Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Środki psychedeliczne i doświadczenie religijne

Środki psychedeliczne i doświadczenie religijne

Doświadczenia będące skutkami użycia środków psychedelicznych są często opisywane w kategoriach religijnych. Znajdują się one zatem w kręgu zainteresowania ludzi takich ja, którzy zgodnie z tradycją Williama Jamesa, są skupieni na psychologii religii. Dłużej niż 30 lat studiuję przyczyny, konsekwencje i warunki tych szczególnych stanów świadomości, w których jednostka odkrywa samą siebie jako będącą jednym, ciągłym procesem z Bogiem, ze Wszechświatem, z Przyczyną Istnienia czy z czymś dla czego może ona użyć innej nazwy ze względu na kulturowe uwarunkowania czy osobiste preferencje, ale odnoszącym się do ostatecznej i wiecznej rzeczywistości. Nie posiadamy satysfakcjonującej i rozstrzygającej nazwy dla tego rodzaju doświadczeń.


Terminy tj. „doświadczenie religijne”, „doświadczenie mistyczne”, „świadomość kosmiczna” są wszystkie zbyt mgliste i ogólne do denotacji tego specyficznego stanu świadomości, który dla rozumiejących go jest tak samo rzeczywisty i przytłaczający jak zakochanie się. Ten artykuł opisuje takie stany świadomości indukowane przez środki psychedeliczne, mimo tego że są one pozornie nieodróżnialne od zachodzących samoistnie doświadczeń mistycznych. Artykuł ten omawia także zarzuty wobec stosowania środków psychedelicznych, które wyrastają głównie z opozycji pomiędzy wartościami mistycznymi, a tradycyjnymi wartościami religijnymi i świeckimi społeczeństwa Zachodu.

Doświadczenie psychedeliczne

Idea doświadczenia mistycznego będącego skutkiem użycia dragu nie jest z łatwością akceptowana w społeczeństwach Zachodu. Kultura zachodnia posiada historycznie udokumentowaną, szczególną fascynację wartością i cnotą człowieka jako jednostki, samo określającego się, odpowiedzialnego ego, kontrolującego siebie i swój świat poprzez siłę świadomego wysiłku i woli. W tych okolicznościach nic nie może być bardziej odrażającego dla tej tradycji, niż poczucie duchowego czy psychologicznego wzrostu poprzez użycie dragów. Osoba „odurzona” (drugged) niejako z definicji posiada przyćmioną świadomość, jest otumaniona i pozbawiona woli. Ale nie wszystkie środki psychotropowe (zmieniające świadomość) są narkotykami i środkami usypiającymi, tak jak alkohol, opiaty i barbiturany.

Efekty tych środków zwanych obecnie psychedelicznymi (manifestującymi umysł) różnią się od skutków powodowanych przez alkohol, tak jak śmiech różni się od gniewu lub zachwyt od depresji. Doprawdy, nie ma analogii pomiędzy ‚odlotem’ na LSD i ‚zalaniem się’ bourbonem. To prawda, nikt w jednym czy drugim stanie nie powinien prowadzić samochodu, ale nie powinien tego także robić czytając książkę, grając na skrzypcach czy uprawiając miłość. Pewne, twórcze czynności i stany umysłu wymagają koncentracji i poświęcenia, które są po prostu niekompatybilne z pilotowaniem silnika ocierającego się o śmierć, pędzącego wzdłuż autostrady.

Sam osobiście eksperymentowałem z pięcioma głównymi środkami psychedelicznymi: LSD-25, meskaliną, psylocybiną, dymetylotryptaminą (DMT) i konopiami. Zrobiłem tak, jak William James próbował podtlenku azotu (gazu rozweselającego), aby sprawdzić czy mogą mi one pomóc w identyfikacji tego co można nazwać ‚zasadniczymi’ czy ‚aktywnymi’ składnikami doświadczenia mistycznego. Albowiem prawie cała klasyczna literatura na temat mistycyzmu jest niejasna, nie tylko w opisywaniu doświadczenia, ale także w ukazywaniu racjonalnych powiązań pomiędzy samym doświadczeniem i różnymi tradycyjnymi metodami rekomendowanymi do jego indukowania-przyspieszania: koncentracją, ćwiczeniami oddechowymi, modlitwami, inkantacjami i tańcami.

Tradycyjny mistrz ZEN czy Jogi zapytany o to dlaczego takie-a-takie praktyki prowadzą czy predysponują jednostkę do doświadczenia mistycznego, zawsze odpowiada: W ten sposób mój nauczyciel mi to przekazał. W ten sposób się dowiedziałem. Jeśli naprawdę jesteś zainteresowany, spróbuj sam. Taka odpowiedź raczej nie usatysfakcjonuje impertynenta, naukowo usposobionego i intelektualnie ciekawego człowieka Zachodu. Przypomina mu to archaiczny, medyczny przepis mówiący o zmieszaniu pięciu salamander, sproszkowanego sznura wisielczego, trzech ugotowanych nietoperzy, szczypty fosforu, trzech pędów lulka czarnego i kupki smoczego kału zrobionego kiedy księżyc był w Rybach. Być może to działało, ale który składnik był najważniejszy?

Uderzyło mnie zatem to, że jeśli jakiś ze środków psychedelicznych faktycznie byłby w stanie przysposobić moją świadomość do doświadczenia mistycznego, mógłbym go użyć jako instrumentu do studiowania i opisywania tego doświadczenia, tak jak używa się mikroskopu w bakteriologii, nawet pomimo tego że mikroskop jest ‚sztucznym’ i ‚nienaturalnym’ przyrządem, o którym można powiedzieć, że ‚rozprasza’ wizję gołego oka.

Pomimo tego, kiedy po raz pierwszy zostałem zaproszony aby przetestować mistyczne właściwości LSD-25 przez dr Keitha Ditmana z Kliniki Neuropsychiatrycznej przy Szkole Medycznej UCLA (Uniwersytet Kalifornijski w Los Angeles), nie byłem skłonny wierzyć w to, że jakikolwiek zwykły środek chemiczny może spowodować pierwotne doświadczenie mistyczne. Co najwyżej, może on przynieść stan analogiczny wobec pływania za pomocą pływaków. W rzeczy samej. Mój pierwszy eksperyment z LSD-25 nie był mistyczny. Był on niezwykle interesujący estetycznie i intelektualnie, co w bardzo wysokim stopniu zakwestionowało moje moce analizy i ostrożnego opisu.

Kilka miesięcy później, w 1959, spróbowałem LSD-25 ponownie razem z doktorami Sterlingiem Bunnellem i Michaelem Agronem, którzy byli wtedy związani z Kliniką Langley-Porter w San Francisco. W trakcie dwóch eksperymentów zdumiałem się i w jakimś sensie zawstydziłem przechodząc sam przez stany świadomości, które korespondowały dokładnie z każdym opisem wielkich doświadczeń mistycznych, o których kiedykolwiek czytałem. Dodatkowo, przewyższyły one zarówno w głębi i dziwnej wartości związanej z zaskoczeniem trzy ‚naturalne i spontaniczne’ doświadczenia tego rodzaju, które przydarzyły mi się w latach poprzednich.

Poprzez późniejsze eksperymenty z LSD-25 i innymi środkami wymienionymi wyżej (z wyjątkiem DMT, które jest dla mnie zabawne, ale względnie nie interesujące), zauważyłem że bez trudu mogę wchodzić w stan ‚kosmicznej świadomości’ i we właściwym czasie stałem się coraz mniej zależny od samych środków chemicznych potrzebnych mi aby ‚dostroić się’ do charakterystycznej długości fali tego doświadczenia. Z pięciu testowanych środków psychedelicznych, zauważyłem że LSD-25 i konopie najlepiej służą moim celom. Z tych dwóch, ten drugi – konopie – których musiałem próbować za granicą, w krajach gdzie jest to legalne (sic! – przyp. tłum.), sprawdziły się najlepiej. Nie wywołują one dziwnych zmian w percepcji sensorycznej, a badania medyczne wskazują, że nie mogą one, zważcie że w znacznej większości przypadków, mieć groźnych efektów ubocznych LSD.

Dla celów tego studium, w opisach moich doświadczeń ze środkami psychedelicznymi unikam trafiających się, incydentalnych i dziwnych zmian w percepcji zmysłowej, które mogą być przez nie wywoływane. Jestem raczej zainteresowany fundamentalnymi zmianami normalnej, społecznie uwarunkowanej świadomości własnego istnienia oraz jej związków ze światem zewnętrznym. Staram się raczej naszkicować podstawowe zasady świadomości psychedelicznej. Muszę jednak dodać, że mogę mówić jedynie za siebie. Wartość tych doświadczeń zależy w znacznym stopniu od orientacji i postawy życiowej danej jednostki, mimo że obszerna literatura zajmująca się tym tematem, wydawana dziś, w znacznej mierze odzwierciedla moje własne przeżycia.

Moje doświadczenia ze środkami psychedelicznymi prawie niezmiennie posiadały cztery dominujące cechy. Spróbuję je wyjaśnić – spodziewając się, że czytelnik powie, przynajmniej w przypadku drugiej czy trzeciej: ‚Czemu, to oczywiste!’ Nikt nie potrzebuje dragu żeby to zobaczyć.’ Właściwie tak, ale każdy wgląd posiada stopnie intensywności. Może być jakiś oczywisty stopień 1. i stopień 2., ale ten drugi pojawia się z trzeszczącą klarownością manifestując swoje implikacje w każdej sferze i w każdym wymiarze naszego istnienia.

Pierwszą cechą jest spowolnienie czasu, koncentracja na teraźniejszości. Nasz normalny, przymusowy stosunek do przyszłości rozmywa się i jednostka staje się niezwykle świadoma znaczenia i ważności tego, co dzieje się w tym momencie. Inni ludzie, zajmujący się swoimi sprawami na ulicach, wydają się być kompletnie stuknięci, nie zdając sobie sprawy z tego, że całym celem życia jest być w pełni go świadomym kiedy się wydarza. Człowiek zatem relaksuje się prawie bez reszty studiując kolory w szklance wody czy słuchając wyłaniających się właśnie teraz, wysoce zestrojonych wibracji każdej nuty wygrywanej na oboju czy wyśpiewywanej.

Z pragmatycznego punktu oparcia, na którym wspiera się nasza kultura, takie podejście jest bardzo niedobre dla interesów. Może ono prowadzić do nieopatrzności, braku umiejętności przewidywania, zmniejszonej sprzedaży ubezpieczeń na życie i zarzucenia składania oszczędności w bankach. Jest to zatem właśnie taka korekta, jakiej nasza kultura potrzebuje. Nikt nie jest beznadziejniej niepraktyczny niż urzędnik, „który odniósł sukces” i spędza całe swoje życie zaabsorbowany szaloną, papierkową robotą celem pójścia na emeryturę w wieku 65 lat kiedy już na wszystko będzie za późno.

Tylko ci, którzy całkowicie nauczyli się sztuki życia w teraźniejszości mają użytek z robienia planów na przyszłość, ponieważ kiedy ich plany dojrzeją będą zdolni cieszyć się rezultatami. „Jutro nie przychodzi nigdy”. Nigdy jeszcze nie słyszałem kaznodziei nalegającego swoje zgromadzenie aby praktykowało tą część Kazania na Górze, którą otwiera zdanie: ‚Nie troszczcie się o jutro…’ Prawda jest taka, że ludzie żyjący przyszłością mają, jak mówimy o szaleńcach, ‚nie całkiem tam równo’ – lub tu: poprzez naduważność ciągle tracą punkt wyjścia. Przewidywalność można kupić za cenę niepokoju, a kiedy jej się nadużywa, to traci ona wtedy wszystkie swoje zalety.

Drugą cechę nazwę świadomością biegunowości. Jest to bezpośrednie urzeczywistnienie sobie, że stany rzeczy lub nawet wydarzenia, które zwykle uznajemy za opozycyjne są wzajemnie od siebie zależne, jak tył i przód czy bieguny magnesu. Dzięki świadomości biegunowości widzi się, że rzeczy które są zewnętrznie zróżnicowane są wewnętrznie jednolite: ja i inne, podmiot i przedmiot, lewe i prawe, męskie i żeńskie – a dalej trochę bardziej zdumiewająco: bryła i przestrzeń, postać i otoczenie, dźwięki i interwał, święci i grzesznicy, policjanci i kryminaliści, zebrania i rozchodzenie się. Wszystko to jest definiowalne jedynie w terminach innego i tworzy się jedynie transakcyjnie, jak kupowanie i sprzedawanie, ponieważ nie ma sprzedaży bez kupna i kupna bez sprzedaży. Kiedy ta świadomość staje się bardzo intensywna, czujesz że ty sam polaryzujesz się z zewnętrznym wszechświatem w taki sposób, że implikujecie się wzajemnie. Twoje naciskanie jest jego popuszczaniem, a jego popuszczanie jest twoim naciskaniem – tak jakbyś kręcił kierownicą. Naciskasz ją czy popuszczasz?

Po pierwsze, jest to bardzo dziwne wrażenie, tak jakby słyszeć swój własny głos puszczany ci do tyłu przez system elektroniczny zaraz po tym jak coś się powiedziało. Stajesz się zaskoczony i czekasz aż się to powtórzy! Podobnie czujesz, że jesteś czymś tworzonym przez wszechświat oraz, że wszechświat jest również czymś tworzonym przez ciebie, co jest prawdą przynajmniej w sensie neurologicznym, jako że charakterystyczna struktura naszych mózgów tłumaczy słońce na światło, a wibracje powietrza na dźwięk. Nasze zwykłe poczucie związku z zewnętrznym światem jest takie, że czasem to ja naciskam, a czasem to ja jestem naciskany.

Ale jeśli dwa są właściwie jednym, to gdzie zaczyna się działanie i gdzie spoczywa odpowiedzialność? Jeśli to wszechświat tworzy mnie, jak mogę być pewna, że za dwie minuty wciąż będę pamiętać język angielski? Jeśli to robię, jak mogę być pewna, że za dwie minuty mój mózg będzie wiedzieć jak zamienić słońce na światło? Z takich niezwykłych przeżyć jak te, doświadczenie psychedeliczne może zamienić się w niepewność, paranoję i zgrozę – mimo że jednostka odczuwa swój związek ze światem dokładnie tak jakby był opisywany przez biologa, ekologa czy fizyka, ponieważ odczuwa siebie jako zjednoczone pole własnego organizmu i środowiska.

Trzecią cechą wyrastającą z drugiej jest świadomość względności. Widzę, że jestem częścią nieskończonej hierarchii procesów i bytów sięgającej od molekuł poprzez bakterie i insekty aż do istot ludzkich i być może aniołów i bogów – hierarchii, w której każdy poziom okazuje się być w efekcie tą samą sytuacją. Na przykład biedak martwi się o pieniądze, podczas gdy bogacz martwi się o zdrowie: zmartwienie jest to samo, ale różnica leży w jego treści czy też wymiarze. Uświadamiam sobie, że muchy owocówki muszą myśleć o sobie jak o ludziach, ponieważ tak jak my umieszczają się w centrum swojego własnego świata – z niezmiernie większymi rzeczami ponad i niższymi poniżej. Dla nas wyglądają wszystkie podobnie i wydają się nie mieć osobowości – tak jak Chińczycy, jeśli pośród nich nie żyjemy. Tak więc muszki owocówki muszą czynić tyle samo subtelnych rozróżnień pomiędzy sobą, jak my pośród nas.

Od tego dzieli nas już tylko mały krok do uświadomienia sobie, że wszystkie formy życia i bycia są po prostu wariacjami na jeden temat: faktycznie jesteśmy wszyscy jedną istotą robiącą tą samą rzecz na tak wiele różnych sposobów jak to tylko możliwe. Jak mówi francuskie przysłowie: plus ca change, plus c’est la meme chosé (dosł. ‚im bardziej się różni, tym bardziej pozostaje takie samo’). Dalej spostrzegam, że uczucie strachu przed nieuchronnością śmierci jest właściwie takim samym doświadczeniem jak poczucie, że jest się w pełni żywym i że kiedy wszystkie istoty odczuwają wszędzie to samo, są wszystkie tak samo ‚mną’, jak ja sam.

Poza tym poczucie ‚ja’ aby w ogóle mogło zaistnieć, musi zawsze być wrażeniem odnoszącym się do ‚innego’ – do czegoś poza jego kontrolą i doświadczeniem. Aby być w ogóle, musi ono zacząć się i zakończyć. Ale intelektualny skok, który w tym miejscu robi doświadczenie psychedeliczne, to możliwość dostrzeżenia, że te wszystkie miriady ja-centrów są tobą – nie twoim osobistym i niezwykle świadomym ego, ale tym co Hindusi nazywają paramatmanem, Jaźnią Wszystkich Jaźni. Kiedy siatkówka oka pozwala nam obserwować niezliczone tętna energii jako jedno światło, wtedy mistyczne doświadczenie ukazuje nam niezliczone jednostki jako niepodzielną Jaźń.

Czwartą cechą jest świadomość nieskończonej energii, często w formie intensywnego, białego światła, które wydaje się zarówno strumieniem w twoich neuronach i mistycznym e, które równa się mc2. To może brzmieć jak megalomania lub złudzenie wielkości – ale widzi się całkiem wyraźnie, że cała egzystencja jest jedną energią i że ta energia jest naszym własnym byciem. Oczywiście pozostaje śmierć tak samo jak i życie, ponieważ energia jest tętnem i tak jak fale musi mieć zarówno grzbiet, jak i dolinę, doświadczenie bycia musi trwać i być przerywane. Zatem w zasadzie nie ma nic czego można by się obawiać, ponieważ sam jesteś tą wieczną energią wszechświata grającą w chowanego (pojawiam-się-i-znikam) z sobą samym.

Na szczycie jesteś Okiem Boga, ponieważ Bogiem jest wszystko co jest. Cytując Izajasza tylko trochę poza kontekstem: ‚Jam jest Pan, poza mną nie ma nic innego. Ja tworzę światło i ciemność: Ja czynię pokój i tworzę zło. Ja, Pan czynię to wszystko.’ To jest sens fundamentalnej doktryny Hinduizmu, Tat tram asi – ‚TO (np. ‚ta subtelna Istota, z której skomponowany jest cały wszechświat’) jesteś ty.’

Klasycznym przypadkiem takiego doświadczenia z Zachodu jest urywek ze Wspomnień Tennysona: Od dzieciństwa popadałem, od czasu do czasu, w rodzaj transu na jawie, kiedy tylko byłem całkiem sam. Generalnie napadał on na mnie poprzez powtarzanie do siebie własnego imienia dwa lub trzy razy w cichy sposób, aż kiedyś na raz, jakby z intensywności skupienia na indywidualności, indywidualność owa sama w sobie wydała się blaknąć i rozwiewać w bezgraniczną istotę i nie był to stan zmieszania, ale stan najczystszy z czystych, najpewniejszy z najpewniejszych, najdziwniejszy z najdziwniejszych, właściwie niemożliwy do wyrażenia, gdzie śmierć była prawie że możliwością śmieszną, stratą osobowości (jeśli tak by się stało) wydającą się nie być zagładą, ale jedynym prawdziwym życiem.

Oczywiście, taka charakterystyka doświadczenia psychedelicznego, jak się o tym przekonałem, to pojedynczy stan świadomości – ale opisywałem tą samą rzecz z różnych punktów widzenia. Opis jest próbą przeniesienia rzeczywistości tego doświadczenia na papier, ale czyniąc tak sugeruje on także niektóre ze sprzeczności pomiędzy takim doświadczeniem, a obecnymi wartościami wyznawanymi przez społeczeństwo.

Opozycja wobec środków psychedelicznych

Opór wobec przyzwolenia na używanie środków psychedelicznych jest pochodną zarówno religijnych, jak i świeckich wartości. Trudność w opisywaniu doświadczeń psychedelicznych tradycyjnymi terminami religijnymi sugeruje jedną platformę opozycji. Człowiek Zachodu musi zapożyczać terminy takie jak samadhi czy moksha od Hindusów lub satori czy kensho od Japończyków aby opisać doświadczenie jedności ze wszechświatem. Nie mamy odpowiednich terminów, ponieważ nasza własna żydowska czy chrześcijańska teologia nie zaakceptuje idei, że wewnętrzna jaźń człowieka może być identyczna z Bogiem, nawet pomimo tego, że chrześcijanie mogą nalegać na to, że było to prawdą w unikalnym przypadku Jezusa Chrystusa.

Żydzi i Chrześcijanie myślą o Bogu w kategoriach politycznych i monarchistycznych, jako o najwyższym władcy wszechświata, ostatecznym szefie. Oczywiście tak samo społecznie nie do zaakceptowania i logicznie niedorzeczne dla danej jednostki jest to, że ona osobiście jest omnipotentnym i wszechwiedzącym władcą świata, któremu należy się odpowiednia cześć i chwała.

Takiego rodzaju imperialny i królewski pomysł na ostateczną prawdę nie jest jednak ani konieczny, ani uniwersalny. Hindusi i Chińczycy nie mają trudności z nadaniem tożsamości jaźni i Bogu. Dla większości Azjatów innych niż muzułmanie, Bóg porusza się i manifestuje światu w bardzo podobny sposób, w jaki krocionóg manipuluje setką nóg – spontanicznie, bez zastanowienia czy kalkulacji. Innymi słowy, postrzegają oni wszechświat przez analogię z organizmem różnym od mechanizmu. Nie postrzegają go jako artefaktu czy konstruktu pod świadomym kierunkiem nadawanym przez zwierzchniego inżyniera, technika czy architekta.

Jeśli jednak w kontekście chrześcijańskiej czy żydowskiej tradycji, jednostka deklaruje bycie jednością z Bogiem, musi być ona określona jako bluźniercza (wywrotowa) czy szalona. Takie mistyczne doświadczenie jest czystym ciosem zadanym tradycyjnym ideom religijnym. Tradycja judeo-chrześcijańska posiada monarchiczne wyobrażenie Boga, a monarchowie którzy rządzą dzięki sile nie boją się niczego oprócz niesubordynacji. Kościół z tego powodu był zawsze wysoce podejrzliwy wobec mistyków, ponieważ wydają się być oni nieposłuszni i rozgłaszać, że są równi lub gorzej, identyczni z Bogiem. Z tego powodu Jan Szkot Eriugena i Mistrz Eckhart zostali wyklęci jako heretycy.

Z tego powodu również Kwakrzy natknęli się na opozycję ze względu na swoją doktrynę Wewnętrznego Światła i odmowę zdejmowania kapeluszy w kościele i w sądzie. Kilku mistyków mogło mieć rację tak długo dopóki trzymali język za zębami, jak Św. Teresa z Avila i Św. Jan od Krzyża, którzy podtrzymywali, można powiedzieć, metafizyczny dystans szacunku pomiędzy sobą i ich niebieskim Królem. Nic jednak nie może być bardziej alarmujące dla hierarchii kościelnej, niż powszechne zainteresowanie mistycyzmem, ponieważ może to w naturalny sposób zaskutkować ustanowieniem demokracji w królestwie niebieskim – a taki alarm podzieliliby zarówno katolicy, Żydzi oraz fundamentaliści protestanccy.

Monarchistyczne wyobrażenie Boga ze swoim niesmakiem implicite dla religijnego nieposłuszeństwa ma o wiele silniejszy impet niż wielu chrześcijan chciałoby przyznać. Trony królewskie mają ściany tuż za nimi i wszyscy, którzy kłaniają im się na dworze muszą płaszczyć się lub klękać, bo jest to niewygodna pozycja do wyprowadzenia nagłego ataku. Chrześcijanie prawdopodobnie nigdy nie wpadli na to, że kiedy projektują kościół na wzór modelu królewskiego dworu (bazylika) i określają kościelny rytuał, implikują oni że Bóg, tak jak ludzki monarcha, lęka się. Wskazują na to również pochlebstwa w modlitwach: ‚O Panie nasz, któryś jest w niebie, wielki i potężny Królu królów, jedyny Władco książąt, który ze swojego tronu widzisz wszystkich zamieszkujących ziemię: najpokorniej błagamy cię byś był dla nas łaskaw w swej potędze… ‚

Człowiek Zachodu twierdzący, że ma świadomość jedności z Bogiem lub wszechświatem staje w konflikcie z koncepcją religii swojego społeczeństwa. Jednak w większości kultur Azji człowiek taki zostanie uznany za znającego prawdziwą tajemnicę życia. Dotarł on dzięki szczęściu czy też dyscyplinie tj. medytacja jogiczna czy ZEN do stanu świadomości, w którym odkrywa bezpośrednio i jasno to, co nasi właśni naukowcy znają jako prawdę w teorii.

Ponieważ ekolog, biolog i fizyk wie (ale rzadko czuje), iż każdy organizm konstytuuje pojedynczy zespół zachowań czy procesów w obrębie swojego środowiska. Nie ma żadnej drogi odseparowania tego co dany organizm robi od tego co robi jego środowisko, z tego powodu ekolodzy mówią nie o organizmach w swoich środowiskach, ale o organizmach-środowiskach. A zatem słowa ‚Ja’ i ‚jaźń’ powinny właściwie znaczyć to co cały wszechświat czyni w danym ‚tu-i-teraz’, jak mówi John Doe.

Królewska koncepcja Boga nie czyni rozróżnienia pomiędzy jaźnią i Bogiem czy też jaźnią i wszechświatem, co jest niewyrażalne w terminach religijnych Zachodu. Różnica pomiędzy Wschodnimi i Zachodnimi koncepcjami człowieka i jego wszechświata rozciąga się jednak poza wyłącznie terminy religijne. Zachodni naukowiec może w racjonalny sposób odbierać ideę organizmu-środowiska, ale zwyczajnie nie czuje, że jest to prawda.

Został on zahipnotyzowany przez kulturowe i społeczne uwarunkowania aby doświadczać siebie jako ego – wyizolowane centrum świadomości i woli wewnątrz worka ze skóry konfrontujące się z zewnętrznym i obcym światem. Mówimy: ‚Przyszedłem na ten świat.’ Ale nie zrobiliśmy nic podobnego. Pojawiliśmy się na nim w taki sam sposób, w jaki owoc spada z drzewa. Nasza galaktyka, nasz kosmos, ‚zaludnia się’ w taki sam sposób, w jaki jabłoń ‚rodzi jabłka’.

Taka wizja wszechświata kłóci się z ideą monarchistycznego Boga, z koncepcją oddzielonego ego, a nawet ze świecką, ateistyczną/agnostyczną mentalnością, która wywodzi swój zdrowy rozsądek z mitologii XIX-wiecznego naukowca. Zgodnie z tym punktem widzenia wszechświat jest bezmyślnym mechanizmem, a człowiek rodzajem przypadkowego mikroorganizmu przepełniającego miniaturową, sferyczną skałę, która wiruje jako nieistotna gwiazda na zewnętrznych rubieżach jednej z wielu pomniejszych galaktyk.

Ta „umniejszająca” teoria człowieka jest niezwykle popularna pośród takich quasi naukowców jak socjologowie, psychologowie i psychiatrzy, z których większość wciąż myśli o świecie w kategoriach mechaniki Newtona i nigdy nie załapało idei Einsteina i Bohra, Oppenheimera i Schrodingera. W ten sposób, każdy pacjent który wykazuje choćby cień mistycznego doświadczenia religijnego, jest przez każdego zwykłego psychiatrę instytucjonalnego typu automatycznie diagnozowany jako obłąkany.

Z punktu widzenia religii mechanistycznej jest on heretykiem i aplikuje mu się elektrowstrząsy jako uwspółcześnioną wersję zaciskacza do palców i koła tortur. A okazjonalnie jest on także rodzajem quasi naukowca, który jako konsultant rządu i aparatu sądownictwa dyktuje oficjalne ustawy związane ze środkami psychedelicznymi.

Niezdolność do zaakceptowania mistycznego doświadczenia jest czymś więcej niż intelektualną pułapką. Brak świadomości podstawowej jedności organizmu i środowiska jest poważną i groźną halucynacją. Ponieważ w cywilizacji uzbrojonej w niezmierzoną moc technologiczną poczucie alienacji pomiędzy człowiekiem i naturą wiedzie do użytkowania technologii we wrogim duchu – do ‚podboju’ natury zamiast do inteligentnej z nią współpracy.

Skutkiem jest to, że erodujemy i niszczymy nasze środowisko rozprzestrzeniając Los Angelizację miast cywilizacji. Jest to główna groźba wisząca nad Zachodnią, technologiczną kulturą i żadna miara rozumności ani mrocznych przepowiedni nie wydaje się pomagać. My po prostu nie odpowiadamy na profetyczne i moralizatorskie techniki konwersacji, od których Żydzi i chrześcijanie byli zawsze zależni.

Ale ludzie mają przewrotne poczucie tego co jest dla nich ‚dobre’ nazywając to ‚nieświadomym leczeniem’, ‚instynktem przetrwania’, ‚dodatnim potencjałem wzrostu’ czy jakkolwiek wolicie. Pośród wykształconej młodzieży zaczyna się jednak zaskakujące i bezprecedensowe zainteresowanie transformacją ludzkiej świadomości. W całym Zachodnim świecie wydawcy sprzedają miliony książek traktujących o Jodze, Wedancie, Buddyzmie ZEN oraz chemicznym mistycyzmie środków psychedelicznych i sam zacząłem wierzyć, że całą subkultura ‚hippie’, jakkolwiek mylnie skierowana w niektórych ze swoich manifestacji, jest szczerym i odpowiedzialnym wysiłkiem młodych ludzi aby dokonać korekty samo niszczącego kierunku industrialnej cywilizacji.

Sens mistycznego doświadczenia jest zatem sprzeczny zarówno z religijnymi, jak i świeckimi koncepcjami tradycyjnej myśli Zachodu. Co więcej, mistyczne doświadczenie często skutkuje postawami, które wstrząsają autorytetem nie tylko ustanowionych kościołów, ale także świeckiego społeczeństwa. Nie bojący się śmierci i niezależni wobec światowych ambicji, ci którzy przeszli przez mistyczne doświadczenie są nieczuli na groźby i obietnice. Co jednak więcej, ich poczucie względności dobra i zła wznieca podejrzenie, że brakuje im zarówno świadomości, jak i poszanowania prawa. Używanie środków psychedelicznych w Stanach Zjednoczonych przez wykształconą burżuazję oznacza, że znacząca część populacji ma odmienne zdanie na temat tradycyjnych przyzwoleń i sankcji.

Teoretycznie, istnienie wewnątrz naszego świeckiego społeczeństwa grupy, która nie akceptuje konwencjonalnych wartości jest zgodne z naszą polityczną wizją. Ale jednym z największych problemów Stanów Zjednoczonych, prawnie i politycznie, jest to że nigdy tak naprawdę nie mieliśmy odwagi naszych przekonań. Republika została założona na niezwykle rozumnej regule, która mówi że ludzka wspólnota może żyć i prosperować jedynie na bazie wzajemnego zaufania.

Metafizycznie, Rewolucja Amerykańska była sprzeciwem wobec dogmatu Grzechu Pierworodnego, który jest poczuciem tego, że jeśli nie możesz ufać samemu sobie ani innym ludziom, to musi być jakiś Najwyższy Autorytet aby utrzymywać nas wszystkich w porządku. Dogmat został odrzucony, ponieważ jeśli prawdą jest, że nie możemy ufać samemu sobie ani innym, to wychodzi na to że nie możemy ufać również Najwyższemu Autorytetowi, który sami tworzymy i któremu jesteśmy posłuszni, oraz że sama idea naszej nieufności jest niewiarygodna.

Mieszkańcy Stanów Zjednoczonych wierzą lub mają wierzyć w to, że republika jest najlepszą formą rządów. Ale wciąż narasta zamieszanie spowodowane próbą bycia republikaninem w polityce i monarchistą w religii. Jak republika może być najlepszą formą rządów jeśli wszechświat, niebo i piekło są monarchiami? A zatem, pomimo teorii rządu z umowy społecznej opartego na wzajemnym zaufaniu, obywatele Stanów Zjednoczonych utrzymują, z powodu autorytarnego zaplecza swojej religii lub też źródeł narodowych, w najwyższym stopniu naiwną wiarę w prawo jako jakiś rodzaj nadnaturalnej i paternalistycznej mocy. „Powinno być jakieś prawo przeciwko temu!”

Nasi egzekutorzy prawa są zatem niezdecydowani, powstrzymywani i zdezorientowani – że nie wspomnę o korupcji – dzięki wymaganiu aby wymuszali ekstrawaganckie prawa, często o kościelnym pochodzeniu, których znaczna liczba ludzi nie ma zamiaru przestrzegać, oraz które w każdym wypadku są niezwykle trudne lub po prostu niewykonalne do wyegzekwowania – na przykład zabranianie handlu międzynarodowego i międzystanowego czymś tak niewykrywalnym jak LSD-25.

W końcu, są dwa specyficzne obiekcje wobec używania dragów psychedelicznych. Po pierwsze, używanie tych dragów może być niebezpieczne. Jednak każde warte wysiłku odkrycie jest niebezpieczne – wspinaczka wysokogórska, oblatywanie samolotów, podróżowanie rakietą w kosmos, skoki na główkę czy też kolekcjonowanie botanicznych okazów w dżungli. Ale jeśli droga jest ci wiedza, a końcowy zachwyt nad odkryciem cenisz bardziej niż zwykłe trwanie w bezowocnym życiu, będziesz chciał podjąć ryzyko.

Nie jest zbyt zdrowe praktykowanie przez mnichów głodówek i było raczej mało higieniczne dla Jezusa dać się samemu ukrzyżować, ale jest pewne ryzyko wpisane w ścieżkę duchowych przygód. W dzisiejszych czasach żądna przygód młodzież podejmuje ryzyko odkrywania swojej psyche testując swoją odwagę na rzeczach, które w przeszłości były testowane – z większą przemocą – podczas polowania, pojedynków, wyścigów żylet (hot-rod racing) i grania w piłkę nożną. Czego potrzebują, to nie prohibicja i policja, ale najinteligentniejsze wsparcie i rady jakie można znaleźć.

Po drugie, użycie dragów może być krytykowane jako ucieczka od rzeczywistości. Jednak ten krytycyzm niesprawiedliwie podsumowuje doświadczenia mistyczne same w sobie jako eskapistyczne lub nierealne. LSD w szczególności nie jest żadnym sposobem na łatwą i bezbolesną ucieczkę od rzeczywistości. Wzięcie go może łatwo stać się doświadczeniem, które zmusi cię do przetestowania swojej duszy w starciu z diabłami z piekła rodem.

Osobiście, stawało się ono dla mnie czasem doświadczeniem, w którym nagle gubiłem się pośród korytarzy umysłu, a odnosząc to niezwykłe zagubienie do właściwego porządku logiki i języka, było ono zarazem bardzo szalone i bardzo trzeźwe. Ale poza tymi okazjonalnymi epizodami zagubienia i szaleństwa są doświadczenia świata jako systemu totalnej harmonii i chwały, a dyscyplina odnoszenia tych doświadczeń do porządku logiki i języka musi w jakiś sposób wyjaśniać w jaki sposób to co William Blake nazwał ‚energią, która jest wieczną rozkoszą’ może być zgodne z nędzą i cierpieniem codziennego życia.

Niezaprzeczalna mistyczna i religijna intencja większości użytkowników środków psychedelicznych, nawet jeśli powinno się wykazać, że niektóre z tych substancji są nieszkodliwe dla zdrowia fizycznego, wymaga aby ich wolne i odpowiedzialne użycie było nie karalne prze żadne prawo w żadnej republice, która podtrzymuje konstytucyjny rozdział kościoła i państwa.

Do stopnia, w którym doświadczenie mistyczne łączy się z tradycją prawdziwego, religijnego zaangażowania i do stopnia, w którym środki psychedeliczne indukują takie doświadczenie, używającym należy się konstytucyjna ochrona. Także do stopnia, w którym badania z psychologii religii mogą zrobić użytek z takich dragów, studenci ludzkiego umysłu muszą swobodnie ich używać.

Przy dzisiejszym prawie, ja jako doświadczony student psychologii religii nie mogę już dłużej prowadzić badań na tym polu. To barbarzyńska restrykcja nałożona na duchową i intelektualną wolność sugerująca, iż system prawny Stanów Zjednoczonych jest mimo wszystko w cichym sojuszu z monarchistyczną teorią wszechświata, a zatem będzie prześladował i zabroni religijnych idei i praktyk osadzonych na organicznej i zjednoczonej wizji wszechświata.

Alan W. Watts

(tlum. Conradino Beb)

Przypisy:

1. zob. William James, The Varieties of Religious Experience, 1902.

2. W jęz. angielskim istnieje już w tej chwili bardzo wyraźne rozróżnienie pomiędzy słowami drug i narcotic. Słowo narcotic odnosi się do środków uspokajających, lokalnie i całkowicie znieczulających, które Watts wymienia dalej w tekście, natomiast słowo drug odnosi się do wszelkiego rodzaju używek i lekarstw, w związku z tym obejmuje także środki psychedeliczne, których skutki spożycia znacząco różnią się od wymienionych powyżej. Zdecydowałem się tutaj na używany już przez niektórych tłumaczy zabieg stylistyczny spolszczenia angielskiego słowa drug nadając mu miano „drag” – przyp. tłum.

3. Watts używa słowa drugged, które dosłownie znaczy po polsku „znarkotyzowany”, ale które lepiej można oddać poprzez słowo „odurzony”, aby uwydatnić znaczenie jakie w społecznej świadomości – trzeba dodać mylnie – nadaje się stanom wywoływanym przez środki psychedeliczne już poprzez znaczenie samego słowa, którego wydźwięk jest bardzo pejoratywny i niesie znaczenie zamazujące sens samego doświadczenia psychedelicznego. Słowo ‚odurzony’ jest w polskim dyskursie antynarkotykowym mocno już zakorzenione i jest tak samo słowem bardzo negatywnie obrazującym stan, o którym mowa w całym tekście i w związku z tym zdecydowałem się tu go użyć. – przyp. tłum.

4. Istnieje wiele rodzajów określeń na środki, które Watts określa mianem psychedelicznych, tj. środki psychotropowe, środki psychomimetyczne lub środki enteogenne. Każda z tych nazw posiada sobie tylko właściwe asocjacje i jest używana zależnie od osobistego bądź oficjalnego stanowiska osoby wygłaszającej sąd na ich temat. Słowo „psychedeliczny” zostało wprowadzone do dyskursu naukowego pod koniec lat ’50 przez psychiatrę Johna Humphreya Osmonda, a później spopularyzowane przez takie osobistości kontrkultury jak Aldous Huxley, Timothy Leary, Ken Kesey oraz sam autor powyższego eseju. Spopularyzowana w Polsce pisownia tego slowa jako „psychodeliczny” jest bledem gramatycznym tlumaczenia i semantycznie nie ma zadnego sensu. – przyp. tłum.

5. Doskonałą antologią takich doświadczeń jest książka R. Johnsona, Watcher on the Hills, 1959.

6. W rzeczy samej nigdy nie stwierdzono doświadczalnie żadnego fizycznego skutku ubocznego wywoływanego przez LSD – wciąż alkohol pozostaje narkotykiem o wiele bardziej niebezpiecznym. Jednak mity mówiące o samobójstwach, morderstwach, szaleństwach i innych niesamowitościach mających być udziałem przyjęcia kwasu wciąż zasnuwają wyobraźnię społeczną tak silnie, że często pojawia się pytanie czy paranoja tego rodzaju nie jest nakręcana odgórnie. Jednak w czasach pisania tego eseju (1968 r.) pewność badań była wciąż pod znakiem politycznej poprawności względem konserwatywnego establishmentu i w związku z tym wyniki badań były bądź utajniane, bądź zwyczajnie FAŁSZOWANE. To nadal jednak ma miejsce, gdyż nie zanosi się szybko na osiągnięcie przez jakikolwiek dyskurs naukowy charakteru obiektywnego ze względu na „odwieczne” uwikłanie nauki w politykę. – przyp. tłum.

7. Watts ma tu na myśli często występujący po zarzuceniu grzybów psylocybowych i LSD efekt zwany w środowisku psychedelicznym ‚odbiciem’ lub ‚pogłosem’, szeroko wykorzystywany we współczesnej muzyce o silnie zaznaczonych korzeniach transowych tj. psychedelic rock, reggae, dub, techno trance czy industrial. Pierwsze analogowe przetworniki dźwięku typu ‚kamera pogłosowa’ lub ‚delay’ pojawiły się właśnie w latach ’60 na fali zainteresowania udziałem technologii w powstawaniu muzyki. Watts ma tu najprawdopodobniej na myśli właśnie takie urządzenia pisząc o ‚systemie elektronicznym’. – przyp. tłum.

8. Z tego powodu Hinduizm traktuje wszechświat nie jako artefakt, ale jako ogromną dramę, w której Jeden Aktor (paramatman lub brahman) gra wszystkie role, które są jego (lub ‚jej’ – w oryginale ‚its’, ale w jęz. polskim nie występuje zaimek zwrotny rodzaju nijakiego – przyp. tłum.) maskami lub personami. Poczucie bycia jedynie tą szczególną jaźnią wg. Johna Doe byłoby totalnym pochłonięciem Aktora przez granie tej i innych ról. Dla pełniejszego zobrazowania zobacz S. Radhakrishnan, The Hindu View of Life, 1927; H. Zimmer, Philosophies of India, 1951, str. 355-463. Popularną wersję zawiera książka Alana Wattsa, The Book – On the Taboo Against Knowing Who You Are, 1966.

9. Izajasz 45:6, 7.

10. Chandogya Upaniszad 6.15.3.

11. Alfred Lord Tennyson, A Memoir by His Son, 1898, 320.

12. A Prayer For The King’s Majesty, Order for Morning Prayer, Book of Common Prayer, Church of England 1904.

13. A zatem, całkiem do niedawna wiara w Istotę Wyższą była ustawowym sprawdzianem sprzeciwu i odpowiedzialnego obowiązku pełnienia służby wojskowej. Implikacja była taka, że indywiduum sprzeciwiające się znajdowało się w sytuacji, w której było zmuszone do posłuszeństwa wyższej instancji niż Prezydent i Kongres. Analogia jest militarna i monarchistyczna i z tego powodu jednostki sprzeciwiające się, takie jak naturaliści i buddyści podtrzymujący organiczną teorię uniwersum mieli trudności w pozostawaniu w zgodzie ze swoim poglądem.

14. Jest to dyskutowane szerzej w Alan Watts, The Joyous Cosmology: Adventures in the Chemistry of Consciousness, 1962.

15. ‚Odpowiedzialne’ w tym sensie, że te substancje powinny być przyjmowane i pozostawać w gestii ich aprobaty wyłącznie przez dojrzałych ludzi. Użytkownik konopii w szczególności ma szczególne trudności w udowodnieniu swojej ‚niezaprzeczalnej mistycznej i religijnej intencji’ w sądzie. Popełniając tak krwawą i poważną zbrodnię jego szanse udowodnienia swojej niewinności skruchy są większe jeśli przyzna, że jego zachowanie cechuje powracający nawyk, co jest zupełnie niezgodne ze szczerą wiarą w to, że spożycie konopi jest czynnością religijną. Z drugiej strony jeśli będzie wciąż nalegał na to, że patrzy na użycie konopi jako na religijny sakrament, to wiele sądów zadeklaruje wtedy, że ‚nie podoba im się jego punkt widzenia’ interpretując te słowa jako wrogie i którym brakuje rozpoznania wagi zbrodni, w ten sposób zaś wyrok będzie znacznie surowszy. Oskarżony jest zatem wpuszczany w ‚ślepą uliczkę’, w której zostaje ‚potępiony jeśli powie prawdę i potępiony jeśli skłamie’. Co więcej, religijna integralność – jako odpowiedzialny sprzeciw – jest generalnie uznawana i ustanawiana poprzez przynależność do jakiegoś kościoła czy grupy religijnej o stałym członkostwie. Ale zbrodniczy charakter konopi jest tak wielki, że na wszystkie jednostki tworzące taką grupę natychmiast padają mroczne podejrzenia, a zatem uznanie takiej grupy nie jest możliwe. Zapomina się generalnie, iż nasze gwarancje wolności religijnej zostały zaprojektowane aby dokładnie chronić tych, którzy nie są członkami żadnych oficjalnych wyznań, ale raczej należą do takich dziwacznych i wywrotowych grup jak kwakrzy, shakerzy, levellerzy lub anabaptyści. Jest tu małe pytanie o to czy ci, którzy używają konopi lub innych środków psychedelicznych z religijną intencją są teraz członkami prześladowanej religii, która jawi się reszcie społeczeństwa jako śmiertelna zaraza dla ‚zdrowia psychicznego’ w odróżnieniu od staroświeckiej ‚nieśmiertelnej duszy’. Ale jest wciąż to ta sama historia.

16. Indianie amerykańscy należący do Rdzennego Kościoła Amerykańskiego (Native American Church), którzy używają psychedelicznego kaktusa peyote w swoich rytuałach, są zdecydowanie przeciwni wszelkiej rządowej kontroli tej rośliny, nawet jeśli powinni oni uzyskać gwarancję pozwalającą na jej używanie. Czują oni, że peyote jest naturalnym darem Boga dla rodzaju ludzkiego, a szczególnie dla rdzennych ludów tej ziemi gdzie rośnie i że żaden rząd nie ma prawa aby wchodzić z regulacjami w jego używanie. Ten sam argument może zostać przytoczony w obronie konopi czy też grzybów psilocibe mexicana Heim. Wszystkie te rzeczy są naturalnymi roślinami, nie zaś przetworzonymi czy zsyntetyzowanymi dragami i jaki autorytet może zabronić ludziom ich zjadania? Nie ma prawa przeciwko zjadaniu czy też uprawie grzyba Amanita pantherina, nawet pomimo tego że jest on śmiertelnie trujący i tylko eksperci potrafią odróżnić go d zwykłego, jadalnego grzyba. Ten punkt widzenia może zostać przyjęty nawet przez wierzących w monarchistyczny wszechświat Żydów czy chrześcijan, ponieważ jest to główna zasada obydwóch religii wywodząca się z Genesis, mówiąca o tym że wszystkie naturalne substancje stworzone przez Boga są niezmiernie dobre i że zło może powstać jedynie poprzez ich niewłaściwe użycie. Z tego powodu prawa przeciwko posiadaniu czy nawet uprawie tych roślin są w podstawowym konflikcie z zasadami biblijnymi. Kryminalne uznanie za winnych tych, którzy używają takich roślin powinno być oparte na niewłaściwym użyciu. ‚I rzekł Bóg ‚Patrzcie, dałem wam nasiono każdego ziela, które rośnie na całej ziemi i każde drzewo, którego owoc dzierży ziarno do zasiania – tobie posłuży ono za pokarm… I widział Bóg, że każda rzecz, którą uczynił i ujrzał była niezmiernie dobra.’ Genesis 1:29, 31.

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…