Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Haj bez ćpania - czy to możliwe?

Haj bez ćpania - czy to możliwe?

Nie będziemy tutaj wylewać gorzkich żali i wszczynać kolejnej ognistej gównoburzy na temat ciężkiej doli polskiego palacza marihuany. Dziś dla odmiany udowodnimy, że narkotyki wcale nie są nam potrzebne do tego, aby cieszyć się głębokim i intensywnym odlotem. Wystarczy... np. ser.


Sweet dreams are made of cheese

Mama zawsze mówiła - nie najadaj się przed snem, bo nie będziesz mógł zasnąć! Niestety, nie jest łatwo odmówić sobie przekąski podczas wieczornego seansu filmowego. O ile jednak kilka chrupek kukurydzianych raczej nie powinno wpłynąć na komfort naszego snu, to już ciężkostrawny i kaloryczny pleśniowy ser Stilton może nas wysłać na orbitę okołoziemską...


Tenże produkt mleczarski, o zapachu przywołującym na myśl smród rozkładających się trupów o niemytych stopach, zjedzony ok. 30 minut przed pójściem spać sprawia, że senne wizje są wyjątkowo intensywne i wyraziste. Badacze, którzy przyjrzeli się problemowi „serowych wizji” sugerują, że odpowiedzialne za ten efekt jest wysokie stężenie tryptofanu występującego w Stiltonie. Taka ilość tego aminokwasu sprawia, że wprowadzamy się w stan głębokiego relaksu, co sprzyja występowaniu barwnych, a niekiedy nawet i świadomych snów.

Taniec ekstatyczny

Zastanawiające jest to, że w praktycznie każdej dawnej ludzkiej kulturze bardzo ważne miejsce zajmowali szamani, uduchowieni mędrcy, curanderos czy uzdrowiciele. I niezależnie od tego, czy owe kultury miały ze sobą kontakt czy nie, wszyscy spirytystyczni mistrzowie stosowali bardzo podobne praktyki, aby wejść w kontakt z duchami swoich przodków. Najczęściej tego typu stan osiągało się przyjmując naturalne psychodeliki. W Andach do dziś pije się meskalinowy napój San Pedro, a i na naszym gruncie można jeszcze spotkać ludzi kultywujących ceremonialne spożywanie ekstraktu z muchomora czerwonego.
Inną metodą łączności ze światem duchowym jest również stosowany przez szamanów z wielu różnych kultur tzw. taniec ekstatyczny.

Jak to działa? Intensywny taniec powoduje, że organizm zaczyna produkować potężną ilość serotoniny, zwanej też hormonem szczęścia. Bardzo duża dawka tej substancji może wywołać stan przypominający mistyczne uniesienie osiągane za pomocą najmocniejszego ze znanych ludzkości naturalnych psychodelików – Ayahuaski. Budowa występującego w niej dimetylotryptaminy (DMT) jest bowiem bardzo zbliżona do budowy serotoniny. A żeby było ciekawiej, obie substancje produkowane są w tej samej części mózgu – w gruczole zwanym szyszynką.

Udowodniono, że wyczerpujący taniec, podobnie jak ćwiczenie z hula hoop, może doprowadzić do haju bardzo podobnego do tego, jaki uzyskiwali szamani wykonując np. taniec deszczu.

Stymulacja światłem

A to całkiem nowa, ale ostatnimi czasy zyskująca niemałą popularność metoda osiągania odmiennych stanów świadomości. Polega ona na stymulacji naszych mózgów za pomocą światła. Najbardziej obecnie znanym produktem, wykorzystującym taką technologię jest Lucia no.03. W praktyce jest to naszpikowana żarówkami LED lampa podłączona do komputera z zainstalowanym programem obsługującym urządzenie. Stworzona przez dwóch austriackich lekarzy lampa emituje migające na odpowiednich częstotliwościach światło, które wpływa na różne części mózgu, zmuszając do pracy wybrane neuroprzekaźniki. I tym razem głównym celem jest tu stymulacja szyszynki i aktywacja „trzeciego oka”.


W efekcie dzięki jednemu seansowi z takim wynalazkiem pacjent może uzyskać efekt bardzo zbliżony do tego, który osiągają osoby przez wiele lat praktykujące zaawansowane metody medytacji. Ludzie, którzy brali udział w lampowych sesjach najczęściej opowiadają o stanie głębokiego relaksu, fraktalnych wizjach, podróżach w głąb siebie i zupełnym oderwaniu się od rzeczywistości.

Intensywny jogging, czyli „euforia biegacza”

To uczucie zna chyba każdy, kto lubi zaserwować sobie długodystansowy bieg po zdrowie. Na początku łapiemy lekką zadyszkę, a po kilkunastu minutach zaczynają nas boleć mięśnie. Jeśli wytrzymamy jeszcze chwilę dłużej, oddech się unormuje, a po kilkudziesięciu minutach organizm poczęstuje nas potężnym zastrzykiem endorfin. Dzięki nim zapomnimy o bólu i przestaniemy skupiać się na fizycznym dyskomforcie. W efekcie, jak to głosił niegdyś Mezo: „siłę mózgu przeciwstawimy sile muskuł.”


Niektórzy badacze twierdzą, że człowiek potrafi uzależnić się od regularnego serwowania sobie endorfiny. Takie zjawisko zaobserwowano na przykład u maratończyków, którzy nierzadko są w stanie poważnie uszkodzić swoje ciała, aby tylko dostać upragnioną dawkę produkowanych przez organizm hormonów.
Niektóre badania sugerują, że innym „narkotykiem”, powodującym euforię u biegaczy jest związek chemiczny zwany fenyloetyloaminą. Ten naturalny antydepresant często porównywany jest do syntetycznego, bardzo popularnego dragu – amfetaminy. Znaczna dawka fenyloetyloaminy uwalnia się też w momencie, kiedy w kimś się zakochujemy. Ten naturalny "narkotyk" ponoć sprawia, że czujemy efekt uzależnienia się od drugiej osoby.

https://joemonster.org/images/vad/img_30427/60c6126245209566e4e5644a1f96cd08.jpg

Inne natomiast badania wskazują na to, że za fenomen radosnych sportowców odpowiedzialny jest anandamid, czyli nasz naturalny kannabinoid (do tej samej grupy zalicza się też tetrahydrokannabinol, czyli występujący w marihuanie związek chemiczny szerzej znany jako THC). Ta teoria wydaje się najbardziej przekonująca, bo wielu długodystansowych biegaczy i rowerzystów porównuje stan euforycznego odurzenia z efektem uzyskanym po zapaleniu tłustego jointa. Obecnie wielu naukowców badających ten fenomen skłania się ku teorii mówiącej, że mamy tu do czynienia z hajem kannaboidowym, a nie jak uważało się wcześniej – endorfinowym.

https://joemonster.org/images/vad/img_30427/a8713f27940767a7334048b7989071cd.gif

Jakkolwiek by nie tłumaczyć przyczyn odlotu biegacza, ten wspaniały, euforyczny stan jest chyba wystarczającym powodem do tego, aby wcisnąć się w dres i rączym kłusem wykonać klika dłuższych rundek po najbliższym parku.

Zbiornik izolacyjny

Kluczem każdej medytacji, szamańskiej ceremonii czy ascetycznych uniesień jest odłączenie się od wszystkich zewnętrznych bodźców. Wówczas, kiedy zdołamy to osiągnąć, zaczynają się dziać ciekawe rzeczy... Podobny efekt można uzyskać w prostszy sposób - na przykład poprzez sesję z grzybkami psylocybinowymi. Istnieje też metoda, która nie wymaga konsumowania żadnych „wspomagaczy”.
Zbudowany 60 lat temu zbiornik izolacyjny to komora, której celem jest tzw. deprywacja sensoryczna, czyli pozbawienie osoby zamkniętej w takim pomieszczeniu wszelkich cielesnych zmysłów. W szczelnym, wygłuszonym i pozbawionym światła zbiorniku znajduje się roztwór siarczanu magnezu o temperaturze 34,5 stopnia. W takich warunkach człowiek spędza ok. 60 minut, podczas których najczęściej udaje się zmienić częstotliwość ludzkich fal mózgowych.


Mózg człowieka w ciągu codziennych czynności działa na falach beta (12-28 Hz), natomiast podczas marzeń sennych, głębokiej hipnozy, transu, gorliwej modlitwy czy medytacji przestraja się na fale theta (4-7 Hz). W takich warunkach możemy nie tylko doświadczać halucynacji, spirytystycznych wizji czy kontaktu z bezcielesnymi bytami, ale także np. zapanować nad fizycznym bólem.
Podczas przebywania w komorze deprywacyjnej pacjent najczęściej po 40 minutach doświadcza tego stanu – w praktyce można to nazwać snem bez spania, czyli odczuwaniem sennych marzeń bez utraty przytomności.

Przy okazji - komory do deprywacji sensorycznej można sobie już przetestować w Polsce. Okazuje się, że stan, który osiąga się podczas przebywania w absolutnej izolacji, może być pomocny w... zapamiętywaniu nowych informacji. Oto projekt, który warto wspomóc. Dzięki tej eksperymentalnej technice nauka obcego języka może być łatwiejsza niż kiedykolwiek!

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…