Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Szukaj


 

Znalazłem 41 takich materiałów

Granat – owoc drzewa życia

Swoje niespotykane właściwości lecznicze to jego skład i to w nich następuje współdziałanie polifenoli przeciwzapalnych i antyoksydacyjnych oraz fitohormonów, witamin np. C, A i E, P i PP, beta-karoten i witaminy z grupy B, są w nim związki mineralne: żelaza, magnezu, fosforu, cynku.

Czytaj dalej →


10 sposobów by przechytrzyć raka

Czas obalić mit, że „rak to geny”. Geny (na które tak chętnie lubimy zwalać winę) są jak nabity pistolet: ktoś jeszcze musi pociągnąć za spust, sam z siebie nie wypali. Każdego dnia tak na dobrą sprawę „dostajemy raka” i się go pozbywamy: miliardy naszych zdegenerowanych komórek umiera i zostaje zastępowane przez komórki nowe. W czasie kiedy czytasz to zdanie proces ten zajdzie w kilkudziesięciu tysiącach Twoich komórek.

Czytaj dalej →


Staropolskie Obrzędy Konopne

Pewien czas temu polskie media obiegła wiadomość o schwytaniu przez policję 72-letniej pani Stefanii, która w przydomowym ogródku wśród warzyw uprawiała konopie. Kobieta tłumaczyła stróżom prawa, że zrobiła to, by odstraszać szkodniki, niestety funkcjonariusze nie dali wiary jej tłumaczeniom. Podobne wiadomości niemal co roku przewijają się przez massmedia w Polsce. Okazuje się jednak, że kobieta, która została potraktowana jak zwykła diderka, mówiła szczerą prawdę...

Czytaj dalej →


Witamina E

Podobnie jak np. witamina A czy K (witaminy rozpuszczalne w tłuszczach) –witamina E (jeden z najsilniejszych antyoksydantów występujących w przyrodzie) nie jest jednorodną molekułą, lecz grupą związków. Bo w grupie siła :)

Zatem gdy mówimy o witaminie E to co tak naprawdę mamy na myśli? Otóż jest to cała związków rodzinka: związki chemiczne o nazwie tokoferole (alfa, beta, gamma, delta) oraz tokotrienole (również oznaczone alfa, beta, gamma i delta). Jeden z nich rządzi stadem: alfa-tokoferol – ma największą aktywność biologiczną. Ale wszystkie są ważne i potrzebne, bo z kolei taki np. gamma-tokoferol ma największy wpływ na wzrost poziomu dyzmutazy ponadtlenkowej (SOD), czyli ważnego enzymu, chroniącego nas przed przed chorobami powiązanymi z przewlekłymi stanami zapalnymi w ustroju (np. choroby serca, choroba Alzheimera, nowotwory), jak również samym procesem przedwczesnego starzenia się. Z kolei to tokotrienole jak się okazuje mają głównie wpływ na prawidłowy poziom trójglicerydów we krwi. Witamina E jednym słowem zaiste jest potężnie działającym prozdrowotnym związkiem, który bardzo wiele potrafi dla nas zrobić.

Czytaj dalej →


Źródło:

akademiawitalnosci.pl /

DLACZEGO STWÓRCA ZAMKNĄŁ W JABŁKU PENTAGRAM? – Jabłko jest produktem na tyle powszechnym, że  jako owoc nie robi na nas żadnego wrażenia. Znamy je, obcujemy z nim na co dzień i niby czemu mielibyśmy poświęcać mu uwagę? Chociażby dlatego, że nie znamy go tak dobrze, jak nam się wydawało. Co kryje w swoim wnętrzu owoc pojawiający się w symbolice tak wielu kultur i religii, owoc tak powszechny, a mimo to tak nie odkryty.

Weź do ręki jabłko, obejrzyj je, a potem przekrój na pół, jednak nie tak jak zazwyczaj, nie na dwie równe części. Przekrój je poziomym cięciem, tak by górną część stanowiła połowa z szypułką. Teraz rozłóż jabłko i powiedz co zobaczyłeś w jego wnętrzu?  Ja ujrzałem symbol, gwiazdkę łudząco przypominającą pentagram.

Czym jest pentagram?

Niektórzy ludzie upatrują w nim symbolu diabła, demona, który podpowiada nam, abyśmy robili złe rzeczy i kozła ofiarnego, na którego tak chętnie zrzucamy winę, za swoje decyzje. Pentagram jest jednak, owianym złą sławą, wielokątem gwiaździstym foremnym, figurą geometryczną, zaliczaną do tzw. świętej geometrii. Pentagram jest również jednym z dowodów na to, że wszystko – świat, ludzie, zwierzęta, rośliny, kosmos – jest z natury geometryczne i organizuje się w pewnego rodzaju geometrii, nazywanej świętą. Nie będę zagłębiał się tutaj w tajemnice tej „nauki”, jednak zachęcam każdego do zapoznania się z tą, jakże znajomo brzmiącą wizją organizacji świata.
Wielokąt gwiaździsty foremny, podobnie jak wiele innych elementów świętej geometrii, uznawany jest za symbol magiczny. Zawiera on w sobie złoty podział, uwzględniający liczbę „fi”. Pentagram znany był już w neolicie, a starożytni upatrywali w nim określenie doskonałości, był symbolem życia i zdrowia. Wierzono, że ma silną moc chroniącą ludzi i spożywany przez nich pokarm. Składa się z pięciu ramion, które według wielu kultur i religii symbolizują po pierwsze: pięć zmysłów człowieka, po drugie: pięć żywiołów i po trzecie pięć światów (fizyczny, eteryczny, astralny, mentalny i duchowy).

Dlaczego schowano pentagram w jabłku?

Jeżeli już mniej więcej znamy pentagram i wiemy, że wcale nie jest on symbolem diabła, to warto byłoby się zastanowić, dlaczego ktoś lub coś (stwórca, kreator, świadomość, energia lub jakakolwiek inna inteligencja) schowała pentagram w jabłku lub w szerszym odniesieniu, dlaczego stwórca zamknął w naturze świętą geometrię? Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, bo i takowej być nie może. Mały, jednostkowy element wielkiego planu, nie jest bowiem w stanie zrozumieć inteligencji, która ten plan stworzyła. Możemy jedynie domniemywać, że skoro zarówno my, jak i owoce jesteśmy geometryczni, to należymy tak naprawdę do jednej wielkiej całości, czyli natury, życia. Idąc dalej tym tropem, możemy dojść do wniosku, że najwyższa inteligencja, która stworzyła wszystko, zadbała o najlepszą formę pożywienia dla nas, bo kiedy my się zdrowo odżywiamy, to zdrowo odżywia się cała nasza planeta, natomiast kiedy my spożywamy śmieciowe jedzenie, zatruwamy swoje organizmy, a w końcu umieramy przedwcześnie, to podobnie dzieje się z całą planetą, która zaczyna zamieniać się w śmietnik, niszczeje, by w końcu przedwcześnie zakończyć żywot. Reasumując, uważam, że kreator umieścił pentagram w jabłku i świętą geometrię w owocach, ponieważ liczył, że my użyjemy „swojej inteligencji” i właściwie odczytamy jego znaki, przyczyniając się do prawidłowego funkcjonowania całego wszechświata. Ale człowiek, jak to człowiek, zawsze ma coś od siebie do dodania i po jakimś czasie po prostu przestał
zauważać znaki.

Jabłko jest tylko przykładem, najbardziej powszechnym, święta geometria zawiera się w każdej roślinie, w każdym owocu, który wyrasta z ziemi, jest częścią przyrody, podobnie jak człowiek, dlatego uważam, że w owocach i warzywach, zamknięty jest wzór zdrowia, szczęścia i tak upragnionej przez ludzi długowieczności.

DLACZEGO STWÓRCA ZAMKNĄŁ W JABŁKU PENTAGRAM?

Jabłko jest produktem na tyle powszechnym, że jako owoc nie robi na nas żadnego wrażenia. Znamy je, obcujemy z nim na co dzień i niby czemu mielibyśmy poświęcać mu uwagę? Chociażby dlatego, że nie znamy go tak dobrze, jak nam się wydawało. Co kryje w swoim wnętrzu owoc pojawiający się w symbolice tak wielu kultur i religii, owoc tak powszechny, a mimo to tak nie odkryty.

Weź do ręki jabłko, obejrzyj je, a potem przekrój na pół, jednak nie tak jak zazwyczaj, nie na dwie równe części. Przekrój je poziomym cięciem, tak by górną część stanowiła połowa z szypułką. Teraz rozłóż jabłko i powiedz co zobaczyłeś w jego wnętrzu? Ja ujrzałem symbol, gwiazdkę łudząco przypominającą pentagram.

Czym jest pentagram?

Niektórzy ludzie upatrują w nim symbolu diabła, demona, który podpowiada nam, abyśmy robili złe rzeczy i kozła ofiarnego, na którego tak chętnie zrzucamy winę, za swoje decyzje. Pentagram jest jednak, owianym złą sławą, wielokątem gwiaździstym foremnym, figurą geometryczną, zaliczaną do tzw. świętej geometrii. Pentagram jest również jednym z dowodów na to, że wszystko – świat, ludzie, zwierzęta, rośliny, kosmos – jest z natury geometryczne i organizuje się w pewnego rodzaju geometrii, nazywanej świętą. Nie będę zagłębiał się tutaj w tajemnice tej „nauki”, jednak zachęcam każdego do zapoznania się z tą, jakże znajomo brzmiącą wizją organizacji świata.
Wielokąt gwiaździsty foremny, podobnie jak wiele innych elementów świętej geometrii, uznawany jest za symbol magiczny. Zawiera on w sobie złoty podział, uwzględniający liczbę „fi”. Pentagram znany był już w neolicie, a starożytni upatrywali w nim określenie doskonałości, był symbolem życia i zdrowia. Wierzono, że ma silną moc chroniącą ludzi i spożywany przez nich pokarm. Składa się z pięciu ramion, które według wielu kultur i religii symbolizują po pierwsze: pięć zmysłów człowieka, po drugie: pięć żywiołów i po trzecie pięć światów (fizyczny, eteryczny, astralny, mentalny i duchowy).

Dlaczego schowano pentagram w jabłku?

Jeżeli już mniej więcej znamy pentagram i wiemy, że wcale nie jest on symbolem diabła, to warto byłoby się zastanowić, dlaczego ktoś lub coś (stwórca, kreator, świadomość, energia lub jakakolwiek inna inteligencja) schowała pentagram w jabłku lub w szerszym odniesieniu, dlaczego stwórca zamknął w naturze świętą geometrię? Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, bo i takowej być nie może. Mały, jednostkowy element wielkiego planu, nie jest bowiem w stanie zrozumieć inteligencji, która ten plan stworzyła. Możemy jedynie domniemywać, że skoro zarówno my, jak i owoce jesteśmy geometryczni, to należymy tak naprawdę do jednej wielkiej całości, czyli natury, życia. Idąc dalej tym tropem, możemy dojść do wniosku, że najwyższa inteligencja, która stworzyła wszystko, zadbała o najlepszą formę pożywienia dla nas, bo kiedy my się zdrowo odżywiamy, to zdrowo odżywia się cała nasza planeta, natomiast kiedy my spożywamy śmieciowe jedzenie, zatruwamy swoje organizmy, a w końcu umieramy przedwcześnie, to podobnie dzieje się z całą planetą, która zaczyna zamieniać się w śmietnik, niszczeje, by w końcu przedwcześnie zakończyć żywot. Reasumując, uważam, że kreator umieścił pentagram w jabłku i świętą geometrię w owocach, ponieważ liczył, że my użyjemy „swojej inteligencji” i właściwie odczytamy jego znaki, przyczyniając się do prawidłowego funkcjonowania całego wszechświata. Ale człowiek, jak to człowiek, zawsze ma coś od siebie do dodania i po jakimś czasie po prostu przestał
zauważać znaki.

Jabłko jest tylko przykładem, najbardziej powszechnym, święta geometria zawiera się w każdej roślinie, w każdym owocu, który wyrasta z ziemi, jest częścią przyrody, podobnie jak człowiek, dlatego uważam, że w owocach i warzywach, zamknięty jest wzór zdrowia, szczęścia i tak upragnionej przez ludzi długowieczności.

Kościół katolicki jakiego nie znasz. – Wpis odnośnie szokującej historii kościoła katolickiego. Tego się nie dowiesz z religijnych podręczników! Okazuje się, że kościół katolicki od dawna popierał to, co dzisiaj nazywamy neoliberalizmem, kapitalizmem czy wręcz korwinizmem. Te doktryny to promowanie bogacenia się bogaczy, przy jednoczesnym wmawianiu Ludziom Pracy, że muszą być biedni, bo innego wyjścia nie ma. Przecież to czysty korwinizm – ogromny zysk dla korporacji, karteli i prywaciarzy, przy jednoczesnych pensjach w wysokości 800 zł netto na czarno. Bo takie są realia pracy.

Kościół nazywał wtedy taką doktrynę: „ideałem pracowitości w biedzie” – czyli pochwalaniu bardzo ciężkiej pracy i jednoczesnego życia w biedzie. Bo przecież zgodnie z ideologią kapitalizmu, stanowiska naprawdę potrzebne cywilizacji, bez których nie można się obejść, muszą być nisko opłacane. Zarabiają tak bardzo „potrzebni” (cudzysłów celowy) specjaliści, jak marketingowcy, prawnicy, biurokraci, księża.

Trudno o drugą taką organizację jak kościół katolicki, która już od samego zarania byłaby umoczona w tak wielką ilość zbrodni, spisków i złodziejstw. Cała historia kościoła, począwszy od I bądź II wieku naszej ery, to jedna wielka przemoc – militarna, ekonomiczna i każda inna, w tym psychiczna. Zresztą wystarczy poczytać świętą księgę judeochrześcijan, czyli Biblię. Niektóre wersety obnażają prawdziwe oblicze ich bożka, jahwe – małostkowego, okrutnego sadysty i zwyrodnialca. Naprawdę mało który bóg pogański wsławił się tyloma niegodziwościami, co judeochrześcijański jahwe.

Kościół katolicki, czyli strzyżenie i milczenie owiec

Cytuję: „Kościół nie lubi owiec, które nie pozwalają się strzyc swoim pasterzom” – Tomasz Becket.

W niniejszym tekście chciałbym przedstawić jeden z aspektów tego „świętego strzyżenia”, tak bardzo podatnego na formowanie „ludzkiego żywopłotu” wiernych i już mniej podatnych – niewiernych. Czytając go miejmy na uwadze pytania: „Czy właśnie o to mogło chodzić chrześcijańskiemu Bogu? Czy w taki sposób wyobrażał sobie swój Kościół?”.

Każdego roku, mniej więcej o tej porze, nasuwa mi się pewna refleksja, która co prawda ma związek z naszą przyrodą, ale wyobraźnia przenosi mi to zjawisko na inną dziedzinę naszego życia – religię. Otóż podstawą do tych rozważań jest coroczna obserwacja grabowego żywopłotu otaczającego posesję w której mieszkam, posadzonego przeze mnie 40 lat temu. Od tego czasu jestem zmuszony dbać o niego i regularnie go przycinać, nie chcąc aby wyrosły z niego duże drzewa.

Kiedy jesienią opadają z niego liście (choć nie do końca, bo w przypadku grabu, uschnięte trzymają się jeszcze długo), widać wyraźnie skutki mojej – koniecznej moim zdaniem – „pielęgnacji”: pousychane i powykręcane odrosty, tworzące nieskładną plątaninę gałęzi, którym nie pozwoliłem rosnąć w ich naturalnym kształcie. Na poobcinanych kikutach gałęzi widoczna jest w wielu miejscach zgorzel, którą krzew starał się pokryć młodą tkanką, bez powodzenia zresztą. Trafiają się też liczne zgniłe i spróchniałe końcówki odrostów.

I kiedy tak przyglądam się temu swojemu „dziełu”, widzę wyraźnie jego niesamowitą żywotność i olbrzymi wysiłek, aby pomimo moich ogrodniczych zapędów do uzyskania pożądanej dla mnie formy żywopłotu i odpowiedniej jego wysokości, odrastać ciągle na nowo i to na tyle szybko, by wytworzone liście zdążyły utrzymać przy życiu całą roślinę. Jednakże cena, jaką płaci ów kilkudziesięciometrowy szpaler krzewów za moją ingerencję w jego cykl życiowy jest przerażająca, co właśnie każdego roku odsłaniają opadające liście.

Tym wyraźniej to widać, kiedy porównuję go do tej części dawnego żywopłotu, który rośnie daleko za domem od strony łąki. Tam jakieś ćwierć wieku temu odpuściłem sobie przycinanie go i pozwoliłem mu rosnąć „na dziko”. Efekt jest taki, iż stoi tam teraz szereg wysokich, okazałych drzew, których pnie mają grubość nogi, a rozłożyste gałęzie nie ograniczane cięciami mojego sekatora, tworzą piękne cieniste parasole, których naturalna forma sprawia wyjątkową radość dla oka. I zapewne dla ptaków, których mnóstwo się tam gnieździ.

Mamy więc dwa różne świadectwa przyrody: jedno prowadzone przez ambitnego ogrodnika, który za cel wyznaczył sobie utrzymanie formy niezgodnej z naturą roślin, oraz drugie pozostawione samemu sobie, tak „jak je Pan Bóg stworzył”, jak to się określa w podobnych przypadkach przez osoby religijnie wierzące. Jak już wspomniałem na początku, ten przyrodniczy fenomen skłania mnie co roku do dziwnej refleksji:

Przecież takim gatunkiem prowadzonym i nieustannie „przycinanym” oraz „pielęgnowanym” przez naszych „duchowych ogrodników” – jesteśmy my: ludzie! Od wieków, ba! Od tysiącleci jesteśmy kształtowani według odgórnie ustanowionych wzorców i kanonów zachowań, a mimo to ciągle nam daleko do propagowanych ideałów. Ludzka natura w przeważającym stopniu stanowiąca o naszych zachowaniach jest przez naszych „duchowych ogrodników” tak samo „przycinana” do abstrakcyjnego, wyidealizowanego wzorca człowieczeństwa, z którym przeciętny osobnik ma raczej niewiele wspólnego.

To oni pełnią zaszczytną misję pielęgnowania naszych sumień i „przycinania” ich do obowiązujących norm moralnych. Co prawda bardziej jest rozpowszechniona analogia o pasterzach dbających o swoje owieczki („Co do tłumu, nie ma on innych obowiązków, jak dać się prowadzić i jak trzoda posłuszna iść za swymi pasterzami”, papież Pius X), lecz uważam, że analogia do ambitnego i zdeterminowanego wyższym celem ogrodnika, który przedkłada formę nad treścią, też jest niezła.

Oczywiście jest ona czytelna tylko dla tych, którzy tak jak ja znają historię religii i potrafią dostrzec rzucające się w oczy podobieństwa. Jestem pewien, iż każdy, kto zna tę historię (a w szczególności katolicyzmu i dworów papieskich), zada sobie prędzej czy później te pytania: Czy nasi duchowi przewodnicy (owi pasterze właśnie), aby naprawdę prowadzą nas we właściwym kierunku? Czy Sartre nie miał racji, mówiąc: „Są dwa rodzaje pasterzy; ci, którzy dbają o wełnę i ci, którzy dbają o mięso. Nie ma takich, którzy dbają o barany”?

Albo w odniesieniu do tej drugiej analogii: czy ci nasi „duchowi ogrodnicy”, którzy ponoć przez cały czas mają na względzie czystość i bezgrzeszność naszych dusz, dlatego z benedyktyńską cierpliwością i nie bezinteresowną dbałością „przycinają” nasze sumienia już od wieku przedszkolnego – czy oni naprawdę dbają wyłącznie o nasze zbawienie, jak twierdzą, czy ważniejsze jest dla nich utrzymywanie nas w takiej formie umysłowej, aby korzyści (doczesne i materialne) z tego stanu rzeczy, głównie im przypadały w udziale?

Te pytania i związane z nimi wątpliwości są jak najbardziej zasadne dla osób, które w społecznościach preferujących zastępowanie racjonalnej wiedzy wiarą w autorytety (szczególnie te religijne), zachowały jeszcze jakimś cudem zdolność samodzielnego myślenia i kwestionowania ogólnie uznanych „prawd” religijnego światopoglądu, wpajanego nam na siłę od wieku przedszkolnego.

W niniejszym tekście chciałbym przedstawić jeden z aspektów tego „świętego strzyżenia”, tak bardzo podatnego na formowanie „ludzkiego żywopłotu” wiernych i już mniej podatnych – niewiernych. Czytając go miejmy na uwadze pytania: „Czy właśnie o to mogło chodzić chrześcijańskiemu Bogu? Czy w taki sposób wyobrażał sobie swój Kościół?”. Porównajmy więc wpierw, jak widział ten aspekt zbawczej misji sam Jezus Chrystus. Oto niektóre z jego nauk zapisane w Ewangeliach:

„Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie (…) bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i twoje serce (…) Nikt nie może dwom panom służyć (…) nie możecie służyć Bogu i Mamonie. Dlatego powiadam wam: nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to co macie jeść i pić (…) czym się macie przyodziać (…) bo o to wszystko poganie zabiegają” (Mt 6,19,25,32).

„A oto podszedł do Niego pewien człowiek i zapytał: „Nauczycielu, co dobrego mam uczynić, aby otrzymać życie wieczne?” (…) Jezus mu odpowiedział: „Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj co posiadasz i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź ze mną!” (Mt 19,16-22). „Zaprawdę powiadam wam: bogaty z trudnością wejdzie do królestwa niebieskiego. (…) łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego” (Mt 19, 23, 24). „…tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego co posiada, nie może być moim uczniem” (Łk 14,33).

„A ci, którzy chcą się bogacić, wpadają w pokusę i zasadzkę, oraz liczne nierozumne i szkodliwe pożądania. One to pogrążają ludzi w zgubę i zatracenie. Albowiem korzeniami wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy” (1 Tym 6,9,10). „Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie! Nie zdobywajcie złota, ani srebra, ani miedzi do swych trzosów” (Mt 10,8,9).

Przyjrzyjmy się teraz w jaki sposób te nauki jezusowe realizował Kościół kat. w czasie swej wielowiekowej historii. I będzie od razu oczywiste, dlaczego ten aspekt jego historii skojarzył mi się ze „świętym strzyżeniem” i zamieszczoną na wstępie konstatacją Tomasza Becketa, która w tych paru lakonicznych słowach wydaje się streszczać ten aspekt historii Kościoła.

„Kościół zwalczał i eksploatował wszystkich, w niemałym stopniu również własne owieczki (…) Gdy Kościół stanął po stronie bogatych, to chwycił także za ich miecz – po czym szybko obrastał w dostatek (…) Najjaskrawiej wykazuje to utrzymywanie przez Kościół niewolnictwa (…) Co więcej, jak tego żąda w II w. biskup Ignacy, niewolnicy powinni „na chwałę Boga jeszcze gorliwiej wykonywać pracę niewolniczą”! Doktor Kościoła Ambroży nazywa niewolnictwo „darem Boga”. A inny doktor Kościoła Augustyn już bez zastrzeżeń stoi po stronie bogatych i propaguje ideał „pracowitości w biedzie” — pozostać biednym i dużo pracować, to jedna z najistotniejszych rad, udzielanych biednym (…).

Jeden z Ojców Kościoła — Jan Chryzostom, patron kaznodziejów, całkiem otwarcie opowiadał się za potrzebą kłamstwa dla zbawienia duszy i to powołując się na przykłady ze Starego i Nowego Testamentu. Mawiał on także: „Bez niesprawiedliwości nie sposób się wzbogacić”, oraz: „Człowiek godny czci nie może nie być bogaty” (…) Już w III w. biskupi przyznają sobie prawo do zaspokajania wszystkich swoich potrzeb z dochodów Kościoła. W IV w. stają się sojusznikami państwa, które wręcz wysysa krew ze swoich poddanych. A już w V w. biskup Rzymu jest największym posiadaczem ziemi w cesarstwie rzymskim (…). Cała historia dogmatów to przecież jeden łańcuch intryg, przemocy, denuncjacji, przekupstwa, fałszowania dokumentów, ekskomunik, banicji oraz mordów (…) Św. Cyryl, swoją doktrynę Marii, Matki Bożej przeforsował przy pomocy obfitych łapówek i wielkiej ilości drogich prezentów. Zaś św. Hieronim, doktor Kościoła, mawiał: „Płoniemy prawdziwie z żądzy pieniędzy, a grzmiąc przeciwko pieniądzom, napełniamy nasze dzbany złotem i nigdy nie mamy dosyć”. (…)

Grabi się wszystko co jest do zagrabienia; twierdze, zamki, całe hrabstwa i księstwa (…) kradnie się wszystko co zostało do ukradzenia; już w IV w. mienie świątyń pogańskich, w VI wieku mienie wszystkich pogan, potem majątek wygnanych albo zabitych Żydów, dobytek spalonych kacerzy i osób oskarżonych o czary (…) okradani są nie tylko inaczej myślący, ale i wierni tego Kościoła, poprzez coraz to inne i coraz wyższe podatki, poprzez czynsz dzierżawny, świętopietrze, szantaże, sprzedaż odpustów, rzekome cuda, fałszywe relikwie, (…) dzięki ekskomunikom, interdyktom oraz za pomocą miecza. (…) Już za czasów pierwszych cesarzy chrześcijańskich majątek Kościoła znacznie się powiększył. W VI w. pobiera się kościelną dziesięcinę, zawarowaną prawnie za Karola „Wielkiego” i ściąganą aż do XIX w. W średniowieczu co najmniej jedna trzecia całej ziemi uprawnej w Europie znajduje się w rękach duchowieństwa, a pracują na niej niewolni chłopi. (…) Alvarez Pelajo, szczerze dochowujący papieżom wierności dostojnik Kurii, opowiada, że ilekroć przybywał na pokoje papieskie, zawsze zastawał duchownych przy liczeniu pieniędzy (…) w Kurii prawie wszystko jest do kupienia i wyroki wymierza się według wagi złota”.

W XIII w. skarży się biskup Jakub z Vitry: „Wszystko dotyczy tylko spraw przyziemnych i doczesnych, królów i królestw, procesów i sporów. Rzadko kiedy pozwalano na rozmowę o sprawach duchowych”. Pod koniec XV w. wykrzykuje we Florencji Savonarola: „Oni handlują beneficjami i nawet sprzedają krew Chrystusa”. (…) Papieże przemieniali w pieniądze prawie wszystko, dając w każdym stuleciu przykład wielkiej korupcji i demoralizacji. Mimo zakazu sprzedawali każdą nominację na biskupa, każdą godność opata, każde probostwo katedralne. (…) Sprzedawali każda bullę, każdą łaskę, wszelkie dokumenty, wszelkie decyzje. Sprzedawali najświętsze relikwie i jeszcze w czasach antycznych zaczęli rozprowadzać je masowo, np. już w IV w. produkowano w Rzymie relikwie będące replikami całunu. (…) „Napletek Chrystusa — pisze Alfonso de Valdes — widziałem osobiście w Rzymie, Burgos i Antwerpii” — ponoć występuje jeszcze w 14 innych miejscowościach – „w samej tylko Francji znajduje się pięćset zębów Dzieciątka Jezus. Mleko Matki Boskiej, pióra Ducha Świętego przechowuje się w wielu miejscach”. (…)

Papieże inkasowali czynsz dzierżawny i świętopietrze z ziem im podległych (…) ze wszystkich krajów objętych obowiązkiem daniny. Inkasowali cały majątek wszystkich „kacerzy” skazanych w Państwie Kościelnym i od każdego kościoła na świecie dziesiątą część jego dochodów, a od niejednego znacznie więcej. (…) Inkasowali pieniądze za przyznanie i potwierdzenie prawowitości władzy królewskiej, za obowiązkowe wizyty książąt Kościoła, za uchylenie niepożądanych wizytacji. Inkasowali ogromne łapówki, na wielką skalę handlowali odpustami. (…) Stale zwiększali podatki i wymyślali coraz to inne, jeden tylko papież Urban VIII aż dziesięć. (…) Papież Sabinian gromadził zboże i w 605 r., gdy panował głód, sprzedawał je po lichwiarskiej cenie. Papież Sykstus IV, niegdyś franciszkanin, który współżył fizycznie ze swoją siostrą i z własnymi dziećmi, zakładał w Rzymie domy publiczne, wydzierżawiał je kardynałom (…) obłożył specjalnym podatkiem ladacznice. (…) Duchowni i szlachta, tron i ołtarz – za ich sprawą całe narody były przez tysiąc lat otaczane pogardą, uciskane, wyzyskiwane. I chociaż często występowali przeciw sobie nawzajem (…) trzymali się razem, byli klasą zorientowaną na władzę i zysk, żyjącą z potu i krwi innych ludzi, zdemoralizowaną mniejszością (…) która „przemienia masy obywateli w harujące bydło” (Karlheinz Deschner”, Opus diaboli”).

Dużo jest tych cytatów, to prawda, ale też jest niesłychanie duże zakłamanie w tym aspekcie naszej religii. Tak duże, iż gdyby chcieć wyliczyć wszystkie grzechy Kościoła kat. To zapełniłyby one niejeden opasły tom. Ja ograniczyłem się tylko do paru publikacji podejmujących ten wstydliwy temat i tych fragmentów, które ukazują owe problemy w miarę „skondensowanej” formie, pozbawionej mniej istotnych szczegółów.

Jeszcze tylko na koniec tej części chciałbym przedstawić pewien znamienny przykład, ukazujący mechanizmy owego procederu, dobitnie świadczący o tym, że w istocie rzeczy zawsze chodziło kapłanom o pieniądze. Właściwie o dużo pieniędzy. Dotyczy on tzw. „Roku Świętego” i jego niewątpliwych zalet dla ludzi Kościoła. Oto stosowne fragmenty:

„Bonifacy VIII ogłosił rok 1300 Rokiem Świętym. Miał on przypadać raz na sto lat. Największą atrakcją miały być hojne odpusty dla odwiedzających bazylikę i odbywający się co tydzień pokaz chusty św. Weroniki. Bonifacy jako papież zajmował się głównie gromadzeniem bogactw i rozszerzaniem swej władzy. Rozpętał całą biurokratyczną machinę w Roku Świętym, mającą głównie na celu sprawne przyjmowanie ofiar, które wyrażałyby pobożność pielgrzymów. Niewiele natomiast interesował się stroną religijną uroczystości. (…) Według relacji ówczesnych kronikarzy, duchowni dniem i nocą zgarniali ofiary przy użyciu grabi. (…) Klemens VI (…) zgodził się rok 1350 ogłosić drugim z kolei Rokiem Świętym, łamiąc w ten sposób zasadę stuletniej przerwy, ogłoszonej przez Bonifacego VIII.

Z siedmioletnim wyprzedzeniem zapowiedział uroczystości w proklamowanej przez siebie bulli. Gwarantował także odpusty pielgrzymom, oddającym cześć chuście św. Weroniki. Tłumy pielgrzymów były tak ogromne, że wielu zostało stratowanych i uduszonych. To zagrożenie skłoniło władze kościelne do wznowienia prywatnych pokazów za specjalnym zezwoleniem i — rzecz jasna — specjalną ofiarą. (…) Rok Święty był więc dla Kościoła kolejną okazją do zdobycia bogactw. (…) W 1389 r. Urban VI nie mogąc doczekać się końca wieku, ogłosił rok 1390 Rokiem Świętym. Zapowiedział jednocześnie, że odtąd kolejne jubileusze będą się odbywać co 33 lata. (…) Prawdopodobnie więc, że w tym czasie dostojnicy kościelni mogli wpaść na pomysł (…) aby całun turyński przynosił im zyski podobne jak znana już od dwóch wieków chusta św. Weroniki. Papieże walczyli wówczas uparcie o tron, chroniąc jednocześnie chustę i przenosząc ją z bazyliki w coraz to bezpieczniejsze miejsca.

W roku 1423 Marcin V zorganizował obchody Roku Świętego, przestrzegając ustalonej przez Urbana VI formuły trzydziestoletniej przerwy (…). Mikołaj V, zrezygnował z trzydziestoletniego cyklu pokazywania chusty i rok 1450 ogłosił Rokiem Świętym. Ten rok okazał się szczególnym sukcesem, wziąwszy pod uwagę liczbę uczestników. Ogromne rzesze pielgrzymów zginęły wówczas z powodu zimy i zarazy. (…) Jeden z następnych papieży Paweł II zarządził, by Rok Święty obchodzić co 25 lat. Roku Świętego 1475 jednak nie dożył. Zapiski kronikarzy świadczą o tym, że chustę pokazywano częściej — nie tylko w latach jubileuszowych, ale nawet co roku. Na pokazy wybierano Wielkanoc. Papież udzielał wówczas specjalnych odpustów, a wierni nadal tratowali się w tłumie. Następni papieże także strzegli chusty, mając na uwadze fakt, jakie może im przynieść zyski. (…) Aleksander VI czynił także przygotowania do Roku Świętego 1500. (…)

W 1506 r. papież Juliusz II kładł u podstawy obecnego filaru św. Weroniki kamień węgielny pod budowę nowej bazyliki św. Piotra. Koszty tego przedsięwzięcia miały być ogromne, dlatego też system odpustów został absurdalnie wyolbrzymiony, aby liczyć na tym większe zyski (…) Papież Jan Paweł II poczuł się nawet zmuszony do ogłoszenia roku 1983 za „nadzwyczajny rok święty”, który miał przysporzyć pielgrzymów i pieniędzy. Ponieważ i to nie pomogło w dostatecznym wymiarze, spróbowano sprzedawać płyty, mające upowszechnić wśród ludu przemówienia namiestnika Chrystusa z podkładem muzycznym; w samym tylko 1987 r. prałaci obliczyli czysty zysk na 13 mln. dolarów z 30 mln. płyt, sprzedawanych możliwie wszędzie” (Robert A. Haasler, „Zbrodnie w imieniu Chrystusa”).

Według mnie wymowa zaprezentowanych faktów historycznych jest tak jednoznacznie druzgocząca dla „duchowych” pasterzy Kościoła katolickiego, że uwalnia mnie od wymyślania jakiegokolwiek podsumowania tej części tekstu. Czy te nieliczne przykłady „zbawicielskiej” działalności owych „sług bożych” nie mówią same za siebie? Nie widać z nich wyraźnie, iż metoda, którą posługują się od 17 wieków pasterze Kościoła kat. podczas „zbawiania” wiernych, ma się nijak do nauk jezusowych zapisanych w Ewangeliach?

Autor: Lucjan Ferus
Źródło: Listy z naszego sadu

Kościół katolicki jakiego nie znasz.

Wpis odnośnie szokującej historii kościoła katolickiego. Tego się nie dowiesz z religijnych podręczników! Okazuje się, że kościół katolicki od dawna popierał to, co dzisiaj nazywamy neoliberalizmem, kapitalizmem czy wręcz korwinizmem. Te doktryny to promowanie bogacenia się bogaczy, przy jednoczesnym wmawianiu Ludziom Pracy, że muszą być biedni, bo innego wyjścia nie ma. Przecież to czysty korwinizm – ogromny zysk dla korporacji, karteli i prywaciarzy, przy jednoczesnych pensjach w wysokości 800 zł netto na czarno. Bo takie są realia pracy.

Kościół nazywał wtedy taką doktrynę: „ideałem pracowitości w biedzie” – czyli pochwalaniu bardzo ciężkiej pracy i jednoczesnego życia w biedzie. Bo przecież zgodnie z ideologią kapitalizmu, stanowiska naprawdę potrzebne cywilizacji, bez których nie można się obejść, muszą być nisko opłacane. Zarabiają tak bardzo „potrzebni” (cudzysłów celowy) specjaliści, jak marketingowcy, prawnicy, biurokraci, księża.

Trudno o drugą taką organizację jak kościół katolicki, która już od samego zarania byłaby umoczona w tak wielką ilość zbrodni, spisków i złodziejstw. Cała historia kościoła, począwszy od I bądź II wieku naszej ery, to jedna wielka przemoc – militarna, ekonomiczna i każda inna, w tym psychiczna. Zresztą wystarczy poczytać świętą księgę judeochrześcijan, czyli Biblię. Niektóre wersety obnażają prawdziwe oblicze ich bożka, jahwe – małostkowego, okrutnego sadysty i zwyrodnialca. Naprawdę mało który bóg pogański wsławił się tyloma niegodziwościami, co judeochrześcijański jahwe.

Kościół katolicki, czyli strzyżenie i milczenie owiec

Cytuję: „Kościół nie lubi owiec, które nie pozwalają się strzyc swoim pasterzom” – Tomasz Becket.

W niniejszym tekście chciałbym przedstawić jeden z aspektów tego „świętego strzyżenia”, tak bardzo podatnego na formowanie „ludzkiego żywopłotu” wiernych i już mniej podatnych – niewiernych. Czytając go miejmy na uwadze pytania: „Czy właśnie o to mogło chodzić chrześcijańskiemu Bogu? Czy w taki sposób wyobrażał sobie swój Kościół?”.

Każdego roku, mniej więcej o tej porze, nasuwa mi się pewna refleksja, która co prawda ma związek z naszą przyrodą, ale wyobraźnia przenosi mi to zjawisko na inną dziedzinę naszego życia – religię. Otóż podstawą do tych rozważań jest coroczna obserwacja grabowego żywopłotu otaczającego posesję w której mieszkam, posadzonego przeze mnie 40 lat temu. Od tego czasu jestem zmuszony dbać o niego i regularnie go przycinać, nie chcąc aby wyrosły z niego duże drzewa.

Kiedy jesienią opadają z niego liście (choć nie do końca, bo w przypadku grabu, uschnięte trzymają się jeszcze długo), widać wyraźnie skutki mojej – koniecznej moim zdaniem – „pielęgnacji”: pousychane i powykręcane odrosty, tworzące nieskładną plątaninę gałęzi, którym nie pozwoliłem rosnąć w ich naturalnym kształcie. Na poobcinanych kikutach gałęzi widoczna jest w wielu miejscach zgorzel, którą krzew starał się pokryć młodą tkanką, bez powodzenia zresztą. Trafiają się też liczne zgniłe i spróchniałe końcówki odrostów.

I kiedy tak przyglądam się temu swojemu „dziełu”, widzę wyraźnie jego niesamowitą żywotność i olbrzymi wysiłek, aby pomimo moich ogrodniczych zapędów do uzyskania pożądanej dla mnie formy żywopłotu i odpowiedniej jego wysokości, odrastać ciągle na nowo i to na tyle szybko, by wytworzone liście zdążyły utrzymać przy życiu całą roślinę. Jednakże cena, jaką płaci ów kilkudziesięciometrowy szpaler krzewów za moją ingerencję w jego cykl życiowy jest przerażająca, co właśnie każdego roku odsłaniają opadające liście.

Tym wyraźniej to widać, kiedy porównuję go do tej części dawnego żywopłotu, który rośnie daleko za domem od strony łąki. Tam jakieś ćwierć wieku temu odpuściłem sobie przycinanie go i pozwoliłem mu rosnąć „na dziko”. Efekt jest taki, iż stoi tam teraz szereg wysokich, okazałych drzew, których pnie mają grubość nogi, a rozłożyste gałęzie nie ograniczane cięciami mojego sekatora, tworzą piękne cieniste parasole, których naturalna forma sprawia wyjątkową radość dla oka. I zapewne dla ptaków, których mnóstwo się tam gnieździ.

Mamy więc dwa różne świadectwa przyrody: jedno prowadzone przez ambitnego ogrodnika, który za cel wyznaczył sobie utrzymanie formy niezgodnej z naturą roślin, oraz drugie pozostawione samemu sobie, tak „jak je Pan Bóg stworzył”, jak to się określa w podobnych przypadkach przez osoby religijnie wierzące. Jak już wspomniałem na początku, ten przyrodniczy fenomen skłania mnie co roku do dziwnej refleksji:

Przecież takim gatunkiem prowadzonym i nieustannie „przycinanym” oraz „pielęgnowanym” przez naszych „duchowych ogrodników” – jesteśmy my: ludzie! Od wieków, ba! Od tysiącleci jesteśmy kształtowani według odgórnie ustanowionych wzorców i kanonów zachowań, a mimo to ciągle nam daleko do propagowanych ideałów. Ludzka natura w przeważającym stopniu stanowiąca o naszych zachowaniach jest przez naszych „duchowych ogrodników” tak samo „przycinana” do abstrakcyjnego, wyidealizowanego wzorca człowieczeństwa, z którym przeciętny osobnik ma raczej niewiele wspólnego.

To oni pełnią zaszczytną misję pielęgnowania naszych sumień i „przycinania” ich do obowiązujących norm moralnych. Co prawda bardziej jest rozpowszechniona analogia o pasterzach dbających o swoje owieczki („Co do tłumu, nie ma on innych obowiązków, jak dać się prowadzić i jak trzoda posłuszna iść za swymi pasterzami”, papież Pius X), lecz uważam, że analogia do ambitnego i zdeterminowanego wyższym celem ogrodnika, który przedkłada formę nad treścią, też jest niezła.

Oczywiście jest ona czytelna tylko dla tych, którzy tak jak ja znają historię religii i potrafią dostrzec rzucające się w oczy podobieństwa. Jestem pewien, iż każdy, kto zna tę historię (a w szczególności katolicyzmu i dworów papieskich), zada sobie prędzej czy później te pytania: Czy nasi duchowi przewodnicy (owi pasterze właśnie), aby naprawdę prowadzą nas we właściwym kierunku? Czy Sartre nie miał racji, mówiąc: „Są dwa rodzaje pasterzy; ci, którzy dbają o wełnę i ci, którzy dbają o mięso. Nie ma takich, którzy dbają o barany”?

Albo w odniesieniu do tej drugiej analogii: czy ci nasi „duchowi ogrodnicy”, którzy ponoć przez cały czas mają na względzie czystość i bezgrzeszność naszych dusz, dlatego z benedyktyńską cierpliwością i nie bezinteresowną dbałością „przycinają” nasze sumienia już od wieku przedszkolnego – czy oni naprawdę dbają wyłącznie o nasze zbawienie, jak twierdzą, czy ważniejsze jest dla nich utrzymywanie nas w takiej formie umysłowej, aby korzyści (doczesne i materialne) z tego stanu rzeczy, głównie im przypadały w udziale?

Te pytania i związane z nimi wątpliwości są jak najbardziej zasadne dla osób, które w społecznościach preferujących zastępowanie racjonalnej wiedzy wiarą w autorytety (szczególnie te religijne), zachowały jeszcze jakimś cudem zdolność samodzielnego myślenia i kwestionowania ogólnie uznanych „prawd” religijnego światopoglądu, wpajanego nam na siłę od wieku przedszkolnego.

W niniejszym tekście chciałbym przedstawić jeden z aspektów tego „świętego strzyżenia”, tak bardzo podatnego na formowanie „ludzkiego żywopłotu” wiernych i już mniej podatnych – niewiernych. Czytając go miejmy na uwadze pytania: „Czy właśnie o to mogło chodzić chrześcijańskiemu Bogu? Czy w taki sposób wyobrażał sobie swój Kościół?”. Porównajmy więc wpierw, jak widział ten aspekt zbawczej misji sam Jezus Chrystus. Oto niektóre z jego nauk zapisane w Ewangeliach:

„Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie (…) bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i twoje serce (…) Nikt nie może dwom panom służyć (…) nie możecie służyć Bogu i Mamonie. Dlatego powiadam wam: nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to co macie jeść i pić (…) czym się macie przyodziać (…) bo o to wszystko poganie zabiegają” (Mt 6,19,25,32).

„A oto podszedł do Niego pewien człowiek i zapytał: „Nauczycielu, co dobrego mam uczynić, aby otrzymać życie wieczne?” (…) Jezus mu odpowiedział: „Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj co posiadasz i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź ze mną!” (Mt 19,16-22). „Zaprawdę powiadam wam: bogaty z trudnością wejdzie do królestwa niebieskiego. (…) łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego” (Mt 19, 23, 24). „…tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego co posiada, nie może być moim uczniem” (Łk 14,33).

„A ci, którzy chcą się bogacić, wpadają w pokusę i zasadzkę, oraz liczne nierozumne i szkodliwe pożądania. One to pogrążają ludzi w zgubę i zatracenie. Albowiem korzeniami wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy” (1 Tym 6,9,10). „Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie! Nie zdobywajcie złota, ani srebra, ani miedzi do swych trzosów” (Mt 10,8,9).

Przyjrzyjmy się teraz w jaki sposób te nauki jezusowe realizował Kościół kat. w czasie swej wielowiekowej historii. I będzie od razu oczywiste, dlaczego ten aspekt jego historii skojarzył mi się ze „świętym strzyżeniem” i zamieszczoną na wstępie konstatacją Tomasza Becketa, która w tych paru lakonicznych słowach wydaje się streszczać ten aspekt historii Kościoła.

„Kościół zwalczał i eksploatował wszystkich, w niemałym stopniu również własne owieczki (…) Gdy Kościół stanął po stronie bogatych, to chwycił także za ich miecz – po czym szybko obrastał w dostatek (…) Najjaskrawiej wykazuje to utrzymywanie przez Kościół niewolnictwa (…) Co więcej, jak tego żąda w II w. biskup Ignacy, niewolnicy powinni „na chwałę Boga jeszcze gorliwiej wykonywać pracę niewolniczą”! Doktor Kościoła Ambroży nazywa niewolnictwo „darem Boga”. A inny doktor Kościoła Augustyn już bez zastrzeżeń stoi po stronie bogatych i propaguje ideał „pracowitości w biedzie” — pozostać biednym i dużo pracować, to jedna z najistotniejszych rad, udzielanych biednym (…).

Jeden z Ojców Kościoła — Jan Chryzostom, patron kaznodziejów, całkiem otwarcie opowiadał się za potrzebą kłamstwa dla zbawienia duszy i to powołując się na przykłady ze Starego i Nowego Testamentu. Mawiał on także: „Bez niesprawiedliwości nie sposób się wzbogacić”, oraz: „Człowiek godny czci nie może nie być bogaty” (…) Już w III w. biskupi przyznają sobie prawo do zaspokajania wszystkich swoich potrzeb z dochodów Kościoła. W IV w. stają się sojusznikami państwa, które wręcz wysysa krew ze swoich poddanych. A już w V w. biskup Rzymu jest największym posiadaczem ziemi w cesarstwie rzymskim (…). Cała historia dogmatów to przecież jeden łańcuch intryg, przemocy, denuncjacji, przekupstwa, fałszowania dokumentów, ekskomunik, banicji oraz mordów (…) Św. Cyryl, swoją doktrynę Marii, Matki Bożej przeforsował przy pomocy obfitych łapówek i wielkiej ilości drogich prezentów. Zaś św. Hieronim, doktor Kościoła, mawiał: „Płoniemy prawdziwie z żądzy pieniędzy, a grzmiąc przeciwko pieniądzom, napełniamy nasze dzbany złotem i nigdy nie mamy dosyć”. (…)

Grabi się wszystko co jest do zagrabienia; twierdze, zamki, całe hrabstwa i księstwa (…) kradnie się wszystko co zostało do ukradzenia; już w IV w. mienie świątyń pogańskich, w VI wieku mienie wszystkich pogan, potem majątek wygnanych albo zabitych Żydów, dobytek spalonych kacerzy i osób oskarżonych o czary (…) okradani są nie tylko inaczej myślący, ale i wierni tego Kościoła, poprzez coraz to inne i coraz wyższe podatki, poprzez czynsz dzierżawny, świętopietrze, szantaże, sprzedaż odpustów, rzekome cuda, fałszywe relikwie, (…) dzięki ekskomunikom, interdyktom oraz za pomocą miecza. (…) Już za czasów pierwszych cesarzy chrześcijańskich majątek Kościoła znacznie się powiększył. W VI w. pobiera się kościelną dziesięcinę, zawarowaną prawnie za Karola „Wielkiego” i ściąganą aż do XIX w. W średniowieczu co najmniej jedna trzecia całej ziemi uprawnej w Europie znajduje się w rękach duchowieństwa, a pracują na niej niewolni chłopi. (…) Alvarez Pelajo, szczerze dochowujący papieżom wierności dostojnik Kurii, opowiada, że ilekroć przybywał na pokoje papieskie, zawsze zastawał duchownych przy liczeniu pieniędzy (…) w Kurii prawie wszystko jest do kupienia i wyroki wymierza się według wagi złota”.

W XIII w. skarży się biskup Jakub z Vitry: „Wszystko dotyczy tylko spraw przyziemnych i doczesnych, królów i królestw, procesów i sporów. Rzadko kiedy pozwalano na rozmowę o sprawach duchowych”. Pod koniec XV w. wykrzykuje we Florencji Savonarola: „Oni handlują beneficjami i nawet sprzedają krew Chrystusa”. (…) Papieże przemieniali w pieniądze prawie wszystko, dając w każdym stuleciu przykład wielkiej korupcji i demoralizacji. Mimo zakazu sprzedawali każdą nominację na biskupa, każdą godność opata, każde probostwo katedralne. (…) Sprzedawali każda bullę, każdą łaskę, wszelkie dokumenty, wszelkie decyzje. Sprzedawali najświętsze relikwie i jeszcze w czasach antycznych zaczęli rozprowadzać je masowo, np. już w IV w. produkowano w Rzymie relikwie będące replikami całunu. (…) „Napletek Chrystusa — pisze Alfonso de Valdes — widziałem osobiście w Rzymie, Burgos i Antwerpii” — ponoć występuje jeszcze w 14 innych miejscowościach – „w samej tylko Francji znajduje się pięćset zębów Dzieciątka Jezus. Mleko Matki Boskiej, pióra Ducha Świętego przechowuje się w wielu miejscach”. (…)

Papieże inkasowali czynsz dzierżawny i świętopietrze z ziem im podległych (…) ze wszystkich krajów objętych obowiązkiem daniny. Inkasowali cały majątek wszystkich „kacerzy” skazanych w Państwie Kościelnym i od każdego kościoła na świecie dziesiątą część jego dochodów, a od niejednego znacznie więcej. (…) Inkasowali pieniądze za przyznanie i potwierdzenie prawowitości władzy królewskiej, za obowiązkowe wizyty książąt Kościoła, za uchylenie niepożądanych wizytacji. Inkasowali ogromne łapówki, na wielką skalę handlowali odpustami. (…) Stale zwiększali podatki i wymyślali coraz to inne, jeden tylko papież Urban VIII aż dziesięć. (…) Papież Sabinian gromadził zboże i w 605 r., gdy panował głód, sprzedawał je po lichwiarskiej cenie. Papież Sykstus IV, niegdyś franciszkanin, który współżył fizycznie ze swoją siostrą i z własnymi dziećmi, zakładał w Rzymie domy publiczne, wydzierżawiał je kardynałom (…) obłożył specjalnym podatkiem ladacznice. (…) Duchowni i szlachta, tron i ołtarz – za ich sprawą całe narody były przez tysiąc lat otaczane pogardą, uciskane, wyzyskiwane. I chociaż często występowali przeciw sobie nawzajem (…) trzymali się razem, byli klasą zorientowaną na władzę i zysk, żyjącą z potu i krwi innych ludzi, zdemoralizowaną mniejszością (…) która „przemienia masy obywateli w harujące bydło” (Karlheinz Deschner”, Opus diaboli”).

Dużo jest tych cytatów, to prawda, ale też jest niesłychanie duże zakłamanie w tym aspekcie naszej religii. Tak duże, iż gdyby chcieć wyliczyć wszystkie grzechy Kościoła kat. To zapełniłyby one niejeden opasły tom. Ja ograniczyłem się tylko do paru publikacji podejmujących ten wstydliwy temat i tych fragmentów, które ukazują owe problemy w miarę „skondensowanej” formie, pozbawionej mniej istotnych szczegółów.

Jeszcze tylko na koniec tej części chciałbym przedstawić pewien znamienny przykład, ukazujący mechanizmy owego procederu, dobitnie świadczący o tym, że w istocie rzeczy zawsze chodziło kapłanom o pieniądze. Właściwie o dużo pieniędzy. Dotyczy on tzw. „Roku Świętego” i jego niewątpliwych zalet dla ludzi Kościoła. Oto stosowne fragmenty:

„Bonifacy VIII ogłosił rok 1300 Rokiem Świętym. Miał on przypadać raz na sto lat. Największą atrakcją miały być hojne odpusty dla odwiedzających bazylikę i odbywający się co tydzień pokaz chusty św. Weroniki. Bonifacy jako papież zajmował się głównie gromadzeniem bogactw i rozszerzaniem swej władzy. Rozpętał całą biurokratyczną machinę w Roku Świętym, mającą głównie na celu sprawne przyjmowanie ofiar, które wyrażałyby pobożność pielgrzymów. Niewiele natomiast interesował się stroną religijną uroczystości. (…) Według relacji ówczesnych kronikarzy, duchowni dniem i nocą zgarniali ofiary przy użyciu grabi. (…) Klemens VI (…) zgodził się rok 1350 ogłosić drugim z kolei Rokiem Świętym, łamiąc w ten sposób zasadę stuletniej przerwy, ogłoszonej przez Bonifacego VIII.

Z siedmioletnim wyprzedzeniem zapowiedział uroczystości w proklamowanej przez siebie bulli. Gwarantował także odpusty pielgrzymom, oddającym cześć chuście św. Weroniki. Tłumy pielgrzymów były tak ogromne, że wielu zostało stratowanych i uduszonych. To zagrożenie skłoniło władze kościelne do wznowienia prywatnych pokazów za specjalnym zezwoleniem i — rzecz jasna — specjalną ofiarą. (…) Rok Święty był więc dla Kościoła kolejną okazją do zdobycia bogactw. (…) W 1389 r. Urban VI nie mogąc doczekać się końca wieku, ogłosił rok 1390 Rokiem Świętym. Zapowiedział jednocześnie, że odtąd kolejne jubileusze będą się odbywać co 33 lata. (…) Prawdopodobnie więc, że w tym czasie dostojnicy kościelni mogli wpaść na pomysł (…) aby całun turyński przynosił im zyski podobne jak znana już od dwóch wieków chusta św. Weroniki. Papieże walczyli wówczas uparcie o tron, chroniąc jednocześnie chustę i przenosząc ją z bazyliki w coraz to bezpieczniejsze miejsca.

W roku 1423 Marcin V zorganizował obchody Roku Świętego, przestrzegając ustalonej przez Urbana VI formuły trzydziestoletniej przerwy (…). Mikołaj V, zrezygnował z trzydziestoletniego cyklu pokazywania chusty i rok 1450 ogłosił Rokiem Świętym. Ten rok okazał się szczególnym sukcesem, wziąwszy pod uwagę liczbę uczestników. Ogromne rzesze pielgrzymów zginęły wówczas z powodu zimy i zarazy. (…) Jeden z następnych papieży Paweł II zarządził, by Rok Święty obchodzić co 25 lat. Roku Świętego 1475 jednak nie dożył. Zapiski kronikarzy świadczą o tym, że chustę pokazywano częściej — nie tylko w latach jubileuszowych, ale nawet co roku. Na pokazy wybierano Wielkanoc. Papież udzielał wówczas specjalnych odpustów, a wierni nadal tratowali się w tłumie. Następni papieże także strzegli chusty, mając na uwadze fakt, jakie może im przynieść zyski. (…) Aleksander VI czynił także przygotowania do Roku Świętego 1500. (…)

W 1506 r. papież Juliusz II kładł u podstawy obecnego filaru św. Weroniki kamień węgielny pod budowę nowej bazyliki św. Piotra. Koszty tego przedsięwzięcia miały być ogromne, dlatego też system odpustów został absurdalnie wyolbrzymiony, aby liczyć na tym większe zyski (…) Papież Jan Paweł II poczuł się nawet zmuszony do ogłoszenia roku 1983 za „nadzwyczajny rok święty”, który miał przysporzyć pielgrzymów i pieniędzy. Ponieważ i to nie pomogło w dostatecznym wymiarze, spróbowano sprzedawać płyty, mające upowszechnić wśród ludu przemówienia namiestnika Chrystusa z podkładem muzycznym; w samym tylko 1987 r. prałaci obliczyli czysty zysk na 13 mln. dolarów z 30 mln. płyt, sprzedawanych możliwie wszędzie” (Robert A. Haasler, „Zbrodnie w imieniu Chrystusa”).

Według mnie wymowa zaprezentowanych faktów historycznych jest tak jednoznacznie druzgocząca dla „duchowych” pasterzy Kościoła katolickiego, że uwalnia mnie od wymyślania jakiegokolwiek podsumowania tej części tekstu. Czy te nieliczne przykłady „zbawicielskiej” działalności owych „sług bożych” nie mówią same za siebie? Nie widać z nich wyraźnie, iż metoda, którą posługują się od 17 wieków pasterze Kościoła kat. podczas „zbawiania” wiernych, ma się nijak do nauk jezusowych zapisanych w Ewangeliach?

Autor: Lucjan Ferus
Źródło: Listy z naszego sadu

Zaduszki czy Dziady? – Dziady (biał. Дзяды) – przedchrześcijański obrzęd zaduszny, którego istotą było "obcowanie żywych z umarłymi", a konkretnie nawiązywanie relacji z duszami przodków (dziadów), okresowo powracającymi do swych dawnych siedzib. Celem działań obrzędowych było pozyskanie przychylności zmarłych, których uważano za opiekunów w sferze płodności i urodzaju.

W tradycji słowiańskiej święta zaduszne przypadały od trzech do sześciu razy w roku – w zależności od danego regionu. Najważniejsze obrzędy obchodzono:

   *  wiosną: wiosenne święto zmarłych obchodzone w okolicach 2 V (zależnie od faz księżyca).

   * jesienią: Dziady obchodzone w noc z 31 X na 1 XI, zwane też Nocą Zaduszkową, będące przygotowaniem do jesiennego święta zmarłych, obchodzonego w okolicach 2 XI (zależnie od faz księżyca)

W ramach obrzędów dziadów przybywające na "ten świat" dusze należało ugościć, aby zapewnić sobie ich przychylność i jednocześnie pomóc im w osiągnięciu spokoju w zaświatach. Podstawową formą obrzędową było karmienie i pojenie dusz (np. miodem, kaszą, jajkami, kutią i wódką) podczas specjalnych uczt przygotowywanych w domach lub na cmentarzach (bezpośrednio na grobach). Charakterystycznym elementem tych uczt było to, iż spożywający je domownicy zrzucali lub ulewali części potraw i napojów na stół, podłogę lub grób z przeznaczeniem dla dusz zmarłych.

W niektórych rejonach przodkom należało jednak także zapewnić możliwość wykąpania się (na tę okoliczność przygotowywano saunę) i ogrzania. Ten ostatni warunek spełniano rozpalając ogniska, których funkcja tłumaczona jest niekiedy również inaczej. Miały one oświetlać drogę wędrującym duszom, tak by nie zabłądziły i mogły spędzić tę noc wśród bliskich. Pozostałością tego zwyczaju są współczesne znicze zapalane na grobach. Ogień - zwłaszcza ten rozpalany na rozstajnych drogach - mógł mieć jednak również inne znaczenie. Chodziło o to, by uniemożliwić wyjście na świat demonom (duszom ludzi zmarłych nagłą śmiercią, samobójcom, topielcom itp.), które - jak wierzono - przejawiały w tym okresie wyjątkowa aktywność. W pewnych regionach Polski, np. na Podhalu w miejscu czyjejś gwałtownej śmierci każdy przechodzący miał obowiązek rzucić gałązkę na stos, który następnie co roku palono.

Szczególną rolę w obrzędach zadusznych odgrywali żebracy, których w wielu rejonach nazywano również dziadami. Ta zbieżność nazw nie była przypadkowa, ponieważ w wyobrażeniach ludowych wędrowni dziadowie-żebracy postrzegani byli jako postacie mediacyjne i łącznicy z "tamtym światem". Dlatego zwracano się do nich z prośbą o modlitwy za dusze zmarłych przodków, w zamian ofiarowując jedzenie (niekiedy specjalne pieczywo obrzędowe przygotowywane na tę okazję) lub datki pieniężne. Praktykowane w ramach obrzędów zadusznych przekazywanie jedzenia żebrakom interpretowane jest niekiedy jako forma karmienia dusz przodków, co potwierdza fakt, że w niektórych rejonach dawano im właśnie ulubione potrawy zmarłego.

Podczas tego święta obowiązywały liczne zakazy dotyczące wykonywania różnych prac i czynności, które mogłyby zakłócić spokój przebywających na ziemi dusz czy wręcz zagrozić im. Zakazywano min. głośnych zachowań przy stole i nagłego wstawania (co mogłoby wystraszyć dusze), sprzątania ze stołu po wieczerzy (żeby dusze mogły się pożywić), wylewania wody po myciu naczyń przez okno (aby nie oblać przebywających tam dusz) palenia w piecu (tą drogą - jak wierzono - dusze niekiedy dostawały się do domu) czy szycia, tkania lub przędzenia (żeby nie przyszyć lub uwiązać duszy, która nie mogłaby wrócić na "tamten świat")

Chrześcijaństwo z jednej strony walczyło z pogańskimi obrzędami, sukcesywnie zakazując ich praktykowania, z drugiej strony próbowało adaptować niektóre z nich, dążąc do ich chrystianizacji. W przypadku dziadów zarówno kościół katolicki, jak i prawosławny usiłowały zmarginalizować, a następnie zlikwidować święta pogańskie, wprowadzając na ich miejsce (w tych samych bądź zbliżonych momentach cyklu rocznego) święta i praktyki chrześcijańskie (odpowiednio radzicielskije suboty i zaduszki). 
Odmienną strategię przyjęto w kościele unickim, który zobowiązał księży do chodzenia wraz z ludnością wiejską na dziady i odmawiania tam modlitw Anioł Pański, Zdrowaś Mario i Wieczny Odpoczynek[. W niektórych regionach uniccy księża odprawiali na cmentarzach specjalne procesje, podczas których święcili poszczególne groby oraz zbierali pozostawione na nich pożywienie i pieniądze

Zaduszki czy Dziady?

Dziady (biał. Дзяды) – przedchrześcijański obrzęd zaduszny, którego istotą było "obcowanie żywych z umarłymi", a konkretnie nawiązywanie relacji z duszami przodków (dziadów), okresowo powracającymi do swych dawnych siedzib. Celem działań obrzędowych było pozyskanie przychylności zmarłych, których uważano za opiekunów w sferze płodności i urodzaju.

W tradycji słowiańskiej święta zaduszne przypadały od trzech do sześciu razy w roku – w zależności od danego regionu. Najważniejsze obrzędy obchodzono:

* wiosną: wiosenne święto zmarłych obchodzone w okolicach 2 V (zależnie od faz księżyca).

* jesienią: Dziady obchodzone w noc z 31 X na 1 XI, zwane też Nocą Zaduszkową, będące przygotowaniem do jesiennego święta zmarłych, obchodzonego w okolicach 2 XI (zależnie od faz księżyca)

W ramach obrzędów dziadów przybywające na "ten świat" dusze należało ugościć, aby zapewnić sobie ich przychylność i jednocześnie pomóc im w osiągnięciu spokoju w zaświatach. Podstawową formą obrzędową było karmienie i pojenie dusz (np. miodem, kaszą, jajkami, kutią i wódką) podczas specjalnych uczt przygotowywanych w domach lub na cmentarzach (bezpośrednio na grobach). Charakterystycznym elementem tych uczt było to, iż spożywający je domownicy zrzucali lub ulewali części potraw i napojów na stół, podłogę lub grób z przeznaczeniem dla dusz zmarłych.

W niektórych rejonach przodkom należało jednak także zapewnić możliwość wykąpania się (na tę okoliczność przygotowywano saunę) i ogrzania. Ten ostatni warunek spełniano rozpalając ogniska, których funkcja tłumaczona jest niekiedy również inaczej. Miały one oświetlać drogę wędrującym duszom, tak by nie zabłądziły i mogły spędzić tę noc wśród bliskich. Pozostałością tego zwyczaju są współczesne znicze zapalane na grobach. Ogień - zwłaszcza ten rozpalany na rozstajnych drogach - mógł mieć jednak również inne znaczenie. Chodziło o to, by uniemożliwić wyjście na świat demonom (duszom ludzi zmarłych nagłą śmiercią, samobójcom, topielcom itp.), które - jak wierzono - przejawiały w tym okresie wyjątkowa aktywność. W pewnych regionach Polski, np. na Podhalu w miejscu czyjejś gwałtownej śmierci każdy przechodzący miał obowiązek rzucić gałązkę na stos, który następnie co roku palono.

Szczególną rolę w obrzędach zadusznych odgrywali żebracy, których w wielu rejonach nazywano również dziadami. Ta zbieżność nazw nie była przypadkowa, ponieważ w wyobrażeniach ludowych wędrowni dziadowie-żebracy postrzegani byli jako postacie mediacyjne i łącznicy z "tamtym światem". Dlatego zwracano się do nich z prośbą o modlitwy za dusze zmarłych przodków, w zamian ofiarowując jedzenie (niekiedy specjalne pieczywo obrzędowe przygotowywane na tę okazję) lub datki pieniężne. Praktykowane w ramach obrzędów zadusznych przekazywanie jedzenia żebrakom interpretowane jest niekiedy jako forma karmienia dusz przodków, co potwierdza fakt, że w niektórych rejonach dawano im właśnie ulubione potrawy zmarłego.

Podczas tego święta obowiązywały liczne zakazy dotyczące wykonywania różnych prac i czynności, które mogłyby zakłócić spokój przebywających na ziemi dusz czy wręcz zagrozić im. Zakazywano min. głośnych zachowań przy stole i nagłego wstawania (co mogłoby wystraszyć dusze), sprzątania ze stołu po wieczerzy (żeby dusze mogły się pożywić), wylewania wody po myciu naczyń przez okno (aby nie oblać przebywających tam dusz) palenia w piecu (tą drogą - jak wierzono - dusze niekiedy dostawały się do domu) czy szycia, tkania lub przędzenia (żeby nie przyszyć lub uwiązać duszy, która nie mogłaby wrócić na "tamten świat")

Chrześcijaństwo z jednej strony walczyło z pogańskimi obrzędami, sukcesywnie zakazując ich praktykowania, z drugiej strony próbowało adaptować niektóre z nich, dążąc do ich chrystianizacji. W przypadku dziadów zarówno kościół katolicki, jak i prawosławny usiłowały zmarginalizować, a następnie zlikwidować święta pogańskie, wprowadzając na ich miejsce (w tych samych bądź zbliżonych momentach cyklu rocznego) święta i praktyki chrześcijańskie (odpowiednio radzicielskije suboty i zaduszki).
Odmienną strategię przyjęto w kościele unickim, który zobowiązał księży do chodzenia wraz z ludnością wiejską na dziady i odmawiania tam modlitw Anioł Pański, Zdrowaś Mario i Wieczny Odpoczynek[. W niektórych regionach uniccy księża odprawiali na cmentarzach specjalne procesje, podczas których święcili poszczególne groby oraz zbierali pozostawione na nich pożywienie i pieniądze

Święta Geometria – (...)Począwszy od mozaik Środkowego Wschodu i piramid Starożytnego Egiptu, poprzez kalendarz Azteków i taoistyczne filozofie, a skończywszy na medycynie Indii, Tybetu i Chin - Święta Geometria od dawna łączyła ze sobą świat duchowy i materialny, Niebo i Ziemię. Dziś nadal odgrywa integralną rolę w sztuce, architekturze Feng Shui, geomancji, matematyce, muzyce, alchemii, nauce i najnowszej fizyce. (...)
Podstawowym założeniem Świętej Geometrii jest matematyczno-geometryczny model na jakim zbudowana jest energetyczno - wibracyjna konstrukcja  wszechświata i człowieka. Wszystko we wszechświecie składa się z energii, będącej w stanie nieustannej transformacji zgodnie z ustalonym matematyczno-geometrycznym modelem.
Jeżeli wszechświat jest geometryczny w swej naturze, jeśli organizuje się według pewnej geometrii, to powinno się móc dostrzec to także w środowisku przyrodniczym. I rzeczywiście tak jest. Geometryczne kształty wypełniają świat przyrody ożywionej i nieożywionej. Jednym z wielu przykładów fundamentalnej jednostki, którą posługuje się natura, rośliny, zwierzęta, nawet ludzie – ich podstawowe wymiary z zadziwiającą dokładnością wyrażają się świętą liczbą Fi  = 1,61.....
Liczba ta wywodzi się z ciągu liczb odkrytych w 1202 r przez  Fibonacciego
Początkowe wartości tego ciągu:  1,1,2,3,5,8,13,21,34…
     Każda liczba w ciągu jest sumą dwóch poprzednich (poza pierwszą i drugą). Mamy więc do czynienia z ciągiem rekurencyjnym.
  schodyW wyniku podzielenia każdej z liczb ciągu przez jej poprzednik otrzymuje się iloraz oscylujący wokół 1,618 - liczby złotego podziału. W miarę zwiększania się liczb zmniejszają się odchylenia od
tej wartości. Dokładna wartość granicy jest złotą liczbą:  Φ=1,6180339887498948482...
           
Geometryczne kształty znajdujemy w świecie przyrody ożywionej i nieożywionej. Zilustrujmy to przykładami poświęconymi liczbie FI.

Łuski szyszki sosny układają się w dwie serie spiral od ogonka w górę - jedna zgodnie z ruchem wskazówek zegara, druga przeciwnie. Przebadano ponad 4000 szyszek dziesięciu gatunków sosny i stwierdzono, że ponad 98 procent
posiadało ilość spiral w obu kierunkach zgodną z liczbą Fibonacciego. Co więcej, liczby te w ciągu leżały obok siebie lub bardzo blisko, to znaczy, na przykład, 8 spiral w jedną stronę,
13 w drugą albo 8 w jedną, 21 w drugą. Łuski owocostanu ananasa wykazują jeszcze mniejszą zmienność w zjawiskach Fibonacciego: z 2000 prób typowych ananasów żaden nie stanowił wyjątku od tej reguły.

Liczby Fibonacciego odnajdziemy często także w ułożeniu liści na pędzie u roślin wyższych. U wielu drzew, zależnie od gatunku, co drugi, co trzeci, co piąty, co ósmy lub co trzynasty liść wyrasta w tym samym kierunku.

Oczywiście liczba fi ma zastosowanie także w opisie budowy człowieka !
rekaTak, my ludzie mamy większość elementów naszego ciała w tej proporcji.

To akurat można sprawdzić samemu np.:

1. Mierząc odległość miedzy czubkiem głowy a podłogą i dzieląc to przez odległość miedzy pępkiem a podłogą (wynik znany 1,618 )
2. Odległość miedzy ramieniem a czubkiem palców i łokciem a końcem palców.
3. Odleglosc od biodra do podlogi podzielona przez odległość od kolana do podłogi.

Piękno ludzkiej twarzy przejawia się również we właściwych proporcjach mierzonych liczbą Φ (Fi)
Starożytni uważali, że liczba musiała być zamierzona przez samego Stwórcę. Pierwsi naukowcy głosili, że jest to boska proporcja.
Człowiek witruwiański nazwany tak na cześć Marka Witruwiusza, genialnego rzymskiego architekta, sławił boską proporcję w swoim traktacie " O architekturze ",
ale nikt lepiej nie rozumiał boskiej struktury ludzkiego ciała  niż Leonardo Da Vinci.
Ekshumował nawet zwłoki, żeby mierzyć dokładne proporcje budowy kostnej człowieka. On pierwszy wykazał, że ludzkie ciało jest dosłownie zbudowane z elementów, których proporcje wymiarów zawsze równają się Φ (fi)

To, że ciało człowieka posiada kształt, który można opisywać przy pomocy różnych proporcji, jest dość oczywiste. Jednak również geometryczna struktura ludzkiego DNA i wszystkie tworzące się w niej kształty podlegają Świętej Geometrii. 


Święta Geometria Wszystko w przejawionym świecie opiera się na "boskich wzorcach stworzenia" zwanych Świętą Geometrią.

Święta Geometria jest kluczem do zrozumienia budowy wszechświata. Jest językiem stworzenia i podstawą wszelkiego życia. Jest także "DROGĄ DO ZROZUMIENIA" tego kim jesteśmy, skąd pochodzimy i dokąd zmierzamy. Stanowi matrycę stworzenia; swoisty „pomost” między tym co widzialne i niewidzialne, objawione i nieobjawione, skończone i nieskończone. Wciąż powtarzające się geometryczne wzory stanowią podstawowe elementy budowy naszego ciała, wszystkich zwierząt, roślin, planet, układów słonecznych i galaktyk.
Zgłębianie Świętej Geometrii odkrywa przed nami cudowny dar: pamiętamy, że jesteśmy częścią żyjącego, posplatanego, inteligentnego  wszechświata.

Począwszy od mozaik Środkowego Wschodu i piramid Starożytnego Egiptu, poprzez kalendarz Azteków i taoistyczne filozofie, a skończywszy na medycynie Indii, Tybetu i Chin - Święta Geometria od dawna łączyła ze sobą świat duchowy i materialny, Niebo i Ziemię. Dziś nadal odgrywa integralną rolę w sztuce, architekturze Feng Shui, geomancji, matematyce, muzyce, alchemii, nauce i najnowszej fizyce. (...)
Podstawowym założeniem Świętej Geometrii jest matematyczno-geometryczny model na jakim zbudowana jest energetyczno - wibracyjna konstrukcja  wszechświata i człowieka. Wszystko we wszechświecie składa się z energii, będącej w stanie nieustannej transformacji zgodnie z ustalonym matematyczno-geometrycznym modelem.
Jeżeli wszechświat jest geometryczny w swej naturze, jeśli organizuje się według pewnej geometrii, to powinno się móc dostrzec to także w środowisku przyrodniczym. I rzeczywiście tak jest. Geometryczne kształty wypełniają świat przyrody ożywionej i nieożywionej. Jednym z wielu przykładów fundamentalnej jednostki, którą posługuje się natura, rośliny, zwierzęta, nawet ludzie – ich podstawowe wymiary z zadziwiającą dokładnością wyrażają się świętą liczbą Fi  = 1,61.....
Liczba ta wywodzi się z ciągu liczb odkrytych w 1202 r przez  Fibonacciego
Początkowe wartości tego ciągu:  1,1,2,3,5,8,13,21,34…
Każda liczba w ciągu jest sumą dwóch poprzednich (poza pierwszą i drugą). Mamy więc do czynienia z ciągiem rekurencyjnym.
W wyniku podzielenia każdej z liczb ciągu przez jej poprzednik otrzymuje się iloraz oscylujący wokół 1,618 - liczby złotego podziału. W miarę zwiększania się liczb zmniejszają się odchylenia od
tej wartości. Dokładna wartość granicy jest złotą liczbą:  Φ=1,6180339887498948482...
           
U wielu gatunków roślin, zwłaszcza z rodziny Astemceae (takich jak słoneczniki, stokrotki itp.) ilość płatków każdego kwiatostanu to zwykle liczba Fibonacciego, na przykład 5, 13, 55, a nawet 377, jak u przypołudnika.

Dzielimy średnice jednej spirali słonecznika na druga; wynik: 1.618  (55/34)

Łuski szyszki sosny układają się w dwie serie spiral od ogonka w górę - jedna zgodnie z ruchem wskazówek zegara, druga przeciwnie. Przebadano ponad 4000 szyszek dziesięciu gatunków sosny i stwierdzono, że ponad 98 procent
posiadało ilość spiral w obu kierunkach zgodną z liczbą Fibonacciego. Co więcej, liczby te w ciągu leżały obok siebie lub bardzo blisko, to znaczy, na przykład, 8 spiral w jedną stronę,
13 w drugą albo 8 w jedną, 21 w drugą. Łuski owocostanu ananasa wykazują jeszcze mniejszą zmienność w zjawiskach Fibonacciego: z 2000 prób typowych ananasów żaden nie stanowił wyjątku od tej reguły.

Liczby Fibonacciego odnajdziemy często także w ułożeniu liści na pędzie u roślin wyższych. U wielu drzew, zależnie od gatunku, co drugi, co trzeci, co piąty, co ósmy lub co trzynasty liść wyrasta w tym samym kierunku.
Oczywiście liczba fi ma zastosowanie także w opisie budowy człowieka !
Tak, my ludzie mamy większość elementów naszego ciała w tej proporcji.

To akurat można sprawdzić samemu np.:

1. Mierząc odległość miedzy czubkiem głowy a podłogą i dzieląc to przez odległość miedzy pępkiem a podłogą (wynik znany 1,618 )
2. Odległość miedzy ramieniem a czubkiem palców i łokciem a końcem palców.
3. Odległość od biodra do podłogi podzielona przez odległość od kolana do podłogi.

Piękno ludzkiej twarzy przejawia się również we właściwych proporcjach mierzonych liczbą Φ (Fi)

Starożytni uważali, że liczba musiała być zamierzona przez samego Stwórcę. Pierwsi naukowcy głosili, że jest to boska proporcja.
Człowiek witruwiański nazwany tak na cześć Marka Witruwiusza, genialnego rzymskiego architekta, sławił boską proporcję w swoim traktacie " O architekturze ",
ale nikt lepiej nie rozumiał boskiej struktury ludzkiego ciała  niż Leonardo Da Vinci.
Ekshumował nawet zwłoki, żeby mierzyć dokładne proporcje budowy kostnej człowieka. On pierwszy wykazał, że ludzkie ciało jest dosłownie zbudowane z elementów, których proporcje wymiarów zawsze równają się Φ (fi)

To, że ciało człowieka posiada kształt, który można opisywać przy pomocy różnych proporcji, jest dość oczywiste. Jednak również geometryczna struktura ludzkiego DNA i wszystkie tworzące się w niej kształty podlegają Świętej Geometrii. Poniższe  fragmenty filmu "Przeznaczenie DNA" Dana Wintera ilustrują te struktury.

Powyższe informacje stanowią zaledwie znikomy sygnał do wielkiej nauki, która dopiero dla nas jest in statu nascendi a znana już była tysiące lat wcześniej dla wielkich wtajemniczonych i awatarów świata.

Ogromne zainteresowanie tą dziedziną wiedzy rokuje nadzieję na  odkrycia fundamentalnych praw rządzących wszechświatem i wszystkimi zjawiskami całej przyrody ożywionej i nieożywionej, łącznie z jej ukoronowaniem czyli - CZŁOWIEKIEM.

Święta Geometria

(...)Począwszy od mozaik Środkowego Wschodu i piramid Starożytnego Egiptu, poprzez kalendarz Azteków i taoistyczne filozofie, a skończywszy na medycynie Indii, Tybetu i Chin - Święta Geometria od dawna łączyła ze sobą świat duchowy i materialny, Niebo i Ziemię. Dziś nadal odgrywa integralną rolę w sztuce, architekturze Feng Shui, geomancji, matematyce, muzyce, alchemii, nauce i najnowszej fizyce. (...)
Podstawowym założeniem Świętej Geometrii jest matematyczno-geometryczny model na jakim zbudowana jest energetyczno - wibracyjna konstrukcja wszechświata i człowieka. Wszystko we wszechświecie składa się z energii, będącej w stanie nieustannej transformacji zgodnie z ustalonym matematyczno-geometrycznym modelem.
Jeżeli wszechświat jest geometryczny w swej naturze, jeśli organizuje się według pewnej geometrii, to powinno się móc dostrzec to także w środowisku przyrodniczym. I rzeczywiście tak jest. Geometryczne kształty wypełniają świat przyrody ożywionej i nieożywionej. Jednym z wielu przykładów fundamentalnej jednostki, którą posługuje się natura, rośliny, zwierzęta, nawet ludzie – ich podstawowe wymiary z zadziwiającą dokładnością wyrażają się świętą liczbą Fi = 1,61.....
Liczba ta wywodzi się z ciągu liczb odkrytych w 1202 r przez Fibonacciego
Początkowe wartości tego ciągu: 1,1,2,3,5,8,13,21,34…
Każda liczba w ciągu jest sumą dwóch poprzednich (poza pierwszą i drugą). Mamy więc do czynienia z ciągiem rekurencyjnym.
schodyW wyniku podzielenia każdej z liczb ciągu przez jej poprzednik otrzymuje się iloraz oscylujący wokół 1,618 - liczby złotego podziału. W miarę zwiększania się liczb zmniejszają się odchylenia od
tej wartości. Dokładna wartość granicy jest złotą liczbą: Φ=1,6180339887498948482...

Geometryczne kształty znajdujemy w świecie przyrody ożywionej i nieożywionej. Zilustrujmy to przykładami poświęconymi liczbie FI.

Łuski szyszki sosny układają się w dwie serie spiral od ogonka w górę - jedna zgodnie z ruchem wskazówek zegara, druga przeciwnie. Przebadano ponad 4000 szyszek dziesięciu gatunków sosny i stwierdzono, że ponad 98 procent
posiadało ilość spiral w obu kierunkach zgodną z liczbą Fibonacciego. Co więcej, liczby te w ciągu leżały obok siebie lub bardzo blisko, to znaczy, na przykład, 8 spiral w jedną stronę,
13 w drugą albo 8 w jedną, 21 w drugą. Łuski owocostanu ananasa wykazują jeszcze mniejszą zmienność w zjawiskach Fibonacciego: z 2000 prób typowych ananasów żaden nie stanowił wyjątku od tej reguły.

Liczby Fibonacciego odnajdziemy często także w ułożeniu liści na pędzie u roślin wyższych. U wielu drzew, zależnie od gatunku, co drugi, co trzeci, co piąty, co ósmy lub co trzynasty liść wyrasta w tym samym kierunku.

Oczywiście liczba fi ma zastosowanie także w opisie budowy człowieka !
rekaTak, my ludzie mamy większość elementów naszego ciała w tej proporcji.

To akurat można sprawdzić samemu np.:

1. Mierząc odległość miedzy czubkiem głowy a podłogą i dzieląc to przez odległość miedzy pępkiem a podłogą (wynik znany 1,618 )
2. Odległość miedzy ramieniem a czubkiem palców i łokciem a końcem palców.
3. Odleglosc od biodra do podlogi podzielona przez odległość od kolana do podłogi.

Piękno ludzkiej twarzy przejawia się również we właściwych proporcjach mierzonych liczbą Φ (Fi)
Starożytni uważali, że liczba musiała być zamierzona przez samego Stwórcę. Pierwsi naukowcy głosili, że jest to boska proporcja.
Człowiek witruwiański nazwany tak na cześć Marka Witruwiusza, genialnego rzymskiego architekta, sławił boską proporcję w swoim traktacie " O architekturze ",
ale nikt lepiej nie rozumiał boskiej struktury ludzkiego ciała niż Leonardo Da Vinci.
Ekshumował nawet zwłoki, żeby mierzyć dokładne proporcje budowy kostnej człowieka. On pierwszy wykazał, że ludzkie ciało jest dosłownie zbudowane z elementów, których proporcje wymiarów zawsze równają się Φ (fi)

To, że ciało człowieka posiada kształt, który można opisywać przy pomocy różnych proporcji, jest dość oczywiste. Jednak również geometryczna struktura ludzkiego DNA i wszystkie tworzące się w niej kształty podlegają Świętej Geometrii.


Święta Geometria Wszystko w przejawionym świecie opiera się na "boskich wzorcach stworzenia" zwanych Świętą Geometrią.

Święta Geometria jest kluczem do zrozumienia budowy wszechświata. Jest językiem stworzenia i podstawą wszelkiego życia. Jest także "DROGĄ DO ZROZUMIENIA" tego kim jesteśmy, skąd pochodzimy i dokąd zmierzamy. Stanowi matrycę stworzenia; swoisty „pomost” między tym co widzialne i niewidzialne, objawione i nieobjawione, skończone i nieskończone. Wciąż powtarzające się geometryczne wzory stanowią podstawowe elementy budowy naszego ciała, wszystkich zwierząt, roślin, planet, układów słonecznych i galaktyk.
Zgłębianie Świętej Geometrii odkrywa przed nami cudowny dar: pamiętamy, że jesteśmy częścią żyjącego, posplatanego, inteligentnego wszechświata.

Począwszy od mozaik Środkowego Wschodu i piramid Starożytnego Egiptu, poprzez kalendarz Azteków i taoistyczne filozofie, a skończywszy na medycynie Indii, Tybetu i Chin - Święta Geometria od dawna łączyła ze sobą świat duchowy i materialny, Niebo i Ziemię. Dziś nadal odgrywa integralną rolę w sztuce, architekturze Feng Shui, geomancji, matematyce, muzyce, alchemii, nauce i najnowszej fizyce. (...)
Podstawowym założeniem Świętej Geometrii jest matematyczno-geometryczny model na jakim zbudowana jest energetyczno - wibracyjna konstrukcja wszechświata i człowieka. Wszystko we wszechświecie składa się z energii, będącej w stanie nieustannej transformacji zgodnie z ustalonym matematyczno-geometrycznym modelem.
Jeżeli wszechświat jest geometryczny w swej naturze, jeśli organizuje się według pewnej geometrii, to powinno się móc dostrzec to także w środowisku przyrodniczym. I rzeczywiście tak jest. Geometryczne kształty wypełniają świat przyrody ożywionej i nieożywionej. Jednym z wielu przykładów fundamentalnej jednostki, którą posługuje się natura, rośliny, zwierzęta, nawet ludzie – ich podstawowe wymiary z zadziwiającą dokładnością wyrażają się świętą liczbą Fi = 1,61.....
Liczba ta wywodzi się z ciągu liczb odkrytych w 1202 r przez Fibonacciego
Początkowe wartości tego ciągu: 1,1,2,3,5,8,13,21,34…
Każda liczba w ciągu jest sumą dwóch poprzednich (poza pierwszą i drugą). Mamy więc do czynienia z ciągiem rekurencyjnym.
W wyniku podzielenia każdej z liczb ciągu przez jej poprzednik otrzymuje się iloraz oscylujący wokół 1,618 - liczby złotego podziału. W miarę zwiększania się liczb zmniejszają się odchylenia od
tej wartości. Dokładna wartość granicy jest złotą liczbą: Φ=1,6180339887498948482...

U wielu gatunków roślin, zwłaszcza z rodziny Astemceae (takich jak słoneczniki, stokrotki itp.) ilość płatków każdego kwiatostanu to zwykle liczba Fibonacciego, na przykład 5, 13, 55, a nawet 377, jak u przypołudnika.

Dzielimy średnice jednej spirali słonecznika na druga; wynik: 1.618 (55/34)

Łuski szyszki sosny układają się w dwie serie spiral od ogonka w górę - jedna zgodnie z ruchem wskazówek zegara, druga przeciwnie. Przebadano ponad 4000 szyszek dziesięciu gatunków sosny i stwierdzono, że ponad 98 procent
posiadało ilość spiral w obu kierunkach zgodną z liczbą Fibonacciego. Co więcej, liczby te w ciągu leżały obok siebie lub bardzo blisko, to znaczy, na przykład, 8 spiral w jedną stronę,
13 w drugą albo 8 w jedną, 21 w drugą. Łuski owocostanu ananasa wykazują jeszcze mniejszą zmienność w zjawiskach Fibonacciego: z 2000 prób typowych ananasów żaden nie stanowił wyjątku od tej reguły.

Liczby Fibonacciego odnajdziemy często także w ułożeniu liści na pędzie u roślin wyższych. U wielu drzew, zależnie od gatunku, co drugi, co trzeci, co piąty, co ósmy lub co trzynasty liść wyrasta w tym samym kierunku.
Oczywiście liczba fi ma zastosowanie także w opisie budowy człowieka !
Tak, my ludzie mamy większość elementów naszego ciała w tej proporcji.

To akurat można sprawdzić samemu np.:

1. Mierząc odległość miedzy czubkiem głowy a podłogą i dzieląc to przez odległość miedzy pępkiem a podłogą (wynik znany 1,618 )
2. Odległość miedzy ramieniem a czubkiem palców i łokciem a końcem palców.
3. Odległość od biodra do podłogi podzielona przez odległość od kolana do podłogi.

Piękno ludzkiej twarzy przejawia się również we właściwych proporcjach mierzonych liczbą Φ (Fi)

Starożytni uważali, że liczba musiała być zamierzona przez samego Stwórcę. Pierwsi naukowcy głosili, że jest to boska proporcja.
Człowiek witruwiański nazwany tak na cześć Marka Witruwiusza, genialnego rzymskiego architekta, sławił boską proporcję w swoim traktacie " O architekturze ",
ale nikt lepiej nie rozumiał boskiej struktury ludzkiego ciała niż Leonardo Da Vinci.
Ekshumował nawet zwłoki, żeby mierzyć dokładne proporcje budowy kostnej człowieka. On pierwszy wykazał, że ludzkie ciało jest dosłownie zbudowane z elementów, których proporcje wymiarów zawsze równają się Φ (fi)

To, że ciało człowieka posiada kształt, który można opisywać przy pomocy różnych proporcji, jest dość oczywiste. Jednak również geometryczna struktura ludzkiego DNA i wszystkie tworzące się w niej kształty podlegają Świętej Geometrii. Poniższe fragmenty filmu "Przeznaczenie DNA" Dana Wintera ilustrują te struktury.

Powyższe informacje stanowią zaledwie znikomy sygnał do wielkiej nauki, która dopiero dla nas jest in statu nascendi a znana już była tysiące lat wcześniej dla wielkich wtajemniczonych i awatarów świata.

Ogromne zainteresowanie tą dziedziną wiedzy rokuje nadzieję na odkrycia fundamentalnych praw rządzących wszechświatem i wszystkimi zjawiskami całej przyrody ożywionej i nieożywionej, łącznie z jej ukoronowaniem czyli - CZŁOWIEKIEM.