Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Szukaj


 

Znalazłem 120 takich materiałów

Niewolnicy umysłu

Wasze życie kierowane jest przez schematy sposobów myślenia i określonych przekonań, od których uzależnione są codzienne działania, relacje międzyludzkie, emocje, zdrowie fizyczne i uczucia.
Jesteście efektem tego, co myślicie na co dzień, w każdej sekundzie, ponieważ te procesy myślowe, konstruktywne czy dysfunkcyjne, staną się waszą konkretną rzeczywistością.
Każda myśl uruchamia proces kreacji tego, co projektujecie. Cała ludzkość znajduje się pod wpływem swojego sposobu myślenia i postrzegania rzutowanego na życie.
Kiedy szczerze pytacie siebie o powody swych kłopotów i dysfunkcyjnych działań, to zaczynacie kwestionować strukturę myślenia, rządzącą waszymi emocjami, uczuciami i działaniami. Chaos, cierpienie i przemoc, które królują w waszym świecie, stanowią odzwierciedlenie dysfunkcyjnej myśli zbiorowej podświadomości materializującej się na ziemskim planie astralnym w formie zaburzonych kreacji rządnych zniszczenia.
Kreacje te uzależniają się od nieharmonijnych myśli i karmią się nimi. Proces kosmicznej ewolucji w całości opiera się na paradygmatach myśli twórczych, przechwytywanych przez wasze myśli dysfunkcyjne, które interferują ze zjawiskiem twórczym i boskim porządkiem. Tak więc wszechświat musi reagować proporcjonalnie, by harmonizować sytuację.

Negatywizm rządzący na Ziemi stanowi prawdziwą epidemię wywodzącą się z dysfunkcyjnej myśli ludzkiej, manifestującej się w groteskowych formach astralnych. Z tego właśnie powodu tak istotne jest uświadomienie sobie destrukcyjnych skutków dysfunkcyjnej myśli, będącej wynikiem wpojonych wam irracjonalnych wierzeń. Nie uświadamiacie sobie zupełnie mocy myśli, zdolnej urzeczywistnić dowolną formę, zarówno gęstą jak i subtelną. Boska Moc Stwórcza manifestuje się we wszystkich wymiarach oraz strukturach atomowych i subatomowych wszechświata. Gdy nie pozostajecie w zgodności z tą mocą, kreujecie blokady i zaburzacie przepływ uniwersalnych procesów ewolucyjnych. Ci, którzy potajemnie i anonimowo wami rządzą, znają doskonale moc myśli i używają komunikatów podświadomych, by wprowadzać wam określone schematy myślenia, wierzeń i zachowań. Są ekspertami w kwestii manipulacji myślą, a ich inwolucyjny wpływ oddziałuje na was kontrolując wasze delikatne i wrażliwe sfery mentalne. Strach, frustracja, niepewność, brak poczucia bezpieczeństwa, lęk, wszystkie te mentalne wirusy są konsekwencjami dysfunkcyjnych myśli, które wprowadza się wam poprzez środki masowego przekazu.

Stale się was przeprogramowuje, by siać lęk i negatywizm, zmniejszając natomiast siłę woli i wolność wyboru. Wystarczy, że poobserwujecie różne tendencje artystyczne i kulturowe, modę, edukację, ideologie duchowe i polityczne, technologie, postulaty naukowe... Jesteście kształceni, by myśleć zgodnie ze schematami, zaprojektowanymi przez siły inwolucyjne naruszające waszą wolną wolę i pobudzające agresję emocjonalną. To poważne naruszenie praw ludzkich nie znajduje swego miejsca w umowach międzynarodowych, mimo że jego znaczenie jest poważniejsze niż niekorzystne zjawiska eksploatacji czy ubóstwa, które w rzeczywistości są niczym innym jak skutkami manipulacji myślą społeczną.

Staropolskie Obrzędy Konopne

Pewien czas temu polskie media obiegła wiadomość o schwytaniu przez policję 72-letniej pani Stefanii, która w przydomowym ogródku wśród warzyw uprawiała konopie. Kobieta tłumaczyła stróżom prawa, że zrobiła to, by odstraszać szkodniki, niestety funkcjonariusze nie dali wiary jej tłumaczeniom. Podobne wiadomości niemal co roku przewijają się przez massmedia w Polsce. Okazuje się jednak, że kobieta, która została potraktowana jak zwykła diderka, mówiła szczerą prawdę...

Czytaj dalej →


Trening domowy w pięciu krokach

Jeżeli dopiero zaczynasz swoją przygodę z treningiem warto skorzystać z gotowego planu treningowego, który pomoże ci w utrzymaniu systematyczności. Nie znasz jeszcze swojego ciała, nie wiesz jak reaguje na wysiłek fizyczny, masz zbyt mało doświadczenia by ćwiczyć bez konkretnie nakreślonego programu. Warto zacząć od 3-4 treningów w tygodniu. Możesz spróbować treningów siłowych, wytrzymałościowo-siłowych, pracować w ramach FBW (full body workout) lub treningów dzielonych. O co chodzi, od czego zacząć i o czym warto pamiętać? Poniżej krótki poradnik dla wszystkich początkujących:

Czytaj dalej →


Współczesny cud ? Czy wirus ? – Dubai... Wirus który wysysa złoża naturalne innych państw. Potęga pieniądza niszcząca całą gospodarkę naszej ziemi. Lecz wszyscy kojarzą to z cudem i czymś dobrym. Ciekawe dlaczego Unia Europejska większość swoich dofinansowań przeznacza na rolnictwo ?
Miasto na pustyni musi jakoś funkcjonować a ludzie muszą jakoś żyć... Ale za jaką cenę...?

Współczesny cud ? Czy wirus ?

Dubai... Wirus który wysysa złoża naturalne innych państw. Potęga pieniądza niszcząca całą gospodarkę naszej ziemi. Lecz wszyscy kojarzą to z cudem i czymś dobrym. Ciekawe dlaczego Unia Europejska większość swoich dofinansowań przeznacza na rolnictwo ?
Miasto na pustyni musi jakoś funkcjonować a ludzie muszą jakoś żyć... Ale za jaką cenę...?

BIEGIEM PO ZDROWIE – Arystoteles mawiał, że nic tak nie niszczy organizmu, jak długotrwała, fizyczna bezczynność, która jest pozornie przyjemna, ponieważ nie wymaga od nas żadnego wysiłku. Bezczynność wzmaga lenistwo. Lenistwo powoduje spadek odporności i choroby, które z kolei prowadzą do bezczynności. Koło się zamyka, a my z każdym dniem stajemy się coraz mniej sprawni, co przybliża nas do ułomnej i nieuchronnej starości. Jak temu zaradzić i spowolnić proces starzenia?

Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta. Wystarczy po prostu się ruszać. Chodzić, biegać, skakać, uprawiać jak najwięcej sportów i jak najczęściej zażywać ruchu.

Wpływ wysiłku na naszą kondycję
Każdy człowiek, wewnątrz swojego organizmu, posiada układ energetyczny. Jego główna arteria przebieg wzdłuż linii kręgosłupa. Rozprowadza ona energię pobieraną z natury, po całym naszym organizmie. Warunkiem i bodźcem umożliwiającym nam korzystanie z tej energii jest ruch. Potrzebujemy go niezależnie od wieku, płci, czy uwarunkowań fizycznych. Każdy zdrowy i silny organizm potrzebuje codziennej dawki wysiłku. Inaczej stanie się ociężały, powolny i ospały. Kiedy jesteśmy chorzy lub cierpimy na jakąś uporczywą dolegliwość, lekarze często zalecają regularne spacery dla poprawy ogólnego stanu zdrowia. Nie bez powodu. Organizm zainfekowany chorobą wymaga bowiem o wiele większego wysiłku. Zasada ta jest przestrzegana przez wiele osób cierpiących na choroby serca, schorzenia układu krwionośnego i problemy z ciśnieniem. Codzienny trening pozwolił wielu z nich zapomnieć o swoich dolegliwościach. 

Chodzić każdy może
O ile brak mobilizacji do pójścia na basen lub na bieżnię, można w jakiś sposób wytłumaczyć, o tyle niechęć do chodzenia jest po prostu lenistwem i inaczej tego nazwać nie można. Każdy człowiek, dla utrzymania stabilnej kondycji zdrowotnej, powinien do swojego codziennego harmonogramu zajęć wpisać przynajmniej kilkukilometrowy spacer. Podczas chodzenia pracują wszystkie mięśnie naszego ciała. Nie jest to wysiłek obciążający je w znaczący sposób, ale znacząco może poprawić stan naszego zdrowia. Stymuluje on pracę serca i układu krwionośnego, usprawniając przepływ krwi w organizmie, redukując jednocześnie zagrożenie zawału i chorób serca. Chód nie wymaga specjalnego przygotowania ani rozgrzewki. Nie potrzebujemy profesjonalnego stroju ani sprzętu. Chodzić możemy w dowolnym czasie i miejscu, rezygnując np. z podróży autem na korzyść spaceru, niezależnie od pory roku i pogody.

Bieg po zdrowie 
Codzienny spacer stabilizuje naszą odporność, ale dopiero regularne bieganie czyni nas naprawdę silnymi i zdrowymi. Regenerujemy w ten sposób ścianki układu krwionośnego, obniżamy poziom cholesterolu oraz poprawiamy pracę żołądka oraz jelit. Wzmacniamy kręgosłup, mięśnie i stawy.

O czym należy pamiętać?
Podczas biegania trzeba pamiętać o kilku ważnych aspektach, które warunkują następnie stan naszego zdrowia i samopoczucia. Bardzo ważny jest dobór odpowiedniego obuwia posiadającego zgrubienie pod piętą. Nie powinno się biegać po asfalcie, ponieważ istnieje ryzyko uszkodzenia stawów skokowych, co może doprowadzić do poważnych powikłań. Zdecydowanie lepiej jest biegać po trawie lub ziemi. W przypadku, kiedy po raz pierwszy mobilizujemy się do biegania, warto łączyć je na przemian z chodem. W ten sposób zapobiegniemy przetrenowaniu i lepiej przygotujemy organizm do kolejnego wysiłku. Podczas biegu nie powinniśmy przeciążać organizmu, ani zmuszać go do nadludzkiego wysiłku. Bieg powinien być lekki i swobodny, tak by sprawiał nam radość. Biegać powinniśmy nie wcześniej, niż 2 godziny po ostatnim posiłku. Po treningu warto położyć się na jakiś czas, układając nogi powyżej poziomu serca. Pozwoli to na lepsze przepompowanie krwi do serca i umożliwi jego odpoczynek po wzmożonej pracy, spowodowanej wysiłkiem fizycznym. Biegać należy samemu, ponieważ każdy ma inny organizm i potrzebuje indywidualnego programu treningowego. Nie wolno się przemęczać. Najlepiej jest biegać co drugi dzień. Taki sposób rozłożenia wysiłku, przynosi najlepsze efekty. Przede wszystkim jednak należy zachować umiar we wszystkim co robimy, pamiętając o stopniowym zwiększaniu obciążenia. Zadowalających efektów nie osiągniemy od razu.


    Człowiek powinien zrozumieć, że prowadząc aktywny tryb życia nie tylko chroni swoje zdrowie, ale również może pozbyć się wielu chorób. Co przeszkadza nam zażywać ruchu? Zwykle nasze lenistwo!
    Michał Tombak

BIEGIEM PO ZDROWIE

Arystoteles mawiał, że nic tak nie niszczy organizmu, jak długotrwała, fizyczna bezczynność, która jest pozornie przyjemna, ponieważ nie wymaga od nas żadnego wysiłku. Bezczynność wzmaga lenistwo. Lenistwo powoduje spadek odporności i choroby, które z kolei prowadzą do bezczynności. Koło się zamyka, a my z każdym dniem stajemy się coraz mniej sprawni, co przybliża nas do ułomnej i nieuchronnej starości. Jak temu zaradzić i spowolnić proces starzenia?

Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta. Wystarczy po prostu się ruszać. Chodzić, biegać, skakać, uprawiać jak najwięcej sportów i jak najczęściej zażywać ruchu.

Wpływ wysiłku na naszą kondycję
Każdy człowiek, wewnątrz swojego organizmu, posiada układ energetyczny. Jego główna arteria przebieg wzdłuż linii kręgosłupa. Rozprowadza ona energię pobieraną z natury, po całym naszym organizmie. Warunkiem i bodźcem umożliwiającym nam korzystanie z tej energii jest ruch. Potrzebujemy go niezależnie od wieku, płci, czy uwarunkowań fizycznych. Każdy zdrowy i silny organizm potrzebuje codziennej dawki wysiłku. Inaczej stanie się ociężały, powolny i ospały. Kiedy jesteśmy chorzy lub cierpimy na jakąś uporczywą dolegliwość, lekarze często zalecają regularne spacery dla poprawy ogólnego stanu zdrowia. Nie bez powodu. Organizm zainfekowany chorobą wymaga bowiem o wiele większego wysiłku. Zasada ta jest przestrzegana przez wiele osób cierpiących na choroby serca, schorzenia układu krwionośnego i problemy z ciśnieniem. Codzienny trening pozwolił wielu z nich zapomnieć o swoich dolegliwościach.

Chodzić każdy może
O ile brak mobilizacji do pójścia na basen lub na bieżnię, można w jakiś sposób wytłumaczyć, o tyle niechęć do chodzenia jest po prostu lenistwem i inaczej tego nazwać nie można. Każdy człowiek, dla utrzymania stabilnej kondycji zdrowotnej, powinien do swojego codziennego harmonogramu zajęć wpisać przynajmniej kilkukilometrowy spacer. Podczas chodzenia pracują wszystkie mięśnie naszego ciała. Nie jest to wysiłek obciążający je w znaczący sposób, ale znacząco może poprawić stan naszego zdrowia. Stymuluje on pracę serca i układu krwionośnego, usprawniając przepływ krwi w organizmie, redukując jednocześnie zagrożenie zawału i chorób serca. Chód nie wymaga specjalnego przygotowania ani rozgrzewki. Nie potrzebujemy profesjonalnego stroju ani sprzętu. Chodzić możemy w dowolnym czasie i miejscu, rezygnując np. z podróży autem na korzyść spaceru, niezależnie od pory roku i pogody.

Bieg po zdrowie
Codzienny spacer stabilizuje naszą odporność, ale dopiero regularne bieganie czyni nas naprawdę silnymi i zdrowymi. Regenerujemy w ten sposób ścianki układu krwionośnego, obniżamy poziom cholesterolu oraz poprawiamy pracę żołądka oraz jelit. Wzmacniamy kręgosłup, mięśnie i stawy.

O czym należy pamiętać?
Podczas biegania trzeba pamiętać o kilku ważnych aspektach, które warunkują następnie stan naszego zdrowia i samopoczucia. Bardzo ważny jest dobór odpowiedniego obuwia posiadającego zgrubienie pod piętą. Nie powinno się biegać po asfalcie, ponieważ istnieje ryzyko uszkodzenia stawów skokowych, co może doprowadzić do poważnych powikłań. Zdecydowanie lepiej jest biegać po trawie lub ziemi. W przypadku, kiedy po raz pierwszy mobilizujemy się do biegania, warto łączyć je na przemian z chodem. W ten sposób zapobiegniemy przetrenowaniu i lepiej przygotujemy organizm do kolejnego wysiłku. Podczas biegu nie powinniśmy przeciążać organizmu, ani zmuszać go do nadludzkiego wysiłku. Bieg powinien być lekki i swobodny, tak by sprawiał nam radość. Biegać powinniśmy nie wcześniej, niż 2 godziny po ostatnim posiłku. Po treningu warto położyć się na jakiś czas, układając nogi powyżej poziomu serca. Pozwoli to na lepsze przepompowanie krwi do serca i umożliwi jego odpoczynek po wzmożonej pracy, spowodowanej wysiłkiem fizycznym. Biegać należy samemu, ponieważ każdy ma inny organizm i potrzebuje indywidualnego programu treningowego. Nie wolno się przemęczać. Najlepiej jest biegać co drugi dzień. Taki sposób rozłożenia wysiłku, przynosi najlepsze efekty. Przede wszystkim jednak należy zachować umiar we wszystkim co robimy, pamiętając o stopniowym zwiększaniu obciążenia. Zadowalających efektów nie osiągniemy od razu.


Człowiek powinien zrozumieć, że prowadząc aktywny tryb życia nie tylko chroni swoje zdrowie, ale również może pozbyć się wielu chorób. Co przeszkadza nam zażywać ruchu? Zwykle nasze lenistwo!
Michał Tombak

DLACZEGO STWÓRCA ZAMKNĄŁ W JABŁKU PENTAGRAM? – Jabłko jest produktem na tyle powszechnym, że  jako owoc nie robi na nas żadnego wrażenia. Znamy je, obcujemy z nim na co dzień i niby czemu mielibyśmy poświęcać mu uwagę? Chociażby dlatego, że nie znamy go tak dobrze, jak nam się wydawało. Co kryje w swoim wnętrzu owoc pojawiający się w symbolice tak wielu kultur i religii, owoc tak powszechny, a mimo to tak nie odkryty.

Weź do ręki jabłko, obejrzyj je, a potem przekrój na pół, jednak nie tak jak zazwyczaj, nie na dwie równe części. Przekrój je poziomym cięciem, tak by górną część stanowiła połowa z szypułką. Teraz rozłóż jabłko i powiedz co zobaczyłeś w jego wnętrzu?  Ja ujrzałem symbol, gwiazdkę łudząco przypominającą pentagram.

Czym jest pentagram?

Niektórzy ludzie upatrują w nim symbolu diabła, demona, który podpowiada nam, abyśmy robili złe rzeczy i kozła ofiarnego, na którego tak chętnie zrzucamy winę, za swoje decyzje. Pentagram jest jednak, owianym złą sławą, wielokątem gwiaździstym foremnym, figurą geometryczną, zaliczaną do tzw. świętej geometrii. Pentagram jest również jednym z dowodów na to, że wszystko – świat, ludzie, zwierzęta, rośliny, kosmos – jest z natury geometryczne i organizuje się w pewnego rodzaju geometrii, nazywanej świętą. Nie będę zagłębiał się tutaj w tajemnice tej „nauki”, jednak zachęcam każdego do zapoznania się z tą, jakże znajomo brzmiącą wizją organizacji świata.
Wielokąt gwiaździsty foremny, podobnie jak wiele innych elementów świętej geometrii, uznawany jest za symbol magiczny. Zawiera on w sobie złoty podział, uwzględniający liczbę „fi”. Pentagram znany był już w neolicie, a starożytni upatrywali w nim określenie doskonałości, był symbolem życia i zdrowia. Wierzono, że ma silną moc chroniącą ludzi i spożywany przez nich pokarm. Składa się z pięciu ramion, które według wielu kultur i religii symbolizują po pierwsze: pięć zmysłów człowieka, po drugie: pięć żywiołów i po trzecie pięć światów (fizyczny, eteryczny, astralny, mentalny i duchowy).

Dlaczego schowano pentagram w jabłku?

Jeżeli już mniej więcej znamy pentagram i wiemy, że wcale nie jest on symbolem diabła, to warto byłoby się zastanowić, dlaczego ktoś lub coś (stwórca, kreator, świadomość, energia lub jakakolwiek inna inteligencja) schowała pentagram w jabłku lub w szerszym odniesieniu, dlaczego stwórca zamknął w naturze świętą geometrię? Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, bo i takowej być nie może. Mały, jednostkowy element wielkiego planu, nie jest bowiem w stanie zrozumieć inteligencji, która ten plan stworzyła. Możemy jedynie domniemywać, że skoro zarówno my, jak i owoce jesteśmy geometryczni, to należymy tak naprawdę do jednej wielkiej całości, czyli natury, życia. Idąc dalej tym tropem, możemy dojść do wniosku, że najwyższa inteligencja, która stworzyła wszystko, zadbała o najlepszą formę pożywienia dla nas, bo kiedy my się zdrowo odżywiamy, to zdrowo odżywia się cała nasza planeta, natomiast kiedy my spożywamy śmieciowe jedzenie, zatruwamy swoje organizmy, a w końcu umieramy przedwcześnie, to podobnie dzieje się z całą planetą, która zaczyna zamieniać się w śmietnik, niszczeje, by w końcu przedwcześnie zakończyć żywot. Reasumując, uważam, że kreator umieścił pentagram w jabłku i świętą geometrię w owocach, ponieważ liczył, że my użyjemy „swojej inteligencji” i właściwie odczytamy jego znaki, przyczyniając się do prawidłowego funkcjonowania całego wszechświata. Ale człowiek, jak to człowiek, zawsze ma coś od siebie do dodania i po jakimś czasie po prostu przestał
zauważać znaki.

Jabłko jest tylko przykładem, najbardziej powszechnym, święta geometria zawiera się w każdej roślinie, w każdym owocu, który wyrasta z ziemi, jest częścią przyrody, podobnie jak człowiek, dlatego uważam, że w owocach i warzywach, zamknięty jest wzór zdrowia, szczęścia i tak upragnionej przez ludzi długowieczności.

DLACZEGO STWÓRCA ZAMKNĄŁ W JABŁKU PENTAGRAM?

Jabłko jest produktem na tyle powszechnym, że jako owoc nie robi na nas żadnego wrażenia. Znamy je, obcujemy z nim na co dzień i niby czemu mielibyśmy poświęcać mu uwagę? Chociażby dlatego, że nie znamy go tak dobrze, jak nam się wydawało. Co kryje w swoim wnętrzu owoc pojawiający się w symbolice tak wielu kultur i religii, owoc tak powszechny, a mimo to tak nie odkryty.

Weź do ręki jabłko, obejrzyj je, a potem przekrój na pół, jednak nie tak jak zazwyczaj, nie na dwie równe części. Przekrój je poziomym cięciem, tak by górną część stanowiła połowa z szypułką. Teraz rozłóż jabłko i powiedz co zobaczyłeś w jego wnętrzu? Ja ujrzałem symbol, gwiazdkę łudząco przypominającą pentagram.

Czym jest pentagram?

Niektórzy ludzie upatrują w nim symbolu diabła, demona, który podpowiada nam, abyśmy robili złe rzeczy i kozła ofiarnego, na którego tak chętnie zrzucamy winę, za swoje decyzje. Pentagram jest jednak, owianym złą sławą, wielokątem gwiaździstym foremnym, figurą geometryczną, zaliczaną do tzw. świętej geometrii. Pentagram jest również jednym z dowodów na to, że wszystko – świat, ludzie, zwierzęta, rośliny, kosmos – jest z natury geometryczne i organizuje się w pewnego rodzaju geometrii, nazywanej świętą. Nie będę zagłębiał się tutaj w tajemnice tej „nauki”, jednak zachęcam każdego do zapoznania się z tą, jakże znajomo brzmiącą wizją organizacji świata.
Wielokąt gwiaździsty foremny, podobnie jak wiele innych elementów świętej geometrii, uznawany jest za symbol magiczny. Zawiera on w sobie złoty podział, uwzględniający liczbę „fi”. Pentagram znany był już w neolicie, a starożytni upatrywali w nim określenie doskonałości, był symbolem życia i zdrowia. Wierzono, że ma silną moc chroniącą ludzi i spożywany przez nich pokarm. Składa się z pięciu ramion, które według wielu kultur i religii symbolizują po pierwsze: pięć zmysłów człowieka, po drugie: pięć żywiołów i po trzecie pięć światów (fizyczny, eteryczny, astralny, mentalny i duchowy).

Dlaczego schowano pentagram w jabłku?

Jeżeli już mniej więcej znamy pentagram i wiemy, że wcale nie jest on symbolem diabła, to warto byłoby się zastanowić, dlaczego ktoś lub coś (stwórca, kreator, świadomość, energia lub jakakolwiek inna inteligencja) schowała pentagram w jabłku lub w szerszym odniesieniu, dlaczego stwórca zamknął w naturze świętą geometrię? Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, bo i takowej być nie może. Mały, jednostkowy element wielkiego planu, nie jest bowiem w stanie zrozumieć inteligencji, która ten plan stworzyła. Możemy jedynie domniemywać, że skoro zarówno my, jak i owoce jesteśmy geometryczni, to należymy tak naprawdę do jednej wielkiej całości, czyli natury, życia. Idąc dalej tym tropem, możemy dojść do wniosku, że najwyższa inteligencja, która stworzyła wszystko, zadbała o najlepszą formę pożywienia dla nas, bo kiedy my się zdrowo odżywiamy, to zdrowo odżywia się cała nasza planeta, natomiast kiedy my spożywamy śmieciowe jedzenie, zatruwamy swoje organizmy, a w końcu umieramy przedwcześnie, to podobnie dzieje się z całą planetą, która zaczyna zamieniać się w śmietnik, niszczeje, by w końcu przedwcześnie zakończyć żywot. Reasumując, uważam, że kreator umieścił pentagram w jabłku i świętą geometrię w owocach, ponieważ liczył, że my użyjemy „swojej inteligencji” i właściwie odczytamy jego znaki, przyczyniając się do prawidłowego funkcjonowania całego wszechświata. Ale człowiek, jak to człowiek, zawsze ma coś od siebie do dodania i po jakimś czasie po prostu przestał
zauważać znaki.

Jabłko jest tylko przykładem, najbardziej powszechnym, święta geometria zawiera się w każdej roślinie, w każdym owocu, który wyrasta z ziemi, jest częścią przyrody, podobnie jak człowiek, dlatego uważam, że w owocach i warzywach, zamknięty jest wzór zdrowia, szczęścia i tak upragnionej przez ludzi długowieczności.

Kościół katolicki jakiego nie znasz. – Wpis odnośnie szokującej historii kościoła katolickiego. Tego się nie dowiesz z religijnych podręczników! Okazuje się, że kościół katolicki od dawna popierał to, co dzisiaj nazywamy neoliberalizmem, kapitalizmem czy wręcz korwinizmem. Te doktryny to promowanie bogacenia się bogaczy, przy jednoczesnym wmawianiu Ludziom Pracy, że muszą być biedni, bo innego wyjścia nie ma. Przecież to czysty korwinizm – ogromny zysk dla korporacji, karteli i prywaciarzy, przy jednoczesnych pensjach w wysokości 800 zł netto na czarno. Bo takie są realia pracy.

Kościół nazywał wtedy taką doktrynę: „ideałem pracowitości w biedzie” – czyli pochwalaniu bardzo ciężkiej pracy i jednoczesnego życia w biedzie. Bo przecież zgodnie z ideologią kapitalizmu, stanowiska naprawdę potrzebne cywilizacji, bez których nie można się obejść, muszą być nisko opłacane. Zarabiają tak bardzo „potrzebni” (cudzysłów celowy) specjaliści, jak marketingowcy, prawnicy, biurokraci, księża.

Trudno o drugą taką organizację jak kościół katolicki, która już od samego zarania byłaby umoczona w tak wielką ilość zbrodni, spisków i złodziejstw. Cała historia kościoła, począwszy od I bądź II wieku naszej ery, to jedna wielka przemoc – militarna, ekonomiczna i każda inna, w tym psychiczna. Zresztą wystarczy poczytać świętą księgę judeochrześcijan, czyli Biblię. Niektóre wersety obnażają prawdziwe oblicze ich bożka, jahwe – małostkowego, okrutnego sadysty i zwyrodnialca. Naprawdę mało który bóg pogański wsławił się tyloma niegodziwościami, co judeochrześcijański jahwe.

Kościół katolicki, czyli strzyżenie i milczenie owiec

Cytuję: „Kościół nie lubi owiec, które nie pozwalają się strzyc swoim pasterzom” – Tomasz Becket.

W niniejszym tekście chciałbym przedstawić jeden z aspektów tego „świętego strzyżenia”, tak bardzo podatnego na formowanie „ludzkiego żywopłotu” wiernych i już mniej podatnych – niewiernych. Czytając go miejmy na uwadze pytania: „Czy właśnie o to mogło chodzić chrześcijańskiemu Bogu? Czy w taki sposób wyobrażał sobie swój Kościół?”.

Każdego roku, mniej więcej o tej porze, nasuwa mi się pewna refleksja, która co prawda ma związek z naszą przyrodą, ale wyobraźnia przenosi mi to zjawisko na inną dziedzinę naszego życia – religię. Otóż podstawą do tych rozważań jest coroczna obserwacja grabowego żywopłotu otaczającego posesję w której mieszkam, posadzonego przeze mnie 40 lat temu. Od tego czasu jestem zmuszony dbać o niego i regularnie go przycinać, nie chcąc aby wyrosły z niego duże drzewa.

Kiedy jesienią opadają z niego liście (choć nie do końca, bo w przypadku grabu, uschnięte trzymają się jeszcze długo), widać wyraźnie skutki mojej – koniecznej moim zdaniem – „pielęgnacji”: pousychane i powykręcane odrosty, tworzące nieskładną plątaninę gałęzi, którym nie pozwoliłem rosnąć w ich naturalnym kształcie. Na poobcinanych kikutach gałęzi widoczna jest w wielu miejscach zgorzel, którą krzew starał się pokryć młodą tkanką, bez powodzenia zresztą. Trafiają się też liczne zgniłe i spróchniałe końcówki odrostów.

I kiedy tak przyglądam się temu swojemu „dziełu”, widzę wyraźnie jego niesamowitą żywotność i olbrzymi wysiłek, aby pomimo moich ogrodniczych zapędów do uzyskania pożądanej dla mnie formy żywopłotu i odpowiedniej jego wysokości, odrastać ciągle na nowo i to na tyle szybko, by wytworzone liście zdążyły utrzymać przy życiu całą roślinę. Jednakże cena, jaką płaci ów kilkudziesięciometrowy szpaler krzewów za moją ingerencję w jego cykl życiowy jest przerażająca, co właśnie każdego roku odsłaniają opadające liście.

Tym wyraźniej to widać, kiedy porównuję go do tej części dawnego żywopłotu, który rośnie daleko za domem od strony łąki. Tam jakieś ćwierć wieku temu odpuściłem sobie przycinanie go i pozwoliłem mu rosnąć „na dziko”. Efekt jest taki, iż stoi tam teraz szereg wysokich, okazałych drzew, których pnie mają grubość nogi, a rozłożyste gałęzie nie ograniczane cięciami mojego sekatora, tworzą piękne cieniste parasole, których naturalna forma sprawia wyjątkową radość dla oka. I zapewne dla ptaków, których mnóstwo się tam gnieździ.

Mamy więc dwa różne świadectwa przyrody: jedno prowadzone przez ambitnego ogrodnika, który za cel wyznaczył sobie utrzymanie formy niezgodnej z naturą roślin, oraz drugie pozostawione samemu sobie, tak „jak je Pan Bóg stworzył”, jak to się określa w podobnych przypadkach przez osoby religijnie wierzące. Jak już wspomniałem na początku, ten przyrodniczy fenomen skłania mnie co roku do dziwnej refleksji:

Przecież takim gatunkiem prowadzonym i nieustannie „przycinanym” oraz „pielęgnowanym” przez naszych „duchowych ogrodników” – jesteśmy my: ludzie! Od wieków, ba! Od tysiącleci jesteśmy kształtowani według odgórnie ustanowionych wzorców i kanonów zachowań, a mimo to ciągle nam daleko do propagowanych ideałów. Ludzka natura w przeważającym stopniu stanowiąca o naszych zachowaniach jest przez naszych „duchowych ogrodników” tak samo „przycinana” do abstrakcyjnego, wyidealizowanego wzorca człowieczeństwa, z którym przeciętny osobnik ma raczej niewiele wspólnego.

To oni pełnią zaszczytną misję pielęgnowania naszych sumień i „przycinania” ich do obowiązujących norm moralnych. Co prawda bardziej jest rozpowszechniona analogia o pasterzach dbających o swoje owieczki („Co do tłumu, nie ma on innych obowiązków, jak dać się prowadzić i jak trzoda posłuszna iść za swymi pasterzami”, papież Pius X), lecz uważam, że analogia do ambitnego i zdeterminowanego wyższym celem ogrodnika, który przedkłada formę nad treścią, też jest niezła.

Oczywiście jest ona czytelna tylko dla tych, którzy tak jak ja znają historię religii i potrafią dostrzec rzucające się w oczy podobieństwa. Jestem pewien, iż każdy, kto zna tę historię (a w szczególności katolicyzmu i dworów papieskich), zada sobie prędzej czy później te pytania: Czy nasi duchowi przewodnicy (owi pasterze właśnie), aby naprawdę prowadzą nas we właściwym kierunku? Czy Sartre nie miał racji, mówiąc: „Są dwa rodzaje pasterzy; ci, którzy dbają o wełnę i ci, którzy dbają o mięso. Nie ma takich, którzy dbają o barany”?

Albo w odniesieniu do tej drugiej analogii: czy ci nasi „duchowi ogrodnicy”, którzy ponoć przez cały czas mają na względzie czystość i bezgrzeszność naszych dusz, dlatego z benedyktyńską cierpliwością i nie bezinteresowną dbałością „przycinają” nasze sumienia już od wieku przedszkolnego – czy oni naprawdę dbają wyłącznie o nasze zbawienie, jak twierdzą, czy ważniejsze jest dla nich utrzymywanie nas w takiej formie umysłowej, aby korzyści (doczesne i materialne) z tego stanu rzeczy, głównie im przypadały w udziale?

Te pytania i związane z nimi wątpliwości są jak najbardziej zasadne dla osób, które w społecznościach preferujących zastępowanie racjonalnej wiedzy wiarą w autorytety (szczególnie te religijne), zachowały jeszcze jakimś cudem zdolność samodzielnego myślenia i kwestionowania ogólnie uznanych „prawd” religijnego światopoglądu, wpajanego nam na siłę od wieku przedszkolnego.

W niniejszym tekście chciałbym przedstawić jeden z aspektów tego „świętego strzyżenia”, tak bardzo podatnego na formowanie „ludzkiego żywopłotu” wiernych i już mniej podatnych – niewiernych. Czytając go miejmy na uwadze pytania: „Czy właśnie o to mogło chodzić chrześcijańskiemu Bogu? Czy w taki sposób wyobrażał sobie swój Kościół?”. Porównajmy więc wpierw, jak widział ten aspekt zbawczej misji sam Jezus Chrystus. Oto niektóre z jego nauk zapisane w Ewangeliach:

„Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie (…) bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i twoje serce (…) Nikt nie może dwom panom służyć (…) nie możecie służyć Bogu i Mamonie. Dlatego powiadam wam: nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to co macie jeść i pić (…) czym się macie przyodziać (…) bo o to wszystko poganie zabiegają” (Mt 6,19,25,32).

„A oto podszedł do Niego pewien człowiek i zapytał: „Nauczycielu, co dobrego mam uczynić, aby otrzymać życie wieczne?” (…) Jezus mu odpowiedział: „Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj co posiadasz i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź ze mną!” (Mt 19,16-22). „Zaprawdę powiadam wam: bogaty z trudnością wejdzie do królestwa niebieskiego. (…) łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego” (Mt 19, 23, 24). „…tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego co posiada, nie może być moim uczniem” (Łk 14,33).

„A ci, którzy chcą się bogacić, wpadają w pokusę i zasadzkę, oraz liczne nierozumne i szkodliwe pożądania. One to pogrążają ludzi w zgubę i zatracenie. Albowiem korzeniami wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy” (1 Tym 6,9,10). „Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie! Nie zdobywajcie złota, ani srebra, ani miedzi do swych trzosów” (Mt 10,8,9).

Przyjrzyjmy się teraz w jaki sposób te nauki jezusowe realizował Kościół kat. w czasie swej wielowiekowej historii. I będzie od razu oczywiste, dlaczego ten aspekt jego historii skojarzył mi się ze „świętym strzyżeniem” i zamieszczoną na wstępie konstatacją Tomasza Becketa, która w tych paru lakonicznych słowach wydaje się streszczać ten aspekt historii Kościoła.

„Kościół zwalczał i eksploatował wszystkich, w niemałym stopniu również własne owieczki (…) Gdy Kościół stanął po stronie bogatych, to chwycił także za ich miecz – po czym szybko obrastał w dostatek (…) Najjaskrawiej wykazuje to utrzymywanie przez Kościół niewolnictwa (…) Co więcej, jak tego żąda w II w. biskup Ignacy, niewolnicy powinni „na chwałę Boga jeszcze gorliwiej wykonywać pracę niewolniczą”! Doktor Kościoła Ambroży nazywa niewolnictwo „darem Boga”. A inny doktor Kościoła Augustyn już bez zastrzeżeń stoi po stronie bogatych i propaguje ideał „pracowitości w biedzie” — pozostać biednym i dużo pracować, to jedna z najistotniejszych rad, udzielanych biednym (…).

Jeden z Ojców Kościoła — Jan Chryzostom, patron kaznodziejów, całkiem otwarcie opowiadał się za potrzebą kłamstwa dla zbawienia duszy i to powołując się na przykłady ze Starego i Nowego Testamentu. Mawiał on także: „Bez niesprawiedliwości nie sposób się wzbogacić”, oraz: „Człowiek godny czci nie może nie być bogaty” (…) Już w III w. biskupi przyznają sobie prawo do zaspokajania wszystkich swoich potrzeb z dochodów Kościoła. W IV w. stają się sojusznikami państwa, które wręcz wysysa krew ze swoich poddanych. A już w V w. biskup Rzymu jest największym posiadaczem ziemi w cesarstwie rzymskim (…). Cała historia dogmatów to przecież jeden łańcuch intryg, przemocy, denuncjacji, przekupstwa, fałszowania dokumentów, ekskomunik, banicji oraz mordów (…) Św. Cyryl, swoją doktrynę Marii, Matki Bożej przeforsował przy pomocy obfitych łapówek i wielkiej ilości drogich prezentów. Zaś św. Hieronim, doktor Kościoła, mawiał: „Płoniemy prawdziwie z żądzy pieniędzy, a grzmiąc przeciwko pieniądzom, napełniamy nasze dzbany złotem i nigdy nie mamy dosyć”. (…)

Grabi się wszystko co jest do zagrabienia; twierdze, zamki, całe hrabstwa i księstwa (…) kradnie się wszystko co zostało do ukradzenia; już w IV w. mienie świątyń pogańskich, w VI wieku mienie wszystkich pogan, potem majątek wygnanych albo zabitych Żydów, dobytek spalonych kacerzy i osób oskarżonych o czary (…) okradani są nie tylko inaczej myślący, ale i wierni tego Kościoła, poprzez coraz to inne i coraz wyższe podatki, poprzez czynsz dzierżawny, świętopietrze, szantaże, sprzedaż odpustów, rzekome cuda, fałszywe relikwie, (…) dzięki ekskomunikom, interdyktom oraz za pomocą miecza. (…) Już za czasów pierwszych cesarzy chrześcijańskich majątek Kościoła znacznie się powiększył. W VI w. pobiera się kościelną dziesięcinę, zawarowaną prawnie za Karola „Wielkiego” i ściąganą aż do XIX w. W średniowieczu co najmniej jedna trzecia całej ziemi uprawnej w Europie znajduje się w rękach duchowieństwa, a pracują na niej niewolni chłopi. (…) Alvarez Pelajo, szczerze dochowujący papieżom wierności dostojnik Kurii, opowiada, że ilekroć przybywał na pokoje papieskie, zawsze zastawał duchownych przy liczeniu pieniędzy (…) w Kurii prawie wszystko jest do kupienia i wyroki wymierza się według wagi złota”.

W XIII w. skarży się biskup Jakub z Vitry: „Wszystko dotyczy tylko spraw przyziemnych i doczesnych, królów i królestw, procesów i sporów. Rzadko kiedy pozwalano na rozmowę o sprawach duchowych”. Pod koniec XV w. wykrzykuje we Florencji Savonarola: „Oni handlują beneficjami i nawet sprzedają krew Chrystusa”. (…) Papieże przemieniali w pieniądze prawie wszystko, dając w każdym stuleciu przykład wielkiej korupcji i demoralizacji. Mimo zakazu sprzedawali każdą nominację na biskupa, każdą godność opata, każde probostwo katedralne. (…) Sprzedawali każda bullę, każdą łaskę, wszelkie dokumenty, wszelkie decyzje. Sprzedawali najświętsze relikwie i jeszcze w czasach antycznych zaczęli rozprowadzać je masowo, np. już w IV w. produkowano w Rzymie relikwie będące replikami całunu. (…) „Napletek Chrystusa — pisze Alfonso de Valdes — widziałem osobiście w Rzymie, Burgos i Antwerpii” — ponoć występuje jeszcze w 14 innych miejscowościach – „w samej tylko Francji znajduje się pięćset zębów Dzieciątka Jezus. Mleko Matki Boskiej, pióra Ducha Świętego przechowuje się w wielu miejscach”. (…)

Papieże inkasowali czynsz dzierżawny i świętopietrze z ziem im podległych (…) ze wszystkich krajów objętych obowiązkiem daniny. Inkasowali cały majątek wszystkich „kacerzy” skazanych w Państwie Kościelnym i od każdego kościoła na świecie dziesiątą część jego dochodów, a od niejednego znacznie więcej. (…) Inkasowali pieniądze za przyznanie i potwierdzenie prawowitości władzy królewskiej, za obowiązkowe wizyty książąt Kościoła, za uchylenie niepożądanych wizytacji. Inkasowali ogromne łapówki, na wielką skalę handlowali odpustami. (…) Stale zwiększali podatki i wymyślali coraz to inne, jeden tylko papież Urban VIII aż dziesięć. (…) Papież Sabinian gromadził zboże i w 605 r., gdy panował głód, sprzedawał je po lichwiarskiej cenie. Papież Sykstus IV, niegdyś franciszkanin, który współżył fizycznie ze swoją siostrą i z własnymi dziećmi, zakładał w Rzymie domy publiczne, wydzierżawiał je kardynałom (…) obłożył specjalnym podatkiem ladacznice. (…) Duchowni i szlachta, tron i ołtarz – za ich sprawą całe narody były przez tysiąc lat otaczane pogardą, uciskane, wyzyskiwane. I chociaż często występowali przeciw sobie nawzajem (…) trzymali się razem, byli klasą zorientowaną na władzę i zysk, żyjącą z potu i krwi innych ludzi, zdemoralizowaną mniejszością (…) która „przemienia masy obywateli w harujące bydło” (Karlheinz Deschner”, Opus diaboli”).

Dużo jest tych cytatów, to prawda, ale też jest niesłychanie duże zakłamanie w tym aspekcie naszej religii. Tak duże, iż gdyby chcieć wyliczyć wszystkie grzechy Kościoła kat. To zapełniłyby one niejeden opasły tom. Ja ograniczyłem się tylko do paru publikacji podejmujących ten wstydliwy temat i tych fragmentów, które ukazują owe problemy w miarę „skondensowanej” formie, pozbawionej mniej istotnych szczegółów.

Jeszcze tylko na koniec tej części chciałbym przedstawić pewien znamienny przykład, ukazujący mechanizmy owego procederu, dobitnie świadczący o tym, że w istocie rzeczy zawsze chodziło kapłanom o pieniądze. Właściwie o dużo pieniędzy. Dotyczy on tzw. „Roku Świętego” i jego niewątpliwych zalet dla ludzi Kościoła. Oto stosowne fragmenty:

„Bonifacy VIII ogłosił rok 1300 Rokiem Świętym. Miał on przypadać raz na sto lat. Największą atrakcją miały być hojne odpusty dla odwiedzających bazylikę i odbywający się co tydzień pokaz chusty św. Weroniki. Bonifacy jako papież zajmował się głównie gromadzeniem bogactw i rozszerzaniem swej władzy. Rozpętał całą biurokratyczną machinę w Roku Świętym, mającą głównie na celu sprawne przyjmowanie ofiar, które wyrażałyby pobożność pielgrzymów. Niewiele natomiast interesował się stroną religijną uroczystości. (…) Według relacji ówczesnych kronikarzy, duchowni dniem i nocą zgarniali ofiary przy użyciu grabi. (…) Klemens VI (…) zgodził się rok 1350 ogłosić drugim z kolei Rokiem Świętym, łamiąc w ten sposób zasadę stuletniej przerwy, ogłoszonej przez Bonifacego VIII.

Z siedmioletnim wyprzedzeniem zapowiedział uroczystości w proklamowanej przez siebie bulli. Gwarantował także odpusty pielgrzymom, oddającym cześć chuście św. Weroniki. Tłumy pielgrzymów były tak ogromne, że wielu zostało stratowanych i uduszonych. To zagrożenie skłoniło władze kościelne do wznowienia prywatnych pokazów za specjalnym zezwoleniem i — rzecz jasna — specjalną ofiarą. (…) Rok Święty był więc dla Kościoła kolejną okazją do zdobycia bogactw. (…) W 1389 r. Urban VI nie mogąc doczekać się końca wieku, ogłosił rok 1390 Rokiem Świętym. Zapowiedział jednocześnie, że odtąd kolejne jubileusze będą się odbywać co 33 lata. (…) Prawdopodobnie więc, że w tym czasie dostojnicy kościelni mogli wpaść na pomysł (…) aby całun turyński przynosił im zyski podobne jak znana już od dwóch wieków chusta św. Weroniki. Papieże walczyli wówczas uparcie o tron, chroniąc jednocześnie chustę i przenosząc ją z bazyliki w coraz to bezpieczniejsze miejsca.

W roku 1423 Marcin V zorganizował obchody Roku Świętego, przestrzegając ustalonej przez Urbana VI formuły trzydziestoletniej przerwy (…). Mikołaj V, zrezygnował z trzydziestoletniego cyklu pokazywania chusty i rok 1450 ogłosił Rokiem Świętym. Ten rok okazał się szczególnym sukcesem, wziąwszy pod uwagę liczbę uczestników. Ogromne rzesze pielgrzymów zginęły wówczas z powodu zimy i zarazy. (…) Jeden z następnych papieży Paweł II zarządził, by Rok Święty obchodzić co 25 lat. Roku Świętego 1475 jednak nie dożył. Zapiski kronikarzy świadczą o tym, że chustę pokazywano częściej — nie tylko w latach jubileuszowych, ale nawet co roku. Na pokazy wybierano Wielkanoc. Papież udzielał wówczas specjalnych odpustów, a wierni nadal tratowali się w tłumie. Następni papieże także strzegli chusty, mając na uwadze fakt, jakie może im przynieść zyski. (…) Aleksander VI czynił także przygotowania do Roku Świętego 1500. (…)

W 1506 r. papież Juliusz II kładł u podstawy obecnego filaru św. Weroniki kamień węgielny pod budowę nowej bazyliki św. Piotra. Koszty tego przedsięwzięcia miały być ogromne, dlatego też system odpustów został absurdalnie wyolbrzymiony, aby liczyć na tym większe zyski (…) Papież Jan Paweł II poczuł się nawet zmuszony do ogłoszenia roku 1983 za „nadzwyczajny rok święty”, który miał przysporzyć pielgrzymów i pieniędzy. Ponieważ i to nie pomogło w dostatecznym wymiarze, spróbowano sprzedawać płyty, mające upowszechnić wśród ludu przemówienia namiestnika Chrystusa z podkładem muzycznym; w samym tylko 1987 r. prałaci obliczyli czysty zysk na 13 mln. dolarów z 30 mln. płyt, sprzedawanych możliwie wszędzie” (Robert A. Haasler, „Zbrodnie w imieniu Chrystusa”).

Według mnie wymowa zaprezentowanych faktów historycznych jest tak jednoznacznie druzgocząca dla „duchowych” pasterzy Kościoła katolickiego, że uwalnia mnie od wymyślania jakiegokolwiek podsumowania tej części tekstu. Czy te nieliczne przykłady „zbawicielskiej” działalności owych „sług bożych” nie mówią same za siebie? Nie widać z nich wyraźnie, iż metoda, którą posługują się od 17 wieków pasterze Kościoła kat. podczas „zbawiania” wiernych, ma się nijak do nauk jezusowych zapisanych w Ewangeliach?

Autor: Lucjan Ferus
Źródło: Listy z naszego sadu

Kościół katolicki jakiego nie znasz.

Wpis odnośnie szokującej historii kościoła katolickiego. Tego się nie dowiesz z religijnych podręczników! Okazuje się, że kościół katolicki od dawna popierał to, co dzisiaj nazywamy neoliberalizmem, kapitalizmem czy wręcz korwinizmem. Te doktryny to promowanie bogacenia się bogaczy, przy jednoczesnym wmawianiu Ludziom Pracy, że muszą być biedni, bo innego wyjścia nie ma. Przecież to czysty korwinizm – ogromny zysk dla korporacji, karteli i prywaciarzy, przy jednoczesnych pensjach w wysokości 800 zł netto na czarno. Bo takie są realia pracy.

Kościół nazywał wtedy taką doktrynę: „ideałem pracowitości w biedzie” – czyli pochwalaniu bardzo ciężkiej pracy i jednoczesnego życia w biedzie. Bo przecież zgodnie z ideologią kapitalizmu, stanowiska naprawdę potrzebne cywilizacji, bez których nie można się obejść, muszą być nisko opłacane. Zarabiają tak bardzo „potrzebni” (cudzysłów celowy) specjaliści, jak marketingowcy, prawnicy, biurokraci, księża.

Trudno o drugą taką organizację jak kościół katolicki, która już od samego zarania byłaby umoczona w tak wielką ilość zbrodni, spisków i złodziejstw. Cała historia kościoła, począwszy od I bądź II wieku naszej ery, to jedna wielka przemoc – militarna, ekonomiczna i każda inna, w tym psychiczna. Zresztą wystarczy poczytać świętą księgę judeochrześcijan, czyli Biblię. Niektóre wersety obnażają prawdziwe oblicze ich bożka, jahwe – małostkowego, okrutnego sadysty i zwyrodnialca. Naprawdę mało który bóg pogański wsławił się tyloma niegodziwościami, co judeochrześcijański jahwe.

Kościół katolicki, czyli strzyżenie i milczenie owiec

Cytuję: „Kościół nie lubi owiec, które nie pozwalają się strzyc swoim pasterzom” – Tomasz Becket.

W niniejszym tekście chciałbym przedstawić jeden z aspektów tego „świętego strzyżenia”, tak bardzo podatnego na formowanie „ludzkiego żywopłotu” wiernych i już mniej podatnych – niewiernych. Czytając go miejmy na uwadze pytania: „Czy właśnie o to mogło chodzić chrześcijańskiemu Bogu? Czy w taki sposób wyobrażał sobie swój Kościół?”.

Każdego roku, mniej więcej o tej porze, nasuwa mi się pewna refleksja, która co prawda ma związek z naszą przyrodą, ale wyobraźnia przenosi mi to zjawisko na inną dziedzinę naszego życia – religię. Otóż podstawą do tych rozważań jest coroczna obserwacja grabowego żywopłotu otaczającego posesję w której mieszkam, posadzonego przeze mnie 40 lat temu. Od tego czasu jestem zmuszony dbać o niego i regularnie go przycinać, nie chcąc aby wyrosły z niego duże drzewa.

Kiedy jesienią opadają z niego liście (choć nie do końca, bo w przypadku grabu, uschnięte trzymają się jeszcze długo), widać wyraźnie skutki mojej – koniecznej moim zdaniem – „pielęgnacji”: pousychane i powykręcane odrosty, tworzące nieskładną plątaninę gałęzi, którym nie pozwoliłem rosnąć w ich naturalnym kształcie. Na poobcinanych kikutach gałęzi widoczna jest w wielu miejscach zgorzel, którą krzew starał się pokryć młodą tkanką, bez powodzenia zresztą. Trafiają się też liczne zgniłe i spróchniałe końcówki odrostów.

I kiedy tak przyglądam się temu swojemu „dziełu”, widzę wyraźnie jego niesamowitą żywotność i olbrzymi wysiłek, aby pomimo moich ogrodniczych zapędów do uzyskania pożądanej dla mnie formy żywopłotu i odpowiedniej jego wysokości, odrastać ciągle na nowo i to na tyle szybko, by wytworzone liście zdążyły utrzymać przy życiu całą roślinę. Jednakże cena, jaką płaci ów kilkudziesięciometrowy szpaler krzewów za moją ingerencję w jego cykl życiowy jest przerażająca, co właśnie każdego roku odsłaniają opadające liście.

Tym wyraźniej to widać, kiedy porównuję go do tej części dawnego żywopłotu, który rośnie daleko za domem od strony łąki. Tam jakieś ćwierć wieku temu odpuściłem sobie przycinanie go i pozwoliłem mu rosnąć „na dziko”. Efekt jest taki, iż stoi tam teraz szereg wysokich, okazałych drzew, których pnie mają grubość nogi, a rozłożyste gałęzie nie ograniczane cięciami mojego sekatora, tworzą piękne cieniste parasole, których naturalna forma sprawia wyjątkową radość dla oka. I zapewne dla ptaków, których mnóstwo się tam gnieździ.

Mamy więc dwa różne świadectwa przyrody: jedno prowadzone przez ambitnego ogrodnika, który za cel wyznaczył sobie utrzymanie formy niezgodnej z naturą roślin, oraz drugie pozostawione samemu sobie, tak „jak je Pan Bóg stworzył”, jak to się określa w podobnych przypadkach przez osoby religijnie wierzące. Jak już wspomniałem na początku, ten przyrodniczy fenomen skłania mnie co roku do dziwnej refleksji:

Przecież takim gatunkiem prowadzonym i nieustannie „przycinanym” oraz „pielęgnowanym” przez naszych „duchowych ogrodników” – jesteśmy my: ludzie! Od wieków, ba! Od tysiącleci jesteśmy kształtowani według odgórnie ustanowionych wzorców i kanonów zachowań, a mimo to ciągle nam daleko do propagowanych ideałów. Ludzka natura w przeważającym stopniu stanowiąca o naszych zachowaniach jest przez naszych „duchowych ogrodników” tak samo „przycinana” do abstrakcyjnego, wyidealizowanego wzorca człowieczeństwa, z którym przeciętny osobnik ma raczej niewiele wspólnego.

To oni pełnią zaszczytną misję pielęgnowania naszych sumień i „przycinania” ich do obowiązujących norm moralnych. Co prawda bardziej jest rozpowszechniona analogia o pasterzach dbających o swoje owieczki („Co do tłumu, nie ma on innych obowiązków, jak dać się prowadzić i jak trzoda posłuszna iść za swymi pasterzami”, papież Pius X), lecz uważam, że analogia do ambitnego i zdeterminowanego wyższym celem ogrodnika, który przedkłada formę nad treścią, też jest niezła.

Oczywiście jest ona czytelna tylko dla tych, którzy tak jak ja znają historię religii i potrafią dostrzec rzucające się w oczy podobieństwa. Jestem pewien, iż każdy, kto zna tę historię (a w szczególności katolicyzmu i dworów papieskich), zada sobie prędzej czy później te pytania: Czy nasi duchowi przewodnicy (owi pasterze właśnie), aby naprawdę prowadzą nas we właściwym kierunku? Czy Sartre nie miał racji, mówiąc: „Są dwa rodzaje pasterzy; ci, którzy dbają o wełnę i ci, którzy dbają o mięso. Nie ma takich, którzy dbają o barany”?

Albo w odniesieniu do tej drugiej analogii: czy ci nasi „duchowi ogrodnicy”, którzy ponoć przez cały czas mają na względzie czystość i bezgrzeszność naszych dusz, dlatego z benedyktyńską cierpliwością i nie bezinteresowną dbałością „przycinają” nasze sumienia już od wieku przedszkolnego – czy oni naprawdę dbają wyłącznie o nasze zbawienie, jak twierdzą, czy ważniejsze jest dla nich utrzymywanie nas w takiej formie umysłowej, aby korzyści (doczesne i materialne) z tego stanu rzeczy, głównie im przypadały w udziale?

Te pytania i związane z nimi wątpliwości są jak najbardziej zasadne dla osób, które w społecznościach preferujących zastępowanie racjonalnej wiedzy wiarą w autorytety (szczególnie te religijne), zachowały jeszcze jakimś cudem zdolność samodzielnego myślenia i kwestionowania ogólnie uznanych „prawd” religijnego światopoglądu, wpajanego nam na siłę od wieku przedszkolnego.

W niniejszym tekście chciałbym przedstawić jeden z aspektów tego „świętego strzyżenia”, tak bardzo podatnego na formowanie „ludzkiego żywopłotu” wiernych i już mniej podatnych – niewiernych. Czytając go miejmy na uwadze pytania: „Czy właśnie o to mogło chodzić chrześcijańskiemu Bogu? Czy w taki sposób wyobrażał sobie swój Kościół?”. Porównajmy więc wpierw, jak widział ten aspekt zbawczej misji sam Jezus Chrystus. Oto niektóre z jego nauk zapisane w Ewangeliach:

„Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie (…) bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i twoje serce (…) Nikt nie może dwom panom służyć (…) nie możecie służyć Bogu i Mamonie. Dlatego powiadam wam: nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to co macie jeść i pić (…) czym się macie przyodziać (…) bo o to wszystko poganie zabiegają” (Mt 6,19,25,32).

„A oto podszedł do Niego pewien człowiek i zapytał: „Nauczycielu, co dobrego mam uczynić, aby otrzymać życie wieczne?” (…) Jezus mu odpowiedział: „Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj co posiadasz i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź ze mną!” (Mt 19,16-22). „Zaprawdę powiadam wam: bogaty z trudnością wejdzie do królestwa niebieskiego. (…) łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego” (Mt 19, 23, 24). „…tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego co posiada, nie może być moim uczniem” (Łk 14,33).

„A ci, którzy chcą się bogacić, wpadają w pokusę i zasadzkę, oraz liczne nierozumne i szkodliwe pożądania. One to pogrążają ludzi w zgubę i zatracenie. Albowiem korzeniami wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy” (1 Tym 6,9,10). „Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie! Nie zdobywajcie złota, ani srebra, ani miedzi do swych trzosów” (Mt 10,8,9).

Przyjrzyjmy się teraz w jaki sposób te nauki jezusowe realizował Kościół kat. w czasie swej wielowiekowej historii. I będzie od razu oczywiste, dlaczego ten aspekt jego historii skojarzył mi się ze „świętym strzyżeniem” i zamieszczoną na wstępie konstatacją Tomasza Becketa, która w tych paru lakonicznych słowach wydaje się streszczać ten aspekt historii Kościoła.

„Kościół zwalczał i eksploatował wszystkich, w niemałym stopniu również własne owieczki (…) Gdy Kościół stanął po stronie bogatych, to chwycił także za ich miecz – po czym szybko obrastał w dostatek (…) Najjaskrawiej wykazuje to utrzymywanie przez Kościół niewolnictwa (…) Co więcej, jak tego żąda w II w. biskup Ignacy, niewolnicy powinni „na chwałę Boga jeszcze gorliwiej wykonywać pracę niewolniczą”! Doktor Kościoła Ambroży nazywa niewolnictwo „darem Boga”. A inny doktor Kościoła Augustyn już bez zastrzeżeń stoi po stronie bogatych i propaguje ideał „pracowitości w biedzie” — pozostać biednym i dużo pracować, to jedna z najistotniejszych rad, udzielanych biednym (…).

Jeden z Ojców Kościoła — Jan Chryzostom, patron kaznodziejów, całkiem otwarcie opowiadał się za potrzebą kłamstwa dla zbawienia duszy i to powołując się na przykłady ze Starego i Nowego Testamentu. Mawiał on także: „Bez niesprawiedliwości nie sposób się wzbogacić”, oraz: „Człowiek godny czci nie może nie być bogaty” (…) Już w III w. biskupi przyznają sobie prawo do zaspokajania wszystkich swoich potrzeb z dochodów Kościoła. W IV w. stają się sojusznikami państwa, które wręcz wysysa krew ze swoich poddanych. A już w V w. biskup Rzymu jest największym posiadaczem ziemi w cesarstwie rzymskim (…). Cała historia dogmatów to przecież jeden łańcuch intryg, przemocy, denuncjacji, przekupstwa, fałszowania dokumentów, ekskomunik, banicji oraz mordów (…) Św. Cyryl, swoją doktrynę Marii, Matki Bożej przeforsował przy pomocy obfitych łapówek i wielkiej ilości drogich prezentów. Zaś św. Hieronim, doktor Kościoła, mawiał: „Płoniemy prawdziwie z żądzy pieniędzy, a grzmiąc przeciwko pieniądzom, napełniamy nasze dzbany złotem i nigdy nie mamy dosyć”. (…)

Grabi się wszystko co jest do zagrabienia; twierdze, zamki, całe hrabstwa i księstwa (…) kradnie się wszystko co zostało do ukradzenia; już w IV w. mienie świątyń pogańskich, w VI wieku mienie wszystkich pogan, potem majątek wygnanych albo zabitych Żydów, dobytek spalonych kacerzy i osób oskarżonych o czary (…) okradani są nie tylko inaczej myślący, ale i wierni tego Kościoła, poprzez coraz to inne i coraz wyższe podatki, poprzez czynsz dzierżawny, świętopietrze, szantaże, sprzedaż odpustów, rzekome cuda, fałszywe relikwie, (…) dzięki ekskomunikom, interdyktom oraz za pomocą miecza. (…) Już za czasów pierwszych cesarzy chrześcijańskich majątek Kościoła znacznie się powiększył. W VI w. pobiera się kościelną dziesięcinę, zawarowaną prawnie za Karola „Wielkiego” i ściąganą aż do XIX w. W średniowieczu co najmniej jedna trzecia całej ziemi uprawnej w Europie znajduje się w rękach duchowieństwa, a pracują na niej niewolni chłopi. (…) Alvarez Pelajo, szczerze dochowujący papieżom wierności dostojnik Kurii, opowiada, że ilekroć przybywał na pokoje papieskie, zawsze zastawał duchownych przy liczeniu pieniędzy (…) w Kurii prawie wszystko jest do kupienia i wyroki wymierza się według wagi złota”.

W XIII w. skarży się biskup Jakub z Vitry: „Wszystko dotyczy tylko spraw przyziemnych i doczesnych, królów i królestw, procesów i sporów. Rzadko kiedy pozwalano na rozmowę o sprawach duchowych”. Pod koniec XV w. wykrzykuje we Florencji Savonarola: „Oni handlują beneficjami i nawet sprzedają krew Chrystusa”. (…) Papieże przemieniali w pieniądze prawie wszystko, dając w każdym stuleciu przykład wielkiej korupcji i demoralizacji. Mimo zakazu sprzedawali każdą nominację na biskupa, każdą godność opata, każde probostwo katedralne. (…) Sprzedawali każda bullę, każdą łaskę, wszelkie dokumenty, wszelkie decyzje. Sprzedawali najświętsze relikwie i jeszcze w czasach antycznych zaczęli rozprowadzać je masowo, np. już w IV w. produkowano w Rzymie relikwie będące replikami całunu. (…) „Napletek Chrystusa — pisze Alfonso de Valdes — widziałem osobiście w Rzymie, Burgos i Antwerpii” — ponoć występuje jeszcze w 14 innych miejscowościach – „w samej tylko Francji znajduje się pięćset zębów Dzieciątka Jezus. Mleko Matki Boskiej, pióra Ducha Świętego przechowuje się w wielu miejscach”. (…)

Papieże inkasowali czynsz dzierżawny i świętopietrze z ziem im podległych (…) ze wszystkich krajów objętych obowiązkiem daniny. Inkasowali cały majątek wszystkich „kacerzy” skazanych w Państwie Kościelnym i od każdego kościoła na świecie dziesiątą część jego dochodów, a od niejednego znacznie więcej. (…) Inkasowali pieniądze za przyznanie i potwierdzenie prawowitości władzy królewskiej, za obowiązkowe wizyty książąt Kościoła, za uchylenie niepożądanych wizytacji. Inkasowali ogromne łapówki, na wielką skalę handlowali odpustami. (…) Stale zwiększali podatki i wymyślali coraz to inne, jeden tylko papież Urban VIII aż dziesięć. (…) Papież Sabinian gromadził zboże i w 605 r., gdy panował głód, sprzedawał je po lichwiarskiej cenie. Papież Sykstus IV, niegdyś franciszkanin, który współżył fizycznie ze swoją siostrą i z własnymi dziećmi, zakładał w Rzymie domy publiczne, wydzierżawiał je kardynałom (…) obłożył specjalnym podatkiem ladacznice. (…) Duchowni i szlachta, tron i ołtarz – za ich sprawą całe narody były przez tysiąc lat otaczane pogardą, uciskane, wyzyskiwane. I chociaż często występowali przeciw sobie nawzajem (…) trzymali się razem, byli klasą zorientowaną na władzę i zysk, żyjącą z potu i krwi innych ludzi, zdemoralizowaną mniejszością (…) która „przemienia masy obywateli w harujące bydło” (Karlheinz Deschner”, Opus diaboli”).

Dużo jest tych cytatów, to prawda, ale też jest niesłychanie duże zakłamanie w tym aspekcie naszej religii. Tak duże, iż gdyby chcieć wyliczyć wszystkie grzechy Kościoła kat. To zapełniłyby one niejeden opasły tom. Ja ograniczyłem się tylko do paru publikacji podejmujących ten wstydliwy temat i tych fragmentów, które ukazują owe problemy w miarę „skondensowanej” formie, pozbawionej mniej istotnych szczegółów.

Jeszcze tylko na koniec tej części chciałbym przedstawić pewien znamienny przykład, ukazujący mechanizmy owego procederu, dobitnie świadczący o tym, że w istocie rzeczy zawsze chodziło kapłanom o pieniądze. Właściwie o dużo pieniędzy. Dotyczy on tzw. „Roku Świętego” i jego niewątpliwych zalet dla ludzi Kościoła. Oto stosowne fragmenty:

„Bonifacy VIII ogłosił rok 1300 Rokiem Świętym. Miał on przypadać raz na sto lat. Największą atrakcją miały być hojne odpusty dla odwiedzających bazylikę i odbywający się co tydzień pokaz chusty św. Weroniki. Bonifacy jako papież zajmował się głównie gromadzeniem bogactw i rozszerzaniem swej władzy. Rozpętał całą biurokratyczną machinę w Roku Świętym, mającą głównie na celu sprawne przyjmowanie ofiar, które wyrażałyby pobożność pielgrzymów. Niewiele natomiast interesował się stroną religijną uroczystości. (…) Według relacji ówczesnych kronikarzy, duchowni dniem i nocą zgarniali ofiary przy użyciu grabi. (…) Klemens VI (…) zgodził się rok 1350 ogłosić drugim z kolei Rokiem Świętym, łamiąc w ten sposób zasadę stuletniej przerwy, ogłoszonej przez Bonifacego VIII.

Z siedmioletnim wyprzedzeniem zapowiedział uroczystości w proklamowanej przez siebie bulli. Gwarantował także odpusty pielgrzymom, oddającym cześć chuście św. Weroniki. Tłumy pielgrzymów były tak ogromne, że wielu zostało stratowanych i uduszonych. To zagrożenie skłoniło władze kościelne do wznowienia prywatnych pokazów za specjalnym zezwoleniem i — rzecz jasna — specjalną ofiarą. (…) Rok Święty był więc dla Kościoła kolejną okazją do zdobycia bogactw. (…) W 1389 r. Urban VI nie mogąc doczekać się końca wieku, ogłosił rok 1390 Rokiem Świętym. Zapowiedział jednocześnie, że odtąd kolejne jubileusze będą się odbywać co 33 lata. (…) Prawdopodobnie więc, że w tym czasie dostojnicy kościelni mogli wpaść na pomysł (…) aby całun turyński przynosił im zyski podobne jak znana już od dwóch wieków chusta św. Weroniki. Papieże walczyli wówczas uparcie o tron, chroniąc jednocześnie chustę i przenosząc ją z bazyliki w coraz to bezpieczniejsze miejsca.

W roku 1423 Marcin V zorganizował obchody Roku Świętego, przestrzegając ustalonej przez Urbana VI formuły trzydziestoletniej przerwy (…). Mikołaj V, zrezygnował z trzydziestoletniego cyklu pokazywania chusty i rok 1450 ogłosił Rokiem Świętym. Ten rok okazał się szczególnym sukcesem, wziąwszy pod uwagę liczbę uczestników. Ogromne rzesze pielgrzymów zginęły wówczas z powodu zimy i zarazy. (…) Jeden z następnych papieży Paweł II zarządził, by Rok Święty obchodzić co 25 lat. Roku Świętego 1475 jednak nie dożył. Zapiski kronikarzy świadczą o tym, że chustę pokazywano częściej — nie tylko w latach jubileuszowych, ale nawet co roku. Na pokazy wybierano Wielkanoc. Papież udzielał wówczas specjalnych odpustów, a wierni nadal tratowali się w tłumie. Następni papieże także strzegli chusty, mając na uwadze fakt, jakie może im przynieść zyski. (…) Aleksander VI czynił także przygotowania do Roku Świętego 1500. (…)

W 1506 r. papież Juliusz II kładł u podstawy obecnego filaru św. Weroniki kamień węgielny pod budowę nowej bazyliki św. Piotra. Koszty tego przedsięwzięcia miały być ogromne, dlatego też system odpustów został absurdalnie wyolbrzymiony, aby liczyć na tym większe zyski (…) Papież Jan Paweł II poczuł się nawet zmuszony do ogłoszenia roku 1983 za „nadzwyczajny rok święty”, który miał przysporzyć pielgrzymów i pieniędzy. Ponieważ i to nie pomogło w dostatecznym wymiarze, spróbowano sprzedawać płyty, mające upowszechnić wśród ludu przemówienia namiestnika Chrystusa z podkładem muzycznym; w samym tylko 1987 r. prałaci obliczyli czysty zysk na 13 mln. dolarów z 30 mln. płyt, sprzedawanych możliwie wszędzie” (Robert A. Haasler, „Zbrodnie w imieniu Chrystusa”).

Według mnie wymowa zaprezentowanych faktów historycznych jest tak jednoznacznie druzgocząca dla „duchowych” pasterzy Kościoła katolickiego, że uwalnia mnie od wymyślania jakiegokolwiek podsumowania tej części tekstu. Czy te nieliczne przykłady „zbawicielskiej” działalności owych „sług bożych” nie mówią same za siebie? Nie widać z nich wyraźnie, iż metoda, którą posługują się od 17 wieków pasterze Kościoła kat. podczas „zbawiania” wiernych, ma się nijak do nauk jezusowych zapisanych w Ewangeliach?

Autor: Lucjan Ferus
Źródło: Listy z naszego sadu

Kapusta – Trzeba było poszatkować kilka ton główek, żeby udowodnić, że kapuściany sok zabija bakterie i grzyby. Za swoje odkrycie dr Irena Grzywa-Niksińska i Małgorzata Machałowska z Instytutu Chemii Przemysłowej w Warszawie dostały złoty medal na wystawie wynalazków. 
 
Czy kapusta może się zdenerwować?
Może, i to bardzo.
 
Każda główka się złości? Biała, czerwona i zielona?
My akurat badałyśmy białą.
 
Co ją wyprowadza z równowagi?
Mówi się, że roślina przeżywa stres, gdy rośnie w zanieczyszczonej ziemi. Dowiedli tego nasi koledzy z Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie. Poza tym reaguje na atak z zewnątrz: krojenie nożem, bicie tłuczkiem. Denerwuje się, gdy dobierają się do niej gąsienice.
 
Człowiek też jest winny?
Kiedy tłucze jej liście, żeby przyłożyć na ranę, albo szatkuje ją do sałatki czy na kiszoną.
 
Co na to kapusta?
Broni się. Próbuje zwalczyć intruza lub przynajmniej odstraszyć i wydziela sok, w którym znajdują się absolutnie niezwykłe składniki.
 
Jakie?
Nazywają się strasznie: izotiocyjaniany i indole. Ale najważniejsze jest, że niszczą bakterie.
 
Czyli okładanie piersi tłuczonymi liśćmi kapusty, często zalecane przez położne, to nie żaden zabobon?
Absolutnie nie. Kapuściany sok działa nie tylko bio-, ale też grzybobójczo. A nasz koncentrat nawet na wyjątkowo zjadliwego gronkowca złocistego. To udowodnione naukowo.
 
A więc nie żadna „kapusta – głowa pusta”, ale genialne naturalne lekarstwo.
Tak. I to nie tylko dla ludzi. 
 
Ile główek panie poszatkowały, żeby to udowodnić?
Parę ton (śmiech). Raz dostałyśmy transport 500 kilogramów i trzeba było ciąć błyskawicznie, żeby sok nie sfermentował. Koledzy z instytutu narzekali, że już przy wejściu czują nasze eksperymenty, bo zapaszek rzeczywiście jest nieszczególny. Ale wielu wpadało codziennie na szklaneczkę soku.
 
I jak wrażenia?
Czuli się świetnie, bo wzmacnia i pomaga na odporność. Można go przykładać na opuchlizny, stłuczenia, płukać nim gardło, gdy boli. Leczyłyśmy pół instytutu.
 
Co jeszcze może kapusta? 
Wyciąga z ziemi metale ciężkie, a więc sadząc ją, można oczyszczać glebę. To ciekawe, dawniej ludzie na pola wyrzucali liście, bo uważali, że w tak przygotowanej ziemi wszystko lepiej rośnie.
 
Rośliny po eksperymencie z ziemią nie nadawały się już raczej do zjedzenia?
Głąby nie, bo to w nich zbierają się toksyny, a konkretnie metale ciężkie. Liście natomiast „czuły się” atakowane i wydzielały sok bogaty w substancje grzybo- i biobójcze. Takie badania zrobiono w Krakowie.
 
Do czego można używać koncentratu, który otrzymałyście z soku?
Do ekologicznych oprysków w rolnictwie czy sadownictwie. Do dezynfekowania basenów i innych miejsc, gdzie mnożą się szkodliwe bakterie czy grzyby. Do produkcji papieru śniadaniowego, żeby kanapki wolniej się psuły.
 
To naprawdę działa?
Proszę spojrzeć, mamy tu zafoliowane od lipca 2013 roku kromki chleba. Jedna nasączona, druga nie. Pierwsza po prostu uschła, druga natomiast spleśniała. Na tym nie koniec! Kolejne ciekawe zastosowanie to nasączanie kartek w książkach. Wiadomo, że dzieci często wkładają je do buzi i roznoszą w ten sposób choroby. Wynalazkiem zainteresowała się nawet Irena Eris. Kto wie, może nasz sok znajdzie się wkrótce w kremach jako naturalny konserwant?
 
Krem czy szampon o zapachu kapusty? Brzmi średnio.
Zapach można usunąć.
 
Czy w domu wykorzystamy wasze naukowe doświadczenie?
Oczywiście. Gdy siekamy świeżą kapustę, trzeba jej dać kilkanaście minut na reakcję, czyli puszczenie soku. Najlepiej ją stłuc.
 
Żeby się wkurzyła?
Właśnie tak, bo wtedy jest najzdrowsza. I musimy pamiętać, żeby nie zjadać głąbów. Można też od czasu do czasu podlać kwiatki wodą z sokiem – będą lepiej rosły. My leczyłyśmy naszym ekstraktem pelargonię. Przez dwa tygodnie wyglądała gorzej niż ta kurowana środkiem grzybobójczym. Myślałyśmy, że zgnije, ale potem… Przerosła wszystkie inne, nie miała żadnych plam ani pleśni, za to najpiękniejsze kwiaty. n
 
rozmawiała: Joanna Halena  
zdjęcia: East News, Stockfood/Free
 
Doświadczenie, za które chemiczki dostały złoty medal na Międzynarodowej Wystawie Wynalazków iENA w Norymberdze, było częścią projektu „Wykorzystanie kapusty białej na potrzeby fitoremediacji i biofumigacji gleby (AGROBIOKAP)”, współfinansowanego przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka 2007-2013. Wspólnie z nimi badania prowadzili również naukowcy z Wydziału Chemicznego Politechniki Gdańskiej i Uniwersytetu Rolniczego z Krakowa.

Kapusta

Trzeba było poszatkować kilka ton główek, żeby udowodnić, że kapuściany sok zabija bakterie i grzyby. Za swoje odkrycie dr Irena Grzywa-Niksińska i Małgorzata Machałowska z Instytutu Chemii Przemysłowej w Warszawie dostały złoty medal na wystawie wynalazków.

Czy kapusta może się zdenerwować?
Może, i to bardzo.

Każda główka się złości? Biała, czerwona i zielona?
My akurat badałyśmy białą.

Co ją wyprowadza z równowagi?
Mówi się, że roślina przeżywa stres, gdy rośnie w zanieczyszczonej ziemi. Dowiedli tego nasi koledzy z Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie. Poza tym reaguje na atak z zewnątrz: krojenie nożem, bicie tłuczkiem. Denerwuje się, gdy dobierają się do niej gąsienice.

Człowiek też jest winny?
Kiedy tłucze jej liście, żeby przyłożyć na ranę, albo szatkuje ją do sałatki czy na kiszoną.

Co na to kapusta?
Broni się. Próbuje zwalczyć intruza lub przynajmniej odstraszyć i wydziela sok, w którym znajdują się absolutnie niezwykłe składniki.

Jakie?
Nazywają się strasznie: izotiocyjaniany i indole. Ale najważniejsze jest, że niszczą bakterie.

Czyli okładanie piersi tłuczonymi liśćmi kapusty, często zalecane przez położne, to nie żaden zabobon?
Absolutnie nie. Kapuściany sok działa nie tylko bio-, ale też grzybobójczo. A nasz koncentrat nawet na wyjątkowo zjadliwego gronkowca złocistego. To udowodnione naukowo.

A więc nie żadna „kapusta – głowa pusta”, ale genialne naturalne lekarstwo.
Tak. I to nie tylko dla ludzi.

Ile główek panie poszatkowały, żeby to udowodnić?
Parę ton (śmiech). Raz dostałyśmy transport 500 kilogramów i trzeba było ciąć błyskawicznie, żeby sok nie sfermentował. Koledzy z instytutu narzekali, że już przy wejściu czują nasze eksperymenty, bo zapaszek rzeczywiście jest nieszczególny. Ale wielu wpadało codziennie na szklaneczkę soku.

I jak wrażenia?
Czuli się świetnie, bo wzmacnia i pomaga na odporność. Można go przykładać na opuchlizny, stłuczenia, płukać nim gardło, gdy boli. Leczyłyśmy pół instytutu.

Co jeszcze może kapusta?
Wyciąga z ziemi metale ciężkie, a więc sadząc ją, można oczyszczać glebę. To ciekawe, dawniej ludzie na pola wyrzucali liście, bo uważali, że w tak przygotowanej ziemi wszystko lepiej rośnie.

Rośliny po eksperymencie z ziemią nie nadawały się już raczej do zjedzenia?
Głąby nie, bo to w nich zbierają się toksyny, a konkretnie metale ciężkie. Liście natomiast „czuły się” atakowane i wydzielały sok bogaty w substancje grzybo- i biobójcze. Takie badania zrobiono w Krakowie.

Do czego można używać koncentratu, który otrzymałyście z soku?
Do ekologicznych oprysków w rolnictwie czy sadownictwie. Do dezynfekowania basenów i innych miejsc, gdzie mnożą się szkodliwe bakterie czy grzyby. Do produkcji papieru śniadaniowego, żeby kanapki wolniej się psuły.

To naprawdę działa?
Proszę spojrzeć, mamy tu zafoliowane od lipca 2013 roku kromki chleba. Jedna nasączona, druga nie. Pierwsza po prostu uschła, druga natomiast spleśniała. Na tym nie koniec! Kolejne ciekawe zastosowanie to nasączanie kartek w książkach. Wiadomo, że dzieci często wkładają je do buzi i roznoszą w ten sposób choroby. Wynalazkiem zainteresowała się nawet Irena Eris. Kto wie, może nasz sok znajdzie się wkrótce w kremach jako naturalny konserwant?

Krem czy szampon o zapachu kapusty? Brzmi średnio.
Zapach można usunąć.

Czy w domu wykorzystamy wasze naukowe doświadczenie?
Oczywiście. Gdy siekamy świeżą kapustę, trzeba jej dać kilkanaście minut na reakcję, czyli puszczenie soku. Najlepiej ją stłuc.

Żeby się wkurzyła?
Właśnie tak, bo wtedy jest najzdrowsza. I musimy pamiętać, żeby nie zjadać głąbów. Można też od czasu do czasu podlać kwiatki wodą z sokiem – będą lepiej rosły. My leczyłyśmy naszym ekstraktem pelargonię. Przez dwa tygodnie wyglądała gorzej niż ta kurowana środkiem grzybobójczym. Myślałyśmy, że zgnije, ale potem… Przerosła wszystkie inne, nie miała żadnych plam ani pleśni, za to najpiękniejsze kwiaty. n

rozmawiała: Joanna Halena
zdjęcia: East News, Stockfood/Free

Doświadczenie, za które chemiczki dostały złoty medal na Międzynarodowej Wystawie Wynalazków iENA w Norymberdze, było częścią projektu „Wykorzystanie kapusty białej na potrzeby fitoremediacji i biofumigacji gleby (AGROBIOKAP)”, współfinansowanego przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka 2007-2013. Wspólnie z nimi badania prowadzili również naukowcy z Wydziału Chemicznego Politechniki Gdańskiej i Uniwersytetu Rolniczego z Krakowa.

Kogo nazywasz ptasim móżdżkiem? – Pewnie zdarzyło Wam się jechać w małej windzie z kilkoma nieznajomymi osobami. Było tłoczno, nie można się było obrócić i myśleliście tylko o tym, kiedy dzwonek zasygnalizuje, że jesteście na właściwym piętrze i możecie wysiąść.

To daje pewne wyobrażenie tego, jak przez całe swoje życie czuje się kura hodowana na jajka w hodowli przemysłowej. To prawdziwa tortura dla tych inteligentnych zwierząt. Tak, inteligentnych!

Powiedzenie o ptasim móżdżku niech odejdzie do lamusa, ponieważ:
1. Kury mają swój własny sposób porozumiewania się. Wykorzystują do tego 24 dźwięki o różnym znaczeniu. Nawet kurczątka przed wykluciem porozumiewają się ze swoją mamą, przekazując jej na przykład, że jest im zimno. Starsze ostrzegają się przed drapieżnikami, używając innego „słowa” na niebezpieczeństwo nadchodzące z ziemi, a innego – z powietrza. 
2. Mamy-kury aktywnie uczą swoje młode przydatnych umiejętności, takich jak szukanie pożywienia i unikanie drapieżników. W jednym z doświadczeń kury, które nauczone były, że odpowiednie dla nich jest czerwone pożywienie, w momencie, gdy ich kurczątka dostały jedzenie w kolorze niebieskim zaczynały krzyczeć, gdakać i dawać wszelki znaki ostrzegające, dzięki czemu ich małe mogły się również nauczyć, które pożywienie jest dla nich dobre. 
3. Kury są bardzo dobrymi obserwatorami i szybko się uczą. Potrafią na przykład nauczyć się, że jakiś rodzaj pożywienia jest niesmaczny poprzez obserwację tego, jak reagują na nie inne kury.
4. Kury pamiętają ludzi, miejsca i przedmioty, nawet jeśli nie widziały ich kilka miesięcy. Jeśli wychowaliście się albo mieszkacie na wsi i macie kontakt z kurami, pewnie sami możecie to potwierdzić.
5. Kury potrafią rozwiązywać kompleksowe problemy, liczyć oraz rozpoznawać figury geometryczne. Niczym Albert Kurstein. W jednym doświadczeniu udowodniono, że nawet malutkie kurczęta potrafiły rozpoznać i zapamiętać cyfrę (1-10), którą oznaczony był pojemnik z jedzeniem. Po zmianie kolejności trafiały do właściwego.
6.Kury planują z wyprzedzeniem i biorą pod uwagę doświadczenia z przeszłości. Potrafią na przykład zrezygnować z natychmiast otrzymanej małej porcji jedzenia i cierpliwie czekać na większa porcję. Jeszcze ciekawsze są ich zachowania związane z kwestią znalezienia partnera/ki.
7. Kury używają Słońca jako kompasu. Dzięki temu mogą znajdować pożywienie, wodę oraz bezpieczne schronienie; daje im to też poczucie upływania czasu. Jeśli nauczą się, że o określonej porze dostają jedzenie, będą wtedy czekać i niecierpliwie gdakać. 

Mamy nadzieję, że dzięki temu inaczej będziecie myśleć o ptakach jako takich i o kurach, które niesłusznie są postrzegane jako niezbyt inteligentne zwierzęta.  

Na podstawie materiałów HSUS

Kogo nazywasz ptasim móżdżkiem?

Pewnie zdarzyło Wam się jechać w małej windzie z kilkoma nieznajomymi osobami. Było tłoczno, nie można się było obrócić i myśleliście tylko o tym, kiedy dzwonek zasygnalizuje, że jesteście na właściwym piętrze i możecie wysiąść.

To daje pewne wyobrażenie tego, jak przez całe swoje życie czuje się kura hodowana na jajka w hodowli przemysłowej. To prawdziwa tortura dla tych inteligentnych zwierząt. Tak, inteligentnych!

Powiedzenie o ptasim móżdżku niech odejdzie do lamusa, ponieważ:
1. Kury mają swój własny sposób porozumiewania się. Wykorzystują do tego 24 dźwięki o różnym znaczeniu. Nawet kurczątka przed wykluciem porozumiewają się ze swoją mamą, przekazując jej na przykład, że jest im zimno. Starsze ostrzegają się przed drapieżnikami, używając innego „słowa” na niebezpieczeństwo nadchodzące z ziemi, a innego – z powietrza.
2. Mamy-kury aktywnie uczą swoje młode przydatnych umiejętności, takich jak szukanie pożywienia i unikanie drapieżników. W jednym z doświadczeń kury, które nauczone były, że odpowiednie dla nich jest czerwone pożywienie, w momencie, gdy ich kurczątka dostały jedzenie w kolorze niebieskim zaczynały krzyczeć, gdakać i dawać wszelki znaki ostrzegające, dzięki czemu ich małe mogły się również nauczyć, które pożywienie jest dla nich dobre.
3. Kury są bardzo dobrymi obserwatorami i szybko się uczą. Potrafią na przykład nauczyć się, że jakiś rodzaj pożywienia jest niesmaczny poprzez obserwację tego, jak reagują na nie inne kury.
4. Kury pamiętają ludzi, miejsca i przedmioty, nawet jeśli nie widziały ich kilka miesięcy. Jeśli wychowaliście się albo mieszkacie na wsi i macie kontakt z kurami, pewnie sami możecie to potwierdzić.
5. Kury potrafią rozwiązywać kompleksowe problemy, liczyć oraz rozpoznawać figury geometryczne. Niczym Albert Kurstein. W jednym doświadczeniu udowodniono, że nawet malutkie kurczęta potrafiły rozpoznać i zapamiętać cyfrę (1-10), którą oznaczony był pojemnik z jedzeniem. Po zmianie kolejności trafiały do właściwego.
6.Kury planują z wyprzedzeniem i biorą pod uwagę doświadczenia z przeszłości. Potrafią na przykład zrezygnować z natychmiast otrzymanej małej porcji jedzenia i cierpliwie czekać na większa porcję. Jeszcze ciekawsze są ich zachowania związane z kwestią znalezienia partnera/ki.
7. Kury używają Słońca jako kompasu. Dzięki temu mogą znajdować pożywienie, wodę oraz bezpieczne schronienie; daje im to też poczucie upływania czasu. Jeśli nauczą się, że o określonej porze dostają jedzenie, będą wtedy czekać i niecierpliwie gdakać.

Mamy nadzieję, że dzięki temu inaczej będziecie myśleć o ptakach jako takich i o kurach, które niesłusznie są postrzegane jako niezbyt inteligentne zwierzęta.

Na podstawie materiałów HSUS

JAK OSZUKUJĄ NAS PRODUCENCI ŻYWNOŚCI – Cywilizowany świat działa według zasad, które stanowią, że większość ludzi spożywa pokarmy wyprodukowane przez innych ludzi. Rosnące zapotrzebowanie na żywność, powoduje zwiększone tempo rozwoju warzyw i owoców. Producenci chcąc jak najwięcej zarobić, omijają prawidłowy wzrost rośliny, przyspieszając go różnego rodzaju substancjami wspomagającymi, impulsami elektrycznymi i nienaturalnymi sposobami hodowli. Czy jej efekty można jeszcze nazwać produktami spożywczymi?

Przy okazji tego tematu nasuwa się wiele paradoksów, obnażających ludzki brak wiedzy, dotyczącej żywienia i właściwego trybu życia. Jednym z nich jest fakt, iż w rzeczywistości jedynym producentem żywności jest natura. Wydaje się, ze bez jej udziału nie może być mowy o żadnej hodowli. Można by rzec, ze im mniej jest ludzkiego wkładu w proces rozwoju rośliny, tym efekt końcowy jest wydajniejszy. Kto bowiem może wiedzieć więcej o wzroście roślin, niż źródło, z którego one wszystkie się wywodzą?

Popyt na oszustwo

Nim wytłumaczę, na konkretnych przykładach, jak oszukują nas producenci żywności, chciałbym zwrócić uwagę, na fakt ludzkiego zapotrzebowania na oszustwo. Rzesze osób nie są świadome tego jak się odżywiają, co więcej oddają wodze swej świadomości innym, lekarzom, dietetykom, producentom i sprzedawcom. Łakniemy oszustwa jak nigdy wcześniej. Nie chcemy być świadomi tego jak jemy, chcemy zjeść bo jesteśmy głodni lub łakomi. Nie ważne co, ważne żeby smakowało. Wierzymy reklamom produktów żywieniowych, bo przecież wszyscy to kupują i aktorowi przebranemu za lekarza, bo przecież wszyscy mu wierzą. To jest nasz największy problem. Nie lubimy indywidualności. Pod każdym względem. Czujemy presję nawet w przypadku tak osobistej kwestii jaką jest odżywianie. Nie chcemy samodzielnie myśleć, przez co każdy objaw odmienności uważany jest za coś okropnego, a być może zagrażającego życiu. Stąd, wokół alternatywnych diet, sposobów odżywiania i prowadzenia życia, urosło tyle mitów, które ułatwiają bardziej świadomym jednostkom manipulowanie umysłami ludzkimi i ich oszukiwanie.

Rożne formy kłamstwa

Jednym z rodzajów oszustwa jest reklama, która już nie tylko przekonuje nas o jakości danego produktu, ale również wytwarza w naszej psychice potrzebę posiadania go. Nasz umysł reaguje na taką reklamę lub nie. Jeżeli jej ulegnie, poddaje organizm serii czynności, mających na celu zdobycie produktu, którego organizm tak naprawdę nie potrzebuje. Nasze ciało zostaje oszukane, gdyż wmusza się w nie coś, czego ono samo nie chce. Kolejny etap kłamstwa następuje wówczas, gdy decydujemy się już na zakup konkretnego produktu i okazuje się, że jego jakość nie jest tożsama z tym, o czym nas zapewniano. Część z nas jednak tego nie zauważa, część uważa, że tak powinno być lub wierzy reklamą. Jakie są konkretne przykłady manipulacji, której ulegamy?

Nienaturalny jogurt naturalny

Pierwszy przykład żywieniowego oszustwa, to jeden z najbardziej powszechnych produktów nabiałowych, jakie najczęściej kupujemy, a więc jogurt naturalny. Jeśli się lepiej przyjrzymy jego zawartości, zauważymy, że tak naprawdę nie jest on naturalny. Należy zwrócić uwagę na składniki, z jakich jogurt został wyprodukowany. Spodziewać moglibyśmy się tam mleka (byłby to wtedy produkt naturalny). W większości przypadków znajdziemy jednak m.in.: mleko, odtłuszczone mleko w proszku, żywe kultury bakterii jogurtowych oraz rożne dodatkowe substancje zależne od producenta. Wystarczy więc ze zrozumieniem przeczytać zawartość, aby przekonać się że nawet jogurt naturalny jest wynikiem przetwórstwa i modyfikacji.

Dziwne hodowlane zwyczaje

Wielu z nas z pewnością zastanawiało się niejednokrotnie, dlaczego niektóre warzywa kupione w supermarkecie, różnią się znacznie od innych warzyw tego samego gatunku. Bywają przez niektórych nazywane wodnistymi. Co wpływa na taką jakość produktu? Okazuje się, ze sposób, w jakim hodowany był dany produkt. Plantatorzy w celu optymalizacji i przyspieszenia dojrzewania swoich plonów, wymyślili sprytny sposób hodowli, który wyklucza potrzebę sadzenia nasion w ziemi i oczekiwania naturalnego wzrostu. Zamiast tego umieszcza się rośliny w pewnego rodzaju inkubatorach, do których doprowadza się wodę. Znajdujące się wewnątrz takich hodowli warzywa, rosną dzięki impulsom elektrycznym, które regularnie docierają do ukorzenionej części rośliny, pobudzając tym samym, sztucznie, jej rozwój. To dlatego pomidory i ogórki z supermarketu maja inny smak i są wodniste.

Musimy pamiętać, że dla producentów żywności nie jest ważne to czy zdrowo się odżywiamy. Dla nich liczy się przede wszystkim czysty zysk. Muszą na nas zarobić. Zastanówmy się więc, czy godzimy się na takie traktowanie. Nawet jeżeli na razie nie da się nic z tym zrobić, to będąc świadomym tego jak ogromny jest fałsz wokół nas, łatwiej przyjdzie nam znaleźć jakieś rozwiązanie.

JAK OSZUKUJĄ NAS PRODUCENCI ŻYWNOŚCI

Cywilizowany świat działa według zasad, które stanowią, że większość ludzi spożywa pokarmy wyprodukowane przez innych ludzi. Rosnące zapotrzebowanie na żywność, powoduje zwiększone tempo rozwoju warzyw i owoców. Producenci chcąc jak najwięcej zarobić, omijają prawidłowy wzrost rośliny, przyspieszając go różnego rodzaju substancjami wspomagającymi, impulsami elektrycznymi i nienaturalnymi sposobami hodowli. Czy jej efekty można jeszcze nazwać produktami spożywczymi?

Przy okazji tego tematu nasuwa się wiele paradoksów, obnażających ludzki brak wiedzy, dotyczącej żywienia i właściwego trybu życia. Jednym z nich jest fakt, iż w rzeczywistości jedynym producentem żywności jest natura. Wydaje się, ze bez jej udziału nie może być mowy o żadnej hodowli. Można by rzec, ze im mniej jest ludzkiego wkładu w proces rozwoju rośliny, tym efekt końcowy jest wydajniejszy. Kto bowiem może wiedzieć więcej o wzroście roślin, niż źródło, z którego one wszystkie się wywodzą?

Popyt na oszustwo

Nim wytłumaczę, na konkretnych przykładach, jak oszukują nas producenci żywności, chciałbym zwrócić uwagę, na fakt ludzkiego zapotrzebowania na oszustwo. Rzesze osób nie są świadome tego jak się odżywiają, co więcej oddają wodze swej świadomości innym, lekarzom, dietetykom, producentom i sprzedawcom. Łakniemy oszustwa jak nigdy wcześniej. Nie chcemy być świadomi tego jak jemy, chcemy zjeść bo jesteśmy głodni lub łakomi. Nie ważne co, ważne żeby smakowało. Wierzymy reklamom produktów żywieniowych, bo przecież wszyscy to kupują i aktorowi przebranemu za lekarza, bo przecież wszyscy mu wierzą. To jest nasz największy problem. Nie lubimy indywidualności. Pod każdym względem. Czujemy presję nawet w przypadku tak osobistej kwestii jaką jest odżywianie. Nie chcemy samodzielnie myśleć, przez co każdy objaw odmienności uważany jest za coś okropnego, a być może zagrażającego życiu. Stąd, wokół alternatywnych diet, sposobów odżywiania i prowadzenia życia, urosło tyle mitów, które ułatwiają bardziej świadomym jednostkom manipulowanie umysłami ludzkimi i ich oszukiwanie.

Rożne formy kłamstwa

Jednym z rodzajów oszustwa jest reklama, która już nie tylko przekonuje nas o jakości danego produktu, ale również wytwarza w naszej psychice potrzebę posiadania go. Nasz umysł reaguje na taką reklamę lub nie. Jeżeli jej ulegnie, poddaje organizm serii czynności, mających na celu zdobycie produktu, którego organizm tak naprawdę nie potrzebuje. Nasze ciało zostaje oszukane, gdyż wmusza się w nie coś, czego ono samo nie chce. Kolejny etap kłamstwa następuje wówczas, gdy decydujemy się już na zakup konkretnego produktu i okazuje się, że jego jakość nie jest tożsama z tym, o czym nas zapewniano. Część z nas jednak tego nie zauważa, część uważa, że tak powinno być lub wierzy reklamą. Jakie są konkretne przykłady manipulacji, której ulegamy?

Nienaturalny jogurt naturalny

Pierwszy przykład żywieniowego oszustwa, to jeden z najbardziej powszechnych produktów nabiałowych, jakie najczęściej kupujemy, a więc jogurt naturalny. Jeśli się lepiej przyjrzymy jego zawartości, zauważymy, że tak naprawdę nie jest on naturalny. Należy zwrócić uwagę na składniki, z jakich jogurt został wyprodukowany. Spodziewać moglibyśmy się tam mleka (byłby to wtedy produkt naturalny). W większości przypadków znajdziemy jednak m.in.: mleko, odtłuszczone mleko w proszku, żywe kultury bakterii jogurtowych oraz rożne dodatkowe substancje zależne od producenta. Wystarczy więc ze zrozumieniem przeczytać zawartość, aby przekonać się że nawet jogurt naturalny jest wynikiem przetwórstwa i modyfikacji.

Dziwne hodowlane zwyczaje

Wielu z nas z pewnością zastanawiało się niejednokrotnie, dlaczego niektóre warzywa kupione w supermarkecie, różnią się znacznie od innych warzyw tego samego gatunku. Bywają przez niektórych nazywane wodnistymi. Co wpływa na taką jakość produktu? Okazuje się, ze sposób, w jakim hodowany był dany produkt. Plantatorzy w celu optymalizacji i przyspieszenia dojrzewania swoich plonów, wymyślili sprytny sposób hodowli, który wyklucza potrzebę sadzenia nasion w ziemi i oczekiwania naturalnego wzrostu. Zamiast tego umieszcza się rośliny w pewnego rodzaju inkubatorach, do których doprowadza się wodę. Znajdujące się wewnątrz takich hodowli warzywa, rosną dzięki impulsom elektrycznym, które regularnie docierają do ukorzenionej części rośliny, pobudzając tym samym, sztucznie, jej rozwój. To dlatego pomidory i ogórki z supermarketu maja inny smak i są wodniste.

Musimy pamiętać, że dla producentów żywności nie jest ważne to czy zdrowo się odżywiamy. Dla nich liczy się przede wszystkim czysty zysk. Muszą na nas zarobić. Zastanówmy się więc, czy godzimy się na takie traktowanie. Nawet jeżeli na razie nie da się nic z tym zrobić, to będąc świadomym tego jak ogromny jest fałsz wokół nas, łatwiej przyjdzie nam znaleźć jakieś rozwiązanie.