycy traktowali je jako pożywienie krów i świń. Nie było w tym nic dziwnego, bo nawet Indianie – rdzenni Amerykanie – nie wykorzystywali ich jako podstawy pożywienia (była nim skrobia kukurydziana) i karmili nimi zazwyczaj bydło. Głównie przez to, że należą do rodziny psiankowatych, a w tej rodzinie jest mnóstwo czarnych charakterów, które są trujące. Jeszcze pod koniec XVIII wieku uważano je w Europie za rośliny ozdobne, o czym później.

Nie tylko solanina

W emaliowym kursie SOS W Kuchni jest taki odcinek, w którym opisuję dlaczego ziemniaki są trujące oraz jak je rozpoznać. Chodzi o bulwy z zieloną skórką – która powstaje, gdy ziemniak jest w ziemi odkryty i oddziaływuje na niego promieniowanie UV (słoneczne). Pojawia się u niego solanina, która jest toksyczna i trująca dla człowieka. Ale to nie wszystko.
Czy ziemniaki są trujące?

Otóż tak. Są. Nie tylko ziemniaki. Wszystkie rośliny – tak jak i zwierzęta – mają w sobie coś, co nazywa się systemem immunologicznym. U zwierząt wygląda on inaczej niż u roślin – jednak jego działanie sprowadza się to jednej kwestii – sprawić, aby roślina lub zwierze oparły się infekcji i przeżyły ją wydając na świat kolejne pokolenia.

Rośliny mają kilkanaście toksycznych substancji w swoim arsenale i rażą nimi wszystkich amatorówich łodyg, liści, nasion czy owoców. Niektóre toksyny działają na wszystkich, inne tylko na niektóre istoty. Wystarczy jeść świeże pestki z dyni – kurkubitacyna zawarta w cieniutkiej błonie chroniącej nasionko jest tak silną trucizną że z łatwością może porazić, a nawet zabić tasiemca w Twoim jelicie. Dynia robi to po to, aby uchronić nasiona przed robakami, które chętnie pożywiłyby się nimi. Innym przykładem jest kwas erukowy zawarty w rzepaku (powoduje uszkodzenia serca i narządów wewn.).

Mechanizmów obrony jest masa, nie wszystkie są toksyczne dla człowieka, ale jak mawiał Paracelsus – wszystko jest trucizną i nic nią nie jest – to dawka czyni truciznę. I dopóki świeże nasiona dyni jemy w ilości 200 szt na rok nie ma problemu. Jeśli stałyby się podstawą naszego pożywienia (np. 200 gramów dziennie), wówczas toksyny oddziaływałyby na nas podobnie jak na tasiemca czy inne glisty.
Ziemniaki są podstawą pożywienia

Wróćmy do ziemniaków. Jak wspomniałem, one również zawierają toksyny szkodliwe dla człowieka. I problem w tym, że u większości ludzi ziemniaki stanowią taką właśnie podstawę żywieniową. Zboża również (również zawierają mnóstwo toksyn), ale ten tekst poświęcam ziemniakom i to na nich się skupię. Nie są już traktowane jak dodatek do dań, ale są daniem samym w sobie, które znajduje się na każdym talerzu w Polsce (i na świecie) przynajmniej kilka razy w tygodniu.
I co z tego?

Możesz zapytać – i co z tego? Ja kupuję ziemniaki, które nie są zielone więc nie mają tej toksycznej solaniny! Nic nie szkodzi. I tak stopniowo się zatruwasz. Czym? Innymi glikoalkaloidami, do których należy solanina.
Czym są glikoalkaloidy?

Glikoalkaloidy pełnią w ziemniakach funkcję ochronną – są jak białe krwinki w ludzkim układzie odpodnościowym. Jeśli tylko bulwa zostanie mechanicznie uszkodzona – albo wystarczy, że zostanie wystawiona na działanie światła (niekoniecznie słonecznego) wówczas glikoalkaloidy gromadzą się wokół tej „rany” aby ochronić żywotność bulwy i umożliwić jej wykiełkowanie.

Glikoalkaloidów najwięcej jest w bulwach młodych, nie do końca dojrzałych ziemniaków (tak, to tzw.„młode ziemniaki”), oraz wszystkich innych, które są uszkodzone lub wystawione na działanie światła. Zawierają je również zielone pomidory (tomatydyna, ona jednak jest mniej toksyczna) i zielona (niedojrzała) papryka. Glikoalkaloidy działają toksycznie na centralny układ nerwowy i powodują zaburzenia ze strony układu pokarmowego. Mogą powodować także śmierć.

Żeby nie było niedomówień: szkodliwe działanie alkaloidów zostało naukowo udowodnione , dlatego FAO/WHO ustaliły dopuszczalne najwyższe stężenie tych związków w ziemniakach i wynosi ono 1-10mg na 100g bulwy ziemniaka. W zasadzie nie można importować ani handlować ziemniakami, które mają wyższe stężenia.
No to w czym problem, skoro ktoś tego pilnuje?

Ano w tym, że choć ziemniaki, które właśnie przyleciały z Izraela/Maroko/Grecji czy innej Portugalii mieszczą się w normach ustalonych przez FAO/WHO to nie znaczy, nie są toksyczne. Oto dlaczego:

Dawka śmiertelna (wg różnych badań) wynosi 2-6 mg glikoalkaloidów na 1 kg masy ciała człowieka. Innymi słowy: jeśli dziecko waży 25kg, może umrzeć po spożyciu dawki (przyjmę niższą dawkę 2g/1kg masy ciała) 50 mg tego związku na dobę (źródło tutaj i tutaj).
Teraz matematyka kuchenna : gdyby dziecko jadło ziemniaki „certyfikowane” przez FAO/WHO mogłoby ich zjeść w najlepszym wypadku 5kg. Pięć kilo ziemniaków na dobę do ogromna ilość nawet dla faceta, nie mówiąc o dziecku prawda? Czyli jednak nie ma się czym przejmować.
Łyżka dziegciu

Wrzućmy do tej beczki miodu łyżkę dziegciu. Łyżka jest duża, znajduje się tutaj, jest po polsku w pdf. Są to badania, pokazujące jak zmienia się zawartość glikoalkaloidów w różnych odmianach ziemniaków pod wpływem światła „sklepowego” oraz uszkodzeń mechanicznych. Lektura nie jest ani długa, ani trudna a tabelki na końcu mówią wszystko.

Okazuje się, że ziemniaki, które zostały uszkodzone oraz przechowywane w świetle (a to ma miejsce w sklepach) „zyskują” nawet 200% tych toksycznych związków osiągając wartość ponad 200mg/1kg – czyli 20mg na 100g – a więc 20 razy więcej niż na to pozwala norma WHOprzytoczona powyżej.

Przypominam – dawka śmiertelna to 2-6mg/1kg masy ciała. Dla dziecka o wadze 25kg wyniesie 50mg. A więc wystarczy, aby zjadło 250g takich ziemniaków i może umrzeć. Powyższa kalkulacja dotyczy ziemniaków całych (czyli np. młodych, które praktycznie nie są obierane a jedynie skrobane). Po ich grubym obraniu poziom glikoalkaloidów zmniejszył się do 130 ale nadal pozostaje dramatycznie wysoki. Tak czy inaczej przyznasz, że zjedzenie przez dziecko w ciągu doby 250g ziemniaków jest już bardziej prawdopodobne niż pierwotnie założone 5kg, gdzyby miały one rzeczywiście 1mg/100g tak jak chciało tego WHO.

Eeee… coś tu ściemniasz.

Ktoś powie – bredzisz, bo tak: jesteś wielkim chłopem, który może przyswoić 4x więcej tej toksyny niż 25kg dziecko. Cztery razy więcej czyli 200mg. Czyli 1 kg takich ziemniaków. Rzeczywiście, to dużo ziemniaków i nie znam osób, które jadłyby tyle codziennie, na osobę.

I w końcu – kupuję w markecie tylko ładne ziemniaki. Racja. Nie ma tam uszkodzonych.

Wyjdę od końca:

stan ziemniaków w marketach jest koszmarny. Dzisiaj nie da się już kupić normalnych ziemniaków z ziemią bo wszyscy chcą mieć czyste i płukane. A jak się je płuka? W bębnie z wodą. Wówczas właśnie ulegają uszkodzeniom (tak jak obite jabłka, które czernieją pod skórką) i tam gromadzą się ochronne toksyny. Druga sprawa:
nikt nie je aż tylu ziemniaków codziennie. Ale większość ludzi je je w nadmiarze, bo stanowią podstawę diety. Je je codziennie stale zwiększając stężenie toksyn, dodatkowo obciążając wątrobę ich utylizacją, z którą często nie potrafi nadążyć. Ujmę to tak: można codziennie spożywać minimalne, dozwolone ilości rtęci, ale to nie oznacza, że jest to bez znaczenia dla organizmu, który może się upomnieć o swoje za kilkanaście lat. I ostatnie – najgorsze właśnie jest to, że dorośli mają większe organizmy i większe wątroby – ich ciało łatwiej poradzi sobie z toksynami. A co z dziećmi? I na koniec wisienka:
jeśli na serio nadal twierdzisz, że ziemniaki są ok, bo są selekconowane pod względem minimalnej ilości glikoalkaloidów zrób mały test: zjedz na surowo jednego małego ziemniaka i opisz mi później swoje samopoczucie.

Jeśli temat ziemniaków oraz glikoalkaloidów Cię interesuje (np. przez wzgląd na naukę lub pracę)zainteresuje Cię z pewnością to świetne podsumowanie badań (na szczurach, chomikach, królikach i ludziach).
Ale ja lubię ziemniaki! Jest jakieś wyjście?

Jest. Po pierwsze nigdy, przenigdy nie daj się skusić na gotowanie ziemniaków w mundurkach(nawet do sałatek) bo pod skórą (3mm grubości) stężenie tych toksyn jest najwyższe (może sięgać nawet 405mg/1kg)! Stąd też wskazane jest grube obieranie wszystkich ziemniaków (zwłaszcza „młodych”) bo to usuwa większość toksyn. W przypadku ziemniaków frazesy o witaminach zgromadzonych tuż pod skórką to bujda.

Druga sprawa – glikoalkaloidy można częściowo zniszczyć w temperaturze powyżej 170 stopni więc ziemniaki w postaci frytek czy placków ziemniaczanych zawierają ich mniej (gotowanie ich nie usuwa, jedynie wypłukuje a potem ziemniaki gotują się w takiej „zupie”). Innym sposobem może być ziemniak z piekarnika albo z grilla, bo tam temperatura sięga 200 i więcej stopni.

Korzystając z okazji – oto mój ulubiony sposób na ziemniaki z grilla. Zwyczajnie sypię je solą, dodaję czosnek i zawijam w folię aluminiową, a potem wędrują na grill:

Z resztą traktowanie warzyw ogniem ma dużo głębsze korzenie w polskiej kuchni, niż może się to wydawać. Popatrz:
Skąd pochodzi słowo „warzywa”?

Warzywa sprowadziła do Polski królowa Bona z Włoch. Stąd niektóre z nich nazywa się „włoszczyzną” (kalafior, seler, por, kalarepa). Ale wiele warzyw było znanych w Polsce wcześniej, choćby dzięki klasztornym mnichom oraz naturalnemu występowaniu pewnych roślin w naszej strefie klimatycznej.

Słowo „warzywa” pochodzi od polskiego słowa „warzyć” czyli doprowadzać do wrzenia, poddwać działaniu wysokiej temperatury (używa się też słowa jarzyny które pochodzi od jarej pory roku – czyli wiosennej, kiedy warzywa są sadzone).Skąd taka etymologia?

Większość warzyw ma dzikich przodków i na skutek hodowli i krzyżowania powiększono u nich jadalne części i ale tylko w niewielu przypadkach udało się wyeliminować lub znacznie zredukować zawartość toksyn, które występują w ich dzikich kuzynach.

Stąd poddawanie ich wysokiej temperaturze sprawia, że wiele związków toksycznych jest z nich usuwanych podczas pieczenia czy wypłukiwanych przy gotowaniu. Nie jestem lingwistą (znam angielski i niemiecki), ale chyba tylko w języku polskim taka etymologia wskazuje na sposób ich traktowania przed spożyciem (ang: vegetables, hiszp: verduras, niem: Gemüse).

A na koniec wrócę do walorów estetycznych ziemniaków. Ludwik XVI interesował się nie samą bulwą ale jej kwiatem, który był modnym dodatkiem do męskich kapeluszy. Dzisiaj – żele kosmetyczne zawierające glikoalkaloidy są sprzedawane na świecie jako doskonałe substancje które złuszczają naskórek (peeling).

Podsumowując, jedz kilkanaście ziemniaków tygodniowo. A najlepiej, traktuj je tak, jak wtedy, kiedy przybyły do Europy jako ciekawostka botaniczna.

Autor: Rafał Mróz

Źródło: ziolaiprzyprawy.info

Zysk – Biedronka i ogólnie, supermarkety i dyskonty, to nie tylko ludobójcze* warunki pracy – takie jak umowy śmieciowe, głodowe pensje i nieludzki, kapitalistyczny wyzysk ludzi pracy.

* = użyłem słowa „ludobójcze”. Czy ktoś ma jeszcze wątpliwości, że to, co obecnie robi się w Polsce, jest niczym innym jak ludobójstwem, tylko w białych rękawiczkach, po kapitalistycznemu? Podaje definicję tego wyrazu z Wikipedii”
Cytuję: „Artykuł II Konwencji definiuje ludobójstwo jako czyn „dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych, jako takich:
(…)
c) rozmyślne stworzenie dla członków grupy warunków życia, obliczonych na spowodowanie ich całkowitego lub częściowego zniszczenia fizycznego„.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Ludob%C3%B3jstwo

Kapitalizm, szczególnie w formie znanej z Polski i innych krajów regionu, jest więc jednym z elementów depopulacji – ludobójstwa. Trzeba powiedzieć to w końcu wprost, bez cenzury i bez patrzenia się co powiedzą gówniarze z gimnazjum popierający Janusza Korwina Mikke. A jak wiadomo, opanowali oni cały internet. Zresztą, kapitalizm jest bardzo bliski korporacjonizmowi (faszyzmowi). Faszyzm nie musi wcale oznaczać ludobójstwa jawnego i obozów koncentracyjnych; wystarczy, że są obozy pracy takie jak markety i dyskonty, gdzie krwiopijczo wyzyskuje się ludzi pracy. Korporacjonizm, czyli faszyzm, jest kapitalizmem w wersji 2.0 – każdy kapitalizm prędzej czy później przemieni się w korporacjonizm.

Wracając do meritum: markety i dyskonty to jedne z największych szkodników naszej gospodarki, zaraz po zagranicznych, kapitalistycznych bankach i zagranicznych korporacjach. Nie odprowadzają one ani grosza podatków, bo są z nich zwolnione, np decyzją urzędniczą. Polski przedsiębiorca odprowadzać podatki natomiast musi, jest więc dyskryminowany. Poza tym, dyskonty i markety narzucają kapitalistyczne normy, czyli niską jakość produktów (np warzyw, owoców – więcej chemii niż na targowiskach), bo sprzedać trzeba tanio. No i takie produkty są skupowane od rolników wręcz po głodowych stawkach, co nie przekłada się jednak na specjalnie niskie ceny w markecie.

Cierpią i producenci (rolnicy) i klienci, bo są zmuszeni kupować towar znacznie bardziej chemizowany. Na stronie Liga Świata był kiedyś obszerny artykuł o tym, że ten sam produkt produkowany np przez fabrykę w Pudliszkach dla sieci Biedronka, ma inny skład. Ten z Biedronki ma szkodliwy syrop glukozowo-fruktozowy i syntetyczny kwasek cytrynowy, zaś ten sam produkt z tym samym logo, ale w innych sklepach, już nie ma tych szkodliwych składników. 

http://kefir2010.wordpress.com/2014/10/20/oblicza-morderczego-kapitalizmu-o-tym-jak-markety-i-dyskonty-niszcza-nam-gospodarke/

Zysk

Biedronka i ogólnie, supermarkety i dyskonty, to nie tylko ludobójcze* warunki pracy – takie jak umowy śmieciowe, głodowe pensje i nieludzki, kapitalistyczny wyzysk ludzi pracy.

* = użyłem słowa „ludobójcze”. Czy ktoś ma jeszcze wątpliwości, że to, co obecnie robi się w Polsce, jest niczym innym jak ludobójstwem, tylko w białych rękawiczkach, po kapitalistycznemu? Podaje definicję tego wyrazu z Wikipedii”
Cytuję: „Artykuł II Konwencji definiuje ludobójstwo jako czyn „dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych, jako takich:
(…)
c) rozmyślne stworzenie dla członków grupy warunków życia, obliczonych na spowodowanie ich całkowitego lub częściowego zniszczenia fizycznego„.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Ludob%C3%B3jstwo

Kapitalizm, szczególnie w formie znanej z Polski i innych krajów regionu, jest więc jednym z elementów depopulacji – ludobójstwa. Trzeba powiedzieć to w końcu wprost, bez cenzury i bez patrzenia się co powiedzą gówniarze z gimnazjum popierający Janusza Korwina Mikke. A jak wiadomo, opanowali oni cały internet. Zresztą, kapitalizm jest bardzo bliski korporacjonizmowi (faszyzmowi). Faszyzm nie musi wcale oznaczać ludobójstwa jawnego i obozów koncentracyjnych; wystarczy, że są obozy pracy takie jak markety i dyskonty, gdzie krwiopijczo wyzyskuje się ludzi pracy. Korporacjonizm, czyli faszyzm, jest kapitalizmem w wersji 2.0 – każdy kapitalizm prędzej czy później przemieni się w korporacjonizm.

Wracając do meritum: markety i dyskonty to jedne z największych szkodników naszej gospodarki, zaraz po zagranicznych, kapitalistycznych bankach i zagranicznych korporacjach. Nie odprowadzają one ani grosza podatków, bo są z nich zwolnione, np decyzją urzędniczą. Polski przedsiębiorca odprowadzać podatki natomiast musi, jest więc dyskryminowany. Poza tym, dyskonty i markety narzucają kapitalistyczne normy, czyli niską jakość produktów (np warzyw, owoców – więcej chemii niż na targowiskach), bo sprzedać trzeba tanio. No i takie produkty są skupowane od rolników wręcz po głodowych stawkach, co nie przekłada się jednak na specjalnie niskie ceny w markecie.

Cierpią i producenci (rolnicy) i klienci, bo są zmuszeni kupować towar znacznie bardziej chemizowany. Na stronie Liga Świata był kiedyś obszerny artykuł o tym, że ten sam produkt produkowany np przez fabrykę w Pudliszkach dla sieci Biedronka, ma inny skład. Ten z Biedronki ma szkodliwy syrop glukozowo-fruktozowy i syntetyczny kwasek cytrynowy, zaś ten sam produkt z tym samym logo, ale w innych sklepach, już nie ma tych szkodliwych składników.

http://kefir2010.wordpress.com/2014/10/20/oblicza-morderczego-kapitalizmu-o-tym-jak-markety-i-dyskonty-niszcza-nam-gospodarke/

Czy weganizm jest naturalny? – W odniesieniu do diety roślinnej bardzo często pojawia się kontrargument, zgodnie z którym weganizm jest dietą nienaturalną. Podobno ludzie nie powinni rezygnować z mięsa i innych produktów odzwierzęcych bo ich konsumpcja leży w naszej naturze. Dla wielu osób to wystarczający powód aby w całości odrzucić założenia diety roślinnej.


Argument odwołujący się do natury homo sapiens jest bardzo popularny – nie tylko w tematyce żywienia ale także religii, sprawach obyczajowych i moralnych. „Naturalna dieta” to klucz do sukcesu. Jeżeli chcesz dzisiaj wydać jakąkolwiek książkę o diecie i zarobić na swojej teorii musisz zapewnić swoich czytelników, że to, o czym piszesz ma ścisły związek z naszą naturą. Musisz ich przekonać, że twoja dieta zapewnia powrót do korzeni, czasów kiedy ludzie byli sprawni, silni i nie chorowali. Mniejsza o to czy takie czasy kiedykolwiek istniały.

Czy w takim kontekście dieta wegańska może być uznawana za naturalną? A jeśli nie czy to znaczy, że powinniśmy wrócić do jedzenia mięsa? Prześledźmy powyższą argumentację.

    #1. Nie powinniśmy przechodzić na dietę roślinną bo jest nienaturalna

Podstawowy problem to brak definicji słowa „naturalny”. Część przeciwników diety roślinnej zwraca uwagę na fakt, że mięso było niezbędnym elementem diety wczesnych Homo Sapiens. To prawda. Krytykowanie z tej perspektywy diety wegańskiej wydaje się jednak dosyć niekonsekwentne. Ludzie pierwotni poza tym, że jedli mięso, nie spożywali żadnych batoników, ciastek, kremów czekoladowych, nie jedli popcornu i nie przesiadywali godzinami w kinie. Gdybyśmy spróbowali zdefiniować „naturę” jako zachowania/zjawiska wynikające na naturalnych potrzeb naszego organizmu szybko okazałoby się, że większą część naszego życia spędzamy na absolutnie nienaturalnych czynnościach – jeżdżeniu samochodem, siedzeniu za biurkiem, pisaniu na komputerze czy oglądaniu telewizji. Życie w miastach jest nienaturalne. W ramach powyższej definicji nawet korzystanie z Facebooka jest nienaturalne. Dlaczego mielibyśmy więc brać na poważnie osoby opowiadające na forach internetowych o nienaturalnej diecie wegańskiej? Czy pisanie na Facebooku jest naprawdę bardziej naturalne niż jedzenie ryżu z warzywami?

Spróbujemy jednak ugryźć temat z drugiej strony. „Naturalnymi” możemy spróbować określić te zachowania/produkty, które jeżeli nie pomagają naszemu zdrowiu są dla niego przynajmniej obojętne. Brzmi rozsądnie? Być może. Tak czy inaczej wracamy do punktu wyjścia. Siedzenie upośledza nasz aparat ruchowy. Niezależnie od tego czy siedzimy w pracy, szkole czy w samochodzie. Jeżdżenie komunikacją miejską ogranicza nam możliwość naturalnego poruszania się. Zamiast biegać jeździmy autobusami. To wszystko ma swoje negatywne konsekwencje. A weganizm? Dobrze skomponowana dieta roślinna to multum korzyści zdrowotnych. Co teraz? Bawimy się w układanie kolejnej definicji?

    #2. Dieta wegańska jest nienaturalna bo wymaga suplementacji witaminy B12

W teorii możliwe by było pozyskiwanie witaminy B12 z nieoczyszczonych warzyw i owoców. Oczywiście nie jesteśmy w stanie tego sprawdzić bo produkcja żywności jest dziś dalece bardziej sterylna niż 100 tys. lat temu (i bardzo dobrze!). Czy to znaczy, że weganizm padł ofiarą „nienaturalnej cywilizacji”?

Swoją drogą – przejdź się do najbliższej apteki i przyjrzyj się dokładnie produktom na półkach. Znajdziesz tam dziesiątki dziwacznych suplementów – omega 3 w kapsułkach, wyciąg z ananasa w pigułce, kompleksy witaminowe, suplementy na wzdęcia, magnez na poprawę koncentracji, wapń dla zdrowych kości plus cała masa innych, równie zbędnych produktów. Kto jest ich adresatem? Nie sądzisz chyba, że przemysł suplementów powstał z myślą o weganach?

    #3. Ludzie pierwotni jedli mięso więc i my musimy

Wbrew pozorom niewiele wiemy o diecie pierwszych Homo Sapiens. Część osób zdaje się wierzyć w historie o w 100% drapieżnej naturze ludzi pierwotnych. Niektórzy antropologowie zwracają jednak uwagę na fakt, że większa część kalorii w ich diecie pochodziła z roślin. Mięso pojawiało się zdecydowanie rzadziej niż większość osób zdaje się przypuszczać. Również nasi wcześni przodkowie opierali swój jadłospis w dużej mierze na produktach roślinnych. Oczywiście znajdziecie wiele różnych teorii związanych z dietą ludzi pierwotnych. Faktem jest, że jedliśmy zarówno mięso jak i produkty roślinne. Mniejsza o proporcje.

Musimy przede wszystkim zrozumieć, że ludzie pierwotni nie mieli wyboru. Jedli to co udało im się zdobyć. Ich dieta była na tyle dobrze skomponowana na ile pozwalały im na to warunki zewnętrzne. Zamiast pytać o najbardziej naturalną powinniśmy zapytać o najbardziej optymalną dietę. Mając dziś do dyspozycji całą wiedzę medyczną i ogrom produktów spożywczych (zarówno roślinnych jak i odzwierzęcych) możemy krok po kroku prześledzić skutki zdrowotne konkretnej diety.

Co z tego, że ludzie pierwotni nie jedli grochu? Dlaczego mielibyśmy nie jeść roślin strączkowych skoro znamy ich pozytywne oddziaływanie na nasze zdrowie?

Nie wiemy czy weganizm jest naturalny bo i nie wiemy co rozumieć przez słowo naturalny. Niewiele nas to jednak interesuje. Wiemy, że dobrze skomponowana dieta roślinna jest zdrowa i korzystna dla naszego organizmu. Nie przeszkadza w osiąganiu dobrych wyników sportowych i jest bardziej łaskawa dla środowiska niż dieta zawierająca produkty odzwierzęce. To nam w zupełności wystarczy. W tym kontekście dywagacje o upodobaniach kulinarnych ludzi sprzed 80 tys. lat wydają nam się pozbawione sensu.

Czy weganizm jest naturalny?

W odniesieniu do diety roślinnej bardzo często pojawia się kontrargument, zgodnie z którym weganizm jest dietą nienaturalną. Podobno ludzie nie powinni rezygnować z mięsa i innych produktów odzwierzęcych bo ich konsumpcja leży w naszej naturze. Dla wielu osób to wystarczający powód aby w całości odrzucić założenia diety roślinnej.


Argument odwołujący się do natury homo sapiens jest bardzo popularny – nie tylko w tematyce żywienia ale także religii, sprawach obyczajowych i moralnych. „Naturalna dieta” to klucz do sukcesu. Jeżeli chcesz dzisiaj wydać jakąkolwiek książkę o diecie i zarobić na swojej teorii musisz zapewnić swoich czytelników, że to, o czym piszesz ma ścisły związek z naszą naturą. Musisz ich przekonać, że twoja dieta zapewnia powrót do korzeni, czasów kiedy ludzie byli sprawni, silni i nie chorowali. Mniejsza o to czy takie czasy kiedykolwiek istniały.

Czy w takim kontekście dieta wegańska może być uznawana za naturalną? A jeśli nie czy to znaczy, że powinniśmy wrócić do jedzenia mięsa? Prześledźmy powyższą argumentację.

#1. Nie powinniśmy przechodzić na dietę roślinną bo jest nienaturalna

Podstawowy problem to brak definicji słowa „naturalny”. Część przeciwników diety roślinnej zwraca uwagę na fakt, że mięso było niezbędnym elementem diety wczesnych Homo Sapiens. To prawda. Krytykowanie z tej perspektywy diety wegańskiej wydaje się jednak dosyć niekonsekwentne. Ludzie pierwotni poza tym, że jedli mięso, nie spożywali żadnych batoników, ciastek, kremów czekoladowych, nie jedli popcornu i nie przesiadywali godzinami w kinie. Gdybyśmy spróbowali zdefiniować „naturę” jako zachowania/zjawiska wynikające na naturalnych potrzeb naszego organizmu szybko okazałoby się, że większą część naszego życia spędzamy na absolutnie nienaturalnych czynnościach – jeżdżeniu samochodem, siedzeniu za biurkiem, pisaniu na komputerze czy oglądaniu telewizji. Życie w miastach jest nienaturalne. W ramach powyższej definicji nawet korzystanie z Facebooka jest nienaturalne. Dlaczego mielibyśmy więc brać na poważnie osoby opowiadające na forach internetowych o nienaturalnej diecie wegańskiej? Czy pisanie na Facebooku jest naprawdę bardziej naturalne niż jedzenie ryżu z warzywami?

Spróbujemy jednak ugryźć temat z drugiej strony. „Naturalnymi” możemy spróbować określić te zachowania/produkty, które jeżeli nie pomagają naszemu zdrowiu są dla niego przynajmniej obojętne. Brzmi rozsądnie? Być może. Tak czy inaczej wracamy do punktu wyjścia. Siedzenie upośledza nasz aparat ruchowy. Niezależnie od tego czy siedzimy w pracy, szkole czy w samochodzie. Jeżdżenie komunikacją miejską ogranicza nam możliwość naturalnego poruszania się. Zamiast biegać jeździmy autobusami. To wszystko ma swoje negatywne konsekwencje. A weganizm? Dobrze skomponowana dieta roślinna to multum korzyści zdrowotnych. Co teraz? Bawimy się w układanie kolejnej definicji?

#2. Dieta wegańska jest nienaturalna bo wymaga suplementacji witaminy B12

W teorii możliwe by było pozyskiwanie witaminy B12 z nieoczyszczonych warzyw i owoców. Oczywiście nie jesteśmy w stanie tego sprawdzić bo produkcja żywności jest dziś dalece bardziej sterylna niż 100 tys. lat temu (i bardzo dobrze!). Czy to znaczy, że weganizm padł ofiarą „nienaturalnej cywilizacji”?

Swoją drogą – przejdź się do najbliższej apteki i przyjrzyj się dokładnie produktom na półkach. Znajdziesz tam dziesiątki dziwacznych suplementów – omega 3 w kapsułkach, wyciąg z ananasa w pigułce, kompleksy witaminowe, suplementy na wzdęcia, magnez na poprawę koncentracji, wapń dla zdrowych kości plus cała masa innych, równie zbędnych produktów. Kto jest ich adresatem? Nie sądzisz chyba, że przemysł suplementów powstał z myślą o weganach?

#3. Ludzie pierwotni jedli mięso więc i my musimy

Wbrew pozorom niewiele wiemy o diecie pierwszych Homo Sapiens. Część osób zdaje się wierzyć w historie o w 100% drapieżnej naturze ludzi pierwotnych. Niektórzy antropologowie zwracają jednak uwagę na fakt, że większa część kalorii w ich diecie pochodziła z roślin. Mięso pojawiało się zdecydowanie rzadziej niż większość osób zdaje się przypuszczać. Również nasi wcześni przodkowie opierali swój jadłospis w dużej mierze na produktach roślinnych. Oczywiście znajdziecie wiele różnych teorii związanych z dietą ludzi pierwotnych. Faktem jest, że jedliśmy zarówno mięso jak i produkty roślinne. Mniejsza o proporcje.

Musimy przede wszystkim zrozumieć, że ludzie pierwotni nie mieli wyboru. Jedli to co udało im się zdobyć. Ich dieta była na tyle dobrze skomponowana na ile pozwalały im na to warunki zewnętrzne. Zamiast pytać o najbardziej naturalną powinniśmy zapytać o najbardziej optymalną dietę. Mając dziś do dyspozycji całą wiedzę medyczną i ogrom produktów spożywczych (zarówno roślinnych jak i odzwierzęcych) możemy krok po kroku prześledzić skutki zdrowotne konkretnej diety.

Co z tego, że ludzie pierwotni nie jedli grochu? Dlaczego mielibyśmy nie jeść roślin strączkowych skoro znamy ich pozytywne oddziaływanie na nasze zdrowie?

Nie wiemy czy weganizm jest naturalny bo i nie wiemy co rozumieć przez słowo naturalny. Niewiele nas to jednak interesuje. Wiemy, że dobrze skomponowana dieta roślinna jest zdrowa i korzystna dla naszego organizmu. Nie przeszkadza w osiąganiu dobrych wyników sportowych i jest bardziej łaskawa dla środowiska niż dieta zawierająca produkty odzwierzęce. To nam w zupełności wystarczy. W tym kontekście dywagacje o upodobaniach kulinarnych ludzi sprzed 80 tys. lat wydają nam się pozbawione sensu.

Wszystko o złości. – Złość może mieć różne oblicza – od lekkiego rozdrażnienia, większej lub mniejszej irytacji, aż do rozsadzającej od środka wściekłości, nad którą trudno zapanować. To, co jednego zaledwie zirytuje, u kogoś innego może obudzić dzikie zwierzę. Jedno jest pewne – złość to ogromna energia. Może być destrukcyjna zarówno dla nas, jak i dla otoczenia, ale odpowiednio rozminowana jest w stanie przynieść spokój, ukojenie i rozwój osobisty. Od czego zacząć? Od obalenia kilku mitów na jej temat.

Anatomia gniewu
To nieprawda, że złość jest negatywną, destrukcyjną emocją. Gniew to ważna informacja. O tym, że twoje granice (wartości, poczucie bezpieczeństwa itd.) zostały naruszone lub przekroczone. To świetnie, że odczuwasz złość, w ten sposób nabierasz większej świadomości tego, na co się nie zgadzasz, co cię boli. Sęk w tym, by nie pozwolić przerodzić się złości w agresję, także tę skierowaną przeciwko sobie. Choć złość to emocja, możemy do niej podejść w racjonalny sposób. Zamiast mówić: „To przez ciebie tak się złoszczę, nic

Choć złość to emocja , możemy do niej podejść w racjonalny sposób. Zamiast mówić: „To przez ciebie tak się złoszczę, nic nie mogę na to poradzić”, pomyśl, że zwykle nie mamy wpływu na okoliczności zewnętrzne, które budzą nasz sprzeciw lub gniew (przykra uwaga od przełożonego, krzywdzące słowa przyjaciółki, niesprawiedliwe potraktowanie), ale już na ich interpretację i swoje zachowanie – tak. Dlatego tak ważne jest zrozumienie mechanizmu złości. Najczęściej kryją się za nią zranione uczucia, zawód, strach, poczucie krzywdy czy utrata bezpieczeństwa. Wiedząc to, możesz zacząć lepiej sobie radzić z własnymi i cudzymi wybuchami gniewu.

To prawda, że im mniej stabilni emocjonalnie  jesteśmy, tym łatwiej nas zdenerwować, wciągnąć w konflikt, zranić. To w pewnym sensie spuścizna po dzieciństwie. Jeśli twoje potrzeby często nie były zaspokajane, miałaś też poczucie, że nie wolno ci się gniewać, by nie zasmucać rodziców – nikt nie nauczył cię, jak radzić sobie z trudnymi emocjami.

Złości nie warto, a wręcz nie warto tłumić. Lepsza metodą jest nastawienie się na to, co chce nam powiedzieć. Bo to ty musisz sobie poradzić z własną złością, nie inni. Spróbuj ją potraktować jak nauczycielkę.

Gdy ogarnia cię złość , nie kieruj jej przeciw innym ani przeciw sobie, tylko zastosuj którąś z podanych niżej – aktywizujących ciało lub wyciszających umysł – technik:
Działaj:

Wyjdź, jeśli możesz, na zewnątrz i rusz przed siebie szybkim marszem lub biegiem, aż się uspokoisz. Ruch znakomicie pozwala zużytkować gromadzącą się energię, a wysiłek fizyczny wyzwala endorfiny – poprawią twój nastrój, a dzięki temu, że minie trochę czasu od zdarzenia, które cię zdenerwowało, łatwiej ci będzie spojrzeć na sytuację z dystansem.

Podrzyj na strzępy grubą gazetę, możesz też uformować z niej kulki i rzucać nimi w drzwi lub ścianę.

Jeśli potrzebujesz się wyżyć, użyj poduszek, którymi możesz bez szkody uderzać w duże przedmioty, np. kanapę czy szafę.

Jeśli tylko warunki ci na to pozwalają, włącz na cały regulator (lub w słuchawkach) rytmiczną muzykę, np. bębnową, perkusyjną albo symfoniczną, i tańcz do niej lub głośno śpiewaj.

Odkurz całe mieszkanie lub umyj okna (w złości naprawdę dobrze się sprząta, na dodatek będziesz miała czyste mieszkanie).

Krzycz, tup, płacz.
Nie działaj:

Usiądź wygodnie i oddychaj, najlepiej przez nos. Weź 10 pogłębionych przeponowych oddechów, z wdechem wizualizuj sobie, że pobierasz dobrą energię, z wydechem – że wydalasz tę złą.

Obserwuj złość – nic nie rób, „stań obok” i przyglądaj się swoim emocjom – analizuj, jakie mały natężenie, jak zmieniały ci rysy twarzy, gdzie znajduje się napięcie w ciele  – po chwili zauważysz, że twoja energia podąża za uwagą, czyli angażuje się proces obserwacji. Jak twierdzi duchowy nauczyciel Osho, truciznę można przemienić w słodycz. Jak to się robi? Nie robiąc nic! „Potrzebujesz jedynie cierpliwości. Gdy przyjdzie złość, usiądź w milczeniu i obserwuj ją. Nie bądź jej przeciwny, nie opowiadaj się po jej stronie. Nie współdziałaj z nią, nie tłum jej. Bądź cierpliwy, po prostu zobacz, co się dzieje… niech narasta. Czekaj” – zaleca Osho.

Skorzystaj z wizualizacji, zamknij oczy i wyobraź sobie, że:

– lecisz samolotem, wznosisz się coraz wyżej i wyżej, a powód twojego zdenerwowania robi się coraz mniejszy,

– zdarzenie, które cię wyprowadziło z równowagi, jest niczym patyk na wodzie, przesuwa się powoli wraz z nurtem rzeki i znika po chwili z pola widzenia,

– złość jest zamknięta w wieży, a ty musisz przeznaczyć całą energię na znalezienie drogi i dotarcie na górę.

W tych wszystkich wizualizacjach chodzi o to, by oddalić się na chwilę od powodu złości i później, już na spokojnie, przeanalizować sytuację i rozwiązać ją pokojowo. Równie skuteczny może okazać się sposób bohaterki „Przeminęło z wiatrem” – Scarlett O’Hara mówiła sobie zawsze: „Pomyślę o tym jutro”.

Ustanów w swoim domu wyspę spokoju – od ciebie zależy, co się na niej znajdzie – stwórz ją w myślach choćby teraz, by w dowolnym momencie, w razie potrzeby, przenieść się tam wirtualnie. To może być wyspa z ciepłym piaskiem, widokiem na morze, miarowym szumem fal, huśtawką na drzewie lub po prostu twoja własna łazienka z wanną wypełnioną ciepłą wodą i relaksującą muzyką w tle. Po kąpieli zastosuj automasaż pachnącym balsamem. Otul się miękkim kocem. Rób to, co przemawia do twoich zmysłów. Rozluźnione ciało da spokój także myślom.
Zresetuj dysk

Powyższe metody to sposoby na to, by uspokoić emocje  tu i teraz. Nie rozwiązują jednak problemu pojawiania się złości. Potrzebne jest do tego poznanie jej źródeł i przeformułowanie własnych przekonań. Mogą ci w tym pomóc ćwiczenia.
Ćwiczenie: narysuj emocje

Możesz zacząć rysować w chwili złości albo po pewnym czasie, gdy masz już wgląd w swoje emocje (np. po ćwiczeniu z obserwacją złości), z dystansem, na spokojnie. Weź jak największą kartkę papieru i kolorowe kredki lub mazaki, narysuj swoją złość z energią, kolorami i intensywnością, z jaką się ona w twoim ciele i umyśle pojawia. Gdy to już zrobisz, a emocje nieco opadną, nadaj swojej złości imię. Następnie spójrz na nią ze współczuciem i zastanów się, jakie są prawdziwe przyczyny twojego zdenerwowania.

Na przykład złościsz się, gdy ktoś spóźnia się na spotkanie. Czy irytuje cię jego niepunktualność? Coś, na co nie masz wpływu? Czy może kryje się za tym twoja interpretacja, że nie jesteś dla tej osoby ważna, bo gdyby jej na tobie zależało, przyszłaby na czas, postarałaby się. Idźmy dalej – dlaczego uważasz, że ta osoba powinna bardziej się starać? Bo sama dbasz o to, by szanować czas innych. Do zastanowienia się: czy ta sytuacja narusza twoje wartości, jak np. szacunek do czasu innych osób, czy wynika z poczucia, że nie jesteś dla kogoś ważna? Następnie zastanów się, czy masz wpływ na powód swojej złości, czy nie? Na przykład, jaki masz wpływ na to, czy ktoś się spóźnia? Jeśli masz, to co możesz zrobić? Jeśli nie masz – to po co się denerwować? Możesz się zamiast tego zastanowić, co zrobić, na wypadek gdyby ktoś miał się spóźnić na spotkanie z tobą – zadzwonić na pół godziny przed spotkaniem i upewnić się, czy druga strona jest już w drodze i zdąży na czas? Może umówić się w takim miejscu, gdzie czekanie na kogoś przez kwadrans będzie przyjemne i pożyteczne? Jak możesz sama o siebie zadbać, nie oczekując, że ktoś inny to zrobi?

Złość wynika często z nierealnych oczekiwań, na przykład, że będziemy dla innych ważni, że w przyjaźni czy miłości nie ma konfliktów, że dzieci są zawsze posłuszne i grzeczne, a rodzice i przyjaciele zawsze powinni mieć dla nas czas, gdy ich potrzebujemy. Więcej zrozumienia, łagodności i akceptacji wobec innych, ale także więcej czułości i miłości wobec samej siebie, daje większy dystans do spraw. Zwłaszcza tych, których przebieg od nas nie zależy. A jeśli zależy, pozwoli nam go zmienić.
Ćwiczenie: znikająca złość

To ćwiczenie na rozliczanie się z powodami złości poprzez odbieranie im siły i znaczenia. Idź za instrukcją i nie podglądaj wcześniej dalszego przebiegu ćwiczenia.

Weź papierowe serwetki (lub kawałki białego papieru toaletowego) i mazakami wypisz na nich powody swojej złości. Wypisz osobno na każdej serwetce 10 powodów lub osób, które szczególnie doprowadzają cię do szału. Masz? Nalej do miski lub umywalki wodę, wrzuć serwetki i sprawdź, co się z nimi stanie. Po chwili z mokrej masy, w którą przeistoczyły się markerowe powody/osoby, możesz zrobić kulkę i albo zrzucić ją z balkonu, albo spuścić w toalecie i pożegnać na zawsze.

Za każdym następnym razem w chwili złości  przywołaj to wspomnienie i zobacz, jak bardzo jest niewarte twojego czasu i uwagi.

Możesz też, w innej wersji tego ćwiczenia, wypisać wszystkie powody lub osoby na tablicy, a następnie rzucać w nie mokrą gąbką, dopóki ich nie zetrzesz.

To także bardzo uwalniające doświadczenie.

/          Renata Mazurowska

trener rozwoju umiejętności osobistych i społecznych 

wpelnidnia.pl

Wszystko o złości.

Złość może mieć różne oblicza – od lekkiego rozdrażnienia, większej lub mniejszej irytacji, aż do rozsadzającej od środka wściekłości, nad którą trudno zapanować. To, co jednego zaledwie zirytuje, u kogoś innego może obudzić dzikie zwierzę. Jedno jest pewne – złość to ogromna energia. Może być destrukcyjna zarówno dla nas, jak i dla otoczenia, ale odpowiednio rozminowana jest w stanie przynieść spokój, ukojenie i rozwój osobisty. Od czego zacząć? Od obalenia kilku mitów na jej temat.

Anatomia gniewu
To nieprawda, że złość jest negatywną, destrukcyjną emocją. Gniew to ważna informacja. O tym, że twoje granice (wartości, poczucie bezpieczeństwa itd.) zostały naruszone lub przekroczone. To świetnie, że odczuwasz złość, w ten sposób nabierasz większej świadomości tego, na co się nie zgadzasz, co cię boli. Sęk w tym, by nie pozwolić przerodzić się złości w agresję, także tę skierowaną przeciwko sobie. Choć złość to emocja, możemy do niej podejść w racjonalny sposób. Zamiast mówić: „To przez ciebie tak się złoszczę, nic

Choć złość to emocja , możemy do niej podejść w racjonalny sposób. Zamiast mówić: „To przez ciebie tak się złoszczę, nic nie mogę na to poradzić”, pomyśl, że zwykle nie mamy wpływu na okoliczności zewnętrzne, które budzą nasz sprzeciw lub gniew (przykra uwaga od przełożonego, krzywdzące słowa przyjaciółki, niesprawiedliwe potraktowanie), ale już na ich interpretację i swoje zachowanie – tak. Dlatego tak ważne jest zrozumienie mechanizmu złości. Najczęściej kryją się za nią zranione uczucia, zawód, strach, poczucie krzywdy czy utrata bezpieczeństwa. Wiedząc to, możesz zacząć lepiej sobie radzić z własnymi i cudzymi wybuchami gniewu.

To prawda, że im mniej stabilni emocjonalnie jesteśmy, tym łatwiej nas zdenerwować, wciągnąć w konflikt, zranić. To w pewnym sensie spuścizna po dzieciństwie. Jeśli twoje potrzeby często nie były zaspokajane, miałaś też poczucie, że nie wolno ci się gniewać, by nie zasmucać rodziców – nikt nie nauczył cię, jak radzić sobie z trudnymi emocjami.

Złości nie warto, a wręcz nie warto tłumić. Lepsza metodą jest nastawienie się na to, co chce nam powiedzieć. Bo to ty musisz sobie poradzić z własną złością, nie inni. Spróbuj ją potraktować jak nauczycielkę.

Gdy ogarnia cię złość , nie kieruj jej przeciw innym ani przeciw sobie, tylko zastosuj którąś z podanych niżej – aktywizujących ciało lub wyciszających umysł – technik:
Działaj:

Wyjdź, jeśli możesz, na zewnątrz i rusz przed siebie szybkim marszem lub biegiem, aż się uspokoisz. Ruch znakomicie pozwala zużytkować gromadzącą się energię, a wysiłek fizyczny wyzwala endorfiny – poprawią twój nastrój, a dzięki temu, że minie trochę czasu od zdarzenia, które cię zdenerwowało, łatwiej ci będzie spojrzeć na sytuację z dystansem.

Podrzyj na strzępy grubą gazetę, możesz też uformować z niej kulki i rzucać nimi w drzwi lub ścianę.

Jeśli potrzebujesz się wyżyć, użyj poduszek, którymi możesz bez szkody uderzać w duże przedmioty, np. kanapę czy szafę.

Jeśli tylko warunki ci na to pozwalają, włącz na cały regulator (lub w słuchawkach) rytmiczną muzykę, np. bębnową, perkusyjną albo symfoniczną, i tańcz do niej lub głośno śpiewaj.

Odkurz całe mieszkanie lub umyj okna (w złości naprawdę dobrze się sprząta, na dodatek będziesz miała czyste mieszkanie).

Krzycz, tup, płacz.
Nie działaj:

Usiądź wygodnie i oddychaj, najlepiej przez nos. Weź 10 pogłębionych przeponowych oddechów, z wdechem wizualizuj sobie, że pobierasz dobrą energię, z wydechem – że wydalasz tę złą.

Obserwuj złość – nic nie rób, „stań obok” i przyglądaj się swoim emocjom – analizuj, jakie mały natężenie, jak zmieniały ci rysy twarzy, gdzie znajduje się napięcie w ciele – po chwili zauważysz, że twoja energia podąża za uwagą, czyli angażuje się proces obserwacji. Jak twierdzi duchowy nauczyciel Osho, truciznę można przemienić w słodycz. Jak to się robi? Nie robiąc nic! „Potrzebujesz jedynie cierpliwości. Gdy przyjdzie złość, usiądź w milczeniu i obserwuj ją. Nie bądź jej przeciwny, nie opowiadaj się po jej stronie. Nie współdziałaj z nią, nie tłum jej. Bądź cierpliwy, po prostu zobacz, co się dzieje… niech narasta. Czekaj” – zaleca Osho.

Skorzystaj z wizualizacji, zamknij oczy i wyobraź sobie, że:

– lecisz samolotem, wznosisz się coraz wyżej i wyżej, a powód twojego zdenerwowania robi się coraz mniejszy,

– zdarzenie, które cię wyprowadziło z równowagi, jest niczym patyk na wodzie, przesuwa się powoli wraz z nurtem rzeki i znika po chwili z pola widzenia,

– złość jest zamknięta w wieży, a ty musisz przeznaczyć całą energię na znalezienie drogi i dotarcie na górę.

W tych wszystkich wizualizacjach chodzi o to, by oddalić się na chwilę od powodu złości i później, już na spokojnie, przeanalizować sytuację i rozwiązać ją pokojowo. Równie skuteczny może okazać się sposób bohaterki „Przeminęło z wiatrem” – Scarlett O’Hara mówiła sobie zawsze: „Pomyślę o tym jutro”.

Ustanów w swoim domu wyspę spokoju – od ciebie zależy, co się na niej znajdzie – stwórz ją w myślach choćby teraz, by w dowolnym momencie, w razie potrzeby, przenieść się tam wirtualnie. To może być wyspa z ciepłym piaskiem, widokiem na morze, miarowym szumem fal, huśtawką na drzewie lub po prostu twoja własna łazienka z wanną wypełnioną ciepłą wodą i relaksującą muzyką w tle. Po kąpieli zastosuj automasaż pachnącym balsamem. Otul się miękkim kocem. Rób to, co przemawia do twoich zmysłów. Rozluźnione ciało da spokój także myślom.
Zresetuj dysk

Powyższe metody to sposoby na to, by uspokoić emocje tu i teraz. Nie rozwiązują jednak problemu pojawiania się złości. Potrzebne jest do tego poznanie jej źródeł i przeformułowanie własnych przekonań. Mogą ci w tym pomóc ćwiczenia.
Ćwiczenie: narysuj emocje

Możesz zacząć rysować w chwili złości albo po pewnym czasie, gdy masz już wgląd w swoje emocje (np. po ćwiczeniu z obserwacją złości), z dystansem, na spokojnie. Weź jak największą kartkę papieru i kolorowe kredki lub mazaki, narysuj swoją złość z energią, kolorami i intensywnością, z jaką się ona w twoim ciele i umyśle pojawia. Gdy to już zrobisz, a emocje nieco opadną, nadaj swojej złości imię. Następnie spójrz na nią ze współczuciem i zastanów się, jakie są prawdziwe przyczyny twojego zdenerwowania.

Na przykład złościsz się, gdy ktoś spóźnia się na spotkanie. Czy irytuje cię jego niepunktualność? Coś, na co nie masz wpływu? Czy może kryje się za tym twoja interpretacja, że nie jesteś dla tej osoby ważna, bo gdyby jej na tobie zależało, przyszłaby na czas, postarałaby się. Idźmy dalej – dlaczego uważasz, że ta osoba powinna bardziej się starać? Bo sama dbasz o to, by szanować czas innych. Do zastanowienia się: czy ta sytuacja narusza twoje wartości, jak np. szacunek do czasu innych osób, czy wynika z poczucia, że nie jesteś dla kogoś ważna? Następnie zastanów się, czy masz wpływ na powód swojej złości, czy nie? Na przykład, jaki masz wpływ na to, czy ktoś się spóźnia? Jeśli masz, to co możesz zrobić? Jeśli nie masz – to po co się denerwować? Możesz się zamiast tego zastanowić, co zrobić, na wypadek gdyby ktoś miał się spóźnić na spotkanie z tobą – zadzwonić na pół godziny przed spotkaniem i upewnić się, czy druga strona jest już w drodze i zdąży na czas? Może umówić się w takim miejscu, gdzie czekanie na kogoś przez kwadrans będzie przyjemne i pożyteczne? Jak możesz sama o siebie zadbać, nie oczekując, że ktoś inny to zrobi?

Złość wynika często z nierealnych oczekiwań, na przykład, że będziemy dla innych ważni, że w przyjaźni czy miłości nie ma konfliktów, że dzieci są zawsze posłuszne i grzeczne, a rodzice i przyjaciele zawsze powinni mieć dla nas czas, gdy ich potrzebujemy. Więcej zrozumienia, łagodności i akceptacji wobec innych, ale także więcej czułości i miłości wobec samej siebie, daje większy dystans do spraw. Zwłaszcza tych, których przebieg od nas nie zależy. A jeśli zależy, pozwoli nam go zmienić.
Ćwiczenie: znikająca złość

To ćwiczenie na rozliczanie się z powodami złości poprzez odbieranie im siły i znaczenia. Idź za instrukcją i nie podglądaj wcześniej dalszego przebiegu ćwiczenia.

Weź papierowe serwetki (lub kawałki białego papieru toaletowego) i mazakami wypisz na nich powody swojej złości. Wypisz osobno na każdej serwetce 10 powodów lub osób, które szczególnie doprowadzają cię do szału. Masz? Nalej do miski lub umywalki wodę, wrzuć serwetki i sprawdź, co się z nimi stanie. Po chwili z mokrej masy, w którą przeistoczyły się markerowe powody/osoby, możesz zrobić kulkę i albo zrzucić ją z balkonu, albo spuścić w toalecie i pożegnać na zawsze.

Za każdym następnym razem w chwili złości przywołaj to wspomnienie i zobacz, jak bardzo jest niewarte twojego czasu i uwagi.

Możesz też, w innej wersji tego ćwiczenia, wypisać wszystkie powody lub osoby na tablicy, a następnie rzucać w nie mokrą gąbką, dopóki ich nie zetrzesz.

To także bardzo uwalniające doświadczenie.

/ Renata Mazurowska

trener rozwoju umiejętności osobistych i społecznych

wpelnidnia.pl

Moc myśli – Cytuję: „Evelyn M. Monahan uległa w wieku 22 lat tragicznemu wypadkowi, w rezultacie którego została ciężko okaleczona: straciła wzrok, dostała padaczki, a po czterech latach dołączył się jeszcze paraliż prawego ramienia. Ataki epileptyczne były szczególnie częste (12-14 dziennie). Końskie dobowe dawki leków zredukowały je do 10-ciu. Evelyn czuła się bardzo nieszczęśliwa, nie mogła pogodzić się ze swoim ciężkim kalectwem i przez długich 9 lat dręczyła siebie i otoczenie, kipiała buntem i złością. Aż przyszło uspokojenie, a może wyczerpanie nerwowe.

Zaczęła rozmyślać nad ratunkiem dla siebie. I wtedy przypomniała sobie wiele ciekawych, dziwnych historii zasłyszanych jeszcze w dzieciństwie. Odgrzebywała w pamięci przypadki nagłych uzdrowień ludzi, którym lekarze nie dawali najmniejszej szansy wyzdrowienia. Zaczęła mozolnie przywoływać na pamięć zasady tzw. psychotronicznego leczenia, o którym wówczas mówiło się, że było źródłem tych wszystkich cudownych uzdrowień. Zdecydowała się spróbować..

Wtajemniczyła dwoje przyjaciół i we troje rozpoczęli stosowanie ćwiczeń ustalonych w punktach przez samą Evelyn. Ćwiczyli trzy razy dziennie z wielką dokładnością i zapałem. Była to przecież ostatnia deska ratunku.

Po 10-ciu dniach E. Monahan odzyskała wzrok. Stało się to nagle, raptownie. Jednocześnie z odzyskaniem wzroku ustały zupełnie ataki epileptyczne, a w tydzień później ustąpił paraliż.
Młoda kobieta była całkowicie zdrowa. Badania lekarskie nie wykazały śladu żadnej choroby.
Przepełniało ją szczęście powrotu do zdrowia, do normalnego życia i ogromna nieprzeparta chęć zapoznania z tą metodą jak największej ilości ludzi cierpiących.

Evelyn miała ukończone roczne studium psychologii eksperymentalnej na uniwersytecie w Georgii, w Atlancie. Postanowiła wrócić do szkolnictwa, by mieć ciągłe kontakty z ludźmi i móc przekazywać im swoją wiedzę i doświadczenie z zakresu leczenia psychotronicznego. Zamarzyły jej się wykłady na tymże uniwersytecie. Fakt, że wykłady z takiego przedmiotu nigdy nie istniały na żadnym amerykańskim uniwersytecie, nie przerażał jej wcale.

Zatelefonowała do sekretariatu, wyłuszczyła dokładnie sekretarce o co jej chodzi, podała swoje nazwisko oraz numer telefonu i nie zrażona konwencjonalnym zapewnieniem, że – jeżeli ktoś na uczelni zainteresuje się tym problemem, zostanie z nią skontaktowany, spokojnie czekała, ćwicząc systematycznie swą „cudowną technikę”. Wychodziła z założenia, że skoro mocą „swego wyższego Ja”, swojej Nadświadomości, potrafiła wyleczyć własne ciężkie kalectwo, to nie ma przeszkód do rozwiązania przy pomocy tej samej potęgi każdej innej sytuacji życiowej. Jakoż po miesiącu dyrektor Studiów Specjalnych na tamtejszym uniwersytecie zaproponował jej wykłady z parapsychologii. Chętnie oczywiście przyjęła ofertę i została instruktorem parapsychologii. Jej wykładów słuchało przeciętnie 250 studentów w każdym semestrze.

Evelyn była zadowolona, ale pragnęła jeszcze szerszych kontaktów z ludźmi. Marzyła o telewizji, radiu i prasie. W tej intencji ciągle uprawiała z ogromny zapałem technikę psychotroniczną. Wierzyła w jej nieograniczone możliwości, była pewna, iż znikną przeszkody, stojące na drodze jej ambitnych planów.
Po miesiącu zwrócił się do niej „Atlanta Journal” z propozycją napisania reportażu na temat jej wykładów. Następny tydzień przyniósł kontakt z telewizją. Proponowano udział w programie „Georgia dzisiaj”, odbieranym przez miliony telewidzów-sympatyków. Reakcja na poruszony przez E. Monahan problem była tak wielka, że po trzech tygodniach poproszono ją o powtórne wystąpienie w telewizji. W tym czasie miała też pogadanki w radio, o jej artykuły ubiegały się takie czasopisma, jak „National Inquire”, „Midnight” i „Time Magazin”.

Książki E.M. Monahan ukazały się w Japonii, Anglii, RFN, Meksyku i we Włoszech. A więc spełniły się marzenia. W swojej książce, której oryginalny tytuł brzmi „The miracle of metaphysical healing” autorka w osobistym kontakcie z czytelnikiem, bez reszty, bez zastrzeżeń oddaje mu do dyspozycji całą swą wiedzę, swoje doświadczenia, pragnie przelać w niego własny zapał, zachwyt, swą odzyskana radość życia i szczęście pomagania innym.

Leczenie psychotroniczne, owa technika wielekroć sprawdzana, nazywana przez Evelyn „niezawodną”, „cudowną”, jest niesłychanie prosta, ale autorka wielokrotnie przestrzega, by nie zlekceważyć jej, nie odrzucić tylko dlatego, że jest tak bardzo dostępna dla każdego. I rzeczywiście, psychotroniczne leczenie nie związane jest z żadnymi wydatkami, nie wymaga żadnych rekwizytów, żadnego specjalnego wykształcenia, wymagana jest tylko dobra wola, wytrwałość, spokój.

Na czym więc sprawa polega?
Człowiek jest istotą wspaniałą, potężną przez nieograniczone siły utajone, z którymi przychodzi już na świat. Dzięki tej potędze jest w stanie usuwać ze swego życia choroby, kalectwo, zmieniać przykre sytuacje życiowe itd., gdyż z natury rzeczy należą mu się szczęście, radość i doskonałe zdrowie.

Na nieszczęście człowiek jest nieświadomy swego wspaniałego wyposażenia w potęgę iście boską. Cierpi, choruje, męczy się, narzeka, szuka rozpaczliwie ratunku i ani się domyśla, że on sam posiada moc uzdrawiania. Jest jak król, który zapomniał, że jest królem, że ma płaszcz królewski na ramionach i złotą koronę na głowie, uznał się za żebraka, więc w pyle drogi siedzi i żebrze u przechodniów o wsparcie.

Tę świadomość własnej mocy, własnych nieograniczonych możliwości nazywa Evelyn M. „naszym wyższym Ja”, a moc realizowania życzeń, zaspakajania potrzeb, zmieniania nawet niekorzystnych okoliczności życiowych – nadświadomością.

Umysłem świadomym określa autorka świadomość otaczających nas realiów. To umysł świadomy rejestruje wszystkie nasze spostrzeżenia, odczucia, on zarządza pamięcią, on wyciąga wnioski, planuje itd. itd. On wreszcie ulega chorobom, cierpieniom, odczuwa radość, szczęście, strach, rozpacz itd. Umysł świadomy jest ograniczony w swoich możliwościach, on też jest „ślepy” – jak się wyraża Monahan – na istnienie naszego „wyższego Ja”.

Otóż, żeby skutecznie posłużyć się techniką psychotronicznego działania, trzeba odwołać się do swego potężnego „wyższego Ja” oraz własnej nadświadomości i… żądać. Nie prosić, błagać, żebrać, a spokojnie, zdecydowanie rozkazywać.

W swoich instrukcjach Evelyn M. nigdy nie podaje słowa „proszę” czy „błagam”, lecz „chcę”, „pragnę”, „rozkazuję”, „zażądam”, pozbawione jednak agresywnego roszczenia.

Wychodzi ona z założenia, że sięgamy po swoje, że są to dobra zaprogramowane dla nas od początku świata, utracone przez nas przez niewiedzę, ograniczoność i własną słabość. W ufnym żądaniu tych wszystkich dobrodziejstw jest jakieś odcięcie się od dotychczasowego mylnego, tragicznego w skutkach, stanowiska ludzkości, na powrót na właściwe miejsce, wyznaczone nam od wieków.

Moc myśli

Cytuję: „Evelyn M. Monahan uległa w wieku 22 lat tragicznemu wypadkowi, w rezultacie którego została ciężko okaleczona: straciła wzrok, dostała padaczki, a po czterech latach dołączył się jeszcze paraliż prawego ramienia. Ataki epileptyczne były szczególnie częste (12-14 dziennie). Końskie dobowe dawki leków zredukowały je do 10-ciu. Evelyn czuła się bardzo nieszczęśliwa, nie mogła pogodzić się ze swoim ciężkim kalectwem i przez długich 9 lat dręczyła siebie i otoczenie, kipiała buntem i złością. Aż przyszło uspokojenie, a może wyczerpanie nerwowe.

Zaczęła rozmyślać nad ratunkiem dla siebie. I wtedy przypomniała sobie wiele ciekawych, dziwnych historii zasłyszanych jeszcze w dzieciństwie. Odgrzebywała w pamięci przypadki nagłych uzdrowień ludzi, którym lekarze nie dawali najmniejszej szansy wyzdrowienia. Zaczęła mozolnie przywoływać na pamięć zasady tzw. psychotronicznego leczenia, o którym wówczas mówiło się, że było źródłem tych wszystkich cudownych uzdrowień. Zdecydowała się spróbować..

Wtajemniczyła dwoje przyjaciół i we troje rozpoczęli stosowanie ćwiczeń ustalonych w punktach przez samą Evelyn. Ćwiczyli trzy razy dziennie z wielką dokładnością i zapałem. Była to przecież ostatnia deska ratunku.

Po 10-ciu dniach E. Monahan odzyskała wzrok. Stało się to nagle, raptownie. Jednocześnie z odzyskaniem wzroku ustały zupełnie ataki epileptyczne, a w tydzień później ustąpił paraliż.
Młoda kobieta była całkowicie zdrowa. Badania lekarskie nie wykazały śladu żadnej choroby.
Przepełniało ją szczęście powrotu do zdrowia, do normalnego życia i ogromna nieprzeparta chęć zapoznania z tą metodą jak największej ilości ludzi cierpiących.

Evelyn miała ukończone roczne studium psychologii eksperymentalnej na uniwersytecie w Georgii, w Atlancie. Postanowiła wrócić do szkolnictwa, by mieć ciągłe kontakty z ludźmi i móc przekazywać im swoją wiedzę i doświadczenie z zakresu leczenia psychotronicznego. Zamarzyły jej się wykłady na tymże uniwersytecie. Fakt, że wykłady z takiego przedmiotu nigdy nie istniały na żadnym amerykańskim uniwersytecie, nie przerażał jej wcale.

Zatelefonowała do sekretariatu, wyłuszczyła dokładnie sekretarce o co jej chodzi, podała swoje nazwisko oraz numer telefonu i nie zrażona konwencjonalnym zapewnieniem, że – jeżeli ktoś na uczelni zainteresuje się tym problemem, zostanie z nią skontaktowany, spokojnie czekała, ćwicząc systematycznie swą „cudowną technikę”. Wychodziła z założenia, że skoro mocą „swego wyższego Ja”, swojej Nadświadomości, potrafiła wyleczyć własne ciężkie kalectwo, to nie ma przeszkód do rozwiązania przy pomocy tej samej potęgi każdej innej sytuacji życiowej. Jakoż po miesiącu dyrektor Studiów Specjalnych na tamtejszym uniwersytecie zaproponował jej wykłady z parapsychologii. Chętnie oczywiście przyjęła ofertę i została instruktorem parapsychologii. Jej wykładów słuchało przeciętnie 250 studentów w każdym semestrze.

Evelyn była zadowolona, ale pragnęła jeszcze szerszych kontaktów z ludźmi. Marzyła o telewizji, radiu i prasie. W tej intencji ciągle uprawiała z ogromny zapałem technikę psychotroniczną. Wierzyła w jej nieograniczone możliwości, była pewna, iż znikną przeszkody, stojące na drodze jej ambitnych planów.
Po miesiącu zwrócił się do niej „Atlanta Journal” z propozycją napisania reportażu na temat jej wykładów. Następny tydzień przyniósł kontakt z telewizją. Proponowano udział w programie „Georgia dzisiaj”, odbieranym przez miliony telewidzów-sympatyków. Reakcja na poruszony przez E. Monahan problem była tak wielka, że po trzech tygodniach poproszono ją o powtórne wystąpienie w telewizji. W tym czasie miała też pogadanki w radio, o jej artykuły ubiegały się takie czasopisma, jak „National Inquire”, „Midnight” i „Time Magazin”.

Książki E.M. Monahan ukazały się w Japonii, Anglii, RFN, Meksyku i we Włoszech. A więc spełniły się marzenia. W swojej książce, której oryginalny tytuł brzmi „The miracle of metaphysical healing” autorka w osobistym kontakcie z czytelnikiem, bez reszty, bez zastrzeżeń oddaje mu do dyspozycji całą swą wiedzę, swoje doświadczenia, pragnie przelać w niego własny zapał, zachwyt, swą odzyskana radość życia i szczęście pomagania innym.

Leczenie psychotroniczne, owa technika wielekroć sprawdzana, nazywana przez Evelyn „niezawodną”, „cudowną”, jest niesłychanie prosta, ale autorka wielokrotnie przestrzega, by nie zlekceważyć jej, nie odrzucić tylko dlatego, że jest tak bardzo dostępna dla każdego. I rzeczywiście, psychotroniczne leczenie nie związane jest z żadnymi wydatkami, nie wymaga żadnych rekwizytów, żadnego specjalnego wykształcenia, wymagana jest tylko dobra wola, wytrwałość, spokój.

Na czym więc sprawa polega?
Człowiek jest istotą wspaniałą, potężną przez nieograniczone siły utajone, z którymi przychodzi już na świat. Dzięki tej potędze jest w stanie usuwać ze swego życia choroby, kalectwo, zmieniać przykre sytuacje życiowe itd., gdyż z natury rzeczy należą mu się szczęście, radość i doskonałe zdrowie.

Na nieszczęście człowiek jest nieświadomy swego wspaniałego wyposażenia w potęgę iście boską. Cierpi, choruje, męczy się, narzeka, szuka rozpaczliwie ratunku i ani się domyśla, że on sam posiada moc uzdrawiania. Jest jak król, który zapomniał, że jest królem, że ma płaszcz królewski na ramionach i złotą koronę na głowie, uznał się za żebraka, więc w pyle drogi siedzi i żebrze u przechodniów o wsparcie.

Tę świadomość własnej mocy, własnych nieograniczonych możliwości nazywa Evelyn M. „naszym wyższym Ja”, a moc realizowania życzeń, zaspakajania potrzeb, zmieniania nawet niekorzystnych okoliczności życiowych – nadświadomością.

Umysłem świadomym określa autorka świadomość otaczających nas realiów. To umysł świadomy rejestruje wszystkie nasze spostrzeżenia, odczucia, on zarządza pamięcią, on wyciąga wnioski, planuje itd. itd. On wreszcie ulega chorobom, cierpieniom, odczuwa radość, szczęście, strach, rozpacz itd. Umysł świadomy jest ograniczony w swoich możliwościach, on też jest „ślepy” – jak się wyraża Monahan – na istnienie naszego „wyższego Ja”.

Otóż, żeby skutecznie posłużyć się techniką psychotronicznego działania, trzeba odwołać się do swego potężnego „wyższego Ja” oraz własnej nadświadomości i… żądać. Nie prosić, błagać, żebrać, a spokojnie, zdecydowanie rozkazywać.

W swoich instrukcjach Evelyn M. nigdy nie podaje słowa „proszę” czy „błagam”, lecz „chcę”, „pragnę”, „rozkazuję”, „zażądam”, pozbawione jednak agresywnego roszczenia.

Wychodzi ona z założenia, że sięgamy po swoje, że są to dobra zaprogramowane dla nas od początku świata, utracone przez nas przez niewiedzę, ograniczoność i własną słabość. W ufnym żądaniu tych wszystkich dobrodziejstw jest jakieś odcięcie się od dotychczasowego mylnego, tragicznego w skutkach, stanowiska ludzkości, na powrót na właściwe miejsce, wyznaczone nam od wieków.

Błędy polskiego systemu edukacji – Albert Camus powiedział kiedyś, że “szkoła przygotowuje dzieci do życia w świecie, który nie istnieje”. Obecny system edukacji jest przestarzałym reliktem, pełnym szkodliwych zasad i ograniczających schematów. Najwyższy czas głośno i wyraźnie powiedzieć o tym, co dokładnie szkoła robi źle i dlaczego tak się dzieje.

 

Obecny system edukacji powstał na potrzeby gospodarki industrialnej ubiegłych wieków. Ma na celu szkolenie armii bezmyślnych robotów, które będą posłusznie pracować na rzecz obecnej gospodarki.

Całkiem zgrabnie ujęła to prof. dr hab Dorota Klus-Stańska (wielokrotnie nagrodzona za swoje badania, aktualnie zajmuje się badaniem procesów i mechanizmów kształcenia w szkołach podstawowych oraz generowanych przez nie barier w rozwoju uczniów):

    “Szkoła jest skansenem, nie tylko nie zapewniającym nabywania kompetencji do radzenia sobie we współczesności, a wręcz pielęgnującym kompetencje bezużyteczne, autodestrukcyjne wobec jednostki i społeczeństwa (…)”

W tym artykule opisuję 13 najważniejszych błędów polskiego systemu edukacji. Zanim o nich przeczytasz, chcę zaznaczyć, że:

1. Poniższy artykuł skupia się na szkodliwych aspektach polskiego systemu edukacji. Nie oznacza to jednak, że jest on w całości zły i tylko zły. Dostrzegam wiele pozytywnych aspektów ścieżki edukacji polskich dzieci. Mimo to, przytłaczająca ilość wad tego systemu jak i ich ogromne znaczenie sprawia, że cały system edukacji nadaje się do kosza i ten artykuł ma na celu zwiększenie świadomości tego problemu.

2. Krytykuję system edukacji, nie nauczycieli. Faktem jest, że wielu nauczycieli wykonuje swoją pracę na bardzo niskim poziomie, ale prawdą jest również to, że nauczyciele zarabiają śmieszne pieniądze i nikt nie uczy ich tego, jak uczyć i jak traktować dzieci. To błąd systemu, nie jego pracowników. Oczywiście nauczyciel świadomy błędów systemu edukacji może samodzielnie zminimalizować lub naprawić część z nich we własnym zakresie (i taki jest też cel tego tekstu).

3. Jeśli uważasz, że jakiś fragment tego artykułu zawiera błędne tezy lub nieprawdziwe informacje, napisz o tym w komentarzach – jestem otwarty na rozmowę.

4. Ze względu na długość tekstu, w tym artykule nie opisuję lepszych rozwiązań oraz alternatyw dla tradycyjnej edukacji (np. szkoły demokratyczne czy waldorfowskie, nauczanie domowe). Zostanie to poruszone w jednym z kolejnych artykułów.

 

Gotowy? Zaczynamy od najważniejszego:
1. Schemat “Popełnianie błędów jest złe”

To założenie, które leży u podstaw obecnego systemu edukacji. Przenika przez każdą jego płaszczyznę i jest obecne w codziennym życiu każdej szkoły. Już od pierwszej klasy szkoły podstawowej dzieci są ofiarami polityki strachu, według której nauczyciele traktują popełnianie błędów jako oznakę bycia “gorszym uczniem”.

Taki sposób myślenia niszczy kreatywność dzieci i buduje u nich stałe poczucie strachu przed podejmowaniem działań i eksperymentowaniem. To w większości przypadków na zawsze kształtuje psychikę człowieka i jest jednym z najważniejszych powodów, dla których tak wielu z nas żyje przeciętnym życiem.

Popełnianie błędów jest nieodłącznym i koniecznym elementem nauki i każdy człowiek powinien być gotowy, a nawet ciekawy niepowodzeń – to najlepszy sposób na szybkie uczenie się na bazie doświadczenia, a nie suchej teorii.

    „Nigdy nie pozwoliłem mojej szkole stanąć na drodze mojej edukacji.” - Mark Twain

2. Schemat “Na każde pytanie jest tylko jedna odpowiedź”

To założenie również jest głęboko zakorzenione w systemie edukacji i posłuszeństwo wobec tego schematu jest wymagane na każdym kroku ścieżki edukacji dziecka – “Wpasuj się w nasz sposób myślenia, albo zgiń”.

Najlepszym przykładem jest matura, na której uczeń musi idealnie wpasować się w określony klucz, który określa jaka interpretacja zadania jest prawidłowa, a jaka nie. Wszelkie twórcze pomysły uczniów są z miejsca krytykowane przez nauczycieli, którzy sami tkwią od wielu lat w ścisłych schematach.

Od uczniów oczekuje się tylko “prawidłowych” odpowiedzi – wymusza się na nich sposób myślenia, który został z góry określony w kluczu. Dzieci, których osobowość wyłamuje się ze ścisłego schematu, są traktowane z pogardą jako jednostki bezwartościowe.

Takie podejście upośledza umiejętność poszukiwania kreatywnych i oryginalnych rozwiązań, zabija innowacyjność i zdolność do twórczego rozwiązywania codziennych problemów.
3. Szkolny system oceniania wiedzy i zachowania

W pierwszej klasie dzieci wręcz wyrywają się do odpowiedzi. Chcą się pochwalić wiedzą, nawet jeśli nie są jej pewni. Im starsza klasa, tym mniej rąk w górze. Dzieci wiedzą, że każda zła odpowiedź zostanie skrytykowana przez nauczyciela, a więc nie warto ryzykować.

Dzieci bardzo szybko się uczą, że ich głównym celem jest zdobywanie dobrych ocen, a nie uczenie się i poznawanie świata. Rywalizują ze swoimi rówieśnikami i na podstawie ocen porównują się do nich. Ci, którzy dostają gorsze oceny, czują się gorsi od innych, co bardzo negatywnie wpływa na ich poczucie własnej wartości i motywację.

Ocenie podlega też zachowanie uczniów – już w pierwszej klasie dziecko dostaje łatkę “pilny uczeń”, “leń”, “łobuz”, “nieśmiała, ale grzeczna” i wiele innych. Czasami te łatki towarzyszy mu przez całe życie.

    „Za największe zło kapitalizmu uważam okaleczenie osobowości. Złem tym dotknięty jest cały nasz system edukacyjny. Uczniom nazbyt silnie wpaja się idee współzawodnictwa, kazać im uznawać żądzę odnoszenia sukcesów za podstawę przyszłej kariery.” – Albert Einstein

4. Schemat “Musisz być posłuszny autorytetom”

Od dzieci wymaga się posłuszeństwa i podporządkowania – od samego początku ich ścieżki edukacyjnej. W szkole oczywiste jest, że nauczyciel ma zawsze racje i że uczeń nie może z nim dyskutować.

W efekcie prawie wszystko, co powie nauczyciel jest dla dziecka jak wyrocznia. Niejednokrotnie wpływa to na bieg całego życia dziecka, które bezkrytycznie wierzy w każde słowo autorytetu.

“Nie masz zdolności muzycznych”, “Już nigdy nie będziesz dobry w matematyce”, “Jesteś najgorszym uczniem w klasie” – dziecko z łatwością w to uwierzy i będzie samo tak o sobie myśleć, często przez resztę swojego życia.

Jakakolwiek oznaka braku posłuszeństwa autorytetom (choćby chęć dyskusji, wyrażenia własnego zdania!), jest od razu traktowana jako złe zachowanie i jest odnotowane jako uwaga w dzienniczku ucznia.

    „Ideałem wychowawczym nauczycieli jest przekształcenie zwykłego ucznia w ucznia wzorowego. W ucznia, a nie dorosłego. Nauczyciele czują się zwierzchnikami uczniów, i takimi chcą pozostać do końca, tj. do chwili, gdy przekażą go następnym zwierzchnikom. Jest to masowe produkowanie ludzi nieodpowiedzialnych” – Marian Mazur, wybitny polski cybernetyk (1909 – 1982)

5. Sposób rozumienia ludzkich talentów

To ograniczone myślenie w stylu: „Albo masz talent, albo go nie masz.” Najgorsze jest to, że jedno stwierdzenie nauczyciela może ukształtować dziecko na całe życie.

Wystarczy, że przy jednej okazji powie on dziecku “Nie masz talentu do matematyki, lepiej zabierz się za coś innego”. Jak myślisz, jak to wpłynie na psychikę dziecka, jeśli uwierzy w te słowa (a w większości sytuacji uwierzy, bo nauczyciel jest dla niego naturalnym autorytetem)?

Oczywiście do talentu potrzebne są pewne predyspozycje ale kluczowa jest ciężka, wytrwała praca.

Szkoła ma również tendencję do określania i wyodrębniania grupy talentów: plastyczny, muzyczny, matematyczny i pisarski. Nauczyciele zapominają o tym, jakie bogactwo tkwi w łączeniu dyscyplin. Leonardo da Vinci był jednocześnie malarzem, architektem, filozofem, muzykiem, pisarzem, odkrywcą, matematykiem, mechanikiem, anatomem, wynalazcą i geologiem.
6. Hierarchia przedmiotów

Według systemu najważniejsze przedmioty to te najbardziej użyteczne do funkcjonowania w obecnym społeczeństwie z perspektywy obecnej gospodarki (co oznacza, że jeśli lubisz malować, tańczyć lub śpiewać, będzie ci ciężko, jako dziecko będziesz niemal zmuszony, by zrezygnować z tego, co kochasz i do czego masz naturalny talent).

Świat już dawno się przekwalifikował i nowe branże, gałęzie rynku i nisze, pojawiają się niemal każdego dnia. Ani matematyka ani plastyka nie jest ważniejsza.
7. Podział na przedmioty ścisłe i humanistyczne

Podział ten sprawia, że jeśli uczeń został oceniony jako umysł ścisły, z miejsca przekreśla przedmioty humanistyczne (bo przecież ma predyspozycje do ścisłych), i na odwrót.

Największe innowacje, wynalazki i praktyczne pomysły wynikają z połączenia dyscyplin, a nie z ich dzielenia. Leonardo da Vinci był geniuszem ze względu na płynne lawirowanie pomiędzy dziedzinami i kompetencjami.

Ten podział nie jest prawdziwy i każdy (jeśli poświęci na to czas) może być świetny w łączeniu dyscyplin zarówno ścisłych jak i humanistycznych.
8. Każde dziecko jest mierzone tą samą miarą

Wszyscy muszą umieć to samo i uczyć się tego w taki sam sposób. System edukacji zupełnie ignoruje fakt, że każde dziecko jest inne. Każde dziecko ma swój własny sposób uczenia się, rozumienia świata, zapamiętywania informacji.

Różne dzieci mają różne pasje i różne marzenia. Dzieci na początku szkolnej przygody powinny samodzielnie lub razem z rodzicami określać swoje potrzeby względem edukacji. Każdy uczeń powinien mieć indywidualną ścieżkę rozwoju, zaprojektowaną tak, aby pozwalała ona rozwijać talenty i najważniejsze umiejętności.
9. Przeładowanie dzieci ilością wiedzy

Każde dziecko jest zmuszone do czytania stosów książek każdego miesiąca, kuć na pamięć daty i formułki, pisać trzy kartkówki każdego tygodnia i codziennie odrabiać ogrom zadań domowych.

Umysł dziecka szybko staje się przeładowany informacjami, co wpływa niekorzystnie na rozwój umiejętności, przy których nie jest potrzebna wiedza, ale praktyka (czynności manualne, aktywności związane z ciałem, empatia, relacje międzyludzkie).

Ponad 70% tak zdobytej wiedzy uleci z młodych głów jeszcze przed ukończeniem szkoły, a co gorsza, upośledzi dziecko w poszukiwaniu i zdobywaniu wiedzy w życiu dorosłym.

Przytłaczająca ilość testów, kartkówek, sprawdzianów i egzaminów to sposób na wywieranie na dzieciach wielkiej presji (co jest przyczyną chronicznego stresu, który skutecznie zabija komórki mózgowe), podczas gdy w tym okresie powinny mieć one komfortową przestrzeń do nauki poprzez zabawę, eksplorowanie i doświadczanie.
10. Wszystkie dzieci są w klasach z dziećmi w tym samym wieku

Zabieg utworzenia klas dzieci w tym samym wieku świetnie działa na egzekwowanie dyscypliny – podobny etap w rozwoju psychicznym, więc i podobne reakcje. Kompletnie ignorujemy fakt, że dzieci są na zupełnie innym poziomie intelektualnym i poznawczym i nie powinny uczyć się tych samych rzeczy.

Mało tego, wprowadza to fałszywy obraz świata – nigdzie bowiem poza szkołą nie ma sytuacji gdzie obracamy się wyłącznie wśród rówieśników. W kościele, w pracy, w klubie fitness, w restauracji – wszędzie poznajemy ludzi w bardzo zróżnicowanym przedziale wiekowym i musimy nauczyć dziecko życia w takim społeczeństwie.
11. Uczenie dzieci bezużytecznej wiedzy

Nie można określić obiektywnie jaka wiedza jest użyteczna ani praktyczna. Zależy to bowiem od tego, co nasze dziecko zechce w życiu praktykować. Dlatego zasób wiedzy, jaką dziecku należy pokazać lub przekazać, zależy od jego indywidualnych potrzeb. Szkoła nigdy nie dostosuje się do tej uniwersalnej prawdy.

Nikt w szkole nie umie powiedzieć do czego przyda się nam wiedza, która jest nam tam wciskana do głowy. Nauczyciele mówią jedynie “Kiedyś Ci się to przyda”. Nic dziwnego, że dzieci nie mają ani grama motywacji do tego, aby uczyć się suchych i nieprzydatnych formułek.
12. Uczenie dzieci w niezwykle nudny sposób

Większość (choć nie wszyscy) nauczyciele uczą dzieci nudnych rzeczy w nudny sposób. Zniechęcają je do nauki, a czasami tworzą nawet fobię związaną z “zakuwaniem” i szkołą.

Dziecko otrzymuje prosty komunikat: “Świat przedstawiany w szkole nie jest ciekawy. Nauka jest trudna i nieprzyjemna.” W efekcie przestaje poznawać świat na własną rękę i traci dziecięcy pęd do eksplorowania wszystkiego, co nowe.

To nie jest wina nauczycieli, bo ich też nikt nie nauczył, jak uczyć. Każdy pracownik szkoły powinien zostać porządnie przeszkolony z metod efektywnej i praktycznej nauki dzieci oraz z podstaw psychologii.

    “Upokarzanie i psychiczne gnębienie uczniów przez niedouczonych i egoistycznych nauczycieli sieje spustoszenie w młodych umysłach, powodując w późniejszym wieku opłakane skutki, których już nie da się naprawić.” – Albert Einstein

13. Pomijanie kluczowych umiejętności

Szkoła pomija kompetencje, które każdemu z nas są niezbędne do życia we współczesnym świecie.

System edukacji nie zawiera w programie takich przedmiotów, jak: Inteligencja emocjonalna, inteligencja finansowa, budowanie relacji i związków, komunikacja międzyludzka, przedsiębiorczość, rozwiązywanie problemów, dbanie o ciało, dbanie o zdrowie, medytacja, planowanie przyszłości, zarządzanie czasem i wiele, wiele innych.

 

To tylko wierzchołek góry lodowej. Mam jednak nadzieję, że to wystarczy, aby Twoje spojrzenie na obecny system edukacji nieco się zmieniło.

Być może zastanawiasz się co z tym wszystkim zrobić. Wiem, przydałaby się nie lada rewolucja w naszym szkolnictwie.

Nie mam jednak zamiaru zmieniać obecnego systemu edukacji, bo to polityczna walka z wiatrakami. Uważam, że rewolucja powinna nastąpić oddolnie, nie odgórnie. Dlatego chcę angażować się w propagowanie idei świadomej edukacji i planuję zbudować solidne alternatywy, które umożliwią dzieciom uczenie się użytecznych rzeczy w inteligentny sposób.

Spotykam ludzi, którzy działają w sferze edukacji i ku mojemu zaskoczeniu jest takich osób bardzo dużo. Świadomość tego problemu rośnie bardzo szybko i wiem, że zmiany są tuż za rogiem.

Ten artykuł powstał we współpracy z Angeliką Gąsior, nauczycielką i trenerem od lat zajmującą się rozwojem intelektualnym dzieci oraz edukacją rodziców. Współpraca z Angeliką to jeden z kroków na drodze mojego zaangażowania w budowanie alternatywnych rozwiązań edukacyjnych dla Polaków.

 

Jeśli jesteś rodzicem i masz dzieci, które są w szkole (lub które wkrótce do niej pójdą), pewnie zastanawiasz się nad tym, co powinieneś zrobić. Nie możesz czekać na reformy i rewolucje, bo Twoje dziecko potrzebuje edukacji tu i teraz.

Dobra wiadomość jest taka, że możesz zrobić całkiem dużo. Możesz zadbać o to, aby sposób rozumienia świata Twojego dziecka nie został upośledzony przez obecny system edukacji.

Za pomocą rozmów, zabaw, zadań i ćwiczeń możesz uchronić swoje dziecko przed indoktrynacją ograniczających schematów myślenia. Wiesz już, co szkolna edukacja robi źle. Gdy Twoja pociecha jest przy Tobie, rób rzeczy dokładnie odwrotne.

W jednym z kolejnych artykułów opiszę istniejące na rynku alternatywy dla tradycyjnego systemu edukacji (szkoły demokratyczne, waldorfowskie, domowa edukacja). Pojawia się ich w Polsce coraz więcej, ich program jest przemyślany i wolny od wyżej opisanych, szkodliwych schematów.

Napisz w komentarzach jakie są Twoje doświadczenia ze szkołą i co udało Ci się zaobserwować u swoich dzieci. Zapraszam do dyskusji na temat, który powinien być w naszym kraju priorytetem.

Błędy polskiego systemu edukacji

Albert Camus powiedział kiedyś, że “szkoła przygotowuje dzieci do życia w świecie, który nie istnieje”. Obecny system edukacji jest przestarzałym reliktem, pełnym szkodliwych zasad i ograniczających schematów. Najwyższy czas głośno i wyraźnie powiedzieć o tym, co dokładnie szkoła robi źle i dlaczego tak się dzieje.



Obecny system edukacji powstał na potrzeby gospodarki industrialnej ubiegłych wieków. Ma na celu szkolenie armii bezmyślnych robotów, które będą posłusznie pracować na rzecz obecnej gospodarki.

Całkiem zgrabnie ujęła to prof. dr hab Dorota Klus-Stańska (wielokrotnie nagrodzona za swoje badania, aktualnie zajmuje się badaniem procesów i mechanizmów kształcenia w szkołach podstawowych oraz generowanych przez nie barier w rozwoju uczniów):

“Szkoła jest skansenem, nie tylko nie zapewniającym nabywania kompetencji do radzenia sobie we współczesności, a wręcz pielęgnującym kompetencje bezużyteczne, autodestrukcyjne wobec jednostki i społeczeństwa (…)”

W tym artykule opisuję 13 najważniejszych błędów polskiego systemu edukacji. Zanim o nich przeczytasz, chcę zaznaczyć, że:

1. Poniższy artykuł skupia się na szkodliwych aspektach polskiego systemu edukacji. Nie oznacza to jednak, że jest on w całości zły i tylko zły. Dostrzegam wiele pozytywnych aspektów ścieżki edukacji polskich dzieci. Mimo to, przytłaczająca ilość wad tego systemu jak i ich ogromne znaczenie sprawia, że cały system edukacji nadaje się do kosza i ten artykuł ma na celu zwiększenie świadomości tego problemu.

2. Krytykuję system edukacji, nie nauczycieli. Faktem jest, że wielu nauczycieli wykonuje swoją pracę na bardzo niskim poziomie, ale prawdą jest również to, że nauczyciele zarabiają śmieszne pieniądze i nikt nie uczy ich tego, jak uczyć i jak traktować dzieci. To błąd systemu, nie jego pracowników. Oczywiście nauczyciel świadomy błędów systemu edukacji może samodzielnie zminimalizować lub naprawić część z nich we własnym zakresie (i taki jest też cel tego tekstu).

3. Jeśli uważasz, że jakiś fragment tego artykułu zawiera błędne tezy lub nieprawdziwe informacje, napisz o tym w komentarzach – jestem otwarty na rozmowę.

4. Ze względu na długość tekstu, w tym artykule nie opisuję lepszych rozwiązań oraz alternatyw dla tradycyjnej edukacji (np. szkoły demokratyczne czy waldorfowskie, nauczanie domowe). Zostanie to poruszone w jednym z kolejnych artykułów.



Gotowy? Zaczynamy od najważniejszego:
1. Schemat “Popełnianie błędów jest złe”

To założenie, które leży u podstaw obecnego systemu edukacji. Przenika przez każdą jego płaszczyznę i jest obecne w codziennym życiu każdej szkoły. Już od pierwszej klasy szkoły podstawowej dzieci są ofiarami polityki strachu, według której nauczyciele traktują popełnianie błędów jako oznakę bycia “gorszym uczniem”.

Taki sposób myślenia niszczy kreatywność dzieci i buduje u nich stałe poczucie strachu przed podejmowaniem działań i eksperymentowaniem. To w większości przypadków na zawsze kształtuje psychikę człowieka i jest jednym z najważniejszych powodów, dla których tak wielu z nas żyje przeciętnym życiem.

Popełnianie błędów jest nieodłącznym i koniecznym elementem nauki i każdy człowiek powinien być gotowy, a nawet ciekawy niepowodzeń – to najlepszy sposób na szybkie uczenie się na bazie doświadczenia, a nie suchej teorii.

„Nigdy nie pozwoliłem mojej szkole stanąć na drodze mojej edukacji.” - Mark Twain

2. Schemat “Na każde pytanie jest tylko jedna odpowiedź”

To założenie również jest głęboko zakorzenione w systemie edukacji i posłuszeństwo wobec tego schematu jest wymagane na każdym kroku ścieżki edukacji dziecka – “Wpasuj się w nasz sposób myślenia, albo zgiń”.

Najlepszym przykładem jest matura, na której uczeń musi idealnie wpasować się w określony klucz, który określa jaka interpretacja zadania jest prawidłowa, a jaka nie. Wszelkie twórcze pomysły uczniów są z miejsca krytykowane przez nauczycieli, którzy sami tkwią od wielu lat w ścisłych schematach.

Od uczniów oczekuje się tylko “prawidłowych” odpowiedzi – wymusza się na nich sposób myślenia, który został z góry określony w kluczu. Dzieci, których osobowość wyłamuje się ze ścisłego schematu, są traktowane z pogardą jako jednostki bezwartościowe.

Takie podejście upośledza umiejętność poszukiwania kreatywnych i oryginalnych rozwiązań, zabija innowacyjność i zdolność do twórczego rozwiązywania codziennych problemów.
3. Szkolny system oceniania wiedzy i zachowania

W pierwszej klasie dzieci wręcz wyrywają się do odpowiedzi. Chcą się pochwalić wiedzą, nawet jeśli nie są jej pewni. Im starsza klasa, tym mniej rąk w górze. Dzieci wiedzą, że każda zła odpowiedź zostanie skrytykowana przez nauczyciela, a więc nie warto ryzykować.

Dzieci bardzo szybko się uczą, że ich głównym celem jest zdobywanie dobrych ocen, a nie uczenie się i poznawanie świata. Rywalizują ze swoimi rówieśnikami i na podstawie ocen porównują się do nich. Ci, którzy dostają gorsze oceny, czują się gorsi od innych, co bardzo negatywnie wpływa na ich poczucie własnej wartości i motywację.

Ocenie podlega też zachowanie uczniów – już w pierwszej klasie dziecko dostaje łatkę “pilny uczeń”, “leń”, “łobuz”, “nieśmiała, ale grzeczna” i wiele innych. Czasami te łatki towarzyszy mu przez całe życie.

„Za największe zło kapitalizmu uważam okaleczenie osobowości. Złem tym dotknięty jest cały nasz system edukacyjny. Uczniom nazbyt silnie wpaja się idee współzawodnictwa, kazać im uznawać żądzę odnoszenia sukcesów za podstawę przyszłej kariery.” – Albert Einstein

4. Schemat “Musisz być posłuszny autorytetom”

Od dzieci wymaga się posłuszeństwa i podporządkowania – od samego początku ich ścieżki edukacyjnej. W szkole oczywiste jest, że nauczyciel ma zawsze racje i że uczeń nie może z nim dyskutować.

W efekcie prawie wszystko, co powie nauczyciel jest dla dziecka jak wyrocznia. Niejednokrotnie wpływa to na bieg całego życia dziecka, które bezkrytycznie wierzy w każde słowo autorytetu.

“Nie masz zdolności muzycznych”, “Już nigdy nie będziesz dobry w matematyce”, “Jesteś najgorszym uczniem w klasie” – dziecko z łatwością w to uwierzy i będzie samo tak o sobie myśleć, często przez resztę swojego życia.

Jakakolwiek oznaka braku posłuszeństwa autorytetom (choćby chęć dyskusji, wyrażenia własnego zdania!), jest od razu traktowana jako złe zachowanie i jest odnotowane jako uwaga w dzienniczku ucznia.

„Ideałem wychowawczym nauczycieli jest przekształcenie zwykłego ucznia w ucznia wzorowego. W ucznia, a nie dorosłego. Nauczyciele czują się zwierzchnikami uczniów, i takimi chcą pozostać do końca, tj. do chwili, gdy przekażą go następnym zwierzchnikom. Jest to masowe produkowanie ludzi nieodpowiedzialnych” – Marian Mazur, wybitny polski cybernetyk (1909 – 1982)

5. Sposób rozumienia ludzkich talentów

To ograniczone myślenie w stylu: „Albo masz talent, albo go nie masz.” Najgorsze jest to, że jedno stwierdzenie nauczyciela może ukształtować dziecko na całe życie.

Wystarczy, że przy jednej okazji powie on dziecku “Nie masz talentu do matematyki, lepiej zabierz się za coś innego”. Jak myślisz, jak to wpłynie na psychikę dziecka, jeśli uwierzy w te słowa (a w większości sytuacji uwierzy, bo nauczyciel jest dla niego naturalnym autorytetem)?

Oczywiście do talentu potrzebne są pewne predyspozycje ale kluczowa jest ciężka, wytrwała praca.

Szkoła ma również tendencję do określania i wyodrębniania grupy talentów: plastyczny, muzyczny, matematyczny i pisarski. Nauczyciele zapominają o tym, jakie bogactwo tkwi w łączeniu dyscyplin. Leonardo da Vinci był jednocześnie malarzem, architektem, filozofem, muzykiem, pisarzem, odkrywcą, matematykiem, mechanikiem, anatomem, wynalazcą i geologiem.
6. Hierarchia przedmiotów

Według systemu najważniejsze przedmioty to te najbardziej użyteczne do funkcjonowania w obecnym społeczeństwie z perspektywy obecnej gospodarki (co oznacza, że jeśli lubisz malować, tańczyć lub śpiewać, będzie ci ciężko, jako dziecko będziesz niemal zmuszony, by zrezygnować z tego, co kochasz i do czego masz naturalny talent).

Świat już dawno się przekwalifikował i nowe branże, gałęzie rynku i nisze, pojawiają się niemal każdego dnia. Ani matematyka ani plastyka nie jest ważniejsza.
7. Podział na przedmioty ścisłe i humanistyczne

Podział ten sprawia, że jeśli uczeń został oceniony jako umysł ścisły, z miejsca przekreśla przedmioty humanistyczne (bo przecież ma predyspozycje do ścisłych), i na odwrót.

Największe innowacje, wynalazki i praktyczne pomysły wynikają z połączenia dyscyplin, a nie z ich dzielenia. Leonardo da Vinci był geniuszem ze względu na płynne lawirowanie pomiędzy dziedzinami i kompetencjami.

Ten podział nie jest prawdziwy i każdy (jeśli poświęci na to czas) może być świetny w łączeniu dyscyplin zarówno ścisłych jak i humanistycznych.
8. Każde dziecko jest mierzone tą samą miarą

Wszyscy muszą umieć to samo i uczyć się tego w taki sam sposób. System edukacji zupełnie ignoruje fakt, że każde dziecko jest inne. Każde dziecko ma swój własny sposób uczenia się, rozumienia świata, zapamiętywania informacji.

Różne dzieci mają różne pasje i różne marzenia. Dzieci na początku szkolnej przygody powinny samodzielnie lub razem z rodzicami określać swoje potrzeby względem edukacji. Każdy uczeń powinien mieć indywidualną ścieżkę rozwoju, zaprojektowaną tak, aby pozwalała ona rozwijać talenty i najważniejsze umiejętności.
9. Przeładowanie dzieci ilością wiedzy

Każde dziecko jest zmuszone do czytania stosów książek każdego miesiąca, kuć na pamięć daty i formułki, pisać trzy kartkówki każdego tygodnia i codziennie odrabiać ogrom zadań domowych.

Umysł dziecka szybko staje się przeładowany informacjami, co wpływa niekorzystnie na rozwój umiejętności, przy których nie jest potrzebna wiedza, ale praktyka (czynności manualne, aktywności związane z ciałem, empatia, relacje międzyludzkie).

Ponad 70% tak zdobytej wiedzy uleci z młodych głów jeszcze przed ukończeniem szkoły, a co gorsza, upośledzi dziecko w poszukiwaniu i zdobywaniu wiedzy w życiu dorosłym.

Przytłaczająca ilość testów, kartkówek, sprawdzianów i egzaminów to sposób na wywieranie na dzieciach wielkiej presji (co jest przyczyną chronicznego stresu, który skutecznie zabija komórki mózgowe), podczas gdy w tym okresie powinny mieć one komfortową przestrzeń do nauki poprzez zabawę, eksplorowanie i doświadczanie.
10. Wszystkie dzieci są w klasach z dziećmi w tym samym wieku

Zabieg utworzenia klas dzieci w tym samym wieku świetnie działa na egzekwowanie dyscypliny – podobny etap w rozwoju psychicznym, więc i podobne reakcje. Kompletnie ignorujemy fakt, że dzieci są na zupełnie innym poziomie intelektualnym i poznawczym i nie powinny uczyć się tych samych rzeczy.

Mało tego, wprowadza to fałszywy obraz świata – nigdzie bowiem poza szkołą nie ma sytuacji gdzie obracamy się wyłącznie wśród rówieśników. W kościele, w pracy, w klubie fitness, w restauracji – wszędzie poznajemy ludzi w bardzo zróżnicowanym przedziale wiekowym i musimy nauczyć dziecko życia w takim społeczeństwie.
11. Uczenie dzieci bezużytecznej wiedzy

Nie można określić obiektywnie jaka wiedza jest użyteczna ani praktyczna. Zależy to bowiem od tego, co nasze dziecko zechce w życiu praktykować. Dlatego zasób wiedzy, jaką dziecku należy pokazać lub przekazać, zależy od jego indywidualnych potrzeb. Szkoła nigdy nie dostosuje się do tej uniwersalnej prawdy.

Nikt w szkole nie umie powiedzieć do czego przyda się nam wiedza, która jest nam tam wciskana do głowy. Nauczyciele mówią jedynie “Kiedyś Ci się to przyda”. Nic dziwnego, że dzieci nie mają ani grama motywacji do tego, aby uczyć się suchych i nieprzydatnych formułek.
12. Uczenie dzieci w niezwykle nudny sposób

Większość (choć nie wszyscy) nauczyciele uczą dzieci nudnych rzeczy w nudny sposób. Zniechęcają je do nauki, a czasami tworzą nawet fobię związaną z “zakuwaniem” i szkołą.

Dziecko otrzymuje prosty komunikat: “Świat przedstawiany w szkole nie jest ciekawy. Nauka jest trudna i nieprzyjemna.” W efekcie przestaje poznawać świat na własną rękę i traci dziecięcy pęd do eksplorowania wszystkiego, co nowe.

To nie jest wina nauczycieli, bo ich też nikt nie nauczył, jak uczyć. Każdy pracownik szkoły powinien zostać porządnie przeszkolony z metod efektywnej i praktycznej nauki dzieci oraz z podstaw psychologii.

“Upokarzanie i psychiczne gnębienie uczniów przez niedouczonych i egoistycznych nauczycieli sieje spustoszenie w młodych umysłach, powodując w późniejszym wieku opłakane skutki, których już nie da się naprawić.” – Albert Einstein

13. Pomijanie kluczowych umiejętności

Szkoła pomija kompetencje, które każdemu z nas są niezbędne do życia we współczesnym świecie.

System edukacji nie zawiera w programie takich przedmiotów, jak: Inteligencja emocjonalna, inteligencja finansowa, budowanie relacji i związków, komunikacja międzyludzka, przedsiębiorczość, rozwiązywanie problemów, dbanie o ciało, dbanie o zdrowie, medytacja, planowanie przyszłości, zarządzanie czasem i wiele, wiele innych.



To tylko wierzchołek góry lodowej. Mam jednak nadzieję, że to wystarczy, aby Twoje spojrzenie na obecny system edukacji nieco się zmieniło.

Być może zastanawiasz się co z tym wszystkim zrobić. Wiem, przydałaby się nie lada rewolucja w naszym szkolnictwie.

Nie mam jednak zamiaru zmieniać obecnego systemu edukacji, bo to polityczna walka z wiatrakami. Uważam, że rewolucja powinna nastąpić oddolnie, nie odgórnie. Dlatego chcę angażować się w propagowanie idei świadomej edukacji i planuję zbudować solidne alternatywy, które umożliwią dzieciom uczenie się użytecznych rzeczy w inteligentny sposób.

Spotykam ludzi, którzy działają w sferze edukacji i ku mojemu zaskoczeniu jest takich osób bardzo dużo. Świadomość tego problemu rośnie bardzo szybko i wiem, że zmiany są tuż za rogiem.

Ten artykuł powstał we współpracy z Angeliką Gąsior, nauczycielką i trenerem od lat zajmującą się rozwojem intelektualnym dzieci oraz edukacją rodziców. Współpraca z Angeliką to jeden z kroków na drodze mojego zaangażowania w budowanie alternatywnych rozwiązań edukacyjnych dla Polaków.



Jeśli jesteś rodzicem i masz dzieci, które są w szkole (lub które wkrótce do niej pójdą), pewnie zastanawiasz się nad tym, co powinieneś zrobić. Nie możesz czekać na reformy i rewolucje, bo Twoje dziecko potrzebuje edukacji tu i teraz.

Dobra wiadomość jest taka, że możesz zrobić całkiem dużo. Możesz zadbać o to, aby sposób rozumienia świata Twojego dziecka nie został upośledzony przez obecny system edukacji.

Za pomocą rozmów, zabaw, zadań i ćwiczeń możesz uchronić swoje dziecko przed indoktrynacją ograniczających schematów myślenia. Wiesz już, co szkolna edukacja robi źle. Gdy Twoja pociecha jest przy Tobie, rób rzeczy dokładnie odwrotne.

W jednym z kolejnych artykułów opiszę istniejące na rynku alternatywy dla tradycyjnego systemu edukacji (szkoły demokratyczne, waldorfowskie, domowa edukacja). Pojawia się ich w Polsce coraz więcej, ich program jest przemyślany i wolny od wyżej opisanych, szkodliwych schematów.

Napisz w komentarzach jakie są Twoje doświadczenia ze szkołą i co udało Ci się zaobserwować u swoich dzieci. Zapraszam do dyskusji na temat, który powinien być w naszym kraju priorytetem.