Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Szukaj


 

Znalazłem 108 takich materiałów
Jeden przemysł, miliony ofiar... – Przemysł futrzarski ma dużo do ukrycia. Ukrywa przede wszystkim miliony swoich ofiar, ginących każdego roku za murami ferm.

Raporty ze śledztw, informacje o życiu norek i lisów, mapa protestów w Polsce - wszystko to znajdziecie pod jednym adresem: www.cenafutra.info
Udostępnij i pokaż znajomym, jak traktuje się w Polsce zwierzęta na futro!

Jeden przemysł, miliony ofiar...

Przemysł futrzarski ma dużo do ukrycia. Ukrywa przede wszystkim miliony swoich ofiar, ginących każdego roku za murami ferm.

Raporty ze śledztw, informacje o życiu norek i lisów, mapa protestów w Polsce - wszystko to znajdziecie pod jednym adresem: www.cenafutra.info
Udostępnij i pokaż znajomym, jak traktuje się w Polsce zwierzęta na futro!

JAK OSZUKUJĄ NAS PRODUCENCI ŻYWNOŚCI – Cywilizowany świat działa według zasad, które stanowią, że większość ludzi spożywa pokarmy wyprodukowane przez innych ludzi. Rosnące zapotrzebowanie na żywność, powoduje zwiększone tempo rozwoju warzyw i owoców. Producenci chcąc jak najwięcej zarobić, omijają prawidłowy wzrost rośliny, przyspieszając go różnego rodzaju substancjami wspomagającymi, impulsami elektrycznymi i nienaturalnymi sposobami hodowli. Czy jej efekty można jeszcze nazwać produktami spożywczymi?

Przy okazji tego tematu nasuwa się wiele paradoksów, obnażających ludzki brak wiedzy, dotyczącej żywienia i właściwego trybu życia. Jednym z nich jest fakt, iż w rzeczywistości jedynym producentem żywności jest natura. Wydaje się, ze bez jej udziału nie może być mowy o żadnej hodowli. Można by rzec, ze im mniej jest ludzkiego wkładu w proces rozwoju rośliny, tym efekt końcowy jest wydajniejszy. Kto bowiem może wiedzieć więcej o wzroście roślin, niż źródło, z którego one wszystkie się wywodzą?

Popyt na oszustwo

Nim wytłumaczę, na konkretnych przykładach, jak oszukują nas producenci żywności, chciałbym zwrócić uwagę, na fakt ludzkiego zapotrzebowania na oszustwo. Rzesze osób nie są świadome tego jak się odżywiają, co więcej oddają wodze swej świadomości innym, lekarzom, dietetykom, producentom i sprzedawcom. Łakniemy oszustwa jak nigdy wcześniej. Nie chcemy być świadomi tego jak jemy, chcemy zjeść bo jesteśmy głodni lub łakomi. Nie ważne co, ważne żeby smakowało. Wierzymy reklamom produktów żywieniowych, bo przecież wszyscy to kupują i aktorowi przebranemu za lekarza, bo przecież wszyscy mu wierzą. To jest nasz największy problem. Nie lubimy indywidualności. Pod każdym względem. Czujemy presję nawet w przypadku tak osobistej kwestii jaką jest odżywianie. Nie chcemy samodzielnie myśleć, przez co każdy objaw odmienności uważany jest za coś okropnego, a być może zagrażającego życiu. Stąd, wokół alternatywnych diet, sposobów odżywiania i prowadzenia życia, urosło tyle mitów, które ułatwiają bardziej świadomym jednostkom manipulowanie umysłami ludzkimi i ich oszukiwanie.

Rożne formy kłamstwa

Jednym z rodzajów oszustwa jest reklama, która już nie tylko przekonuje nas o jakości danego produktu, ale również wytwarza w naszej psychice potrzebę posiadania go. Nasz umysł reaguje na taką reklamę lub nie. Jeżeli jej ulegnie, poddaje organizm serii czynności, mających na celu zdobycie produktu, którego organizm tak naprawdę nie potrzebuje. Nasze ciało zostaje oszukane, gdyż wmusza się w nie coś, czego ono samo nie chce. Kolejny etap kłamstwa następuje wówczas, gdy decydujemy się już na zakup konkretnego produktu i okazuje się, że jego jakość nie jest tożsama z tym, o czym nas zapewniano. Część z nas jednak tego nie zauważa, część uważa, że tak powinno być lub wierzy reklamą. Jakie są konkretne przykłady manipulacji, której ulegamy?

Nienaturalny jogurt naturalny

Pierwszy przykład żywieniowego oszustwa, to jeden z najbardziej powszechnych produktów nabiałowych, jakie najczęściej kupujemy, a więc jogurt naturalny. Jeśli się lepiej przyjrzymy jego zawartości, zauważymy, że tak naprawdę nie jest on naturalny. Należy zwrócić uwagę na składniki, z jakich jogurt został wyprodukowany. Spodziewać moglibyśmy się tam mleka (byłby to wtedy produkt naturalny). W większości przypadków znajdziemy jednak m.in.: mleko, odtłuszczone mleko w proszku, żywe kultury bakterii jogurtowych oraz rożne dodatkowe substancje zależne od producenta. Wystarczy więc ze zrozumieniem przeczytać zawartość, aby przekonać się że nawet jogurt naturalny jest wynikiem przetwórstwa i modyfikacji.

Dziwne hodowlane zwyczaje

Wielu z nas z pewnością zastanawiało się niejednokrotnie, dlaczego niektóre warzywa kupione w supermarkecie, różnią się znacznie od innych warzyw tego samego gatunku. Bywają przez niektórych nazywane wodnistymi. Co wpływa na taką jakość produktu? Okazuje się, ze sposób, w jakim hodowany był dany produkt. Plantatorzy w celu optymalizacji i przyspieszenia dojrzewania swoich plonów, wymyślili sprytny sposób hodowli, który wyklucza potrzebę sadzenia nasion w ziemi i oczekiwania naturalnego wzrostu. Zamiast tego umieszcza się rośliny w pewnego rodzaju inkubatorach, do których doprowadza się wodę. Znajdujące się wewnątrz takich hodowli warzywa, rosną dzięki impulsom elektrycznym, które regularnie docierają do ukorzenionej części rośliny, pobudzając tym samym, sztucznie, jej rozwój. To dlatego pomidory i ogórki z supermarketu maja inny smak i są wodniste.

Musimy pamiętać, że dla producentów żywności nie jest ważne to czy zdrowo się odżywiamy. Dla nich liczy się przede wszystkim czysty zysk. Muszą na nas zarobić. Zastanówmy się więc, czy godzimy się na takie traktowanie. Nawet jeżeli na razie nie da się nic z tym zrobić, to będąc świadomym tego jak ogromny jest fałsz wokół nas, łatwiej przyjdzie nam znaleźć jakieś rozwiązanie.

JAK OSZUKUJĄ NAS PRODUCENCI ŻYWNOŚCI

Cywilizowany świat działa według zasad, które stanowią, że większość ludzi spożywa pokarmy wyprodukowane przez innych ludzi. Rosnące zapotrzebowanie na żywność, powoduje zwiększone tempo rozwoju warzyw i owoców. Producenci chcąc jak najwięcej zarobić, omijają prawidłowy wzrost rośliny, przyspieszając go różnego rodzaju substancjami wspomagającymi, impulsami elektrycznymi i nienaturalnymi sposobami hodowli. Czy jej efekty można jeszcze nazwać produktami spożywczymi?

Przy okazji tego tematu nasuwa się wiele paradoksów, obnażających ludzki brak wiedzy, dotyczącej żywienia i właściwego trybu życia. Jednym z nich jest fakt, iż w rzeczywistości jedynym producentem żywności jest natura. Wydaje się, ze bez jej udziału nie może być mowy o żadnej hodowli. Można by rzec, ze im mniej jest ludzkiego wkładu w proces rozwoju rośliny, tym efekt końcowy jest wydajniejszy. Kto bowiem może wiedzieć więcej o wzroście roślin, niż źródło, z którego one wszystkie się wywodzą?

Popyt na oszustwo

Nim wytłumaczę, na konkretnych przykładach, jak oszukują nas producenci żywności, chciałbym zwrócić uwagę, na fakt ludzkiego zapotrzebowania na oszustwo. Rzesze osób nie są świadome tego jak się odżywiają, co więcej oddają wodze swej świadomości innym, lekarzom, dietetykom, producentom i sprzedawcom. Łakniemy oszustwa jak nigdy wcześniej. Nie chcemy być świadomi tego jak jemy, chcemy zjeść bo jesteśmy głodni lub łakomi. Nie ważne co, ważne żeby smakowało. Wierzymy reklamom produktów żywieniowych, bo przecież wszyscy to kupują i aktorowi przebranemu za lekarza, bo przecież wszyscy mu wierzą. To jest nasz największy problem. Nie lubimy indywidualności. Pod każdym względem. Czujemy presję nawet w przypadku tak osobistej kwestii jaką jest odżywianie. Nie chcemy samodzielnie myśleć, przez co każdy objaw odmienności uważany jest za coś okropnego, a być może zagrażającego życiu. Stąd, wokół alternatywnych diet, sposobów odżywiania i prowadzenia życia, urosło tyle mitów, które ułatwiają bardziej świadomym jednostkom manipulowanie umysłami ludzkimi i ich oszukiwanie.

Rożne formy kłamstwa

Jednym z rodzajów oszustwa jest reklama, która już nie tylko przekonuje nas o jakości danego produktu, ale również wytwarza w naszej psychice potrzebę posiadania go. Nasz umysł reaguje na taką reklamę lub nie. Jeżeli jej ulegnie, poddaje organizm serii czynności, mających na celu zdobycie produktu, którego organizm tak naprawdę nie potrzebuje. Nasze ciało zostaje oszukane, gdyż wmusza się w nie coś, czego ono samo nie chce. Kolejny etap kłamstwa następuje wówczas, gdy decydujemy się już na zakup konkretnego produktu i okazuje się, że jego jakość nie jest tożsama z tym, o czym nas zapewniano. Część z nas jednak tego nie zauważa, część uważa, że tak powinno być lub wierzy reklamą. Jakie są konkretne przykłady manipulacji, której ulegamy?

Nienaturalny jogurt naturalny

Pierwszy przykład żywieniowego oszustwa, to jeden z najbardziej powszechnych produktów nabiałowych, jakie najczęściej kupujemy, a więc jogurt naturalny. Jeśli się lepiej przyjrzymy jego zawartości, zauważymy, że tak naprawdę nie jest on naturalny. Należy zwrócić uwagę na składniki, z jakich jogurt został wyprodukowany. Spodziewać moglibyśmy się tam mleka (byłby to wtedy produkt naturalny). W większości przypadków znajdziemy jednak m.in.: mleko, odtłuszczone mleko w proszku, żywe kultury bakterii jogurtowych oraz rożne dodatkowe substancje zależne od producenta. Wystarczy więc ze zrozumieniem przeczytać zawartość, aby przekonać się że nawet jogurt naturalny jest wynikiem przetwórstwa i modyfikacji.

Dziwne hodowlane zwyczaje

Wielu z nas z pewnością zastanawiało się niejednokrotnie, dlaczego niektóre warzywa kupione w supermarkecie, różnią się znacznie od innych warzyw tego samego gatunku. Bywają przez niektórych nazywane wodnistymi. Co wpływa na taką jakość produktu? Okazuje się, ze sposób, w jakim hodowany był dany produkt. Plantatorzy w celu optymalizacji i przyspieszenia dojrzewania swoich plonów, wymyślili sprytny sposób hodowli, który wyklucza potrzebę sadzenia nasion w ziemi i oczekiwania naturalnego wzrostu. Zamiast tego umieszcza się rośliny w pewnego rodzaju inkubatorach, do których doprowadza się wodę. Znajdujące się wewnątrz takich hodowli warzywa, rosną dzięki impulsom elektrycznym, które regularnie docierają do ukorzenionej części rośliny, pobudzając tym samym, sztucznie, jej rozwój. To dlatego pomidory i ogórki z supermarketu maja inny smak i są wodniste.

Musimy pamiętać, że dla producentów żywności nie jest ważne to czy zdrowo się odżywiamy. Dla nich liczy się przede wszystkim czysty zysk. Muszą na nas zarobić. Zastanówmy się więc, czy godzimy się na takie traktowanie. Nawet jeżeli na razie nie da się nic z tym zrobić, to będąc świadomym tego jak ogromny jest fałsz wokół nas, łatwiej przyjdzie nam znaleźć jakieś rozwiązanie.

Zamień chemię na jedzenie. – O tym, że jedzenie może leczyć Julita Bator przekonała się na własnej skórze. Przez kilka lat myślała, że po prostu ma chorowite dzieci. Kiedy tylko zmieniła im dietę, infekcje przeszły jak ręką odjął. Spędziła godziny na wertowaniu etykietek i poszukiwaniu szkodliwych składników w jedzeniu. Teraz na podstawie swoich doświadczeń wydała książkę i radzi, jak "zamienić chemię na jedzenie".

Już sam tytuł pani książki jest trochę przerażający – "Zamień chemię na jedzenie". To znaczy, że produkty, które wkładam w sklepie do koszyka nie są jedzeniem?

Nie wiem dokładnie, co pani do tego koszyka wkłada, ale jeśli zagłębimy się w skład poszczególnych produktów spożywczych, można się przerazić. Bardzo często nieświadomie nie kupujemy jedzenia, tylko produkty jedzeniopodobne, w których składzie dominują chemiczne dodatki, produkty które nasycone są pestycydami i metalami ciężkimi.

Pani też kiedyś się nimi odżywiała. Co sprawiło, że nagle zainteresowała się pani etykietami?

Wszystko zaczęło się od moich dzieci. Przez wiele lat bardzo chorowały, łapały wszystkie infekcje bakteryjne i wirusowe. Kupowaliśmy przez to masę leków, dzieci ciągle przechodziły terapie antybiotykowe i kuracje sterydowe, sami się od nich zarażaliśmy. Choroby mieliśmy w domu co kilka tygodni.

Co było przyczyną?

Długo nie wiedzieliśmy. Obstawialiśmy, że problem leży w jedzeniu, ale nie mogliśmy go zlokalizować.

Testy alergiczne?

Niczego nie wykazywały. Staraliśmy się więc wykluczać z diety kolejne produkty, eliminowaliśmy po kolei nabiał, słodycze. Ale to niczego nie zmieniało. Pięć lat temu wyjechaliśmy na urlop na Kretę. Uznaliśmy, że raz w życiu nie będziemy zadręczać siebie i dzieci i pozwolimy im jeść wszystko. Trudno, najwyżej to odchorujemy.

Nic takiego nie miało miejsca.

Dlaczego?

Zaczęłam przekopywać dostępną literaturę i okazało się, że na Krecie po prostu je się raczej nieprzetworzoną żywność. Pomyślałam, że to może być dobry trop, że to żywność przetworzona ma wpływ na ich choroby. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, kiedy zaczęłam eliminować takie produkty, dzieci przestały chorować.

U moich dzieci występowało zjawisko pseudoalergii – automatycznie reagowały na pewne składniki pożywienia, ale nie brał w tym udziału układ immunologiczny.

Co im szkodziło?

Na przykład glutaminian sodu, czy acesulfan K. Badania pokazują, że wszystkim to szkodzi w jakiś sposób, ale nie wszyscy reagują na to od razu.U moich dzieci miała miejsce natychmiastowa reakcja , więc teraz po prostu jedzą zdrowo.

Jak z normalnego żywienia przestawić się na żywność nieprzetworzoną?

Muszę przyznać, że nie było to proste. Wertowałam artykuły naukowe, czytałam książki. Pięć lat temu dostępnej literatury na ten temat było zdecydowanie mniej, niż dziś. Wiele porad dotyczyło eliminowania całych grup produktów, ale ja już stosowałam wcześniej diety eliminacyjne i wiedziałam, że nie tędy droga. Zaczęłam więc sama mozolnie wydeptywać ścieżki.

Na czym to polegało?

Zaczęłam na przykład czytać etykiety na produktach. Zastanawiałam się, czy składniki, które w nich znajduję są groźne dla naszego organizmu, więc po powrocie do domu czytałam o ich właściwościach. Szybko zaczęłam omijać te, które są groźne i wybierać te produkty, które są najmniej szkodliwe.

Jakie składniki zaskoczyły panią najbardziej?

Jednym z pierwszych tropów, na jakie wpadłam był benzoesan sodu, który podawałam dzieciom jako składnik leku na kaszel. Dziecko dostawało lek z tym składnikiem i zapadało na zapalenie oskrzeli – taka sytuacja powtórzyła się trzykrotnie, więc w końcu zauważyłam zależność. Kiedy wczytałam się w etykietę, okazało się, że u osób nadwrażliwych benzoesan sodu może wywoływać działania niepożądane. Drugim zagrożeniem dla mojego dziecka był słodzik, acesulfam K, także dodawany do leków.

Jak go wyeliminować?

Okazuje się, że jest wyjście – są zamienniki danego leku, które nie zawierają niepożądanego składnika. Zresztą szybko wyszło, że w moim otoczeniu kilkoro dzieci ma ten sam problem, tylko mamy nie wiedziały, że o to chodzi.

Rozumiem, że nie szukała pani tylko w lekach.

Oczywiście. Okazało się na przykład, że wiele barwników uznawanych za potencjalnie niebezpieczne znajduje się w produktach dla dzieci – płatkach śniadaniowych, jogurtach, serkach czy mlecznych deserkach. Warto je znać i wybierać świadomie produkty bez ich dodatku.

Producenci żywności na zarzuty o wykorzystanie niezdrowych składników, zwykle odpowiadają, że jedzenie jest przecież testowane, więc bezpieczne.

Tak, ale przecież producenci nie wiedzą, ile danego składnika jem w ciągu dnia. A ja nie chodzę z kalkulatorkiem i nie liczę, czy już przekroczyłam dopuszczalną dawkę jednego czy drugiego konserwantu. Obawiam się, że nikt nie ma nad tym kontroli i nikt nie wie też, jakie w dłuższej perspektywie ma to konsekwencje dla jego zdrowia. Nie wiemy, jak wpłynie na nas kumulacja różnych związków chemicznych.

My na przykład przestaliśmy kupować większość wędlin, bo jest w nich tak wiele chemii.

W mięsnym prosi pani o etykietkę?

Teraz rzadziej, bo mam swoje wydeptane ścieżki, ale kiedyś robiłam to bardzo często. W wędlinach jest bowiem wszelkie „bogactwo”, poczynając od glutaminianu sodu, przez azotyn sodu, białko sojowe. Mnóstwo niepotrzebnych rzeczy.

Da się jeszcze dostać wędliny bez takich dodatków?

To trudne, ale możliwe.

Zresztą w ogóle mało jest dziś produktów, które są prawdziwym jedzeniem. Mnie samej nie udało się wyeliminować pewnych składników, więc zaczęłam robić dużo żywności sama.

Na przykład?

Zaopatruję się w mleko prosto od krowy i robię sama jogurty. Sama piekę chleb, robię przetwory na zimę.

Skąd pani miała przepisy?

Część od mamy, część od teściowej. Ona przez wiele lat robiła sama śledzie, kiszoną kapustę. Zawsze mnie to dziwiło. Teraz przestało.

Dużo przepisów biorę z blogów, bardzo dużo zmieniam, robię po swojemu. Zamieniam na przykład mąkę pszenną na żytnią, albo gryczaną. Tę z kolei robię sama mieląc ziarna gryki w młynku do kawy.

To musi zajmować mnóstwo czasu. Ja staram się nie jeść najgorszych śmieci, ale i tak przeszukiwanie półek w sklepie trwa wieki.

To prawda, długo trwało zanim przewertowałam wszystkie etykietki.

Czyli nie ma nadziei…

Nie do końca, w mojej książce zebrałam już efekty tych poszukiwań, więc ktoś, kto teraz zacznie myśleć o zdrowym jedzeniu będzie miał o tyle łatwiej. Zamieściłam tam opisy składników najbardziej popularnych produktów, przepisy na własny ser, czy jogurt. Natomiast każdy musi sam stworzyć sobie własną listę bezpiecznych produktów dostępnych niedaleko domu, nauczyć się docierać do producentów zdrowej żywności.

Jak pani do nich dociera?

Na targu staram się wybierać warzywa od rolników. Kiedy widzę panią, która siedzi przy stoisku z małą ilością warzyw, podchodzę i pytam, czy to jej własne. Jeśli odpowie, że tak, umawiam się na stałe dostawy. Jeśli chcę zrobić przetwory, pytam, czy ma większą ilość danych owoców czy warzyw. Jeśli nie ma, to poleca mi swoją sąsiadkę. I w drugą stronę – ja polecam taką panią swoim koleżankom, które też starają się szukać dobrej żywności.

To nie jest trudne? W mieście tacy ludzie nie stoją na każdym rogu.

Na pewno jest to bardziej skomplikowane, niż zrobienie zakupów w supermarkecie, nie oszukujmy się. Ale można to robić do pewnego stopnia, na tyle, na ile to możliwe. Można też działać w kooperatywie – jeśli ktoś jedzie po pomidory na wieś, pyta, czy nie przywieźć też nam. Dzielimy się później kosztami transportu.

Wiele jest takich osób w pani otoczeniu?

Coraz więcej. Ludzie widzą nasze dzieci, które chorowały, a teraz nie chorują. Widzą, że mój mąż, który miał problemy zdrowotne, już ich nie ma. Że ja, która miałam bóle żołądka, też mam spokój. To do nich przemawia. Moja kuzynka jest wykładowcą na uczelni. Po tym, jak zaczęła myśleć o tym, co je, przyznała, że pierwszy raz miała semestr, w którym nie opuściła ani dnia zajęć. Nie chorowała ani ona, ani jej syn.  

A do dzieci ta filozofia przemawia?

Tutaj faktycznie czasami jest problem, nie kupujemy im słodyczy, ani gotowych deserków na bazie mleka. Rozmawiamy z nimi dużo na ten temat, ale agresywna reklama robi swoje.

Ja natomiast stosuję drobne triki, które opisałam też w książce.

Jakie na przykład?

Moje dzieci dostają do szkoły tylko drobne pieniądze, które mogą wydać na wodę. Mamy taką umowę, mam nadzieję, że ją respektują. Jeśli idą na urodziny, proszę je, żeby nie objadały się chipsami, ani nie opijały colą. Pytają wtedy, czy mogą spróbować. No mogą, dlaczego nie?

Udało nam się wypracować taki model, w którym do nas do domu nie przynosi się słodyczy. Nie wszyscy to respektują, ale jeśli ktoś przyniesie jakieś dla dzieci, my je po prostu konfiskujemy. Jeśli ktoś chce sprawić im przyjemność, może przynieść owoce.

Najnowsze badania pokazują, co te wszystkie dodatki do żywności: konserwanty, aromaty, barwniki, wzmacniacze smaku i zapachu robią z naszym układem hormonalnym, jakie powodują problemy. Choćby ADHD. To dla dziecka prawdziwy dramat, że jest uspokajane na wszystkich lekcjach. A jakie ono ma być, skoro co przerwę je batona? Chcielibyśmy oszczędzić tego naszym dzieciom.

Z jednej strony zdrowie, ale z drugiej eko żywność do najtańszych nie należy.

To zależy, jak na to spojrzeć. Przestaliśmy na przykład wydawać naprawdę ogromne pieniądze na wizyty domowe, leki, lekarzy. To odciążyło budżet. Z drugiej strony warto teżwykazywać się gospodarskim sprytem . Bo, owszem, można kupić dobrą szynkę za 40 zł za kilogram, ale równie dobrze można kupić mięso surowe i samodzielnie je upiec. I zaoszczędzić 20 zł na kilogramie.

Tak samo jest z kawą. Jeśli ktoś pija kawę to lepiej zamiast kawy rozpuszczalnej sięgnąć po zdrowszą i tańsząziarnistą. Nie trzeba też wyłącznie kupować żywności nazwanej ekologiczną (choć i tę zdarzyło mi się kupić taniej, niż w supermarkecie). Ale i w supermarkecie da się trafić na dobre produkty, mam wśród przyjaciół wielodzietną rodzinę, której po prostu nie stać na ekstrawagancję.

Dzięki mojej książce udało im się po prostu zrobić zdrowsze zakupy zamykając się w dotychczasowym budżecie. To też sukces.

Zamień chemię na jedzenie.

O tym, że jedzenie może leczyć Julita Bator przekonała się na własnej skórze. Przez kilka lat myślała, że po prostu ma chorowite dzieci. Kiedy tylko zmieniła im dietę, infekcje przeszły jak ręką odjął. Spędziła godziny na wertowaniu etykietek i poszukiwaniu szkodliwych składników w jedzeniu. Teraz na podstawie swoich doświadczeń wydała książkę i radzi, jak "zamienić chemię na jedzenie".

Już sam tytuł pani książki jest trochę przerażający – "Zamień chemię na jedzenie". To znaczy, że produkty, które wkładam w sklepie do koszyka nie są jedzeniem?

Nie wiem dokładnie, co pani do tego koszyka wkłada, ale jeśli zagłębimy się w skład poszczególnych produktów spożywczych, można się przerazić. Bardzo często nieświadomie nie kupujemy jedzenia, tylko produkty jedzeniopodobne, w których składzie dominują chemiczne dodatki, produkty które nasycone są pestycydami i metalami ciężkimi.

Pani też kiedyś się nimi odżywiała. Co sprawiło, że nagle zainteresowała się pani etykietami?

Wszystko zaczęło się od moich dzieci. Przez wiele lat bardzo chorowały, łapały wszystkie infekcje bakteryjne i wirusowe. Kupowaliśmy przez to masę leków, dzieci ciągle przechodziły terapie antybiotykowe i kuracje sterydowe, sami się od nich zarażaliśmy. Choroby mieliśmy w domu co kilka tygodni.

Co było przyczyną?

Długo nie wiedzieliśmy. Obstawialiśmy, że problem leży w jedzeniu, ale nie mogliśmy go zlokalizować.

Testy alergiczne?

Niczego nie wykazywały. Staraliśmy się więc wykluczać z diety kolejne produkty, eliminowaliśmy po kolei nabiał, słodycze. Ale to niczego nie zmieniało. Pięć lat temu wyjechaliśmy na urlop na Kretę. Uznaliśmy, że raz w życiu nie będziemy zadręczać siebie i dzieci i pozwolimy im jeść wszystko. Trudno, najwyżej to odchorujemy.

Nic takiego nie miało miejsca.

Dlaczego?

Zaczęłam przekopywać dostępną literaturę i okazało się, że na Krecie po prostu je się raczej nieprzetworzoną żywność. Pomyślałam, że to może być dobry trop, że to żywność przetworzona ma wpływ na ich choroby. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, kiedy zaczęłam eliminować takie produkty, dzieci przestały chorować.

U moich dzieci występowało zjawisko pseudoalergii – automatycznie reagowały na pewne składniki pożywienia, ale nie brał w tym udziału układ immunologiczny.

Co im szkodziło?

Na przykład glutaminian sodu, czy acesulfan K. Badania pokazują, że wszystkim to szkodzi w jakiś sposób, ale nie wszyscy reagują na to od razu.U moich dzieci miała miejsce natychmiastowa reakcja , więc teraz po prostu jedzą zdrowo.

Jak z normalnego żywienia przestawić się na żywność nieprzetworzoną?

Muszę przyznać, że nie było to proste. Wertowałam artykuły naukowe, czytałam książki. Pięć lat temu dostępnej literatury na ten temat było zdecydowanie mniej, niż dziś. Wiele porad dotyczyło eliminowania całych grup produktów, ale ja już stosowałam wcześniej diety eliminacyjne i wiedziałam, że nie tędy droga. Zaczęłam więc sama mozolnie wydeptywać ścieżki.

Na czym to polegało?

Zaczęłam na przykład czytać etykiety na produktach. Zastanawiałam się, czy składniki, które w nich znajduję są groźne dla naszego organizmu, więc po powrocie do domu czytałam o ich właściwościach. Szybko zaczęłam omijać te, które są groźne i wybierać te produkty, które są najmniej szkodliwe.

Jakie składniki zaskoczyły panią najbardziej?

Jednym z pierwszych tropów, na jakie wpadłam był benzoesan sodu, który podawałam dzieciom jako składnik leku na kaszel. Dziecko dostawało lek z tym składnikiem i zapadało na zapalenie oskrzeli – taka sytuacja powtórzyła się trzykrotnie, więc w końcu zauważyłam zależność. Kiedy wczytałam się w etykietę, okazało się, że u osób nadwrażliwych benzoesan sodu może wywoływać działania niepożądane. Drugim zagrożeniem dla mojego dziecka był słodzik, acesulfam K, także dodawany do leków.

Jak go wyeliminować?

Okazuje się, że jest wyjście – są zamienniki danego leku, które nie zawierają niepożądanego składnika. Zresztą szybko wyszło, że w moim otoczeniu kilkoro dzieci ma ten sam problem, tylko mamy nie wiedziały, że o to chodzi.

Rozumiem, że nie szukała pani tylko w lekach.

Oczywiście. Okazało się na przykład, że wiele barwników uznawanych za potencjalnie niebezpieczne znajduje się w produktach dla dzieci – płatkach śniadaniowych, jogurtach, serkach czy mlecznych deserkach. Warto je znać i wybierać świadomie produkty bez ich dodatku.

Producenci żywności na zarzuty o wykorzystanie niezdrowych składników, zwykle odpowiadają, że jedzenie jest przecież testowane, więc bezpieczne.

Tak, ale przecież producenci nie wiedzą, ile danego składnika jem w ciągu dnia. A ja nie chodzę z kalkulatorkiem i nie liczę, czy już przekroczyłam dopuszczalną dawkę jednego czy drugiego konserwantu. Obawiam się, że nikt nie ma nad tym kontroli i nikt nie wie też, jakie w dłuższej perspektywie ma to konsekwencje dla jego zdrowia. Nie wiemy, jak wpłynie na nas kumulacja różnych związków chemicznych.

My na przykład przestaliśmy kupować większość wędlin, bo jest w nich tak wiele chemii.

W mięsnym prosi pani o etykietkę?

Teraz rzadziej, bo mam swoje wydeptane ścieżki, ale kiedyś robiłam to bardzo często. W wędlinach jest bowiem wszelkie „bogactwo”, poczynając od glutaminianu sodu, przez azotyn sodu, białko sojowe. Mnóstwo niepotrzebnych rzeczy.

Da się jeszcze dostać wędliny bez takich dodatków?

To trudne, ale możliwe.

Zresztą w ogóle mało jest dziś produktów, które są prawdziwym jedzeniem. Mnie samej nie udało się wyeliminować pewnych składników, więc zaczęłam robić dużo żywności sama.

Na przykład?

Zaopatruję się w mleko prosto od krowy i robię sama jogurty. Sama piekę chleb, robię przetwory na zimę.

Skąd pani miała przepisy?

Część od mamy, część od teściowej. Ona przez wiele lat robiła sama śledzie, kiszoną kapustę. Zawsze mnie to dziwiło. Teraz przestało.

Dużo przepisów biorę z blogów, bardzo dużo zmieniam, robię po swojemu. Zamieniam na przykład mąkę pszenną na żytnią, albo gryczaną. Tę z kolei robię sama mieląc ziarna gryki w młynku do kawy.

To musi zajmować mnóstwo czasu. Ja staram się nie jeść najgorszych śmieci, ale i tak przeszukiwanie półek w sklepie trwa wieki.

To prawda, długo trwało zanim przewertowałam wszystkie etykietki.

Czyli nie ma nadziei…

Nie do końca, w mojej książce zebrałam już efekty tych poszukiwań, więc ktoś, kto teraz zacznie myśleć o zdrowym jedzeniu będzie miał o tyle łatwiej. Zamieściłam tam opisy składników najbardziej popularnych produktów, przepisy na własny ser, czy jogurt. Natomiast każdy musi sam stworzyć sobie własną listę bezpiecznych produktów dostępnych niedaleko domu, nauczyć się docierać do producentów zdrowej żywności.

Jak pani do nich dociera?

Na targu staram się wybierać warzywa od rolników. Kiedy widzę panią, która siedzi przy stoisku z małą ilością warzyw, podchodzę i pytam, czy to jej własne. Jeśli odpowie, że tak, umawiam się na stałe dostawy. Jeśli chcę zrobić przetwory, pytam, czy ma większą ilość danych owoców czy warzyw. Jeśli nie ma, to poleca mi swoją sąsiadkę. I w drugą stronę – ja polecam taką panią swoim koleżankom, które też starają się szukać dobrej żywności.

To nie jest trudne? W mieście tacy ludzie nie stoją na każdym rogu.

Na pewno jest to bardziej skomplikowane, niż zrobienie zakupów w supermarkecie, nie oszukujmy się. Ale można to robić do pewnego stopnia, na tyle, na ile to możliwe. Można też działać w kooperatywie – jeśli ktoś jedzie po pomidory na wieś, pyta, czy nie przywieźć też nam. Dzielimy się później kosztami transportu.

Wiele jest takich osób w pani otoczeniu?

Coraz więcej. Ludzie widzą nasze dzieci, które chorowały, a teraz nie chorują. Widzą, że mój mąż, który miał problemy zdrowotne, już ich nie ma. Że ja, która miałam bóle żołądka, też mam spokój. To do nich przemawia. Moja kuzynka jest wykładowcą na uczelni. Po tym, jak zaczęła myśleć o tym, co je, przyznała, że pierwszy raz miała semestr, w którym nie opuściła ani dnia zajęć. Nie chorowała ani ona, ani jej syn.

A do dzieci ta filozofia przemawia?

Tutaj faktycznie czasami jest problem, nie kupujemy im słodyczy, ani gotowych deserków na bazie mleka. Rozmawiamy z nimi dużo na ten temat, ale agresywna reklama robi swoje.

Ja natomiast stosuję drobne triki, które opisałam też w książce.

Jakie na przykład?

Moje dzieci dostają do szkoły tylko drobne pieniądze, które mogą wydać na wodę. Mamy taką umowę, mam nadzieję, że ją respektują. Jeśli idą na urodziny, proszę je, żeby nie objadały się chipsami, ani nie opijały colą. Pytają wtedy, czy mogą spróbować. No mogą, dlaczego nie?

Udało nam się wypracować taki model, w którym do nas do domu nie przynosi się słodyczy. Nie wszyscy to respektują, ale jeśli ktoś przyniesie jakieś dla dzieci, my je po prostu konfiskujemy. Jeśli ktoś chce sprawić im przyjemność, może przynieść owoce.

Najnowsze badania pokazują, co te wszystkie dodatki do żywności: konserwanty, aromaty, barwniki, wzmacniacze smaku i zapachu robią z naszym układem hormonalnym, jakie powodują problemy. Choćby ADHD. To dla dziecka prawdziwy dramat, że jest uspokajane na wszystkich lekcjach. A jakie ono ma być, skoro co przerwę je batona? Chcielibyśmy oszczędzić tego naszym dzieciom.

Z jednej strony zdrowie, ale z drugiej eko żywność do najtańszych nie należy.

To zależy, jak na to spojrzeć. Przestaliśmy na przykład wydawać naprawdę ogromne pieniądze na wizyty domowe, leki, lekarzy. To odciążyło budżet. Z drugiej strony warto teżwykazywać się gospodarskim sprytem . Bo, owszem, można kupić dobrą szynkę za 40 zł za kilogram, ale równie dobrze można kupić mięso surowe i samodzielnie je upiec. I zaoszczędzić 20 zł na kilogramie.

Tak samo jest z kawą. Jeśli ktoś pija kawę to lepiej zamiast kawy rozpuszczalnej sięgnąć po zdrowszą i tańsząziarnistą. Nie trzeba też wyłącznie kupować żywności nazwanej ekologiczną (choć i tę zdarzyło mi się kupić taniej, niż w supermarkecie). Ale i w supermarkecie da się trafić na dobre produkty, mam wśród przyjaciół wielodzietną rodzinę, której po prostu nie stać na ekstrawagancję.

Dzięki mojej książce udało im się po prostu zrobić zdrowsze zakupy zamykając się w dotychczasowym budżecie. To też sukces.

Ratujmy Konie z Morskiego Oka. – Na największej polskiej autostradzie turystycznej, czyli drodze do Morskiego Oka codziennie rozgrywa się dramat dziesiątek koni, które muszą ciągnąć wozy z ceprami. Te są przeładowane i przemęczone, przez co kilka z nich padło na trasie, a dziesiątki trafiają do rzeźni, jako nieprzydatne w biznesie. Ale fiakrzy nie zwracają na to uwagi, bo na nowego konia są w stanie zarobić w ciągu kilku dni. Dla nich koń to narzędzie, nie żywe zwierzę.

Z kolejnych prywatnych busików (10 zł za kilkunastokilometrową trasę - zdzierstwo) wylegają tłumy turystów, którzy mają tego dnia jeden cel: zobaczyć Morskie Oko. Pogoda taka, że można tylko zacytować "Hydrozagadkę" i stwierdzić, że "żar leje się z nieba". Dlatego nie wszyscy pokonają na własnych nogach 10 km (tylko!) dzielące ich od osiągnięcia celu. 

Zaraz za bramą ustawia się monumentalna kolejka chętnych "na koniki", czyli chcących pokonać trasę wozem ciągniętym przez parę koni. Nie odstrasza ich nawet cena - 40 złotych od osoby w jedną stronę, bez jakichkolwiek ulg, np. dla dzieci. Fiakrzy (górale powożący wozami) podjeżdżają tylko i popędzają ceprów, by szybciej wsiadali. Potem tylko kasują za bilet i można jechać.

Ale jeden z nich miał tego poranka pecha - zaparkował wóz na środku drogi i odszedł na chwilę, a z góry nadjechała właśnie Straż Tatrzańskiego Parku Narodowego. Góral musiał wylegitymować się licencją i paszportami koni, co chwilę trwało. Zniecierpliwieni turyści zaczęli strofować strażników. - No, ładnie nas tutaj witacie - komentowała siedząca wygodnie w wozie kobieta. - Zostawcie tego biednego pana w spokoju. Czego od niego chcecie? - pytała inna. 

Po kilku minutach strażnicy dali woźnicy ostrzeżenie i pozwolili jechać dalej. Ale ta krótka scenka pokazuje jaka jest opinia turystów o fiakrach. Są przekonani, że ci jowialni panowie, którzy noszą dziwne spodnie i śmiesznie gadają, nie mogą zrobić biednym koniom nic złego. Ci ludzie nawet nie wiedzą, w jak głębokim błędzie są.  

Postawę turystów (bo górale są nieprzejednani) próbuje zmienić akcja "Ratujmy konie". Fundacja Viva! i Tatrzańskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami chcą ukazać prawdę o życiu (i często śmierci) zwierząt dostarczających uciechy turystom. Dlatego w Zakopanym pojawiły się bilboardy ze zdjęciem jednego z koni, który padł na trasie. 

Poza tym w internecie można znaleźć masę informacji pokazujących ciężki los koni. Między innymi ekspertyzę, według której konie muszą ciągnąć ciężar odpowiadający 1,5-1,7 normy. Według tych wyliczeń na wozie powinno być nie więcej niż 7 osób, a nie 15, na ile obecnie pozwala regulamin. 

To obciążenie powoduje, że wiele koni, które zaczynają słabnąć, pada z przemęczenia na trasie lub zostaje oddane do rzeźni. I o ile to pierwsze turyści widzą i fiakrzy nie są w stanie ukryć tej tragedii, to o oddawaniu koni na rzeź niemal nikt nie wie. Ale tatrzański oddział TOZ przeanalizował co stało się z końmi, które woziły turystów w zeszłym sezonie. Dane są zatrważające - 3 padły z wycieńczenia na trasie, aż 44 oddano do rzeźni po zaledwie kilku miesiącach pracy. 

Po części to wynik tego, że do pracy nad Morskim Okiem kupuje się za młode konie. - Fiakrzy najczęściej kupują 3-4-letnie konie, a minimalny wiek to 5 lat - dopiero wtedy taki koń jest dojrzały - wyjaśnia Beata Czerska, prezes Tatrzańskiego TOZ. - To tak, jakby zatrudniać dzieci w fabryce. Przez to po 2-3 sezonach udział młodych koni w danym roczniku spada z 22 proc. do około 3 proc. Reszta pada lub zostaje oddana do rzeźni. Ale nie ma się co dziwić, skoro fiakrzy każdego dnia zarabiają na nowego konia. Dzisiaj dla nich to nie członek rodziny, ale narzędzie - przekonuje.

Aktywiści z organizacji chroniących zwierzęta zarzucają władzom Tatrzańskiego Parku Narodowego, że trzymają stronę fiakrów, zamiast chronić zwierzęta. - Większą uwagę zwracają na to, czy fiakrzy mają tradycyjny strój, niż czy zwierzęta nie są zamęczone - mówi Beata Czerska. - Park jest otwarty na każde rozwiązanie, bo zależy nam na dobru zwierząt - przekonuje Szymon Ziobrowski z TPN. - Ale by stwierdzić jak powinno to wyglądać, potrzebne są obiektywne badania naukowe, a nie stawianie billboardów - dodaje. 

Wyjaśnia, że strażnicy kontrolują na bieżąco przestrzeganie regulaminu, jednak nie są w stanie ocenić kondycji koni ponieważ nie są specjalistami w tym zakresie. - Lekarz weterynarii bada zwierzęta przed każdym sezonem. Poza tym jeśli pojawiają się informację od turystów, że jakiś koń kuleje albo jest z nim coś nie tak, to również wzywamy lekarza. Ale problem najczęściej jest taki, że turyści nie podają nam numeru licencji i nazwiska wozaka, które są na tabliczce na wozie. A bez tych danych nie jesteśmy w stanie znaleźć takiego konia - przekonuje przedstawiciel TPN. 

Bez konkretnych powodów upadają też plany zwiększenia kontroli nad wozakami. - Planowano kontrole w stajniach, ale problem jest taki, że to prywatna własność fiakrów i bez przesłanek nie możemy ich tak po prostu kontrolować. Oni pewnie zgodziliby się na to, ale bez takiej atmosfery sensacji, której zdają się szukać organizacje - relacjonuje. Podobnie było z pomysłem zakupu termometru i urządzenia do pomiaru wilgotności powietrza. Zakup ten zakwestionowały organizacje zajmujące się ochroną zwierząt. 

Szymon Ziobrowski wierzy w zdrowy rozsądek fiakrów. - To ich praca, a za konie płacą po kilkanaście tysięcy złotych. Nie sądzę, żeby świadomie pozwalali na to, żeby koniom stała się krzywda - wyjaśnia. 

Innego zdania są przedstawiciele Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. - Średnio konie żyją około 30 lat, i to takie, które pracują normalnie w polu. A te z Morskiego Oka średnio w wieku 10 lat trafiają do rzeźni, bo fiakrzy mówią, że się "rozleniwiły". A one są po prostu przeforsowane - wyjaśnia Beata Czerska. 

Oznaki takiego przemęczenia najlepiej widać w takie dni jak ten, w którym byłem nad Morskim Okiem - było ponad 35 stopni Celsjusza w cieniu. Konie pocą się wtedy tak jak ludzie, ale w przeciwieństwie do nas nie mogą wyciągnąć butelki wody z plecaka - są zdane na łaskę fiakrów. - Panie, to zdrowy koń, on nie potrzebuje pić. Jakby miał cukrzycę, to by pił, ale tak nie chce - przekonuje mnie jeden z wozaków. - Ja też dzisiaj nie wypiłem jeszcze ani szklanki herbaty. Koń też nie potrzebuje - dodaje. 

Pytam, czy zwierzętom nie szkodzi upał. - One najbardziej lubią w takiej pogodzie. Tak pędzą, że aż je muszę hamować. Najgorzej to jak jest mgła i nie wiedzą, gdzie iść. A tak, mają jasno, ciepło, skóra im się wygrzeje na tym słoneczku i idą jak złoto - śmieje się góral. Jego kolega z postoju przekonuje, że pocenie się koni to nic nadzwyczajnego i na pewno nie szkodzi ono zwierzętom. 

Ale inne zdanie na ten temat ma część lekarzy. Bo chociaż pocenie rzeczywiście chroni przed przegrzaniem, to powoduje utratę wody i elektrolitów. I o ile ten pierwszy brak można łatwo uzupełnić, to z drugim tak nie jest. A to bardzo negatywnie odbija się na zdrowiu zwierząt, przede wszystkim powodując problemy z sercem. Ale aby obraz umęczonych koni nie psuł samopoczucia turystów, fiakrzy po każdym kursie wycierają spocone konie - wyglądają, jakby dopiero zaczęły pracę.

Nieco więcej światła na kondycję koni będą mogły rzucić badania, jakie zarządzono na 13 sierpnia. Beata Czerska liczy, że uda się sprawdzić krew i parametry życiowe około 100 spośród 300 koni pracujących na drodze do Morskiego Oka. 

Fiakrzy podchodzą do takich badań niechętnie, bo tracą cenny czas. Ale przede wszystkim dlatego, że poprzednie badania (prowadzone na dużo mniejszą skalę) nie wypadły dla wozaków pomyślnie. - W 2009 roku około 20 proc. koni miało bardzo złe wyniki. A badanie przeprowadzał lekarz, który prowadzi też organizowane przez fiakrów szkolenia. Nie chcę zarzucać stronniczości, ale uważam, że to nie jest dobry zbieg okoliczności - mówi szefowa Tatrzańskiego TOZ. 

Ale nawet jeśli okaże się, że któryś z wozaków traktuje swoje konie źle, nadal będzie mógł wozić turystów. - Oni działają na podstawie umów cywilnoprawnych z Parkiem, które są podpisane do końca roku. Więc do tego czasu na pewno nic się nie zmieni - ubolewa Beata Czerska. Być może dlatego władze TPN ignorują liczne zgłoszenia nieprawidłowości, takich jak wyprzedzanie się przez fiakrów (niezwykle forsujące dla konia) czy ciągnięcie sań po asfalcie. 

Ale podobnie zachowują się turyści. - Pan zobaczy jakie te konie są silne, jakie duże - przekonuje para młodych ludzi, którzy właśnie wysiedli z wozu. - Przecież kiedyś one musiały pracować w polu, teraz idą tu sobie i ciągną wóz, to chyba nic im się nie stanie - dodają. Podobnie sądzą inni. - No na pewno takiemu koniowi łatwiej wejść pod górę niż mnie - ocenia kobieta w średnim wieku. - One są przystosowane do takiej drogi, pracują tu pewnie od lat - mówi. 

Idąc pieszo szlakiem do Morskiego Oka można jednak usłyszeć zupełnie przeciwne opinie. - Jak można tak zamęczać te konie, one powinny ciągnąć małe bryczki, a nie te wielkie wozy - postuluje para młodych ludzi z dzieckiem. Kiedy wóz pełen turystów przejeżdżał obok, ich synek krzyknął "Niech pan nie męczy tych koni". - Słyszał, tato? Słyszał? - dopytuje ojca. - Te koniki mają ciężko, nie powinno tak być - wyjaśnia mi. 

Są i tacy wozacy, którzy o swoje konie dają jak należy. - Koń jak człowiek, chce mu się pić w upale - wyjaśni mi wozak, który zatrzymał się przy wodopoju w połowie trasy. - Zatrzymuję się za każdym kursem. Jeden i drugi wypijają za każdym razem po dwa wiadra. Dzięki temu się nie odwodnią - dodaje. Kiedy odjeżdża, za chwilę na horyzoncie pojawia się kolejny wóz. Ale ten już się nie zatrzymuje. Tak jak następny, i jeszcze kolejny. 

Jak widać wśród fiakrów są ludzie rozsądni, ale i tacy, którzy nie mają pojęcia o potrzebach zwierząt. Jednak dopóki turyści będą będą ustawiać się w kilometrowych kolejkach do przejażdżki wozem, nic się nie zmieni. Dlatego akcja Ratujmy Konie z Morskiego Oka skupia się głównie na edukowaniu turystów. Jak widać, na razie ta praca u podstaw idzie bardzo opornie. 

https://www.facebook.com/RatujmyKonieZMorskiegoOka?fref=ts

Ratujmy Konie z Morskiego Oka.

Na największej polskiej autostradzie turystycznej, czyli drodze do Morskiego Oka codziennie rozgrywa się dramat dziesiątek koni, które muszą ciągnąć wozy z ceprami. Te są przeładowane i przemęczone, przez co kilka z nich padło na trasie, a dziesiątki trafiają do rzeźni, jako nieprzydatne w biznesie. Ale fiakrzy nie zwracają na to uwagi, bo na nowego konia są w stanie zarobić w ciągu kilku dni. Dla nich koń to narzędzie, nie żywe zwierzę.

Z kolejnych prywatnych busików (10 zł za kilkunastokilometrową trasę - zdzierstwo) wylegają tłumy turystów, którzy mają tego dnia jeden cel: zobaczyć Morskie Oko. Pogoda taka, że można tylko zacytować "Hydrozagadkę" i stwierdzić, że "żar leje się z nieba". Dlatego nie wszyscy pokonają na własnych nogach 10 km (tylko!) dzielące ich od osiągnięcia celu.

Zaraz za bramą ustawia się monumentalna kolejka chętnych "na koniki", czyli chcących pokonać trasę wozem ciągniętym przez parę koni. Nie odstrasza ich nawet cena - 40 złotych od osoby w jedną stronę, bez jakichkolwiek ulg, np. dla dzieci. Fiakrzy (górale powożący wozami) podjeżdżają tylko i popędzają ceprów, by szybciej wsiadali. Potem tylko kasują za bilet i można jechać.

Ale jeden z nich miał tego poranka pecha - zaparkował wóz na środku drogi i odszedł na chwilę, a z góry nadjechała właśnie Straż Tatrzańskiego Parku Narodowego. Góral musiał wylegitymować się licencją i paszportami koni, co chwilę trwało. Zniecierpliwieni turyści zaczęli strofować strażników. - No, ładnie nas tutaj witacie - komentowała siedząca wygodnie w wozie kobieta. - Zostawcie tego biednego pana w spokoju. Czego od niego chcecie? - pytała inna.

Po kilku minutach strażnicy dali woźnicy ostrzeżenie i pozwolili jechać dalej. Ale ta krótka scenka pokazuje jaka jest opinia turystów o fiakrach. Są przekonani, że ci jowialni panowie, którzy noszą dziwne spodnie i śmiesznie gadają, nie mogą zrobić biednym koniom nic złego. Ci ludzie nawet nie wiedzą, w jak głębokim błędzie są.

Postawę turystów (bo górale są nieprzejednani) próbuje zmienić akcja "Ratujmy konie". Fundacja Viva! i Tatrzańskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami chcą ukazać prawdę o życiu (i często śmierci) zwierząt dostarczających uciechy turystom. Dlatego w Zakopanym pojawiły się bilboardy ze zdjęciem jednego z koni, który padł na trasie.

Poza tym w internecie można znaleźć masę informacji pokazujących ciężki los koni. Między innymi ekspertyzę, według której konie muszą ciągnąć ciężar odpowiadający 1,5-1,7 normy. Według tych wyliczeń na wozie powinno być nie więcej niż 7 osób, a nie 15, na ile obecnie pozwala regulamin.

To obciążenie powoduje, że wiele koni, które zaczynają słabnąć, pada z przemęczenia na trasie lub zostaje oddane do rzeźni. I o ile to pierwsze turyści widzą i fiakrzy nie są w stanie ukryć tej tragedii, to o oddawaniu koni na rzeź niemal nikt nie wie. Ale tatrzański oddział TOZ przeanalizował co stało się z końmi, które woziły turystów w zeszłym sezonie. Dane są zatrważające - 3 padły z wycieńczenia na trasie, aż 44 oddano do rzeźni po zaledwie kilku miesiącach pracy.

Po części to wynik tego, że do pracy nad Morskim Okiem kupuje się za młode konie. - Fiakrzy najczęściej kupują 3-4-letnie konie, a minimalny wiek to 5 lat - dopiero wtedy taki koń jest dojrzały - wyjaśnia Beata Czerska, prezes Tatrzańskiego TOZ. - To tak, jakby zatrudniać dzieci w fabryce. Przez to po 2-3 sezonach udział młodych koni w danym roczniku spada z 22 proc. do około 3 proc. Reszta pada lub zostaje oddana do rzeźni. Ale nie ma się co dziwić, skoro fiakrzy każdego dnia zarabiają na nowego konia. Dzisiaj dla nich to nie członek rodziny, ale narzędzie - przekonuje.

Aktywiści z organizacji chroniących zwierzęta zarzucają władzom Tatrzańskiego Parku Narodowego, że trzymają stronę fiakrów, zamiast chronić zwierzęta. - Większą uwagę zwracają na to, czy fiakrzy mają tradycyjny strój, niż czy zwierzęta nie są zamęczone - mówi Beata Czerska. - Park jest otwarty na każde rozwiązanie, bo zależy nam na dobru zwierząt - przekonuje Szymon Ziobrowski z TPN. - Ale by stwierdzić jak powinno to wyglądać, potrzebne są obiektywne badania naukowe, a nie stawianie billboardów - dodaje.

Wyjaśnia, że strażnicy kontrolują na bieżąco przestrzeganie regulaminu, jednak nie są w stanie ocenić kondycji koni ponieważ nie są specjalistami w tym zakresie. - Lekarz weterynarii bada zwierzęta przed każdym sezonem. Poza tym jeśli pojawiają się informację od turystów, że jakiś koń kuleje albo jest z nim coś nie tak, to również wzywamy lekarza. Ale problem najczęściej jest taki, że turyści nie podają nam numeru licencji i nazwiska wozaka, które są na tabliczce na wozie. A bez tych danych nie jesteśmy w stanie znaleźć takiego konia - przekonuje przedstawiciel TPN.

Bez konkretnych powodów upadają też plany zwiększenia kontroli nad wozakami. - Planowano kontrole w stajniach, ale problem jest taki, że to prywatna własność fiakrów i bez przesłanek nie możemy ich tak po prostu kontrolować. Oni pewnie zgodziliby się na to, ale bez takiej atmosfery sensacji, której zdają się szukać organizacje - relacjonuje. Podobnie było z pomysłem zakupu termometru i urządzenia do pomiaru wilgotności powietrza. Zakup ten zakwestionowały organizacje zajmujące się ochroną zwierząt.

Szymon Ziobrowski wierzy w zdrowy rozsądek fiakrów. - To ich praca, a za konie płacą po kilkanaście tysięcy złotych. Nie sądzę, żeby świadomie pozwalali na to, żeby koniom stała się krzywda - wyjaśnia.

Innego zdania są przedstawiciele Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. - Średnio konie żyją około 30 lat, i to takie, które pracują normalnie w polu. A te z Morskiego Oka średnio w wieku 10 lat trafiają do rzeźni, bo fiakrzy mówią, że się "rozleniwiły". A one są po prostu przeforsowane - wyjaśnia Beata Czerska.

Oznaki takiego przemęczenia najlepiej widać w takie dni jak ten, w którym byłem nad Morskim Okiem - było ponad 35 stopni Celsjusza w cieniu. Konie pocą się wtedy tak jak ludzie, ale w przeciwieństwie do nas nie mogą wyciągnąć butelki wody z plecaka - są zdane na łaskę fiakrów. - Panie, to zdrowy koń, on nie potrzebuje pić. Jakby miał cukrzycę, to by pił, ale tak nie chce - przekonuje mnie jeden z wozaków. - Ja też dzisiaj nie wypiłem jeszcze ani szklanki herbaty. Koń też nie potrzebuje - dodaje.

Pytam, czy zwierzętom nie szkodzi upał. - One najbardziej lubią w takiej pogodzie. Tak pędzą, że aż je muszę hamować. Najgorzej to jak jest mgła i nie wiedzą, gdzie iść. A tak, mają jasno, ciepło, skóra im się wygrzeje na tym słoneczku i idą jak złoto - śmieje się góral. Jego kolega z postoju przekonuje, że pocenie się koni to nic nadzwyczajnego i na pewno nie szkodzi ono zwierzętom.

Ale inne zdanie na ten temat ma część lekarzy. Bo chociaż pocenie rzeczywiście chroni przed przegrzaniem, to powoduje utratę wody i elektrolitów. I o ile ten pierwszy brak można łatwo uzupełnić, to z drugim tak nie jest. A to bardzo negatywnie odbija się na zdrowiu zwierząt, przede wszystkim powodując problemy z sercem. Ale aby obraz umęczonych koni nie psuł samopoczucia turystów, fiakrzy po każdym kursie wycierają spocone konie - wyglądają, jakby dopiero zaczęły pracę.

Nieco więcej światła na kondycję koni będą mogły rzucić badania, jakie zarządzono na 13 sierpnia. Beata Czerska liczy, że uda się sprawdzić krew i parametry życiowe około 100 spośród 300 koni pracujących na drodze do Morskiego Oka.

Fiakrzy podchodzą do takich badań niechętnie, bo tracą cenny czas. Ale przede wszystkim dlatego, że poprzednie badania (prowadzone na dużo mniejszą skalę) nie wypadły dla wozaków pomyślnie. - W 2009 roku około 20 proc. koni miało bardzo złe wyniki. A badanie przeprowadzał lekarz, który prowadzi też organizowane przez fiakrów szkolenia. Nie chcę zarzucać stronniczości, ale uważam, że to nie jest dobry zbieg okoliczności - mówi szefowa Tatrzańskiego TOZ.

Ale nawet jeśli okaże się, że któryś z wozaków traktuje swoje konie źle, nadal będzie mógł wozić turystów. - Oni działają na podstawie umów cywilnoprawnych z Parkiem, które są podpisane do końca roku. Więc do tego czasu na pewno nic się nie zmieni - ubolewa Beata Czerska. Być może dlatego władze TPN ignorują liczne zgłoszenia nieprawidłowości, takich jak wyprzedzanie się przez fiakrów (niezwykle forsujące dla konia) czy ciągnięcie sań po asfalcie.

Ale podobnie zachowują się turyści. - Pan zobaczy jakie te konie są silne, jakie duże - przekonuje para młodych ludzi, którzy właśnie wysiedli z wozu. - Przecież kiedyś one musiały pracować w polu, teraz idą tu sobie i ciągną wóz, to chyba nic im się nie stanie - dodają. Podobnie sądzą inni. - No na pewno takiemu koniowi łatwiej wejść pod górę niż mnie - ocenia kobieta w średnim wieku. - One są przystosowane do takiej drogi, pracują tu pewnie od lat - mówi.

Idąc pieszo szlakiem do Morskiego Oka można jednak usłyszeć zupełnie przeciwne opinie. - Jak można tak zamęczać te konie, one powinny ciągnąć małe bryczki, a nie te wielkie wozy - postuluje para młodych ludzi z dzieckiem. Kiedy wóz pełen turystów przejeżdżał obok, ich synek krzyknął "Niech pan nie męczy tych koni". - Słyszał, tato? Słyszał? - dopytuje ojca. - Te koniki mają ciężko, nie powinno tak być - wyjaśnia mi.

Są i tacy wozacy, którzy o swoje konie dają jak należy. - Koń jak człowiek, chce mu się pić w upale - wyjaśni mi wozak, który zatrzymał się przy wodopoju w połowie trasy. - Zatrzymuję się za każdym kursem. Jeden i drugi wypijają za każdym razem po dwa wiadra. Dzięki temu się nie odwodnią - dodaje. Kiedy odjeżdża, za chwilę na horyzoncie pojawia się kolejny wóz. Ale ten już się nie zatrzymuje. Tak jak następny, i jeszcze kolejny.

Jak widać wśród fiakrów są ludzie rozsądni, ale i tacy, którzy nie mają pojęcia o potrzebach zwierząt. Jednak dopóki turyści będą będą ustawiać się w kilometrowych kolejkach do przejażdżki wozem, nic się nie zmieni. Dlatego akcja Ratujmy Konie z Morskiego Oka skupia się głównie na edukowaniu turystów. Jak widać, na razie ta praca u podstaw idzie bardzo opornie.

https://www.facebook.com/RatujmyKonieZMorskiegoOka?fref=ts

Wolność w życiu codziennym – Temat wolności towarzyszy mi od młodego wieku, kiedy zacząłem dostrzegać dysonanse otaczającego świata. Świata, gdzie przez całe wieki walczono o wolność. Przelewano krew, napisano całe biblioteki o niepodległości. Ha – zdobyto ją, a tymczasem trudno jest przejść ulicą w nietypowym ubraniu. A za chodzenie boso, można zostać wyrzuconym z centrum handlowego. Doświadczam tego na własnej skórze. Napiętnowanie niezależności, po tylu latach wojen o wolność!
Gdy przyjrzymy się nowym osiedlom, zobaczymy, jak wiele z nich jest szczelnie ogrodzonych. Jedynie w ramach wymówki można przywołać kwestie bezpieczeństwa. Tu problemem są ogrodzone, zakratowane głowy.
Ciotki, nauczyciele, sąsiedzi rozpowszechniają swoje gombrowiczowskie “SIĘ”. Tak [się] robi, [się] mówi, [się] żyje… aż suma tych kropel przepływa przez nasze synapsy, a ich głębia może kropić na kolejne osoby. Sądzę że musimy nauczyć się korzystać z wygranej przez naszych przodków wolności. Nauczyć się że życie należy do nas i mamy prawo wybrać własną drogę. 
Pamiętam taką sytuację – byłem wtedy w więzieniu. Dostałem celę z widokiem na budynek poza murami. Było to jakieś biuro, prawdopodobnie zajmowało się sprzedażą nieruchomości. Miałem szansę widzieć, przez zakratowane okno, pracującego tam człowieka. Nauczył się on już nie spoglądać w kierunku więzienia choć mury budynku bezpośrednio z nim sąsiadowały. Pracował dość długo, 10 godzin czasem trochę dłużej. Obserwowałem go podczas codziennych medytacji. Zrodził się we mnie pogląd, że tak naprawdę to jesteśmy sobie wzajemnie lustrem. Jego sytuacja niewiele się różniła od mojej. Też miał uniform, mój był zielony, a jego biały, z tym, że miał jeszcze pętlę na szyi w postaci krawata. Nasze cele były podobnej wielkości. Obydwoje mieliśmy kraty w oknach, tyle że on “dla bezpieczeństwa”. Przechadzał się w skupieniu po biurze, zaparzał kawę, przełączał stacje radiowe. Wyglądał identycznie jak reszta współosadzonych. Był dokładnie w tej samej sytuacji co ja. No poza drobnymi wyjątkami. My w celi się częściej śmialiśmy, a on, po godzinach pracy, szedł do sklepu i domu żeby wydać i skonsumować pieniądze które zarobił sprzedając 3/5 swojego życia.
Nie oceniam jego wyborów. Jednak dzięki takim osobom, jak ten pan, wiem że nie zgadzam się na transakcję sprzedaży własnego życia. Szczególnie na warunkach jakie oferuje nam aktualna rzeczywistość. Zabierają nas w wieku 6 lat na “edukację”, aby pokazać jak pracować. Po czym tyraj człowieku do 67 roku życia i wydaj całe zarobione pieniądze na lekarzy. Niedopuszczalne. Nie zamierzam brać w tym udziału. 
Mam pochodzenie romskie. Zostałem niesłusznie skazany za pochodzenie. Pani sędzina nie potrafiła przeskoczyć przez stereotyp, ale to temat na inny artykuł. Zagadnienie wolności jest trudniejsze niż mogłem sądzić na początku tej drogi. Od dwunastu lat prowadzimy wraz z żoną warsztaty rozwoju, z czego osiem w tematyce wolności. Dostrzegam, u siebie i u uczestników parę powtarzających się reakcji, Na jednym z etapów można rozumieć wolność poprzez obrazujące: “…teraz już mi wszystko wolno…”. Nabierając ochoty na robienie rzeczy wbrew wszystkim i wszystkiemu, na zasadzie wypalenia złości i frustracji. Czasem spływa na uczestników ogromna fala miłości. Jeszcze kiedy indziej dociera do nas uświadomiony determinizm wydarzeń. Jest to oczywiście podział umowny. U organicznej istoty nie ma bowiem tak wyraźnych szufladkowych podziałów.
Dzięki tej pracy zrozumieliśmy, że nie ma prawidłowej odpowiedzi, acz drogą do poznania siebie jest przede wszystkim świadomość! I nad tym głównie pracujemy. Trafną okazuje się być również praca nad miłością do samego siebie – nie mówię tu o czymś, co świat zachodni zwykł nazywać „pozytywnym myśleniem”, ale pełnej i głębokiej akceptacji własnych wad i zalet. By móc pozbyć się paranoicznego wyobrażenia, że można nie pasować do sytuacji, że można być odrzuconym.
Stosujemy różne techniki pracy. Jest to swoiste połączenie doświadczeń dramy pedagogicznej, pracy aktora w tym doświadczenia teatrów obrzędowych, tak zwane ćwiczenia wybudzające i wzjemnościowe, praca z głosem, akrobatyka. Każde ćwiczenie jest precyzyjnym narzędziem z jasno określonym celem wynikającym z metodologii i założeń.
WOLNOŚĆ W ŻYCIU CODZIENNYM Będąc jeszcze w Norwegii zbudowałem przyczepę/wóz cygański. Przywieźliśmy ją do Polski i w niej mieszkamy wraz z żoną. Nie ma tam prądu i paru innych “udogodnień”, ale jest za to dużo miłości. Taki dom na kółkach jest konsekwencją świadomości. Jak przyjrzymy się, czego tak naprawdę potrzebujemy, to okazuje się że jest tego mniej niż sądzimy. Henry David Thoreau zakładał się z ludźmi o to, kto dotrze szybciej do pobliskiego miasta – on na piechotę czy oni pociągiem. Gdy ci, próbowali zrozumieć jego motywy, wyjaśniał, że zaczyna iść już teraz, a oni muszą pójść jeszcze na dwa dni do pracy, aby zarobić na ten bilet kolejowy. I Podobnie jest tu – zmywarki, pralki i inne przedmioty wymagają naszego zaangażowania. Świadomość, że możemy je odrzucić jest rodzajem wolności. Są też ciemne strony pracy nad tego typu rozwojem. Otóż… nie ma stąd odwrotu. Jak już dotkniemy i usłyszymy siebie, będziemy mieli odrobinę odwagi, to już nigdy nie da się zagłuszyć otwartego serca i robić wbrew sobie. Nigdy też nie będziemy mogli zrzucić winy na nikogo innego za swoje życie. Nie będzie już żadnego “się”, którym można by wytrzeć usta. Bo ostatecznie wszystko jest konsekwencją naszej własnej, obecnej świadomości.
Z pozdrowieniami z przemijającego świata, Krzysztof Dziwny Gojtowski

Wolność w życiu codziennym

Temat wolności towarzyszy mi od młodego wieku, kiedy zacząłem dostrzegać dysonanse otaczającego świata. Świata, gdzie przez całe wieki walczono o wolność. Przelewano krew, napisano całe biblioteki o niepodległości. Ha – zdobyto ją, a tymczasem trudno jest przejść ulicą w nietypowym ubraniu. A za chodzenie boso, można zostać wyrzuconym z centrum handlowego. Doświadczam tego na własnej skórze. Napiętnowanie niezależności, po tylu latach wojen o wolność!
Gdy przyjrzymy się nowym osiedlom, zobaczymy, jak wiele z nich jest szczelnie ogrodzonych. Jedynie w ramach wymówki można przywołać kwestie bezpieczeństwa. Tu problemem są ogrodzone, zakratowane głowy.
Ciotki, nauczyciele, sąsiedzi rozpowszechniają swoje gombrowiczowskie “SIĘ”. Tak [się] robi, [się] mówi, [się] żyje… aż suma tych kropel przepływa przez nasze synapsy, a ich głębia może kropić na kolejne osoby. Sądzę że musimy nauczyć się korzystać z wygranej przez naszych przodków wolności. Nauczyć się że życie należy do nas i mamy prawo wybrać własną drogę.
Pamiętam taką sytuację – byłem wtedy w więzieniu. Dostałem celę z widokiem na budynek poza murami. Było to jakieś biuro, prawdopodobnie zajmowało się sprzedażą nieruchomości. Miałem szansę widzieć, przez zakratowane okno, pracującego tam człowieka. Nauczył się on już nie spoglądać w kierunku więzienia choć mury budynku bezpośrednio z nim sąsiadowały. Pracował dość długo, 10 godzin czasem trochę dłużej. Obserwowałem go podczas codziennych medytacji. Zrodził się we mnie pogląd, że tak naprawdę to jesteśmy sobie wzajemnie lustrem. Jego sytuacja niewiele się różniła od mojej. Też miał uniform, mój był zielony, a jego biały, z tym, że miał jeszcze pętlę na szyi w postaci krawata. Nasze cele były podobnej wielkości. Obydwoje mieliśmy kraty w oknach, tyle że on “dla bezpieczeństwa”. Przechadzał się w skupieniu po biurze, zaparzał kawę, przełączał stacje radiowe. Wyglądał identycznie jak reszta współosadzonych. Był dokładnie w tej samej sytuacji co ja. No poza drobnymi wyjątkami. My w celi się częściej śmialiśmy, a on, po godzinach pracy, szedł do sklepu i domu żeby wydać i skonsumować pieniądze które zarobił sprzedając 3/5 swojego życia.
Nie oceniam jego wyborów. Jednak dzięki takim osobom, jak ten pan, wiem że nie zgadzam się na transakcję sprzedaży własnego życia. Szczególnie na warunkach jakie oferuje nam aktualna rzeczywistość. Zabierają nas w wieku 6 lat na “edukację”, aby pokazać jak pracować. Po czym tyraj człowieku do 67 roku życia i wydaj całe zarobione pieniądze na lekarzy. Niedopuszczalne. Nie zamierzam brać w tym udziału.
Mam pochodzenie romskie. Zostałem niesłusznie skazany za pochodzenie. Pani sędzina nie potrafiła przeskoczyć przez stereotyp, ale to temat na inny artykuł. Zagadnienie wolności jest trudniejsze niż mogłem sądzić na początku tej drogi. Od dwunastu lat prowadzimy wraz z żoną warsztaty rozwoju, z czego osiem w tematyce wolności. Dostrzegam, u siebie i u uczestników parę powtarzających się reakcji, Na jednym z etapów można rozumieć wolność poprzez obrazujące: “…teraz już mi wszystko wolno…”. Nabierając ochoty na robienie rzeczy wbrew wszystkim i wszystkiemu, na zasadzie wypalenia złości i frustracji. Czasem spływa na uczestników ogromna fala miłości. Jeszcze kiedy indziej dociera do nas uświadomiony determinizm wydarzeń. Jest to oczywiście podział umowny. U organicznej istoty nie ma bowiem tak wyraźnych szufladkowych podziałów.
Dzięki tej pracy zrozumieliśmy, że nie ma prawidłowej odpowiedzi, acz drogą do poznania siebie jest przede wszystkim świadomość! I nad tym głównie pracujemy. Trafną okazuje się być również praca nad miłością do samego siebie – nie mówię tu o czymś, co świat zachodni zwykł nazywać „pozytywnym myśleniem”, ale pełnej i głębokiej akceptacji własnych wad i zalet. By móc pozbyć się paranoicznego wyobrażenia, że można nie pasować do sytuacji, że można być odrzuconym.
Stosujemy różne techniki pracy. Jest to swoiste połączenie doświadczeń dramy pedagogicznej, pracy aktora w tym doświadczenia teatrów obrzędowych, tak zwane ćwiczenia wybudzające i wzjemnościowe, praca z głosem, akrobatyka. Każde ćwiczenie jest precyzyjnym narzędziem z jasno określonym celem wynikającym z metodologii i założeń.
WOLNOŚĆ W ŻYCIU CODZIENNYM Będąc jeszcze w Norwegii zbudowałem przyczepę/wóz cygański. Przywieźliśmy ją do Polski i w niej mieszkamy wraz z żoną. Nie ma tam prądu i paru innych “udogodnień”, ale jest za to dużo miłości. Taki dom na kółkach jest konsekwencją świadomości. Jak przyjrzymy się, czego tak naprawdę potrzebujemy, to okazuje się że jest tego mniej niż sądzimy. Henry David Thoreau zakładał się z ludźmi o to, kto dotrze szybciej do pobliskiego miasta – on na piechotę czy oni pociągiem. Gdy ci, próbowali zrozumieć jego motywy, wyjaśniał, że zaczyna iść już teraz, a oni muszą pójść jeszcze na dwa dni do pracy, aby zarobić na ten bilet kolejowy. I Podobnie jest tu – zmywarki, pralki i inne przedmioty wymagają naszego zaangażowania. Świadomość, że możemy je odrzucić jest rodzajem wolności. Są też ciemne strony pracy nad tego typu rozwojem. Otóż… nie ma stąd odwrotu. Jak już dotkniemy i usłyszymy siebie, będziemy mieli odrobinę odwagi, to już nigdy nie da się zagłuszyć otwartego serca i robić wbrew sobie. Nigdy też nie będziemy mogli zrzucić winy na nikogo innego za swoje życie. Nie będzie już żadnego “się”, którym można by wytrzeć usta. Bo ostatecznie wszystko jest konsekwencją naszej własnej, obecnej świadomości.
Z pozdrowieniami z przemijającego świata, Krzysztof Dziwny Gojtowski

Przyszłość i Ty – To, co nas w życiu spotyka, zależy od tego, co robimy, czyli od naszych czynów, a te z kolei zależą od naszych myśli.

Myśl jest przyczyną wszystkiego, co się z nami dzieje.
To nasze myśli i uczucia decydują o tym, co robimy, a co za tym idzie, co osiągamy w życiu.
Im bardziej potrafimy panować nad swoimi myślami i uczuciami, tym więcej mamy wpływu na nasze życie, tym bardziej decydujemy o tym, co się z nami dzieje.

Nasze przekonania i intensywność z jaką w nie wierzymy, determinują to, do czego
w życiu dochodzimy.
Nasz świat jest wynikiem naszych myśli.

Często jakieś porażki z dzieciństwa obezwładniają nas na całe życie.
Nie mogę, muszę, nie potrafię, nie zasługuję- wbito nam do głowy na dobre.
Idziemy więc przez życie wierząc, że tak właśnie ma być.
Czy zdarzyło Ci się kiedyś jechać samochodem mając zaciągnięty ręczny hamulec?
Taki właśnie hamulec zaciągasz w sobie, gdy z góry zakładasz, że czegoś nie uda Ci się dokonać, że czegoś/kogoś nie jesteś wart, że na coś/kogoś nie zasługujesz, czyli wtedy, kiedy przestajesz wierzyć w siebie mając zbyt niskie poczucie własnej wartości.
Zastanów się, jakie myśli Cię ograniczają?
Jeśli Ci się ciężko żyje przyjrzyj się, gdzie masz zaciągnięty ręczny hamulec!
Przez odblokowanie takich samoograniczających przekonań, można zasadniczo zmienić swoje życie.

Przeszłość była i minęła !

Obecnie liczy się tylko to, co chcesz myśleć, mówić i w co chcesz wierzyć właśnie teraz.
Te myśli i słowa tworzą Twoją teraźniejszość i przyszłość.
Jedyną rzeczą, z którą mamy zawsze do czynienia jest myśl, ta zaś może być zmieniona.
Nie ma znaczenia, na czym polega Twój problem.
Twoje doświadczenia są zewnętrznym skutkiem wewnętrznych myśli.
Nawet nienawiść do siebie polega tylko na nienawidzeniu swoich myśli o sobie.
Nie ma znaczenia, jak długo żyłeś według negatywnego wzorca.
Masz moc zmienić to w chwili obecnej.

Zrób to teraz !!! (Nie pieprz, tylko zrób!)

Negatywne emocje biorą się przede wszystkim z usiłowania uczynienia kogoś, lub czegoś, odpowiedzialnym za nasze życie, czyli w gruncie rzeczy z braku odpowiedzialności.
Kluczem do wyeliminowania negatywnych emocji jest przyjęcie całkowitej odpowiedzialności za wszystkie nasze myśli, czyny i reakcje w stosunku do otoczenia,
do wszystkich ludzi i zdarzeń.
Spróbuj powiedzieć w chwili złości: "jestem odpowiedzialny".
Zawsze, kiedy szukamy winnych, patrzymy do tyłu, a to nie rozwiązuje problemu.
Przez przyjęcie odpowiedzialności patrzymy automatycznie do przodu i koncentrujemy się na znalezieniu rozwiązania.
Zaczynamy myśleć, co zrobić, żeby polepszyć sytuację, co zrobić, żeby te same problemy się nie powtórzyły itd.
Nie mów więc: "on mnie zdenerwował", lecz: "podjąłem decyzję bycia zdenerwowanym".Już sam fakt ujęcia tego w ten sposób rozładuje napięcie.

Przez wyeliminowanie obarczania winą ( kogoś, lub siebie) możemy pozbyć się wszystkich negatywnych emocji.
Jeśli nie obarczasz winą, nie masz w sobie żalu i złości.

Ty jesteś odpowiedzialny za swoje życie ! - co zamierzasz zrobić ???

Kiedy myślisz o kimś dobrze i posyłasz mu swoje najlepsze życzenia, zmienia się Twoja wobec niego postawa.
Poprzez myślenie podszyte lękiem nadaje się wydarzeniom negatywny przebieg.
Wątpliwości sprawiają, że wahasz się tam, gdzie niezbędna jest pewność, poddajesz się, gdzie trzeba przeć do przodu. Uwierz, że to zrobisz!

Jeśli wierzysz, że potrafisz czegoś dokonać - masz rację.
Jeśli wierzysz, że nie potrafisz - też masz rację.

Myśli nie mają władzy nad nami, chyba, że im na to pozwolimy.
Myśli, to tylko powiązane ze sobą słowa.
Same w sobie NIE MAJĄ ŻADNEGO ZNACZENIA.
Tylko MY nadajemy im znaczenie.
I my decydujemy o tym, jakie znaczenie im nadajemy.
Wybierajmy więc takie myśli, które nas wzmacniają i wspierają.

Negatywne myśli - to poczucie winy, niepewność, strach, zazdrość, nienawiść,
złość, żal, poczucie krzywdy, chęć odwetu, autokrytycyzm.
Jest to stan dysharmonii z otaczającymi nas ludźmi i przedmiotami.
Takie myśli stwarzają klimat do rozwoju problemów.

Pozytywne myśli - to miłość, wdzięczność, optymizm, bezpieczeństwo, zaufanie, odwaga, przyjaźń, pomoc.
Jest to stan harmonii z otaczającymi nas ludźmi i przedmiotami.
Pozytywne myślenie przynosi rozwiązania problemów, stwarza klimat do osiągania sukcesów.

Wyobraź sobie suto zastawiony stół w luksusowym hotelu, gdzie zamiast różnych dań podano myśli.
Możesz wybrać sobie, co tylko chcesz, według własnego uznania.
Wybrane myśli tworzą Twoje przyszłe doświadczenia, Twoje przyszłe życie.
Jeśli wybierzesz myśli tworzące problemy i ból, będzie to głupotą.
To tak, jakbyś decydował się na jedzenie, po którym rozboli Cię żołądek.

Jedną z najbardziej charakterystycznych cech ludzi sukcesu jest oczekiwanie powodzenia.
Pozytywne oczekiwanie od samego siebie i od innych, ma o wiele większy wpływ na nasze życie, niż myślimy.
Samo oczekiwanie sukcesu zwiększa jego szanse, bo nastawia umysł na szukanie rozwiązań, a nie paraliżuje negatywizmem.
Zawsze przyciągamy ludzi i okoliczności, które pasują do naszych zasadniczych myśli.
Za każdym naszym osiągnięciem stoi myśl, która je spowodowała.
Stajemy sie tym, o czym myślimy.

"Zmień myśli, a zmienisz życie"

Kochaj siebie tym, kim jesteś i takim, jakim jesteś oraz kochaj to, co robisz.

Kochanie i aprobowanie samego siebie, tworzenie wokół siebie klimatu zaufania, bezpieczeństwa i akceptacji sprawia, że umysł staje się uporządkowany, kreuje lepsze związki międzyludzkie, daje możność otrzymania lepszej pracy, mieszkania, a nawet wpływa korzystnie na wygląd zewnętrzny.

Ludzie, którzy potrafią kochać samych siebie nie czynią sobie
i innym niczego złego.

Większość z nas ma nierozsądne wyobrażenie o tym, kim jesteśmy i bardzo wiele sztywnych zasad określających, jak żyć.
Kiedy jesteśmy mali, uczymy się stosunku do siebie i do życia obserwując dorosłych wokół nas.
Kiedy dorastamy, mamy tendencję do odtwarzania emocjonalnego klimatu domu naszego dzieciństwa.
Wszystkie wydarzenia, jakie miały miejsce w naszym życiu, aż do chwili obecnej, zaistniały dzięki naszym myślom i przekonaniom powstałym w przeszłości.
Umysł podświadomy zachowuje się jak magazyn dla przeżytych doświadczeń, gromadzących zarówno zdarzenia, jak i uczucia im towarzyszące
Przykrym doświadczeniom towarzyszyły takie uczucia jak: wina, wstyd, żal, poczucie krzywdy, upokorzenie, przerażenie.....
Jakiekolwiek by były te uczucia, kiedyś ponownie się ujawnia, ponieważ uczuć zapomnieć nie można, nawet, jeśli zapomni się zdarzenie.
Tłumione wspomnienia mogą się uwidaczniać jako stany niepokoju, ataki lęków, depresje, lub choroby psychosomatyczne.
Nim rozpoczniesz nowe życie musisz się koniecznie rozprawić z przeszłością.
Nie ma sensu ignorować przeszłości, ani jej zaprzeczać.
Im bardziej będziesz starać się od niej uciec, tym bardziej będzie Cię ona ścigać.
Trzeba zmierzyć się z problemem, wtedy zniknie on na dobre.

Wszystkie choroby mają swoje źródło w niewybaczaniu.
Ciało, jak wszystko w życiu, jest lustrzanym odbiciem naszych myśli i przekonań.
Trwale utrzymujące się sposoby myślenia i mówienia tworzą działania i postawy ciała, jego zdrowie, lub chorobę.
Źródłem gniewu jest zwykle fakt, że ktoś zrobił, lub powiedział coś nie tak, jak według nas powinien.
Za gniewem też z reguły kryje się nasze wewnętrzne przekonanie, że mamy do niego prawo.
Jak w sądzie, osądzamy, uznajemy winę i potępiamy, po czym uważamy, że gniew jest naszym "niezbywalnym prawem", które natychmiast egzekwujemy wprowadzając się
w stan zdenerwowania i złości.
W ten sposób zatruwamy i niszczymy swój organizm.
Czynienie zarzutów jest bezsensowne.
Jest to rozpraszanie energii.
Energię trzeba gromadzić. Bez niej niemożliwe byłyby zmiany.

Myśl, co chcesz w życiu osiągnąć, a nie do jakich negatywnych emocji masz prawo.

Noszenie w sobie żalu, urazy, samokrytycyzmu, poczucia winy, i lęku powoduje o wiele więcej problemów, niż cokolwiek innego.
Konieczne dla naszego uzdrowienia jest uwolnienie się od przeszłości i wybaczenie każdemu: "Wybaczam Ci, że nie jesteś takim, jakim chciałbym Cię widzieć. Wybaczam Ci i bądź wolny".

Nie ma wątpliwości, że w każdym z nas siedzi zaklęty, olbrzymi dżin, o niesłychanych możliwościach i czeka, żeby go wyswobodzić.
Możesz go nazwać Aniołem Stróżem, lub po prostu mów mu po imieniu: Ja,
ale koniecznie zaprzyjaźnij się z nim !

I pamiętaj, ze najważniejszą osobą w Twoim życiu jesteś Ty sam !!!

Nie zapominaj też o odrobinie poczucia humoru, bo to bardzo pomaga.

Śmiej się do siebie i do życia, bo :

"Życie jest zbyt poważną sprawą, żeby je brać tak bardzo serio" 

"Człowiek staje się wyjątkowo śmieszny, kiedy siebie traktuje nazbyt poważnie".

Przyszłość i Ty

To, co nas w życiu spotyka, zależy od tego, co robimy, czyli od naszych czynów, a te z kolei zależą od naszych myśli.

Myśl jest przyczyną wszystkiego, co się z nami dzieje.
To nasze myśli i uczucia decydują o tym, co robimy, a co za tym idzie, co osiągamy w życiu.
Im bardziej potrafimy panować nad swoimi myślami i uczuciami, tym więcej mamy wpływu na nasze życie, tym bardziej decydujemy o tym, co się z nami dzieje.

Nasze przekonania i intensywność z jaką w nie wierzymy, determinują to, do czego
w życiu dochodzimy.
Nasz świat jest wynikiem naszych myśli.

Często jakieś porażki z dzieciństwa obezwładniają nas na całe życie.
Nie mogę, muszę, nie potrafię, nie zasługuję- wbito nam do głowy na dobre.
Idziemy więc przez życie wierząc, że tak właśnie ma być.
Czy zdarzyło Ci się kiedyś jechać samochodem mając zaciągnięty ręczny hamulec?
Taki właśnie hamulec zaciągasz w sobie, gdy z góry zakładasz, że czegoś nie uda Ci się dokonać, że czegoś/kogoś nie jesteś wart, że na coś/kogoś nie zasługujesz, czyli wtedy, kiedy przestajesz wierzyć w siebie mając zbyt niskie poczucie własnej wartości.
Zastanów się, jakie myśli Cię ograniczają?
Jeśli Ci się ciężko żyje przyjrzyj się, gdzie masz zaciągnięty ręczny hamulec!
Przez odblokowanie takich samoograniczających przekonań, można zasadniczo zmienić swoje życie.

Przeszłość była i minęła !

Obecnie liczy się tylko to, co chcesz myśleć, mówić i w co chcesz wierzyć właśnie teraz.
Te myśli i słowa tworzą Twoją teraźniejszość i przyszłość.
Jedyną rzeczą, z którą mamy zawsze do czynienia jest myśl, ta zaś może być zmieniona.
Nie ma znaczenia, na czym polega Twój problem.
Twoje doświadczenia są zewnętrznym skutkiem wewnętrznych myśli.
Nawet nienawiść do siebie polega tylko na nienawidzeniu swoich myśli o sobie.
Nie ma znaczenia, jak długo żyłeś według negatywnego wzorca.
Masz moc zmienić to w chwili obecnej.

Zrób to teraz !!! (Nie pieprz, tylko zrób!)

Negatywne emocje biorą się przede wszystkim z usiłowania uczynienia kogoś, lub czegoś, odpowiedzialnym za nasze życie, czyli w gruncie rzeczy z braku odpowiedzialności.
Kluczem do wyeliminowania negatywnych emocji jest przyjęcie całkowitej odpowiedzialności za wszystkie nasze myśli, czyny i reakcje w stosunku do otoczenia,
do wszystkich ludzi i zdarzeń.
Spróbuj powiedzieć w chwili złości: "jestem odpowiedzialny".
Zawsze, kiedy szukamy winnych, patrzymy do tyłu, a to nie rozwiązuje problemu.
Przez przyjęcie odpowiedzialności patrzymy automatycznie do przodu i koncentrujemy się na znalezieniu rozwiązania.
Zaczynamy myśleć, co zrobić, żeby polepszyć sytuację, co zrobić, żeby te same problemy się nie powtórzyły itd.
Nie mów więc: "on mnie zdenerwował", lecz: "podjąłem decyzję bycia zdenerwowanym".Już sam fakt ujęcia tego w ten sposób rozładuje napięcie.

Przez wyeliminowanie obarczania winą ( kogoś, lub siebie) możemy pozbyć się wszystkich negatywnych emocji.
Jeśli nie obarczasz winą, nie masz w sobie żalu i złości.

Ty jesteś odpowiedzialny za swoje życie ! - co zamierzasz zrobić ???

Kiedy myślisz o kimś dobrze i posyłasz mu swoje najlepsze życzenia, zmienia się Twoja wobec niego postawa.
Poprzez myślenie podszyte lękiem nadaje się wydarzeniom negatywny przebieg.
Wątpliwości sprawiają, że wahasz się tam, gdzie niezbędna jest pewność, poddajesz się, gdzie trzeba przeć do przodu. Uwierz, że to zrobisz!

Jeśli wierzysz, że potrafisz czegoś dokonać - masz rację.
Jeśli wierzysz, że nie potrafisz - też masz rację.

Myśli nie mają władzy nad nami, chyba, że im na to pozwolimy.
Myśli, to tylko powiązane ze sobą słowa.
Same w sobie NIE MAJĄ ŻADNEGO ZNACZENIA.
Tylko MY nadajemy im znaczenie.
I my decydujemy o tym, jakie znaczenie im nadajemy.
Wybierajmy więc takie myśli, które nas wzmacniają i wspierają.

Negatywne myśli - to poczucie winy, niepewność, strach, zazdrość, nienawiść,
złość, żal, poczucie krzywdy, chęć odwetu, autokrytycyzm.
Jest to stan dysharmonii z otaczającymi nas ludźmi i przedmiotami.
Takie myśli stwarzają klimat do rozwoju problemów.

Pozytywne myśli - to miłość, wdzięczność, optymizm, bezpieczeństwo, zaufanie, odwaga, przyjaźń, pomoc.
Jest to stan harmonii z otaczającymi nas ludźmi i przedmiotami.
Pozytywne myślenie przynosi rozwiązania problemów, stwarza klimat do osiągania sukcesów.

Wyobraź sobie suto zastawiony stół w luksusowym hotelu, gdzie zamiast różnych dań podano myśli.
Możesz wybrać sobie, co tylko chcesz, według własnego uznania.
Wybrane myśli tworzą Twoje przyszłe doświadczenia, Twoje przyszłe życie.
Jeśli wybierzesz myśli tworzące problemy i ból, będzie to głupotą.
To tak, jakbyś decydował się na jedzenie, po którym rozboli Cię żołądek.

Jedną z najbardziej charakterystycznych cech ludzi sukcesu jest oczekiwanie powodzenia.
Pozytywne oczekiwanie od samego siebie i od innych, ma o wiele większy wpływ na nasze życie, niż myślimy.
Samo oczekiwanie sukcesu zwiększa jego szanse, bo nastawia umysł na szukanie rozwiązań, a nie paraliżuje negatywizmem.
Zawsze przyciągamy ludzi i okoliczności, które pasują do naszych zasadniczych myśli.
Za każdym naszym osiągnięciem stoi myśl, która je spowodowała.
Stajemy sie tym, o czym myślimy.

"Zmień myśli, a zmienisz życie"

Kochaj siebie tym, kim jesteś i takim, jakim jesteś oraz kochaj to, co robisz.

Kochanie i aprobowanie samego siebie, tworzenie wokół siebie klimatu zaufania, bezpieczeństwa i akceptacji sprawia, że umysł staje się uporządkowany, kreuje lepsze związki międzyludzkie, daje możność otrzymania lepszej pracy, mieszkania, a nawet wpływa korzystnie na wygląd zewnętrzny.

Ludzie, którzy potrafią kochać samych siebie nie czynią sobie
i innym niczego złego.

Większość z nas ma nierozsądne wyobrażenie o tym, kim jesteśmy i bardzo wiele sztywnych zasad określających, jak żyć.
Kiedy jesteśmy mali, uczymy się stosunku do siebie i do życia obserwując dorosłych wokół nas.
Kiedy dorastamy, mamy tendencję do odtwarzania emocjonalnego klimatu domu naszego dzieciństwa.
Wszystkie wydarzenia, jakie miały miejsce w naszym życiu, aż do chwili obecnej, zaistniały dzięki naszym myślom i przekonaniom powstałym w przeszłości.
Umysł podświadomy zachowuje się jak magazyn dla przeżytych doświadczeń, gromadzących zarówno zdarzenia, jak i uczucia im towarzyszące
Przykrym doświadczeniom towarzyszyły takie uczucia jak: wina, wstyd, żal, poczucie krzywdy, upokorzenie, przerażenie.....
Jakiekolwiek by były te uczucia, kiedyś ponownie się ujawnia, ponieważ uczuć zapomnieć nie można, nawet, jeśli zapomni się zdarzenie.
Tłumione wspomnienia mogą się uwidaczniać jako stany niepokoju, ataki lęków, depresje, lub choroby psychosomatyczne.
Nim rozpoczniesz nowe życie musisz się koniecznie rozprawić z przeszłością.
Nie ma sensu ignorować przeszłości, ani jej zaprzeczać.
Im bardziej będziesz starać się od niej uciec, tym bardziej będzie Cię ona ścigać.
Trzeba zmierzyć się z problemem, wtedy zniknie on na dobre.

Wszystkie choroby mają swoje źródło w niewybaczaniu.
Ciało, jak wszystko w życiu, jest lustrzanym odbiciem naszych myśli i przekonań.
Trwale utrzymujące się sposoby myślenia i mówienia tworzą działania i postawy ciała, jego zdrowie, lub chorobę.
Źródłem gniewu jest zwykle fakt, że ktoś zrobił, lub powiedział coś nie tak, jak według nas powinien.
Za gniewem też z reguły kryje się nasze wewnętrzne przekonanie, że mamy do niego prawo.
Jak w sądzie, osądzamy, uznajemy winę i potępiamy, po czym uważamy, że gniew jest naszym "niezbywalnym prawem", które natychmiast egzekwujemy wprowadzając się
w stan zdenerwowania i złości.
W ten sposób zatruwamy i niszczymy swój organizm.
Czynienie zarzutów jest bezsensowne.
Jest to rozpraszanie energii.
Energię trzeba gromadzić. Bez niej niemożliwe byłyby zmiany.

Myśl, co chcesz w życiu osiągnąć, a nie do jakich negatywnych emocji masz prawo.

Noszenie w sobie żalu, urazy, samokrytycyzmu, poczucia winy, i lęku powoduje o wiele więcej problemów, niż cokolwiek innego.
Konieczne dla naszego uzdrowienia jest uwolnienie się od przeszłości i wybaczenie każdemu: "Wybaczam Ci, że nie jesteś takim, jakim chciałbym Cię widzieć. Wybaczam Ci i bądź wolny".

Nie ma wątpliwości, że w każdym z nas siedzi zaklęty, olbrzymi dżin, o niesłychanych możliwościach i czeka, żeby go wyswobodzić.
Możesz go nazwać Aniołem Stróżem, lub po prostu mów mu po imieniu: Ja,
ale koniecznie zaprzyjaźnij się z nim !

I pamiętaj, ze najważniejszą osobą w Twoim życiu jesteś Ty sam !!!

Nie zapominaj też o odrobinie poczucia humoru, bo to bardzo pomaga.

Śmiej się do siebie i do życia, bo :

"Życie jest zbyt poważną sprawą, żeby je brać tak bardzo serio"

"Człowiek staje się wyjątkowo śmieszny, kiedy siebie traktuje nazbyt poważnie".

7 praktyk do zmiany nastroju: – Oto siedem praktyk, które pomogą Ci czerpać natychmiastowe korzyści ze zmiany nastroju.

1. Zrób Coś Miłego Dla Kogoś.

Dobre uczynki prowadzą do dobrego samopoczucia. Każdy, kto zapłacił z góry za kawę w Starbucksie lub pomógł starszej osobie przejść przez ulicę jest świadomy tego fenomenu. Jednak często pochłonięci naszym życiem zapominamy o praktykowaniu aktów dobroci, które sprawiają, że sami (I INNI) czujemy się tak cholernie dobrze. Badania wskazują, że dając innym, stajesz się szczęśliwszy (a szczęśliwsi ludzie dają więcej innym). Zatem pojmij życzliwość i hojność i poczuj się od razu lepiej.

2. Ćwiczenia.

Ćwiczenie jest ostatecznym wzmacniaczem zdrowego nastroju. Badania wykazały, że ćwiczenia mogą nawet poprawić nastrój u ludzi cierpiących na depresję. Ruch Twojego ciała (w dowolny sposób!) wytwarza endorfiny i stamtąd jest już tylko z górki.

3. Praktykuj Medytację Miłości I Życzliwości.

Medytacja jest generalnie niesamowita. Praktyka życzliwości i miłości w szczególności wykazała generowanie pozytywnych emocji, które z kolei prowadzą do wielu innych korzyści – większej uważności, poczucia celu, zmniejszenie problemów z chorobą i tak dalej. Dodatkowo może pomóc przedłużyć miłość i współczucie dla osoby, która prawdopodobnie najbardziej tego potrzebuje: samego siebie!

4. Daj Się Pochłonąć.

Ten niemal magiczny stan bycia, gdy jesteś całkowicie zanurzony w zadaniu, jest fantastyczny. Czas zatrzymuje się, jesteś całkowicie skupiony – zostawiłeś wszystko oprócz tego nad czym pracujesz. Badania sugerują, że ludzie, którzy mają takie stany regularnie są szczęśliwsi. Wydobywanie pomysłów z Twojej własnej głowy to najlepsze uczucie i sedno tego stanu.

5. Spójrz Na Trzy Dobre Rzeczy.

Poświęcenie czasu na pisanie o trzech dobrych rzeczach, które wydarzyły się każdego dnia (i dlaczego) może sprawić, że poczujesz się fantastycznie. Ten rodzaj zadania skupia Twoją uwagę na tym co dobre, zwiększa optymistyczne nastawienie mózgu i okazywanie uznania za wszystko, co warto docenić w swoim życiu.

6. Obejmij To.

Ludzki dotyk jest wszystkim. W kulturze zachodniej, możemy uciekać od niego, ale to niezwykle ważne dla zdrowia i szczęścia. Uwalnia nawet oksytocynę, hormon „łączenia”, który pomaga nam poczuć się bardziej związanym. Spróbuj dotknąć kogoś na kim Ci zależy – przytulić, zrobić masaż, trzymać się za ręce – nawet delikatnie dotykając ramię przyjaciela lub plecy pokazujemy wsparcie i opiekę. Najmniejszy dotyka może sprawić, że poczujemy się bardziej związani z innymi, a to murowana droga do szczęścia.

7. Tańcz.

Potańcówka, czy to z 700 Twoimi najbliższymi przyjaciółmi lub solo w kuchni jest natychmiastowym lekiem na bluesa. Po naukowej stronie, ostatnie badania nastolatek wykazały, że taniec ma bardzo pozytywne i długotrwałe efekty. Ci którzy wygłupiali się w salonie do „Happy” Pharrella wiedzą, że to prawie niemożliwe, aby wpaść w pochmurny nastrój, gdy skaczesz jak małe dziecko.

http://www.omsica.pl/blog/7-naukowo-udowodnionych-sposobow-aby-byc-szczesliwszym/#sthash.tLG42dOo.dpuf

7 praktyk do zmiany nastroju:

Oto siedem praktyk, które pomogą Ci czerpać natychmiastowe korzyści ze zmiany nastroju.

1. Zrób Coś Miłego Dla Kogoś.

Dobre uczynki prowadzą do dobrego samopoczucia. Każdy, kto zapłacił z góry za kawę w Starbucksie lub pomógł starszej osobie przejść przez ulicę jest świadomy tego fenomenu. Jednak często pochłonięci naszym życiem zapominamy o praktykowaniu aktów dobroci, które sprawiają, że sami (I INNI) czujemy się tak cholernie dobrze. Badania wskazują, że dając innym, stajesz się szczęśliwszy (a szczęśliwsi ludzie dają więcej innym). Zatem pojmij życzliwość i hojność i poczuj się od razu lepiej.

2. Ćwiczenia.

Ćwiczenie jest ostatecznym wzmacniaczem zdrowego nastroju. Badania wykazały, że ćwiczenia mogą nawet poprawić nastrój u ludzi cierpiących na depresję. Ruch Twojego ciała (w dowolny sposób!) wytwarza endorfiny i stamtąd jest już tylko z górki.

3. Praktykuj Medytację Miłości I Życzliwości.

Medytacja jest generalnie niesamowita. Praktyka życzliwości i miłości w szczególności wykazała generowanie pozytywnych emocji, które z kolei prowadzą do wielu innych korzyści – większej uważności, poczucia celu, zmniejszenie problemów z chorobą i tak dalej. Dodatkowo może pomóc przedłużyć miłość i współczucie dla osoby, która prawdopodobnie najbardziej tego potrzebuje: samego siebie!

4. Daj Się Pochłonąć.

Ten niemal magiczny stan bycia, gdy jesteś całkowicie zanurzony w zadaniu, jest fantastyczny. Czas zatrzymuje się, jesteś całkowicie skupiony – zostawiłeś wszystko oprócz tego nad czym pracujesz. Badania sugerują, że ludzie, którzy mają takie stany regularnie są szczęśliwsi. Wydobywanie pomysłów z Twojej własnej głowy to najlepsze uczucie i sedno tego stanu.

5. Spójrz Na Trzy Dobre Rzeczy.

Poświęcenie czasu na pisanie o trzech dobrych rzeczach, które wydarzyły się każdego dnia (i dlaczego) może sprawić, że poczujesz się fantastycznie. Ten rodzaj zadania skupia Twoją uwagę na tym co dobre, zwiększa optymistyczne nastawienie mózgu i okazywanie uznania za wszystko, co warto docenić w swoim życiu.

6. Obejmij To.

Ludzki dotyk jest wszystkim. W kulturze zachodniej, możemy uciekać od niego, ale to niezwykle ważne dla zdrowia i szczęścia. Uwalnia nawet oksytocynę, hormon „łączenia”, który pomaga nam poczuć się bardziej związanym. Spróbuj dotknąć kogoś na kim Ci zależy – przytulić, zrobić masaż, trzymać się za ręce – nawet delikatnie dotykając ramię przyjaciela lub plecy pokazujemy wsparcie i opiekę. Najmniejszy dotyka może sprawić, że poczujemy się bardziej związani z innymi, a to murowana droga do szczęścia.

7. Tańcz.

Potańcówka, czy to z 700 Twoimi najbliższymi przyjaciółmi lub solo w kuchni jest natychmiastowym lekiem na bluesa. Po naukowej stronie, ostatnie badania nastolatek wykazały, że taniec ma bardzo pozytywne i długotrwałe efekty. Ci którzy wygłupiali się w salonie do „Happy” Pharrella wiedzą, że to prawie niemożliwe, aby wpaść w pochmurny nastrój, gdy skaczesz jak małe dziecko.

http://www.omsica.pl/blog/7-naukowo-udowodnionych-sposobow-aby-byc-szczesliwszym/#sthash.tLG42dOo.dpuf

Uwolnić się od opinii innych ludzi. – Przypatrz się swemu życiu i zobacz, jak jego pustkę wypełniłeś innymi ludźmi.

W konsekwencji dusisz się nimi.
Zauważ, jak oni kontrolują twoje zachowanie poprzez akceptację albo wyrazy dezaprobaty.

Dzięki swej obecności łagodzą poczucie osamotnienia; podnoszą cię na duchu przez pochwały ale też stają się przyczyną rozpaczy poprzez krytykę i odrzucenie.

Przyjrzyj się sobie uważnie i zobacz, jak prawie każdy moment swego życia poświęcasz na zjednywanie sobie ludzi, na pochlebianie im, i to niezależnie od tego, czy są to żyjący czy zmarli.

Żyjesz według ich norm, zgodnie z ich standardami, szukasz ich towarzystwa, pragniesz ich miłości, boisz się, by cię nie wyśmiali, tęsknisz za ich poklaskiem, potulnie poddajesz się narzuconym wyrzutom sumienia; przeraża cię myśl postępowania wbrew modzie czy to w sposobie ubierania, mówienia, postępowania, czy nawet myślenia.

Zauważ, że nawet kiedy kontrolujesz innych, jesteś od nich zależny i przez nich zniewolony. Inni ludzie tak dalece stali się częścią twego bytu, że nawet nie jesteś w stanie wyobrazić sobie życia bez ich nieustannej kontroli.
Jest faktem, że zdołali ciebie przekonać, iż gdybyś kiedykolwiek uwolnił się od nich, to staniesz się wyspą — samotną, ponurą, bez miłości.

Tymczasem prawda wygląda dokładnie odwrotnie.

Jakże możesz kogoś kochać, kto cię zniewolił?
Możesz tylko pożądać, potrzebować, być zależnym, bać się i być kontrolowanym. Miłość można spotkać tylko tam, gdzie nie ma lęku i gdzie panuje wolność.
Jak możesz osiągnąć taką wolność?
Posługując się dwojaką bronią w zwalczaniu twojej zależności i zniewolenia. Po pierwsze, samoświadomością.
Jest rzeczą prawie niemożliwą, by ktoś, obserwując stale głupotę bycia zależnym, pozostał w tej zależności i zniewoleniu.
Jednakże osobie poddanej nałogowi innych ludzi samoświadomość może nie wystarczyć. Musisz poświęcać czas tym czynnościom, które kochasz.
Musisz odkryć pracę, której dokonujesz nie ze względu na jej użyteczność, ale ze względu na nią samą, niezależnie od tego, czy przyniesie ci ona sukces czy nie, czy będziesz chwalony czy nie, czy będziesz kochany i podziwiany czy nie, niezależnie od tego, czy ludzie ją znają i będą za nią wdzięczni czy nie.
Czy istnieją w twoim życiu zajęcia, którym się oddajesz po prostu dlatego, że sprawiają ci przyjemność i pochłaniają całą twoją istotę?
Odkryj je, poświęcaj im swoją uwagę, gdyż one będą twoją przepustką do wolności i miłości. Tymczasem prawdopodobnie zostałeś poddany praniu mózgu i przyjąłeś konsumpcyjny sposób myślenia, który można przedstawić w następujący sposób: radość z poezji, pejzażu czy fragmentu utworu muzycznego wydaje się stratą czasu; ty musisz napisać poemat albo stworzyć dzieło muzyczne czy dzieło sztuki.
W zasadzie stworzenie dzieła samo w sobie nie ma wielkiej wartości; twoje dzieło musi zostać poznane. Jakąż może ono mieć wartość, jeśli nikt go nie poznał? A nawet jeśli jest ono znane, to jeszcze nic nie znaczy, jeśli nie jest oklaskiwane i chwalone przez ludzi.
Twoje dzieło zyska największą wartość, jeśli zdobędzie popularność i jeśli będzie się sprzedawać!

Tak oto na powrót znalazłeś się w ramionach i pod kontrolą ludzi.

Według nich o wartości jakiegoś działania czy dzieła decyduje nie to, że zostało wykonane, że jest kochane i że jest źródłem radości samo w sobie, ale fakt, że pozwoliło odnieść sukces. Królewska droga do mistyki i do Rzeczywistości nie prowadzi przez świat ludzi.
Wiedzie ona przez świat czynności, które się wykonuje dla nich samych niezależnie od perspektywy sukcesu czy zarobku.
Przeciwnie do tego, w co się powszechnie wierzy, lekarstwem na miłość i samotność nie jest towarzystwo innych ludzi, ale kontakt z Rzeczywistością.

W chwili gdy dotkniesz tej Rzeczywistości, zrozumiesz, na czym polega wolność i miłość.
Wolność od łudzi — inaczej mówiąc, zdolność do prawdziwej miłości. Nie myśl, że warunkiem narodzin miłości w twoim sercu jest spotkanie z ludźmi. To nie będzie miłość, ale czyjś urok.

Miłość rodzi się w twym sercu raczej dzięki pełnemu uwagi kontaktowi z Rzeczywistością.
Nie jest to miłość dla jakiejś szczególnej osoby czy rzeczy, ale jest to czyste odczucie miłości, to rzeczywistość miłości, to stosunek i postawa miłości.
Taka miłość będzie następnie z Ciebie promieniować na zewnątrz — na świat rzeczy i osób.

Jeśli pragniesz, by taka miłość zaistniała w twoim życiu, to musisz zerwać z wewnętrzną zależnością od innych ludzi. Wtedy uświadomisz sobie jej istnienie. To, że zawsze była w Tobie.
Aby to zrozumieć, trzeba zaangażować się w sprawy, które kochasz dla nich samych.

A. de Mello Wezwanie do miłości

Uwolnić się od opinii innych ludzi.

Przypatrz się swemu życiu i zobacz, jak jego pustkę wypełniłeś innymi ludźmi.

W konsekwencji dusisz się nimi.
Zauważ, jak oni kontrolują twoje zachowanie poprzez akceptację albo wyrazy dezaprobaty.

Dzięki swej obecności łagodzą poczucie osamotnienia; podnoszą cię na duchu przez pochwały ale też stają się przyczyną rozpaczy poprzez krytykę i odrzucenie.

Przyjrzyj się sobie uważnie i zobacz, jak prawie każdy moment swego życia poświęcasz na zjednywanie sobie ludzi, na pochlebianie im, i to niezależnie od tego, czy są to żyjący czy zmarli.

Żyjesz według ich norm, zgodnie z ich standardami, szukasz ich towarzystwa, pragniesz ich miłości, boisz się, by cię nie wyśmiali, tęsknisz za ich poklaskiem, potulnie poddajesz się narzuconym wyrzutom sumienia; przeraża cię myśl postępowania wbrew modzie czy to w sposobie ubierania, mówienia, postępowania, czy nawet myślenia.

Zauważ, że nawet kiedy kontrolujesz innych, jesteś od nich zależny i przez nich zniewolony. Inni ludzie tak dalece stali się częścią twego bytu, że nawet nie jesteś w stanie wyobrazić sobie życia bez ich nieustannej kontroli.
Jest faktem, że zdołali ciebie przekonać, iż gdybyś kiedykolwiek uwolnił się od nich, to staniesz się wyspą — samotną, ponurą, bez miłości.

Tymczasem prawda wygląda dokładnie odwrotnie.

Jakże możesz kogoś kochać, kto cię zniewolił?
Możesz tylko pożądać, potrzebować, być zależnym, bać się i być kontrolowanym. Miłość można spotkać tylko tam, gdzie nie ma lęku i gdzie panuje wolność.
Jak możesz osiągnąć taką wolność?
Posługując się dwojaką bronią w zwalczaniu twojej zależności i zniewolenia. Po pierwsze, samoświadomością.
Jest rzeczą prawie niemożliwą, by ktoś, obserwując stale głupotę bycia zależnym, pozostał w tej zależności i zniewoleniu.
Jednakże osobie poddanej nałogowi innych ludzi samoświadomość może nie wystarczyć. Musisz poświęcać czas tym czynnościom, które kochasz.
Musisz odkryć pracę, której dokonujesz nie ze względu na jej użyteczność, ale ze względu na nią samą, niezależnie od tego, czy przyniesie ci ona sukces czy nie, czy będziesz chwalony czy nie, czy będziesz kochany i podziwiany czy nie, niezależnie od tego, czy ludzie ją znają i będą za nią wdzięczni czy nie.
Czy istnieją w twoim życiu zajęcia, którym się oddajesz po prostu dlatego, że sprawiają ci przyjemność i pochłaniają całą twoją istotę?
Odkryj je, poświęcaj im swoją uwagę, gdyż one będą twoją przepustką do wolności i miłości. Tymczasem prawdopodobnie zostałeś poddany praniu mózgu i przyjąłeś konsumpcyjny sposób myślenia, który można przedstawić w następujący sposób: radość z poezji, pejzażu czy fragmentu utworu muzycznego wydaje się stratą czasu; ty musisz napisać poemat albo stworzyć dzieło muzyczne czy dzieło sztuki.
W zasadzie stworzenie dzieła samo w sobie nie ma wielkiej wartości; twoje dzieło musi zostać poznane. Jakąż może ono mieć wartość, jeśli nikt go nie poznał? A nawet jeśli jest ono znane, to jeszcze nic nie znaczy, jeśli nie jest oklaskiwane i chwalone przez ludzi.
Twoje dzieło zyska największą wartość, jeśli zdobędzie popularność i jeśli będzie się sprzedawać!

Tak oto na powrót znalazłeś się w ramionach i pod kontrolą ludzi.

Według nich o wartości jakiegoś działania czy dzieła decyduje nie to, że zostało wykonane, że jest kochane i że jest źródłem radości samo w sobie, ale fakt, że pozwoliło odnieść sukces. Królewska droga do mistyki i do Rzeczywistości nie prowadzi przez świat ludzi.
Wiedzie ona przez świat czynności, które się wykonuje dla nich samych niezależnie od perspektywy sukcesu czy zarobku.
Przeciwnie do tego, w co się powszechnie wierzy, lekarstwem na miłość i samotność nie jest towarzystwo innych ludzi, ale kontakt z Rzeczywistością.

W chwili gdy dotkniesz tej Rzeczywistości, zrozumiesz, na czym polega wolność i miłość.
Wolność od łudzi — inaczej mówiąc, zdolność do prawdziwej miłości. Nie myśl, że warunkiem narodzin miłości w twoim sercu jest spotkanie z ludźmi. To nie będzie miłość, ale czyjś urok.

Miłość rodzi się w twym sercu raczej dzięki pełnemu uwagi kontaktowi z Rzeczywistością.
Nie jest to miłość dla jakiejś szczególnej osoby czy rzeczy, ale jest to czyste odczucie miłości, to rzeczywistość miłości, to stosunek i postawa miłości.
Taka miłość będzie następnie z Ciebie promieniować na zewnątrz — na świat rzeczy i osób.

Jeśli pragniesz, by taka miłość zaistniała w twoim życiu, to musisz zerwać z wewnętrzną zależnością od innych ludzi. Wtedy uświadomisz sobie jej istnienie. To, że zawsze była w Tobie.
Aby to zrozumieć, trzeba zaangażować się w sprawy, które kochasz dla nich samych.

A. de Mello Wezwanie do miłości

Źródło:

zenforest.wordpress.com/

Wielki sprawdzian. – Jak możemy zaobserwować, te wszystkie rzeczy, które dzieją się we wszechświecie, w świecie, w naszym życiu, wpływają na nas, jak gdyby były kokonem, co oślepia całym światłem. Katastrofy naturalne pogrążają nas w bólu, powodują strach, chaos i niepewność. Łzy i lamenty wydają się głosić, że koniec jest bliski. Podobnie jest, gdy gąsienica zaczyna swoją metamorfozę: Ona czuje, że zbliża się jej godzina, myśli, że umrze, nie wie, że ten proces skończy jej czołganie się i zacznie latać przez życie rozwijając swoje piękne skrzydła. Zaufaj, transformacja przyspiesza w obecnych czasach- to jest wielki sprawdzian, ogromna próba, która daje nam życie w tych nowych czasach. 

Z punktu widzenia rozumu, może się to wydawać, kpiną losu, że przez całą twoją drogę życiową, twierdzono, byś przełamywał twoją zbroję i otworzył się na swój wewnętrzny świat, gdy sygnały wskazują, że krytyczna faza zaczyna się, tam gdzie chcesz chronić się, aby uniknąć zranienia. Nie ma żadnych błędów, nikt cię nie oszukał. Podjąłeś odpowiednie kroki, podążając za swoim mądrym wewnętrznym głosem, teraz trzeba utrzymać zaufanie do światła swojego serca. Wiara jest twoim najlepszym sprzymierzeńcem, będąc skoncentrowanym na sercu, pozwoli Ci patrzeć poza strachem.  

Będziesz wiedział, że w tym, co inni nazywają beznadziejnośią, zamieszkuje nadzieja, która czyni nas bardziej ludzkimi.

Gdzie twój umysł zobaczy chaos, twoje serce będzie widzieć oczekiwanie zmiany, które nas wzruszają i podnoszą. Przekonasz się, że nie istnieją granice, ale miłość w działaniu, która objawia się w kampaniach solidarnościowych, bohaterskich czynach, szlachetnych gestach i bratnich rękach, które przeplatają się, by tworzyć ciepły świetlisty materiał. Wszystko zmienia swój poziom wibracji, nic nie będzie takie samo, chociaż wiadomości podtrzymują odwrotnie, nie obawiaj się, pozostań w świetle, w harmonii. 

W te czasy głębokich zmian, nie ma płaczących martwych, tylko duchy świętujące tą ogromną odwagę ośmielić się żyć tego fantastycznego ludzkiego doświadczenia, wiążąc niebo i ziemię. Nic nie umiera, wszystko się zmienia. Po prostu musimy się otworzyć i nie opierać się zmianom, które pomagają rozkwitać nowej ludzkości. Nawet jak czujesz się bardzo zmęczony, utrzymuj się ufny, przetrwaj w miłości. Otwórz swoje serce jeszcze bardziej. Za pomocą zewnętrznej agitacji rozpoznajemy, czy pokój był wewnętrzny czy z powodu spokojnego środowiska. Jesteśmy gąsienicą przeżywając transmutację, która odradza nas w świetle świadomości.

Musimy pamiętać, że nasza podświadomość jest konstruktorem naszego ciała i działa przez całą dobę. Ingerujemy w jej wzorce życiowe, pozwalając i robiąc miejsce na negatywne myśli. Trzeba uleczyć podświadomość zadanie znajdujące rozwiązanie na każdy problem, przed snem, a otrzymasz odpowiedź. Bardzo szczegółowo też, trzeba obserwować swoje myśli, ponieważ każda myśl akceptowana jako rzeczywistość, jest wysyłana z mózgu do splotu słonecznego, nasz mózg abdominalny, jest materializowany jako rzeczywistość. Uznaj, że można odbudować siebie, po prostu dając nowy plan dla twojej podświadomości.

Skłonnością podświadomości jest zachowanie naszego życia, pracując poprzez swój świadomy umysł, karmi naszą podświadomość afirmatywnymi frazami. Nasza podświadomość, zawsze je produkuje, w zależności od naszych mentalnych wzorców, cyklicznie mamy nowe ciało, zmień swoje ciało, zmieniając swoje myśli. Normalne jest, być zdrowym; nieprawidłowe jest być chorym. Pamiętaj, że w nas jest zasada harmonii. Microcosmos Myśli o zazdrości, strachu, obawie i niepokoju niszczą i zniszczą nerwy i gruczoły, więc pojawiają się choroby. To co stwierdzimy świadomie i jesteśmy przekonani o tym, będzie objawiać się w naszym umyśle, ciele i życiu.

Wielki sprawdzian, polega na tym, by kontynuować naszą drogę z wiarą, na drodze miłości, akceptując to, co się dzieje, bo wszystko, absolutnie wszystko, pomaga nam stać się wrażliwym, uczłowieczyć się i ewoluować. W tym nowym świcie, niech dobrostan króluje w twoim życiu.

Aguila Mirko

Wielki sprawdzian.

Jak możemy zaobserwować, te wszystkie rzeczy, które dzieją się we wszechświecie, w świecie, w naszym życiu, wpływają na nas, jak gdyby były kokonem, co oślepia całym światłem. Katastrofy naturalne pogrążają nas w bólu, powodują strach, chaos i niepewność. Łzy i lamenty wydają się głosić, że koniec jest bliski. Podobnie jest, gdy gąsienica zaczyna swoją metamorfozę: Ona czuje, że zbliża się jej godzina, myśli, że umrze, nie wie, że ten proces skończy jej czołganie się i zacznie latać przez życie rozwijając swoje piękne skrzydła. Zaufaj, transformacja przyspiesza w obecnych czasach- to jest wielki sprawdzian, ogromna próba, która daje nam życie w tych nowych czasach.

Z punktu widzenia rozumu, może się to wydawać, kpiną losu, że przez całą twoją drogę życiową, twierdzono, byś przełamywał twoją zbroję i otworzył się na swój wewnętrzny świat, gdy sygnały wskazują, że krytyczna faza zaczyna się, tam gdzie chcesz chronić się, aby uniknąć zranienia. Nie ma żadnych błędów, nikt cię nie oszukał. Podjąłeś odpowiednie kroki, podążając za swoim mądrym wewnętrznym głosem, teraz trzeba utrzymać zaufanie do światła swojego serca. Wiara jest twoim najlepszym sprzymierzeńcem, będąc skoncentrowanym na sercu, pozwoli Ci patrzeć poza strachem.

Będziesz wiedział, że w tym, co inni nazywają beznadziejnośią, zamieszkuje nadzieja, która czyni nas bardziej ludzkimi.

Gdzie twój umysł zobaczy chaos, twoje serce będzie widzieć oczekiwanie zmiany, które nas wzruszają i podnoszą. Przekonasz się, że nie istnieją granice, ale miłość w działaniu, która objawia się w kampaniach solidarnościowych, bohaterskich czynach, szlachetnych gestach i bratnich rękach, które przeplatają się, by tworzyć ciepły świetlisty materiał. Wszystko zmienia swój poziom wibracji, nic nie będzie takie samo, chociaż wiadomości podtrzymują odwrotnie, nie obawiaj się, pozostań w świetle, w harmonii.

W te czasy głębokich zmian, nie ma płaczących martwych, tylko duchy świętujące tą ogromną odwagę ośmielić się żyć tego fantastycznego ludzkiego doświadczenia, wiążąc niebo i ziemię. Nic nie umiera, wszystko się zmienia. Po prostu musimy się otworzyć i nie opierać się zmianom, które pomagają rozkwitać nowej ludzkości. Nawet jak czujesz się bardzo zmęczony, utrzymuj się ufny, przetrwaj w miłości. Otwórz swoje serce jeszcze bardziej. Za pomocą zewnętrznej agitacji rozpoznajemy, czy pokój był wewnętrzny czy z powodu spokojnego środowiska. Jesteśmy gąsienicą przeżywając transmutację, która odradza nas w świetle świadomości.

Musimy pamiętać, że nasza podświadomość jest konstruktorem naszego ciała i działa przez całą dobę. Ingerujemy w jej wzorce życiowe, pozwalając i robiąc miejsce na negatywne myśli. Trzeba uleczyć podświadomość zadanie znajdujące rozwiązanie na każdy problem, przed snem, a otrzymasz odpowiedź. Bardzo szczegółowo też, trzeba obserwować swoje myśli, ponieważ każda myśl akceptowana jako rzeczywistość, jest wysyłana z mózgu do splotu słonecznego, nasz mózg abdominalny, jest materializowany jako rzeczywistość. Uznaj, że można odbudować siebie, po prostu dając nowy plan dla twojej podświadomości.

Skłonnością podświadomości jest zachowanie naszego życia, pracując poprzez swój świadomy umysł, karmi naszą podświadomość afirmatywnymi frazami. Nasza podświadomość, zawsze je produkuje, w zależności od naszych mentalnych wzorców, cyklicznie mamy nowe ciało, zmień swoje ciało, zmieniając swoje myśli. Normalne jest, być zdrowym; nieprawidłowe jest być chorym. Pamiętaj, że w nas jest zasada harmonii. Microcosmos Myśli o zazdrości, strachu, obawie i niepokoju niszczą i zniszczą nerwy i gruczoły, więc pojawiają się choroby. To co stwierdzimy świadomie i jesteśmy przekonani o tym, będzie objawiać się w naszym umyśle, ciele i życiu.

Wielki sprawdzian, polega na tym, by kontynuować naszą drogę z wiarą, na drodze miłości, akceptując to, co się dzieje, bo wszystko, absolutnie wszystko, pomaga nam stać się wrażliwym, uczłowieczyć się i ewoluować. W tym nowym świcie, niech dobrostan króluje w twoim życiu.

Aguila Mirko

Dom z duszą... – Każdy z nas chce mieć „dom z duszą” – dom, w którym czujemy się naprawdę dobrze, spokojnie, radośnie i harmonijnie; dom, który jest pełen energii miłości, dobrobytu oraz zdrowia jego mieszkańców. Któż nie chciałby żyć w takim domu?

Niewielu z nas jednak zdaje sobie sprawę z tego, że nasz dom naprawdę ma duszę – pole energetyczne, które nieustannie wymienia z nami swoją energię.
Teraz, gdybyś wiedział, że Twój dom naprawdę ma duszę, czy nie zrobiłbyś wszystkiego, aby czuła się lepiej?

Oczywiście, że zrobiłbyś. Zaraz wytłumaczę Ci dlaczego. 

„Ciało i duch” Twojego domu

Tak jak nie ma dwóch takich samych osób, tak nie ma dwóch takich samych domów. Każde miejsce posiada swoją własną unikalną energię, ukształtowaną przez jego architekta, mieszkańców, środowisko i tyle innych czynników. Tę unikalną energię, nazywamy duszą domu. W pismach wedyjskich nosi ona nazwę Vastu Purusha – „duch przestrzeni”.

Vastu Purusha jest przedstawiany jako człowiek siedzący w specyficznej pozycji, idealnie dopasowanej do kształtu kwadratu, z głową zwróconą w kierunku północno-wschodnim, zaś stopami w kierunku południowo-zachodnim. (Przy okazji: to jedna z przyczyn, dla których domy i mieszkania w kształcie kwadratu są najlepsze według Vastu – dzięki temu Vastu Purusha nie musi dopasowywać się do jakiejś nienaturalnej pozycji, ani żadna z części jego „ciała” nie jest poza mieszkaniem.) Możesz zobaczyć to na obrazku do tego tekstu. 

Możemy nazwać to pole energetyczne również ciałem Twojego domu czy mieszkania – i dokładnie tak samo, jak Twoje ciało nie będzie czuło się dobrze, jeśli nie zapewnisz mu odpowiedniej ilości pożywienia, energii lub słońca, tudzież obciążysz je nadmiernym balastem… Tak „ciało” Vastu Purushy, ducha Twojego domu, nie będzie „czuło się dobrze”, jeśli nie zapewnisz mu wystarczającej ilości energii, światła słonecznego lub obciążysz je nadmiernym balastem. To zaś, jak się pewnie domyślasz, będzie miało bezpośredni wpływ na Twoje samopoczucie.

Jak się ma dusza Twojego domu?

Cała nauka Vastu opiera się na diagnozie zaburzeń w „ciele” i „duchu” Twojego domu. W taki sam sposób, jak lekarz może zdiagnozować chorobę w Twoim ciele poprzez analizę symptomów oraz badania, tak dobry konsultant Vastu może zdiagnozować stan energetyczny Twojego domu poprzez analizę jego planu oraz symptomów jego mieszkańców.

Jakie są symptomy zaburzonej energii domu?

- ludzie żyjący w tym miejscu często czują, że nie mają energii i mogą czuć się ciągle zmęczeni

- problemy ze zdrowiem mogą się pojawiać bardzo często – zwłaszcza bóle głowy, problemy z kręgosłupem, trawieniem oraz snem

- mieszkańcy tego miejsca mogą często się kłócić i wchodzić w konflikty

- mogą pojawiać się znaczące problemy w przepływie pieniędzmi

Jakie są najczęstsze tego powody?

Nieharmonijna rotacja budynku – to najczęstszy problem. Jeśli miejsce, w którym żyjesz (niezależnie od tego, czy jest to dom czy mieszkanie) nie ma odpowiedniej rotacji, czyli idealnego dopasowania do kierunków świata, wtedy niektóre części Vastu Purushy są „poza” budynkiem. Istnieje głębokie naukowe wytłumaczenie, dlaczego tak ważne jest, aby dom miał rotację idealnie dopasowaną do kierunków świata – można by o tym napisać osobny artykuł. Tutaj wystarczy napisać, że jeśli rotacja budynku nie jest idealna, wtedy Twój dom nie jest właściwie dostrojony do pola elektromagnetycznego samej Ziemi.

Niewystarczająca ilość słońca – jeśli miejsce, w którym żyjesz, nie ma wystarczająco dużo okien, wtedy Vastu Purusha, duch Twojego domu, nie otrzymuje wystarczającej ilości energii słonecznej. Gdy zaś to się dzieje, wtedy także mieszkańcy tego domu będą często czuli się zmęczeni i pozbawieni energii – a mogą nawet pojawić się choroby.

Zbyt duże obciążenie – tak jak niektóre części Twojego ciała są bardziej wrażliwe niż inne i nie powinno się ich obciążać zbytnim ciężarem, tak niektóre części „ciała” Vastu Purushy są bardzo wrażliwe i powinny pozostać puste i otwarte. Gdy zaś w tych miejscach znajdują się ściany lub meble, wtedy mogą pojawić się poważne problemy ze zdrowiem, zwłaszcza z kręgosłupem.

Niewystarczająca ilość przestrzeni – to kolejny częsty problem. Jeśli zbyt wiele osób żyje na zbyt małej przestrzeni, wtedy Vastu Purusha nie może obdarzyć ich wystarczającą ilością energii i często będą czuli się zmęczeni. Mieszkańcy takiego miejsca mogą też często czuć się przez to nerwowi i kłócić się ze sobą. Jednakże zbyt duża przestrzeń także nie jest wskazana. Trzeba zachować balans.

Nieprawidłowo umieszczony pokój lub wejście – jeśli kuchnia, łazienka, sypialnia czy wejście domu są umieszczone w nieprawidłowy sposób, może to prowadzić do kolejnych poważnych problemów, a często chorób – to dlatego, że może to spowodować dużą dysharmonię pomiędzy pięcioma żywiołami. 

Zamknięcie na wpływy planetarne – jeśli pewne korzystne wpływy planeterne, czy to w Twoim indywidualnym horoskopie, czy w „ciele” Vastu są zamknięte, wtedy znów duch Vastu nie może otrzymać wystarczającej ilości energii, co prowadzi do braku energii w danych sferach życia u mieszkańców tego miejsca.

Biorąc to wszystko pod uwagę, łatwo jest zrozumieć, dlaczego poprzez uzdrowienie swojego domu, dosłownie uzdrawiasz swoje życie. Twój dom jest dosłownie metaforą Twojego życia – i zawsze idealną. Każde zaburzenie i każda dysharmonia, jakich doświadczasz w swoim życiu, odnajdziesz także w swoim domu. Ale jest też dobra wiadomość: gdy uzdrawiasz swój domu dzięki nauce Vastu, możesz dosłownie uzdrowić swoje życie. My doświadczyliśmy tego w życiu jak nikt inny. (Możesz przeczytać tutaj więcej o naszym osobistym doświadczeniu.)

Dom z duszą...

Każdy z nas chce mieć „dom z duszą” – dom, w którym czujemy się naprawdę dobrze, spokojnie, radośnie i harmonijnie; dom, który jest pełen energii miłości, dobrobytu oraz zdrowia jego mieszkańców. Któż nie chciałby żyć w takim domu?

Niewielu z nas jednak zdaje sobie sprawę z tego, że nasz dom naprawdę ma duszę – pole energetyczne, które nieustannie wymienia z nami swoją energię.
Teraz, gdybyś wiedział, że Twój dom naprawdę ma duszę, czy nie zrobiłbyś wszystkiego, aby czuła się lepiej?

Oczywiście, że zrobiłbyś. Zaraz wytłumaczę Ci dlaczego.

„Ciało i duch” Twojego domu

Tak jak nie ma dwóch takich samych osób, tak nie ma dwóch takich samych domów. Każde miejsce posiada swoją własną unikalną energię, ukształtowaną przez jego architekta, mieszkańców, środowisko i tyle innych czynników. Tę unikalną energię, nazywamy duszą domu. W pismach wedyjskich nosi ona nazwę Vastu Purusha – „duch przestrzeni”.

Vastu Purusha jest przedstawiany jako człowiek siedzący w specyficznej pozycji, idealnie dopasowanej do kształtu kwadratu, z głową zwróconą w kierunku północno-wschodnim, zaś stopami w kierunku południowo-zachodnim. (Przy okazji: to jedna z przyczyn, dla których domy i mieszkania w kształcie kwadratu są najlepsze według Vastu – dzięki temu Vastu Purusha nie musi dopasowywać się do jakiejś nienaturalnej pozycji, ani żadna z części jego „ciała” nie jest poza mieszkaniem.) Możesz zobaczyć to na obrazku do tego tekstu.

Możemy nazwać to pole energetyczne również ciałem Twojego domu czy mieszkania – i dokładnie tak samo, jak Twoje ciało nie będzie czuło się dobrze, jeśli nie zapewnisz mu odpowiedniej ilości pożywienia, energii lub słońca, tudzież obciążysz je nadmiernym balastem… Tak „ciało” Vastu Purushy, ducha Twojego domu, nie będzie „czuło się dobrze”, jeśli nie zapewnisz mu wystarczającej ilości energii, światła słonecznego lub obciążysz je nadmiernym balastem. To zaś, jak się pewnie domyślasz, będzie miało bezpośredni wpływ na Twoje samopoczucie.

Jak się ma dusza Twojego domu?

Cała nauka Vastu opiera się na diagnozie zaburzeń w „ciele” i „duchu” Twojego domu. W taki sam sposób, jak lekarz może zdiagnozować chorobę w Twoim ciele poprzez analizę symptomów oraz badania, tak dobry konsultant Vastu może zdiagnozować stan energetyczny Twojego domu poprzez analizę jego planu oraz symptomów jego mieszkańców.

Jakie są symptomy zaburzonej energii domu?

- ludzie żyjący w tym miejscu często czują, że nie mają energii i mogą czuć się ciągle zmęczeni

- problemy ze zdrowiem mogą się pojawiać bardzo często – zwłaszcza bóle głowy, problemy z kręgosłupem, trawieniem oraz snem

- mieszkańcy tego miejsca mogą często się kłócić i wchodzić w konflikty

- mogą pojawiać się znaczące problemy w przepływie pieniędzmi

Jakie są najczęstsze tego powody?

Nieharmonijna rotacja budynku – to najczęstszy problem. Jeśli miejsce, w którym żyjesz (niezależnie od tego, czy jest to dom czy mieszkanie) nie ma odpowiedniej rotacji, czyli idealnego dopasowania do kierunków świata, wtedy niektóre części Vastu Purushy są „poza” budynkiem. Istnieje głębokie naukowe wytłumaczenie, dlaczego tak ważne jest, aby dom miał rotację idealnie dopasowaną do kierunków świata – można by o tym napisać osobny artykuł. Tutaj wystarczy napisać, że jeśli rotacja budynku nie jest idealna, wtedy Twój dom nie jest właściwie dostrojony do pola elektromagnetycznego samej Ziemi.

Niewystarczająca ilość słońca – jeśli miejsce, w którym żyjesz, nie ma wystarczająco dużo okien, wtedy Vastu Purusha, duch Twojego domu, nie otrzymuje wystarczającej ilości energii słonecznej. Gdy zaś to się dzieje, wtedy także mieszkańcy tego domu będą często czuli się zmęczeni i pozbawieni energii – a mogą nawet pojawić się choroby.

Zbyt duże obciążenie – tak jak niektóre części Twojego ciała są bardziej wrażliwe niż inne i nie powinno się ich obciążać zbytnim ciężarem, tak niektóre części „ciała” Vastu Purushy są bardzo wrażliwe i powinny pozostać puste i otwarte. Gdy zaś w tych miejscach znajdują się ściany lub meble, wtedy mogą pojawić się poważne problemy ze zdrowiem, zwłaszcza z kręgosłupem.

Niewystarczająca ilość przestrzeni – to kolejny częsty problem. Jeśli zbyt wiele osób żyje na zbyt małej przestrzeni, wtedy Vastu Purusha nie może obdarzyć ich wystarczającą ilością energii i często będą czuli się zmęczeni. Mieszkańcy takiego miejsca mogą też często czuć się przez to nerwowi i kłócić się ze sobą. Jednakże zbyt duża przestrzeń także nie jest wskazana. Trzeba zachować balans.

Nieprawidłowo umieszczony pokój lub wejście – jeśli kuchnia, łazienka, sypialnia czy wejście domu są umieszczone w nieprawidłowy sposób, może to prowadzić do kolejnych poważnych problemów, a często chorób – to dlatego, że może to spowodować dużą dysharmonię pomiędzy pięcioma żywiołami.

Zamknięcie na wpływy planetarne – jeśli pewne korzystne wpływy planeterne, czy to w Twoim indywidualnym horoskopie, czy w „ciele” Vastu są zamknięte, wtedy znów duch Vastu nie może otrzymać wystarczającej ilości energii, co prowadzi do braku energii w danych sferach życia u mieszkańców tego miejsca.

Biorąc to wszystko pod uwagę, łatwo jest zrozumieć, dlaczego poprzez uzdrowienie swojego domu, dosłownie uzdrawiasz swoje życie. Twój dom jest dosłownie metaforą Twojego życia – i zawsze idealną. Każde zaburzenie i każda dysharmonia, jakich doświadczasz w swoim życiu, odnajdziesz także w swoim domu. Ale jest też dobra wiadomość: gdy uzdrawiasz swój domu dzięki nauce Vastu, możesz dosłownie uzdrowić swoje życie. My doświadczyliśmy tego w życiu jak nikt inny. (Możesz przeczytać tutaj więcej o naszym osobistym doświadczeniu.)